rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Po lekturze "Gwiazd Naszych Wina" i "Szukając Alaski" nazwisko Greena stało się dla mnie swoistą wizytówką. Nazwisko na pięć liter, charakterystyczna okładka i wydawnictwo Bukowy Las? Nie ma co, czytamy!
Gdyby "Papierowe miasta" były pierwszą książką tego autora, którą bym przeczytała, na pewno bym się zachwyciła. We wszystkich trzech książkach jest ukryta głębia, wszystkie trzy są przesiąknięte cudowną nostalgią i melancholią. Jednak... "Papierowym miastom" wydaje się czegoś brakować. Na razie kończę z porównywaniem - postaram się dostarczyć Wam rzetelnej recenzji z odrobinką interpretacji.
Zakochany chłopak to nie pierwszyzna, jest więc aż dziwne, że że światowy bestseller opowiada historię zwykłej nieodwzajemnionej miłości. Kiedy jednak poznajemy Margo, musimy natychmiast skreślić słowo "zwykła".
Przebojowa, inteligentna dziewczyna - ninja to jedno, ale ta sama dziewczyna będąca obiektem westchnień nudnego rówieśnika to drugie. Szczególnie, gdy historia opowiadana jest z jego punktu widzenia. Przewracając kartki, uporczywie brniemy w jej idealność przejawiającą się w przenikliwych spostrzeżeniach i szalonych wybrykach. Zauważamy, że zapewne jest piękniejsza od każdej z nas, bardziej błyskotliwa i na pewno odważniejsza. Chodząca perfekcja, pod którą potem Green próbuje wepchnąć dojrzałe myślenie i ładne składane złote myśli. Na siłę, moim zdaniem.
Quentin z kolei doskonale realizuje wzorzec zakochanego, nieśmiałego chłopca, pod wpływem Margo przechodzącego niezwykłą przemianę.
Wspaniała, szalona dziewczyna, która zawiera przyjaźń z dawnym kolegą z dzieciństwa i pokazuje mu "jak żyć". Brzmi znajomo? Jasne, że brzmi.
Słowem - według mnie, najgorsza i najbanalniejsza z książek pana Johna. Sama idea papierowych miast niezbyt przemówiła mi do wyobraźni, nie potrafię umieścić w nich także dziewczyny w szopie w markowych, drogich jeansach i okularach przeciwsłonecznych.
Prawdziwe i fałszywe wskazówki mają uświadomić nam skrytość Margo, w rezultacie jednak pokazują tylko, jak naiwnym jest zakochany Q. W efekcie zamiast pieśni pochwalnej na cześć miłości mogącej góry przenosić, Q dostarcza nam ostrej polemiki. Przeczytawszy książkę (z uwzględnieniem końcówki!) można po prostu rzucić nią o ścianę i stwierdzić, że miłość jest dla idiotów.
Krytyki na temat jego zakochania było tak wiele, że w końcu przyjęłam to za celowy zamiar autora. Co do niezawodnego dotąd humoru autora, jedną rzeczą, która naprawdę mnie rozbawiła, były "słodkie małe królisie".
Oprócz zmarnowanego potencjału na naprawdę dobrą historię (wina Perfekcyjnej Margo!), jak zwykle przy zakończeniu cała krytyka legła w gruzach, a, ściślej mówiąc, popłynęła ze łzami. Finał jak zwykle najlepszy, a przy tak banalnej historii wydaje się jeszcze cudowniejszy. W pewnej chwili pojawiło się wrażenie, że wszystkie gorsze sceny były tylko po to, by podkreślić niezwykły urok zakończenia.

Smutek to cecha charakterystyczna twórczości Greena, ale jest to smutek twórczy. Te książki mobilizują do działania, do rozpadnięcia się na kawałki i pozbierania na nowo. A że w rozpadaniu się ma duży udział... Ten artysta i to pióro potrafi wszystko. Tak naprawdę książka jest dobra, bardzo dobra, tyle tylko że autor sam sobie postawił poprzeczkę - według mnie, "Papierowe miasta" nigdy nie przeskoczą pozostałych historii, mimo to nadal pozostają niesamowitą, zapadającą w pamięć opowieścią o miłości i szukaniu swojej drogi.

Po lekturze "Gwiazd Naszych Wina" i "Szukając Alaski" nazwisko Greena stało się dla mnie swoistą wizytówką. Nazwisko na pięć liter, charakterystyczna okładka i wydawnictwo Bukowy Las? Nie ma co, czytamy!
Gdyby "Papierowe miasta" były pierwszą książką tego autora, którą bym przeczytała, na pewno bym się zachwyciła. We wszystkich trzech książkach jest ukryta głębia, wszystkie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po pochłonięciu "Nihal z Krainy Wiatru", "Misja Sennara" wydała się idealnym potwierdzeniem tego, co pisałam w poprzedniej recenzji. Wtedy wydawało mi się, że autorka w miarę tworzenia Świata Wynurzonego i jego historii rozwija się, a jej talent kwitnie. Druga część trylogii jest tego świetnym przykładem.
O ile tom pierwszy był nastawiony na Nihal, jej przeżycia i odczucia, o tyle w kontynuacji natykamy się na kilka lekcji strategii, teorii wojennej - no i samej wojny w relacjach z kilku punktów widzenia. Wbrew opisowi na końcu książki, nie jest ona poświęcona wyłącznie Sennarowi - to jedyny powód, dla którego odrobinę się rozczarowałam. Na jego emocje i jego wewnętrzną walkę nie ma zbyt wiele miejsca, ale to, co jest, pozostawia nam przyjemny posmak męskiego spojrzenia na świat. Właśnie ta "odrobina" zamiast przesycenia sprawia, że tym chętniej sięgnęłam po trzecią część.
Historia Pół - Elfa i czarodzieja sięga punktu kulminacyjnego - Tyran przełamuje panującą dotąd sytuację patową. Kartki drugiego tomu są przesiąknięte krwią, wodą i pragnieniem zemsty. Nienawiść w oczach Pół - Elfa powoli zastępuje zrozumienie. Sennar zostaje brutalnie postawiony przed decyzją - serce czy rozum? Logika czy przeczucie?
Ich wybory zaważą na losach całego świata. Ich decyzje zmienią realia i sny innych.
Ale odróżniając dobro od zła, Nihal i Sennar muszą nauczyć się, że w ich światku nie wszystko jest czarne lub białe.
A nagłe zetknięcia z półceniami ranią. Lub zabijają.

Po pochłonięciu "Nihal z Krainy Wiatru", "Misja Sennara" wydała się idealnym potwierdzeniem tego, co pisałam w poprzedniej recenzji. Wtedy wydawało mi się, że autorka w miarę tworzenia Świata Wynurzonego i jego historii rozwija się, a jej talent kwitnie. Druga część trylogii jest tego świetnym przykładem.
O ile tom pierwszy był nastawiony na Nihal, jej przeżycia i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dwa słowa: książka - niespodzianka.
Wypożyczając trylogię "Kronik" liczyłam na fantasy godne sławy, którą jest owiane. Fabuła zapowiadała się nieco banalnie, ale - jak mówi porzekadło - nie oceniaj...
No więc zaczęłam. Strona pierwsza - pierwszym spostrzeżeniem było to, jak pięknym imieniem jest Nihal. Dziesiąta - wieje nudą. Pięćdziesiątą ledwo przełknęłam, dławiąc się przy kolejnych banałach. Przemogłam się i czytałam dalej. Jak się okazało - warto!
Autorka w czasie pisania zdawała się rozkręcać - moje uznanie rosło, rosło, aż w końcu nie zauważyłam, kiedy skończył się pierwszy tom! Bez wahania sięgnęłam po pozostałe części trylogii. Mam nadzieję, że jakość fabuły nie pójdzie w dół równie gwałtownie, jak wzrosła.
Postaram się przedstawić główne zalety i wady książki tak, aby zachęcić głównie tego, kto dopiero zamierza przeczytać historię Nihal.
Na początku - nie zrażajcie się! Sama przez pierwszą setkę stron przebrnęłam z największym trudem, ale naprawdę było warto. Rozkręcają się zarówno wątki - o ile najpierw przewidywałam wszystkie wydarzenia, o tyle potem trudno było odnaleźć się pośród coraz bardziej nieszablonowych decyzji bohaterów - jak i rozwija się postać głównej bohaterki.
Nihal dojrzewa, stara się pojąć istotę swojej przeszłości i teraźniejszości, jednocześnie stając przed wieloma wyborami, które muszą nakreślić jej przyszłość. A kiedy już decyduje, rysuje swoje plany grubą kreską niezmywalnego markera. Dorasta pośród obcych, kocha ulotne wspomnienia, zapomina się w łosie duszy... Balansuje na krawędzi szaleństwa. Ogromny talent zaczyna być przekleństwem dla innych, a nie darem, tak, jak chciała na początku.
Ogółem książka na duży plus, warto przeczytać. Absolutnie nie jest to typowe "tanie fantasy" - mimo bohaterów różnych ras skłania do refleksji i zachęca do zajrzenia głębiej w duszę Nihal. A tam czyhają jej demony...
Polecam, póki co pierwszy tom. Uczciwie, nie reklamując kolejnych, które dopiero czekają na swój czas :)

Dwa słowa: książka - niespodzianka.
Wypożyczając trylogię "Kronik" liczyłam na fantasy godne sławy, którą jest owiane. Fabuła zapowiadała się nieco banalnie, ale - jak mówi porzekadło - nie oceniaj...
No więc zaczęłam. Strona pierwsza - pierwszym spostrzeżeniem było to, jak pięknym imieniem jest Nihal. Dziesiąta - wieje nudą. Pięćdziesiątą ledwo przełknęłam, dławiąc się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po prostu nie.
Książka okazała się jedną z największych porażek, jakie dotychczas miałam w łapkach. Za dużo minusów, nie ma sensu ich wymieniać. Plusy? Praktycznie żadnych. Od braku oryginalności, przez martwą fabułę po banały - nie i koniec, bez rozwodzenia się.

Po prostu nie.
Książka okazała się jedną z największych porażek, jakie dotychczas miałam w łapkach. Za dużo minusów, nie ma sensu ich wymieniać. Plusy? Praktycznie żadnych. Od braku oryginalności, przez martwą fabułę po banały - nie i koniec, bez rozwodzenia się.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Cóż, tak naprawdę przeczytałam "Narnię" w 7 różnych tomach, ale ciii. Nie zdradzę Wam tego straszliwego szachrajstwa.
Kiedy czytałam ten cykl po raz pierwszy, będąc brzdącem mniej więcej dziewięcioletnim, zdecydowanie nie przypadła mi do gustu. Nie, bo nie - i koniec. Żadne z czwórki nie było godne zainteresowania.
Teraz, kiedy po kilku ładnych latach powracam do Krain Aslana, znajduję magię, jakiej nie dostrzegłam jako dziecko. Widzę pewne alegorie, powoli przekonuję się nawet do Piotra (ale Zuzanny nie polubię nigdy!) - ogółem, książka zaczyna mi się podobać i oceniam ją na plus.

Cóż, tak naprawdę przeczytałam "Narnię" w 7 różnych tomach, ale ciii. Nie zdradzę Wam tego straszliwego szachrajstwa.
Kiedy czytałam ten cykl po raz pierwszy, będąc brzdącem mniej więcej dziewięcioletnim, zdecydowanie nie przypadła mi do gustu. Nie, bo nie - i koniec. Żadne z czwórki nie było godne zainteresowania.
Teraz, kiedy po kilku ładnych latach powracam do Krain...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Historia mojego dzieciństwa i jedna z niewielu książek, które mogę czytać bez końca od nowa, od nowa i jeszcze raz od nowa. To po prostu magia c;

Historia mojego dzieciństwa i jedna z niewielu książek, które mogę czytać bez końca od nowa, od nowa i jeszcze raz od nowa. To po prostu magia c;

Pokaż mimo to


Na półkach:

Zdecydowanie najlepsza książka pióra pani de la Cruz.

Zdecydowanie najlepsza książka pióra pani de la Cruz.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tom, który zakończył jedną z największych przygód mojego dzieciństwa nie rozczarował mnie tak, jak rozczarował wielu innych. Chociaż zakończenie niezwykle zaskakuje, po krótkim okresie buntu zrozumiałam, że tak musiało być. O ile dwa poprzednie tomy były "nieco" przydługie i rozwlekłe, o tyle ostatnie rozdziały "Dziedzictwa" naprawiają wszystko.
Magiczna saga, godna mistrzowskiego zakończenia, któremu Paolinie świetnie podołał.

Tom, który zakończył jedną z największych przygód mojego dzieciństwa nie rozczarował mnie tak, jak rozczarował wielu innych. Chociaż zakończenie niezwykle zaskakuje, po krótkim okresie buntu zrozumiałam, że tak musiało być. O ile dwa poprzednie tomy były "nieco" przydługie i rozwlekłe, o tyle ostatnie rozdziały "Dziedzictwa" naprawiają wszystko.
Magiczna saga, godna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przygodę z "39 wskazówek" rozpoczęłam od piątego tomu, czego trochę żałuję - mimo pozornej niezależności każdej kolejnej książki trochę trudno było mi połapać się w świecie Amy i Dana, głównie przez koligacje rodzinne.
Mimo to pochłonęłam "Czarny Krąg" w jeden dzień i zdecydowanie polecam jako lekturkę lekką, prostą i przyjemną. O ile z początku miałam wątpliwości dotyczące wieku głównych bohaterów - 14 i 11 lat - o tyle łatwo było się przekonać, że ich dziecięce spojrzenie na świat nie jest ani zbyt naiwne, anie zbyt "dorosłe".
Ogółem ocena na plus ;)

Przygodę z "39 wskazówek" rozpoczęłam od piątego tomu, czego trochę żałuję - mimo pozornej niezależności każdej kolejnej książki trochę trudno było mi połapać się w świecie Amy i Dana, głównie przez koligacje rodzinne.
Mimo to pochłonęłam "Czarny Krąg" w jeden dzień i zdecydowanie polecam jako lekturkę lekką, prostą i przyjemną. O ile z początku miałam wątpliwości...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Nie oceniaj książek po okładce", mówili. "Nie wszystko złoto co się świeci", mówili.
No cóż, mieli rację. Powiem krótko - książka tego typu powinna być oprawiona w szary papier ścierny, by przewyższać treścią formę. Niestety, po pięknej obietnicy, jaką stwarza cudowny projekt Jamesa Porto, książka tak beznadziejna jak "Szeptem" bardzo, bardzo mocno rozczarowuje.
Pomijając już to, że jest typowo nastawiona na komercję - skąd wiem? A stąd, że napisana jest dokładnie pod ten samym wzór co "Zmierzch" - czy autorka nie mogła być nieco... Kreatywniejsza? O ile pomysł jest całkiem dobry, bo nowatorski, tyle sposób opisania i cała przygoda Nory i Patcha żałosna.
Jeśli ktoś kiedyś napisze tę książkę od nowa, na czysto - chętnie przeczytam. Teraz nawet nie sięgam po resztę sagi - samo "Szeptem" ciągnęłam przez tydzień, by mieć pełen obraz książki i mieć za co ją skrytykować.
A krytyka główna dotyczy: anemicznej Nory, zabójczej przystojności Patcha, banalności imion, poznania na biologii, zakończenia identycznego jak w Zmierzchu (właściwie szkoła a studio tańca też niewiele się różnią), beznadziejnie skrajnych postaci i przewidywalności dalszego ciągu.
Jakieś plusy? Jeden - sama kwestia upadłych aniołów. Tylko... Dlaczego było o nich tak mało?

"Nie oceniaj książek po okładce", mówili. "Nie wszystko złoto co się świeci", mówili.
No cóż, mieli rację. Powiem krótko - książka tego typu powinna być oprawiona w szary papier ścierny, by przewyższać treścią formę. Niestety, po pięknej obietnicy, jaką stwarza cudowny projekt Jamesa Porto, książka tak beznadziejna jak "Szeptem" bardzo, bardzo mocno rozczarowuje.
Pomijając...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kto jest Intruzem? Kto powinien odejść? W czyich rękach jest świat?

To tylko kilka pytań. Aby nakreślić fabułę „Intruza”, trzeba by zadać ich setki. Czym zachwycają się wszyscy, którzy spędzili z tą książką wiele dni i nieprzespanych nocy?
Przede wszystkim subtelnym, delikatnym językiem uczuć. Znana z sentymentalnego, skłonnego do upiększeń stylu autorka przy „Intruzie” zachwyca prostotą.
Książkę poznajemy oczami Wagabundy - Duszy, która została wezwana na Ziemię, oraz jej „żywiciela” - Melanie. Jak wiele innych, Wagabunda ma misję - zasiedlić jakiegoś człowieka, opanować jego umysł i sprawić, by świat stał się... Piękniejszy.
Dusze, stworzenia nieznające zła i okrucieństwa, istoty doskonałe. I ludzie, brutalni, opanowani przez żądze, uzależnieni od pieniędzy... Ale czy na pewno? Zestawiając ze sobą te dwie różne „rasy”, Meyer ze zręcznością godną podziwu powoli wplata w charakterystykę człowieka inne wartości - uczciwość, skromność, sprawiedliwość... I pragnienie miłości. Wszystkie te cechy poznaje Wagabunda, każda jest jednak poprzedzona goryczą... Przegranej?
Wagabunda i Melanie, dwie osoby tak różne, jak to tylko możliwe. Dwa światy i dwa umysły, splecione w jedno. Czy Melanie uda się zachować wolną wolę? Jak potoczą się losy Jamiego i Jareda? Kto zwycięży bitwę, by przegrać wojnę?
Sięgnij po „Intruza” i przekonaj się!

~ recenzja własna, udostępniona już na innym portalu ~

Kto jest Intruzem? Kto powinien odejść? W czyich rękach jest świat?

To tylko kilka pytań. Aby nakreślić fabułę „Intruza”, trzeba by zadać ich setki. Czym zachwycają się wszyscy, którzy spędzili z tą książką wiele dni i nieprzespanych nocy?
Przede wszystkim subtelnym, delikatnym językiem uczuć. Znana z sentymentalnego, skłonnego do upiększeń stylu autorka przy „Intruzie”...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

We współczesnej literaturze możemy znaleźć wiele wzruszających, pobudzających do refleksji książek, opartych na realnym życiu. Jedną z nich niewątpliwie jest „Poczwarka” Doroty Terakowskiej- piękna opowieść o trudnej codzienności świata dziecka chorego na nieuleczalną chorobę.
Podczas lektury utworu czytelnikowi towarzyszy najpierw strach. Strach przed tym, co mogłoby się stać, gdybym to „ja” był głównym bohaterem. Gdybym to „ja” był poczwarką, motylem o pięknym wnętrzu zniewolonym ciężkim ciałem i umysłem… Obawa, czysty przejaw egoizmu o siebie, o swoje dobro. Potem następuje współczucie. Nie jako pierwsze, nie u każdego. Współczucie od razu przywodzi na myśl przymiotnik „wzruszający”. Ale czy tak jest zawsze? Czy, aby współczuć, trzeba wzruszyć? Trzeba „wycisnąć łzy z oczu”? Trzeba wymyślnych stylizacji, tragicznych słów i rozległych opisów? Terakowska pokazuje nam, że nie. Wystarczy z chłodną rozwagą, oszczędzając słowa i rozbudzając emocje, opisać zwyczajny dzień z życia Myszki, chorej na zespół Downa rocznej, pięcioletniej i coraz starszej dziewczynki. Dorastając razem z nią, dorasta w nas zrozumienie. Kiedy spadną już pierwsze łzy, przychodzi bunt. Dar Pana? Ironia, sarkazm? Zadajemy sobie pytania, powtarzając błąd Adama, rozczarowanego ojca. I gdy razem z nim poznajemy sekret miłości, powraca współczucie. „Kocha się mimo wszystko, a nie za coś”- jak mówią filozofowie. Właśnie tego uczy nas książka.
Powieść D. Terakowskiej stawiamy na półce z beletrystyką współczesną, obyczajową, czyli taką, której bardziej prozaiczną wersję możemy spotkać na ulicy. Wzrusza prostotą i bez zbędnych ozdobników wprowadza nas w okrutne realia ograniczonego świata dziecka. Nie uruchamia wyobraźni pięknymi słowami, ale sytuacjami, które dzieją się „na naszych oczach” za pomocą kunsztu pisarki. To właśnie ta smutna, brutalna codzienność często wzrusza bardziej niż mistyczne wymysły fantastyków - tak, jak dzieje się to z „Poczwarką”.
Najważniejsze jest jednak przesłanie książki. Tak proste i jasne - a jednocześnie tak trudne i zawiłe, do którego trzeba dojrzeć. Główny temat „Poczwarki”- miłość prowadząca przez kręte ścieżki utrudnień, wcale nie jest taki oczywisty. Uczy miłości, nie pomijając niepewności, jaka towarzyszyła Ewie, przyszłej matce w szpitalu, rozczarowania, jakie czuł Adam, ani chwil załamania obojga. Nie maskuje potknięć, nienawistnych słów i czynów, które łatwiej byłoby przemilczeć, żeby nie przerażać czytelnika. Żeby pokazać, jak gładko wszystko się toczy, jak maleją przeszkody i wzrasta uczucie. Łatwiej przecież byłoby czytać o dziewczynce z kochającymi rodzicami, którzy razem pokonują wszelkie problemy. Może nie byliby bogaci ani wykształceni, ale obdarowani tym, czego często skąpi nam życie - wrodzonym darem tolerancji i akceptacji. Autorka nie stworzyła takiego świata. Jej bohaterowie nie są idealni, a choroba Myszki nie jest opisana tylko przez pryzmat psychologiczny. Odwracamy wzrok od liter, czytając o typowych reakcjach na strach czy samotność. I wiążemy się z Adamem, Ewą i Myszką mocniej, niż byśmy chcieli. Właśnie dzięki bezwzględnemu podejściu autorki do przeszkód uczymy się trudnej sztuki miłości lepiej niż dzięki kolejnej powieści ze szczęśliwym zakończeniem.
~ recenzja własna, udostępniona już na innym portalu ~

We współczesnej literaturze możemy znaleźć wiele wzruszających, pobudzających do refleksji książek, opartych na realnym życiu. Jedną z nich niewątpliwie jest „Poczwarka” Doroty Terakowskiej- piękna opowieść o trudnej codzienności świata dziecka chorego na nieuleczalną chorobę.
Podczas lektury utworu czytelnikowi towarzyszy najpierw strach. Strach przed tym, co mogłoby się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeśli szukasz książki, która ma oderwać cię od rzeczywistości i stanowić lekką odskocznię od świata - nie sięgaj po "Życie Pi".
Książka jest zbudowana podobnie do "Małego Księcia" Exupery'ego - stanowi jedną wielką kopalnię aforyzmów, sentencji i rozważań o sensie życia. Wbrew pozorom autor nie narzuca nam swojego sposobu myślenia, ale zostawia mnóstwo "miejsca" na rozważania i określenie własnego światopoglądu, głównie dzięki multum pytań retorycznych. Tygrys bengalski, wielki ocean, krwiożercze drzewo, trzy różne religie i jeden Bóg - to się nie mogło udać. Pi dokonał jednak niemożliwego, czegoś, co stawia "Życie Pi" na półce razem ze współczesną fantastyką - przeżył.
Książka o grze, której stawką jest życie. O tym, dlaczego nadzieja potrafi być silniejszą tarczą przed śmiercią od siły. O tym, co liczy się najbardziej - a wszystko to bez romansu - wszechobecnego w dzisiejszej literaturze - bez miałkości i szarości.
Ta książka ma barwę błękitu.

Jeśli szukasz książki, która ma oderwać cię od rzeczywistości i stanowić lekką odskocznię od świata - nie sięgaj po "Życie Pi".
Książka jest zbudowana podobnie do "Małego Księcia" Exupery'ego - stanowi jedną wielką kopalnię aforyzmów, sentencji i rozważań o sensie życia. Wbrew pozorom autor nie narzuca nam swojego sposobu myślenia, ale zostawia mnóstwo "miejsca" na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Awanturę o Basię" pochłonęłam już w podstawówce, nie do końca rozumiejąc, dlaczego mama dziewczynki nigdy do niej nie wróciła. Wtedy widziałam w lekturze zabawną, trochę "dziwną" opowieść, która jeszcze dziwniej się kończyła.
Teraz, kiedy sporo książek (w tym również pozycji Makuszyńskiego) uświadomiło mi, że z tamtej stacji mama Basi nie mogła wrócić, chętnie czytam tę historię jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze. To jest właśnie pięknego w jej charakterze - cudownie uniwersalna, odpowiednia na każdy nastrój, na deszcz i na słońce.
Zrozumieć lepiej wymowę opowieści o Basi pomógł mi też fakt znajomości życia i bohaterstwa Makuszyńskiego, jednego z największych dobroczyńców dzieci. O ile książka nie stanowi mistrzostwa pod względem wymyślnej fabuły, pięknego stylu i niezwykłego humoru, o tyle wzrusza dziwną prostotą, której nigdy nie mam dość.

"Awanturę o Basię" pochłonęłam już w podstawówce, nie do końca rozumiejąc, dlaczego mama dziewczynki nigdy do niej nie wróciła. Wtedy widziałam w lekturze zabawną, trochę "dziwną" opowieść, która jeszcze dziwniej się kończyła.
Teraz, kiedy sporo książek (w tym również pozycji Makuszyńskiego) uświadomiło mi, że z tamtej stacji mama Basi nie mogła wrócić, chętnie czytam tę...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Poniżej na pewno znajdziecie wiele recenzji ocierających się o streszczenia „Gwiazd naszych wina”. Ja, szczerze mówiąc, nie zamierzam nawet jej Wam polecać. Absurd? Ano absurd, bo przed chwilą sama dałam maksymalne 10 gwiazdek, dotąd zarezerwowanych dla mojego ukochanego Sapkowskiego.
Ale… „Są takie książki, które są tylko moje” – i z bezwstydnym egoizmem przyznaję, że nie chcę, żeby ktokolwiek inny ją czytał, choć sama przeczytałam ją dzięki innym. Ale nie chcę, bo jest tak bardzo moja, tak bardzo wyłączna, że nie potrafiłabym nawet o niej z kimś rozmawiać.
Dlaczego „tak bardzo moja”? Rozwodzić się nie będę. Po prostu, czytając tę książkę, płakałam. Z łzami i bez łez, po kilka razy przeżywałam z nimi każdy dzień, opisany i nieopisany, każdą chwilę z Hazel i Augustusem. Dziękuję panu, panie Green, i chylę czoła. Po prostu mistrzowskie ujęcie kwintesencji smutku i radości, przepiękny kalejdoskop uczuć zamknięty w dwójce chorych dzieciaków – nie mam pojęcia, jak Pan to zrobił.
Dziękuję. I – nie czytajcie tej książki.

Poniżej na pewno znajdziecie wiele recenzji ocierających się o streszczenia „Gwiazd naszych wina”. Ja, szczerze mówiąc, nie zamierzam nawet jej Wam polecać. Absurd? Ano absurd, bo przed chwilą sama dałam maksymalne 10 gwiazdek, dotąd zarezerwowanych dla mojego ukochanego Sapkowskiego.
Ale… „Są takie książki, które są tylko moje” – i z bezwstydnym egoizmem przyznaję, że nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Druga część "Drużyny" ani mnie nie rozczarowała, ani nie zachwyciła bardziej niż pierwsza, a o pierwszej mam dosyć słabe zdanie - Flanagan utrzymuje poziom. Niski i dosyć naiwny, ale utrzymuje :)
Wszystko, co miałam do zarzucenia "Wyrzutkom", dałoby się także wytknąć "Najeźdźcom". Po prostu nie potrafię już dostrzec magii, kryjącej się za nawałem banałów.
Świat Skandii mnie nie wciągnął, ale, jako że zaczęłam trylogię, postawiłam sobie za punkt honoru jej skończenie, tym bardziej, że czyta się lekko. Nie rozpisując się o fabule - oceniam książkę na słabą, niemniej czekam na trzeci tom, chociaż zakończenie jest do przewidzenia c;

Druga część "Drużyny" ani mnie nie rozczarowała, ani nie zachwyciła bardziej niż pierwsza, a o pierwszej mam dosyć słabe zdanie - Flanagan utrzymuje poziom. Niski i dosyć naiwny, ale utrzymuje :)
Wszystko, co miałam do zarzucenia "Wyrzutkom", dałoby się także wytknąć "Najeźdźcom". Po prostu nie potrafię już dostrzec magii, kryjącej się za nawałem banałów.
Świat Skandii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Dobra książka" to według mnie taka, która przyciąga barwnym stylem lub wartką akcją. Niestety, u Johna Flanagana nie dostrzegłam ani jednej z tych cech - może winny jest fakt, iż, gdy czytałam "Zwiadowców" i byłam nimi absolutnie zachwycona, byłam dużo młodsza. Niedawno chciałam odnowić magię opowiadań o świecie Skandii - zapewne po prostu wyrosłam z trochę naiwnego, przypominającego "lanie wody" stylu autora.
Książka opowiada o młodym Halu, pół-Aralueńczyku, pół-Skandianinie. Chłopiec, podobnie jak jego rówieśnicy, musi przejść trening drużyn - musi nauczyć się współpracować. Na początku wydaje się to wręcz niemożliwe, lecz Hal szybko znajduje wsparcie w kilku innych, gotowych do wspólnej przygody chłopcach. Reasumując - w nieco ponad 400 stronach opisanych jest kilka miesięcy treningu, sprawdzianów oraz różnych wyzwań, które zaciekawiły mnie w bardzo małym stopniu. Oczywiście, jak zawsze wielki plus dla Flanagana za oryginalność i kreatywność - nowe urządzenia, bronie, formacje wojenne - to jedna z nielicznych cech jego literatury, za którą lubię. "Drużyna" od początku zapowiadana była jako "co najmniej trylogia", więc bardzo zdziwiłam się, gdy w połowie książki nadal nie pojawił się żaden wątek mogący prowadzić do dalszych części. Niestety, zaraz potem pojawił się "mroczny" kapitan Zavac i jego piracki okręt, prowadzący zarówno swój statek jak i książkę do banalnego, oczywistego zakończenia, którego łatwo było się domyślić już po poznaniu jego planów.
Książkę zdecydowanie da się lubić, da się też za nią nie przepadać - u mnie głównym czynnikiem tej drugiej opcji stały się nieudolne próby opisów walk i zabójstw. Aż przykro było czytać, jak "śmiertelna, pełna niebezpieczeństw bitwa na śmierć i życie" stawała się nudnymi akapitami pełnymi banalnych epitetów.
Ale cóż, "Zwiadowcy", napisani w tym samym duchu, jeszcze kilka lat temu bardzo mi się podobali - może po prostu nie potrafię już docenić magii tych książek

"Dobra książka" to według mnie taka, która przyciąga barwnym stylem lub wartką akcją. Niestety, u Johna Flanagana nie dostrzegłam ani jednej z tych cech - może winny jest fakt, iż, gdy czytałam "Zwiadowców" i byłam nimi absolutnie zachwycona, byłam dużo młodsza. Niedawno chciałam odnowić magię opowiadań o świecie Skandii - zapewne po prostu wyrosłam z trochę naiwnego,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Smocze kości Tracy Hickman, Margaret Weis
Ocena 6,6
Smocze kości Tracy Hickman, Marg...

Na półkach:

"Smocze Kości" jest pierwszą książką z obszernej serii o smokach, po którą sięgnęłam - ale na pewno nie ostatnią.
Przewracając pierwsze strony ogromnej, bo aż mającej 700 stron powieści, nie spodziewałam się specjalnych fajerwerków, głównie dlatego, że nigdy o niej nie słyszałam. Czekało mnie bardzo miłe zaskoczenie.
Tym, co urzekło mnie jako pierwsze było imię głównego bohatera - Skylan Ivorson, imię brzmiące jak zwycięstwo. I taki jest sam Skylan - przystojny, silny, inteligentny, spontaniczny, potrafi walczyć każdą bronią - wydawałoby się, że będzie idealnym wodzem Torgunów, jednego z plemion zamieszkujących świat "Smoczych Kości". Mimo to, czyniąc go głównym bohaterem - choć narracja jest 3-osobowa - autorzy wytknęli każdą jego wadę, a wad miał równie dużo, jak zalet. Skylan ma przyjaciela, na którego zawsze może liczyć - mądrego, cichego Garna - oraz przyjaciółkę, w której jest zakochany od dawna imieniem Aylaen. Jedną z irytujących cech głównego bohatera jest przywłaszczanie sobie obojga i czasem traktowanie ich bardzo przedmiotowo, ale najczęściej chłopak pojmuje swoje błędy - tyle, że rzadko da się je naprawić.
Akcja rozpoczyna się nieco opornie, ale po pierwszych kilku rozdziałach pojawiają się kłopoty z oderwaniem się od świata mitycznych bóstw. Rozwój wypadków w 9 na 10 przypadkach jest zaskakujący i zupełnie inny, niż by sobie tego życzył czytelnik. Czasem, gdy bohaterowie dokonują absurdalnych - głównie Skylan - lub wyjątkowo niemądrych - również głównie Skylan - wyborów, ich decyzje ogromnie irytują. Jednak ten nieprzewidywalny bieg wydarzeń ma w sobie swoisty urok, niepozwalający na odłożenie książki przed poznaniem wszystkich tajemnic.
Skoro mowa o tajemnicach - o ile najpierw nie było ich wcale, o tyle później aż się od nich roi, co trochę utrudnia nadążanie za wszystkimi bogami i ich mocami, co jest jednym z minusów.
Najbardziej rażącym według mnie jest nieudolne naśladowanie mitów nordyckich. Nazwiska, które w krajach północnych tworzy się od imienia ojca i dodania "son" w przypadku syna, i imienia matki i przyrostka "dotter" w przypadku córki, w "Smoczych Kościach" brzmią śmiesznie.
Nie przeszkadza to jednak aż tak, by się do książki zrazić czy wręcz ją odrzucić. Ogółem książkę oceniam dosyć wysoko, zdecydowanie na plus.

"Smocze Kości" jest pierwszą książką z obszernej serii o smokach, po którą sięgnęłam - ale na pewno nie ostatnią.
Przewracając pierwsze strony ogromnej, bo aż mającej 700 stron powieści, nie spodziewałam się specjalnych fajerwerków, głównie dlatego, że nigdy o niej nie słyszałam. Czekało mnie bardzo miłe zaskoczenie.
Tym, co urzekło mnie jako pierwsze było imię głównego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to