-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać370
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2011-05-15
Kiedy po kilku miesiącach odrętwienia i ospałego trybu życia, zauważamy jak słońce próbuje przebić się przez warstwę mrozu i naszych zimowych myśli, zaczynamy z niepokojem spoglądać na nadchodzące zmiany. Wiosna, zaraz lato - wakacje, słońce, plaża, letnie ubrania. Kostium! Od regularnych ćwiczeń zdecydowanie lepsze jest South Beach, z nią wygrywa głodówka, a głodówkę zastępuje dieta białkowa. Zamiast chudnąć - tyjemy, zamiast optymizmu - popadamy w depresję, a samoocena i nasze zdrowie cały czas się pogarszają.
Dnia od marca do czerwca są najdłuższe w roku, słońce mocno świeci, po miesiącach uśpienia wszystko budzi się do życia. Dlatego własnie wiosną znakomicie jest rozpocząć wszystkie działania wymagające zmiany podejścia do życia.
Pozwólmy obudzić się także naszemu ciału.
Pozwólmy mu żyć zgodnie z naturą. [1]
Poradnik Wiosna. Żyj zgodnie z porami roku został podzielony na kilka części, które po kolei zajmują się głównymi filarami zdrowego trybu życia. Pierwszy z nich to oczywiście ruch. Przez ten krótki rozdział autorka prezentuje nam różne opcje i możliwości aktywnego spędzania czasu, motywuje i zachęca. To wcale nie musi być takie trudne i naprawdę nie poświęcamy tak wiele. "Kiedy mięśnie pracują, organizm zaczyna wytwarzać większą ilość endorfin" - aktywność należy zamienić w zabawę, w hobby, w prawdziwy relaks. Wystarczy systematyczność i wykonywanie tego, co się lubi i sprawia przyjemność
Kolejne poruszone zagadnienie to odżywianie. "Zbilansowana dieta nie wymaga dodatkowej suplementacji witaminowo-mineralnej", dlatego nie możemy dać się zwieść zachęcającym reklamom, ogłoszeniom i tym szczupłym paniom na opakowaniach środków odchudzających. Diety wyrzucamy do kosza, a na stół wkraczają warzywa i owoce niemodyfikowane genetycznie, pełnowartościowe węglowodany, produkty bogate w wapno i żelazo, a także regularność i sumienność.
Autorka przedstawia nam następnie znaczenie snu - trzeciego elementu zdrowego trybu życia, a później proponuje nam, co w dane miesiące wiosny można zrobić, aby przywrócić swój organizm do dawnej formy i obudzić go nieco po zimowym letargu. Jednocześnie przypomina nam o złotych radach, które każdy dobrze zna, lecz nikt nie praktykuje.
Moją ulubioną częścią poradnika są oczywiście przepisy. W zależności od miesiąca i sezonowych warzyw, można stworzyć tysiące zdrowych, smacznych i oryginalnych potraw. Oferta w książce jest bardzo zróżnicowana - od prostych napojów (np. Napój miętowy z imbirem), przez sałatki (np. Wiosenna sałatka szpinakowa), aż po pełne dania obiadowe (np. Kotlety jagnięce aromatyczne). Poznajemy także przepis na pastę z bobu, pieczone brokuły, sałatkę Sherry (z grillowanym łososiem i świeżymi truskawkami !) oraz na wiele, wiele innych różności. Co ciekawe, przed każdym produktem, z którym będą przedstawiane przepisy, możemy zapoznać się z opisem witamin, jakie się w nim znajdują. Opisane potrawy dają też wielką swobodę czytelnikom, pozwalając im na własne zmiany i urozmaicenia w przepisach. Zdrowo, smacznie i prosto - czego chcieć więcej?
Poradnik został napisany przystępnym językiem, a wszystkie informacje przedstawiono jasno i bez owijania w bawełnę. Co lepsze, książka nie odpycha nachalnymi zdjęciami i jaskrowymi kolorami, wręcz przeciwnie - skromna, czysta i opatrzona stosownymi czarno-białymi ilustracjami. Jedyną wadą może być jego objętość - poradnik zdecydowanie za krótki. Tekst mobilizuje i zachęca do działania, aczkolwiek zabrakło mi rozdziału poświęconego na przykład żywności, jaką możemy zastąpić nasze wysokokaloryczne przysmaki.
Książka zawiera w sobie wszystkie informacje, o których my już dobrze wiemy. Regularność, zróżnicowanie, ruch, odrzucenie głodówki - słyszałyśmy to już tysiąc razy, jednak mimo wszystko, dobrze to powtórzyć, bowiem po skończeniu lektury jest się przepełniony zdrowym optymizmem. Rady mobilizują, a przepisy dają nam gotowe rozwiązania, także nie pozostaje nam nic innego, jak tylko przeczyścić nasze kuchenne szafki i zacząć od nowa.
[1] Wiosna. Żyj zgodnie z porami roku Dorota Grupińska, wyd. MG, 2011 r., wydanie pierwsze, str. 6
Kiedy po kilku miesiącach odrętwienia i ospałego trybu życia, zauważamy jak słońce próbuje przebić się przez warstwę mrozu i naszych zimowych myśli, zaczynamy z niepokojem spoglądać na nadchodzące zmiany. Wiosna, zaraz lato - wakacje, słońce, plaża, letnie ubrania. Kostium! Od regularnych ćwiczeń zdecydowanie lepsze jest South Beach, z nią wygrywa głodówka, a głodówkę...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-01-30
"Nasza opowiastka zmieniła się w demoniczną bajkę, której rozdziały, coraz gorętsze, wiążą się ze sobą namiętnie niczym ogniwa drogocennego łańcuszka" [1]
Dziesięć tysięcy uciech cesarza ocieka erotyzmem i zwierzęcym pożądaniem, paradoksalnie w sposób całkowicie subtelny. Motorem napędowym akcji jest cesarskie cacuszko, które posiada absolutnie magiczne zdolności. Bowiem Birmański Dzwoneczek, mimo niepozornego wyglądu, wprawia w zachwyt niejedną niewiastę. Syn Niebios, obdarzony bagażem lat, tylko za pomocą tej zabaweczki, potrafi jeszcze wprawić kochankę w namiętne drżenie. Wyobraźmy sobie, jak wielki był jego gniew, gdy zorientował się, że jego łóżkowy niezbędnik zaginął.
Wokół akcji poszukiwawczej, rozgrywają się także losy sześciorga innych osób, mniej lub bardziej okraszone namiętnością. Każdy jednak ma tylko jeden cel - zaspokojenie seksualnego głodu. Po drodze doświadczają nowych uniesień i zawierają kolejne znajomości, przechodząc z łóżka do łóżka. A zwieńczeniem dni poświęconych na poszukiwaniu owego spełnienia, jest połączenie się bohaterów i przekroczenie wyobraźni niejednego lubieżnika.
We wstępnych stronach górę bierze teoria i autor w skrócie przedstawia nam nie tylko przyczyny napisania książki, ale także prezentuje filary taoizmu i konfucjanizmu. Jest to tym szczególnie niepoważne, że skupiamy się tylko na kwestii Deszczu i Chmury, czyli stosunku. Jak się okazuje, życiowym celem męskiej części ówczesnego społeczeństwa, było zdobycie nieśmiertelności, poprzez przygody erotyczne z jaką największą liczbą kochanek. Brzmi żałośnie, jednak autor uparcie wszedł w ten temat i doprowadził swoich bohaterów do spełnienia marzeń. Przy okazji przybliżył czytelnikom kulturę siedemnastowiecznego Pekinu, panujące w tym okresie obyczaje, a także zaskakującą potęgę cesarza, który potrafił zmięknąć przy każdej możliwości kontaktu z kurtyzaną.
Podczas czytania powieści, na policzku pojawia się rumieniec, a w głowie poczucie lekkiego zgorszenia. Nie można tym jednak zbyt długo się przejmować, bo autor szybko ratuje humorystycznym akcentem i lekkim podejściem do sprawy. Styl powieści jest bardzo delikatny i dużo brakuje mu do niecenzuralnego odcienia. Napięcie jest tu skutecznie stopniowane i nawet w samym centrum miłosnego aktu, José Frèches może nagle zboczyć z tematu.
Całość prezentuje się dobrze, a samą książkę czyta się bardzo szybko, ponieważ, wbrew własnym uprzedzeniom, akcja rzeczywiście wciąga.
[1] Sto tysięcy uciech cesarza José Frèches, W.A.B., 2011r., str. 353
"Nasza opowiastka zmieniła się w demoniczną bajkę, której rozdziały, coraz gorętsze, wiążą się ze sobą namiętnie niczym ogniwa drogocennego łańcuszka" [1]
Dziesięć tysięcy uciech cesarza ocieka erotyzmem i zwierzęcym pożądaniem, paradoksalnie w sposób całkowicie subtelny. Motorem napędowym akcji jest cesarskie cacuszko, które posiada absolutnie magiczne zdolności. Bowiem...
2011-03-30
Elizabeth Bard to dziennikarka o amerykańskich korzeniach i francuskim sercu. Kiedy po raz pierwszy odwiedziła Paryż, nie przypuszczała, że za jakiś czas zagości tam na stałe. I bynajmniej nie tylko z miłości do pewnego Francuza.
Lunch w Paryżu to wspomnienia autorki związane z romansem z Gwendalem, początkami w nieznanym państwie i ze startem nowego życia. Amerykańskie podejście znacznie różni się od mentalności Europejczyków - pełni werwy, energii i optymistycznego podejścia do życia jankesi mają problem z dogadaniem się z tymi zgorzkniałymi, uprzedzonymi i wychowanymi przez okrutną historię. Jednak różnice kulturowe pomiędzy Elizabeth i Gwendalem zacierają się w kuchni. Elizabeth z zadziwiającą wprawą miesza namiętność z zaufaniem, dodaje dojrzałość do szczęścia i łączy szczerość z miłością. Z wymyślonego na szybko przepisu, przy wykorzystaniu tylko tych podstawowych składników, zawsze musi wyjść coś pysznego.
Elizabeth zaczyna nowy rozdział w życiu. Jej dni zostają wypełnione codziennymi wyprawami na targ, eksperymentowaniem w kuchni i miłości oraz stopniowym poznawaniem i przekonywaniem się do francuskich zwyczajów. Jest jej trudno zmagać się z charakterem paryskich dam, o wiele za małymi rozmiarami ubrań i z tym dziwnym, specyficznym oraz przede wszystkim – nowym dla niej, podejściem Francuzów do świata, znajomych i kariery.
Dla urozmaicenia na końcu każdego rozdziału zamieszczone są przepisy dań, spożywanych w danym fragmencie. Przepisy potrafią być bardzo wymyślne, ale czasami aż zaskakują prostotą. Całość ocieka dobrym smakiem i ze stron aż bucha zapach wyśmienitych potraw.
Kolejnym smakowitym kąskiem w powieści są opisy francuskiej codzienności, przyzwyczajenia mieszkańców oraz ich dziwactwa. Szczególnie interesujące są te dobrze przedstawione różnice kulturowe, które często prowadzą do wielu niezapomnianych, śmiesznych, ale czasem i niezręcznych sytuacji.
Elizabeth przez całą książkę utrzymuje lekki styl, który nadaje jej swobodnego, nieco nawet gawędziarskiego charakteru. Jest miło i przyjemnie, ale oczywiście w granicach rozsądku, bowiem kryzysowych sytuacji w życiu nowożeńców nie brakuje.
Książkę szczerze polecam. Dla zainteresowanych kulturą francuską i dla miłośników eksperymentów kulinarnych – pozycja obowiązkowa. ... Ja po skończeniu książki od razu udałam się do kuchni :)
Elizabeth Bard to dziennikarka o amerykańskich korzeniach i francuskim sercu. Kiedy po raz pierwszy odwiedziła Paryż, nie przypuszczała, że za jakiś czas zagości tam na stałe. I bynajmniej nie tylko z miłości do pewnego Francuza.
Lunch w Paryżu to wspomnienia autorki związane z romansem z Gwendalem, początkami w nieznanym państwie i ze startem nowego życia. Amerykańskie...
2011-04-09
Niewielu z nas na co dzień zastanawia się nad tym, dlaczego jest tylko jeden rodzaj keczupu, nie rozkłada na czynniki pierwsze psychiki przestępców, nie skupia się na życiu twórcy pigułek antykoncepcyjnych, a tym bardziej o tym nie pisze.
Dla Malcolma Gladwella najwyraźniej nie ma rzeczy niemożliwych, o czym bardzo dokładnie przekonujemy się w jego książce Co widział pies i inne przygody będącej zbiorem artykułów publikowanych przez autora w amerykańskich magazynach. Przedstawia nam on historie najróżniejszych osób, które zmieniły coś w światowym rynku, wpłynęły na losy innych ludzi, osiągnęły coś na skalę międzynarodową lub po prostu są, żyją, czymś się zajmują, co same w sobie jest dla autora czymś fascynującym. Gladwell udowadnia nam, że każdy temat jest dobrym i ciekawym materiałem na artykuł i na świecie jeszcze niejedno nas zadziwi. Dokonuje on wnikliwych analiz ludzkiej psychiki, opierając się na niezwykłych źródłach i pokazuje nam to, na co normalnie nie zwrócilibyśmy uwagi. Książka podzielona jest na trzy części - każda z nich bada inny temat, a wszystkie teksty są tak samo dopracowane i właściwie trudno zarzucić autorowi banalność czy niedokładność. Operując bogatym słownictwem, zachowuje lekki styl i czytelnik nie odczuwa żadnego dyskomfortu związanego z czytaniem. Wręcz przeciwnie, pragnie więcej, ponieważ potrzeba wiedzy i roztrząsania banalnych z pozoru tematów przez autora jest zadziwiająca.
Co widział pies… to pozycja obowiązkowa dla tych, którym nie wystarczają codzienne wiadomości, którzy lubią dochodzić do prawdy i szukać dziury w całym. To prawdziwa gradka nawet dla przeciętnego czytelnika, któremu z pewnością otworzą się oczy na nowe, niezauważalne dotąd zjawiska.
Niewielu z nas na co dzień zastanawia się nad tym, dlaczego jest tylko jeden rodzaj keczupu, nie rozkłada na czynniki pierwsze psychiki przestępców, nie skupia się na życiu twórcy pigułek antykoncepcyjnych, a tym bardziej o tym nie pisze.
Dla Malcolma Gladwella najwyraźniej nie ma rzeczy niemożliwych, o czym bardzo dokładnie przekonujemy się w jego książce Co widział pies...
2011-01-01
Elizabeth pochodzi z przeciętnej australijskiej rodziny. Jej pasją jest gra na wiolonczeli i to właśnie z muzyką wiąże przyszłość. Mieszka z młodszym bratem oraz rodzicami, dla których zawsze była małą księżniczką. Od pewnego czasu spotyka się z chłopakiem - Darrenem. Kocha go, ale chyba nie chce spędzić z nim reszty życia.
Potem pojawiły się niebieskie linie. Elizabeth popatrzyła na test i wiedziała już, że musi dokonać wyboru.
Libby, kierując się swoimi zasadami religijnymi, postanawia zachować dziecko. Nie jest do końca pewna jak będzie wyglądała jej codzienność po porodzie. Nie chce się tym przejmować, ponieważ wie, że nie może pozbawić kogoś życia. Pomimo protestów rodziców, nastolatka decyduje się ponieść konsekwencje swojego nieprzemyślanego czynu. Razem z Darrenem - sprawcą całego zamieszania, wyprowadzają się do własnego mieszkania, próbując założyć coś na kształt rodziny.
Beth wierzy w swoją przyszłość, w muzyczną karierę i zawodowy sukces. Nie może pozwolić, aby dziecko stanęło jej na drodze, dlatego odważnie decyduje się na aborcję. Myśli, że jeden zabieg cofnie czas o kilka tygodni i wszystko będzie układać się tak, jak dawniej. Nie zdaje sobie sprawy o fizycznym bólu operacji, ani nie przypuszcza, że niepokój będzie zaprzątał jej duszę i sumienie tak długo.
Nastolatki pozornie podążyły całkiem przeciwną drogą, jednak zatrzymywały się w tych samych miejscach, a emocje, jakie im towarzyszyły, były również zbliżone. Aborcja nie okazała się być tak skuteczna, jak Beth to sobie zaplanowała, natomiast Libby nie brała pod uwagę tego, jak bolesny okaże się brak jej własnych rodziców przy wychowywaniu dziecka. Dwa skrajne i tylko dwa możliwe wyjścia z sytuacji. Które z nich okaże się być bardziej opłacalne?
Autorka, Dianne Wolfer, postanowiła w bardzo obiektywny sposób przedstawić historię dziewczyny, która niespodziewanie zaszła w ciążę i która musi nagle zadecydować czy wybiera bycie matką, czy pozostanie nastolatką. Budowa książki jest bardzo ciekawa. Życie Libby jest przeplatane z Beth tak, aby czytelnik mógł na bieżąco ich życie porównywać i oceniać. Zakończenie powieści jest dosyć otwarte i niejednoznaczne, to my kierujemy dalej losami bohaterek, a raczej - to we własnym życiu przekonamy się, co jest dalej.
Styl autorki jest prosty i bezpośredni, chociaż narrator utrzymuje dystans do sprawy. To jest kolejny plus tej powieści, ponieważ nie odstrasza ona moralizatorskimi przemowami o życiu, wychowywaniu i podejmowaniu decyzji.
Jedna rzecz, która mi się w książce nie zgadza to myślenie bohaterki. Ma ona problem z aborcją, ponieważ jest to przeciw jej zasadom - jest chrześcijanką, więc ten zabieg to zwyczajne odebranie komuś szansy do życia, co równa się morderstwu. A co ze stosunkiem przedmałżeńskim? Dziwne, że bohaterka z tym oporów nie miała. Tak samo jak z używaniem kondomów, co według religii także jest zabójstwem. Możliwe, że nie powinno się tak bardzo zwracać uwagi na drobiazgi, ale skoro autorka w powieści tak mocno porusza sprawę Kościoła - lepiej, gdyby uważała na szczegóły.
Książka mimo wszystko nie okazała się stratą czasu. Wbrew pozorom, kwestia macierzyństwa została bardzo dobrze przedstawiona, a pod względem psychologicznym postacie zachowywały się bardzo wiarygodnie. Dwa wybory to nie tylko powieść dla młodych matek. Myślę, że każda kobieta odnajdzie się w tej książce i sama zacznie się zastanawiać, jaki byłby jej wybór.
[1] Dwa wybory Dianne Wolfer, wyd. Nasza Księgarnia, 2011r., str. 7
Elizabeth pochodzi z przeciętnej australijskiej rodziny. Jej pasją jest gra na wiolonczeli i to właśnie z muzyką wiąże przyszłość. Mieszka z młodszym bratem oraz rodzicami, dla których zawsze była małą księżniczką. Od pewnego czasu spotyka się z chłopakiem - Darrenem. Kocha go, ale chyba nie chce spędzić z nim reszty życia.
Potem pojawiły się niebieskie linie. Elizabeth...
2011-06-17
A ludzie - ci będą budować stale nowe domy. Potem będą na siebie napadać i wszystko niszczyć i znowu budować. Dziwni są ci ludzie. Sens ich życia polega na budowaniu, niszczeniu siebie i tego, co zbudowali. [1]
Nagle zamieniamy się rolami. To już nie człowiek, a drzewo - zwykłe drzewo, które jesteś w stanie dostrzec za swoim oknem, opowie nam coś o życiu. Teraz trwa jego pięć minut, przejmuje narrację, ster nad opowieścią i snując piórem po kartce, stara się swoje refleksje uchwycić w słowa.
Historia zaczyna się od dzieciństwa... Ale wcale nie jest łatwo, bowiem zamiast zabawy, na drzewo czeka dużo wyzwań, z którymi będzie musiał sobie poradzić. Przed nim także wiele zaskakujących wydarzeń, takie jak pierwsze bliskie spotkanie ze zwierzętami czy groźne wichury. Musi również cały czas walczyć o dostęp do światła i wody, musi zadecydować, w którą stronę powinien puścić korzenie, a także równomiernie przydzielać soki do różnych partii swego ciała. Wszystko wydaje się logiczne, wszystko układa się w jedną całość, bowiem świat rządzi się prawami, dzięki którym panuje cudowna harmonia. Oczywiście porządek panuje do czasu, kiedy w przyrodę nie próbuje ingerować człowiek.
Powieść Bernarda Grynholca to czasami wręcz brutalny obraz rzeczywistości, ukazujący jak bardzo ludzie swoim poczuciem wyższości nad innymi szkodzą światu. Im bardziej przywiązujemy się do naszego bohatera, tym bardziej zaczynamy nienawidzić człowieka, który jakby w ogóle nie rozumiał zasad utrzymujących porządek w przyrodzie. JEgo postawa jest strasznie odrzucająca. Choć teoretycznie każdy zdaje sobie z tego sprawę, to jednak sytuacje opisywane w książce przerażają. Spokojny tryb życia natury w pewnych momentach zakłócany jest przez obecność człowieka i skutki takiego spotkania są widoczne przez bardzo długi czas.
Czytając książkę "Dziwni są ci ludzie", czuje się dziwną ciszę, spokój, czas się zatrzymuje, a my sami zmieniamy się na chwilę w drzewo. Obserwujemy, uczymy się. Prostota stylu nadaje powieści wręcz dziecinnego uroku i wzruszającej naturalności.
Lekturę tej pozycji uważam za bardzo miłą przygodę, fascynującą wyprawę wgłąb natury. Krótka, acz treściwa książka pozwala przypomnieć sobie o tych ważnych wartościach, o których zapominamy w codziennym biegu. Jednym słowem - polecam.
[1] Dziwni są ci ludzie Bernard Grynholc, Novae Res, wyd. I 2009 r., str. 139
A ludzie - ci będą budować stale nowe domy. Potem będą na siebie napadać i wszystko niszczyć i znowu budować. Dziwni są ci ludzie. Sens ich życia polega na budowaniu, niszczeniu siebie i tego, co zbudowali. [1]
Nagle zamieniamy się rolami. To już nie człowiek, a drzewo - zwykłe drzewo, które jesteś w stanie dostrzec za swoim oknem, opowie nam coś o życiu. Teraz trwa jego...
2011-03-08
Bohaterem i narratorem Telefonów niechcianych Patryka Omena jest młody mężczyzna – Patryk (czy tylko mnie razi podobieństwo imion?), który na co dzień zajmuje się głównie próżnowaniem. Mieszka samotnie w bloku, którego użytkownicy są w stanie zapewnić mu to, co on sam kocha najbardziej – spokój i ciszę. Jego jedynym niepokojem wydaje się być tylko nieustannie dzwoniący telefon, który w jego życiu pojawił się pod wpływem głupiego impulsu i którego usunięcie jest na liście spraw do niezwłocznego wykonania. Od niepoważnego błędu, jakim było zamontowanie gniazdka w mieszkaniu, zaczynają się wszystkie problemy Patryka.
Dwóch przyjaciół z dzieciństwa odnawia kontakty z naszym bohaterem i prosi go o drobną pomoc. Artur – kobieciarz, ma słabe zaufanie do swojej nowej kobiety i pragnie zacząć nieco bardziej kontrolować jej życie towarzyskie. Karol, natomiast, po pięciu latach odsiadki w więzieniu szykuje się na nową akcję, ale najpierw musi sprawdzić rzetelność przyszłych kontrahentów. Spoiwem łączącym jest, oczywiście, Patryk.
Kolejnym poruszanym problemem jest kwestia świadomego snu. Patryk usilnie próbuje zagłębić się w tajniki tej sztuki przy pomocy pana Henryka – właściciela budynku, w którym mieszka. Jednak mimo jako takiego doświadczenia, Patryk wciąż potyka się w tych samych miejscach, daje się łapać na mało przekonywujące sztuczki i zatacza błędne koło. Snem dorabia i upiększa sobie rzeczywistość oraz łączy dwie przestrzenie, co doprowadza go tylko do zguby.
Na początku postać Patryka wydaje się być nieco zbliżona do dobrze znanego Adasia Miauczyńskiego. Łączą ich zasady, natręctwa, charakter, upodobania oraz sposób przyjmowania rzeczywistości. Po każdej następnej stronie granica pomiędzy nimi staje się jednak o wiele bardziej wyraźna. Tak jakby pewne elementy charakteru były tylko wymysłem narratora, wyimaginowanymi zasadami, do których nasz bohater wcale się nie stosuje. Monolog wewnętrzny Patryka jest przepełniony pretensjami i okropnym rozleniwieniem. Jego niewiarygodność potęguje fakt, że zachowanie nie ma żadnych podstaw czy podłoża psychologicznego w przeszłości bohatera. Poruszane są tylko sprawy widoczne i aktualne na co dzień – problem z telefonem, zatarcie snu z jawą, podstępy i tak dalej. Na pytanie Dlaczego? nie ma żadnej odpowiedzi.
Telefony niechciane to literacki debiut autora, dlatego z przymrużeniem oka powinno spoglądać się na styl powieści. Jednak mimo tego, książka nadal razi słabo rozwiniętym warsztatem, tanimi chwytami oraz podobnymi zdaniami czy środkami powtarzanymi co i raz. Monolog Patryka nie wypada wiarygodnie, a oczywistości wyskakujące z każdego zdania tylko oburzają. Wszystko to powoduje, że powieść czyta się ciężko i mimo małej objętości, godziny dłużą się i dłużą. Po skończeniu ostatniej strony pozostaje pustka i niedowierzenie, że tak łatwo można zepsuć ciekawy temat.
Muszę przyznać, że i w tym przypadku okładka oraz nota wydawcy poskutkowały. Pozycja prezentuje się zachęcająco i aż trudno uwierzyć, że książka może rozczarować. Właściwie to myślałam, że klaustrofobiczno-psychodeliczna powieść z pogranicza fantastyki zawiera w sobie więcej niejasności, magii i emocji, które mogłyby coś we mnie zmienić.
Książkę niestety trudno mi komukolwiek polecić. Fabuła jest przewidywalna i oczywista, bohater to życiowy nieudacznik, który non stop się nad sobą użala, a styl autora sprawy nie ułatwia.
Bohaterem i narratorem Telefonów niechcianych Patryka Omena jest młody mężczyzna – Patryk (czy tylko mnie razi podobieństwo imion?), który na co dzień zajmuje się głównie próżnowaniem. Mieszka samotnie w bloku, którego użytkownicy są w stanie zapewnić mu to, co on sam kocha najbardziej – spokój i ciszę. Jego jedynym niepokojem wydaje się być tylko nieustannie dzwoniący...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-04-22
Bohaterką powieści Joanny Marii Chmielewskiej jest trzydziestoletnia Hanka - singielka z wyboru, oddana przyjaciółka i zakompleksiona córka. Jej życie wydaje się uporządkowane i całkiem zorganizowane, jednak przez chorobę przyjaciółki - Ewy, wszystko diametralnie się zmienia. Do jej świata nagle i bez pardonu wchodzi kilkuletnia dziewczynka oraz miś, który ma zamiar wprowadzić kilka ostrych zmian w ich codzienności. Na dodatek w dobrze rozwijającej się firmie, w której pracuje, pojawia się nowy pracownik - Łukasz, który także nie będzie wobec Hanki obojętny. Kobieta pogrążona w bólu z przeszłości będzie musiała uporać się z własną historią i zacząć wszystko od nowa.
Żeby dobrze zrozumieć Hankę, autorka w powieść wplotła wspomnienia z jej dzieciństwa. Dzięki temu możemy lepiej zrozumieć więź łączącą Ewę i Hankę oraz poznać najskrytsze sekrety naszej bohaterki. Kluczową rolę odgrywa metamorfoza, jaką dziewczynka przeszła w wieku kilkunastu lat na skutek wstydliwego dla niej wydarzenia. Swoje życie zaczęła oddzielać na PRZED i PO, i z małej niewinnej dziewczynki stała się twardą kobietą niezdolną do miłości.
Joanna Chmielewska postanowiła zmierzyć się z trudnym tematem, przedstawić go jak najbardziej wiarygodnie i szczerze, jednocześnie łącząc go z luźną formą i komediowymi fragmentami. Posługując się prostym stylem, stara się jak najlepiej trafić do odbiorcy. Początkowa akcja toczy się dość opornie i jest utrzymywana bardziej w stylu zwykłego babskiego czytadła bez polotu. Późniejsze wątki autorka postanowiła rozwijać nieco dokładniej, nieco bardziej poetycznie, w sposób całkowicie niepasujący do reszty. Historia zaczyna nabierać tempa, a drugie dno cały czas się pogłębia – na korzyść książki. Niektóre wątki są zbyt oczywiste, niektóre za to całkowicie zadziwiające i gdyby nie ten niefortunny początek, powieść na pewno wypadłaby lepiej.
Nie jestem w stanie jednoznacznie ocenić Poduszki w różowe słonie. Podoba mi się dokładność z jaką autorka stworzyła bohaterów - szczegóły ich historii na pewno pomogły lepiej ocenić ich obecne zachowanie. Postacie wypadły bardzo wiarygodnie i niektóre nawet zyskały moją sympatię. Razi jednak banalność niektórych fragmentów powieści, wydaje się, że autorka za bardzo się na nich nie skupiała, nie wracała do nich, nie poprawiała, a to niestety rzutuje na całość.
Książkę, chociaż na pewno nie będzie należeć do moich ulubionych, polecam z wielu powodów. Jest to, mimo wszystko, mądra i interesująca pozycja. Na pewno wiele osób się w niej odnajdzie i na pewno wielu osobom przypadnie do gustu, a może nawet niektórym pomoże w podjęciu decyzji czy uporaniu się z własną przeszłością. Pomijając fakt, że kiczowata okładka razi, a na niektóre fragmenty trzeba zmrużyć oko, powieść opowiada o ciekawych przypadkach, na które warto zwrócić uwagę.
Bohaterką powieści Joanny Marii Chmielewskiej jest trzydziestoletnia Hanka - singielka z wyboru, oddana przyjaciółka i zakompleksiona córka. Jej życie wydaje się uporządkowane i całkiem zorganizowane, jednak przez chorobę przyjaciółki - Ewy, wszystko diametralnie się zmienia. Do jej świata nagle i bez pardonu wchodzi kilkuletnia dziewczynka oraz miś, który ma zamiar...
więcej mniej Pokaż mimo to
"W 1950 roku w podróże zagraniczne udało się na całym świecie dwadzieścia pięć milionów osób. Piętnaście lat później było ich już sto trzynaście milionów. (...) W roku 1960 już sześćdziesiąt sześć tysięcy siedemdziesięcioro ośmioro Szwedów korzystało z czarterów, po pięciu latach było ich pięć razy więcej. W roku 1970 ich liczba wyniosła ponad pół miliona" [1]
Co wpłynęło na tak gwałtowny rozwój turystyki? Dlaczego ludzie decydują się na właśnie taki, a nie inny wypoczynek? Co przyciąga ich najbardziej i jak ośrodki turystyczne walczą o uwagę podróżników? Reportaż Jennie Dielemans to szokujący i wymowny zbiór odpowiedzi na między innymi te pytania. Historia rozwoju turystyki, opisana krok po kroku, opis podróży po egzotycznych i atrakcyjnych miejscach, wyzysk ludności, brutalność i przemoc, w walce o jak najlepszy wypoczynek. Czy konsekwencje jakie ponoszą tubylcy, a także środowisko, są warte naszego relaksu?
Przed nami Gran Canaria, Wietnam, Tajlandia, Meksyk i Dominikana. Co wygląda bardziej korzystniej? Gran Canaria i nadmierna eksploatacja wybrzeża, czy Wietnam i wojna, z której zrobiono miejscową atrakcję. Poznajemy hotele all-inclusive oraz najbardziej atrakcyjne dla turystów miejsca, z drugiej strony zaglądamy do lokalnych mieszkań i jesteśmy świadkiem rozmów z tubylcami o tym, jak turystyka wpłynęła na ich codzienność. Śledzimy także losy kilkunastu podróżników, sprawdzając, co interesuje ich najbardziej, z jakich powodów wyjeżdżają i czego oczekują od hoteli.
Jennie Dielemans bardzo rzetelnie podeszła do tego tematu. Pomiędzy rzeczywistość wplata historię rozwoju turystyki, od czasów, kiedy wyjazdy zagraniczne były tylko dla wybranych, do współczesności, kiedy to wyjazd określa naszą osobowość. Autorka jasno przedstawia także zagrożenia wynikające z tak gwałtownych zmian. Wielkim plusem tej książki są fragmenty rozmów z miejscowymi. Możemy zajrzeć do ich szarej rzeczywistości, pozbawionej odpoczynku, piaszczystych plaż, błękitnego nieba i darmowych drinków.
Witajcie w raju to pozycja obowiązkowa dla tych, którzy tak chętnie decydują się na wyjazdy do bogatych hoteli w egzotycznych miejscach. Książki otwiera oczy na to, jak wielkie pranie mózgu są gotowe zrobić nam oferty turystyczne i jak wielkie szkody wyrządza nasz relaks. Wszystko bowiem nie wygląda tak kolorowo i bajecznie, jak to podają ulotki, a czasem lepiej i bezpieczniej wyjechać gdzieś na własną rękę, niż całkowicie powierzać się biurom podróży.
[1] Witajcie w raju Jennie Dielemas, wyd. Czarne, 2011r, str. 10
"W 1950 roku w podróże zagraniczne udało się na całym świecie dwadzieścia pięć milionów osób. Piętnaście lat później było ich już sto trzynaście milionów. (...) W roku 1960 już sześćdziesiąt sześć tysięcy siedemdziesięcioro ośmioro Szwedów korzystało z czarterów, po pięciu latach było ich pięć razy więcej. W roku 1970 ich liczba wyniosła ponad pół miliona" [1]
Co wpłynęło...
XIX wiek to dla malarstwa znaczny przełom. Został on zapoczątkowany we Francji, kiedy to grupka przyjaciół, porzucając akademickie schematy, ruszyła własnym torem. Do jednych z pierwszych artystów ruchu impresjonistycznego należeli Monet, Bazille i Renoir, którzy nieświadomie wykreowali nową epokę w sztuce. Susan Vreeland, autorka powieści „Niedziela nad Sekwaną”, skupia się na bardzo znaczącym dla tego prądu obrazie Renoira pt. „Śniadanie wioślarzy”.
Renoir, będąc na życiowym zakręcie, nie może zdecydować się, w którą stronę powinien się udać. Z jednej jest tworzenie na własną korzyść, rozwijanie swojego talentu i poszukiwanie własnego stylu, z drugiej jednak ograniczenia finansowe, zmuszające go do malowania na zlecenia. Wszystko odmienia się w chwili, kiedy jego oczom ukazuje się taras Fournaise i postanawia postawić wszystko na jedną kartę, urzeczywistniając wizję stworzenia prawdziwego arcydzieła.
Na obrazie przedstawiono czternaście osób, w tym m.in. malarza Gustave Caillebotte, aktorkę Angele ze swoim partnerem, kolekcjonera sztuki Charlesa Ephrussi, czy też artystę Paula Lhote. Spotykali się oni co niedzielę, bawili się, jedli, pływali po Sekwanie i zawierali ze sobą przyjaźnie. Często modele przyjeżdżali do Renoira w tygodniu i pozowali mu indywidualnie. Każdy z nich starał się ułatwić pracę artyście, czując, że jest świadkiem czegoś naprawdę wielkiego. Sam obraz to natomiast ucieleśnienie la vie moderne, skupiający w sobie prawdziwą radość i beztroskę niedzielnego popołudnia spędzonego w grupie znajomych.
Autorka z wielką dokładnością potraktowała temat tej powieści, bowiem oprócz samego Renoira, rozwinęła także wątek każdego bohatera obrazu z osobna. Zagłębiając się w ich losy i życie prywatne, znacznie poszerzyła granice tej książki, sprawiła, że postacie ożyły, a czytelnik stały się jednym z nich.
Susan Vreeland posługiwała się bardzo plastycznym językiem, co przy tej powieści jest bardzo znaczące. Cała powieść jest dzięki temu spójną mieszaniną barw, zabawą pędzla i światła. Bardzo lekko połączyła także wątki, przeplatając fakty z fikcją literacką. Dodatkowo znaczną rolę odgrywa tutaj oprawa graficzna książki, która znacznie ułatwia czytelnikowi wczucie się w klimat.
Śniadanie wioślarzy to niebanalna powieść - nie tylko dokument o pracy malarza, ale także zwykła historia o ludzkich perypetiach. Powinna zainteresować niejednego czytelnika, dlatego szczerze wszystkim polecam.
XIX wiek to dla malarstwa znaczny przełom. Został on zapoczątkowany we Francji, kiedy to grupka przyjaciół, porzucając akademickie schematy, ruszyła własnym torem. Do jednych z pierwszych artystów ruchu impresjonistycznego należeli Monet, Bazille i Renoir, którzy nieświadomie wykreowali nową epokę w sztuce. Susan Vreeland, autorka powieści „Niedziela nad Sekwaną”, skupia...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-03-13
Wyobraź sobie świat, w którym ludzie wyglądem przypominają zwierzęta, z rur rozchodzą się głosy twoich bliskich, w poduszkach ukryte są mikrofony, a pokojówka chce nafaszerować cię tabletkami nasennymi. Wyobraź sobie, że odnosisz medialny sukces, a ludzie na ulicy nagle zaczynają odczytywać twoje myśli, mąż chce poślubić twoją córkę, a wszyscy wokół ciebie zamieniają się twarzami.
Lise sprawia wrażenie idealnej żony, matki i pisarki. Przed światem i samą sobą ukrywa to, że nie rozmawia ze swoim mężem, dziećmi zajmuje się pomoc domowa i od długiego czasu nie napisała nowego rozdziału. Pozornie porządne życie Lise stopniowo rozpada się na kawałki - zaczynając od regularnie spożywanych tabletek i szukania spisku w każdym ruchu domowników, kończąc na próbie samobójczej i oddziale zamkniętym.
Lise swojej choroby nie jest do końca świadoma. Zwierzęce elementy na twarzach innych to rzecz jak najbardziej normalna. Tak samo jak rozmawiające o niej głosy zza ścian. Kobieta walczy sama ze sobą, nie będąc pewna co jest prawdą, a co zasadzką na jej życia. Choroba psychiczna zżera ją od środka i choć zakończenie powieści daje nadzieję na lepszą przyszłość, wnętrze na zawsze pozostanie skażone wydarzeniami.
Fakt, iż autorka Twarzy – Tove Ditlevsen sama zmagała się z chorobą psychiczną, nadaje książce innego, osobistego wymiaru. Akcje rozgrywające się w głowie bohaterki nie są bezpodstawne, stworzone raczej precyzyjnie, dokładnie i odnoszące się do przeszłości lub problemów teraźniejszego życia Lise. Opisy niepokoją autentycznością, sprawiają, że czytelnik przeżywa i odczuwa to samo co Lise, razem z nią gubi się gdzieś pomiędzy rzeczywistością a snem. Słowa i zdania zawarte na stronicach są odpowiednio dobrane. Nie brakuje wyrażeń, które prostotą trafiają prosto w serce, oraz nie odpychają przesadzone opisy pełne środków literackich.
Zaletą powieści jest narracja trzecioosobowa. Pozostawia ona czytelnikowi wydanie opinii o sprawie, bezstronnie przedstawia wydarzenia, jednocześnie nie opuszczając opisów przeżyć wewnętrznych bohaterki. Niełatwo chyba stworzyć coś takiego – wejść w głąb umysłu człowieka, równocześnie pozostając z boku. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, autorce udało się to osiągnąć. Tym razem nota wydawcy nie kłamie. Twarze to rzeczywiście po mistrzowsku napisana powieść.
Książka porusza ciężki temat, który często w wyobrażeniach ludzi mocno odbiega od rzeczywistego obrazu. I znowu przewagę ma autorka, która mogła własnym doświadczeniem kreślić kartki powieści. Pisarka dotyka drażliwych sfer w sposób taktowny, ale jednocześnie rzetelny i szczery. Na niewielu więcej niż 130 stronach zawarte są tak wielkie, głębokie i dojmujące uczucia i emocje, że po skończeniu lektury czytelnik musi porządnie odetchnąć, by jakoś pójść dalej.
Powieść z czystym sumieniem polecam każdemu. Na pewno znajdzie się ktoś, komu pomoże ona spojrzeć z dystansem na własne problemy albo po prostu przybliży nieco zagadnienie choroby psychicznej. Zapewniam, że czas poświęcony tej lekturze nie będzie stracony.
Wyobraź sobie świat, w którym ludzie wyglądem przypominają zwierzęta, z rur rozchodzą się głosy twoich bliskich, w poduszkach ukryte są mikrofony, a pokojówka chce nafaszerować cię tabletkami nasennymi. Wyobraź sobie, że odnosisz medialny sukces, a ludzie na ulicy nagle zaczynają odczytywać twoje myśli, mąż chce poślubić twoją córkę, a wszyscy wokół ciebie zamieniają się...
więcej mniej Pokaż mimo to
Pomimo tego, że Matti Yrjänä Joensu znany jest jako autor powieści kryminalnych, jego powieść „Harjunpää i kapłan zła” daleko odbiega od typowego modelu tego typu książek. Z wątkiem sensacyjnym przeplatają się fragmenty społecznoobyczajowe z naciskiem na kwestie religijne, tworząc w ten sposób powieść zaskakującą i niezwykle oryginalną.
Głównym bohaterem jest detektyw Timo Harjunpää, przed którym stoi wysokie wyzwanie rozwiązania zagadki helsińskiego metra. Policjanci odkrywają dziwną zbieżność kilku wypadków, jakie na przestrzeni lat miały tam miejsce. Dotyczą one osób, które umarły pod kołami kolejki, a upozorowane jako samobójstwo, z czasem zaczęły wyglądać coraz bardziej niepokojąco.
W tym samym czasie odgrywa się historia pisarza – Mikko, który naznaczony bolesną przeszłością, próbuje ułożyć swoje życie. Problemem, oprócz uporania się ze wspomnieniami z patologicznej rodziny, jest jego była żona, która z upodobaniem utrudnia codzienność jego i ich dzieci. Będzie on musiał przełamać swoje własne bariery i pomóc synowi odnaleźć się w rzeczywistości. Syn - Matti, nie potrafi poradzić sobie z własnymi kompleksami, dlatego za naradą nowej przyjaciółki, prosi o pomoc nieznajomego, wpadając tym samym w wir dziwnych i niebezpiecznych wydarzeń.
Elementem łączącym opisane historie jest Gnom, zamieszkujący Górę Diabła, stały bywalec metra, całkowicie oddany woli Macierzy – jego bóstwa. Człowiek ten, fanatycznie wierzący w Macierz, dopuszcza się dla niej do okropnych wykroczeń… Jest także ściśle związany z ostatnimi zamieszkami na helsińskim metrze.
Matti Joensu opracowując tę wielowątkową powieść, bardzo sprawnie i oryginalnie połączył wszystkie opowieści. Takie zestawienie tematów wypadło niezwykle porywająco i niebanalnie. Na dodatek autor głęboko poruszył zagadnienie dzieciństwa i jego wpływu na późniejsze życie. Do tego dochodzi aspekt religijny, który nadaje książce mistycznej aury i wprawia czytelnika w nieziemski nastrój. Autor, mimo tego, że porusza wiele problemów, nie robi tego pobieżnie, ani nie pozostawia uczucia niedosytu. Niektóre sprawy traktuje w dosyć niespotykany dla kryminału sposób, przedstawiając je w niekonwencjonalnej formie.
Książki niestety nie mogę polecić fanom typowych powieści sensacyjnych, bowiem w „Harjunpää i kapłan zła” jest poruszane zbyt wiele problemów społecznych, co czasami może osłabić tempo akcji. Jeśli jednak podejście do zagadnienia relacji rodzinnych w połączeniu z wątkiem kryminalnych, wypada zachęcająco także i w twoich oczach – nie możesz opuścić tej pozycji!
Pomimo tego, że Matti Yrjänä Joensu znany jest jako autor powieści kryminalnych, jego powieść „Harjunpää i kapłan zła” daleko odbiega od typowego modelu tego typu książek. Z wątkiem sensacyjnym przeplatają się fragmenty społecznoobyczajowe z naciskiem na kwestie religijne, tworząc w ten sposób powieść zaskakującą i niezwykle oryginalną.
Głównym bohaterem jest detektyw Timo...
Barwna postać Klaudyny powraca w zupełnie innej odsłonie. Wciśnięta w schludną sukienkę z kołnierzykiem, ze skromnym kapeluszem na głowie i uprzejmym uśmiechem na ustach, kłania się nisko, by za chwilę polać gościom herbatę. Grzeczna, ułożona i pokorna. Odchrząkuje nerwowo, dyskretnie zakrywa małą dziurkę w rękawiczce, wyciera pośpiesznie wylaną herbatę i morderczym wzrokiem obejmuje gości.
Wszystko zaczyna się od przeprowadzki z ukochanej miejscowości - Montigny, do tętniącego życiem Paryża. Zagubionej Klaudynie nie przychodzi to łatwo, bo choć wcześniej wysuwała się zawsze na przód, tak teraz nie może odnaleźć się w tej nowej sytuacji. Nie potrafi się przyzwyczaić do szarych ulic, przebranych ludzi i całkowitego odcięcia od natury. Na dodatek z trudnością przyswaja ówczesną etykietę, nie mogąc wpasować się w ciasne konwenanse. Określenie Klaudyny damą wypada co najmniej niepoważnie, a zważywszy na jej wiek - odpowiedni do zamążpójścia, brzmi to bardzo niepokojąco.
Jej smutne chwile ożywiają spotkania z siostrzeńcem Marcelkiem - uroczym chłopakiem o dziewczęcej urodzie, który z uwielbieniem wysłuchuje historii o Łusi i sam z czasem zwierza się o swojej młodzieńczej fascynacji przyjacielem Charliem. Jej kompanem jest także wujek Renaud, który pokazuje jej rozrywkową stronę Paryża i całkowicie kradnie jej serce.
"Klaudyna w Paryżu" to już druga część przygód Klaudyny, autorstwa Sidonie-Gabrielle Colette. Utrzymuje ona poziom pierwszej części, a często wręcz go przewyższa. Książka ta, to jedno wielkie pasmo pozytywnych zaskoczeń. Kipi humorem, ciętym językiem i naprawdę nieprzewidzianymi zwrotami akcji. Zabawny, błyskotliwy i lekki styl Colette to prawdziwa uczta dla czytelnika.
Powieść dalej porusza pewne normy czy granice przyzwoitości w sposób niedokładny, osnuty subtelnością, co nadaje jej uroku i swoistego charakteru. W dzisiejszych czasach nie gorszą jednak prowokacje, za to cieszy wolność, jaka wyłania się z każdej opisanej sytuacji. I nie mam tu na myśli tylko rozwijającego się ruchu feministycznego, którego Klaudyna powinna być literacką patronką, ale zwykłą swobodę słowa i gestu, niekrępującą niczyich przekonań, która niepewnie, podszyta nutką adrenaliny, snuje się przez karty powieści.
Barwna postać Klaudyny powraca w zupełnie innej odsłonie. Wciśnięta w schludną sukienkę z kołnierzykiem, ze skromnym kapeluszem na głowie i uprzejmym uśmiechem na ustach, kłania się nisko, by za chwilę polać gościom herbatę. Grzeczna, ułożona i pokorna. Odchrząkuje nerwowo, dyskretnie zakrywa małą dziurkę w rękawiczce, wyciera pośpiesznie wylaną herbatę i morderczym...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-05-15
Oparta na motywach autobiograficznych powieść Colette „Klaudyna w szkole” przedstawia odważny obraz dorastającej dziewczyny, która w skandaliczny sposób poznaje się ze światem dorosłych. W 1900 roku historia tej nastolatki została przyjęta z wielkim poruszeniem i zgorszeniem, i choć minęło już tyle lat, powieść wciąż robi wrażenie.
Klaudyna bowiem w szkole pozwala sobie na wiele ekstrawagancji, do jakich nie dopuściłaby się przyzwoita uczennica. Czyta nieodpowiednie do swojego wieku książki, romansuje z nauczycielką, narusza wszelkie granice dobrego stylu i wychowania. Skąd jednak ma brać przykład, skoro jej jedyny opiekun oczy wlepione ma w ślimaki, jej własna wychowawczyni obściskuje się po kątach ze współpracowniczką, a jej rówieśniczki wcale nie zamierzają stać z boku i przyglądać się tym scenom obojętnie. Codzienność Klaudyny przepełniona jest zabawnymi i często erotycznymi sytuacjami, z których dziewczyna pragnie czerpać jak najwięcej uciechy i wiele z nich sama inicjuje. W dość przyśpieszonym tempie wkracza ona w nowy etap życia, zapoznaje się z własną seksualnością, potrzebami i możliwościami oraz uczy się to wykorzystywać w kontaktach z innymi ludźmi.
Klaudyna nie ogranicza się żadnymi zasadami. Robi co chce, nie bacząc na reakcje jej rówieśniczek czy wychowawców. W swoim postępowaniu jest jednak bardzo subtelna, a jej wybryki nabierają wręcz uroczego charakteru. Jest odważna, uparta i wielce swobodna, a przyzwoitość to ostatnia cecha, o jakiej chciałaby słyszeć.
Colette stworzyła barwną powieść o dojrzewaniu i pierwszych razach, pełną humoru i różnych smaczków. Swoim lekkim stylem spowodowała, że całość czyta się w zaskakującym tempie i choć akcja toczy się cały czas w szkole i skupia się głównie na codzienności Klaudyny, to jednak nie brakuje jej dynamiki. Z wielką wprawą naznaczyła również postacie drugoplanowe, które podtrzymują spójność powieści. Każdy z bohaterów jest dopracowany i autorka nie dopuściła, aby ich charakter został w jakiejkolwiek sytuacji pominięty, co dało również ciekawe pole do obserwacji psychologicznej.
Książka mile mnie zaskoczyła i doprowadziła do niejednego uśmiechu na twarzy. Uważam, że przetrwała ona próbę czasu, ponieważ bez otoczki skandalu, dalej pozostaje ona ciekawą, zabawną i wartą przeczytania powieścią.
Oparta na motywach autobiograficznych powieść Colette „Klaudyna w szkole” przedstawia odważny obraz dorastającej dziewczyny, która w skandaliczny sposób poznaje się ze światem dorosłych. W 1900 roku historia tej nastolatki została przyjęta z wielkim poruszeniem i zgorszeniem, i choć minęło już tyle lat, powieść wciąż robi wrażenie.
Klaudyna bowiem w szkole pozwala sobie na...
Przedśmiertny neuroleptyk to zbiór opowiadań debiutującego Kamila Czepiela. Utwory różnią się od siebie nieco formą lub stylem, ale spoiwem łączącym jest temat śmierci. Autor bardzo różnie podchodzi do tego zagadnienia, dając nam wspaniały pokaz swoich wciąż rozwijających się umiejętności, a także wyobraźni.
Zawrzeć 9 historii na około 60 stronach i sprawić by wywoływały one emocje, to nie lada wyczyn. Utwory są niejasne, czasami wręcz psychodeliczne, utrzymane w tajemniczym klimacie, który pochłania czytelnika bez reszty. Głównie krążą one wokół fantastyki, chociaż nie uogólniałabym tego tak kategorycznie.
Moimi faworytami są zdecydowanie Czarny kruk za ciekawą formę i „EL MAL” – pierworodny, ponieważ jest to najbardziej dopracowany i najbardziej porywający tekst. Krótkie, jednostronicowe opowieści także zasługują na uwagę, ponieważ są bardzo interesującą formą zabawy i słowem, i tematem. Wszystkie opowiadania są niezwykle dopracowane i w wielu z nich można doszukać się drugiego dna. Autorowi udało się także wywołać emocje, bowiem nawet jedna strona mogła wstrząsnąć czytelnikiem.
Utwory mają bardzo zróżnicowaną formę, zahaczają nawet o poezję, co znacznie wzbogaciło książkę. Autor zaskoczył mnie także stylem, ponieważ nie spodziewałam się żadnych rewelacji. Dał bardzo ciekawy popis swojego warsztatu, chociaż nie obeszło się bez drobnych potknięć, na które z racji tego, że jest to debiut, można przymknąć oko. Czasami wychodziły jednak na wierzch braki w umiejętności posługiwania się słowem, jakieś ciężkie wyrażenia i sztuczne sformułowania. Jest to mimo wszystko bardzo dobry debiut, któremu na pewno nie pozwolę zniknąć z mojej półki - nie można ukryć faktu, że autor ma potencjał i nieraz nas jeszcze zaskoczy.
Zbiór tych krótkich opowiadań to wspaniały powód do refleksji i chwili zastanowienia. Jednocześnie mam nadzieję, że to tylko malutki przedsmak tego, co autor ma nam do zaoferowania... Ja z niecierpliwością wyczekuję dalszego ciągu.
Przedśmiertny neuroleptyk to zbiór opowiadań debiutującego Kamila Czepiela. Utwory różnią się od siebie nieco formą lub stylem, ale spoiwem łączącym jest temat śmierci. Autor bardzo różnie podchodzi do tego zagadnienia, dając nam wspaniały pokaz swoich wciąż rozwijających się umiejętności, a także wyobraźni.
więcej Pokaż mimo toZawrzeć 9 historii na około 60 stronach i sprawić by wywoływały...