rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Czarny Anioł. Opowieść o Ewie Demarczyk Ewelina Karpacz-Oboładze, Angelika Kuźniak
Ocena 6,3
Czarny Anioł. ... Ewelina Karpacz-Obo...

Na półkach: ,

Dla fanów Ewy Demarczyk, a do nich należy niżej podpisany, książka będzie czymś w rodzaju źródełka - wątłego, ale jakże wyczekiwanego. Oto wspomnienia, fakty i domysły na temat Czarnego Anioła polskiej muzyki zebrano w jednym miejscu, zgrabnie ułożono i zaprezentowano odbiorcy z nostalgią marzącemu o jakimkolwiek kontakcie ze swoją idolką.

Otóż książka, chociaż de facto nic nowego do wiedzy o ED nie wnosi, pozwala na przegląd informacji rozsianych i często trudno osiągalnych, a w połączeniu ze wspomnieniami muzyków i współpracowników, oraz fragmentami wypowiedzi samej artystki, pomaga czytelnikowi, bez nachalnych sugestii, wykreować na swój sposób portret Ewy Demarczyk.

Pięknie wydana, trafnie dobrane zdjęcia. Szkoda, że taka krótka, ale wierzę, że więcej nie dało się zrobić.

Dla fanów Ewy Demarczyk, a do nich należy niżej podpisany, książka będzie czymś w rodzaju źródełka - wątłego, ale jakże wyczekiwanego. Oto wspomnienia, fakty i domysły na temat Czarnego Anioła polskiej muzyki zebrano w jednym miejscu, zgrabnie ułożono i zaprezentowano odbiorcy z nostalgią marzącemu o jakimkolwiek kontakcie ze swoją idolką.

Otóż książka, chociaż de facto...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Malwina - dowód na istnienie naszej, polskiej wersji Jane Austen. Na pewno nie przetrwała próby czasu tak, jak to się udało dziełom brytyjskiej autorki, ale miło jest przeczytać - z prawdziwą przyjemnością - powieść prawie we współczesnym typie. Lekko archaiczny już dziś styl i nieco naiwna narracja, pozostająca w dużej mierze wciąż pod przemożnym wpływem dawniejszej epoki, mają swój urok, a w połączeniu z, zamieszczonymi świadomie i nie, informacjami o obyczajowości sprawiają, że powieść tchnie autentyzmem. Zaś Malwina nie jest sztucznie wykreowaną kukłą, ale sympatyczną, po prostu dobrą dziewczyną, której życzy się jak najlepiej. Nie wiem, jak się to udało, ale jestem pod wrażeniem!

Przy ocenie książki warto zwrócić uwagę na czas jej powstania. "Malwina" jest dziełem pod pewnym względem pionierskim, korzystnie wyróżniającym się spośród przykładów literatury epoki. Narzekający powinni uświadomić sobie, że naturalnym jest rozdźwięk pomiędzy wiekiem XIX a XXI, a literatura sprzed 200 lat nie będzie taka sama, jak dziś :)

Malwina - dowód na istnienie naszej, polskiej wersji Jane Austen. Na pewno nie przetrwała próby czasu tak, jak to się udało dziełom brytyjskiej autorki, ale miło jest przeczytać - z prawdziwą przyjemnością - powieść prawie we współczesnym typie. Lekko archaiczny już dziś styl i nieco naiwna narracja, pozostająca w dużej mierze wciąż pod przemożnym wpływem dawniejszej epoki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Najwyższej jakości, najpiękniejsza proza poetycka. W opowiadaniach ożywają przedmioty, ale to nie wszystko - żyje każde słowo, każda litera, znak. Aż do ostatniej kropki tekst tryska treścią, plastycznymi, sensualnymi metaforami. A przy tym nie gubi się akcja, dzieło nie nuży, nie pozwala się rozproszyć, można tylko czytać... Nie czytać - pochłaniać: więcej i więcej. Żal, że tylko kilkadziesiąt stron. Piszę na gorąco, ale piszę świadomie: Tekst w typie "Sklepów cynamonowych", ale jeszcze LEPSZY!

Najwyższej jakości, najpiękniejsza proza poetycka. W opowiadaniach ożywają przedmioty, ale to nie wszystko - żyje każde słowo, każda litera, znak. Aż do ostatniej kropki tekst tryska treścią, plastycznymi, sensualnymi metaforami. A przy tym nie gubi się akcja, dzieło nie nuży, nie pozwala się rozproszyć, można tylko czytać... Nie czytać - pochłaniać: więcej i więcej. Żal,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka trochę lepsza niż "przeciętna", ale jeszcze nie "dobra", chociaż niełatwo mi określić, co właściwie mam jej do zarzucenia.

Akcja toczy się bardzo wartko, wątki świetnie splatają się ze sobą. Fabuła obfituje w niespodziewane wydarzenia i zwroty akcji. Zupełnie nie przeszkadza dwupłaszczyznowość czasu. Powiązania pomiędzy współczesnością a przeszłością są jasne i zrozumiałe. Autorka ma lekkie pióro, pewnie i gładko prowadzi czytelnika przez aleje dziewiętnastowiecznego Bostonu. Książka może nie trzyma w napięciu, ale w dużym zaciekawieniu owszem. Ma w sobie to "coś", pewien klimat, ponury nastrój.

Nie bardzo podobali mi się bohaterowie. Z wyjątkiem wyrazistej Rose byli zbyt bezbarwni, podobni do siebie. Jednakże motywacja ich działania była logiczna, nie raziły żadne braki spójności jedynie dla popchnięcia akcji do przodu. I znów: autorka ma lekkie pióro.

Tym, co jednym wyda się zaletą, a drugim wadą, jest fakt, że na pierwszy plan wysuwa się akcja, poza którą niewiele w powieści znajdziemy. Szczątkowość opisów przeżyć wewnętrznych (z paroma wyjątkami) oraz miejsc i ludzi odbiera, według mnie, realizmu i odrobiny magii. "Ogród kości" jest kryminałem z drobnym wątkiem miłosnym i niczym więcej, jednak czy z tego powodu zasługuje na krytykę - to już każdy musi ocenić sam.

Książkę zdecydowanie warto przeczytać. Dostarczy kilku godzin niezłej rozrywki, a w sprzyjających warunkach może nawet przyprawi o lekki dreszczyk.

Książka trochę lepsza niż "przeciętna", ale jeszcze nie "dobra", chociaż niełatwo mi określić, co właściwie mam jej do zarzucenia.

Akcja toczy się bardzo wartko, wątki świetnie splatają się ze sobą. Fabuła obfituje w niespodziewane wydarzenia i zwroty akcji. Zupełnie nie przeszkadza dwupłaszczyznowość czasu. Powiązania pomiędzy współczesnością a przeszłością są jasne i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Lolita" jest dziełem czystego geniuszu. Vladimir Nabokov sprawuje nad słowem władzę absolutną. Powieść ta stanowi dziecko nieprzeciętnej inteligencji, ogromnej wiedzy o kulturze powszechnej oraz niebywałego talentu.

Przyznam, że początkowo treść powieści budziła we mnie mieszane uczucia. Spodziewałem się rozbudowanego i niejednoznacznego psychologizmu bohatera, którego motywacje i działania są niejasne, wymagają analizy. Cóż, taki portret psychologiczny otrzymałem - jednakże dopiero w drugiej połowie powieści. Mimo to Humbert okazał się postacią tak złożoną, jak rzadko spotyka się w literaturze. Nabokov po mistrzowsku manipuluje czytelnikiem. Oto bohater, którego zachowanie nazwalibyśmy, delikatnie ujmując, moralnie podejrzanym, nie wzbudza w nas odrazy, znudzenia, a raczej fascynację!. Również kreacja Lolity rzuca na kolana - połączenie cech dziewczynki i kobiety, dziecka i dorosłego, wręcz niezależnego człowieka świadomego swojej siły daje w efekcie jedną z najciekawszych bohaterek w historii literatury.

Erotyzm, choć stanowiący jeden z najważniejszych motorów działania Humberta, nie wysuwa się na pierwszy plan. Nieuniknione opisy zbliżeń pomiędzy bohaterami, mimo że dręczą i odpychaja (przynajmniej mnie), w pewnym momencie kończą się. Akcja toczy się wartko, kreacja postaci nie przesłania fabuły. Kolejne wydarzenia mijają i chce się więcej, i więcej...

Nabokov pisze z humorem, ironią, wykorzystuje satyrę. Taki zabieg sprawia, że Humbert, z którego perspektywy została poprowadzona narracja, wydaje się człowiekiem inteligentnym, bliskim - prawie całkowicie ludzkim. Ale tym, co urzekło mnie w "Lolicie" najbardziej, jest język - żywy, giętki, piękny, plastyczny i zmienny. Metafory Nabokova zaskakują trafnością w swojej błyskotliwej prostocie. Autor nie stroni od potocyzmów, czasem przekleństw, lecz opisując przeżycia wewnętrzne, posługuje się wręcz prozą poetycką. Większość czytelników doceni także liczne dialogi z innymi tekstami - mnie najbardziej zapadło w pamięć nawiązanie do "Annabel Lee" Edgara Allana Poe'a.

"Lolita", choć kontrowersyjna, choć czasem wywołująca obrzydzenie, choć poruszone w niej kwestie ocierają się o pedofilię, okazuje się być dziełem pięknym, arcyciekawym i fascynującym. Przecież gdyby książki mogły dotyczyć tylko tego, co dobre, piękne i czyste, literatura nie miałaby chyba sensu. Liczne głosy potępiające autora należą do osób, których spontaniczne (i skądinąd słuszne) oburzenie jest dowodem wybiórczego traktowania "Lolity". Moje stanowisko cechuje jednak pełen entuzjazm. Czerpiąc z konwencji kryminału, romansu, traktatu filozoficznego czy satyry, autor napisał powieść stanowiącą jedno z największych dzieł literackich.

"Lolita" jest dziełem czystego geniuszu. Vladimir Nabokov sprawuje nad słowem władzę absolutną. Powieść ta stanowi dziecko nieprzeciętnej inteligencji, ogromnej wiedzy o kulturze powszechnej oraz niebywałego talentu.

Przyznam, że początkowo treść powieści budziła we mnie mieszane uczucia. Spodziewałem się rozbudowanego i niejednoznacznego psychologizmu bohatera, którego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Być może to śmieszne, ale rzadko zdarzało mi się w życiu denerwować tak, jak w chwili gdy sięgnąłem po nowiutki "Sezon burz" Sapkowskiego. W mojej głowie szalało mnóstwo pytań: Czy utrzyma poziom? Czy to w ogóle ma sens? Zanim rozpocząłem lekturę, książka jeszcze kilkakrotnie wylądowała na półce. Ale zew był zbyt silny - należało sprawdzić, czy obawy były uzasadnione.

Powodem takiego rozchwiania emocjonalnego były głęboki kult i cześć, jakie żywię dla wcześniejszych dzieł autora, w których akcja osadzona została w świecie wiedźmina Geralta. Nieufnie podszedłem do nowej książki z prostej przyczyny. Obawiałem się, czy autor po latach przerwy jest w stanie zaprezentować powieść równie doskonałą pod każdym względem. Zastanawiały mnie powody, dla których Andrzej Sapkowski dodaje jeszcze jedną część do historii z pozoru skończonej. Cóż, jak się przekonałem, "Sezon burz", choć pozwala na ponowne spotkanie z Geraltem, różni się diametralnie od poprzednich książek. Tym samym mój lęk okazał się bezpodstawny i poczułem wielką ulgę, która towarzyszyła mi aż do ostatniej strony.

Sapkowski napisał książkę dojrzałą, będącą dowodem kunsztu i pozycji w środowisku literackim. Podczas gdy w sadze (nie da się uniknąć porównywania!) element przygodowo-fantastyczny stanowi około połowy wartości artystycznej, w "Sezonie burz" dominuje rozbudowana diagnoza społeczna i obyczajowa. Diagnoza, uściślijmy, dotycząca zarówno Polski jak i ogólnie pojętej współczesnej cywilizacji. Tak, dzieło Sapkowskiego jest wybitnie "polskie" i wybitnie "współczesne", o czym łatwo można się przekonać podczas lektury - alegorie są czasami aż zbyt oczywiste. Sapkowski nie wpada jednak w kaznodziejski ton. Chociaż jasno wskazuje problemy naszego świata (korupcja, biurokracja itp.), nie grzmi, nie krytykuje, nie opluwa (wprost). Za to duży plus.

Ci, którzy spodziewali się powieści utrzymanej w takim duchu jak poprzednie, mogą przeżyć rozczarowanie. W fabule brak bitew i patosu, przygody wiedźmina nie mają już tak dramatycznego charakteru. Humor jest wszechobecny, styl lekki. "Sezon burz" nie jest już powieścią fantastyczną z rewelacyjnym melanżem stylów, legend, polskiej i zagranicznej kultury. Staje się dziełem świadomym i w krzywym zwierciadle ukazującym codzienność. Taki krok był ze strony Sapkowskiego ryzykowny, ale... ja to kupuję!

Wśród wad mogę wymienić jedynie delikatną pretensjonalność oraz brak wyzwań intelektualnych. Obie te cechy łączą się ze sobą. Być może dla wielu to zaleta, ale "Sezon burz" jest często zbyt oczywisty. Nie trzeba się zastanawiać, "co autor miał na myśli", wszystko podane zostaje wprost. Nawiązania są jasne, nie wymagają praktycznie żadnego namysłu. Z drugiej jednak strony sprawia to, że książkę odbiera się nie jako aspirującą do miana "kultowej", ale jako lekturę lekką i nienoszącą brzemienia "Geniuszu". Czasami chciałoby się powiedzieć, że Sapkowski stępił się nieco i już nie tnie jak dawniej. Nieco mi brakowało tej ironii, tego języka...

Wśród zalet znajdziemy wszystko to, za co kochamy Sapkowskiego, a zatem miecze, potwory, Jaskra i piękną czarodziejkę, która spróbuje uwieść wiedźmina(piękne czarodziejki to już znak rozpoznawczy mistrza Sapkowskiego). Fabuła jest jasna, nawiązania do Sagi liczne. Mimo to książka nie "miesza" w akcji całości, nie zostaje ujawniona żadna wielka tajemnica pozostawiająca nadzieję na dalszy rozwój historii. Ale, parafrazując autora, "kto wie, ile jeszcze razy muza przeleci nad jego osiedlem?".

Podsumowując swoją opinię, pozwolę sobie tylko na jeden wtręt bardzo subiektywny i pozbawiony wszelkiego dystansu: Panie Andrzeju, błagam o więcej!

Być może to śmieszne, ale rzadko zdarzało mi się w życiu denerwować tak, jak w chwili gdy sięgnąłem po nowiutki "Sezon burz" Sapkowskiego. W mojej głowie szalało mnóstwo pytań: Czy utrzyma poziom? Czy to w ogóle ma sens? Zanim rozpocząłem lekturę, książka jeszcze kilkakrotnie wylądowała na półce. Ale zew był zbyt silny - należało sprawdzić, czy obawy były...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dzieło to nie może być jedynie przedmiotem literackiej oceny okiem krytyka. Nie można wobec niego pozostać obojętnym. "Medaliony" nie dają się zamknąć w schematach, nie mieszczą się w żadnych literackich kanonach. Słowo "sztuka" w zestawieniu z treścią tak szokującą brzmi groteskowo i nienaturalnie. W świecie, w którym istnieje tyle zła, nie ma miejsca na sztuczne upiększanie.

"Ludzie ludziom zgotowali ten los". Los prześladowanych, opisywany przez Nałkowską, nabiera uniwersalnego charakteru, a kilkadziesiąt stron dzieła staje się najpełniejszym podsumowaniem ludzkiej egzystencji wobec, o zgrozo, równie ludzkiego okrucieństwa.

Nic nie zdradza stosunku Nałkowskiej do tematu. Nic, z wyjątkiem samego faktu napisania "Medalionów". Autorka podaje wyłącznie nagą, boleśnie krzyczącą prawdę. I właśnie ta samotność milczącej prawdy, ten brak jakiejkolwiek oceny zmuszają każdego czytelnika do wypowiedzenia sądów. Czy takie było zamierzenie autorki? Czy wiedziała, że lektura "Medalionów", pozornie suchych, pozbawionych ładunku emocjonalnego opowiadań, stanie się dla kolejnych pokoleń jedną z największych w historii literatury lekcji humanizmu i moralności?

Dzieło to nie może być jedynie przedmiotem literackiej oceny okiem krytyka. Nie można wobec niego pozostać obojętnym. "Medaliony" nie dają się zamknąć w schematach, nie mieszczą się w żadnych literackich kanonach. Słowo "sztuka" w zestawieniu z treścią tak szokującą brzmi groteskowo i nienaturalnie. W świecie, w którym istnieje tyle zła, nie ma miejsca na sztuczne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

John Hersey, w swoim poruszającym reportażu na temat Hiroszimy, bomby atomowej, wojny oraz jej skutków, zbliża się do literackiego mistrzostwa. Prowadzi narrację obiektywną, spokojną, ale niepozbawioną wrażliwości, co przy wyborze tematu tak mocnego tematu jest dużą zaletą. Hersey umiejętnie i bez dygresji opowiada o losach poszczególnych bohaterów, którzy 6 sierpnia 1945 r. dotknięci zostali jedną z największych tragedii w historii świata. Przedstawia ich, opisuje zachowania, reakcje, przeszłość. Dzięki temu czytelnik przywiązuje się do tych ludzi, czy tego chce czy nie, i razem z nimi przeżywa kolejne dramatyczne godziny w piekle zniszczonego miasta. Ciekawym zabiegiem jest rozszerzenie reportażu o powojenne lata, skutki wybuchu bomby atomowej - bomby, która w dziele Herseya nabiera charakteru symbolicznego, wręcz pozaziemskiego. To ona jest elementem scalającym losy bohaterów. To ona dzieli i rządzi, jest osią, wokół której autor buduje poszczególne historie. Można wyraźnie wyczuć potworne znamię bomby, które czai się na kartach książki od pierwszej do ostatniej strony.

Pozbawienie dzieła emocji i subiektywizmu nie uczyniło historii ani trochę mniej dramatycznej. Po raz kolejny okazuje się, że na świecie mają miejsce zdarzenia, które nie powstałyby w żadnej wyobraźni. Przerażający realizm, szczegółowe, naturalistyczne wręcz opisy ran oddziałują na zmysły z siłą spadającego kowadła. Hersey nie sili się na owijanie w bawełnę, bo też i nie o to chodzi. Wybuch bomby, ranni, choroba popromienna, kalectwo, nędza i śmierć - to wszystko łączy się ze sobą, tworząc obraz przejmujący, wierny i absolutnie wiarygodny.

"Hiroszimę" Johna Herseya czyta się szybko, choć niełatwo. Reportaż powinien być obowiązkową pozycją w biblioteczce każdego, komu nie jest obojętna historia i ludzka tragedia. I choć książka nie jest pozbawiona wad(można było pokusić się o bogatszy język i mocniejsze środki wyrazu), bez wahania polecam ją każdemu.

John Hersey, w swoim poruszającym reportażu na temat Hiroszimy, bomby atomowej, wojny oraz jej skutków, zbliża się do literackiego mistrzostwa. Prowadzi narrację obiektywną, spokojną, ale niepozbawioną wrażliwości, co przy wyborze tematu tak mocnego tematu jest dużą zaletą. Hersey umiejętnie i bez dygresji opowiada o losach poszczególnych bohaterów, którzy 6 sierpnia 1945...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Oboje mają sporą nadwagę. I to właściwie jedyne, co po latach małżeństwa jeszcze ich łączy. On - inteligentny, choć despotyczny człowiek interesu. Ona - świetnie gotująca, ale głupia i zrzędliwa. Oto doskonały przepis na unieszczęśliwienie się nawzajem, jest jednak słowo, które do małżeństwa Karola i Malwiny może wprowadzić jeszcze więcej zamętu. Rozwód.

Przerażona perspektywą utraty życia w luksusie, Malwina decyduje się zabić męża. Na drodze stają jej jednak: lekkie braki w zdolności do logicznego myślenia oraz siostrzenica Justynka, studentka prawa. Kobieta miota się w sieci przeszkód i ograniczeń, wymyślając kolejne sposoby na dokonanie zbrodni. Idzie jej jednak niesporo, a niczego nieświadomy Karol wciąż pozostaje nietknięty, spożywając pyszne obiadki i pogardzając swoją, bądź co bądź męczącą, żoną. Próby Malwiny stanowią oś fabuły. Fabuły, trzeba przyznać, dość absurdalnej i oderwanej od rzeczywistości czasami, lecz z całą pewnością pomysłowej, barwnej i wciągającej. Chmielewska, z właściwą sobie wprawą, splata losy bohaterów, tworząc świat spójny i zaskakujący. Postaci są charakterystyczne, mają swoje nawyki, upodobania i talenty. Być może autorka trochę przesadziła, hiperbolizując głupotę Malwiny lub na każdej stronie opisując dokładnie proces przygotowywania posiłków i charakteryzując każdą potrawę, jednak poza tymi lekko irytującymi wadami oraz nieznacznym brakiem logiki w warstwie fabularnej świat powieści wykreowany został bez zarzutu.

Język jest barwny, różnorodny, miejscami kolokwialny, a przede wszystkim, co dla Chmielewskiej znamienne, realistyczny. Płacząca Malwina nie wygłasza zatem okrągłych, uporządkowanych zdań, ale wydaje z siebie urywane, emocjonalne wykrzykniki. Komizm przenikający każdą stronę powieści jest lekki i nie męczy mimo stałej obecności. Śmieszą postaci, śmieszą wypowiedzi, śmieszą wpadki i perypetie. Nie czuje się ciężaru zbrodni, a nastrój jest zdecydowanie bardziej komediowy niż kryminalny.

"(Nie)Boszczyk mąż" to powieść, którą można polecić każdemu na długie jesienne wieczory, kiedy to desperacko potrzeba rozweselenia i poprawy nastroju. Nieścisłości nie rażą, a można się nieźle odprężyć. Polecam!

Oboje mają sporą nadwagę. I to właściwie jedyne, co po latach małżeństwa jeszcze ich łączy. On - inteligentny, choć despotyczny człowiek interesu. Ona - świetnie gotująca, ale głupia i zrzędliwa. Oto doskonały przepis na unieszczęśliwienie się nawzajem, jest jednak słowo, które do małżeństwa Karola i Malwiny może wprowadzić jeszcze więcej zamętu. Rozwód.

Przerażona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Nie o to tutaj chodzi". Jeszcze nigdy nie powtórzyłem sobie tego zdania tak wiele razy. Zadziwiające, jak bardzo mój umysł przywiązany był do logiki, do uporządkowanych związków przyczynowo-skutkowych, a wreszcie do szczątkowych chociaż, ale jakichkolwiek, uzasadnień tego, co się dzieje na kartach powieści. Kiedy te ograniczenia już przezwyciężyłem, "Orlando" okazał się być utworem genialnym.

Fabuła... Cóż, sam pomysł (nie mogę go ujawnić, by nie zdradzić zbyt wiele!) tchnie świeżością i oryginalnością, ale Virginia Woolf nigdy nie zbacza w stronę przeładowania historii wydarzeniami zaskakującymi, irracjonalnymi. Życie Orlanda, angielskiego szlachcica, owocuje we wzloty i upadki, podróże, przygody i zmiany stylów życia. Do pewnego momentu ma się nawet wrażenie, że nie zdarzy się nic przeczącego prawom natury. A jednak zdarza się i to dość nieoczekiwanie, co u czytelnika powoduje co najmniej lekką konfuzję. Otóż: "Nie o to tutaj chodzi"! To, co niewyjaśnione i niezrozumiałe, należy po prostu przyjąć takie, jakie jest. Stało się i już, historia, chociaż diametralnie zmieniona, toczy się dalej, bez żadnego poszanowania dla zasad fizyki. O fabule, by nie zdradzać za wiele, można powiedzieć tyle: jest bajecznie różnorodna, a każdy znajdzie coś dla siebie. Czy to panoramę życia angielskiej socjety w minionych epokach, czy to historię znajomości z Alexandrem Popem czy wątek miłosny na tle Londynu z czasów elżbietańskich.

Powieść "Orlando" stanowi niezbity dowód absolutnego geniuszu Virginii Woolf. Narracja zmienia się, historię poznajemy czasami z perspektywy listu, relacji osób trzecich. Wykreowany świat jest baśniowy, magiczny, szczegółowy, a przy tym nienużący. Cudownie estetyczne są np. opisy zimy w Londynie, stanowiące świetne tło dla namiętnego uczucia głównego bohatera. Autorka doskonale posługuje się techniką strumienia świadomości. Czytając powieść, ma się wrażenie płynięcia w rwącym potoku życia, szczegółowo opisanych miejsc, ludzi, emocji, przedmiotów i natury. Virginia Woolf jak nikt potrafi dostrzec i poetycko opisać piękno świata. Dlatego też "Orlando" stanowi po części pokaz jej niebanalnej osobowości i umiejętności.

Autorka wykorzystuje najczęściej konwencję biografii, narrator wciąż utrzymuje z czytelnikiem kontakt. Znalazło się miejsce dla dygresji, dla chwili wytchnienia w tempie akcji, która dostosowuje się do tempa życia bohatera. Woolf, czasami lakoniczna, bezpośrednia i do bólu szczera, kiedy indziej balansuje na granicy poezji lub baśni - tak bardzo niezwykłe są jej opisy np. życia w Konstantynopolu lub wspomnianego Londynu.

Wreszcie, najważniejsze! Tematyka powieści. Cóż, "powieść genderowa", jak określa "Orlando" autor opisu na okładce, to pojęcie zdecydowanie zbyt wąskie. Androgynizm, kwestia dość kontrowersyjna, przedstawiona została naturalnie, delikatnie i bez patosu. Autorka nie grzmi potężnym głosem na temat swoich poglądów. Podaje czytelnikowi śliczną szkatułkę i to on powinien odnaleźć w niej to, co uważa za najważniejsze. Nie należy patrzeć na opakowanie, ale sięgnąć głębiej, zachwycić się tym, co jest wewnątrz, fragmentami drobnymi, ale, ach, jak pięknymi i znaczącymi. Kwestia społecznych ról płci nie narzuca się, a zaznacza raczej między wierszami. Orlando to przede wszystkim człowiek, inne jego cechy schodzą na dalszy plan.
Virginia prowadzi też odbiorcę przez meandry angielskiej literatury, obyczajowości i społecznych zachowań na przestrzeni wieków. Robi to ze smakiem, wyważeniem. Nie nudzi. Fascynuje.

Mam świadomość, że w połowie czytania większość odrzuci "Orlando" w kąt, nazywając tę powieść nielogiczną, zawiłą i bez sensu. Cóż, z pewnego punktu widzenia będą mieli rację. Będzie też grupa tych, którzy uznają ją za skandaliczną. I ci także, według niektórych norm, będą mieli rację. Prawda jest jednak taka, że Virginia Woolf stworzyła dzieło barwne, przebogate i po prostu piękne. Warto odrzucić jej stereotyp jako pisarki feministycznej, zapoznać się z tym głosem w dyskusji na temat relacji człowieka i jego płci, a przede wszystkim całkowicie zagłębić się w fantastycznym i baśniowym wykreowanym przez autorkę świecie.

"Nie o to tutaj chodzi". Jeszcze nigdy nie powtórzyłem sobie tego zdania tak wiele razy. Zadziwiające, jak bardzo mój umysł przywiązany był do logiki, do uporządkowanych związków przyczynowo-skutkowych, a wreszcie do szczątkowych chociaż, ale jakichkolwiek, uzasadnień tego, co się dzieje na kartach powieści. Kiedy te ograniczenia już przezwyciężyłem, "Orlando" okazał się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po "Alchemika" sięgnąłem zarówno z ciekawości jak i z poczucia obowiązku. Oto na mojej półce leżało nieprzeczytane przez lata sławne i chwalone Dzieło, które wypadało poznać. Otworzyłem zatem pierwszą stronę, zagłębiłem się w lekturę i... zdębiałem z przerażenia.

"Alchemik" jest smutnym dowodem na to, że można nie mieć absolutnie nic do powiedzenia a mimo to zostać sławnym pisarzem. Nigdy w życiu nie miałem w ręce powieści tak irytującej. Popularne ostatnio sztampowe i pikantne historyjki erotyczne przynajmniej nie udają czegoś, czym nie są. Z każdego zdania Coelho bije próżność, w każdym zdaniu brzmi pretensjonalne wołanie: "Oto ja! Mądrość! Objawienie! Podziwiaj mnie!". Cóż, autorowi chyba przydałoby się nieco pokory, bo jego dzieło nie ma nic wspólnego z filozofią. Aforyzmy, tak często wtrącane do tekstu, to albo jedynie wyblakłe frazesy i komunały albo po prostu zdania pozbawione sensu i wystylizowane tak, by brzmiały, jakby przekazywały Tajemnicę Istnienia.

Nie wiem, dlaczego Coelho zdecydował się napisać właśnie powieść. Fabułą jest właściwie niepotrzebna, prościej byłoby zebrać swoje puste myśli o życiu i wypisać jedna po drugiej, a nie udawać, że ta historia ma sens i jeszcze liczyć, że ktoś się na to nabierze. Otóż ciężko się nie zorientować, że każdy bohater to tylko pretekst by nadal wypowiadać nieprzerwany potok płytkich aforyzmów. Czas bliżej nieokreślony, brak imion i nazwisk... Niby może świadczyć o próbie wprowadzenia uniwersalizmu, ale tak naprawdę świat powieści jest przez to nijaki, bezbarwny. Coelho z gracją kulawego słonia rzuca czytelnikowi historię młodego człowieka zdobywającego podczas podróży wiedzę o życiu, istnieniu, wszechświecie itp.

Język nie jest ani poetycki, ani zwięzły, ani kunsztowny ani nawet używany świadomie. Jest po prostu nijaki. "Nijakość", czy też raczej "nicość" to słowo klucz w przypadku opisywania "Alchemika". Nicość intelektualna, nicość literacka.

Tylko od czytelnika zależy, czy roześmieje się drwiąco z dziecinnie żałosnych miejscami banałów czy też zanurzy umysł w pseudofilozoficznym błocie, udając, że to, używając poetyki "Alchemika, Oaza Objawienia czy coś w tym rodzaju. Zgrozą napawa jedynie fakt, że tak wiele ludzi wybiera tę drugą opcję.

Po "Alchemika" sięgnąłem zarówno z ciekawości jak i z poczucia obowiązku. Oto na mojej półce leżało nieprzeczytane przez lata sławne i chwalone Dzieło, które wypadało poznać. Otworzyłem zatem pierwszą stronę, zagłębiłem się w lekturę i... zdębiałem z przerażenia.

"Alchemik" jest smutnym dowodem na to, że można nie mieć absolutnie nic do powiedzenia a mimo to zostać sławnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Autor podejmuje próbę rozprawienia się z narodowymi uprzedzeniami Polaków, próba te jest jednak nieudana. Polskie fobie zostały potraktowane powierzchownie, niekompletnie i wybiórczo. Poglądy autora wydają się czasami umieszczone w powieści na siłę, brak im naturalności. Ponadto język, z uwagi na niepotrzebnie rozwlekłe zdania, jest po prostu irytujący i męczący. Również w warstwach fabuły oraz psychologii bohatera książka niewiele ciekawego i nowego ma do zaoferowania. Przemiana i zrozumienie błędów z przeszłości za sprawą wymarzonej podróży? Rozrachunek z samym sobą, ze stereotypami, nowe postrzeganie świata? Z pewnością można było powiedzieć to pełniej i lepiej. Problemy poruszone w powieści są wciąż aktualne, ale... no właśnie. Ale to już było.

Autor podejmuje próbę rozprawienia się z narodowymi uprzedzeniami Polaków, próba te jest jednak nieudana. Polskie fobie zostały potraktowane powierzchownie, niekompletnie i wybiórczo. Poglądy autora wydają się czasami umieszczone w powieści na siłę, brak im naturalności. Ponadto język, z uwagi na niepotrzebnie rozwlekłe zdania, jest po prostu irytujący i męczący. Również w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pomysł na fabułę - bajecznie nietypowy, podobnie jak meandry losów bohaterów, z których każdy obdarzony jest ilością indywidualizmu rzadko spotykaną w literaturze, a już szczególnie w literaturze fantastycznej. W tej powieści nie ma NIC sztampowego. Język jest bogaty, barwny. Świat wykreowany odbiera się wszystkimi zmysłami, a po zakończeniu lektury pozostaje tylko popatrzeć w okno i załkać z tęsknoty za przebogatą krainą kwiatów i magii.

Tad Williams potrafi ironizować, potrafi wzruszać, potrafi czerpać z konwencji poezji. I robi to - w sposób wyważony a zarazem uwodzący czytelnika. Przy tym akcja toczy się wartko, nie brak wątku miłosnego, zdrady, przyjaźni. Wobec autora tylko jedno: Chapeau bas.

Pomysł na fabułę - bajecznie nietypowy, podobnie jak meandry losów bohaterów, z których każdy obdarzony jest ilością indywidualizmu rzadko spotykaną w literaturze, a już szczególnie w literaturze fantastycznej. W tej powieści nie ma NIC sztampowego. Język jest bogaty, barwny. Świat wykreowany odbiera się wszystkimi zmysłami, a po zakończeniu lektury pozostaje tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tytułowa Cudzoziemka nie pozostawia obojętnym. Wzbudza miłość, nienawiść, współczucie i przede wszystkim fascynację, ale zignorować jej po prostu nie można. Któż nie chciałby poznać osoby o charakterze tak zawiłym, tajemniczym i niejednoznacznym? Genialny portret psychologiczny. Mistrzostwo formy - zamknięcie akcji w ciągu jednego dnia, rozbudowane, pełne emocji i uczuć retrospekcje oraz dostosowanie formy powieści do formy koncertu skrzypcowego Brahmsa - zabieg, który powalił mnie na kolana i na długo pozostawił w tej pozycji uwielbienia dla kunsztu literackiego Marii Kuncewiczowej.

Tytułowa Cudzoziemka nie pozostawia obojętnym. Wzbudza miłość, nienawiść, współczucie i przede wszystkim fascynację, ale zignorować jej po prostu nie można. Któż nie chciałby poznać osoby o charakterze tak zawiłym, tajemniczym i niejednoznacznym? Genialny portret psychologiczny. Mistrzostwo formy - zamknięcie akcji w ciągu jednego dnia, rozbudowane, pełne emocji i uczuć...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Operacja Argo Matt Baglio, Antonio Mendez
Ocena 6,3
Operacja Argo Matt Baglio, Antoni...

Na półkach:

Bardzo dobra, trzyma w napięciu do samego końca. Szczegółowe opisy pracy agentów CIA są po prostu fascynujące. Historia wciąga, wręcz przykuwa. Szkoda, że zdecydowanie zabrakło obiektywizmu w opisywaniu sytuacji, postaci. Irańczycy to oczywiście nieludzcy barbarzyńcy, a Amerykanie - wyidealizowani bohaterowie. Poza tym szczegółem książka naprawdę warta polecenia.

Bardzo dobra, trzyma w napięciu do samego końca. Szczegółowe opisy pracy agentów CIA są po prostu fascynujące. Historia wciąga, wręcz przykuwa. Szkoda, że zdecydowanie zabrakło obiektywizmu w opisywaniu sytuacji, postaci. Irańczycy to oczywiście nieludzcy barbarzyńcy, a Amerykanie - wyidealizowani bohaterowie. Poza tym szczegółem książka naprawdę warta polecenia.

Pokaż mimo to