Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

„Okropnie ją to zmartwiło, że wieczna obecność Staruszki jest dla niej taka drażniąca. Ani trochę nie kochała mniej swojej matki niż ojca, tylko uczucie to było zupełnie inne. Od siedmiu lat nie przebywała w domu, nawet jako gość. Kiedy przyjeżdżała do rodziców, nocowała w klinice albo zatrzymywała się w hotelu. Dopiero teraz, tu w Budapeszcie, poznała matkę jako starą kobietę i nagle zrozumiała, że w myślach zachowała jej młodzieńczy obraz. Obraz istoty pogodnej, wyrozumialej i przystępnej. Uśmiechała do niej z przeszłości trochę bojaźliwa, urocza trzpiotka.”

„Piłat” to moje kolejne spotkanie z prozą węgierskiej autorki i śmiało mogę powiedzieć, że tworzyła ona arcydzieła. Nie znajdę takich słów, nie zrobię takiego zdjęcia, które sprawiłoby, że algorytmy mediów społecznościowych pokażą ją wystarczającej liczbie czytelników, którzy powinni popytać o nią w antykwariatach bądź bibliotekach. Choć niezmiernie mnie dziwi, że żaden wydawca nie bierze się jeszcze za jej wznowienia!

Szabo ujmuje mnie tym, że nie tworzy przegadanych czy przeładowanych traumami fabuł, by jednak przekazać w swoich powieściach niebywały ładunek emocjonalny, który emanuje pięknem smutku. Jeśli można powiedzieć, że smutek jest piękny, to Szabo zasnuwa nim całą swą powieść, by poruszać struny czytelniczych serc. Mamy tutaj niemalże wzorową córkę - Iza jest lekarką, która przyjmuje do siebie swoją mamę, wspomnianą w cytacie Staruszkę, która zostaje wdową. Staruszka wydaje się być dość niesamodzielna i początkowo spada jej kamień z serca, gdy córka przygarnia ją do siebie i ściąga z niej odpowiedzialność podejmowania życiowych decyzji. Szybko po przyjeździe okazuje się jednak, że starych drzew się nie przesadza. Zgiełk miasta, nowe sprzęty, jedynie pozostałości, które córka przywiozła ze starego domu, sprawiają, że Staruszka nie może znaleźć sobie miejsca, a Iza nie radzi sobie z obecnością osoby wymagającej uwagi.

„Piłat” to głęboko psychologiczna opowieść o samotności w starości i w rodzinie. Tutaj miłość, pomimo najlepszych chęci, gubi się w pokoleniowej wyrwie, która może doprowadzić do tragedii. Szabo dołącza do moich ukochanych pisarek, dzięki swojej umiejętności budowania skomplikowanych postaci na wskroś ludzkim językiem, który nie rozpycha się ornamentami i przesadną tkliwością.

Nie zastanawiajcie się tylko szukajcie swoich egzemplarzy zanim znikną!

tłum. Olga Wybranowska

„Okropnie ją to zmartwiło, że wieczna obecność Staruszki jest dla niej taka drażniąca. Ani trochę nie kochała mniej swojej matki niż ojca, tylko uczucie to było zupełnie inne. Od siedmiu lat nie przebywała w domu, nawet jako gość. Kiedy przyjeżdżała do rodziców, nocowała w klinice albo zatrzymywała się w hotelu. Dopiero teraz, tu w Budapeszcie, poznała matkę jako starą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Szlag niech trafi te jasne światła lamp, przy których nikt nie czyta, tę nieustanną muzykę, której nikt nie słucha, i te koncertowe fortepiany, na których nikt nie umie grać. Krew niech zaleje te białe domy, zadłużone hipotecznie aż po same rynny. Niech będą przeklęci ich właściciele, którzy ograbili oceany z ryb, żeby żywić norki, i potem szyć sobie z nich futra, niech będą przeklęte ich półki biblioteczne, na których stoi tylko jedna książka - oprawiony w różowy brokat spis telefonów. Niech będzie przeklęta ich hipokryzja i czcze frazesy, ich karty kredytowe i rabat, jaki udzielają szaleństwom ludzkiego ducha.”

Chyba w żadnym innym utworze Cheever’a nie wybrzmiewa tak wyraźna pogarda dla ludzi majętnych. Zerkając na twórczość autora, „Bullet Park” nie należy do najbardziej cenionych wśród czytelników, ale trudno mi się dopatrzeć mankamentów. Gdy autor osiągnie już jakiś kunszt w rozpatrywaniu danego tematu, to trudno mu wiele zarzucić. Oczywiście można, by powiedzieć, że opowiadanie „Pływak” mieści w sobie o wiele więcej treści ukazującej bezsens podążania za dobrami ludzkimi, które wypierają nas z emocji, ale mnie „Bullet Park” wystarczajaco nasycił. Gdy zajrzymy za te pięknie przystrzyżone trawniki i idealnie pomalowane płoty amerykańskich przedmieść lat 60-tych, to zajrzymy w paszczę niestabilnego sąsiedztwa, za którego drzwiami drzemią żale, nuda oraz depresja, wszystkie wyścielane mrocznymi intencjami, czarnym humorem oraz trafnymi diagnozami społeczeństwa typowymi dla pisarstwa Cheever’a.

„Szlag niech trafi te jasne światła lamp, przy których nikt nie czyta, tę nieustanną muzykę, której nikt nie słucha, i te koncertowe fortepiany, na których nikt nie umie grać. Krew niech zaleje te białe domy, zadłużone hipotecznie aż po same rynny. Niech będą przeklęci ich właściciele, którzy ograbili oceany z ryb, żeby żywić norki, i potem szyć sobie z nich futra, niech...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Był podejrzany. W świetle zaistniałych podejrzeń działanie prospołeczne stało się antyspołeczne, przestępcze. Carl Lange stwierdził, że po wizycie na policji mniej zajmuje go podejrzenie o gwałt niż Hans Osmundsen, a raczej to, co on uosabia. Hans Osmundsen był wrogiem. W oczach Charliego Langego reprezentował zimną, inteligentną arogancję władzy. Streszczenie przez niego raportu policyjnego stanowiło majstersztyk; żadna z wypowiedzi Osmundsena nie była wprost nieprawdziwa, była natomiast tendencyjna w starannie przemyślany sposób.”

Kolejna książka z serii Cymelia to świetne czytelnicze zakończenie kwietnia. Ponownie jest to spotkanie z niewielką rozmiarowo, ale bogatą w treści pozycją od Artrage. Na tę książkę składają się dwie nowele, które absolutnie mnie pochłonęły i zachwyciły językowo. Powyższy fragment pokazuje w jakie cudowne meandry podejrzeń zabierze nas pierwsza nowela napisana w iście kafkowskim stylu. Carl Lange pewnego dnia słyszy pukanie do drzwi, za którymi czeka na niego policja z poważnymi podejrzeniami. Okazuje się, że niedaleko widziano mężczyznę o podobnym rysopisie, który jest podejrzany o molestowanie seksualne nieletniej. Autor po mistrzowsku przeprowadza nas przez wzajemne intelektualne przepychanki śledczego i podejrzanego. Jednocześnie będzie balansował na mglistej, rzekomej winie Carla oraz na zgrabnych próbach wyciągnięcia przyznania się do winy przez Hansa. Niewielka nowela, którą aż chciałoby się zobaczyć zekranizowaną.

W drugiej, tytułowej noweli przemawia do nas w krótkich opowiadaniach zrzędliwy staruszek, który przesiaduje w domu z powodu nie do końca władnych już nóg. Jego obserwacje otoczenia i życia pełne są trafnych diagnoz niepozbawionych sarkazmu. Jak sam stwierdza: „Jestem zbyt zdrowy, choć nie mam już po co.” Thomas z pewnością zapadnie mi w pamięć jako piękna próbka prozy autora. Czytelnika ucieszą też zapatrywania autora na sztukę dołączone na końcu książki. Sprawdźcie sami. Poniższy cytat wywołał we mnie dokładnie to, co zamierzył Kjell w swojej twórczości:

„Wszelka sztuka ma być czymś, co grzebie w ludziach, co ich kłuje, co być może budzi w nich lęk. Moim zdaniem takie jest zadanie sztuki. Nie kołysać do snu. Nie opowiadać ślicznych historyjek.”

„Był podejrzany. W świetle zaistniałych podejrzeń działanie prospołeczne stało się antyspołeczne, przestępcze. Carl Lange stwierdził, że po wizycie na policji mniej zajmuje go podejrzenie o gwałt niż Hans Osmundsen, a raczej to, co on uosabia. Hans Osmundsen był wrogiem. W oczach Charliego Langego reprezentował zimną, inteligentną arogancję władzy. Streszczenie przez niego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do tej lektury trzeba podejść ze świadomością, że ma ona wiele warstw i nie będziemy wiedzieć, która jest prawdziwa. W warstwie fabularnej będziemy podążać za dojrzałą kobietą przemierzającą ulice swojego rodzinnego miasta Toronto. Przyczynkiem do tej wędrówki będzie chęć ponownego odszyfrowania kodu, za pomocą którego zawsze odnajdywała miejsce kolejnej schadzki ze swoim kochankiem-szpiegiem. Jeśli spojrzymy na tę książkę w płytki sposób, to zetkniemy się z wyidealizowanym mężczyzną oraz jednostronną relacją kobiety, która poświęca w tym romansie więcej niż jej partner. To los kieruje narratorką, a nie ona swoim losem. Podążą ślepo na skraju jawy i snu, realizmu i majaków osoby nie do końca zdrowej na umyśle.

Niektórych czytelników ta gra pozorów może zmęczyć, a inni będą śledzić te dziwaczną wierność kochankowi i snucie się po zakamarkach szaleństwa z pełną atencją. Autorka czekała wiele lat na swój debiut, ponieważ liczą się dla niej słowa i chciała, by stworzyć coś wyjątkowego i jak widać, udało się jej. Manifestuje się to szczególnie w opisach miast, wnętrz i ludzi, te rezonowały z moim poczuciem estetyki. Zasiadając jednak do „Małej czarnej i perły” musimy wziąć pod uwagę, że jest to powieść będąca dobrze uszytym przebraniem, a po jej sens trzeba sięgnąć głębiej. Jeśli umknie nam skupienie podczas lektury, to jej odczyt może bywać męczący i to na to osobiste zmęczenie zrzucam winę za mój momentami nużący odbiór tej niewielkiej powieści. Jestem jednak przekonana, że wielu czytelników pochłoną meandry enigmatycznej osobowości, jaką niewątpliwie jest narratorka.

Do tej lektury trzeba podejść ze świadomością, że ma ona wiele warstw i nie będziemy wiedzieć, która jest prawdziwa. W warstwie fabularnej będziemy podążać za dojrzałą kobietą przemierzającą ulice swojego rodzinnego miasta Toronto. Przyczynkiem do tej wędrówki będzie chęć ponownego odszyfrowania kodu, za pomocą którego zawsze odnajdywała miejsce kolejnej schadzki ze swoim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kolejne spotkanie z twórczością Ottessy, które w dalszym ciągu mnie do niej nie zniechęca. Tym bardziej fascynuje mnie jej wyobraźnia, która potrafi osądzić fabułę w kompletnie różnych okresach historii, przedstawić nam kompletnie różnych bohaterów oraz tematykę. Wspólnym mianownikiem z kolei będzie zawsze umiejętność tworzenia antypatycznych postaci i wątków graniczących z dobrym gustem. Jedno jest pewne - Ottessa nie boi się szokować.

Tym razem zabiera nas do średniowiecznej wioski, tytułowej Lapvony. Jesteśmy rzuceni w czeluści krainy wypełnionej nikczemnymi postaciami, które z pozoru są bardzo bogobojne, a w środku zżera je brud i zepsucie. Historia skupia się wokół postaci Marka, niepełnosprawnego chłopca, którego imają się liczne nieszczęścia, ale jednak to zbrodnia, którą on popełni rozpędzi losy całej wioski.

Ottessa potrafi pisać w taki sposób, że mimo całego brzydoty, a wręcz okazjonalnego obrzydzenia, które wzbudzają jej nieokiełznane wątki, to czytelnik mimo wszystko zostaje do końca. Nie zabraknie tutaj krwi, wszelakich płynów ustrojowych, przekrzywionych kończyn, wątki, które jednych zniechęcą, a drugich zatrzymają na tej karuzeli absurdu i zepsucia. Ottessa umiejętnie przemyca współczesne elementy do średniowiecznego świata, oscylując na granicy tragikomedii. Pozostaję fanką szaleństw, które serwuje nam wyobraźnia autorki.

Ktoś mógłby się pokusić o stwierdzenie, że morał tej opowieści nigdzie nas nie doprowadza, ale czyż zło i zepsucie zazwyczaj nie mają logicznego wytłumaczenia? „Lapvona” pochłania czytelników w swoim mroku i nie wypuszcza.

Kolejne spotkanie z twórczością Ottessy, które w dalszym ciągu mnie do niej nie zniechęca. Tym bardziej fascynuje mnie jej wyobraźnia, która potrafi osądzić fabułę w kompletnie różnych okresach historii, przedstawić nam kompletnie różnych bohaterów oraz tematykę. Wspólnym mianownikiem z kolei będzie zawsze umiejętność tworzenia antypatycznych postaci i wątków graniczących z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nadrabiam zaległości z Pauzy i przyszła kolej na „Słabszych”. O wiele bardziej porusza mnie tytuł w oryginale: „The Vulnerables”, który kryje w sobie całą bezbronność ludzi wrażliwych, czujących silniej, zalewanych strumieniami świadomości w nieczułym świecie. Dokładnie tacy są bohaterowie tego niejako pandemicznego dzieła Nunez.

W warstwie powieściowej tej książki, autorka zaprasza nas do Nowego Jorku z czasów pandemii, gdzie narratorce powierza się opiekę nad wymagającą papugą, która zamieszkuje wykwintny apartament. To czas izolacji, kiedy ludzie zmuszeni przebywać na kwarantannie, lądowali niekiedy w nie swoich mieszkaniach, a czasami również w towarzystwie, na które niekoniecznie się godzili. Tak sytuacja spotyka Iris, do której po czasie dołącza Vetch, o wiele młodszy niespokojny duch, z którym początkowo się wymija, by później podejmować głębsze interakcje. Papuga o imieniu Eureka jest tu tylko z pozoru jedyną żyjącą w zamknięciu, ponieważ skłania również do refleksji nad wszystkimi ludzkimi i nieludzkimi istotami zmuszonymi do izolacji.

To, co jednak najbardziej spodobało mi się w „Słabszych” to jej forma. Chwilami książka zamienia się w powieść-esej, w której Nunez przemyca wiele intertekstualności i odwołuje się do takich twórców, jak Woolf, Larkin czy Rilke. Rozważania na temat własnego pisania i pisania ogólnie udowadniają, że autorka ma w sobie wiele cennych przemyśleń, uwag i niepodważalny talent do tworzenia dobrze przemyślanych postaci. To, co we mnie zostaje po tej lekturze to właśnie jej część eseistyczna, a nie powieściowa, i to może jedyna, niewielka wada, która jest jedynie moim subiektywnym odczuciem.

„Słabsi”, Sigrid Nunez, tłum. Dobromiła Jankowska, styczeń 2024, Wydawnictwo Pauza, pierwsze wydanie 2023

Nadrabiam zaległości z Pauzy i przyszła kolej na „Słabszych”. O wiele bardziej porusza mnie tytuł w oryginale: „The Vulnerables”, który kryje w sobie całą bezbronność ludzi wrażliwych, czujących silniej, zalewanych strumieniami świadomości w nieczułym świecie. Dokładnie tacy są bohaterowie tego niejako pandemicznego dzieła Nunez.

W warstwie powieściowej tej książki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tommi Parrish nazywani nowym, świeżym oddechem i głosem wśród współczesnych twórców powieści graficznych wraca po trzech latach intensywnej pracy z nowym komiksem. Tym samym przypomina mi, że opowiadać możemy nie tylko słowami, ale wymownymi obrazami, gestami i kolorami. Postacie są ponownie niejasne znaczeniowo. Ich płeć wydaje się być płynna, kształty, co za tym idzie płeć, nie do końca doprecyzowane. Małe głowy, pokaźne korpusy i feeria barw w komiksach Parrish sprawiają, że czujemy się jakbyśmy trzymali w rękach małe dzieło sztuki.

To, co urzekło mnie w poprzedniej powieści była ta międzyludzka niezręczność, która pojawia się za każdym razem, gdy próbujemy się do kogoś zbliżyć, podczas gdy sami jesteśmy nieposkładani. Znów można tutaj poczuć pokraczność bohaterów, którzy wciąż chybiają siebie, a proza życia pochłania ich bez reszty, nie zostawiając niemal miejsca na miłość.

Fabuła krąży wokół Elizy i Sashy. Ta pierwsza jest samotną matką ledwo wiążącą koniec z końcem. Ta druga jest dwudziestoparolatką, która ponownie zamieszkuje z rodzicami i okazjonalnie dorabia jako prostytu***. Obie próbują przetrwać w świecie, w którym trudno o bliskość, zaufanie i sukces. Szkoda zdradzać więcej z fabuły czy plansz komiksu, bo takie powieści graficzne trzeba po prostu doświadczyć zmysłami.

To psychologiczna powieść graficzna, która ponownie ukazuje nam jak przypadkowe zderzenia z mogą nas pozostawić w jeszcze głębszym poczuciu wyobcowania, odstawania oraz niepewności. Parrish balansują na krawędzi płci, orientacji seksualnej i trudzie teraźniejszych relacji.

Tommi Parrish nazywani nowym, świeżym oddechem i głosem wśród współczesnych twórców powieści graficznych wraca po trzech latach intensywnej pracy z nowym komiksem. Tym samym przypomina mi, że opowiadać możemy nie tylko słowami, ale wymownymi obrazami, gestami i kolorami. Postacie są ponownie niejasne znaczeniowo. Ich płeć wydaje się być płynna, kształty, co za tym idzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Elsie Clews Parsons (1875-1941), amerykańska etnografka i antropolożka, pytana przez zaniepokojoną matkę czym jest feminizm, odparła:

„Kiedy bawiłam się z chłopcami w Bryant Park, choć mówiłaś mi, że pannie nie przystoi - to był feminizm. Kiedy zdejmowałam woalkę albo rękawiczki, ilekroć się odwracałaś, albo gdy przesiadywałam dwa dni w pokoju i nie wkładałam gorsetu - to był feminizm. Kiedy zamiast chodzić w gości zaczęłam jeździć konno i żeglować - to był feminizm. Kiedy poszłam do college’u mimo twoich protestów - to był feminizm. Kiedy trzymałam się normalnych godzin pracy mimo uwag, że jestem samolubna - to był feminizm. Kiedy urodziłam dziecko, bo tego zapragnęłam, mimo protestów, że nie jestem dość samolubna - to był feminizm.”

Czy wiecie, że był moment, w którym z języka Siri usunięto słowo „feminizm”? „Feminizmy. Historia globalna” rozpoczyna jednak cytat pochodzący z Afryki, w którym nieznana nam autorka już 200 lat temu dawała upust swojej frustracji, która wynikała z podmiotowości kobiet względem mężczyzn. Lucy Delap wykonała żmudną pracę, by odwieść nasze spojrzenie od wyłącznie europo-amerykocentrycznego spojrzenia na feminizm. Sama przekonywałam się podczas lektury, że znam jedynie nazwiska działaczek pochodzących z Ameryki Północnej i Wielkiej Brytanii, a nie wiem nic o feminizmie np. w Azji i Afryce. Nie sposób oczywiście opisać wszystko dogłębnie, wiele jest tu wzmianek, które mogą później inspirować do dalszych poszukiwań.

Sposób odkrywania brakującej wiedzy czytelnika ułatwia sposób w jaki autorka postanowiła zestawić zebrane przez siebie historie i dane. Śledzenie ewolucji globalnych feminizmów ułatwia nam prześledzenie go dzieląc rozdziały na różne kategorie. W ten sposób w klarowny sposób zaznajamiamy się z dostępem kobiet do edukacji i prawami obywatelskimi, pacyfizmem, antyfaszyzmem, opieką społeczną, ochroną matek i dzieci, prawami pracowniczymi, ale też autonomią seksualną, udziałem kobiet w kulturze czy prawami reprodukcyjnymi. Wszystkie te ważne kwestie Delap zestawia poprzez analizę strojów, pieśni, przedmiotom, formy protestów i innych. Był to ciekawy koncept, który pozwalał na linearne śledzenie ewolucji walki kobiet o swoje prawa na całym świecie.

Język książki często ma ton naukowy, co moim zdaniem nie czyni ją jednak trudną w odbiorze, a tym bardziej nie nużącą. Sposób prezentacji tak ambitnego i wszechstronnego tematu jest podzielony w zrozumiały i przemyślany sposób, dzięki czemu czytelnik nie gubi się w meandrach wątków. Z mojej perspektywy Lucy Delap podołała ambitnemu zadaniu, które sobie zamierzyła, zaznaczając jednak, że feminizmy to organizm ciągle żywy, mimo wielokrotnych prób wyciszenia, to wciąż wybucha na różnych kontynentach, gdy sytuacja kobiet tego wymaga.

Elsie Clews Parsons (1875-1941), amerykańska etnografka i antropolożka, pytana przez zaniepokojoną matkę czym jest feminizm, odparła:

„Kiedy bawiłam się z chłopcami w Bryant Park, choć mówiłaś mi, że pannie nie przystoi - to był feminizm. Kiedy zdejmowałam woalkę albo rękawiczki, ilekroć się odwracałaś, albo gdy przesiadywałam dwa dni w pokoju i nie wkładałam gorsetu - to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Gwałt to zabójca duszy. Mimo to trwamy dalej, rany zaczynają się powoli goić, a my krok po kroku odzyskujemy swoje życie. Każdy ma w sobie taką siłę i własny sposób na uleczenie samego siebie. Dla mnie tym sposobem jest poszukiwanie prawdy i opowiadanie o niej innym.”

116 na 146 ujętych państw w spisie. Oto miejsce, które zajmuje Japonia w rankingu równości płci w 2022.

Autorka „Czarnej skrzynki” zdobywając się na odwagę, by w rzetelny, ale jednocześnie ostry jak brzytwa, sposób opowiedzieć historię molestowania seksualnego, którego doświadczyła, udowadnia nam dobitnie, jak boleśnie prawdziwa jest powyższa statystyka. To pierwsza pozycja non-fiction wydawnictwa Tajfuny i jeśli dalej będą dobierać tak zaangażowane społecznie książki, to bez wahania będzie warto czytać każdą.

Shiori przeprowadza nas krok po kroku po tej okropnej nocy, podczas której osoba, którą znała „zabiła jej duszę”. Nie jest to łatwa lektura, myślę, że warto o tym wspomnieć, jeśli chciałyby za tę książkę chwytać osoby, które mają za sobą doświadczenie podobnej traumy. Ito jako profesjonalna dziennikarka nie sili się jednak na żadne chwyty językowe, ale językiem stricte obiektywnym opisuje co ją spotkała, sama wyrusza na wieloletnie śledztwo w swojej sprawie oraz to, co moim zdaniem najważniejsze, obnaża nieudolność i niesprawiedliwość japońskiego systemu sprawiedliwości, który nie skazuje winnych, a rani ofiary.

Nie wiem jak Wy podczas lektury, ale ja czułam potrzebę znaleźć w Internecie i posłuchać głosu samej Shiori i zobaczyć jej, bo byłam pewna, że zobaczę w niej niezłomność. Nie pomyliłam się. Sama Ito trafiła w 2020 na listę 100 najbardziej wpływowych osób TIME’a i jej głos wciąż nie milknie. Nie mogłam otrząsnąć się z podziwu wobec jej osoby. Kobieta, która zrobiła w swoim życiu wszystko, pracowała w 3 miejscach jednocześnie, byleby utrzymać siebie samą na wymarzonych studiach, by zostać dziennikarką. Profesja i marzenie, które niemal zostały sbeszczeszczone przez mężczyznę wyższego rangą w pracowniczej hierarchii.

Nie sposób ponownie nie zwrócić uwagi na posłowie Karoliny Bednarz, która jak zawsze nadaje szerszy kontekst i uzupełnia wiedzę czytelnika o ważne dane i przemyślenia po lekturze.

Polska zajmuje 76 miejsce, spadła o 37 miejsc w ciągu dwóch lat. To nie jest jedyny z powodów, dla których wciąż powinniśmy czytać takie książki i opowiadać dalej tak wstrząsające historie jak Shiori Ito.

tłum. K.Bednarz i D.Błażyca

„Gwałt to zabójca duszy. Mimo to trwamy dalej, rany zaczynają się powoli goić, a my krok po kroku odzyskujemy swoje życie. Każdy ma w sobie taką siłę i własny sposób na uleczenie samego siebie. Dla mnie tym sposobem jest poszukiwanie prawdy i opowiadanie o niej innym.”

116 na 146 ujętych państw w spisie. Oto miejsce, które zajmuje Japonia w rankingu równości płci w 2022....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Mam wrażenie, że istnieje coś takiego jak przymierze zwierząt łownych. Wcześniej pojecie wspólnoty wydawało mi się fałszywe, utopijne. Ale między ludźmi i ich sytuacjami istnieją podobieństwa i to wystarczy, żeby budować porozumienie. Zbyt miękcy według swoich ojców chłopcy, kobiety, które za mocno kochają, samotne staruszki, geje, lesbijki, emigranci, osoby nieneurotypowe, z doświadczeniem choroby psychicznej, z niepełnosprawnościami, przedstawiciele wszystkich mniejszości. To jest bardzo obszerny worek, ale wszystkich łączą podobne czynniki ryzyka. Że możesz zostać wzięty na cel i upolowany albo stracić swoje środowisko bytowe na rzecz większych zwierząt.”

Gdy zagłębicie się w fabułę „Zwierząt łownych”, to przekroczycie próg lasu, który boli, który ma swoje rany, niektóre się zabliźniły, niektóre wciąż swędzą, niektóre będą próbowały na nowo się otworzyć. „Wszystko się w tym miejscu czasem wykrzywia, jak w karykaturze polskiej wsi.” Głównym narratorem jest tutaj Jurek, dwudziestokilkulatek, który pomieszkuje u swojej ciotki, byleby trzymać się daleko od swojego ojca, „króla wsi”, właściciela ubojni kurczaków, której praktyki znacznie odbiegają od obowiązujących standardów ekologicznych. Jerzy jednocześnie pozostaje ekonomicznym niewolnikiem ojca, wraz z ciotką zaś „wegetarianami na utrzymaniu rzeźnika”.

Pozorny spokój zostaje zaburzony przez tajemnicze zniknięcie Zuzy, młodej aktywistki, który wiąże się z powrotem enigmatycznej Katii. Ta z kolei przywiezie ze sobą opowieść o dawnej ranie, która jątrzy społeczność wokół lasu. Anna Mazurek tworzy coś na miarę thrilleru ekologicznego, który momentami przypominał mi „Prowadź swój pług przez kości umarłych” Olgi Tokarczuk. Nie bez powodu moją ulubioną bohaterką jest tutaj Szeptucha, lokalna „wariatka”, której monologi o końcu świata wywołują ciarki. Nie wiem jak Wy, ale ja lubię, gdy coraz częściej powieści „dotykają” przyrody, przybliżają nas do najważniejszego domu, jaki posiadamy.

Początek powieści i jej soczystość opisów kojarzył mi się również z „Łakomym” Małgosi Lebdy, dlatego „Zwierzęta łowne” i początkowy zamysł książki bardzo mnie do siebie przyciągał. Z czasem jednak zaczął się rozmywać i we mnie zgrzytać. To może być oczywiście moje subiektywne odczucie, które sprawiło, że zbyt duży głos oddany Jurkowi, który z czasem zaczyna za bardzo romantyzować i staje się miałki, zaczął mnie powoli rozpraszać. Pragnęłam usłyszeć więcej głosów tych niesamowitych kobiet, które Anna Mazurek tutaj nakreśliła. Nie zmienia to faktu, że „Zwierzęta łowne” to przyciągająca powieść, która stawia ważne pytania o przemoc w lokalnej społeczności zakopywaną na lata, ale też nie cichnie, gdy w człowieku narasta potrzeba odnalezienia własnego głosu. Albo postawienia się w sytuacji, która zmusza do decyzji czy pozostaniesz zwierzyną łowną czy drapieżnikiem.

„Mam wrażenie, że istnieje coś takiego jak przymierze zwierząt łownych. Wcześniej pojecie wspólnoty wydawało mi się fałszywe, utopijne. Ale między ludźmi i ich sytuacjami istnieją podobieństwa i to wystarczy, żeby budować porozumienie. Zbyt miękcy według swoich ojców chłopcy, kobiety, które za mocno kochają, samotne staruszki, geje, lesbijki, emigranci, osoby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Moja pamięć zaczyna się od gniewu.” Nie jest to pierwsze zdanie tej powieści, ale takie które daje życie całej narracji młodej bohaterki i nakreśla nam jej silną osobowość. Siła jest tutaj nieodzownym elementem przetrwania. W tej dystopijnej krainie, 39 kobiet i jedna dziewczynka zostają zamknięte w klatce bez znanego im powodu, a każdy dzień mija na narzuconych im rutynach. Otoczone 3 strażnikami, którzy nie wchodzą z nimi żadne interakcje, pewnego dnia usłyszą alarm, który odmieni ich losy.

„W mojej samotności i strachu wściekłość była jedyną ucieczką przed przerażeniem.” Młoda, bezimienna narratorka czas liczy od daty narodzin jej myślenia, od chwili, kiedy przestała przyjmować swoje położenie takim, jakie jest. Zaczyna w starszych więźniarkach budzić świadomość, a zarazem lęk przed utratą własnych historii, które do tej pory próbowały wypierać. Jednak wraz z pamięcią istnieje ryzyko powrotu smutku. Kto, by pomyślał, że liczenie rytmu bicia serca jednej nastolatki może się stać strefą wolności dla wszystkich.

„Człowiek musi mówić, bo inaczej traci człowieczeństwo.”

„Kto mówi, ten istnieje.”

„Jeśli kiedykolwiek stąd wyjdziemy, będę głupia.”

Dlaczego ta niewielka powieść tak bardzo mnie urzekła? Ponieważ przypomina nam jak opowiadanie sobie historii ratuje życie. Ocala psychikę, tworzy kokon, do którego możemy nikogo nie wpuścić, by czuć się bezpiecznie. Harpman zadaje wiele pytań o człowieczeństwo, o istotę wiedzy i edukacji oraz o to, czym jest pamięć, miłość i samotność, kiedy tak naprawdę wychowaliśmy się kompletnie bez tych wartości. To proza wypchana dusznością, która wciąż próbuje wyrwać się ku wolności. Czy ta kiedykolwiek nadchodzi?

Każda książka w serii Cymelia jest tak różna, a za każdym razem tak zajmująca.

Tłum. K.Marczewska

„Moja pamięć zaczyna się od gniewu.” Nie jest to pierwsze zdanie tej powieści, ale takie które daje życie całej narracji młodej bohaterki i nakreśla nam jej silną osobowość. Siła jest tutaj nieodzownym elementem przetrwania. W tej dystopijnej krainie, 39 kobiet i jedna dziewczynka zostają zamknięte w klatce bez znanego im powodu, a każdy dzień mija na narzuconych im...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zabierając się za lekturę „W mieście wojna” trzeba być świadomym faktu, że nie czeka nas tutaj ani literatura piękna ani reportaż. Najświeższa publikacja autora w Wydawnictwie Czarne to zbiór jego wpisów na FB rozciągniętych pomiędzy lutym 2022 a lutym 2023. Warto to podkreślić, by uniknąć jakichkolwiek rozczarowań, które już widziałam w opiniach na lubimyczytac.

Na książkę składają się wspomniane zapiski z każdego dnia konfliktu, ale nie tylko. Zapiski są poniekąd wyliczaniem wszystkich sposobów pomocy, jakie udaje się zorganizować dla Charkowa. Są to pozyskane samochody, drony, kamizelki i wiele innych. Rok wojny w kalejdoskopie ataków, ale przede wszystkim siły mieszkańców Charkowa. Żadan przeplata te wieści z wojny swoimi drogocennymi przemyśleniami na temat postępowań Zachodu, przeczytamy też tutaj treści przemów, jakich wygłosił podczas odbierania różnorodnych nagród oraz wiersze autora inspirowane wydarzeniami mającymi miejsce od 2014 w Ukrainie.

Można na tę książkę zerknąć płytko, a wtedy zobaczymy tylko zapiski, liczby, obserwacje charkowskiego nieba zasnutego wojną, ale i walką mieszkańców o normalność. „W mieście wojna” może się stać jednak czymś znacznie więcej. Pomnikiem stawianym Ukrainie, która nieustannie walczy, niezłomności mieszkańców, którzy mimo wszystko pozostali, a dla nas stanie się przypomnieniem, że pomoc wciąż jest potrzebna. A coś mi mówi, że honorarium za tę książkę Żadan też przeznaczy na pomoc swoim, a wtedy może my ją czytając, w jakiś sposób też możemy wesprzeć. I nie zapominać o wojnie, nie znieczulać się na nią.

Zabierając się za lekturę „W mieście wojna” trzeba być świadomym faktu, że nie czeka nas tutaj ani literatura piękna ani reportaż. Najświeższa publikacja autora w Wydawnictwie Czarne to zbiór jego wpisów na FB rozciągniętych pomiędzy lutym 2022 a lutym 2023. Warto to podkreślić, by uniknąć jakichkolwiek rozczarowań, które już widziałam w opiniach na lubimyczytac.

Na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Też mam swoje liczby. Jestem podzielona. Składam się z pięćdziesięciu dwóch zakątków, jeden ciemniejszy od drugiego. Nie wiem, czy jestem żywa, czy umarła, przykryjcie mnie ziemią. Miotam się między wtedy i teraz, stara dusza, niewypał z czasów wojny, dziecko relikt przeszłości.
Próbuję złożyć się w całość. Bóg mnie rzucił, nie trafił do celu. Teraz trzeba pozbierać z podłogi, wstać, otrzepać, dotrzeć gdzieś, zrobić coś, marsz, marsz, Dąbrowski. Zjeżdżam w połowie życia ruchomymi schodami na peron trzeci piekła, krąg pierwszy. Patrzę na ludzi obijających się o siebie w sobotę o czwartej czterdzieści rano. Zawieruszeni na Centralnym, próbują wsiąść do właściwego wagonu. (…). Jak nazywał się pociąg z wagonami bydlęcymi relacji Wołyń-Syberia, może Dostojewski albo Tołstoj?”

Hermanowicz zamieszcza tutaj wszystko i jakimś cudem unosi ciężar historii swojej rodziny. Zesłanie, powrót do poniemieckiej pustki, dziedziczenie traum, wyrwa w młodszym pokoleniu nie do zasypania, znamię bycia dzieckiem ocalałych. Wszystko tu jest poniemieckie, poradzieckie, sypie się na ulicy Koniec dziesięć, skrzypi, rdzewieje, nie daje się naprawić. Autorka wybiera nietuzinkowy sposób podzielenia się losami swoich przodków. Na główną bohaterkę wybiera Malwinkę, dziewczynkę podziurawioną przeszłością, która nie czuje się ani żywa ani martwa. Śni nieswoje sny, te przejęła jej babka. To dzięki temu mechanizmowi możemy śledzić fabułę rozpościerającą się pomiędzy wojenną tragedię zsyłki na Syberię i Polskę lat 90-tych XX wieku.

To, jak Hermanowicz pisze, do jakich salt językowych ma talent, jak zachwyca, nie opuści nigdy czytelniczej pamięci. Niesamowitym jest fakt, że niełatwo było jej znaleźć wydawcę. Każde zdanie jest tak dopracowane, że nie sposób nie docenić morderczej pracy, jaką wykonała autorka, by nie tylko opowiedzieć tę historię, ale zrobić to w sposób równy arcydziełu. „Bloki miały barwę ludzkiego mięsa, barwę człowieka świeżo obdartego ze skóry” - pisze w pewnym momencie i takie dla mnie jest jej pisanie - rozbebeszone, obdarte ze skóry, czuć je surowym mięsem i nieokiełznaniem.

Bez wahania nazywam Martę Hermanowicz najważniejszym nowym głosem na scenie polskiej prozy.

Chcę więcej. Moje słowa kuleją wobec talentu literackiego autorki, ale uwierzcie, że jest on niezaprzeczalny i epicki.

To jedna z tych książek, po których ciężko sięgnąć po następną książkę, bo wiesz, że długo nie przeczytasz nic lepszego.

Koniecznie umieśćcie ją w swoich planach czytelniczych.

„Też mam swoje liczby. Jestem podzielona. Składam się z pięćdziesięciu dwóch zakątków, jeden ciemniejszy od drugiego. Nie wiem, czy jestem żywa, czy umarła, przykryjcie mnie ziemią. Miotam się między wtedy i teraz, stara dusza, niewypał z czasów wojny, dziecko relikt przeszłości.
Próbuję złożyć się w całość. Bóg mnie rzucił, nie trafił do celu. Teraz trzeba pozbierać z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Ojciec jest wycofany, zapadł się w sobie jak nadepnięta purchawka, prawie nic już nie mówi. Nie podejrzewam go o poczucie winy, raczej świadomość obciachu, że to wszystko wypłynęło, choć może za bardzo projektuję na niego swoje stany, w końcu czy kiedykolwiek widziałam, żeby przejmował się tym, co myślą inni? Ściąga z półek jakieś książki, kartkuje, niby czyta, lecz zaraz odkłada gdzie popadnie, zbieram je potem i układam z powrotem, wiem przecież, że tylko bada sytuację, przygląda mi się i ocenia, czy moje wkurwienie osiągnęło już poziom, przy którym należy uciekać, przy puszczą tamy i wały przeciwpowodziowe, układane przez lata worki wypełnione piachem i śliskimi przykazaniami, że matki i ojca trzeba słuchać, że matce i ojcu trzeba ufać.”

Po latach nieregularnej obecności, powierzchownej relacji oraz tony żalu ze strony córki, nagle na ósmym pietrze warszawskiego wieżowca „wpada swobodnie” ojciec narratorki. Ojciec z bagażem tajemnic, niedopowiedzeń oraz narcystycznych zachowań wprowadza chaos i zmusza córkę do prób zmierzenia się z obrazem ojca i ich toksyczną przeszłością. Narratorka w sposób ironiczny i bezlitosny odtwarza postać ojca, który daleki jest od ideału, a jego powrót udowadnia jak bliscy mogą być dla siebie wiecznie obcy. Autorka prowadzi nas nielinearnie po zakamarkach enigmatycznej egzystencji ojca i jej irytacji jego osobą.

Sądzę jednak, że książka będzie dzielić czytelników i ci, którzy stronią od polskiej prozy, nie zerkną na nią przychylniej po tej lekturze. W książce mamy tak dobrze skonstruowane fragmenty, jak powyższy, takie które budują napięcie, by zaraz przeskoczyć w zaledwie znośne porównania, takie jak to: „Nie oddzielisz ziarna od plew, bo życie ze wszystkiego robi smoothie, nie patrzy na jakość.” Dlatego „Swobodne wpadanie” zgrzyta i we mnie. Poprzednie „Lekcje kwitnienia” autorki zapamiętałam przychylniej, a tutaj nierówność językowa sprawiała, że odbierało mi to radość lektury. Książkę zamknęłam z poczuciem, że ta niewielka powieść toczy walkę pomiędzy próbą stworzenia oryginalnego języka a nieprzewidywalnością fabuły. Dla każdego czytelnika wygra tę batalię pewnie coś innego, o czym warto się przekonać, by doczekać zaskakującego zakończenia.

„Ojciec jest wycofany, zapadł się w sobie jak nadepnięta purchawka, prawie nic już nie mówi. Nie podejrzewam go o poczucie winy, raczej świadomość obciachu, że to wszystko wypłynęło, choć może za bardzo projektuję na niego swoje stany, w końcu czy kiedykolwiek widziałam, żeby przejmował się tym, co myślą inni? Ściąga z półek jakieś książki, kartkuje, niby czyta, lecz zaraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Moje ciało, ten żałosny stosik szmat, jako materia przyjdzie do siebie, ale co będzie ze mną, władcą pozbawionym swojego imperium? To straszne. Gorsze od inkwizycyjnej ławy tortur. Ta myśl przeszywa mnie, kiedy drżąc, powoli zaczynam przypomnieć. Tak, tak, nie ma wątpliwości, tym razem uniknąłem udaru, ale stałem się uboższy o jedną iluzję - już nie chcę nagłej śmierci. Okropne doświadczenie. Czy to możliwe, że po prostu brakuje mi wiary? I stąd uczucie niepewności, ten straszny lęk, że potrafię się czegoś uchwycić tylko tutaj, tylko na tym brzegu, ale kiedy zaczyna się osuwać, nie jestem w stanie przerzucić się na drugi brzeg liny z hakiem - niczego tam nie widzę.”

Węgierska twórczość jest bliska memu czytelniczemu sercu, a Karinthy po raz kolejny utwierdza mnie w przekonaniu, że tamtejsi pisarze należą do niesamowicie wnikliwych. Humorysta, krytyk, prozaik, któremu najlepiej wychodziło pisanie krótkich form do gazet, marzył o napisaniu wielkiej powieści i encyklopedii, ale ponieważ nie udało mu się to, to autobiograficzna „Podróż wokół mojej czaszki” uważana jest za jedno z jego najważniejszych dzieł.

Jest to niespotykane studium śledzenia rozlewających się symptomów guza mózgu po organizmie autora. Zaczyna się to, gdy nagle słyszy pociągi przesiadując w kawiarni, obok której nie ma w pobliżu dworca. Te omamy słuchowe stają się punktem wyjściowym jednego z najbardziej fascynujących opisów życia z chorobą. Karinthy staje się od tej chwili amatorem medycznych diagnoz. Jak na humorystę przystało, posługuje się językiem lekkim aż rzeczowym. Wlewa do swojego granicznego przeżycia krople groteski, by uspokoić czytelnika, ale myślę, że i też siebie. Autor, na własną prośbę, poprosił o brak narkozy podczas trepanacji czaski i usuwania guza mózgu, co później barwnie opisuje. Uczynienie z siebie obiektu wnikliwej obserwacji w literackiej formie jest zabiegiem, który na długo pozostanie w mojej pamięci.

tłum. A. Górecka

„Moje ciało, ten żałosny stosik szmat, jako materia przyjdzie do siebie, ale co będzie ze mną, władcą pozbawionym swojego imperium? To straszne. Gorsze od inkwizycyjnej ławy tortur. Ta myśl przeszywa mnie, kiedy drżąc, powoli zaczynam przypomnieć. Tak, tak, nie ma wątpliwości, tym razem uniknąłem udaru, ale stałem się uboższy o jedną iluzję - już nie chcę nagłej śmierci....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Przygarbiony Buddy, klęczący w szybie o szerokości trzech stóp, zatracił się w rytmie kopalnianej roboty - w blasku węgla i piaskowca, oświetlanych jego czołówką: uderz, podnieś, wysyp. To miejsce w niczym nie przypominało prawdziwej kopalni, nie było tutaj głębokich runęli ani specjalnych wind transportujących górników do pracy i z powrotem na powierzchni, tylko: uderz, podnieś, wysyp i pobłyski świateł szychtowych czołówek. W szybkim roboczym rytmie Buddy wspominał, jak kiedyś ojciec opuścił go do studni: dawno temu, latem, dotykał chłodnych, ocembrowanych ścian, wyczuwał wilgotne powietrze bijące z wody na dole i słyszał, jak w kręgu błękitu ponad jego głową trzeszczy blok. Blaszane wiadro ograniczało ruchy jego nóżek i zaczął płakać. Ojciec wciągnął go na powierzchnie.
-Tak to wygląda u nas w kopalni. - Zaśmiał się, niosąc Buddy’ego do domu.”

Kolejna pozycja w serii opowiadań amerykańskich nie zawodzi. To, co dodatkowo ujmuje, to tragiczne losy samego autora, który odebrał sobie życie w wieku zaledwie 26 lat, a nam dane jest czytać ten jedyny zbiór jego opowiadań. Przeczytawszy, czytelnik ma ochotę wiecznie wracać do tego surowego krajobrazu ludzkich losów, który stworzył Pancake. Autor zaprasza nas do Wirginii Zachodniej, gdzie wszystko ocieka bólem, smutkiem, brakiem spełnienia i porażkami losu, jakie niesie życie w mieścinach bez perspektyw.

Pancake zapuszcza sondę w bebechy Ameryki dalekiej od marzeń o spełnieniu amerykańskiego snu. Przyjrzymy się życiu kopalni, wykolejeńców, outsiderów. Ma się wrażenie, że surowość krajobrazu, zimowa aura i górnicze tereny odcisnęły się na bohaterach, co dowodzi jak wnikliwie autor współodczuwał z bohaterami, których stworzył. Wierzę każdemu jego opowiadaniu. Tutaj wszyscy „przez cały rok zaciskają zęby, popadają w alkoholizm, trochę grają w bilard albo na flipperach, tankują samochody innym, kelnerują, dymają mewki albo robią za przynętę dla pedałów i nie cierpią swojej pracy.” Tutaj wszyscy są dla siebie obcy i nie ma opowiadania, które by dobitnie tego nie zobrazowało.

W posłowiu przytoczone są słowa Willi Cather, która świetnie pisała o latach pionierskich. Cather powiedziała kiedyś, że pisarz pisze najlepiej, gdy porusza się po dobrze sobie znanym gruncie i pośród takich postaci, które obdarza sympatią i współczuciem. W „Trylobitach” czuć na każdej stronie, że Pancake zna, czuje i zapewne przeżył wszystko, co opisuje. Robiąc to jednocześnie językiem najlepszych opowieści, snutych na ganku o zachodzie słońca, od których nie da się oderwać.



tłum. Maciej Świerkocki

„Przygarbiony Buddy, klęczący w szybie o szerokości trzech stóp, zatracił się w rytmie kopalnianej roboty - w blasku węgla i piaskowca, oświetlanych jego czołówką: uderz, podnieś, wysyp. To miejsce w niczym nie przypominało prawdziwej kopalni, nie było tutaj głębokich runęli ani specjalnych wind transportujących górników do pracy i z powrotem na powierzchni, tylko: uderz,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kolejna moja pozycja z serii wydawnictwa to zbiór opowiadań macedońskiej pisarki. Rzadko jest mi dane odbyć literacką podróż do Macedonii, więc świetnie, że Biuro Literackie przybliża nam nieznane. Przypominam, że ta świetna seria realizowana jest przy współpracy aż 21 krajów!

„Mój pan mąż” otwiera opowiadanie, które pokazuje, że przymus słuchania marnych wierszy męża może być swoistą formą przemocy. Uczucie duszności, brak możliwości zatkania uszu, ucieczki od dominacji męża, który obrazi się, jeśli żona znów nie wysłucha i nie pochwali miałkiej twórczości małżonka. Buzarovska zaczyna swój zbiór 11 opowiadań krótko acz treściwie.

„Mój pan mąż” skupia, jak we wnikliwej soczewce, losy ludzi uwikłanych w niezbyt udane relacje. Sporo tu toksyczności, ciemnych stron ludzkiej psychiki. Mężczyźni często przejawiają zachowania typowe dla patriarchatu, ale kobiety też nie są tutaj święte. Autorka nie szuka usprawiedliwień, nie wydaje wyroków, nikt nie szuka też tutaj rozgrzeszenia. Każde opowiadanie za główne postaci ma bohaterów, którzy żywo drażnią czytelnika. Buzarovska jest zadziorna, urywa swoje opowiadania w chwilach zaognienia i pozostawia czytelnika w stanie szoku. To było kolejne udane spotkanie z serią, którą warto kolekcjonować 😍

Tłum. D. Jovanka Cirlic

Kolejna moja pozycja z serii wydawnictwa to zbiór opowiadań macedońskiej pisarki. Rzadko jest mi dane odbyć literacką podróż do Macedonii, więc świetnie, że Biuro Literackie przybliża nam nieznane. Przypominam, że ta świetna seria realizowana jest przy współpracy aż 21 krajów!

„Mój pan mąż” otwiera opowiadanie, które pokazuje, że przymus słuchania marnych wierszy męża...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przepraszam Cię Poezjo za to, że dawno Cię nie czytałam. To zdanie wyrwało się ze mnie podczas obcowania z tym cudownym zbiorem wierszy litewskiej autorki.

Poezja jest wciąż za mało czytana i za mało nabywana przez czytelników. Taka seria, jak „Nowy Europejski Kanon Literacki” z okładkami Gosi Herby może mieć spory potencjał choć minimalnej zmiany na lepsze. „Czerwony śliski pałac” jest 16 książką w tej cudownej serii, która dołącza do moich ulubionych.

Jakie struny poruszają wiersze Ievy? Niniejszy tom poetycki dzieli się na 3 części poczynając od wierszy osobistych, ukazujących jakby drogę do wierszy, poczujemy tutaj też nutę egzystencjalizmu. To jednak części druga i trzecia poruszyły mnie do głębi, ponieważ zbliżają się do natury i procesów w niej zachodzących. Są surowe, ostre, i jak to bywa w poezji, zachwycająco plastyczne. Wiersze w tych częściach poruszyły mnie też z tego względu, że poruszają temat jedzenia mięsa oraz zmian klimatycznych.

Poezja zawsze broni się sama, dlatego zostawię Was z fragmentem jednego z wierszy i zadam najważniejsze pytanie: kiedy ostatni raz czytaliście tomik poezji i jaki to był? Może skusicie się na to cudo i przełamiecie swój poetycki impas?

„moje ciało ugniata wiele innych
małych ciałek, których w ogóle nie interesuje, jak się tu znalazły
ich pałace są czerwone, ciepłe i śliskie
nawet się nie łudzę, mam pasożyty
to wszystko wyjaśnia! chroniczne zmęczenie
wysypkę na brzuchu, swędzenie, okropne poczucie
że ktoś mnie oszukał, że sama siebie oszukałam
już dawno przegrałam, choć gra trwa dalej (…)
mam dwie opcje: stać się mądrą
albo pozostać głupią, zażywać herbatę z piołunu, może nawet poważne leki
już nie sprawdzać fejsbuka, słuchać swojego głosu
i trzecia, ta najgorsza - wprosić się do kostnicy
zobaczyć prawdziwe zwłoki (…)”


tłum. D.Jagiełka

Przepraszam Cię Poezjo za to, że dawno Cię nie czytałam. To zdanie wyrwało się ze mnie podczas obcowania z tym cudownym zbiorem wierszy litewskiej autorki.

Poezja jest wciąż za mało czytana i za mało nabywana przez czytelników. Taka seria, jak „Nowy Europejski Kanon Literacki” z okładkami Gosi Herby może mieć spory potencjał choć minimalnej zmiany na lepsze. „Czerwony...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Wszedłem z nim do sklepu, choć jemu kazałem poprosić o wazelinę. Zarumieniłem się, nie mogłem podnieść wzroku. On załatwił to bez cienia zażenowania, poprosił nawet o słoiczek średniej wielkości, zanim zdecydował się kupić najmniejszy. Ten mały, okrągły słoiczek wazeliny powiedziałby wszystko mojemu ojcu albo ojcu Kevina, gdyby go znaleźli. Co gorsza, świadczył, że do seksu zastosowaliśmy metodę: był zewnętrzną oznaką zdrady tego, co chciałem uznać za miłość, czyli pewnego wewnętrznego stanu. W końcu słońce zaszło, jezioro stało się chłodniejsze, jakby większe. I wydawało się, że oboje zostaliśmy osieroceni.”


„Zuch” to pierwsza z autobiograficznej trylogii Edmund’a White’a. Największym błędem będzie czytać ją z odniesieniem do dzisiejszego, bardziej tolerancyjnego, świata i stwierdzić, że niczego nie wnosi do życia czytelnika. Taką krótkowzroczną opinię przeczytałam na lubimyczytac - co ta książka niby wnosi i po co została napisana? Absolutnie nieuzasadnione pytania i niesprawiedliwe spłycenie wagi tej książki.

Do „Zucha” przylgnęło przyrównanie go do gejowskiego „Buszującego w zbożu”, i choć rozumiem to porównanie, to White tworzy swój odrębny głos w prozie. Akcja dzieje się w latach 50-tych, długo przed wybuchem zamieszek w Stonewall, w których notabene brał udział sam autor.

To bezpardonowy portret dorastania w pogardzie do samego siebie, które jednak nieśmiało raczkuje, by się wyswobodzić, uciec od konwenansów i oceny bliskich. Wszystko po to, by spróbować żyć w zgodzie ze sobą. White nie boi się nagiej szczerości, opisuje najbardziej intymne chwile pierwszych zbliżeń. To tutaj przeczytałam bodajże najodważniejszą scenę seksu pomiędzy młodymi chłopcami, jaką czytałam w życiu. Choć czy „najodważniejszy” to najlepszy przymiotnik w tej sytuacji? Po chwili pomyślałam, że to smutne, że to te określenie przyszło mi do głowy przy opisie sceny, która mnie zachwyciła, bo wiem, że kogoś innego może obrzydzić, dlatego staje się odważna. Dla mnie jest po prostu krystalicznie szczera. I ta niewinna szczerość jest piękna.

„Zuch” w moich oczach jest jedną z najpiękniejszych, szczerych, a zarazem smutnych książek opisujących życie młodego homoseksualisty. Jest tu tak wiele. Pragnienie miłości i akceptacji ojca, wiecznie brzemię bycia innym, „lalusiem”, próba leczenia u psychoanalityka, bezpardonowy obraz tego, jak nieosiągalne jest małżeństwo. „Zuch” jest wielopłaszczyznowym obrazem tego, ile nietolerancji mieszka na świecie na długo przed jakimkolwiek ruchem praw społeczności LGBT+.

Ta niezwykła powieść składa się dla mnie z małych fragmentów stających się kamieniami milowymi dojrzewania w pragnieniu. W pragnieniu, które społeczeństwo będzie nienawidzić a rodzina gardzić. Zerkając na niektóre oceny na portalach, tym bardziej polecam. Taka książka nieustannie jest potrzebna, jej tematyka wciąż jest rzeczywistością wielu, a nie tylko częścią autobiografii chłopca dorastającego w połowie ubiegłego wieku, w czasach, kiedy homoseksualizm wciąż był klasyfikowany jako choroba. Póki istnieją ludzie, którzy wciąż ją za taką uważają, to takie książki wciąż będą potrzebne.

„Wszedłem z nim do sklepu, choć jemu kazałem poprosić o wazelinę. Zarumieniłem się, nie mogłem podnieść wzroku. On załatwił to bez cienia zażenowania, poprosił nawet o słoiczek średniej wielkości, zanim zdecydował się kupić najmniejszy. Ten mały, okrągły słoiczek wazeliny powiedziałby wszystko mojemu ojcu albo ojcu Kevina, gdyby go znaleźli. Co gorsza, świadczył, że do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Urodziłam się przez próżnociąg, ale kiedy w końcu wylądowałam na brzuchu Birgitte, czerwona od krzyku, od początku zaciekawiona nią, od początku na nią wściekła, ona była już daleko, zapadła się w sobie. Na oddziale położniczym nie odzywała się do nikogo, nie spała, dopiero wysiadywała obłęd, który wybuchł, gdy wróciliśmy do mieszkania, gdzie niepokój nasilił się, stał się maniakalny i rozgorączkowany.”

Punktem „zapalnym” do rozważań narratorki staje się gorączka, podczas której budzi się w niej wiele wspomnień i przemyśleń. Gorączka, która staje się chwytliwym narzędziem fabularnego przebudzenia autorki. Staje się pretekstem do rozważań o czytaniu samym w sobie, ale przede wszystkim wzywa omeny przeszłości.

Książka dzieli się na cztery części, które czerpią tytuły od imion osób, które w jakiś sposób ukształtowały narratorkę. Są nimi jej byłe partnerki i partner oraz matka. Mnie osobiście urzekły pierwsze i ostatnie wspomnienie. Genberg stworzyła tutaj dwie wyraziste postacie, które zostają na długo w pamięci. Autorka zabiera nas w podróż po osobistych relacjach, które odciskają na nas piętno i kształtują nas na lata. Fabularnie może się wydawać, że nie dzieje się tu wiele, ale uniwersalność przemyśleń oraz stworzenie ciekawych postaci, sprawiają, że na pewno wiele osób czytających przeniesie się do własnej przeszłości. Z wierzchu może to brzmieć banalnie i może niektórzy tak właśnie odbiorą tę lekturę. Nie odnajdą się w niej, język książki nie będzie w nich rezonował ani ich nie zachwyci. Pauza jednak po razy kolejny wydała historię bliską serc wielu odbiorców i z pewnością zagości w wielu czytelniczych wspomnieniach na stałe. We mnie zostaje Johanna i Birgitte.

„Urodziłam się przez próżnociąg, ale kiedy w końcu wylądowałam na brzuchu Birgitte, czerwona od krzyku, od początku zaciekawiona nią, od początku na nią wściekła, ona była już daleko, zapadła się w sobie. Na oddziale położniczym nie odzywała się do nikogo, nie spała, dopiero wysiadywała obłęd, który wybuchł, gdy wróciliśmy do mieszkania, gdzie niepokój nasilił się, stał się...

więcej Pokaż mimo to