-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2014-01-29
2014-12
2014-12-12
"Te wszystkie schrony, armie... To tylko hodowle trupów, poruczniku. I u nas, i u was hodujemy umarłych. Tego nie da się przecież nazwać życiem. Siedzimy pod ziemią, bo boimy się świata na zewnątrz. I słusznie się boimy, bo on chce nas zabić"[1].
Największy problem z "Dzielnicą obiecaną" to fakt, że ta powieść jest solidna i poprawna, ale nic więcej. Nie bardzo dobra czy rewelacyjna. Nie tragiczna, zła czy taka sobie. Nie ma w niej tego czegoś, co każe do niej wracać myślami. Jest po prostu dobra i to sprawia, że po przeczytaniu ginie w odmętach zapomnienia.
To pierwsza polska powieść w "Uniwersum Metro 2033" - świecie po atomowej zagładzie, w którym nieliczni ocaleni kryją się pod ziemią przed tym, co opanowało radioaktywną powierzchnię. Paweł Majka zabiera nas do Krakowa, gdzie na kilku frontach ludzie toczą walkę o przetrwanie.
W początkowym rozdziale mamy obraz centrum miasta, z Wawelem, Rynkiem Głównym, podziemiami dworca. Jednak autor szybko przenosi akcję do Nowej Huty, z jej rozbudowanym systemem schronów. To właśnie tu, między na wpół mitycznym Kombinatem i ciągle stojącym krakowskim Szkieletorem rozgrywa się akcja powieści.
Głównymi bohaterami jest dwójka młodych artystów, którzy w trudnych warunkach postapokaliptycznego świata nieśli płomień kultury do ciemnych, śmierdzących ludzkich schronień. Niestety ich trupa, na podstawie oskarżeń o zdradę, zostaje zatrzymana przez władze, tylko im - Marcinowi i Ewie - udaje uciec. Muszą teraz przemierzać niegościnne ulice Nowej Huty w poszukiwaniu nowego miejsca do życia, a ich tropem podąża oddział mający za wszelką cenę sprowadzić uciekinierów z powrotem. Żywych lub martwych. Bohaterowie znajdują sprzymierzeńca w znającym doskonale świat zewnętrzny duchu, na którego także został wydany wyrok śmierci. Wspólnie muszą dokonać wyboru celu, do którego skierują swoje kroki. Mityczny Kombinat czy może Kraków, skąd nikt jeszcze nie powrócił?
Autor przedstawia wiele grup, które przeżyły koniec świata i na swój sposób radzą sobie w nowym świecie. Coś, co doskonale sprawdzało się w przypadku książek "Metro 2033" i "Metro 2034", tutaj wydaje się sztuczne, nienaturalne, nie na miejscu. Kanibale, faszyści, komuniści, wyznawcy starych bogów. Szarzy, którzy mogą być kolejnym krokiem w ewolucji człowieka.
Każde z trzech głównych siedlisk ludzkich rządzi się innymi prawami, każde ma inny sposób na życie w zniszczonym świecie. Najwięcej dowiadujemy się o Federacji Schronów, najmniej o Kombinacie. Jeżeli chodzi o zagrożenia na powierzchni, także dostajemy wersję "na bogato". Zwierzęta, rośliny, ludzie - do wyboru, do koloru.
Akcja jest dosyć wartka, nie ma wielu przestojów, autor umiejętnie wprowadza napięcie, wydarzenia pokazuje naprzemiennie z perspektywy uciekinierów i ścigających, dobrze kończąc poszczególne rozdziały, tak abyśmy chcieli koniecznie dalej zagłębiać się w fabułę. Jednak decydujące (w tym i końcowe) momenty trwają zbyt krótko, nie ma czasu się nimi delektować. Tak samo zbyt skąpo opisany jest wątek postaci przedstawionej na okładce książki i jej drogi w stronę Nowej Huty.
A skoro już jesteśmy przy postaciach... Na pewno taki był zamysł i autorowi dobrze udało się przedstawić Marcina, głównego bohatera. Z tym, że jest to postać tak bardzo miałka, iż czytanie o niej nie sprawia żadnej przyjemności. Taki był pomysł, rozumiem. Młody, naiwny chłopak, niemający pojęcia o prawdziwym życiu. Szlachetny idealista pierwszy raz wychodzący na powierzchnię... Czasami jego przemyślania sprawiają, że aż się zgrzyta zębami. Ewa ginie w cieniu nijakości Marcina. Duch jest postacią mocną, ale za mało wykorzystaną. Jedyna pociechą są żołnierze Federacji. Szrama, Indor, Siermięga, Hadwig. Ale przedstawiciele komunistów to już lekka przesada w tworzeniu charakterystycznych postaci.
I jeszcze jeden zarzut, na równi z tym przedstawionym na wstępie. Odnoszę wrażenie, że powieść nie jest dziełem twórczej inwencji, lecz raczej pozycją pisaną na zamówienie. Tak jakby autor przeanalizował, czym musi charakteryzować się książka z "Uniwersum Metro 2033" i napisał coś, co powinno pasować i spełnić oczekiwania fanów serii.
Zakończenie pozwala sądzić, że może powstać kolejna część. Czy to dobrze? Zostawiam tę kwestię indywidualnej opinii czytelników. Mnie, niestety, "Dzielnica obiecana" nie przekonała na tyle, bym sięgnął po ewentualną kontynuację.
Nie zmienia to faktu, iż autor zna się na swojej pracy i serwuje czytelnikowi książkę, którą czyta się dobrze i płynnie. Dla mnie to jednak za mało.
6/10
"Tak naprawdę, dumał Siedlar, wszyscy rodzą się z pechem uwieszonym u serca. Pech śpi, czeka na swoją okazję. Ci, u których śpi dłużej, bywają nazywani szczęściarzami. Ale ich zegar także tyka"[2].
---
[1] Paweł Majka, "Dzielnica obiecana", wyd. Insignis, 2014, s. 180.
[2] Tamże, s. 352.
malynosorozec.blogspot.com
"Te wszystkie schrony, armie... To tylko hodowle trupów, poruczniku. I u nas, i u was hodujemy umarłych. Tego nie da się przecież nazwać życiem. Siedzimy pod ziemią, bo boimy się świata na zewnątrz. I słusznie się boimy, bo on chce nas zabić"[1].
Największy problem z "Dzielnicą obiecaną" to fakt, że ta powieść jest solidna i poprawna, ale nic więcej. Nie bardzo dobra czy...
2014-10-31
“Tylko że tutaj, w tym świecie, słowo 'niemożliwe' należy zapakować do pudełka i odłożyć gdzieś, gdzie nie będzie przeszkadzało.” [1]
Vuko Drakkainen - proszę zapamiętać, oto bowiem jest postać godna panteonu sław literatury fantastycznej. I to nie tylko polskiej. Gwiazda, można by rzec, światowego formatu. Co najmniej.
A kim jest ów zachwalany przeze mnie bohater?
Ziemskim najemnikiem żyjącym w bliżej nie określonej przyszłości. Człowiekiem uzależnionym od adrenaliny, na czas misji przedstawionej w książce pana Grzędowicza ulepszony za pomocą Cyfrala - likwidującego strach, wspomogającego siłę, szybkość i sprawność umysłową czipa wszczepionego w mózg. Ale nawet Cyfral i doskonałe przygotowanie mogą nie wystarczyć. Ponieważ ta misja będzie wyjątkowa. Vuko zostaje wysłany na jedyną, oprócz Ziemi, znaną ludzkości planetę zamieszkałą przez inteligentne, zadziwiająco podobne do ludzi, istoty. Znajduje się na niej siedmioro naukowców badających ów tajemniczy świat. Misja jest prosta: znaleźć, ewakuować. W razie konieczności posprzątać, zlikwidować. W żadnym wypadku nie ingerować w życie mieszkańców planety.
W czasie odprawy Vuko dowiaduje się, że Midgaard może różnić się od Ziemi. Może tam występować coś, co ludzie zwą magią.
Historię Drakkainena pan Grzędowicz przedstawia nam na dwa różne sposoby. Mamy narrację pierwszo i trzecioosobową. Urozmaica to opowieść. Sądzę, że jeśli całość napisana była by jako myśli Vuka, w końcu czytelnik zmęczyłby się skądinąd fantastyczną narracją. Naprawdę świetnie napisane fragmenty z perspektywy głównego bohatera. I do tego umiejętnie dawkowane.
Dlatego nieco gorzej, w mojej opinii, wygląda druga część opowieści. W niej swoje życie opisuje nam Terkej Tendżaruk, czyli Filar syn Oszczepnika, Kirenen, syn cesarza imperium Amitraju, następca tronu. Jego opowieść jest naprawdę bardzo dobra, ale po prostu Vuko rządzi i to do niego należy książka. Takie jest moje zdanie. Dodam, że w czwartym tomie jeden z rozdziałów opowiedziany z perspektywy Filara jest zupełnie niepotrzebny, ale za to w pierwszej części rozdział zatytułowany “Odwrócony Żuraw” jest prawdziwą perełką. Idealnie rozpoczyna opowieść Terkeja, opisuje jego dzieciństwo, przygotowania do roli cesarza. Jako osobne opowiadanie rozdział ten mógłby śmiało kandydować do jednego z najlepszych jakie czytałem.
Pan Grzędowicz, aż do momentu nieuniknionego spotkania dwóch głównych bohaterów serwuje nam naprzemiennie opowieść z Wybrzeża Żagli, gdzie Vuko próbuje wypełnić swoją misję i z odległego Amitraju, gdzie Filar musi zmierzyć się z przeciwnościami na jakie nie mógł przygotować go żaden z nauczycieli.
Czyli główni bohaterowie - wyśmienici. Vuko jest fino-polako-chorwatem, co i rusz wtracającym fińskie czy chorwackie słowa (głównie przekleństwa) do swoich barwnych wypowiedzi. Filar w ciągu książki jest następcą tronu, snycerzem, wojownikiem, tropicielem, niewolnikiem. W trakcie lektury razem z nim przeżywamy zmieniające jego życie i światopogląd przemiany.
Świat stworzony przez autora także jest najwyższej próby. Rozległy, dobrze opisany. Pełny. Przedstawiony tak, że czytelnik nie potrzebuje mapy. Dokładnie aczkolwiek bez zbędnych, zanudzających opisów. Uzupełniany wzmiankami o krajach, w których nie toczy się akcja powieści.
Dalej mamy postaci drugoplanowe. Dumnych, żywiołowych mieszkańców Wybrzeża Żagli. Honorowych Kirenenów. Także mutantów zamieszkających Midgaard, bo i tacy występują w powieści. Grunaldi Ostatnie Słowo, Sylfana Mówiąca Płomieniem, Warfnir Biegnący Ze Zbocza, Benkej Habzagał, Brus syn Piołunnika, N’Dele Aligende - te imiona także zapamiętajcie. Każdy z nich wniesie nową jakość do powieści. Każdy jest inny, unikalny, interesujący. A to tylko przykłady. Dobrych, mocnych postaci jest w powieści wiele więcej. Co ciekawe ludzie z Wybrzeża Żagli na myśl przywodzą skrzyżowanie wikingów i krasnoludów. Urodzeni zeglaże urządzający łupieżcze rajdy. Lubiący dobrze zjeść i wypić, nieustraszeni, krzepcy, brodaci.
I wreszcie antagoniści. Przeciwnicy, z którymi naszym bohaterom przyjdzie stoczyć bój na śmierć i życie. Mistrz Aaken i Nahel Ifrija. Władca Węży i Prorokini kultu Podziemnej Matki. Obydwoje na swój sposób dążący do panowania na światem, ustanowienia nowego porządku.
Z pozoru książka mogłaby się wydawać bardzo prosta. Oto Vuko wykonuje misje, napotyka na liczne trudności, ale uparcie prze naprzód. Filar mierzy się z przeciwnościami losu, obiera cel i wbrew wszystkiemu dąży do niego. Proste jak konstrukcja cepa. A jednak w tej prostocie jest miejsce dla wielu zaskakujących rozwiązań, którymi autor hojnie nas obdarza. Mamy na przykład idealnie opisane sceny walk odbywających się w zwolnionym tempie. Krok po kroku, sekunda po sekundzie. Albo drakkar w całości zbudowany z lodu, płynący przez morza na czymś w rodzaju autopilota, wyposażony we włączniki światła i niespotykaną na Midgaardzie w pełni funkcjonalną toaletę. Odnoszę wrażenie, że autor doskonale się bawił podczas pisania powieści. Przy tym wszystko jest bardzo dobrze przemyślane, stanowi zwartą całość.
Nie można zapomnieć oczywiście o ciekawym sposobie pokazania magii. W książce czarodzieje zwą się “Czyniącymi” lub “Pieśniarzami”, a czary to “Pieśni Bogów”. Każdy z Pieśniarzy "czyni" w inny sposób, przyjemność stanowi dowiadywanie się z tomu na tom coraz więcej o mechanizmie rządzącym czarami. Całość jest mieszanką fantasy i science-fiction, bardzo dobrze zmiksowanych ze sobą.
Co jeszcze? Tyle tego jest…
Żeby nie psuć przyjemności z odkrywania świata stworzonego przez pana Grzędowicza wspomnę tylko o Martwym Śniegu, który przy zaburzeniu równowagi może dosłownie zresetować świat (dlatego ten tkwi cały czas w odpowiedniku naszego średniowiecza, a wszystko musi być zgodne z Pieśnią Ludzi, każda większa zmiana, skok rozwojowy może sprowadzić Martwy Śnieg). I oczywiście o tajemniczym Lodowym Ogrodzie. Zdradzę, że w pierwszym tomie jest on wspomniany tylko raz. Długo musimy czekać, żeby dowiedzieć się czegoś więcej, ale warto. I przez długi czas pozostaje pytanie: Kogo autor miał na myśli w tytule swojego dzieła?
Moja rada - jeśli zdecydujecie się na lekturę “Pana Lodowego Ogrodu” od razu zaopatrzcie się we wszystkie części. Ta lektura wciąga naprawdę mocno. Na dodatek, każdy tom kończy się tak, że od razu chce się sięgnąć po kontunuację. Nawet ostatnia część. Zakończenie jest zaskakujące, ale po części przewidywalne. Jest dobre, bardzo dobre.
“Pan Lodowego Ogrodu” na pewno jest lekturą wyjątkową, dobrze napisaną, trzymającą w napięciu, barwną, zaskakującą, przyprawioną sporą dawką humoru (nie za dużą, wszystko jest napisane z wyczuciem) i odniesień do naszego świata.
Minusy?
- Różnorodne traktowanie niektórych wątków, wydarzeń, postaci. Jedne są eksploatowane aż do granic możliwości, podczas gdy inne opisane są bardzo pobieżnie. Czasem jest tak, że z kilku zdań dowiadujemy się o jakimś ważnym, z perspektywy fabuły, wydarzeniu, albo postać, która wzbudziła nasze zainteresowanie szybko odstawiana jest na dalszy plan.
- Bogowie, Istoty Wyższe na Midgaardzie. Zamysł bardzo dobry, ale jakby niedopracowny. Jakby reguły nimi rządzące (a co za tym idzie rządzące całym światem) nie zostały do końca ustalone.
- I ten nieszczęsny rozdział w czwartym tomie, który jest niepotrzebny, nic nie wnosi.
Ale to tylko moja opinia.
Mimo wszystko jedna z najlepszych serii fantasy.
Acha… Jeszcze kilka słów do wydawnictwa, czyli Fabryki Słów. Miałem przyjemność czytać książki w różnych wydaniach, ilustrowanych przez trójkę grafików. Oprawa graficzna w poszczególnych wydaniach bardzo różni się od siebie, ale każda ma w sobie “to coś” wpasowujące się klimat powieści. Poza tym ponad osiemset stron w trzecim tomie, i po pięciu czytelnikach książka nadal w stanie bardzo dobrym. Dobrze zrobione. Te kilka literówek w każdej z części (nikt nie jest doskonały) po prostu pomijamy i cieszymy się lekturą.
9/10
“...bez względu, w jakich czasach przychodzi ludziom żyć, zawsze są pewni, że są one wyjątkowo straszne i że świat zmierza do katastrofy.” [2]
“Większość epokowych zmian to znane rzeczy połączone w nowy system. Zazwyczaj po to by zmuszać.” [3]
“Chcą ich zmieniać tak, żeby wszyscy byli jednakowi. Tylko, że nie można wydłużyć niskiego ani dodać rozumu głupiemu. Można jedynie obciąć tego, co wyrósł, ogłupić tego, co myśli, i zrujnować bogatego.” [4]
“Ziemia nie jest święta. To tylko błoto pod naszymi stopami. Nie będę kłaniał się błotu.” [5]
“Kiedy byle idiota może wziąć broń zdolną powalić każdego, wkrótce światem zaczynają rządzić głupcy.”[6]
“Kiedy wydarza się cud, głupiec podchodzi i gapi się z otwartą gębą. Rozsądny człowiek bierze nogi za pas, bo z takich rzeczy nigdy nie wynika nic dobrego.” [7]
“Kiedy głupi spotyka mądrego, zawsze ma z tego pożytek. Ludzie mogą pomyśleć, że ma trochę rozumu, skoro z mądrym siedzi.” [8]
“Zapamiętaj, mój przyjacielu, bo jeżeli kiedyś zobaczysz prawdziwego Boga, rozpoznasz go od razu. To ten, co daje życie, co stwarza świat i do którego wszyscy dążymy. Jest dużo większy niż twoja bogini i większy nawet niż świat. Jego wielkość nie zależy od takich głupstw, jak to, co kto jadł, jak się ubrał, z kim ożenił albo z kim spał. I nie potrzebuje od nikogo ofiar z krwi ani nie trzeba błaznów w czerwonych płaszczach i maskach, żeby go zrozumieć.” [9]
malynosorozec.blogspot.com
…………………………………………………..
[1] Jarosław Grzędowicz, “Pan Lodowego Ogrodu” tom 4., wyd. Fabryka Słów, 2012, s. 41
[2] tamże, s. 398
[3] Jarosław Grzędowicz, “Pan Lodowego Ogrodu” tom 3., wyd. Fabryka Słów, 2009, s. 275
[4] Jarosław Grzędowicz, “Pan Lodowego Ogrodu” tom 2., wyd. Fabryka Słów, 2012 (wydanie III), s. 470
[5] tamże, s. 470
[6] tamże, s. 521
[7] Jarosław Grzędowicz, “Pan Lodowego Ogrodu” tom 1., wyd. Fabryka Słów, 2011 (wydanie III), s. 161
[8] tamże, s.372
[9] tamże, s. 476
“Tylko że tutaj, w tym świecie, słowo 'niemożliwe' należy zapakować do pudełka i odłożyć gdzieś, gdzie nie będzie przeszkadzało.” [1]
Vuko Drakkainen - proszę zapamiętać, oto bowiem jest postać godna panteonu sław literatury fantastycznej. I to nie tylko polskiej. Gwiazda, można by rzec, światowego formatu. Co najmniej.
A kim jest ów zachwalany przeze mnie bohater?...
2014-10-31
2014-10-31
2014-10-31
2014-09-29
"Zaczniemy w miejscu, które, być może, tylko dla mnie jest początkiem. Spotkamy się w czasie, który, być może, wyda się wam zupełnie przypadkowy. Kiedy jednak przypadek nosi głębokie piętno przeznaczenia, każde miejsce na początek jest dobre, a każdy czas jest właściwy. Kiedy zmierza się do zbawczego końca, każda chwila jest warta opowieści"[1].
Czym był dla mnie "Plan wymierania"? Lekturą wymagającą, skomplikowaną, aczkolwiek wartą zwiększonego wysiłku myślowego. Prawdziwą ucztą dla wyobraźni. Autor stworzył naprawdę intrygującą wizję alternatywnego świata. Mającego wspólne korzenie z tym, w którym żyjemy. Jest tu wiele odniesień do antycznej Grecji i przede wszystkim do Imperium Rzymskiego. Lubię myśleć, że to dalsze losy świata przedstawionego w "Oium ludu rzymskiego" ("Wergeld królów" i "Purpura Imperatora")
Na Ziemię przybywa Yarid Kaganoff - jeden z najlepszych mnemosów, jeśli nie najlepszy, w całym znanym ludzkości wszechświecie. Od razu budzi zainteresowanie archonta ziemskiej stolicy - Bosporu. Przy pomocy Kaganoffa rządzący chcą wprowadzić w życie plan "Basileus", dzięki któremu przejmą władzę nad sąsiadującą Tybestą i zapanują nad całą Ziemią, którą autor opisuje tak:
"To wyludniona planeta, zapomniane cmentarzysko, pełne przemytników i fałszywych proroków"[2].
Ziemia... Chociaż zniszczona przez straszliwą wojnę, zepchnięta na margines wszechświata, to jednak będąca kolebką ludzkości, miejscem pełnym Historii i mistycyzmu. Na takiej planecie rozgrywa się akcja powieści. Tu obok korzystających z gwiezdnych statków żołnierzy wszechpotężnej Federacji żyją koczownicze plemiona, za jedyny środek transportu mające muły i konie. Bardzo dobrze wychodzi autorowi takie zestawienie. Kiedy Błotny pisze o zbliżającej się hordzie barbarzyńców, możemy odnieść wrażenie, jakbyśmy czytali książkę o walkach Imperium Rzymskiego. A przecież cały czas pamiętamy, że za murami miast czekają żołnierze z eskalatorami i strzelbami igłowymi, dysponujący potężnymi bombami nihilującymi. I wszystko to bardzo dobrze do siebie pasuje...
Wiecie, co jeszcze pasuje idealnie? Imiona i nazwiska bohaterów. Myślę, że są intrygujące. Dźwięczne, silne. Przyjemnie się je czyta wkomponowane w tekst. I w jakiś sposób pasują do postaci. A same postaci…
Mocne. Wyraziste. Zarówno te z pierwszego, jak i te z drugiego planu. Radzę zwrócić uwagę na wszystkie, ponieważ w powieści nastąpi swoiste przetasowanie. Jedne stracą na znaczeniu, podczas gdy inne wysuną się na pierwszy plan.
Powieść Jarosława Błotnego przywodzi mi na myśl Arthura C. Clarke'a. I nie chodzi tutaj o jakieś szczegółowe podobieństwa, raczej o samą wizję. O rozmach i umiejętność zafascynowania czytelnika. O wychodzenie poza utarte schematy. Zwłaszcza jeżeli chodzi o ukazanie obcych form życia w kosmosie. Miałbym tylko niewielkie zastrzeżenie do końcowych fragmentów. Odnoszę wrażenie, jakby nie wszystko do siebie pasowało. Albo jakby nie zostało dostatecznie dobrze uargumentowane. Chyba że coś przeoczyłem, ale w takim przypadku może kiedy kolejny raz sięgnę po książkę, wszystko stanie się jasne. Bo to, że kiedyś do niej powrócę, jest oczywiste.
Jest jeszcze jedna rzecz, do której się przyczepię. Płynność czytania. Czasem jej brakuje. Czasem zgrzytają dialogi, niekiedy postaci zbyt wiele tłumaczą, tak że czujemy się jakbyśmy czytali sprawozdanie z wykładu, a nie myśli na bieżąco oblekane w słowa.
A na koniec chwalę: Słowa (myśli?) na początku rozdziałów. Idealnie dopasowane. Na temat. Mądre. I to nie "pseudo-mądre" sentencje, byle był jakiś cytat, ale naprawdę ważne rzeczy, które autor przekazuje nam ustami…
No właśnie. Mam nadzieję, że zachęciłem Was do przekonania się, czyimi...
9/10
"Każdy ma wrogów. Bo wrogów trzeba mieć. Chociażby dlatego, że ciosy zadawane przez przyjaciół są o wiele bardziej bolesne"[3].
"Mój strach przed śmiercią ogranicza się jedynie do chęci życia"[4].
"Owocem braku kary jest pycha - tym większa, im większa była zbrodnia"[5].
"Zatruta studnia pośrodku oceanu traw, z której nikt nigdy nie będzie mógł zaczerpnąć nawet kropli, to okrucieństwo najprawdziwsze z prawdziwych"[6].
"Przyszłość jest jedyną pewną rzeczą we wszechświecie, reszta to skale, które ze strachu wymyślił nasz ułomny rozum"[7].
malynosorozec.blogspot.com
---
[1] Jarosław Błotny, "Plan wymierania", wyd. Kurpisz, 2006, s. 7.
[2] Tamże, s. 30.
[3] Tamże, s. 21.
[4] Tamże, s. 87.
[5] Tamże, s. 220.
[6] Tamże, s. 248.
[7] Tamże, s. 283.
"Zaczniemy w miejscu, które, być może, tylko dla mnie jest początkiem. Spotkamy się w czasie, który, być może, wyda się wam zupełnie przypadkowy. Kiedy jednak przypadek nosi głębokie piętno przeznaczenia, każde miejsce na początek jest dobre, a każdy czas jest właściwy. Kiedy zmierza się do zbawczego końca, każda chwila jest warta opowieści"[1].
Czym był dla mnie "Plan...
2014-09-12
“... byłam tak bardzo, tak śmiertelnie wyniszczona, że opisać tego nie można, a przecież trzeba było żyć...” [1]
Lata trzydzieste dwudziestego wieku. Hiszpania. Barcelona. Diamentowy plac. To tutaj zaczyna się opowieść Natalii. Zaczyna się od poznania przystojnego Quimeta, który wkrótce zostanie jej mężem. Dla młodej dziewczyny rozpoczyna się nowy etap w życiu, a my - czytelnicy - będziemy jej towarzyszyć przez kolejne lata. Razem z nią poznamy różne smaki życia. Od radości poprzez obojętność, aż po przepełnioną rozpaczą rezygnacje.
Jaki problem mam z “Diamentowym Placem”? Taki, że książka mi się podoba, chociaż obiektywnie rzecz biorąc nie powinna. Przez pierwsze kilkadziesiąt stron ciężko jest w ogóle przebrnąć. Może ma to związek ze specyficznym językiem jakim jest napisana, a może problemem jest polskie tłumaczenie? Zdania są często nieskładne. Krótkie, szarpane, czasem wręcz niezrozumiałe. W dalszej części jest już o wiele lepiej (chyba, że po prostu przyzwyczaiłem się i przestało mi to przeszkadzać?).
Tak jak mam problem z całą książką, tak samo mam problem z jej bohaterką. Ciężko jest wczuć się w główną bohaterkę jaką przedstawia nam autorka. Ciężko jest się z nią utożsamić, zrozumieć, polubić. Powinienem napisać, że jest nijaka, głupia i nie warta uwagi. Ale tak naprawdę urzekła mnie w jakiś dziwny sposób. Po przeczytaniu ostatnich zdań, patrząc na ogrom przeżyć jakimi się ze mną podzieliła, stwierdzam że zafascynowało mnie jej życie i jej postawa.
Wszystko w książce opisane jest bardzo prosto. Wydarzenia, rozmowy, myśli, uczucia. Prosto, albo wręcz prostacko. Ale taka właśnie jest główna bohaterka, która jest narratorem powieści. W książce śledzimy jej losy i często nie jesteśmy zadowoleni z jej postawy. Nieraz zdziwimy się i zastanowimy nad jej postępowaniem, nie rozumiejąc, nie zdając sobie sprawy, że tak naprawdę innej drogi nie było.
Inni bohaterwoie? Dobrze skonstruowani. Widziani oczami narratorki, więc często przebija się tych kilka cech, które jej rzucają się w oczy. Wszyscy są przerysowani przez umysł głównej bohaterki i to wypada naprawdę dobrze.
Miłość, cierpienie, codzienność, głód, wojna, nadzieja, rozpacz, poczucie beznadziei, prostota - to przebija z kart powieści. Na pierwszym miejscu jest miłość, dlatego, że sama autorka twierdzi, że jej książka jest właśnie o miłości. Ja mam prawo się z nią nie zgodzić i z tego prawa korzystam. Książka jest o życiu. Owszem jest tam miłość, ale nie ta piękna, wzniosła, wspaniała. Raczej ta codzienna, cierpliwa, pełna rozczarowań. Prawdziwa. I to jest dobre. Tak samo jak to, że w książce wszystko wydaje się takie naturalne, nieupiększone, prawdziwe.
Lecz obawiam się, że książka pani Rodoredy może Was zwyczajanie zanudzić. Może Was zdenerwować swoją formą, zniechęcić sposobem przedstawiania świata. Tak może być i pewnie tak będzie. Ja życzę Wam, abyście jednak odnaleźli w niej tą drugą, lepszą stronę, żeby zauroczyła Was tak jak to zrobiła ze mną. I mimo wszystko… Nie polecam.
A teraz coś o polskim wydaniu książki. Tutaj nie powinno obyć się bez przekleństw. Literówki, interpunkcja - aż kłuje w oczy. A tylna okładka woła o pomstę do nieba. Rozumiem, że trzeba skusić do zakupu jak najwięcej osób porównując książkę to prozy Zafona, czy pisać o wielkiej miłości w tle wojny domowej. Tylko, że bardzo to wszystko mija się z prawdą… Ech… Dalej mamy cytaty po wewnętrznej stronie okładki. Dlaczego te? Zdradzające zbyt wiele, niepotrzebne. Tak samo jak niepotrzebna jest przedmowa w tym wydaniu. Zawsze byłem przeciwnikiem tworów jakimi są przedmowy, zwłaszcza jeśli to sam autor po latach pisze o swojej książce. Tutaj, niestety, dostaje potwierdzenie moich przekonań. Rada ode mnie: nie czytajcie tej przedmowy. A jeśli musicie, zróbcie to już po przeczytaniu książki. Autorka zdradza praktycznie całą treść, łącznie z zakończeniem. Porównuje się do Kawki czy Joyce’a, przedstawia nam motywy jakie nią kierowały przy pisaniu tego dzieła. Bardzo ta przedmowa zniechęca. I do książki i do autorki. Nie czytajcie jej, przed przeczytaniem książki.
Więc subiektywnie (tym razem bardziej niż zwykle):
8/10
“Wiem, ze młodzież nigdy nie ma czasu, chce żyć, i to szybko żyć. Ale prawdziwe życie powinno być przeżywane powoli” [2]
“...doradzali mu, żeby zajął się sportem, bo kiedy ciało jest zmęczone, głowa mniej pracuje, i jeżeli będzie spędzał całe dnie na myśleniu o tym samym, w końcu ubiorą go w koszulę o bardzo długich rękawach, które zwiążą na plechach na marynarski węzeł.” [3]
“Lepsza jest historia czytana z książek niż ta, którą wypisują armaty.” [4]
malynosorozec.blogspot.com
…………………………………………………………………….
[1]Merce Rodoreda, “Diamentowy Plac”, przeł. Zofia Chądzyńska,wyd. Pascal,2014, s. 250
[2] tamże, s.58
[3] tamże, s. 114
[4] tamże, s. 198
“... byłam tak bardzo, tak śmiertelnie wyniszczona, że opisać tego nie można, a przecież trzeba było żyć...” [1]
Lata trzydzieste dwudziestego wieku. Hiszpania. Barcelona. Diamentowy plac. To tutaj zaczyna się opowieść Natalii. Zaczyna się od poznania przystojnego Quimeta, który wkrótce zostanie jej mężem. Dla młodej dziewczyny rozpoczyna się nowy etap w życiu, a my -...
2014-09-01
“ - Jak możemy dokonać rzeczy niemożliwej?
- Z entuzjazmem.” [1]
Przeczytanie ponownie “Piątej Góry” było swego rodzaju eksperymentem z mojej strony. Wiele jest pozycji, które czytałem kilkukrotnie na przestrzeni kilkunastu lat. Jedne wywołały we mnie dokładnie takie same odczucia jak przed laty. Inne wypadały gorzej, w jeszcze innych udało się odnaleźć nową jakość, niektórym, uznanym niegdyś za słabe, dałem drugą szansę i nie pożałowałem. Ale nigdy nie było tak jak z “Piątą Górą” pana Coelho. Na chwilę obecna mówię: porażka. W każdym niemal aspekcie. I nie, nie jest mi głupio, że kiedyś zachwycałem się czymś, przez co teraz ciężko jest mi w ogóle przebrnąć. Ludzie się zmieniają, stają się mniej naiwni, bardziej cyniczni...
“Piąta Góra” opowiada historię proroka Eliasza. Około 870 roku p.n.e. w Izraelu na tronie zasiada król Achab, który za namową żony, fenickiej królowej Jezabel, nakazuje swoim poddanym porzucić wiarę w Boga Jedynego i oddawać cześć Baalowi. Eliasz sprzeciwia się królowej, czego efektem jest rzeź proroków. Sam Eliasz cudem uniknąwszy śmierci zgodnie z wolą Boga udaje się do fenickiego miasta zwanego przez mieszkańców Akbarem. Tam poddana zostanie próbie jego wiara i ufność w Boskie wyroki. Zazna miłości i poczuje ból spowodowany stratą. W końcu stanie do walki z samym Bogiem.
Odnoszę wrażenie, że lektura “Piątej Góry”, książki którą uznawałem za najlepszą w dorobku autora, przeznaczona jest dla ludzi mniej doświadczonych, bardziej naiwnych, może idealistycznie nastawionych do życia, chciałoby się rzec: młodych i głupich, ale czy tak jest w istocie?
Może jest to lektura dla każdego, kto potrafi jeszcze zachwycać się prostotą i widzi cel dla każdego wydarzenia jakie ma miejsce w naszym życiu? Jak mawiał mistrz Oogway w pewnej bajce: “Nic nie dziej się przypadkowo”. I takie jest przesłanie książki pana Coelho. Podane w towarzystwie chrześcijańskiej religii, przyprawione mądrymi sentencjami. Ta książka to właściwie same sentencje. Szczątkowa fabuła, w której niewiele się dzieje. Byle tylko dać możliwość do napisania kolejnej mądrości. Dużo nielogiczności. Bohaterowie nijacy. Właściwie to są oni zbyteczni, nieważni. Aby tylko byli, ponieważ być muszą. Nie da się praktycznie czytać dialogów, gdyż wszystkie przypominają jakiś (przepraszam za wyrażenie) piepr... bełkot. Mogący niekiedy sprawiać mądre wrażenie, ale… Dialogi są po prostu głupie. Ludzie rozmawiają ze sobą jakby każdy wygłaszał jakieś nawiedzone kazanie. Zupełnie oderwane od rzeczywistości wypowiedzi i myśli bohaterów aż kłują w oczy. Jakbyśmy czytali jakąś wersję biblii dla ubogich (umysłowo).
I sam fakt przeznaczenia, Boskiego Planu. Super tylko, że… Fajnie się czyta jak Eliasz mówi o wystawianiu go na próbę przez Boga. O jego walce z Najwyższym, o tym że wszystko ma swój cel. Ale w gruncie rzeczy wszystko jest strasznie egoistyczne. Wygląda to tak: Bóg ma wielkie plany dla nas wszystkich, więc dla tysięcy ludzi na mojej drodze tym planem jest zginąć w męczarniach po to, żebym ja mógł odnaleźć sens życia. Przepraszam, nie kupuję tego.
Więc jeśli ta pozycja pana Coelho podobała mi się kiedyś najbardziej, to co dostanę wracając do pozostałych? Na razie chyba podziękuje. Może kiedyś.
A może trzeba do książki podejść inaczej? Jak do bajki dla dzieci, albo przypowieści? Tylko, że nadal w czytaniu przeszkadzać będzie ciągle łapanie się za głowę i powtarzanie : Czemu ja czytam takie pierdoły? Przynajmniej tak było w moim przypadku.
A może to co pisze to tylko żale wylewane przez sfrustrowanego człowieka, który nie potrafi odnaleźć młodzieńczego entuzjazmu? Może książka nie jest zła, tylko ja już nie widzę jej piękna, wartości jakie autor chce mi pokazać? Może.
A może mam rację i jest to po prostu ładnie opakowany bełkot.
3/10
malynosorozec.blogspot.com
……………………….
[1] Paulo Coelho, “Piąta Góra”, tłum.G. Misiorowska, B. Stępień, wyd. Drzewo Babel, 1998, s.207
“ - Jak możemy dokonać rzeczy niemożliwej?
- Z entuzjazmem.” [1]
Przeczytanie ponownie “Piątej Góry” było swego rodzaju eksperymentem z mojej strony. Wiele jest pozycji, które czytałem kilkukrotnie na przestrzeni kilkunastu lat. Jedne wywołały we mnie dokładnie takie same odczucia jak przed laty. Inne wypadały gorzej, w jeszcze innych udało się odnaleźć nową jakość,...
2014-08-18
malynosorozec.blogspot.com
„Gdyby obrana przeze mnie droga prowadziła tam, dokąd powinna, na pewno dotarlibyśmy tam, gdzie chcieliśmy.” [1]
Harris, Jerzy i J. potrzebują odpoczynku. Chcą pobyć chwilę z dala od swoich rodzin, zregenerować siły na łonie natury. I chociaż miło wspominają swoją wyprawę po Tamizie, to jednak tym razem nie wchodzi w grę nic co ma związek z wodą. Decydują się na wyprawę rowerową po Schwarzwaldzie. Przekonują swoje szanowne małżonki (w jednym przypadku ciotkę) i wyruszają na kolejną przygodę (tym razem bez psa).
I jakże szkoda braku najsympatyczniejszej postaci z pierwszej książki pana Jerome. Godnie postarają się go zastąpić: kurczak, świnia i inny, równie szalony jak Montgomercy przedstawiciel psiej rasy. Ale są to bohaterowie tylko małego epizodu książki. Obok tego z wężem ogrodowym najzabawniejszego (ale o tym chyba sami musicie się przekonać).
Dzieło pana Jerome po części składa się właśnie z takich epizodów dotyczących rowerowej wyprawy. Oczywiście mamy też zabawne historie z tak zwanej zupełnie innej beczki. Na przykład opowieść o tygodniowym wynajęciu łódki przez J. Albo próbę zrobienia przeglądu roweru, czy opis typowego poranka w domu u wujka Podgera. Czyli to, do czego przyzwyczaił nas autor w swojej pierwszej książce. Ale tylko do pewnego momentu.
Dalsza część w przeważającej części składa się z opisów kraju po jakim wiedzie trasa rowerowej wyprawy, jego obywateli, kultury, zwyczajów. Mamy naprawdę ciekawie przedstawione Niemcy z początku XX wieku. Zwłaszcza, że możemy sobie porównać wnioski jakie wyciąga autor z naszą wiedzą o tym, jakie będą dalsze losy tego narodu.
Ciekawie wypada zestawienie angielskiego turysty z typowo niemieckim porządkiem, w którym nawet psy doskonale wiedzą co, jak i kiedy mają robić.
Jednak w mojej opinii zbyt mało o “trzech panach”, a zbyt wiele o kraju w jakim się znaleźli. W ogóle stosunkowo niewiele jest o samym przebiegu wyprawy. Czasem to co miało być zabawną anegdotą wypada dość blado, czasem autor zwyczajnie przynudza.
Ale mimo wszystko warto. Dla tej części książki, która zmusi nas do nieskrępowanego śmiechu. Dla tych kilku (kilkunastu?) historii z życia naszych bohaterów.
Nie uniknę oczywiście porównania do “Trzech Panów W Łódce (Nie Licząc Psa)” i w każdym aspekcie palmę pierwszeństwa przyznaje pierwszej książce pana Jerome. Jeśli jeszcze nie czytaliście to zdecydowanie polecam najpierw “...w łódce”, a potem “...w Niemczech”. Tak właśnie.
6/10
„Ważną grupą wśród prażan byli zawsze Żydzi. Od czasu do czasu uczestniczyli nawet w ulubionym zajęciu chrześcijan, jakim było wzajemne wyrzynanie się.” [2]
„Nigdy nie spotkałem nikogo, komu udałoby się trafić kota, nawet doskonale widocznego (pominąwszy oczywiście przypadki, gdy mierzył w jakiś inny cel). Ba, znam nawet kilku wyśmienitych strzelców, zdobywców Pucharu Królowej, którzy z pięćdziesięciu stóp próbowali trafić takiego sierściucha z najlepszego sztucera, a jemu nawet włos z głowy nie spadł.” [3]
„W tym czasie kurczak, również drąc się w niebogłosy, latał po całej restauracji i to, choć do dziś nie wiem jak, we wszystkie strony na raz. To był doprawdy nadzwyczajny ptak.” [4]
„Zwykle, jak wierze, pierwsze wrażenie daje bowiem lepszy obraz niż opinie ukształtowane przez dłuższy kontakt z jakimś zjawiskiem albo tez wyrobione pod wpływem innych.” [5]
„Wiele mówimy o cywilizacji i humanitaryzmie, ale każdy, komu hipokryzja nie odebrała całej uczciwości, wie przecież, że pod naszymi wykrochmalonymi koszulami nadal kryje się dzikus ze wszystkimi swoimi pierwotnymi instynktami.” [6]
malynosorozec
…………………………………………………………………………
[1]Jerome k. Jerome, „Trzech Panów W Niemczech”, przeł. Piotr J. Szwajcer, Wyd. Cis, 2007, s. 162
[2] tamże, s. 116
[3] tamże, s. 137
[4] tamże, s. 180
[5] tamże, s. 192
[6] tamże, s. 197
malynosorozec.blogspot.com
„Gdyby obrana przeze mnie droga prowadziła tam, dokąd powinna, na pewno dotarlibyśmy tam, gdzie chcieliśmy.” [1]
Harris, Jerzy i J. potrzebują odpoczynku. Chcą pobyć chwilę z dala od swoich rodzin, zregenerować siły na łonie natury. I chociaż miło wspominają swoją wyprawę po Tamizie, to jednak tym razem nie wchodzi w grę nic co ma związek z...
2014-07-21
„Gorące kiełbaski! W bułce! Świeżutkie! Świnia jeszcze nie zauważyła, że zniknęły!” [1]
Kolejny wybuch dobiegł z siedziby alchemików w Ankh-Morpok, największym mieście Świata Dysku. Nikt już nie zwraca uwagi na tych szaleńców bez brwi. Nie słusznie. Tym razem alchemicy odkryli coś, czego nawet Patrycjusz się nie spodziewał. Bojąc się posądzenia o paranie się magią (a wiadomo jak na takie oskarżenia reagują magowie z Niewidocznego Uniwersytetu) alchemicy udają się do miejsca gdzie właśnie umarł ostatni z kapłanów dawno zapomnianej religii. Do Świętego Gaju. Holly Woodu.
Magia srebrnego ekranu przyciąga. Każdy chce się załapać do obrazkowego interesu. Na główne role w migawkach szanse mają: Viktor – student Niewidocznego Uniwersytetu, którego jedynym dotychczasowym zmartwieniem było wynajdowanie sposobów na nieukończenie studiów, i Ginger – kobieta hojnie obdarzona przez naturę (właściwie inne jej cechy nie mają znaczenia).
Mamy więc główne postaci, które jednak nie zwojują wiele w Świecie Dysku. A teraz rzućmy okiem na prawdziwe gwiazdy.
Ten na, którego czekaliśmy! Wielką rolę u pana Pratchetta dostaje w końcu Gardło Sobie Podrzynam Dibbler. Tak jest! Jeżeli na czymś da się zarobić, możemy być pewni, że GSP będzie w pobliżu. Migawki pod jego okiem nabiorą rozmachu. Będą emocje. Będą walki, pościgi, romanse, bohaterowie, złoczyńcy. I tysiąc słoni!
Cudowny pies Gaspode. Po raz kolejny uratuje świat. Po raz kolejny nie z własnej woli.
Troll Detrytus. Już nie pracuje jako rozgniatało. Teraz próbuje zostać „kimś” w ruchomych obrazkach. W międzyczasie pozna miłość swego życia, a my będziemy świadkami prób zdobycia jej serca (czy co tam trolle mają),
Na scenę wkracza także Myślak Stibbons i cała kadra Niewidocznego uniwersytetu, którego nadrektorem został właśnie Mustrum Ridcully.
Oj będzie się działo!
Pratchett po raz kolejny funduje świat zupełnie inny od tego, w którym żyjemy. Żartuje. Jak zwykle mamy fantastyczny, zwichrowany obraz naszego świata, przedstawiony w zwierciadle zwanym Terry Pratchett. Autor głównie dyskretnie naśmiewa się z popkultury (a właściwie nie tak dyskretnie). Pokazuje mechanizmy rządzące Świętym Gajem. A wszystko to z ogromną dawką pratchettowskiego (jest takie słowo?) humoru.
Bo śmiechu mamy w książce co nie miara. Głównie za sprawą wspomnianych GSP Dibblera i magów z Niewidocznego Uniwersytetu. To co lekko psuje zabawę to główny wątek (Victor i Ginger). Zbyt sztywny jak na to, do czego przyzwyczaił nas autor.
Pozostaje więc pytanie: czy warto?
Na początek przygody ze Światem Dysku: raczej nie (radzę najpierw poznać „podstawy” w którymś z wcześniejszych tomów).
Jeśli czytasz wszystko w kolejności chronologicznej: zdecydowanie tak.
Jeśli czytałeś już wiele nowszych książek ze Świata Dysku, a ta jakoś ci umknęła: zdecydowanie tak.
Jeśli interesuje Cię tylko konkretna seria (Rincewind, Straż, Śmierć, Czarownice…): tak.
Jeśli już czytałeś: nie muszę Ci wtedy doradzać, bo dobrze wiemy jaka jest odpowiedź.
I pamiętajcie: „Człowieka ze sztuczną brodą nikt nie będzie podejrzewał, że ma pod spodem brodę prawdziwą.” [2]
9/10
„Można powiedzieć: ‘twarz jak z Finxa’, ale ‘godna Finxa’ lepiej brzmi.” [3]
„Człowiek może nie być pewien, ile posiada żon, ale nigdy tego, ile posiada słoni. Słonia albo się ma, albo nie.” [4]
„Nie znoszę warzyw. Rozwadniają krew.” [5]
malynosorozec.blogspot.com
…………………………
[1]Terry Pratchett „Ruchome Obrazki”, przeł. Piotr W. Cholewa, wyd. Prószyński i S-ka, 1990, s. 15
[2] tamże, s. 244
[3] tamże, s. 117
[4] tamże, s. 129
[5] tamże, s. 292
„Gorące kiełbaski! W bułce! Świeżutkie! Świnia jeszcze nie zauważyła, że zniknęły!” [1]
Kolejny wybuch dobiegł z siedziby alchemików w Ankh-Morpok, największym mieście Świata Dysku. Nikt już nie zwraca uwagi na tych szaleńców bez brwi. Nie słusznie. Tym razem alchemicy odkryli coś, czego nawet Patrycjusz się nie spodziewał. Bojąc się posądzenia o paranie się magią (a...
2014-07-15
malynosorozec.blogspot.com
„Wyliczyłem, że do obrzezania jednego żywego Filistyna potrzeba sześciu silnych Izraelitów. Praca stała się prostsza, kiedy w końcu oswoiłem się z projektem uprzedniego zabijania Filistynów.” [1]
Znany z biblii król Dawid przeżywa właśnie swoje ostatnie dni na ziemi. Stary, schorowany władca niedługo odejdzie, a tron odziedziczy jeden z jego synów – próżny Adoniasz, albo tępy Salomon.
Dawid wspomina swoje bujne życie. W swojej opowieści nie zachowuje chronologii. Krąży wokół tematu, żeby za chwilę przenieść się do odleglejszych wspomnień. Co chwila przerywa swoją historię, po to aby opowiedzieć co w tej chwili trapi go najbardziej. Przy czym często wspomina wielkich patriarchów znanych z biblii takich jak Mojżesz czy Abraham. Odnosi się także między innymi do Michała Anioła, Szekspira czy Miltona. Dawid ma bowiem wiedzę dwudziestowiecznego człowieka. Narzeka na brak telefonów. Porównuje jedną ze swych żon do Nowojorskiej wyzwolonej żydówki. Jego opowieść jest chaotyczna. Jednak cały czas przewija się kilka motywów kierujących mitycznym królem.
Seks. Żądza. Walka. Władza. Bóg. Miłość.
Lektura byłaby naprawdę genialna, gdyby tylko nie przeważały w niej dwa pierwsze czynniki.
Chaotyczny sposób narracji znany jest z najsłynniejszego dzieła pana Hellera – „Paragrafu 22”. W obydwu przypadkach zabieg ten działa zdecydowanie na plus utworu. Autor bardzo dobrze stopniuje napięcie. Nie daje niczego w jednym kawałku. Do najsłynniejszego wyczynu Dawida – pokonania Goliata – podchodzi kilkukrotnie. Dawid, tak jak mówi biblia, pokonuje olbrzymiego Filistyna jednym strzałem z procy. Jednak to okoliczności w jakich się to odbyło, sam opis tego starcia niech świadczy o niezwykłości książki. Otóż Dawid przybywa na miejsce przyszłej potyczki i nie może uwierzyć własnym oczom. Nie może pojąć, że nikt jeszcze nie pokonał Goliata. Uważa, że to najprostsza rzecz pod słońcem, że każdy z Benjamitów pod wodzą króla Saula mógłby tego dokonać. W samej walce najtrudniejsze jest odcięcie głowy martwego już Filistyna.
W książce dowiemy się wielu interesujących rzeczy z życia króla Dawida, można powiedzieć, że z pierwszej ręki. O tym dlaczego nienawidził projektanta swojego haremu. Dlaczego cieszył się kiedy umierała jego pierwsza żona. Dlaczego namaszczenie na króla przysporzyło mu tylko samych kłopotów. Dlaczego przez jakiś czas walczył po stronie Filistynów. Dlaczego nie chce, aby Salomon przejął po nim tron. Dlaczego król Saul chciał go zabić. Dlaczego przestał rozmawiać z Bogiem.
Postaci - włącznie z królem Dawidem – bardzo dobre. Szalony Saul. Chcący podbić całą Europę Joab. Chowający urazę w sercu Absalom. Chcąca zostać królową matką Batszewa. Skromna Abigail. Zepsuty Amnon. Zniewieściały Jonatan.
Zdecydowanie warto przyjrzeć się bliżej relacjom Dawida z otaczającymi go postaciami. Z królewskim synem Jonatanem (byli posądzani o coś więcej niż przyjaźń). Ze swoimi żonami i konkubinami (duży harem posiadał król). Z królem Saulem (darzącym Dawida na przemian miłością i nienawiścią). Ze swoimi dziećmi (jedne kochał ponad wszystko, innych nie chciał widzieć na oczy, jeszcze inne były mu całkowicie obojętne). Z prorokiem Samuelem (który żałował, że posłuchał Boga i namaścił Dawida na króla). Z dowódcą swoich wojsk Joabem (który sam będąc utrapieniem dla króla, był też rozwiązaniem wielu jego problemów). Wreszcie z samym Bogiem.
W książce widzimy człowieka, który synowską miłością kocha króla, który chce go zabić. Człowieka, który kocha żądne jego krwi dziecko. Człowieka, który nie może wybaczyć Bogu kary, jaką ten na niego nałożył.
Dawid żąda od Boga przeprosin. Żąda, aby Bóg zachował się po ludzku. Wie, że sam też powinien ukorzyć się przed Bogiem, ale nie zrobi tego nim ten nie przeprosi.
Książka napisana jest w sposób ironiczny, z humorem. Lektura bawi, jednak autor nie pozwala zapomnieć, że mówi do nas ustami bohatera tragicznego. Bardzo dobrze przedstawiony jest smutek, rozpacz, także żal z jakim narrator odnosi się do Boga. Cały czas powtarza, że „Bóg wie”.
Bóg wie, że król Dawid popełniał grzechy.
Bóg wie, że Dawid nie zawsze był godny korony.
Bóg wie, że Dawid żałuje za swoje winy.
Bóg wie, że…
Bóg wie, że to On pierwszy powinien przeprosić…
Jaką decyzję podejmie Dawid, kto zostanie jego następcą, wiemy doskonale. Ciekawa jest natomiast przyczyna takiej decyzji króla.
Książka zdecydowanie godna polecenia. Po jej przeczytaniu, na króla Dawida, i w ogóle na wiele innych biblijnych postaci można spojrzeć nie jak na wpół mitycznych świętych, ale jak na ludzi, ze wszystkimi ludzkimi wadami. Tak właśnie patrzy się przez pryzmat tego co zaoferował Joseph Heller.
Gdyby tylko wszystko (a przynajmniej większość) nie krążyło wokół seksu i żądzy. Gdyby nie było tak wulgarne (I nie chodzi o sam język – ten jest miejscami wulgarny, ale to akurat nie jest wadą). Ale taką wizję miał autor i bez tego inaczej musiałby ułożyć fabułę.
I pozostało nam jeszcze zakończenie… Tak…
Ostatnie zdania w kontekście całości są genialne. Po przeczytaniu po prostu siedzisz trzymając książkę przed sobą. Po prostu siedzisz i pustym wzrokiem wpatrujesz się w ostatnią stronę. I wszystko staje się… inne…
9/10
„W szaleństwie tkwi mądrość, a we wszystkich oskarżeniach – duże prawdopodobieństwo, ponieważ ludzie są pełni zawiści, i każdy jest zdolny do wszystkiego.” [2]
„Przeznaczenie dobrze jest akceptować, pod warunkiem, że jest ci przychylne. Jeśli nie jest, nie nazywaj tego przeznaczeniem, nazywaj niesprawiedliwością, zdradą, czy zwykłym pechem.” [3]
„Jeśli chcesz mieć sens, nie możesz mieć religii” [4]
„Człowiek bez Boga skłania się ku takim rzeczom, jak czary i religia.” [5]
„Ze wszystkich słów wypowiedzianych i spisanych najsmutniejsze są te: Mogło się wydarzyć” [6]
malynosorozec
…………………………………………………..
[1] Joseph Heller, „Bóg wie”, przeł. Paweł Lipszyc, wyd. Albatros, 2005, s. 53
[2] tamże, s.13
[3]tamże, s. 26
[4] tamże, s. 31
[5] tamże, s. 68
[6] tamże, s. 208
malynosorozec.blogspot.com
„Wyliczyłem, że do obrzezania jednego żywego Filistyna potrzeba sześciu silnych Izraelitów. Praca stała się prostsza, kiedy w końcu oswoiłem się z projektem uprzedniego zabijania Filistynów.” [1]
Znany z biblii król Dawid przeżywa właśnie swoje ostatnie dni na ziemi. Stary, schorowany władca niedługo odejdzie, a tron odziedziczy jeden z jego...
2014-06-30
malynosorozec.blogspot.com
„Żywy kruszę żywe ciała, ty- stalowy - kruszysz stal -
Znaczy, każdy swoim krewnym wrogiem się śmiertelnym stał!”[1]
Od zawsze wiadomo, że istnieje coś takiego jak wschodnia fantazja, której nie da się przebić. I proszę bardzo, oto panowie występujący pod pseudonimem Henry Lion Oldi potwierdzają tą teorię. Po raz kolejny udało im się totalnie zaskoczyć. Oto „Droga Miecza”.
Kabir jest stolicą kraju, w którym każdy jest mistrzem miecza. Od najmłodszych lat wszyscy uczą się posługiwać bronią białą. Od noży poprzez miecze, topory, szable, halabardy, młoty aż po buławy i posochy. Wszyscy starają się osiągnąć mistrzostwo, a oręż traktowany jest z największym szacunkiem.
W królestwie od wieków nie przelano ludzkiej krwi. Pojęcie morderstwa jest ludziom obce. Każdy pojedynek, Rozmowa, polega na udowodnieniu przeciwnikowi swojej wyższości. Oderwanie guzika, przecięcie szaty, dotknięcie orężem odsłoniętej części ciała przeciwnika. W ten sposób wygrywa się pojedynki. Ludzie nie potrafią ranić się nawzajem.
Wszystko zmienia się, kiedy młody Czen Ankor z Ankorów Wejskich, jeden z najlepszych szermierzy w królestwie, podczas turnieju traci rękę. Przeciwnik nie zatrzymał ciosu i z premedytacją przelał krew. Na domiar złego w Kabirze znaleziono przebite mieczem zwłoki. Świat się zmienia, a młodemu Czenowi wydaje się, że nastał właśnie jego koniec. Cóż pocznie bowiem bez ręki, w której mógłby trzymać miecz?
Mejlański Jednorożec jest równie zrozpaczony jak Czen. W momencie kiedy odrąbana ręka upada na ziemię życie Jednorożca zmienia się diametralnie. Owszem czas może wyleczyć jego rany. Owszem może wychować sobie nowego przydatka. Owszem może żyć tak jak dotychczas… A jednak Jednorożec nie porzuca Czena i za namową królewskiego błazna wybiera rozwiązanie, które tylko dureń mógłby wybrać. Aha… Jednorożec jest Blaskomiotnym. Ponad stuletnim prostym mieczem Dan Gien, Dostojnym wykutym w Mejlaniu.
Jednoręki Czen wraz z rodzinnym mieczem zwanym Jednorożcem uda się do kowala Kolbena, aby szukać dla siebie nadziei. To co może tam znaleźć to most łączący świat ludzi ze światem Blaskomiotnych.
A za nieprzebytymi piaskami Kulchanu istnieje Szulma, w której oręż jest tylko narzędziem służącym do zabijania. Ludzie umieją tam zabijać i lubią to. Wraz z pojawieniem się Dżamuki Ośmiorękiego oczy Szulmy zwracają się ku Kabirowi. Jakie szanse przeciwko zabójcom mają mistrzowie, którzy nie potrafią przelewać ludzkiej krwi?
W książce mamy połączenie dwóch światów. Dla Blaskomiotnych ludzie są jedynie przydatkami, posłusznymi ich woli. Dla ludzi Blaskomiotni są otoczonym szacunkiem orężem. Ludzie nie wiedzą, że ich broń jest świadoma. Blaskomiotni nie zdają sobie sprawy z inteligencji swoich przydatków.
My widzimy świat raz z jednej, raz z drugiej perspektywy. Autorom udało się coś niesamowitego. Potrafili sprawić, że wszystko bardzo dobrze się układa. Człowiek jest zwierciadlanym odbiciem swojego oręża. Podejmują te same decyzje nie zdając sobie z tego sprawy. Czytelnik widzi świat z obydwu perspektyw i nie ma się do czego przyczepić, nie znajduje dziury w podwójnym świecie stworzonym przez autorów. A świat ten jest naprawdę barwny.
Czytając opisy pojedynków, Rozmów – jak nazywają je ludzie i Blaskomiotni, można poczuć się jak w środku filmu o mistrzach Shaolin, z tym że tutaj wszystko wydaje się naturalne. Dzięki kunsztowi autorów naturalne wydaje się niesamowite Mistrzostwo Miecza jakie mamy przedstawione w książce. Naturalnym wydaje się styl „Pijanego Mistrza” jakim uracza nas główny bohater. (I co ciekawe, mamy dokładnie przedstawiony proces nauki owego stylu.) Naturalnym wydaje się, ze to miecz kieruje ręką człowieka (a w kolejnym rozdziale naturalnym jest, że to człowiek panuje nad orężem).
W podwójnym świecie mamy też podwójną historię, podwójne legendy, zwyczaje, rytuały. Cała ta „podwójność” wywodzi się ze wspólnej przeszłości, łączy się ze sobą, tylko obie strony nie wiedzą o tym. Poza tym autorzy dają nam bardzo dobrze nakreśloną fabułę, która wymusi połączenie obydwu światów.
Czasem, zwłaszcza na początku rozdziałów, ciężko połapać się z czyjej perspektywy widzimy aktualnie świat. Do tego zakończenie nie wbijające w fotel (Szerokie zakończeni, bo już ostatnie kilka zdań - perfekcyjne). Problemem dla czytelnika przyzwyczajonego do „zachodniego” świata może być typowo „wschodni” charakter książki (zwyczaje, legendy, wierzenia). Może jeszcze nie będą zadowoleni Ci, którzy oczekują zawrotnego tempa akcji… I to by było na tyle jeśli chodzi o minusy.
Cała reszta na plus. Postaci (Ludzie i Blaskomiotni), miejsca, fabuła… Jeszcze raz zwrócę uwagę na bardzo sugestywnie opisane sceny walki (zarówno pojedynki, jak i małe i duże bitwy [raz nawet przenosimy się na wojnę między Mogolią a Chinami, taka sytuacja]). I jeszcze plus za glosariusz z tyłu książki - rysunki prawie wszystkich broni występujących w książce wraz z krótkimi opisami.
9/10
„Ale nie widzę ja przed sobą jedynie słusznej drogi, tylko mnóstwo różnych… a prawdy na każdej z nich nie mniej, niż na innych…” [2]
„Wiem, co znaczy słowo ‘Wróg’. Jest w naszym świecie takie podłe słowo, i we wszystkich językach pisze się je z dużej litery… Wróg to… Wróg. Jeżeli go nie zabijesz, on zabije ciebie. Albo twojego przyjaciela. Albo przyjaciela przyjaciela. Albo zabije twój miecz. Chyba, że miecz zabije jego.
Zabijając wroga, zabijasz jednak czyjegoś przyjaciela.” [3]
„Rzemiosło wojownika to kontrolowana rozumem wściekłość.” [4]
malynosorozec
…………………………………..
[1] Henry Lion Oldi, Droga Miecza, przeł. Andrzej Sawicki, wyd. Solaris, 2007, s 185
[2] tamże, s. 130
[3] tamże, s. 189
[4] tamże, s. 460
malynosorozec.blogspot.com
„Żywy kruszę żywe ciała, ty- stalowy - kruszysz stal -
Znaczy, każdy swoim krewnym wrogiem się śmiertelnym stał!”[1]
Od zawsze wiadomo, że istnieje coś takiego jak wschodnia fantazja, której nie da się przebić. I proszę bardzo, oto panowie występujący pod pseudonimem Henry Lion Oldi potwierdzają tą teorię. Po raz kolejny udało im się totalnie...
2014-06-06
malynosorozec.blogspot.com
„Kim był bohater, który nigdy nie miał okazji niczego dokonać? Który zginął na pierwszym progu?”[1]
Rudy Thorkell, bohater pieśni, niegdyś towarzysz legendarnego Volgana, w przypływie gniewu zabija człowieka. Zostaje za to skazany na wygnanie. Zmęczony, stary łupieżca ponownie musi zasilić załogę jednego z drakkarów. Jego syn, Bern, przez lekkomyślność ojca, z zamożnego dziedzica ziemskiego zmienia się w pośledniego sługę. Młodzieniec w przypływie rozpaczy robi coś, przez co, tak jak ojciec musi uciekać z rodzinnych stron. Jego kroki kierują się do Jormsviku, siedziby najtwardszych najemników na świecie.
W tym samym czasie na zachodzie stary duchowny odwodzi od zrobienia bardzo głupiej rzeczy dwóch lekkomyślnych książąt. Młodzieńcy na dłużej związują swój los z losem charyzmatycznego kapłana.
Wszyscy oni spotkają się w kraju anglcynów, gdzie trawiony chorobą król od ćwierćwiecza stara się zjednoczyć swój lud i zbudować silne, oświecone państwo.
Świat w jakim dzieje się akcja książki jest tym samym, w którym autor umiejscowił takie powieści jak: „Pożeglować do Sarancjum”, „Władca Cesarzy”, „Lwy Al-Rassanu”, „Pieśń dla Arbonne”. W książce mamy kilka odniesień do tych pozycji. Niewielkich (Kilka odniesień do przeszłości Sarancjum, wspomnienia krain z owych powieści, kupiec przybywający z Al-Rassanu… ) Dla kogoś kto nie czytał owych książek nie stanowi to problemu. Dla tych, którzy je czytali dodaje to dodatkowego smaczku. Ogólnie najlepiej przygodę z owym światem zacząć od dwóch pierwszych z wymienionych pozycji (Chociaż tak naprawdę czytanie w jakiejkolwiek kolejności nie sprawi problemów. )
A wracając do tematu… W książce mamy świat odzwierciedlający Wyspy Brytyjskie i Skandynawię. Mamy celtów, wikingów, anglosasów (cyngaelów, erlingów, anglcynów). Wszystko jest delikatnie pomieszane z pół-światem zamieszkałym przez elfeny i duchy. Pomieszane z niezwykłym wyczuciem. Świat nadprzyrodzony spychany jest na dalszy plan, ma jednak niemałe znaczenie dla bohaterów powieści. Bo właśnie bohaterowie są największym atutem książki. Większość postaci przedstawiona bardzo dokładnie (nawet te, które pojawiają się na jeden, góra dwa rozdziały). Bohaterowie z krwi i kości, los których będziemy śledzić z zapartym tchem. A każdy z nich inny, unikalny. Większość wrogo nastawiona do siebie nawzajem. I czyją stroną ma trzymać czytelnik?
Dalej mamy świat opisany w najdrobniejszych szczegółach. W ogóle pieczołowitość z jaką autor dba o każdy detal jest imponująca (I to w każdej ze swoich książek). Nic nie jest pozostawiane przypadkowi, każdy wątek jest częścią większego obrazu.
Guy Gavriel Kay potwierdza, że jest mistrzem budowania napięcia. Krąży wokół kulminacyjnego wydarzenia, pokazując drogi jakie musi przejść każdy z bohaterów, aby znaleźć się w tym konkretnym miejscu, w tym akurat czasie. Po czym daje to, na co czytelnik czekał. Jak zwykle u tego autora kulminacyjny moment wypada wspaniale. Można do niego wracać, i wracać, i znowu wracać…
A później mamy bardzo dobre rozprowadzenie bohaterów, zwięzłe pokazanie ich dalszych losów, możliwości jakie są przed nimi.
No i są oczywiście opisy łupieżczych wypraw z przeszłości. Dwadzieścia pięć lat przed opisywanymi wydarzeniami Volgan, bohater erlingów, przeżywał swoje dni chwały. Każda z głównych postaci powieści jest w jakiś sposób naznaczona krwawymi rajdami sprzed lat. A sam Volgan przedstawiony jest po prostu fantastycznie (nawet na tle tak dobrze prezentujących się głównych bohaterów).
Co w takim razie działa na niekorzyść książki? Może fakt, że zdania są niezwykle rozbudowane, opisy bardzo dokładne, do fragmentów, w których jest więcej akcji autor dochodzi powoli. Niektórych może to zniechęcić, może nawet znudzić.
I jeszcze wątki miłosne: zbyt oczywiste, może nawet trochę banalne (Ale za to dla przeciwwagi relacje rodzinne: ojciec-syn, brat-siostra itp. - rewelacyjne.)
Jak dla mnie:
9/10
„Życie wszystkich ludzi pod bogami jest niepewne jak pogoda lub zimowe morze: to jedyna rzecz godna miana prawdy, jak głosiło zakończenie jednej z sag.” [2]
„Nadziej, przepustka do marzeń. Ich początek” [3]
„Lubimy wierzyć, że potrafimy rozpoznać chwile z naszych dni i nocy, które będziemy później pamiętać, ale w gruncie rzeczy tak się nie dzieje.” [4]
„Istnieją drobne sprawy, przypadki zgrania w czasie i zbiegi okoliczności, od których potem zależy, na dobre czy na złe, wszystko co w naszym życiu bierze początek od takich chwil. Idziemy (czasem potykając się) ścieżkami wytyczonymi przez wydarzenia, których jesteśmy całkowicie nieświadomi.” [5]
malynosorozec
………………………………
[1] Guy Gavriel Kay, „Ostatnie Promienie Słońca”, przeł. Agnieszka Sylwanowicz, wyd. MAG, 2006, s. 38
[2]tamże, s. 141
[3]tamże, s. 152
[4]tamże, s. 265
[5]tamże, s. 282
malynosorozec.blogspot.com
„Kim był bohater, który nigdy nie miał okazji niczego dokonać? Który zginął na pierwszym progu?”[1]
Rudy Thorkell, bohater pieśni, niegdyś towarzysz legendarnego Volgana, w przypływie gniewu zabija człowieka. Zostaje za to skazany na wygnanie. Zmęczony, stary łupieżca ponownie musi zasilić załogę jednego z drakkarów. Jego syn, Bern, przez...
2014-06-02
2014-06-02
„Szczycić się można tym, że przeżyło się jedna walkę, by móc stoczyć kolejną.” [1]
Konfed niepodzielnie panuje w znanym człowiekowi kosmosie. Jednak na wielu planetach, czy satelitach dochodzi do buntów. Niektórzy uważają, że Konfed jest jak dinozaur, którego czas powoli się kończy. Siły zbrojne nie przebierając w środkach, skutecznie tłumią wszelkie rebelie. Na jednej z planet dochodzi do rzezi na niespotykaną dotąd skalę. Jeden z żołnierzy przeżywa Objawienie i dezerteruje wprost z zaścielanego trupami rebeliantów pola walki. Od tej chwili postanawia zrobić wszystko, żeby przyspieszyć upadek Konfederacji.
Głównego bohatera poznajemy w chwili kiedy w pojedynkę unieruchamia trójkę doborowych żołnierzy Konfederacji. Znajduje się na planecie Greaves i jest tam jedynym członkiem ruchu oporu. Konfed nie zdaje sobie z tego sprawy, ilość partyzantów szacuje na kilka setek. Nikt nie podejrzewa, że za wszystkimi problemami Konfederacji na Greaves stoi szanowany właściciel „Nefrytowego Kwiatu”, najpopularniejszego baru na planecie.
Pierwsza część skupia się właśnie na właścicielu „Nefrytowego Kwiatu”. Człowieku, który postanowił zadać potężny cios Konfederacji. Jak potężny? Dowiemy się dopiero pod koniec książki. Wcześniej czeka nas podróż przez przeszłość naszego bohatera. Emile Antoon Khadaji poświęcił wiele lat swojego życia, aby nabyć umiejętności potrzebne do wykonania zadania, które przed sobą postawił. Na swojej drodze spotyka ludzi, od których, celowo bądź nie, bardzo wiele się nauczy. Z tajemniczym Penem na czele.
W drugiej części główną postacią jest Dirisha, była wykidajło w „Nefrytowym Kwiecie”. Wojowniczka, która nigdy nie miała łatwo, szukająca swojego miejsca we wszechświecie. Jej droga skieruje ją do tajemniczej Villi, szkoły Matadorów, która ma za zadanie szkolić ochroniarzy doskonałych. A wszystkim kieruje tajemniczy Pen. Dirishy nie podoba się to jak wiele Pen wie o niej, i w jaki sposób chce kształtować wszystko wedle swojego planu. Z czasem odnajduje jednak w Villi miejsce gdzie z chęcią zostanie na dłużej. Dom, którego nigdy nie miała. Nie przestaje jednak szukać motywów jakie kierują ludźmi prowadzącymi Szkołę.
W Polsce zostały wydane jedynie dwa tomy serii. Czy szkoda, że tylko tyle? Po przeczytaniu pierwszej części, byłem gotowy przeczytać wszystko co autor ma mi do zaproponowania. Wiem, że „Człowiek, który nigdy nie chybiał” może być uznany za dobrą lub bardzo dobrą pozycję science-fiction. Ja sam tak bym powiedział. Jednak w tej książce jest coś co umyka jasnemu określeniu, coś co każe mi uważać ją za pozycję rewelacyjną. Nie potrafię tego sprecyzować, chyba ta książka ma po prostu w sobie „to coś”.
A później przyszła kolej na drugi tom i niestety cały blask zniknął. Druga książka także jest dobrą, solidną s-f. Ma niestety sporo mankamentów. Na przykład zbyt wielkie nasycenie erotyką (w pierwszej części było w sam raz). Albo poziom dramaturgii, przewidywalność, brak sympatii do bohaterów (jest ich też kilku poznanych w pierwszej części, ale to nie pomaga).
Ogólnie druga część zawodzi prawie na całej linie. Sytuacje ratuje zakończenie, które rzuca nam nowe światło na całość opowieści.
Czy przeczytałbym kolejne części jeśli zdecydowano by się je wydać na polskim rynku? Na pewno trzecią, ale jeśli nie wróciłaby do poziomu pierwszej to musiałbym się pożegnać z serią, którą stworzył Steve Perry.
7/10 (z zaznaczeniem, że część pierwsza dostaje ode mnie 10)
„Miłości, podobnie jak zen, nie da się nauczyć. Można ją tylko poczuć.” [2]
„Z wiekiem przychodzi doświadczenie, które jest o wiele ważniejsze od zwykłej mądrości.” [3]
„Szczerość zasługiwała zaś na nagrodę, nawet jeśli okazywała się bolesna.” [4]
„W pojedynku strzeleckim na ostrą amunicję nie rozdawano srebrnych medali.” [5]
„Nikt nie potrafi być w pełni obiektywny, jeżeli chodzi o rzeczy ważne.” [6]
malynosorozec.blogspot.com
……………………………….
[1]Steve Perry, „Matadora”, przeł. Marcin Mortka, Fabryka Słów, 2010, s. 54
[2] Steve Perry, „Człowiek, który nigdy nie chybiał”, przeł. Marcin Mortka, Fabryka Słów, 2010, s. 134
[3] tamże, s. 229
[4] tamże, s. 230
[5] tamże, s. 236
[6] Steve Perry, „Matadora”, przeł. Marcin Mortka, Fabryka Słów, 2010, s. 230
„Szczycić się można tym, że przeżyło się jedna walkę, by móc stoczyć kolejną.” [1]
Konfed niepodzielnie panuje w znanym człowiekowi kosmosie. Jednak na wielu planetach, czy satelitach dochodzi do buntów. Niektórzy uważają, że Konfed jest jak dinozaur, którego czas powoli się kończy. Siły zbrojne nie przebierając w środkach, skutecznie tłumią wszelkie rebelie. Na jednej z...
2014-05-12
„To tak się kończą nasze marzenia!? Wszystko ma ustąpić przed siłą, przed strachem uzbrojonym w nienawiść?” [1]
Valinor, królestwo elfów. Nadchodzą ciężkie czasy. W powietrzu wisi widmo wojny domowej. Stawką jest życie wszystkich nie-elfów, gdyż niektórzy chcą absolutnej czystości elfie rasy. Ich przeciwnicy z niecierpliwością czekają na Wybrańca – posiadającego niewiarygodne zdolności w panowaniu nad Mocą. A wszystko wskazuje na to, że tym razem Wybraniec narodził się za zasłoną – na Ziemi. I nie jest to elf, a człowiek.
Pierwsze co rzuca się w oczy w książce pana Górniaka to połączenie dwóch światów. Mamy Ziemię i Valinor. Przejścia między światami dokonać mogą jedynie biegli w używaniu Mocy elfi Konduktorzy. Ziemskie wynalazki, zdobycze techniczne, są w Valinorze zakazane, a jednocześnie stanowią cenne artefakty o znacznej wartości na czarnym rynku.
Dalej mamy Wybrańca – nastoletniego Adama, zupełnie nieświadomego istnienia drugiego świata i swojej wyjątkowości, wciągniętego wbrew własnej woli w wojnę domową w krainie elfów. I tutaj pierwszy minus. Główny bohater nie spełnia oczekiwań. O ile postaci z obydwu stron barykady są bardzo wyraziste, o tyle Adam jest nijaki. Fragmenty z nim w roli głównej nie porywają, a czasami wręcz denerwują.
A teraz plusy:
– postaci – mocne, wyraźne, po prostu dobre.
- świat Valinoru – świetnie wykreowany, z całą jego historią, kulturą.
- konflikt – dobrze pokazane zarówno polityczne rozgrywki, jak i spiski, zdrady, a także operacje militarne. Świetnie ukazana niechęć (nienawiść?) między rasami, różnice między elfami, mieszańcami i ludźmi, nierówność społeczna panująca w Valinorze.
- Moc – bardzo interesujący sposób przedstawienia pojęcia nadzwyczajnych zdolności. Wszystko naprawdę ładnie się układa na „logiczne” wytłumaczenie występowania Mocy.
Brawa za pomysł, za dokładność, za zaskakujące zwroty akcji, których w książce nie brakuje. Jest kilka nieścisłości (niewielkich, ale jednak), które psują obraz relacji Ziemia - Valinor. Jest kilka momentów przestoju, kiedy lektura zaczyna nudzić. Jest także moment, kiedy wszystko zmienia się zbyt szybko, ciężko się wtedy połapać.
A zakończenie jest naprawdę … hmm… nietypowe…
7/10
„A przecież „rozum” i „cud” to pojęcia zupełnie przeciwstawne.” [2]
„Wiedzieli dobrze, że piękne idee mają największy sens wówczas, gdy ich istnienie współgra z osobistymi interesami.” [3]
„Tego, kto nie ma nic do stracenia, wszystko jest w stanie zadowolić.” [4]
„Jeżeli niesprawiedliwy porządek powoduje, że zdrowy rozsądek musi ulegać narzuconym regułom – należy pozbyć się starego porządku.” [5]
malynosorozec.blogspot.com
……………………………………..
[1]Rafał Górniak „Przekleństwo Rasy”, Videograf, 2013, s. 197
[2] tamże, s. 79
[3] tamże, s. 369
[4] tamże, s. 388
[5] tamże, s. 429
„To tak się kończą nasze marzenia!? Wszystko ma ustąpić przed siłą, przed strachem uzbrojonym w nienawiść?” [1]
Valinor, królestwo elfów. Nadchodzą ciężkie czasy. W powietrzu wisi widmo wojny domowej. Stawką jest życie wszystkich nie-elfów, gdyż niektórzy chcą absolutnej czystości elfie rasy. Ich przeciwnicy z niecierpliwością czekają na Wybrańca – posiadającego...
2014-05-07
„Pochylałem się nad umywalką i myłem ręce, starałem się nie podnosić głowy, żeby przypadkiem nie ujrzeć swojego odbicia w lustrze. Bałem się, się zobaczę trupa .Męczył mnie trudny do wyrażenia niepokój – spojrzę w lustro i okaże się czarno na białym, że mnie nie ma. Będę musiał pogodzić się z tym, że już nie żyję.” [1]
„Będę leżał na tapczanie i liczył dni, które minęły bez prochów. Aż któregoś dnia przestanę liczyć i będę miał rację.” [2]
Adam Diamentalski ma 35 lat i ponad połowę swojego życia był uzależniony od alkoholu i wszelkiego rodzaju tabletek. Jest rok 1989. Polska. Klinika lecząca uzależnienia. Adam zaczyna „Odwyk”.
W książce pana Krasnodębskiego przez miesiąc towarzyszymy głównemu bohaterowi. Miesiąc pełen cierpień. Pełen wyrzeczeń, pokus, pułapek, załamań, lęków. A wszystko dzieje się w roku 1989, kiedy standardy leczenia czy mentalność Polaków pozostawiały wiele do życzenia.
Sam proces odwyku opisany jest niezwykle realistycznie. Czuje się cierpienie bohatera. Razem z nim przeżywa się porażki. Czasami aż trudno uwierzyć, że człowiek może tyle znieść. Że idzie dalej, nie załamując się, nie dając się przygnieść wszystkiemu wokół. A wydawałoby się, że dosłownie wszystko sprzysięga się przeciwko Adamowi. Organizm nie chce współpracować, bohater w każdej chwili spodziewa się, że serce po prostu nie wytrzyma. Nie może ufać swojemu zdrowiu psychicznemu, wydaje mu się, że już dawno zwariował. Żaden ze współpacjentów, a nawet lekarze, nie mogą uwierzyć, że Adam naprawdę chce zerwać z nałogiem, że odwyk nie jest tylko chwilowym złapaniem oddechu. A po pobycie w klinice nie za bardzo ma do czego wracać. Przez swoje nałogi stracił wszystko. Czy jest w ogóle sens dalej męczyć się bez wódy i prochów?
Oprócz bardzo realistycznych, wstrząsających relacji z kolejnych dni odwyku autor funduje nam przejażdżkę przez przeszłość głównego bohatera. Wspomnienia Adama pokazują nam całą drogę, która doprowadziła go do tego miejsca. Nie są to łatwe wspomnienia. Prawie wszystko w oparach wódki i prochowym transie.
Całość jest naprawdę poruszająca. Prawdziwa aż do bólu. Bez pomijania czegokolwiek. Droga człowieka całkowicie zniszczonego. Bez żadnych usprawiedliwień. Bez żadnych wymówek.
Genialna lektura. Szczera. Miejscami brutalna, dołująca… I to zakończenie. Moment, w którym autor zostawia swojego bohatera…
Nawet jeśli Wam się nie spodoba to i tak nie pozostawi Was obojętnymi. Ma niesamowitą moc oddziaływania. Brawa dla pana Jana Pawła Krasnodębskiego za pokazanie odwyku od takiej strony.
10/10
„A gdyby został mi jeden nabój, to doskonale wiedziałbym, co z nim zrobić, i nie wahałbym się ani chwili.” [3]
„Chyba lepiej czuć się dobrze będąc chorym psychicznie, niż być przestraszonym zwierzęciem, które niby jest zdrowe.” [4]
„Zauważyłem, że kiedy przestaję zastanawiać się, jak zostanie odebrane coś, co właśnie robię, gdy mija udręczające kontrolowanie siebie, wtedy jestem lekki, czuję się naturalnie i właściwie nic mi nie dolega. Ale w momencie, gdy chcę coś zrobić albo powiedzieć i wstrzymuję się choćby na moment, od razu pojawia się ucisk w głowie, szum w uszach, kurcz w żołądku i zaczynają się szalone wyobrażenia tego, co mógłbym uczynić.” [5]
„… i to jest takie rozpaczliwe, jakbym ostatkiem sił miał minąć linie mety, a przecież żadnej mety tutaj nie ma…” [6]
„Mam prawo oczekiwać pomocy, mam prawo przyznawać się do swojej słabości, nie muszę wszystkiego robić najlepiej, nie można być doskonałym…” [7]
…………………………………….
[1]Jan Paweł Krasnodębski, „Odwyk”, VIDEOGRAF II, 2009, str. 44
[2] tamże, str. 234
[3] tamże, str. 97
[4] tamże, str. 198
[5] tamże, str. 200
[6] tamże, str. 344
[7] tamże, str. 356
„Pochylałem się nad umywalką i myłem ręce, starałem się nie podnosić głowy, żeby przypadkiem nie ujrzeć swojego odbicia w lustrze. Bałem się, się zobaczę trupa .Męczył mnie trudny do wyrażenia niepokój – spojrzę w lustro i okaże się czarno na białym, że mnie nie ma. Będę musiał pogodzić się z tym, że już nie żyję.” [1]
„Będę leżał na tapczanie i liczył dni, które minęły...
2014-04-27
„To nigdy nie zostanie wybaczone. Nawet jeśli bogowie mnie nagrodzą, bo tak mówią pieśni, to nigdy nie zostanie wybaczone.” [1]
Wersji historii o rodzie Himmelberg jest tyle, ilu bardów, czy poetów podejmujących temat. Ludzie wiedzą na pewno, że ród ten poprzez wieki zostawia za sobą zgliszcza gdziekolwiek się pojawi. Ludzie nauczyli się lękać każdego z cierniowymi tatuażami na rękach. I słusznie…
Ale ludzie nie znają prawdy. Nie wiedzą, że nie ma już żadnego rodu Himmelberg, że został już tylko on – Rhezus – od setek lat ten sam. Szukając śmierci zostawia za sobą krwawy ślad, dając bardom pożywkę do kolejnych wersji swojej legendy.
Nieśmiertelny Rhezus Rablader w towarzystwie potężnego demona – Agresji – przemierza okrutny świat szukając nietypowych sposobów na wieczną śmierć. Właśnie słowo „wieczna” jest tutaj kluczem. Ponieważ Rhezus umiera, umiera na kartach książek dosyć często i zwykle boleśnie. Tyle, że za każdym razem podnosi się, aby dalej szukać śmierci. Szuka sposobu, który przełamie klątwę nałożoną na niego przed wiekami.
Ogólnie większość aspektów książki jest bardzo dobra. Zdarzają się małe niedociągnięcia takie jak zbyt pośpieszne prowadzenie akcji (ale rzadko), zbyt mała dbałość o szczegóły ( czasami). Ale ogólnie: Bardzo dobrze.
Kilka pierwszych rozdziałów opisuje nam poszukiwania śmierci przez głównego bohatera. Bardzo dobrze opisuje trzeba przyznać. Całość jednak nie skupiają się tylko na tym. Dalej mamy bardzo dobrze zarysowany główny wątek. Mamy bardzo dobrze opisane relacje Rhezusa i jego demona. Wprowadzone zostają bardzo dobre postaci. Jest nawet kilka rozdziałów gdzie narratorem jest ktoś inny niż Rhezus. Nawet te „złe” postaci. I widać wtedy, że autorka naprawdę bardzo dobrze sobie radzi. Widać różnicę w sposobie narracji, w klimacie, budowaniu napięcia między kolejnymi opowiadającymi.
W ogóle postaci i ich wzajemne relacje są bardzo dużym plusem obu książek. Poza tym są to powieści dosyć brutalne, nie ma owijania w bawełnę, autorka pisze bez skrępowania.
Bardzo dobre wodzenie czytelnika, dawanie mu strzępów informacji o przeszłości głównego bohatera, żeby w pewnym momencie rzucić bombę i opowiedzieć, naprawdę genialne, historię, która wszystko wyjaśnia. I to zakończenie…
Na pewno jest furtką do dalszych części. Na pewno czytelnik będzie czekał na nie z niecierpliwością.
8/10
„Miłość t o wiele piękniejsze wyjaśnienie, miłością można tłumaczyć wszystko, najbardziej egoistyczne czyny.” [2]
„Bo chociaż bogowie nie wspierają ludzi w sprawach ważnych, zdarza im się wspomóc ich w drobiazgach.” [3]
„Bogowie mogą być miłosierni, kapłani nigdy.”[4]
„Gdy człowiekowi wydaje się, że pozbawiają go wszystkiego, wierzy w rzeczy, których nie mogą mu odebrać.” [5]
„Nie sądziłem, że nadmiar smutku może zmienić się w rozpaczliwy spokój, pogodną obojętność.” [6]
…………………
[1]Róża Jakobsze „Rhezus – Zielone Oczy Wyroczni”, Fabryka Słów, 2010, s. 252
[2]Róża Jakobsze „Rhezus – Tułaczka Śladami Konania”, Fabryka Słów, 2010, s. 85
[3]Tamże, s. 133
[4]Tamże, s. 137
[5]Tamże, s. 241
[6]Róża Jakobsze „Rhezus – Zielone Oczy Wyroczni”, Fabryka Słów, 2010, s. 149
malynosorozec.blogspot.com
„To nigdy nie zostanie wybaczone. Nawet jeśli bogowie mnie nagrodzą, bo tak mówią pieśni, to nigdy nie zostanie wybaczone.” [1]
Wersji historii o rodzie Himmelberg jest tyle, ilu bardów, czy poetów podejmujących temat. Ludzie wiedzą na pewno, że ród ten poprzez wieki zostawia za sobą zgliszcza gdziekolwiek się pojawi. Ludzie nauczyli się lękać każdego z cierniowymi...
„Przez dwie dekady Ziemia zaroiła się od tak wielkiej liczby nowych niebezpieczeństw, że każdy, kto chciał zachować zdrowe zmysły, wolał ich sobie nawet nie wyobrażać.”
Świat stworzony przez Dymitra Glukhovskiego – Uniwersum Metro 2033. Po wyniszczającej wojnie atomowej ocaleni schronili się w moskiewskim metrze, gdzie każdy dzień jest walką o przetrwanie , a ludzie nie wyciągnęli wniosków ze starych błędów…
Pomysłodawca Uniwersum zachęca do wkroczenia w jego świat. Powstało już wiele książek opisujących Ziemię po zagładzie. W Polsce możemy śledzić losy bohaterów z Moskwy, Petersburga czy Rzymu. Niedługo planowane jest wydanie „Polskiego Metra”. A póki co mamy stronę metro2033.pl i darmowy e-book „W Blasku Ognia” . E-book pod wieloma względami niezwykły…
Lektura przede wszystkim dla miłośników postapo i serii Metro 2033. Przy niektórych opowiadaniach przydaje się znajomość „ Metro2033” i „Metro2034”. Dobrym pomysłem byłoby również dodanie planu moskiewskiego Metra (To bodajże jedyna uwaga do wydawnictwa, no może jeszcze opóźnienia premiery, poza tym za cały projekt: brawo.)
Strudzeni podróżnicy spotykają się na jednej ze stacji moskiewskiego metra, aby ogrzać się i choć na chwilę poczuć bliskość drugiego człowieka. Przerzucają się opowieściami, legendami, zasłyszanymi historiami z całego metra. Taką oto formę przybiera owa książka. 13 historii, których wspólnym elementem jest wykoślawiony świat stworzony przez pana Ghlukovskiego. Akcja większości ma miejsce w Moskwie, chociaż zdarzają się też Polskie wątki.
Każdy tekst stanowi osobną historię. Opowiadania są naprawdę zróżnicowane. Ale, myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie. Niektóre teksty są bardzo dobre, inne nawet lepsze, a jeszcze inne niestety słabe. W większości widać, że piszący są amatorami, ale ma to swoje dobre strony. Czasem potrafią sprawić niespodzianki, których nie uświadczycie u „zawodowców”. To dobrze. Czyta się cały czas spodziewając się niespodziewanego. Teksty wymykają się otartym schematom. Czasami surowe, czasami nieskładne. Momentami głębokie, zmuszające do myślenia. Czasem niezrozumiałe, a czasem zbyt proste. A jednak w większości po prostu: dobre. I na pewno dostarczające wielu emocji.
Możemy być często zaskakiwani czytając „W Blasku Ognia”. Zarówno pozytywnie, jak i negatywnie. Jednym się spodoba, inni będą krzyczeć „co za badziewie” usuwając szybko plik z e-bookiem.
Moją oceną poniekąd patrzę w przyszłość, ponieważ wierzę, że o nie jednym z autorów jeszcze kiedyś usłyszymy. Potencjał niektórych jest bowiem ogromny. Tak więc być może lekko naciągane (być może nie), na pewno jak zawsze nieobiektywnie:
7/10
„My już nic nie musimy. Możemy tylko trwać.”
„ Brakuje nam inżynierów, naukowców, rzemieślników. A urzędników w bród.”
„Ale zapomniałeś o nie mniejszej sile, jaką jest miłość. To od niej wszystko się zaczęło.”
„Każdy potrzebuje jakiejś spójni, ideologii, która zachęci go do walki o przetrwanie, odskoczni.”
malynosorozec.blogspot.com
„Przez dwie dekady Ziemia zaroiła się od tak wielkiej liczby nowych niebezpieczeństw, że każdy, kto chciał zachować zdrowe zmysły, wolał ich sobie nawet nie wyobrażać.”
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toŚwiat stworzony przez Dymitra Glukhovskiego – Uniwersum Metro 2033. Po wyniszczającej wojnie atomowej ocaleni schronili się w moskiewskim metrze, gdzie każdy dzień jest walką o przetrwanie , a ludzie nie...