Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Nora jest samotną matką. Zawodowo zajmuje się pisaniem romantycznych scenariuszy filmowych, lecz mimo to ledwie wiąże koniec z końcem. Wszystko zmienia się w chwili, w której jeden z jej scenariuszy zwraca uwagę dużej wytwórni, a do filmu zostają obsadzeni prawdziwi gwiazdorzy. Co więcej historia nie jest jakimś tam romansidłem. Jest historią jej nieudanego małżeństwa. A gdyby tego było zbyt mało udostępnia ekipie własny dom, w którym owa historia się dokonała.

W zasadzie nie potrafię Wam wyjaśnić dlaczego tak bardzo ta historia mi się podobała, bo mamy do czynienia z typowym, szablonowym i przewidywanym romansem. On dostrzega ją, odnajduje w niej cechy, których jemu brakuje do pełni szczęścia i powoli, dzień po dniu zakochują się w sobie coraz bardziej. Kwestią iście magicznych zdolności autorki naprzemiennie śmiałam się, wzdychałam i frasowałam. To było tak doskonale romantyczne z zachowaniem jakiejś życiowej prozy, tak zabawne i wciągające, że nie potrafiłam się wyrwać z szalonego świata Nory. Jednocześnie małomiasteczkowe i pełne hollywoodzkiego przepychu. Skromne i pełne rozmachu. Zabawne i nieco odklejone, ale niepozbawione życiowych „progów zwalniających”. Wyważone z każdym tuzinkowym fragmentem.
Esencja zwyczajnej nadzwyczajności.
Zachęcam!

Nora jest samotną matką. Zawodowo zajmuje się pisaniem romantycznych scenariuszy filmowych, lecz mimo to ledwie wiąże koniec z końcem. Wszystko zmienia się w chwili, w której jeden z jej scenariuszy zwraca uwagę dużej wytwórni, a do filmu zostają obsadzeni prawdziwi gwiazdorzy. Co więcej historia nie jest jakimś tam romansidłem. Jest historią jej nieudanego małżeństwa. A...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo lubię historie, w których dwa zupełnie odmienne typy osobowości muszą się dotrzeć. Lubię je, ponieważ zwracają szczególną uwagę na niuanse codzienności. Detale, które są charakterystyczne tylko dla tej jednej osoby.

Ona – ekstrawertyczka, o dużej ekspresyjności i zdecydowanie gorącej krwi.
On – wycofany, oziębły, do szpiku służbista.

Nie lubią się. Piastując w jednej firmie wysokie stanowiska toczą ze sobą nieustająca bitwę na słowa. Starają się nawet na siebie nie patrzeć, a każdy kontakt kończy się sprzeczką.

Catalina skłamała rodzinie. Wyjechała do Stanów ze złamanym sercem i po latach samotności dla uspokojenia bliskich wyznała, że jest w szczęśliwym związku. Pech chciał, że jej rodzona siostra wychodzi za mąż i Lina jest zaproszona na ślub razem z ukochanym…

Aaron zupełnie przypadkowo (😏) podsłuchuje jak Lina zwierza się przyjaciółce, z planów wynajęcia udawanego narzeczonego. Ku niezmiernej konsternacji Liny proponuje jej swoją osobę. Wyraża chęć zupełnie bezinteresownej pomocy, chce lecieć z nią do rodzinnej Hiszpanii i udawać zakochanego po uszy.

„Kiedy na drodze pojawia się przeszkoda i upadasz, ja upadam z tobą. A potem razem walczymy o to, by się podnieść”.

No i jak tu się nie zachwycić?!

Elena Armas stworzyła dwójkę świetnych, pomimo pozorów, całkiem przyjemnie złożonych postaci. Zwłaszcza Linę, która jest cuuudownie hiszpańska, jeśli chodzi o charakter i bezustannie wtrącane zwroty w ojczystym języku. Tak bardzo polubiłam ich oboje, że byłam zła to na jedno, to na drugie, kiedy sobie dokuczali, jednocześnie śmiejąc się, bo robili to komicznie.

Książka nie jest idealna, ale wg mnie to działa na jej korzyść. Do połowy rozwija się dosyć powoli. Dla mnie to był plus, bo to właśnie był czas na te wszystkie niuanse, dzięki którym Lina jest Liną, a Aaron Aaronem. Niektórych może to jednak nużyć. W pewnym momencie jest też dosyć intensywnie naszpikowana scenami erotycznymi, ale są to dobre sceny, więc można poczytać.

Idealna do poczytania zimą, bo słoneczna Hiszpania pięknie odwraca uwagę od w całej swojej otoczce bajkowo za oknem i miło odświeża umysł. Zabawna, pikantna, pełna czułości i skrywanych sekretów. Uwodzi i przywiązuje.
Polecam!

Bardzo lubię historie, w których dwa zupełnie odmienne typy osobowości muszą się dotrzeć. Lubię je, ponieważ zwracają szczególną uwagę na niuanse codzienności. Detale, które są charakterystyczne tylko dla tej jednej osoby.

Ona – ekstrawertyczka, o dużej ekspresyjności i zdecydowanie gorącej krwi.
On – wycofany, oziębły, do szpiku służbista.

Nie lubią się. Piastując w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

A gdyby tak…
A gdyby tak zebrać wszystkie baśniowe fantazje dzieci i przepisać je barwiąc mrokiem i okrucieństwem?
Gdyby dać złemu królowi pełnię władzy?
Gdyby dobro zostało jednak stłamszone, a światło słoneczne zgasło na długie miesiące lodowatej zimy?

Zaczynając książkę nie mogłam się pozbyć wrażenia, że została mocno zainspirowana „Opowieściami z Narnii”. Bo co można pomyśleć, kiedy Marietta próbując się schować w starym zegarze wpada nagle w gęsty śnieg, a dookoła niej rozpościera się skuty mrozem las? To chyba najbardziej kultowa scena z narnijskich ekranizacji. Bardzo szybko się jednak otrząsnęłam, bo nie znalazłam tam pana Tumnusa, a krwiożercze upiory i wojsko podległe okrutnemu władcy… cukrowego pałacu.

I choć cała historia jest oczywiście nierzeczywista, to jedynym słowem opisującym wszystko jest abstrakcja. Bo przecież cukrowa kraina okazuje się tą najpodlejszą, a piękne bale i bajkowe życie przeplatają morderstwa i miecze spływające krwią. I to uczucie abstrakcji wyolbrzymia się z każdą chwilą, aż staje się naturalnym towarzyszem w trakcie tej lektury.

Wspaniale się bawiłam dzięki tej niesamowitej fantazji autorki. Mamy tu wszystko, co może nas zafascynować w baśni i wszystko to, co może w tym samym czasie przeszyć ciało ciarkami niepokoju, jeśli nie strachu. Do tego piękna, wręcz zapierająca dech zimowa sceneria. Sama idea cukrowej krainy była niesamowicie interesująca.

To książka kontrastów, w której nie braknie zła i miłości. Niewoli i przedniej zabawy. Agresji i rodzącej się przyjaźni na całe życie. Wzbierającej rewolucji i zakazanego romansu. Wściekłości i wzruszeń.
Jest tu wszystko i o dziwo ten miks wszystkiego ułożony jest w zupełnie sensowną całość.

Mimo iż widzę jej małe niedociągnięcia i jedną scenę, która jest wręcz absurdalna, to nie mogłabym sobie wymarzyć lepszej lektury na długie zimowe wieczory. Polecam!

A gdyby tak…
A gdyby tak zebrać wszystkie baśniowe fantazje dzieci i przepisać je barwiąc mrokiem i okrucieństwem?
Gdyby dać złemu królowi pełnię władzy?
Gdyby dobro zostało jednak stłamszone, a światło słoneczne zgasło na długie miesiące lodowatej zimy?

Zaczynając książkę nie mogłam się pozbyć wrażenia, że została mocno zainspirowana „Opowieściami z Narnii”. Bo co można...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jestem literackim Grinchem. Dosłownie. Patrzeć nie mogę na te mdłe, nijakie, na siłę zabawne i próbujące poruszyć płycizną książki tzw. świąteczne. W wolnym tłumaczeniu marketingowe 💩 żerujące na złaknionych poruszeń czytelnikach. Rok w rok próbuję przeczytać taką pozycję i bywa że nawet nie daję rady doczytać do końca.
"Spelnione życzenia" nie mają ani kapki tych słodko-pierdzących dyrdymałów. Nie ma tam grama lukru, w zasadzie nie ma nawet humoru. I w tym cały jej fenomen. Niczego nie udaje, nie zasłania brzydoty, nie skrywa cierpienia, nie barwi szarości tęczą. Pokazuje życie ze wszystkimi jego pięknymi i paskudnymi walorami. I ja jako zagorzały literacki Grinch przepadłam z kretesem. Nie roniłam co prawda łez, bo ostatnie miesiące tak bardzo dają mi do wiwatu, że nie czułam współczucia a raczej pełne zrozumienie.
To PRZEPIĘKNA, niezakłamana historia grupy osób, które połączy jedna mała, niewidoma dziewczynka. Historia rozgrywa się w dzień wigilijny, a bohaterowie przedstawiają nam wartości, jakie wyznają idąc przez życie. Mojry, Dola, Niedola czy też zupełnie przyziemne przeznaczenie pokazuje, że ma na nich własny plan.
Bardzo pouczająca, dająca do myślenia, wzruszająca i kojąco realna w świecie przepełnionym udawaniem doskonałości.
Po stokroć TAK. Polecam.

Jestem literackim Grinchem. Dosłownie. Patrzeć nie mogę na te mdłe, nijakie, na siłę zabawne i próbujące poruszyć płycizną książki tzw. świąteczne. W wolnym tłumaczeniu marketingowe 💩 żerujące na złaknionych poruszeń czytelnikach. Rok w rok próbuję przeczytać taką pozycję i bywa że nawet nie daję rady doczytać do końca.
"Spelnione życzenia" nie mają ani kapki tych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zgodnie z zasadą "do trzech razy sztuka" chciałam sprawdzić czy ja w końcu lubię tą Miller, czy też nie. "Kirke" była czystą ekstazą dla mojej duszy, Achilles zmęczył mnie tak okrutnie, że nie wiem jakim cudem dobrnęłam do końca. Opowieść o Galatei miała być decydującą.
No, ale...!
Koniecznie, będąc w księgarni, muszę sprawdzić co tu poszło nie tak 🤷🏼‍♀️
Rozumiem zamysł opowiadania, ale ze zrozumieniem, dlaczego ta miniaturowa historyjka jest wydana z rozmachem pełnowartościowej powieści mam już problem. Jakim cudem coś, co przeczytałam w +-10 minut zajęło ponad 70 stron?! Wydaje mi się, że rozmiar czcionki i marginesy szalały bez opamiętania 🙈
Gdyby była to część antologii, byłabym zachwycona, ale w obecnej sytuacji to według mnie kolejny skok na kasę.

Jeśli chodzi o samo opowiadanie jest bardzo dobre. Wypełnione emocjami, przepiękne stylistycznie. Tyle, że okrutnie krótkie i tak właściwie zanim dałam się radę jakkolwiek w nie zaangażować dobrnęło końca 🙄

Zgodnie z zasadą "do trzech razy sztuka" chciałam sprawdzić czy ja w końcu lubię tą Miller, czy też nie. "Kirke" była czystą ekstazą dla mojej duszy, Achilles zmęczył mnie tak okrutnie, że nie wiem jakim cudem dobrnęłam do końca. Opowieść o Galatei miała być decydującą.
No, ale...!
Koniecznie, będąc w księgarni, muszę sprawdzić co tu poszło nie tak 🤷🏼‍♀️
Rozumiem zamysł...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jakim zdziwieniem był dla mnie fakt, że klasyczny schemat tego typu romansu został zrealizowany na pierwszych pięćdziesięciu stronach. Zauroczenie, odkrycie, że fascynacja jest prawdziwym uczuciem, związanie się ze sobą "mimo wszystko". Zachodziłam w głowę co tu się będzie działo, skoro stało się już wszystko. Okazało się, że Ela Downarowicz zafundowała swojej imienniczce historię zgoła inną niż założyłam. Dużo trudniejszą i bardziej wyboistą niż ktokolwiek mógłby zakładać.

Ile można usprawiedliwić miłością i pragnieniem ocalenia rodziny?
Do czego posunie się kobieta chcąca za wszelką cenę zatrzymać przy sobie mężczyznę?
Gdzie leży granica między chorobą a bezwzględną nienawiścią?

Na te pytania może nam odpowiedzieć Klaudia, trzecia w duecie. Żona Mariusza jest gotowa na wszystko i staje do otwartej wojny o męża. Pisząc, że nie cofnie się przed niczym nie mogę dać wam pełnego obrazu dosłowności tego stwierdzenia. Nad parą zawisają tak czarne chmury, że w pewnej chwili pod znakiem zapytania staje jakakolwiek możliwość ich przegonienia.

Autorka stworzyła powieść mocną i dosadną. Fragmentami wymagającą stalowych nerwów i wywołującą poczucie bezsilności. Sytuacja, z jaką przyszło się mierzyć Eli była poniekąd testem uczuć. Bo gdyby nie darzyła Mariusza prawdziwą miłością zdezerterowałaby czym prędzej.

Księżka jest niemal wybuchową mieszanką zarówno wielkiego zła jak i dobra. Kontrastują w niej takie uczucie jak miłość i nienawiść, zazdrość i bezwarunkowe oddanie, bezwzględność i łagodność, radość i strach. I z jednej strony byłam pod wrażeniem tego jak autorka profesjonalnie podeszła do tematu. Nie owijała w bawełnę i nie starała się niczego ugładzić delikatnością. Nazwała rzeczy po imieniu i konsekwentnie utrzymywała wykreowane sylwetki. Ale z drugiej strony zachodziłam w głowę jakim cudem jawnie dokonana zbrodnia tak długo może uchodzić płazem. No i nie musiałam się zbyt długo nad tym zastanawiać, bo odpowiedź była raczej oczywista.

Mariusz, wybranek serca Eli, jest typem mężczyzny, bohatera, człowieka, którego radziłabym omijać szerokim łukiem. To jego niezdecydowanie i słaby charakter wepchnął Elę w ręce tragedii. Jego strach przed konsekwencjami zostawił dzieci pod opieką niepoczytalnej osoby. Dopuścił do zbrodni i otwarł furtkę kolejnym traumatycznym wydarzeniom. Daje to obraz prawdziwej miłości Eli. Gdyby jej uczucie nie było tak potężne zupełnie zdrowym i rozsądnym zachowaniem byłoby jak najszybsze zakończenie tej znajomości. I mówiąc o dobrych i złych charakterach tej powieści należy wskazać Elę i Mariusza.

Jako matkę ujęła mnie bardzo realistyczna, niepozbawiona potknięć, ale pełna ciepła i mądrości relacja rodzic-dziecko. Kornelia jako już odchowana i prawie dorosła dziewczyna potrafiła dać matce wsparcie, wyrozumiałość i wspólnie z nią walczyć o szczęście. Dzieciaki Mariusza z kolei skrzywdzone okropnie przez matkę wykazały się ogromną empatią i wzruszyły mnie ogromnie swoimi staraniami zrozumienia sytuacji. To było bardzo życiowe i ogromnie poruszające.

To naprawdę dobra książka opowiadająca o przekraczaniu granic, upadkach i podnoszeniu się z kolan. Momentami bardzo dosadna, okrutna, co jest jej atutem, ale jednocześnie subtelna i delikatna jak jej główna bohaterka Ela. Ela, której historia jest potokiem łez. Tych bólu i tych radosnych. Właściwie jak życie każdego z nas. Pełne słodyczy i dziegciu.
Serdecznie polecam tę książkę i ostrzegam. Pochłania i nie daje się odłożyć!

Jakim zdziwieniem był dla mnie fakt, że klasyczny schemat tego typu romansu został zrealizowany na pierwszych pięćdziesięciu stronach. Zauroczenie, odkrycie, że fascynacja jest prawdziwym uczuciem, związanie się ze sobą "mimo wszystko". Zachodziłam w głowę co tu się będzie działo, skoro stało się już wszystko. Okazało się, że Ela Downarowicz zafundowała swojej imienniczce...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Pollyanna Eleanor Porter, Antoni Uniechowski
Ocena 7,5
Pollyanna Eleanor Porter, Ant...

Na półkach: , ,

To historia na jedno popołudnie, która zupełnie zawojuje wasze serca. Choć jako lektura dla młodej młodzieży pozostaje naiwna i nieco nierzeczywista, pogoda ducha, jaką raczy jest już zupełnie realna. Uśmiechałam się właściwie przez całą książkę, przeżyłam całą masę wzruszeń. Cieszę się, że mogłam zobaczyć te kilka scen widzianych z perspektywy dziecka. Dobrze jest sobie przypomnieć lub uświadomić, jak odczuwają czyste serduszka. Piękna książka!

To historia na jedno popołudnie, która zupełnie zawojuje wasze serca. Choć jako lektura dla młodej młodzieży pozostaje naiwna i nieco nierzeczywista, pogoda ducha, jaką raczy jest już zupełnie realna. Uśmiechałam się właściwie przez całą książkę, przeżyłam całą masę wzruszeń. Cieszę się, że mogłam zobaczyć te kilka scen widzianych z perspektywy dziecka. Dobrze jest sobie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Never Never Tarryn Fisher, Colleen Hoover
Ocena 7,3
Never Never Tarryn Fisher, Coll...

Na półkach: ,

Rozpoczynając książkę tych dwóch znanych pisarek spodziewałam się dokładnie tego, co otrzymałam. Lekkiej, nieskomplikowanej, a jednak zawierającej tajemnicę, fabuły. Prostego, w jakimś stopniu zabawnego i emocjonalnego love story na poziomie young adult. I w zasadzie wszystko by się zgadzało, gdyby nie jakieś lenistwo, które zakradło się w wymyślaniu detali, tworzących wypełnienie wątków. Co to oznacza? Mianowicie to, że wszystko było zupełnie absurdalne i kompletnie nie dodawało się ze sobą.

Nie znam książek Tarryn Fisher, ale znam dobrze Cooleen Hoover. Jej wadą jest wymyślanie idealnych mężczyzn. Kobiety mają w różnym stopniu mocne, a nawet drapieżne charaktery, natomiast mężczyźni są wspaniali na trzysta stron powieści, ale to tak naprawdę ciepłe kluchy, które miałabym ochotę rozszarpać po kilku chwilach znajomości. W pewnym momencie życia przychodzi świadomość, że wady tworzą ciekawą postać, a Silas nie miał ani jednej. Był okrutnie doskonały (nudny).

Sama fabuła ma masę irracjonalnych sytuacji, jak choćby fakt w jak dysfunkcyjnych rodzinach funkcjonowali bohaterowie. Nie ma opcji, żeby z takich domów wyszły dobre i mądre dzieciaki, bo po prostu nie miał ich kto wychowywać. Mogłabym wymieniać wiele faktów, jak choćby to, że nikt nie zauważył, że dwie szkolne gwiazdy nikogo nie rozpoznają i nie mają pojęcia co się dzieje. Jak sam fakt, że dwójka dzieciaków nie zwraca się do nikogo po pomoc w tak, jakby nie patrzeć, dramatycznej sytuacji, tylko uznają, że sami jakoś dadzą radę rozwikłać (być może medyczne) przyczyny amnezji. To było po prostu bez sensu.

Zaletą Hoover jest z kolei niezwykła lekkość pióra. Bo choć ta książka nie miała większego i głębszego sensu, to czytało się ją naprawdę szybko i z niewyjaśnioną przyjemnością. Bo te dzieciaki naprawdę były empatyczne i mądre. Fajnie się docierały, budowały zaufanie, budziły uczucie. Posługiwały się instynktem. Przyjemnie się temu przyglądało. Niestety całą książkę czekałam na wielki finał, który byłby wyjaśnieniem tego zaniku pamięci. I to też okazało się tak bardzo niedorzeczne jak historia Kopciuszka i jej magicznej matki chrzestnej.

To książka idealna dla młodego pokolenia lub dla osób mających bardzo romantyczne usposobienie. Ta grupa będzie zachwycona, bo historia jest na wskroś uroczo romantyczna. Ja okazałam się zbyt racjonalna (tudzież zbyt stara). Widzę jej zalety, ale wygląda to tak jakby autorki powymyślały je wszystkie, a później już nie do końca pracowały nad ich wypełnieniem.

Rozpoczynając książkę tych dwóch znanych pisarek spodziewałam się dokładnie tego, co otrzymałam. Lekkiej, nieskomplikowanej, a jednak zawierającej tajemnicę, fabuły. Prostego, w jakimś stopniu zabawnego i emocjonalnego love story na poziomie young adult. I w zasadzie wszystko by się zgadzało, gdyby nie jakieś lenistwo, które zakradło się w wymyślaniu detali, tworzących...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Pollyanna Eleanor Porter, Antoni Uniechowski
Ocena 7,0
Pollyanna Eleanor Porter, Ant...

Na półkach: , ,

Ta króciutka, bo około 150-stronnicowa książka jest skumulowaną dawką antydepresanta, więc rozpoczynając lekturę uzbrójcie się w czas, bo nie sposób się od niej oderwać i w chusteczki. Łzy pojawiają się z kilku przyczyn, w tym ze śmiechu!

Po raz pierwszy czytałam Pollyannę jako młoda dziewczynka, niedługo po "Ani...". Wzbudziła wtedy we mnie całą masę emocji, podobnie jak jej rówieśniczka z Wyspy Księcia Edwarda. Do tej pory wspominałam ją z ogromnym ciepłem w sercu, więc trafiając w antykwariacie na przepiękne egzemplarze obu tomów z lat 1982 i 88 postanowiłam odświeżyć sobie wspomnienia.

Gdziekolwiek pojawia się Pollyanna słońce zdaje się świecić jaśniej. Zarówno dla bohaterów jak i dla mnie jako czytelnika. Książka złożona jest z krótkich rozdziałów, a każdy z nich stanowi odrębną przygodę dziewczynki. Wszystkie łączą się ze sobą w fabułę prowadzącą do niezwykłego objawienia ciotki Polly. Dziewczynka poznaje mieszkańców miasteczka, a każdy z nich ma swoje obciążenia. Problemy teraźniejsze i te ciągnące się z dalekiej przeszłości, przez które nie mogą się czuć w pełni szczęśliwi. Mała osóbka dzieli się wspomnieniem ojca, który nauczył ją gry w zadowolenie. Polega ona na odnalezieniu nawet w największym rozczarowaniu powodu do zadowolenia. Mimo wszystko.
Uczy gry wszystkich mieszkańców zdobywając tym wielu nowych przyjaciół. Schorowani przestają się użalać nad swoim losem, samotni czują radość, a pogrążeni w żałobie pogodzenie. Wszyscy niepodzielnie zaczynają uwielbiać rezolutną, niemal świetlistą istotkę, a kiedy wieść o tym dociera w końcu do zastygłej w swoim zimnie Polly, ta zupełnie nie rozumie o co może chodzić. Nie rozumie, bo zabroniła swojej podopiecznej wspominać ojca.

To historia na jedno popołudnie, która zupełnie zawojuje wasze serca. Choć jako lektura dla młodej młodzieży pozostaje naiwna i nieco nierzeczywista, pogoda ducha, jaką raczy jest już zupełnie realna. Uśmiechałam się właściwie przez całą książkę, przeżyłam całą masę wzruszeń. Cieszę się, że mogłam zobaczyć kilka scen widzianych z perspektywy dziecka. Dobrze jest sobie przypomnieć lub uświadomić, jak odczuwają te czyste serduszka. Piękna książka!

Ta króciutka, bo około 150-stronnicowa książka jest skumulowaną dawką antydepresanta, więc rozpoczynając lekturę uzbrójcie się w czas, bo nie sposób się od niej oderwać i w chusteczki. Łzy pojawiają się z kilku przyczyn, w tym ze śmiechu!

Po raz pierwszy czytałam Pollyannę jako młoda dziewczynka, niedługo po "Ani...". Wzbudziła wtedy we mnie całą masę emocji, podobnie jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Wielkie nadzieje" przedstawiają absolutnie unikalny gatunek, jakim jest naturalizm ujęty w nieco krzywym zwierciadle. Sytuacje bardzo przyziemne i życiowe, owiane zostały barokowym półmrokiem i wykarykaturzone w taki sposób, żeby coś zwyczajnego stało się niezwykłe. Scena początkowa, przedstawiająca ukrywającego się na bagnach zbiegłego więźnia i reakcja oraz przemyślenia Pipa są tego doskonałym przykładem. To bardzo typowe dickensowskie ujęcie fabuły ma na celu stworzenie finalnego morału, a co za tym idzie z czyjegoś życia utworzenie bajki, która ma nas czegoś nauczyć lub chociaż wskazać, gdzie leży błąd i jak go naprawić. Dać pole do przemyśleń.

Poznajemy bohatera jako małego, zlęknionego chłopca. Rozdział po rozdziale, znając jego przemyślenia, marzenia i plany możemy dostrzec pewien proces przemiany. Ciąg wydarzeń, który z zahukanego dziecka zradza dojrzałego i inteligentnego mężczyznę. Przypadkowe sytuacje mające wpływ na jego rozwój, napotkani ludzie mający dobre lub nie do końca czyste zamiary, emocje i myśli utkane z aspiracji, pragnień i możliwości.

Kocham w tej książce to, że udowadnia, że nie wielkie, doniosłe wydarzenia kreują nasze życie. One są tylko przystankami, stacjami, do których docieramy. Tak naprawdę nasze życie opiera się na czerpaniu z dobrodziejstw codzienności. To właśnie taki najzwyklejszy dzień staje się świadkiem naszej przemiany, metamorfozy w szerokim rozumieniu tego pojęcia. Nie opiewamy tu nieskończonego horyzontu, pochylamy się za to nad drobinką, która stanie się startową lawiny zdarzeń.
Jednocześnie, przy ogromie emocjonujących w różnym stopniu wydarzeń, z powieści płynie zaskakujący spokój. Daje poczucie odprężenia i błogości.

Jest coś w tej powieści co mnie hipnotyzuje. Sprawia, że przepadam z kretesem w słodko gorzkich losach Pipa. Zarówno za pierwszym razem, przed laty, jak i teraz. Myślę, że wpływ na to ma zarówno zupełnie unikalny stylem pisania Dickensa, jak również fakt, że stworzył on swoistą baśń dla dorosłych, w której bardzo realistycznej otoczce może zdarzyć się wszystko. A na mnie ten iście magiczny zabieg działa tak bardzo, że targana ciekawością i zupełnie pochłonięta tym, co zaczyna mnie otaczać, ani się spostrzegłam docierając do końca.

"Wielkie nadzieje" przedstawiają absolutnie unikalny gatunek, jakim jest naturalizm ujęty w nieco krzywym zwierciadle. Sytuacje bardzo przyziemne i życiowe, owiane zostały barokowym półmrokiem i wykarykaturzone w taki sposób, żeby coś zwyczajnego stało się niezwykłe. Scena początkowa, przedstawiająca ukrywającego się na bagnach zbiegłego więźnia i reakcja oraz przemyślenia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tom drugi opiera się na nieustannym budowaniu relacji pomiędzy bohaterami. Zaręczają się, co mnie od razu nasunęło pytanie. Czy byłabym w stanie oddać swoją rękę komuś, kto ma przede mną cały ogrom tajemnic i kogo tak naprawdę nie znam? Faktem na plus jest to, że Lena jest wyrozumiała, że stara się wzbudzić w nim jak największe zaufanie, stara się jak potrafi wdrożyć w to obce sobie życie. Jest zdecydowana i zdeterminowana stać się żoną "mafiosa", za jakiego uważają Artura chyba wszyscy. I według mnie największy problem leży w Arturze.
Mężczyzna odważny, twardy, hiperinteligentny, przebiegły, posiadający władzę i pieniądze. Nieprzyzwoicie przystojny. Niestety w tym wszystkim zupełnie pogubiony, pozbawiony poczucia bezpieczeństwa i nieufny. Niby oaza opanowania, jednak reaguje niemal histerycznie na wszystkie sytuacje związane z narzeczoną.

Wokół Leny zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a co najgorsze tylko ona zdaje się je zauważać. Sytuacja robi się na tyle poważna, że kobieta zaczyna się realnie obawiać o swoje zdrowie psychiczne. Jej jedynym wsparciem staje się współpracownik Artura, który tymczasowo zatrzymuje się w ich domu i który obdarza ją wyrozumiałością. Tajemnicze sytuacje robią się coraz poważniejsze, a Lena czuje się zagrożona.

To niezły erotyk z zabarwieniem dreszczowca, ale...
Oceniłabym go naprawdę wysoko, gdybym wcześniej nie przeczytała książki "Uwikłana" tej samej autorki. Traf chciał, że młodszą książkę przeczytałam jako pierwszą, dlatego to "W jego oczach" oberwie rykoszetem, a nie na odwrót. Otóż książki są do siebie bliźniaczo podobne. Pod właściwie każdym względem. Dosłownie dwie identyczne fabuły z różnymi bohaterami. A ponieważ byłam zachwycona do granic "Uwikłaną", teraz jestem do granic rozczarowana.

Tom drugi opiera się na nieustannym budowaniu relacji pomiędzy bohaterami. Zaręczają się, co mnie od razu nasunęło pytanie. Czy byłabym w stanie oddać swoją rękę komuś, kto ma przede mną cały ogrom tajemnic i kogo tak naprawdę nie znam? Faktem na plus jest to, że Lena jest wyrozumiała, że stara się wzbudzić w nim jak największe zaufanie, stara się jak potrafi wdrożyć w to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wiktoriańska Anglia była wyjątkowo konserwatywnym miejscem, gdzie jedno potknięcie sprowadzało na człowieka hańbę i odrzucenie społeczne. Po tragicznych w skutki wydarzeniach Tessa pozostaje zupełnie sama wśród skostniałej, pełnej pogardy i hipokryzji społeczności. Złamana, bez środków do życia wkrótce poznaje wrażliwego Angela. Mężczyzna zakochuje się w niej bez pamięci, ona jednak, wypełniona po brzegi skrupułami, nie wyobraża sobie miłości naznaczonej kłamstwem.

Powieść napisana w nurcie naturalizmu i w całości dopasowuje się do wymagań gatunku. Nosząca znamiona dokumentalizmu, wprowadzająca jako bohaterów ludzi z nizin społecznych, związana jest z ich codzienną, szarą i monotonną egzystencją. Tryb wiejskiego życia związany ściśle z porami roku i obowiązkami do nich przypisanymi przeplata się z więziami pomiędzy poszczególnymi postaciami, ich moralnością i zaangażowaniem emocjonalnym. Najsilniejszym elementem powieści są krajobrazy i przyroda. Choć autor posługuje się niebanalnym, niemal poetyckim językiem wszystko jest pięknie nieubarwione i na wskroś realne. Choć piękne, to surowe i nieustępliwe.

W sukursie do chłopstwa staje szlachta i ziemiaństwo. Panowie dumni, zarozumiali i surowi dla swoich podwładnych. Wymagający czasami rzeczy niemożliwych, karzących za każde odstępstwo od poleceń i wykorzystujący swoją pozycję w celach raczej nieczystych i nieuczciwych. W starciu z nimi niewinne i naiwne dziewczęta jak Tessa musiały ostatecznie stać się pośmiewiskiem, wyniszczającym tematem plotek i ostatecznie wyrzutkami.

Powieść jest bezsprzecznie napisana w sposób fenomenalny i nieustępliwie konsekwentny. Kwestie moralności, stosunków między warstwami społecznymi, spaczonej wizji moralności i ogólnie pojętego życia w ówczesnym świecie nie pozostawiają żadnych wątpliwości do swojej autentyczności. Po latach od pierwszego przeczytania Tessy nie do końca spodobał mi się motyw naiwnej, ślepo brnącej w przód dziewczyny. Choć zrozumiałym jest, że musząc być posłuszną nie mogła przeciwstawić się pierwszej tragedii w swoim życiu, o tyle mogła zrobić dużo więcej, żeby się od tej tragedii odbić. Celowe przygnębienie, w jakim poruszała się fabuła, stało się dla mnie nieco nużące i nad wyrost.

Uważam, że każdy fan klasyki literatury światowej powinien się zapoznać z dziełem Thomasa Hardy. Tessa d’Urberville to pełnokrwisty klasyk, gdzie moralność, tragizm i plastyczna opisowość wysuwają się na prowadzenie. Oczywiście można podejść refleksyjnie do ówczesnej pozycji kobiety i sposobu jej traktowania, aczkolwiek myślę, że znalazłyby się pozycje literackie, które dużo wyraźniej zarysowują ten temat.
„Tessa d’Urberville” niejednokrotnie wprawia w złość, poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Nie można jej odmówić artyzmu we wzbudzania emocji.

Wiktoriańska Anglia była wyjątkowo konserwatywnym miejscem, gdzie jedno potknięcie sprowadzało na człowieka hańbę i odrzucenie społeczne. Po tragicznych w skutki wydarzeniach Tessa pozostaje zupełnie sama wśród skostniałej, pełnej pogardy i hipokryzji społeczności. Złamana, bez środków do życia wkrótce poznaje wrażliwego Angela. Mężczyzna zakochuje się w niej bez pamięci,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Ani ta, ani tamta", to pełna humoru i niezwykłego ciepła historia dwójki braci, z których jeden żył wstrzemięźliwie, a drugi korzystał z życia jakby jutra miało nie być. Babcia Róża, zaskakująco przedsiębiorcza i zmyślna starsza pani doskonale odnajduje się w sytuacji swoich wnuków i nie godzi się na takich spadkobierców. Kocha ich obu i właśnie dlatego stawia warunek, który żadnemu nie jest ani miły, ani wygodny.

Wypełniona sytuacjami zupełnie życiowymi, takimi, które mogą się przydarzyć każdemu z nas, sprawia, że ujęta w nieco krzywym zwierciadle codzienność staje się jednocześnie bliska jak i nieprawdopodobna. Z jednej strony myślałam, że to przecież zupełnie normalni ludzie, a z drugiej mogłam się śmiać dowoli z ich perypetii, bo właśnie w takim, pełnym humoru stylu zostały one opisane. Obaj panowie wybierają swoje drugie połówki. Kobiety bynajmniej niebanalne, które zrobią wiele, żeby dobrać się do spadku po babce. Przysparzają braciom wielu rozterek, bardzo umiejętnie owijając sobie ich wokół palca. Nie spodziewają się one jednak jednej przeszkody. Babci Róży.

Książki Anity Scharmach to mój ulubiony antydepresant, jak również doskonała droga do przypomnienia sobie pewnych fundamentalnych zasad i identycznie jest w tym przypadku. "Ani ta, ani tamta" pod powłoką niezłej rozrywki ukrywa coś większego. Coś, co w pewnym momencie każe uronić łezkę, zatrzymać się i rozważyć, czy te pozornie nic nieznaczące słowa nie są tymi najważniejszymi. Uwypukla coś, co przez wielu uznane jest za normalne, oczywiste i należne. Pokazuje, że nie te wielkie wydarzenia kreują nas i nasze życie, tylko droga do nich.

Nigdy nie podejmuję się patronowania książkom, za których jakość nie mogę poręczyć. Gwarantuję, że ta książka-torpeda porwie Was w zupełnie inny wymiar nie odrywając Waszych nóg od ziemi. Tak niezwykłej zwyczajności ze świecą szukać, a efekt tego jest taki, że zaczęłam zupełnie inaczej postrzegać swoją rutynę. Uznałam, że nie ma w niej niczego monotonnego. Że jest cudem, który sprawia, że jestem szczęśliwa. I tak to właśnie działa. Ten scharmachowski rozmach celebrowania życia.

"Ani ta, ani tamta", to pełna humoru i niezwykłego ciepła historia dwójki braci, z których jeden żył wstrzemięźliwie, a drugi korzystał z życia jakby jutra miało nie być. Babcia Róża, zaskakująco przedsiębiorcza i zmyślna starsza pani doskonale odnajduje się w sytuacji swoich wnuków i nie godzi się na takich spadkobierców. Kocha ich obu i właśnie dlatego stawia warunek,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To nie będzie długa recenzja. Będzie szybka i treściwa tak jak szybka i treściwa była debiutancka książka Alicji Sinickiej.

"Oczy wilka" nie miała w sobie zbyt wiele logiki. Przede wszystkim absurd gonił w niej absurd. Moja pierwsza pauza polegała na rozmyślaniu jakim "nieobecnym" trzeba być kierowcą, żeby nie zauważyć, że z jezdni wjechało się na sklepowy parking i staranować stojący tam samochód. A scena znajduje się na samym początku książki!

Lena, jaką poznajemy w pierwszym tomie, jest postacią zupełnie nijaką, pozbawioną umiejętności analizy rzeczywistości i zdaje się, że również wolnej woli. Pozwala sobą kierować i manipulować swoimi decyzjami niczym mała dziewczynka, która jeszcze nie do końca pojmuje zasady rządzące relacjami międzyludzkimi. Nie rozumie relacji damsko-męskich i nie za bardzo ceni sobie więzi przyjaźni, co wynika z zupełnego zignorowania problemów, jakie miała jej przyjaciółka. Wręcz prosi się o wszystkie problemy, jakie na nią czyhają, bo samodzielnie się w nie pcha, z cielęcym uwielbieniem wzdychając do Artura.

Artur Mangano jest z kolei wręcz posągowym przykładem mafiosa. Dlaczego posągowym? Bo jego opis i zachowanie doskonale odzwierciedlałby właśnie coś twardego, zimnego i nieruchomego. Jest tak bardzo nierealnym zlepkiem ideałów, aż po czasie robi się zabawny z tym swoim teatralnym poczuciem obowiązku, powagą i wydumaną ważnością. W prawdziwym życiu ktoś tak bardzo zapatrzony w czubek własnego nosa nie dałby rady obmyślić planu odzyskania ukochanej. Z prostej przyczyny. Nie wygląda na kogoś, kto mógłby kochać kogoś poza sobą i cenić coś poza swoim imperium.

A jeśli już poruszamy motyw przewodni książki, czyli wielką miłość, której nie pokona ani czas, ani niepamięć, to muszę przyznać, że dawno się tak nie ubawiłam. Jak już wspominałam absurd gonił absurd, a zatrważająca naiwność Leny tylko to podkreślała. Widząc czarno na białym, że facet zajmuje się szemranymi interesami, doświadczając ze strony jego ludzi przemocy, uznaje, że przecież on będąc takim ładnym nie może być zły! Ponadto materialne wywłaszczenie serca bohaterki jest wręcz porażające. Dziewczyna zachwycona przepychem i rozmachem życia gangstera postanawia zignorować fakt, że na pierwszej randce, do której została zmuszona i doprowadzona siłą, odnajduje w gabinecie swojego amanta zdjęcie zwłok. Ot, efekt uboczny wielkiej miłości!

To nie będzie długa recenzja. Będzie szybka i treściwa tak jak szybka i treściwa była debiutancka książka Alicji Sinickiej.

"Oczy wilka" nie miała w sobie zbyt wiele logiki. Przede wszystkim absurd gonił w niej absurd. Moja pierwsza pauza polegała na rozmyślaniu jakim "nieobecnym" trzeba być kierowcą, żeby nie zauważyć, że z jezdni wjechało się na sklepowy parking i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tym razem dzika i nieujarzmiona Australia, która jest na równi piękna co niebezpieczna, porywa nasze serca ku wielkiej przygodzie i ogromnym emocjom. Dzieje się wiele zarówno po stronie współczesnej jak i w przeszłości, ponieważ obie bohaterki stają na rozdrożu życia i pierwszy raz mają samodzielnie pokierować swoją przyszłością.

Nie potrafię powiedzieć do której z bohaterek poczułam większą sympatię. Obie dopiero jakby stawiały pierwsze kroki w samodzielnym życiu. Kierują się sercem i instynktem. Popełniają błędy, gubią się i proszą o pomoc. Aż w końcu, po szeregu wydarzeń trafiają na właściwą ścieżkę, która dopiero po dłuższym czasie zamienia się w drogę, jaką mogą śmiało iść przed siebie.

Bardzo spodobała mi się przeszłość, w której został wiernie oddany rys historyczny Australii w czasach kolonialnych. Biali wręcz upierali się, że dadzą radę przeżyć w śmiertelnie niebezpiecznym interiorze. Niestety zamiast sięgnąć po pomoc tubylców, którzy doskonale wiedzieli, jak to zrobić, jak to już w historii się zdarzało, uciekli się do dyskryminacji rasowej. Aborygeni, rdzenni mieszkańcy tej surowej krainy, stali się służącymi białych państwa, którzy nie potrafili się odwdzięczyć niczym poza pogardą.

Bohaterki Lucindy Riley mają wspaniałą właściwość unieszczęśliwiania siebie i otoczenia. Uważam to za ogromną wadę, ponieważ odrobina egoizmu jest jak najbardziej zdrową cechą. Powodem jest oczywiście dziwnie pojęta moralność, która waży na ich całej przyszłości. Podobnie było i tym razem. Choć, jak dobrze wiemy albo przypuszczamy, i ta część kończy się happy endem, moim zdaniem niemądrym posunięciem było odsuwać ten moment o całe dekady tęsknoty i smutku. Po prostu nie lubię czegoś takiego.

Nie do końca podoba mi się również to, że autorka wsadziła wszystkie części w jeden szablon. To absolutnie piękne książki, ale nie dam rady czytać częściej niż jeden tom na kilka miesięcy, bo po prostu postęp fabularny zlewa się ze sobą. Pojawia się pewna monotonia, pomimo że każda część opowiada inną historię.

Wielka czerwona i bezlitosna australijska ziemia otworzy przed wami niesamowitą przygodę, historię piękną, niejednokrotnie wzruszającą.
„Siostra perły” opowie Wam o życiu dwóch niezależnych kobiet, które musiały same przed sobą udowodnić własną wartość i poszukując akceptacji popełniały liczne błędy. Były jednak na tyle inteligentne, że podchodziły do nich analitycznie i wyciągały z nich lekcje.

Tym razem dzika i nieujarzmiona Australia, która jest na równi piękna co niebezpieczna, porywa nasze serca ku wielkiej przygodzie i ogromnym emocjom. Dzieje się wiele zarówno po stronie współczesnej jak i w przeszłości, ponieważ obie bohaterki stają na rozdrożu życia i pierwszy raz mają samodzielnie pokierować swoją przyszłością.

Nie potrafię powiedzieć do której z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czy można się cieszyć ze śmierci kogoś bliskiego? Podczas kiedy Zuzanna zdawała się być załamana tragicznym odejściem Ignacego Rozalia zastanawiała się nad sensem utrzymywania takich pozorów. Ada z kolei rozdarta pomiędzy lojalnością względem rodziny a samej siebie nie potrafiła się ustosunkować do tej sprawy. Postawiła na własny rozwój.

Trzy silne, pokrzywdzone przez życie kobiety stają na własnych nogach w rzeczywistości zdominowanej przez mężczyzn.

Sięgnęłam po tę książkę z czystej ciekawości. Ponieważ poprzednia powieść autorki, która wzbudziła powszechny zachwyt zupełnie nie przypadła mi do gustu („Narzeczona nazisty” – recenzja) chciałam w podejściu do tej odszukać ten fenomen pisarski. I o ile w przypadku obu powieści nie mogę powiedzieć złego słowa o oprawie historycznej o tyle pod kątem fabularnym i emocjonalnym wypadło…
Lepiej niż mogłabym sobie życzyć!

Niebanalność fabularna ściga się z konsekwentnie i silnie zbudowanymi bohaterami oraz potężną dawką emocjonalności. Każdy rozdział napisany jest pięknie malowniczym stylem, który przenosi nie tylko do wydarzeń, ale również do piękna lub brzydoty lokacji. Nie ma w niej grama banału, nic nie dzieje się „jakimś cudem”. Jest przemyślana i poprowadzona naprawdę w dobry, realistyczny sposób. Świetny rys psychologiczny postaci jeszcze bardziej podkręca przeżywanie wydarzeń.

"Siła kobiet” to naprawdę bardzo dobra powieść, zbudowana na solidnym fundamencie historycznym. Czasy, w których kobiety odkryły, że mogą być kimś więcej niż matkami i żonami, w których zapragnęły realizować swoje ambicje, okupione były dużymi emocjami. Przede wszystkim krytyki, dyskryminacji i poniżania. Nie tylko ze strony męskiej, ale również bogobojnych kobiet uważających je za nieobyczajne wariatki.
Przeogromnie spodobał mi się ogólnie pojęty wątek miłości. Do dziecka, do partnera, do samej siebie. I choć w historii świata i naszego kraju walka kobiet o własną niezależność przewija się raz za razem jestem wdzięczna tym pionierkom, które pokazały jak bardzo są silne.

Czy można się cieszyć ze śmierci kogoś bliskiego? Podczas kiedy Zuzanna zdawała się być załamana tragicznym odejściem Ignacego Rozalia zastanawiała się nad sensem utrzymywania takich pozorów. Ada z kolei rozdarta pomiędzy lojalnością względem rodziny a samej siebie nie potrafiła się ustosunkować do tej sprawy. Postawiła na własny rozwój.

Trzy silne, pokrzywdzone przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wydaje mi się, że autorka trochę się zagalopowała pisząc ten tom. Przede wszystkim jest tu absolutnie wszystko, co moglibyśmy umieścić w schemacie wiktoriańskiego/edwardiańskiego romansu. W efekcie powstało coś bardzo szablonowego, bez grama efektu zaskoczenia, wręcz romantycznie mdłe. Do tego redakcja zdradza już w opisie, że sprawa się kręci wokół króla, tym samym ucinając głowę jedynej tajemnicy, jaka mogłaby wzbudzić w czytelniku sensację. Zarówno po stronie współczesnej jak i w przeszłości widzę niedociągnięcia i małe zaniedbania. Między innymi to, że Orlando jako epileptyk na silnych lekach bynajmniej nie stroni od alkoholu, co jest raczej połączeniem silnie destrukcyjnym. W fabule jednak nie robi nikomu krzywdy.

Niemniej książka jest pełna ciekawych opisów, wciągających po uszy wątków i bohaterów tak magnetycznych, że stają się prawdziwymi gwiazdami swoich wystąpień. To esencja pięknych krajobrazów, sielskości wiejskiego życia, gdzie każdy żyje plonami własnej ziemi, poddaje się okresowości roku i nieuchronności, która popycha życie do przodu. Znajdziemy tu miłość ponad wszelkimi barierami, zobaczymy jaki opór można postawić przeznaczeniu. Poczujemy wagę więzi, których nie rozerwie żadna odległość.

Według mnie niepowtarzalny styl autorki nie do końca odnalazł się w brytyjskim klimacie. Zabrakło jakiejkolwiek oryginalności czy choćby powiewu świeżości w utartym schemacie. Mimo to to bardzo miła, bliska sercu część z nieśmiertelnym morałem. Zawsze bądźmy sobą. Nie opierajmy się naszej naturze, naszemu stylowi i charakterowi, bo to właśnie one sprawiają, że jesteśmy jedyni w swoim rodzaju, niepowtarzalni.

Wydaje mi się, że autorka trochę się zagalopowała pisząc ten tom. Przede wszystkim jest tu absolutnie wszystko, co moglibyśmy umieścić w schemacie wiktoriańskiego/edwardiańskiego romansu. W efekcie powstało coś bardzo szablonowego, bez grama efektu zaskoczenia, wręcz romantycznie mdłe. Do tego redakcja zdradza już w opisie, że sprawa się kręci wokół króla, tym samym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Umiejętność zapisania więzi jest według mnie największym atutem pisarza. Kristin Hannah to wręcz fenomen w tej dziedzinie. Połączyła czymś silnym i niezniszczalnym bohaterów i wciągnęła w to czytelnika.
Obserwujemy, jak Leni asymiluje się z nowym otoczeniem. Jak w miarę upływu czasu staje się Alaskanką i jak na przestrzeni miesięcy i lat dojrzewa fizycznie i psychicznie. Dziecięce klapki opadają jej z oczu. Wie, że to co dzieje się w domu nie jest normalne. Ma szanse ucieczki, ale nie potrafi zostawić matki. Podejmuje więc walkę o szczęście z tym co ma.

"- Kocham cię.
- Ja ciebie też - wyszeptał.
Tu w bezkresie Alaski te słowa wydawały się nieważkie, nieskończenie małe. Jak drobna piąstka wygrażająca bogom".

Książka podejmuje wiele bardzo trudnych tematów. Przede wszystkim jest to przemoc zamknięta w czterech ścianach zgodnego milczenia. Choroba psychiczna w czasach, kiedy psychiatria jeszcze nie wyciągała ręki w kierunku weteranów i nie pomagała im wrócić do normalnego świata. Jest tu również mocny element dojrzewania. Pierwsza przyjaźń, miłość i strach przed odrzuceniem. Kompleksy, jakie dotykają nastolatków i czysty, piękny świat widziany ich oczami. Horyzonty zawężające się w miarę dorastania, radość z małych rzeczy i akceptacja tych, których po prostu zmienić się nie da. Wzajemne wsparcie, zrozumienie i szacunek w ograniczonej społeczności. Wiele strasznych i pięknych emocji.
To absolutnie kompletne dzieło. Nie mam względem niego żadnych zastrzeżeń, niczego, co mogłoby obniżyć ocenę. Ogromne emocje, piękno w aspekcie zarówno stylistycznym jak i fabularnym, poczucie nieuchronności i nadzieja stająca w szranki z beznadzieją. "Wielka samotność", to coś, co poczujemy na własnej skórze i czym należy się delektować odsłaniając ją strona po stronie. To kolejna perełka, dla której warto przebrnąć przez wszystkie inne.

Umiejętność zapisania więzi jest według mnie największym atutem pisarza. Kristin Hannah to wręcz fenomen w tej dziedzinie. Połączyła czymś silnym i niezniszczalnym bohaterów i wciągnęła w to czytelnika.
Obserwujemy, jak Leni asymiluje się z nowym otoczeniem. Jak w miarę upływu czasu staje się Alaskanką i jak na przestrzeni miesięcy i lat dojrzewa fizycznie i psychicznie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka jest na wskroś współczesna i opisuje wydarzenia bardzo realistyczne. Nie jest trudno wyobrazić sobie, że sytuacje występujące w niej mogły się odbyć w prawdziwym życiu. I o ile cenię tego typu powieść, to niestety ta pozycja była zupełnie sprzeczna z moimi upodobaniami.

Przede wszystkim należy wspomnieć, że nie jestem fanką osób pokroju Anny. Czy to w prawdziwym życiu, czy w książce unikam takich typów. Ludzi z dozą inteligencji, bystrych i zaradnych, którzy nie mają dla siebie szacunku. W pewnej chwili zaczęłam się zastanawiać nad podłożem psychologicznym takiego zachowania. Dziewczyny teoretycznie na poziomie, której nie do końca przeszkadza zaniedbanie samej siebie i swojego otoczenia, i odbywanie stosunków z przypadkowymi mężczyznami dla czystej rozrywki. W mojej wyobraźni powstał obraz brudaski żyjącej dla kolejnych wrażeń. Nie potrafiłam nijak jej zrozumieć.

Anna odnosi zaskakujące sukcesy w trudnej i mozolnej pracy. Daje radę stawić czoła wyzwaniu, które powinno być powierzone dużo bardziej doświadczonym pracownikom. Nie ma to jednak żadnego wpływu na poczucie własnej wartości kobiety, które jest bardzo kulejącym aspektem jej osobowości. Myśli o sobie w złych kategoriach i zupełnie się nie lubi. Lepi swoje życie z coraz bardziej niechlubnych sytuacji i nie widzi w tym niczego złego.

Uważam się za osobę o dużej i bogatej wyobraźni, a w literaturze cenię właśnie to, że potrafi tę moją wyobraźnie stymulować. "Vir" nie dokonał tego w ani jednym fragmencie. Co więcej moja wyobraźnia powoli obumierała przy dosadnych opisach. Były nieprzyjemne i nieestetyczne. Nie tylko liczne sceny seksu odarte z jakiejkolwiek sensualności. Lubię erotyzm powieści, ale to, co pojawiło się w książce było po prostu brzydkie i po czasie nużąco niesmaczne. Zaczęłam omijać pseudo pikantne sceny. Również fragmenty życia Anny jakie podglądamy są kompletnie nieskrępowane jakimkolwiek poczuciem wstydu czy też przebłysku myśli. Upija się z przypadkowymi osobami, zwraca gdzie popadnie, uprawia seks podkreślając swoją nieświeżość. Na równi z obowiązkami zawodowymi koncentruje się na kolejnych imprezach. To było złe.

Jedynym atutem tej książki jest jej całkiem przyzwoite poczucie humoru. Choć nieco wulgarne pomogło mi ją przeczytać. Rozumiem, że celem było ukazanie rozwianych złudzeń. Każdy z nas doświadczył zapewne rozczarowania, kiedy się okazało, że nasze marzenia niekoniecznie znajdują odzwierciedlenie w realiach. Na szczęście nie każdy z nas się z tego powodu stoczył moralnie.

Lubię, kiedy poznana lektura pozostawia po sobie jakiś dobry posmak. Niesie ze sobą lekcję, bo nawet najbardziej szalone i zabawne historie mogą je przekazywać. "Vir" nie ma w sobie niczego takiego. I uważam, że jest dosyć odważny w dobie walki kobiet o ich prawa, bo pokazuje przypadek zupełnie destrukcyjny względem samej siebie. Kobietę otoczoną jej własnym brudem, która sprząta nieświeże majtki i zapleśniałe jedzenie przed wizytą kolejnego kochanka. Która świadomie czy też nie wybiera dla siebie gorsze opcje, bo są wygodniejsze. Nie dostrzega oczywistego, bo musiałaby połączyć fakty.

To coś zupełnie nie dla mnie, dlatego też nie polecam jej i Wam.

Książka jest na wskroś współczesna i opisuje wydarzenia bardzo realistyczne. Nie jest trudno wyobrazić sobie, że sytuacje występujące w niej mogły się odbyć w prawdziwym życiu. I o ile cenię tego typu powieść, to niestety ta pozycja była zupełnie sprzeczna z moimi upodobaniami.

Przede wszystkim należy wspomnieć, że nie jestem fanką osób pokroju Anny. Czy to w prawdziwym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Klasycznie, według mojej obserwacji, Lucinda Riley nie potrafi wprowadzić w powieść. Początek, w którym poznajemy bohaterkę danej części, nie klei się, dłuży się i nuży. Związek pomiędzy Ally i Theo stworzony został bez żadnego wysiłku. Jest oczywisty, lukrowy i sprawia, że oczekujemy aż fabuła przejdzie do kolejnego punktu. Co więcej muszę napisać, że uważam Theo za raczej marnego kapitana, który dla ambicji naraził życie załogi. Ale nie spojlerując muszę uciąć tą wypowiedź w tym miejscu.

Kiedy już bańka pryska ujawnia się prawdziwy talent autorki do plątania losów, krzyżowania ludzkich dróg i empatii, z którą prowadzi sercem każdą ze swoich bohaterek. Podobnie jak w pierwszym tomie mamy genialne belle epoque w sercu Paryża i zjawiskowe Rio, tak w tym każda strona przesiąknięta jest norweskim klimatem. Mroźnym, orzeźwiającym i okrytym tajemnicami.

“Siostra burzy” otwiera się przed nami ogromna przestrzeń pełna zjawiskowych fiordów, bujnych lasów, graniastych gór i miękkich dolin, wypełniona po brzegi muzyką. To właśnie muzyka prowadzi przez kolejne rozdziały i przelewa się między stronami. Jest wdzięcznym sposobem wyrażania emocji, ale bardzo trudnym, jeśli chodzi o opisanie jej w powieści. Czy Lucindzie się to udało? Tak. Niemalże słyszymy pierwsze takty “Peer Gynta” i porywającą serce pieśń Solwejgi. Słyszymy ciszę, jaka zapada w fosie dla orkiestry tuż przez pierwszym taktem, a później całe morze wzruszeń i uniesień właśnie z muzyką związanych. To niesamowite, ale udało jej się to!

Naprzemiennie lawirujemy pomiędzy współczesnością a XIX wiekiem. Nic w teraźniejszości nie postępuje, póki przeszłość nie odkryje swoich tajemnic. I znowu zupełne pomieszanie wątków historycznych z fikcją fabularną zupełnie zawraca w głowie, bo w pewnej chwili pauzujemy zastawiając się co tu tak naprawdę się odbyło, a co dopisała autorka.

Klasycznie, według mojej obserwacji, Lucinda Riley nie potrafi wprowadzić w powieść. Początek, w którym poznajemy bohaterkę danej części, nie klei się, dłuży się i nuży. Związek pomiędzy Ally i Theo stworzony został bez żadnego wysiłku. Jest oczywisty, lukrowy i sprawia, że oczekujemy aż fabuła przejdzie do kolejnego punktu. Co więcej muszę napisać, że uważam Theo za raczej...

więcej Pokaż mimo to