Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Pierwszy tom cyklu Agaty Polte zrobił na mnie naprawdę dobre wrażenie, nawet jeżeli od kilku miesięcy towarzyszy mi przeświadczenie, że mafii na książkowym rynku jest odrobinę za dużo. Ciężko jest wymyślić coś oryginalnego, spójnego, co wciągnie czytelnika i pozostawi go ze złamanym sercem, ale i satysfakcją po udanej lekturze. Pani Polte zdążyła udowodnić, że dobrze czuje się w zabawie z emocjami, w humorze i niespodziewanych zwrotach akcji.

Brynn nie jest moim ulubionym typem bohaterki, ale w romansach typowo mafijnych nie jest to dla mnie żadną nowością. Rzadko pojawiają się tam kobiety, które naprawdę lubię albo które przynajmniej mnie nie irytują. Historia Brynn i argumenty przemawiające za jej takim, a nie innym zachowaniem, zostały dobrze przemyślane i zaprezentowane w naprawdę ciekawy sposób, ale problem stanowi dla mnie właśnie wspomniane już zachowanie. Bohaterka teoretycznie silna, zadziorna, nieufna wobec ludzi i świata, w rzeczywistości wypada mało wiarygodnie.

Dużo bardziej przemówiła do mnie postać Mattheo, choć i tutaj nie mogę powstrzymać się przed drobnym ,,ale”. Bohater bardzo schematyczny, taki, jakich na rynku jest już naprawdę sporo. Nieprzyzwoicie seksowny, obrzydliwie bogaty, rodzina jest dla niego najwyższą wartością. Tutaj sytuację jednak znów ratuje jego historia i motywacje, które kierują jego działaniami i podejmowanymi decyzjami. Ostatecznie jednak razem wypadają naprawdę dobrze, ich sceny są ciekawe, przepełnione emocjami i napięciem, które w mafijnych erotykach tak bardzo lubimy. Byłam miło zaskoczona, że nie zabrakło tutaj rozmów, poznawania się, wspólnego spędzania czasu. Jest to bowiem element, o którym autorzy często zapominają, skupiając się jedynie na pożądaniu i fizycznej stronie relacji między bohaterami.

Momentami znów czułam się tak, jak gdyby autorka bardzo szybko i jak najdokładniej chciała wyjaśnić czytelnikowi sposób funkcjonowania bostońskiej mafii. Za dużo było tutaj suchych faktów, za mało informacji zbieranych w toku rozmów między bohaterami i wydarzeń. Ostatecznie jednak motyw ten został dopracowany, autorka miała na niego pomysł i skrupulatnie go zrealizowała. Intrygi, tajemnice, zastosowane rozwiązania fabularne – to wszystko sprawiało, że tekst czytało się szybko, a spędzony nad nim czas opiewał w wiele skrajnych emocji.

Jednym bohaterom się kibicowało, innych nienawidziło, chciało się poznać zakończenie, ale jednocześnie czuło się smutek, gdy to nastąpiło. Agata Polte zaserwowała uczuciowy rollercoaster, do którego ja bardzo chętnie powrócę i przez który nie mogę się doczekać kolejnych książek autorki.

Pierwszy tom cyklu Agaty Polte zrobił na mnie naprawdę dobre wrażenie, nawet jeżeli od kilku miesięcy towarzyszy mi przeświadczenie, że mafii na książkowym rynku jest odrobinę za dużo. Ciężko jest wymyślić coś oryginalnego, spójnego, co wciągnie czytelnika i pozostawi go ze złamanym sercem, ale i satysfakcją po udanej lekturze. Pani Polte zdążyła udowodnić, że dobrze czuje...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ameryka w latach pięćdziesiątych to niewątpliwie dość oryginalne osadzenie fabuły powieści, którą określiłabym mianem książki obyczajowej z zadatkami na całkiem dobry kryminał. Jeżeli dodamy do tego ciekawe, niezwykle poruszające wątki walki płci i rasy o swoje prawa, wychodzi nam naprawdę udany debiut, który swoją tematyką ma szansę zaistnieć na książkowym rynku.

Zniknięcie matki i żony z jednego z idealnych domów na przedmieściach Santa Monica rzuca podejrzenia na czarnoskórą Ruby, która dotychczas pracowała tam jako pomoc. W toku śledztwa szczęśliwie trafia na detektywa z Nowego Jorku, którego otwartość i tolerancja daje nadzieję na szczęśliwe zamknięcie sprawy. Czy jednostka możne wygrać w starciu z latami tradycji, uprzedzeń i przekonaniu o wyższości jednej rasy na drugą?

Idealnie przystrzyżony trawnik, ogromne, bogato zdobione posiadłości, schludnie ubrane dzieci, panie domu w kolorowych sukienkach czekające na powrót z pracy ukochanego męża, a to wszystko w urokliwej dzielnicy, gdzie sąsiedzi służą pomocą – to wszystko staje się tłem dla skrywanych za zamkniętymi drzwiami domów dramatów, w których oskarżenia padały na tych, którzy nie zawsze mogli się obronić. Ruby jest jednak bystrą kobietą i dobrą obserwatorką, dlatego to między innymi jej spostrzegawczości i umiejętności analitycznego myślenia na jaw wychodzą tajemnice, które rzucają nowe światło na dotychczas idealne życie zaginionej Joyce.

Nie jestem wybrednym czytelnikiem, jeżeli chodzi o wątki kryminalne. Wiem, jak trudno jest taki stworzyć, aby był on spójny, logiczny, ale jednocześnie zaskakujący. Tutaj zdecydowanie zabrakło tego ostatniego elementu, ponieważ nawet czytelniczy laik domyśliłby się zakończenia i rozwiązania. Nie uważam jednak, że to ogromna wada tej książki. Dużo większe emocje obudził we mnie wątek obyczajowy i tło, jakim było żyjące w utartych przekonaniach i pozorach społeczeństwo lat pięćdziesiątych. Osobiście bardzo lubię tak skonstruowane historie oraz towarzyszący im klimat. Tutaj od nadmiaru pozornie perfekcyjnego życia było aż duszno, a każde kolejne zdanie zbliżało czytelnika do wybuchu bomby.

Uważam ten debiut za niezwykle udany. Nie ma tu niczego odkrywczego, historii daleko jest do klasycznego, typowego kryminału, ale to właśnie stworzona przez autorkę atmosfera zrobiła na mnie największe wrażenie. Mamy tutaj dużo szczegółów, możliwość prowadzenia obserwacji, co w połączeniu z lekkim piórem autorki i umiejętnością budowania napięcia sprawia, że lekturę niemal się pochłania.

Ameryka w latach pięćdziesiątych to niewątpliwie dość oryginalne osadzenie fabuły powieści, którą określiłabym mianem książki obyczajowej z zadatkami na całkiem dobry kryminał. Jeżeli dodamy do tego ciekawe, niezwykle poruszające wątki walki płci i rasy o swoje prawa, wychodzi nam naprawdę udany debiut, który swoją tematyką ma szansę zaistnieć na książkowym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Był sobie kiedyś serial ,,Zaklinaczka duchów”, o którym przypomniał mi właśnie opis tej książki. Nie mam pojęcia, czy to zabieg celowy, czy jedynie zbieg okoliczności, ale niewątpliwie była to jedna z pierwszych rzeczy, które zwróciły moją uwagę i w jakimś stopniu mnie zaintrygowały.

Nie przepadam za książkami, których akcja rozgrywa się na naszym rodzinnym podwórku, dlatego podchodzę do tego typu pozycji sceptycznie. Paradoksalnie nie potrafię wczuć się w to, co mamy blisko, na wyciągnięcie ręki. I tym razem nie urzekło mnie urokliwe miasteczko znad morza, ale to przecież zaledwie kropla w morzu wartych poruszenia aspektów, szczególnie że opisów okolicy nie było tak straszliwie dużo. W tej historii wyszło to na plus.

Iwona Bogusz bardzo zgrabnie jak na debiut porusza się między kryminałem a powieścią obyczajową z niewielką domieszką czegoś fantastycznego. Choć nie było tutaj drastycznych opisów zbrodni, to jednak zagadka sama w sobie zrobiła na mnie wrażenie, tak samo zresztą jak jej rozwiązanie, które mocno rozjechało się z moimi założeniami. Albo słaby ze mnie detektyw, albo z pani Bogusz dobra autorka.

Choć początek czytało mi się ciężko, to jednak z czasem przyzwyczaiłam się nie tylko do stylu autorki, ale przede wszystkim do stworzonego przez nią klimatu. Główny bohater kojarzył mi się z poczciwym staruszkiem, który ma w sobie najwięcej odwagi ze wszystkich, by przeciwstawić się czającemu się na każdym kroku złu.

Powieść ciekawa, przyjemna, zdecydowanie nieco inna niż te dotychczasowe, z którymi miałam okazję się spotkać. Nie pochłonęłam jej na raz, nie wiem, czy do niej wrócę, ale na pewno nie żałuję spędzonego nad nią czasu. Trudne relacje w rodzinie, skomplikowana przeszłość, wychodzące na światło dzienne tajemnice, dramaty rozgrywające się za zamkniętymi drzwiami uroczego miasteczka – mieszanka, która wciąga czytelnika, ale jednocześnie zmusza do refleksji nad tym, co dzieje się w naszej najbliższej okolicy i czy to przypadkiem my nie powinniśmy stać się wyczulonym na ludzką krzywdę Julianem Tiliańskim.

Był sobie kiedyś serial ,,Zaklinaczka duchów”, o którym przypomniał mi właśnie opis tej książki. Nie mam pojęcia, czy to zabieg celowy, czy jedynie zbieg okoliczności, ale niewątpliwie była to jedna z pierwszych rzeczy, które zwróciły moją uwagę i w jakimś stopniu mnie zaintrygowały.

Nie przepadam za książkami, których akcja rozgrywa się na naszym rodzinnym podwórku,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ina Nacht powróciła z kolejną częścią serii książek z Kotliny Kłodzkiej. Powrót ten był przeze mnie długo wyczekiwany, bo poprzednia część zrobiła na mnie oszałamiające wrażenie, a sposób, w jaki autorka wykreowała mrok czający się w mojej okolicy, sprawił, że już nie potrafię patrzeć na nią tak samo. Czy wysoki poziom został utrzymany? Czy nowi bohaterowie prezentują się tak dobrze, jak ci z poprzedniego tomu? Czy rozwój tych, którzy zostali, poszedł w odpowiednim kierunku?

Zacznę od wątku, który w pierwszej części zaintrygował mnie najmocniej – początki historii sierżant Kariny Maj i jej relacji z niebezpiecznym kolegą po fachu sprawiały, że serce biło mi mocniej. Niecierpliwie czekałam na rozwój sytuacji między nimi, ale tutaj poczułam ogromny zawód. Mam wrażenie, że Karina i Aleks zostali potraktowani bardzo po macoszemu, że między nimi wszystko działo się szybko, a ja nie potrafiłam za tym nadążyć. Rozumiem, że przy tylu bohaterach i wątkach należało skupić się na każdym po trochę, ale tutaj nie umiałam się wczuć. Zakończenie było mocno przewidywalne i myślę, że tak samo przewidywalne będzie dalsze poprowadzenie tej części fabuły. Doceniam poruszenie istotnego problemu przemocy i naprawdę toksycznej, wyniszczającej relacji, strachu przed poproszeniem o pomoc i uzewnętrznieniem się z problemami i mimo wszystko nadal uważam to za najciekawszy element historii.

Nowa bohaterka – Klementyna, psycholog z Warszawy oddelegowana do Kłodzka w celu zapewnienia pomocy miejscowej policji – niekoniecznie mnie urzekła. Odebrałam ją jako zwyczajną, momentami niezwykle nudną. Historia jej życia nie była rozwinięta na tyle, bym poczuła się zafascynowana, tak samo jak nie przywiązywałam dużej wagi do problemów, z jakimi musiała się zmierzyć, samotnie wychowując dorastającą córkę. Najciekawszym dodatkiem do tej bohaterki były momenty, w których obcowała z obrazami. Ich barwne opisy wprowadzały ponury, przerażający nastrój, co niekoniecznie szło w parze z moją psotną wyobraźnią oraz późnymi godzinami nocnymi.

Ina Nacht ma niebywały talent do tworzenia opisów obrazów i sztuki w ogóle. Mogłam sobie wyobrazić każdy detal, zobaczyć każdą zachodzącą na obrazie zmianę, poczuć to, co czuli bohaterowie, kiedy znajdowali się w otoczeniu dziwacznych malowideł. Dodatkowym smaczkiem były dla mnie opisy znajomych miejsc, nazwy miejscowości, w których przebywam niemal każdego dnia, historie, które znam dzięki życiu w tej okolicy. To wpędzało mnie w jeszcze większy niepokój.

Cała zagadka kryminalna wydawała się być gdzieś obok prywatnych zawirowań bohaterów, co nieco psuło mi obraz całej książki. Nie nazwałabym jej typowym kryminałem, bo samo śledztwo nie było wątkiem mocno rozwiniętym, tak samo zresztą jak jego zakończenie. Myślę, że to element, nad którym autorka mogłaby jeszcze trochę popracować, jednak książkę jako całość oceniam na plus.

Uwielbiam styl Iny Nacht, kocham klimat jej historii, jestem zachwycona tym, że powstała książka osadzona w moich rodzinnych stronach. Niecierpliwie czekam na kolejną część tej serii oraz wiele innych, bo oryginalność, przepiękne opisy i kreowanie niezwykłej atmosfery to ogromne zalety tekstów autorki.

Ina Nacht powróciła z kolejną częścią serii książek z Kotliny Kłodzkiej. Powrót ten był przeze mnie długo wyczekiwany, bo poprzednia część zrobiła na mnie oszałamiające wrażenie, a sposób, w jaki autorka wykreowała mrok czający się w mojej okolicy, sprawił, że już nie potrafię patrzeć na nią tak samo. Czy wysoki poziom został utrzymany? Czy nowi bohaterowie prezentują się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Opowiadania to zupełnie nie moja bajka, dlatego do lektury tego zbioru podchodziłam raczej sceptycznie, wątpiąc, że znalazłabym tutaj coś, co mogłoby mnie urzec. Sam opis również mnie nie zachwycił, bo jednoznacznie kojarzył mi się z wiecznie nieszczęśliwymi, pechowymi bohaterami, którzy szukają w swoim życiu miłości czasami niemal na siłę. Jak było w rzeczywistości?

Oddzielne części, historie, bohaterowie. Podstawowym filarem tej książki jest przede wszystkim różnorodność postaci, sytuacji, rozterek. Wiele perspektyw pozwala bardzo szybko dostrzec, jak wiele istnieje definicji oraz rodzajów miłości, że na pewne uczucia nie ma jednej, doskonałej recepty, a życie pisze scenariusze tak różne, że nie sposób przewidzieć chociaż połowę z nich.

Urzekły mnie różne prawdziwe i równie istotne oblicza miłości – tej między dziećmi, przyjaciółmi, partnerami, ale również uczucia do samego siebie. Czas spędzony z tymi tekstami to emocjonalny rollercoaster, nawet jeżeli lektury nie połknie się w jeden wieczór ze względu na to, jak łatwo można popaść w zadumę, zastanowić się nad pewnymi sprawami oraz swoim życiem. Książka nie jest lekka, ale zwraca uwagę na istotne problemy dnia codziennego, często bagatelizowane i pomijane, bo to przecież ,,drobnostki”.

Bardzo podobał mi się styl i język całości. Niebanalne historie ubrane w piękne słowa, ale jednocześnie bardzo konkretne i dający dobry ogląd na współczesny świat, wielkomiejskie życie, uczucia, które prowokują różne sytuacje. Zżycie się z tą książką – książką, nie poszczególnymi postaciami – przyszło mi bardzo łatwo. I chociaż wiele jest tutaj gorzkich rozwiązań, to jednak teksty pozostawiają po sobie naprawdę przyjemne wrażenia.

Nie będę opisywać, które historie podobały mi się bardziej, które mniej, bo osobiście wolę traktować ,,Modern love” jako całość, która bawi, wzrusza, uczy. Myślę, że na książkowym rynku bardzo brakuje tekstów tego typu, a szkoda, bo są niezwykle wartościowe nie tylko dla czytelników, ale przede wszystkim ludzi.

Opowiadania to zupełnie nie moja bajka, dlatego do lektury tego zbioru podchodziłam raczej sceptycznie, wątpiąc, że znalazłabym tutaj coś, co mogłoby mnie urzec. Sam opis również mnie nie zachwycił, bo jednoznacznie kojarzył mi się z wiecznie nieszczęśliwymi, pechowymi bohaterami, którzy szukają w swoim życiu miłości czasami niemal na siłę. Jak było w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Okładka oraz tytuł to połączenie idealne, choć po zapoznaniu się z opisem mój zapał został nieco ostudzony. Spodziewałam się tutaj zawiłych wątków psychologicznych, tajemnic, zwrotów akcji, a dostałam opasłe tomisko, na objętość którego w dużej mierze składają się niewiele wnoszące do życia postaci i czytelnika opisy. Te z czasem zaczęły irytować nawet mnie, a raz jeszcze przypomnę, że dużo bardziej od części dialogowej wolę właśnie narrację. Natłok postaci i pomysłów sprawiły, że lektura bardzo się dłużyła, końca afer i dramatów nie było widać, a niektóre sceny mogłyby zostać zwyczajnie pominięte i wszystkim wyszłoby to na dobre.

Miałam spory problem, ponieważ zżycie się z bohaterami było tutaj praktycznie niemożliwe. Nick to przystojny milioner, których na rynku książkowym jest w ostatnim czasie pełno. Zazdrosny, zaborczy, uwielbia mieć kontrolę nad wszystkim i wszystkimi - włącznie ze swoją kobietą. Osobiście motyw zaborczego, bogatego dupka zaczyna mnie już trochę męczyć, szczególnie jeżeli nie kryje się za tym żadna autentycznie przedstawiona historia. O ile jednak on był znośny, o tyle główna bohaterka prawdopodobnie trafia na moją czarną listę. Andrea to rozchwiana emocjonalnie dorosła kobieta o mentalności nastolatki. Choć autorka próbuje przekonać nas, że ta ciężko pracuje, zajmuje się córką i jest mocno związana z rodziną, to ostatecznie daje się poznać jako podrzucająca dziecko babci i przyjaciółce dziwaczka, która nie do końca wie, czego właściwie chce od życia. To jednak nie jest mój największy zarzut. Ten kieruję bezpośrednio do autorki, bo dawno nic nie przeszkadzało mi w tekście tak, jak nachalne wręcz pokazywanie, że wartość kobiety, jej szczęście, pozycja w społeczeństwie i bycie postrzeganą przez otoczenie są tak mocno zależne od tego, CZY MA W SWOIM ŻYCIU FACETA.

Fabuła przypomina współczesną, trochę bardziej pikantną wersję bajki o Kopciuszku, co również nie jest niczym oryginalnym, jeżeli przypominmy sobie chociażby historię Christiana i Any z ,,50 twarzy Greya''. Zabójczo przystojny milioner, niewyróżniająca się niczym szara myszka, która jakimś cudem robi na nim oszałamiające wrażenie, zawsze gotowa do pomocy przyjaciółka, nieszczęśliwie zakochany przyjaciel i wiele innych podobieństw, które można by tak wymieniać i wymieniać.

Chciałabym napisać, że tekst czytało się szybko i przyjemnie, ale tym razem była to droga przez mękę. Dużo nieudanych żartów, niepotrzebnych przemyśleń, porównań, których chyba nawet nie próbuję zrozumieć, a na koniec crème de la crème - opisy stosunku, gdzie padają sformułowania pokroju ,,(...)wbić swój język w moją wisienkę''.

Książka jest po prostu średnia i nie do końca wiem, jakim cudem przez nią przebrnęłam.

Okładka oraz tytuł to połączenie idealne, choć po zapoznaniu się z opisem mój zapał został nieco ostudzony. Spodziewałam się tutaj zawiłych wątków psychologicznych, tajemnic, zwrotów akcji, a dostałam opasłe tomisko, na objętość którego w dużej mierze składają się niewiele wnoszące do życia postaci i czytelnika opisy. Te z czasem zaczęły irytować nawet mnie, a raz jeszcze...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Natasza to młoda kobieta, która od miesięcy zmaga się z depresją i stroni od ludzi. Nowe sąsiedztwo bardzo ją irytuje – młodzi ludzie często hałasują, zakłócając jej rytm dnia i nocy.

Norbert to imprezowicz i muzyk. Nie rozumie swojej sąsiadki, ale jednocześnie jest nią coraz bardziej zaintrygowany.

Oboje zdają sobie sprawę, że betonowa ściana nie jest jedynym murem, który ich dzieli. Należą do dwóch różnych światów, które nigdy wzajemnie się nie zrozumieją.

Za ścianą chciała słyszeć tylko ciszę.
On chciał jedynie zobaczyć jej uśmiech.
Weszli w układ, którego finału nie przewidzieli.
Czasem coś, co łączy, tak naprawdę dzieli.

J. Harrow kolejny raz zaskoczyła pozytywnie i twardo trzyma swoje miejsce w pierwszej trójce moich ulubionych polskich autorów. „Ściana” to książka, która ukazała się dzisiaj na wydawniczym rynku nakładem nowego wydawnictwa Imagine Books i którą KONIECZNIE musicie przeczytać, licząc się z tym, że na dobre porwie Was rzeczywistość Nataszy i Norberta. A jest to świat, w którym nie brak problemów, w którym został poruszony społeczny problem i w którym nic nie będzie kolorowe, jeśli bohaterowie sami nie nadadzą swojej rzeczywistości wyrazistych barw.

Tak naprawdę, nie jestem w stanie powiedzieć, co w tej książce urzekło mnie najbardziej, bo ona jako całość urzekła mnie nie w stu, a w dwustu procentach.

Bardzo podoba mi się postać Nataszy. Młodej kobiety, która za sprawą wydarzeń, które ją dotknęły, zatraciła siebie. Odizolowała się od społeczeństwa, popadła w rutynę, z której nie potrafiła się wydostać, a ukojenia dla swojej psychiki szukała w samotności i kolejnych butelkach alkoholu. Jedyną osobą, na którą potrafiła się otworzyć, była jej siostra. Ta jedna, najbliższa osoba, przed którą potrafiła być sobą, zarówno tą złą, jak i dobrą wersją. Przyznam szczerze, że sposób, w jaki została ona przedstawiona, to jak dobrze zostały opisane jej odczucia i jak zostały wytłumaczone decyzje, które podejmowały, doprowadziły do tego, że z dziecinną łatwością przyszło mi zrozumienie tej postaci. Spory wpływ na to miał fakt, że potrafiłam w niej dostrzec jakąś cząstkę samej siebie, więc to, co robiła, jak się czuła i jakie decyzje podejmowała, chwytało mnie za serce, doprowadzało do ucisku w gardle i zastanowienia się nad wieloma rzeczami. Jeszcze bardziej spodobało mi się to, w jaki sposób Natasza zaczęła się zmieniać. Fakt, że potrafiła się przełamać i odejść od znanej sobie, bezpiecznej rutyny, wywołał uśmiech i dumę z tego, że zrobiła jakiś krok do przodu i zmusiło do trzymania kciuków, by się udało.

Jeśli chodzi o Norberta, jego również nie da się nie polubić. Podobnie jak Natasza, on również ma swoją przeszłość, której musi stawić czoła. Jest ona inna, ale równie bolesna. Mężczyzna w przeciwieństwie do Nataszy znajduje inne sposoby na odreagowanie i danie upustu temu, co w nim siedzi. Jest charyzmatyczny, towarzyski i na swój sposób naprawdę zabawny, co idealnie kontrastuje z postacią jego sąsiadki i pokazuje, że przeciwieństwa mają szansę na to, żeby się przyciągać, a to stwierdzenie to nie są puste słowa. Początkowo nawet trochę mnie irytował. Myślałam, że będzie to jedna z tych męskich postaci, gdzie facet ma się nie wiadomo za kogo i liczy się dla niego tylko dobra zabawa, kobiety, które można zmieniać, jak skarpetki i który jest zapatrzonym w czubek własnego nosa bucem. Okazało się jednak, że to facet z dobrym sercem, który ma swoje wartości, przekonania, a przy tym kieruje się zrozumieniem, cierpliwością i potrafi wyciągnąć do drugiej osoby pomocną dłoń.

Cała ich relacja również ma w sobie to coś. Zaczyna się dość… niewinnie. Dwoje sąsiadów, ciężkie początki, potem pierwsze spotkania i powoli narastająca sympatia, dzięki której ta dwójka zaczyna się na siebie coraz bardziej na siebie otwierać. Rozmawiają, spędzają ze sobą upojne chwile, wspierają się w różnych aspektach dnia codziennego, a na to wszystko dają sobie zaledwie miesiąc, bo na tym polega układ, w który zdecydowali się wejść. To wystarczy jednak, byśmy mogli zapoznać się z tajemnicami, które w sobie skrywali, zrozumieć ich i dojść do momentu, w którym długo odkrywana tajemnica doprowadza do momentu, w którym czujemy, że serce zaczyna pękać, a oczy wilgotnieją od łez.

Tu zrozumiałam, dlaczego w pakiecie z książką, autorka podzieliła się chusteczkami. Nie ma się co oszukiwać, są potrzebne, o ile nie jesteśmy bezlitośni i nieczuli. Dawno żadna książka nie wymusiła na mnie tylu łez. Właściwie ostatnią, której się to udało, był Promyczek od Kim Holden. Tu zaś sytuacja się powtórzyła i wiem, że jeszcze długo ta historia będzie mi siedzieć w głowie, a za jakiś czas wrócę do niej raz, drugi, trzeci. Bo warto wracać do książek, które są życiowe, które zmuszają do refleksji i chwytają za serce. J. Harrow w przypadku tego tytułu przeszła samą siebie. Śmiało mogę stwierdzić, że jest to jak dotąd najlepsza książka, która wyszła spod jej pióra i pierwsza, w której cytaty spisywałam regularnie, by móc do nich wracać i pomyśleć nad otaczającą mnie rzeczywistością.

Reasumując, jeśli chcecie spędzić dzień z naprawdę dobrą książką, która pochłonie Was do reszty, która zapadnie Wam w pamięć i znajdzie sobie stałe miejsce w Waszych czytelniczych sercach, to nie możecie przejść obojętnie obok „Ściany”. Mamy tutaj dwa światy, odmienne, a zarazem takie, które łączy smutna przeszłość. Budowanie relacji od podstaw i bohaterów, którzy chcą się podnieść z kolan. Autorka w jednym momencie doprowadza nas do śmiechu, a w kolejnym zrzuca na nas olbrzymią, emocjonalną bombę. Lawiruje między jednym a drugim z niesamowitą łatwością, sprawia, że ciężko jest oderwać się od kolejnych rozdziałów, że chce się więcej i więcej. Na koniec zostawia nas z głową pełną myśli, poczuciem pustki i rozczarowaniem, że to już koniec.

Krótko mówiąc, jako ambasadorki medialne „Ściany” gorąco polecamy ten tytuł każdemu, kto chce spędzić czas z bardzo wartościową lekturą. Nie zastanawiajcie się i sprawcie go sobie, bo gwarantujemy, że nie pożałujecie. Ponadto niedługo zorganizujemy dla Was rozdanie, w którym do zdobycia będzie egzemplarz ściany. A po rozdaniu… Zobaczycie!

Natasza to młoda kobieta, która od miesięcy zmaga się z depresją i stroni od ludzi. Nowe sąsiedztwo bardzo ją irytuje – młodzi ludzie często hałasują, zakłócając jej rytm dnia i nocy.

Norbert to imprezowicz i muzyk. Nie rozumie swojej sąsiadki, ale jednocześnie jest nią coraz bardziej zaintrygowany.

Oboje zdają sobie sprawę, że betonowa ściana nie jest jedynym murem,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy po raz pierwszy zerknęłam na opis książki, poczułam się zaciekawiona. Sprzątaczka w rezydencji bezwzględnego mafiosa może nie brzmi jak coś oryginalnego, ale zmęczenie przypadkowymi spotkaniami daje mi się we znaki coraz mocniej. Miła odmiana, chociaż okładka – tak jak w przypadku poprzedniej części – nie skradła mojego serca. Ponieważ jednak zmysł estetyczny to sprawa indywidualna, zostawmy to i przejdźmy do dużo istotniejszego wnętrza.

Poprzednia część mnie nie urzekła, dlatego względem tej nie miałam żadnych oczekiwań. Stwierdziłam, że albo miło się zaskoczę, albo po prostu gorzej już nie będzie. Niestety – było. Myślałam, że to Łucja ze ,,Skazanej przez mafię” mogłaby aspirować do miana jednej z najmniej inteligentnych bohaterek romansów mafijnych, ale jednak – Wanda poszła o krok dalej. Bohaterka jakich wiele – nijaka, ale kreowana na ciekawą z przyczyn bliżej czytelnikowi niewiadomych. Będąc na miejscu Roberto, oszalałabym, ale wcale nie z miłości, a irytacji. On jednak wcale nie wypadł lepiej. Niby zasadniczy, niby skupiony na swoich obowiązkach, ale to wszystko tylko NA NIBY. Gdybym miała stwierdzić, która para z całej serii wzbudziła we mnie największe emocje, to z przykrością musiałabym napisać, że żadna. Kształtowanie bohaterów, ich historia, decyzje – to wszystko było tutaj tak płaskie, banalne i niedorzeczne, że najlepszym zakończeniem byłaby ich śmierć.

O ile przy poprzedniej części parę razy się zaśmiałam podczas lektury, o tyle tutaj nie był to nawet śmiech bezradności. Żarty były tak żenujące, tak niskich lotów, tak prostackie – czasami naprawdę zapominałam o tym, że czytam coś mafijnego. Być może to ja wymagam wiele, być może jestem zmęczona tym materiałem, a być może to po prostu rynek nie ma obecnie do zaoferowania niczego więcej niż taka lekka, zabawna lektura, która z brutalnością, intrygami i prawdziwymi mafijnymi zasadami ma niewiele wspólnego. Szkoda, bo temat jest wdzięczny, ale przepracowany na tak wiele niewłaściwych sposobów, że łatwo można się znudzić.

Fanką tej części nie jestem, całej serii chyba również nie. Wysyp książek o tematyce mafijnej na rynku jest tak ogromny, że ciężko jest obecnie stworzyć coś, co naprawdę wbije czytelnika w fotel. Tutaj niestety się nie udało, mimo tego, że styl autorki jest naprawdę przyjemny. To jednak nie wystarczyło, bym pokochała jej spojrzenie na mafię i życie w jej szeregach.

Kiedy po raz pierwszy zerknęłam na opis książki, poczułam się zaciekawiona. Sprzątaczka w rezydencji bezwzględnego mafiosa może nie brzmi jak coś oryginalnego, ale zmęczenie przypadkowymi spotkaniami daje mi się we znaki coraz mocniej. Miła odmiana, chociaż okładka – tak jak w przypadku poprzedniej części – nie skradła mojego serca. Ponieważ jednak zmysł estetyczny to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Moje uczucia względem debiutów są raczej mieszane. Niektóre to prawdziwe perełki, inne to książki, o których wolałabym zapomnieć, a w jeszcze innych widzę potencjał do dalszego, owocnego rozwoju. Jak jest w przypadku Magdaleny Szwedy i jej ,,Króla Midasa''?

Sam początek książki to zderzenie z wewnętrznym monologiem Leonarda - tytułowego Króla Midasa, który zamienia w złoto wszystko, czego się dotyka. Niestety dla mnie był to zabieg bardzo nietrafiony. Bardzo szybko poczułam się tak, jak gdyby czytelnik był tutaj postawiony w roli głupka, którego należy uderzyć w głowę cegłą i wyjaśnić mu funkcjonowanie pewnych mafijnych zasad, układów i hierarchii. W czasie, kiedy książkowy rynek ugina się pod książkami z motywem mafii, było to zupełnie niepotrzebne i po prostu nudne. Sam główny bohater również nie przekonał mnie do siebie. O ile jego przeszłość mogła wzbudzić zainteresowanie, o tyle jego obecna postawa była mocno przerysowana - szczególnie w tych pierwszych, więziennych scenach, gdy jeden z młodszych strażników dostawał z jego powodu histerii, a wyższy rangą pracownik obiektu wdawał się w bezsensowne, słowne przepychanki. Często odnosiłam wrażenie, że nie mamy tu do czynienia z mafijnym bossem, który może pozwolić sobie na nonszalancję, tylko rozkapryszonym dzieciakiem, bawiącym się w mafię i budującym swoje imperium na farcie.

Chciałabym napisać, że niejednoznaczną postacią była Emily i nadać temu pozytywny wydźwięk, ale niestety - wiele razy nazwałabym ją po głupią. Wydanie brata policji, a potem prośba o pomoc, ponieważ potrzebowała pieniędzy z powodu nieplanowanej ciąży to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Postać prowadzona bardzo niekonsekwentnie - raz harda, za chwilę potulna jak baranek; z jednej strony zdaje sobie sprawę z brutalności mafijnego świata, za chwilę wierzy, że w sumie to nikt jej nie skrzywdzi. I chociaż każda z tych postaci ma za sobą trudną przeszłość, a autorka poruszyła w tekście wiele ważnych problemów, to jednak nie udało się jej przekonać mnie do chemii i uczucia między tą dwójką.

Dialogi były dla mnie bardzo toporne, ale wynagradzały mi to rozbudowane opisy, których osobiście zwolenniczką jestem. Właściwie sam styl autorki jest bardzo przyjemny, co w połączeniu z ciekawymi pomysłami daje naprawdę niezły materiał na przyszłość. Wydaje mi się, że warto byłoby również popracować nad segregacją pomysłów. Podczas lektury miałam wrażenie, że pani Szweda miała ich aż za dużo i wszystkie pragnęła upchnąć w jednotomowej historii. W ostateczności działo się tutaj za dużo, często było dość chaotycznie, a niemal każde wyjście bohaterów z domu wiązało się z czyhającym na każdym kroku niebezpieczeństwem i latającymi w powietrzu kulami. Straty w ludziach były ogromne, jednak ostatecznie trochę przeszkadzało mi to, jak ogromna pelerynka bezpieczeństwa zawisnęła nad Leo i Emily.

Mam mieszane uczucia. Pomysł był dobry (nawet jeżeli odrobinę schematyczny), ale wykonanie zdecydowanie gorsze. Nie wiem, czy to kwestia przesytu, czy mafijne historie nie mają do zaoferowania niczego więcej poza złym facetem i niewinną, skrzywdzoną przez życie kobietą, ale na razie chyba powiem temu motywowi STOP.

Moje uczucia względem debiutów są raczej mieszane. Niektóre to prawdziwe perełki, inne to książki, o których wolałabym zapomnieć, a w jeszcze innych widzę potencjał do dalszego, owocnego rozwoju. Jak jest w przypadku Magdaleny Szwedy i jej ,,Króla Midasa''?

Sam początek książki to zderzenie z wewnętrznym monologiem Leonarda - tytułowego Króla Midasa, który zamienia w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Pozwól, że Ci opowiem… to zbiór historii, przypowieści, bajek, anegdot pochodzących z różnych stron świata i różnych tradycji: hinduskiej, żydowskiej, buddyjskiej, chrześcijańskiej mający na celu lepsze poznanie i zrozumienie siebie, naszych relacji z innymi, naszych lęków, dążeń, pragnień, natchnięcie nadzieją, że można wierzyć w innych ludzi, że świat nie jest zły. Wszystko zależy bowiem od nas, od własnego pokierowania życiem.

Pozwól, że będę Twoim przyjacielem. Pozwól, że będę dla Ciebie kochającym rodzicem, opowiadającym mądre bajki, żebyś stał się odpowiedzialnym człowiekiem. Obiecuję, że nie będę mieszał Ci w głowie, po prostu posłuchaj historii, jakie znam…

Autor, psychiatra i psychoterapeuta, wie o czym pisze.
Bohater książki, Demián, niepogodzony z życiem, szukający drogi do prawdy i zrozumienia zasad rządzących jego losem, trafia pod skrzydła bardzo nietypowego terapeuty, zwanego Grubym, który stosuje swoistą metodę leczenia…


Są takie książki, które najzwyczajniej w świecie trzeba przeczytać. Nie kolejne romantyczne historie, nie ociekające krwią i mrokiem thrillery czy kryminały, ale takie, które mogą nas czegoś nauczyć i sprawić, że na wiele spraw postaramy się spojrzeć z innego punktu widzenia, by żyło się nam choć trochę lepiej. Taką książką z całą pewnością jest „Pozwól, że ci opowiem…” autorstwa Jorge Bucaya, która trafiła w moje ręce dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zysk i S-ka i która zachwyciła mnie swoją zawartością.

To nie jest byle jaka historia. To nie jest zbiór bajek, które można poczytać na dobranoc, a kolejnego dnia się o nich zapomni. Te bajki, które opowiada nam autor – psychiatra i psychoterapeuta, uczą nas jak żyć. Dosłownie i w przenośni. Nie miesza on czytelnikowi w głowie, stara się jedynie sprawić, że zastanowimy się nad sobą i spróbujemy zmienić coś, co nie jest w nas doskonałe. Autor dąży do tego, byśmy stali się pewniejszymi siebie i odpowiedzialnymi ludźmi, którzy są pogodzeni z życiem, bez względu na to, jakie by ono nie było. „Pozwól, że ci opowiem…” to książka, której zawartość zdecydowanie trafia do czytelnika. Porusza, zmusza to wytężenia umysłu, przemyśleń i wprowadzenia pewnych zmian, które mogą sprawić, że kolejny dzień stanie się nieco lepszy, a jeszcze następny naprawdę dobry. Warto również zauważyć, że w tym tytule każdy znajdzie coś dla siebie. Całość jest napisana w taki sposób, że nikt nie powinien mieć problemu ze zrozumieniem treści i wyciągnięcia z niej wniosków. Ani ci starsi czytelnicy, ani młodsi w nastoletnim wieku, którzy być może dopiero rozpoczynają przygodę z pasją, jaką jest czytanie książek.

Sporym plusem jest to, że w tych bajkach można odkryć wiele nawiązań do tradycji z różnych stron świata, anegdot czy zabawnych żartów, na które pozwolił sobie autor, a które zostały w to wszystko naprawdę zgrabnie wplecione. Jeśli chodzi o minusy, to takowych nie jestem w stanie znaleźć, bo… Ta książka jest doskonała w każdym tego słowa znaczeniu, począwszy na treści, a skończywszy na graficznej oprawie, która przyciąga wzrok i ma w sobie coś takiego, co uspokaja. Jeśli więc szukacie książki, która mogłaby pozytywnie wpłynąć na wasze samopoczucie, a nie chcecie sięgać po typowe poradniki z serii „10 sposobów na…”, to serdecznie polecam zaopatrzenie się w ten tytuł, który jestem pewna, że nie rozczaruje i zajmie wyjątkowe miejsce na Waszych regałach, byście mogli w przyszłości nie jeden raz do niego powrócić.

Pozwól, że Ci opowiem… to zbiór historii, przypowieści, bajek, anegdot pochodzących z różnych stron świata i różnych tradycji: hinduskiej, żydowskiej, buddyjskiej, chrześcijańskiej mający na celu lepsze poznanie i zrozumienie siebie, naszych relacji z innymi, naszych lęków, dążeń, pragnień, natchnięcie nadzieją, że można wierzyć w innych ludzi, że świat nie jest zły....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka i dołączona do niej koperta ze ślicznie wytłoczonym napisem były miłym zaskoczeniem, szczególnie kiedy zerknęłam do zawartości prezentu. Obrazki z wizerunkami bohaterów utrzymane w mrocznym, połączonym z fabułą klimatem okazały się strzałem w dziesiątkę i nowością, z którą dotychczas jeszcze się nie spotkałam. Taki dodatek do tekstu nie tylko ułatwił wyobrażenie sobie postaci, ale przede wszystkim był czymś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Zabieg udany w stu procentach.

Główna bohaterka pokazała się raczej od nijakiej strony. Sprawa męża i dziecka pochłonęła całe jej życie, chociaż prowadziła swój biznes. Ten został w tekście pominięty i sprowadzony do jednego telefonu do pracującej tam koleżanki z pytaniem o to, jak sobie radzi bez szefowej. Pola, poza kwiatami, nie miała żadnych zainteresowań, jednak nawet florystyka nie była tutaj uwzględniana zbyt często. Z tego powodu kobietę można odebrać jako po prostu nudną. Dużo ciekawiej jawiła się postać męża, mimo iż był martwy. Ciekawość mógł wzbudzić kolega Kuby z pracy – Konrad – lecz jego wątek został urwany zaraz po wyjściu na jaw tajemnic.

Tekst czyta się szybko i bardzo przyjemnie. Niestety niektóre wydarzenia były bardzo chaotyczne, a wątki rozrzucone i urwane. Nadużywane w dialogach zwroty pokroju ,,sis” skutecznie zniechęcały do dalszej lektury, tak samo jak zupełnie niepotrzebne angielskie wstawki. Wielokrotnie pojawiało się także słowo ,,lakonicznie”. Było mrocznie, ale nie na tyle, by całokształt chwytał za serce i by czytelnik zapragnął więcej.

Przełomem okazało się ostatnich sześćdziesiąt stron. Zakończenie było zaskakujące, dobrze przemyślane. Rozwiązania tajemnic Kuby nie były tak ekscytujące jak mogłoby się wydawać po lekturze opisu książki, ale problemy Poli i ich wyjaśnienie rzuciły na postać zupełnie nowe światło.

Książkę można przeczytać w zaledwie jeden dzień i jest to jej niewątpliwą zaletą. Sam pomysł na fabułę był świetny, jednak ostatecznie akcja poszła w niekoniecznie udanym kierunku, przez co całokształt wypada dość przeciętnie.

Książka i dołączona do niej koperta ze ślicznie wytłoczonym napisem były miłym zaskoczeniem, szczególnie kiedy zerknęłam do zawartości prezentu. Obrazki z wizerunkami bohaterów utrzymane w mrocznym, połączonym z fabułą klimatem okazały się strzałem w dziesiątkę i nowością, z którą dotychczas jeszcze się nie spotkałam. Taki dodatek do tekstu nie tylko ułatwił wyobrażenie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wbrew wszelkim pozorom - albo i nie? - nie mamy tutaj do czynienia z rozpalającym zmyły erotykiem i zawirowaniami rodem z coraz popularniejszych w naszym kraju telenoweli. ,,Turecka rozkosz'' to przede wszystkim podróż w głąb innej kultury, którą często postrzegamy przez pryzmat stereotypów, zasłyszanych historii i nie zawsze zgodnych z prawdą wyobrażeń. Oparta na faktach opowieść pokazuje życie w Turcji, obala błędne założenia, wykazuje różnice, ale i zmusza do refleksji nad podobieństwami.

Okładkę określiłabym mianem takiej sobie. Widywałam w życiu gorsze, ale pojawiały się również dużo lepsze, co w połączeniu z dość sugestywnym tytułem może doprowadzić do drobnego nieporozumienia na linii autor-czytelnik. Podejrzewam, że wiele osób będzie się spodziewało po tej historii czegoś innego niż faktyczna fabuła.

Do plusów niewątpliwie zalicza się lekkość, z jaką czytelnik poznaje tekst. Czyta się go bardzo szybko, co w połączeniu z tradycjami i kulturą Turcji sprawia, że mamy tutaj prawdziwą ucztę szczególnie dla osób zainteresowanych tym obszarem. Liczne opisy Stambułu, historii okolicy, wszystkich potraw i miejscowych obyczajów - to naprawdę może zainteresować, ale jednocześnie ułatwia dostrzeżenie różnic, które dzieją tureckie obyczaje z na przykład naszymi, polskimi. Chociaż jako całokształt pomysł może wydawać się dość schematyczny - kobieta wierząca, że złapała srokę za ogon nie dostrzega, kiedy kończy się bajka, a rozpoczyna prawdziwe życie - to jednak zakończenie było dość zaskakujące.

O ile opisy naprawdę pobudzają wyobraźnię, o tyle dialogi często były po prostu drętwe. Ponieważ jednak mamy do czynienia z debiutem, jestem skłonna przymknąć na to oko i po prostu pozwolić autorce rozwijać skrzydła. W końcu praktyka czyni mistrza, a tutaj mamy naprawdę niezły materiał. Szczególnie istotnym plusem jest dla mnie fakt, że to książka oparta na prawdziwych przeżyciach, stworzona ku przestrodze, poruszająca temat teoretycznie znany, ale w praktyce niezwykle obcy. Lektura obowiązkowa dla każdej kobiety.

Wbrew wszelkim pozorom - albo i nie? - nie mamy tutaj do czynienia z rozpalającym zmyły erotykiem i zawirowaniami rodem z coraz popularniejszych w naszym kraju telenoweli. ,,Turecka rozkosz'' to przede wszystkim podróż w głąb innej kultury, którą często postrzegamy przez pryzmat stereotypów, zasłyszanych historii i nie zawsze zgodnych z prawdą wyobrażeń. Oparta na faktach...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Moja miłość do ślicznych okładek po raz kolejny została zaspokojona. Chociaż błękit i zgniłe żółcie wpadające w brązy w moim odczuciu niekoniecznie do siebie pasują, to jednak tutaj kolorystyka zgrała się ze sobą idealnie, a całokształt urzekł mnie od pierwszego wejrzenia. ,,Dziewczyna z fotografii'' brzmi bardzo melancholijnie, ale czy tutaj faktycznie tak było?

Nie nazwałabym się fanką powieści obyczajowych. Sięgam po nie rzadko, raczej w ramach odpoczynku od wszechobecnej mafii czy piętrzących się na moich półkach kryminałów. Rzadko kiedy książka obyczajowa podoba mi się w stu procentach i tak też było w przypadku tekstu Anny Olszewskiej. Z jednej strony mamy tu piękne wnętrze, magiczną atmosferę, historię, która chwyta za serce, ale jednocześnie jest opowieścią bardzo przewidywalną. Dwie skrzywdzone przez życie dusze spotykają się na jednej drodze, stopniowo otwierając się przed sobą nawzajem. Choć niektóre elementy powieści były niezwykle oczywiste, a całokształt oceniłabym jako mocno schematyczny, to jednak tło wykreowane dla głównych bohaterów niezwykle mnie urzekło. Z każdą kolejną informacją pragnęłam dowiedzieć się więcej zarówno o byłej baletnicy, jak i chłopaku zakochanym w fotografii - przede wszystkim o ich przeszłości i powodach, dla których zamknęli się przed światem. Wyeksponowanie największych pasji Nataszy i Luki jest zdecydowanie najmocniejszym puntem tej książki. Postać kobieca bywała irytująca, męska z kolei budziła we mnie mieszane uczucia. Ostatecznie ich osobne losy podobały mi się dużo bardziej niż wspólna historia.

Gdybym miała jednoznacznie stwierdzić, jakie motywy porusza tutaj autorka, na pewno nie postawiłabym na miłość. Mamy tutaj przyjaźń, poczucie samotności, próbę odnalezienia siebie po traumatycznych wydarzeniach z przeszłości, walkę o marzenia, które często wymagają poświęceń.

Jestem zauroczona stylem autorki. Budowane przez nią zdania są przesycone emocjonalnością. Czuje się, jak wiele serca zostało włożone w powstanie tego tekstu i jak wiele pani Olszewska dała tutaj siebie. Nieczęsto zdarza się, by autor tak mocno zbliżył się do serca czytelnika.

Nieco słabszymi momentami były dla mnie opisy sesji. Uważam, że ich rozwleczenie było niepotrzebne, a rezygnacja z kilku stron wyszłaby tej książce na plus. Kolejnym zarzutem jest kwestia konkursu, który wydarzył się tak szybko. Czasami miałam wrażenie, że niektóre wątki zostały urwane i zapomniane, co nieco zaburzyło mi obraz całej książki.

Ostatecznie jednak był to miło spędzony czas. Historia tego typu nie zaskoczy zaprawionych w boju czytelników, ale będzie przyjemną odskocznią od innych, powtarzających się na rynku wydawniczym motywów. Styl autorki sprawia, że jeden, dwa wieczory w zupełności wystarczą, by zapoznać się z całym tekstem. Jest to typowa powieść obyczajowa - dla fanów gatunku na pewno będzie świetna, inni niech zaś potraktują ją z przymrużeniem oka.

Moja miłość do ślicznych okładek po raz kolejny została zaspokojona. Chociaż błękit i zgniłe żółcie wpadające w brązy w moim odczuciu niekoniecznie do siebie pasują, to jednak tutaj kolorystyka zgrała się ze sobą idealnie, a całokształt urzekł mnie od pierwszego wejrzenia. ,,Dziewczyna z fotografii'' brzmi bardzo melancholijnie, ale czy tutaj faktycznie tak było?

Nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Czasami zerkasz na okładkę książki i już wiesz, że to nie może być dobre. Nie chciałabym kierować się wrażeniami estetycznymi, bo te wcale nie świadczą o jakości tekstu, ale tutaj po prostu nie czuję się przekonana. Na książkowym rynku jest dużo cudownych, klimatycznych okładek, które wywołują w czytelniku ciarki i zachęcają do jak najszybszego rozpoczęcia lektury. Tutaj efektu wow nie było, ale nie obrazek z napisem są najważniejsze.

Niestety - im dalej w las, tym gorzej. Nie jestem pewna, kto bardziej mnie w tej historii irytował - Łucja czy Aleksander. Ona to młodziutka postać, praworządna, trzymająca się zasad i szanująca reguły. On to beztroski facet, który z chęcią korzysta z rodzinnej fortuny. Ich losy przecinają się, kiedy rodzina mężczyzny zakręca kurek z pieniędzmi, a kobieta zaczyna piastować stanowisko prokuratora regionalnego. Dwie skrajności, których wzajemnej fascynacji nie potrafiłam zrozumieć w ani jednym momencie lektury. Łucja raz sprawia wrażenie kruchej i bezbronnej, w innym momencie staje się rozstawiającą po kątach prawniczką, przed którą drżą wszyscy współpracownicy. Miałam wrażenie, że autorka nie do końca potrafiła zdecydować się na konkretną drogę dla tej bohaterki. Aleksander to z kolei typowy playboy, który lubi wygodne życie i który niekoniecznie chętnie ima się jakiejkolwiek pracy. Tej postaci nie definiowało nic poza chęcią wygodnego życia i przekonaniem, że wszystkie kobiety oraz cały świat znajdują się u jego stóp. Nie mam pojęcia, jakim cudem się sobą zainteresowali na poważnie, ale za to wiem, że Łucja to prawdopodobnie jedna z tych głupszych bohaterek w historii mafijnych romansów; ręce opadły mi już w momencie, w którym świadomie podaje mu niewłaściwy numer telefonu, a przez kilka kolejnych rozdziałów przeżywa to, że facet się nie postarał, nie zdobył prawdziwego kontaktu i nie zadzwonił. Podobał mi się za to motyw wymiany wiadomości między panią prokurator a przestępcą, ale była to zaledwie kropla w morzu.

Sama fabuła nie była specjalnie oryginalna czy wciągająca. Wielu rzeczy można się domyślić, inne są po prostu schematyczne, niektóre rozwiązania fabularne to ogromny skrótowiec. Samo miejsce wydarzeń jest bliskie mojemu sercu i było to ciekawe doświadczenie, biorąc pod uwagę to, że spędziłam we Wrocławiu kilka lat życia. Z jednej strony czułam się fajnie, wiedząc, w jakich miejscach znajdują się bohaterowie, z drugiej zaś wciąż nie przepadam za książkami osadzonymi w polskich realiach. Nie twierdzę, że lektura sama w sobie była zła. Styl autorki jest mega przyjemny, czytanie to niemal maraton, bo robi się to szybko i sprawnie, ale to trochę za mało, by książka mnie zachwyciła. Czasami nawet się zaśmiałam, niestety najczęściej nie był to wyraz szczerego rozbawienia.

Książka to lektura na jeden wieczór, historia jest nieskomplikowana, bohaterowie raczej bez wyrazu - albo prowadzeni niekonsekwentnie, albo pokazani karykaturalnie. Jeżeli szukacie czegoś lekkiego, to jak najbardziej polecam. Jeżeli jednak wymagacie od tekstu czegoś więcej, to tutaj możecie poczuć się rozczarowani.

Czasami zerkasz na okładkę książki i już wiesz, że to nie może być dobre. Nie chciałabym kierować się wrażeniami estetycznymi, bo te wcale nie świadczą o jakości tekstu, ale tutaj po prostu nie czuję się przekonana. Na książkowym rynku jest dużo cudownych, klimatycznych okładek, które wywołują w czytelniku ciarki i zachęcają do jak najszybszego rozpoczęcia lektury. Tutaj...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwielbiam książki Meg Adams. Napiszę to już na samym początku, aby uniknąć stwierdzeń, że do drugiej części ,,Nieczystej Gry” uprzedziłam się już po kilku stronach. Niestety to właśnie one zapowiedziały, że poziom tej części będzie mocno odbiegał od swojej poprzedniczki. Przez tekst przebrnęłam, ale czy były to emocje, których zdążyłam już dzięki autorce zasmakować? Nie.

Już na początku widać zmianę klimatu. Meg Adams porzuciła znany już wszystkim humor – który ja w pierwszej części tak uwielbiałam, szczególnie do połowy tomu – na rzecz powagi, mroku, czyhających na rogu niebezpieczeństw. Porwana Jo z jednej strony igra z cierpliwością porywaczy, by zaraz potem zmienić zdanie i poddać się emocjom. I o ile jej rozchwianie można uargumentować sytuacją, w jakiej się znalazła, o tyle zachowanie ,,tych złych” jest tak dramatyczne, że załamywałam ręce, ilekroć tylko czytałam kolejne groźby pokroju ,,jeszcze raz podskoczysz, a stanie Ci się coś niedobrego”. Aśka nie była potulną ofiarą. Momentami waleczna, zdeterminowana, wielokrotnie pokazywała charakter. W normalnych okolicznościach ktoś po prostu ustrzeliłby ją za to, jak nieposłuszna była. I choć rozumiem, że była przedmiotem transakcji, a na dodatek chroniła ją ranga głównej bohaterki, to jednak wszystkie tortury i krzywdy, jakie ją spotkały były jakby… lekkie. Na domiar złego akcja ratunkowa przebiegła tak błyskawicznie, że w pewnym momencie zastanawiałam się, czy czegoś nie pominęłam.

Aśka za to pominęła to, co przeszła. Chociaż pojawiały się wzmianki o sennych koszmarach, to jednak dużo więcej czasu upłynęło jej na dylematach pokroju ,,zależy mu czy nie?”. Aleks – powód wszystkich zmartwień – stał się centrum jej wszechświata, co popychało bohaterkę w kierunku nie zawsze sensownych decyzji. Czego nie usłyszała, to sobie dopowiedziała, jak gdyby sam fakt, że Górski poruszył niebo i ziemię, aby ją ratować, nie był wystarczającym dowodem jego uczuć. Nie zmienia to jednak faktu, od początku czuje się, że wybór dotyczący tego, z kim zostanie Aśka, już zapadł. To zawsze był Aleks, co w pewnym momencie uzmysłowił sobie również Piotr – mój biedny chłopiec. Cieszę się, że nie zmasakrowano jego postaci bezsensownym uganianiem się za Jo, ale jednocześnie ani przez moment nie uwierzyłam w jego przemyślenia na temat braku uczuć do bohaterki. Cieszę się, że nie został sam, ale… jego relacja z Roksi była dla mnie niezwykle mocno naciągana.

Niemal niemożliwe było tutaj śledzenie jakichkolwiek wskazówek, bo tych było jak na lekarstwo. Ciężko było dojść do tego, kto właściwie trzyma wszystkie sznurki. Nie było zabawy poszlakami, wiele niedopowiedzeń, różne tropy prowadzące donikąd. Na sam koniec szybka akcja, pójście na układ z policją (chociaż nie mam pojęcia, jakie korzyści miała z tego policja, skoro wszyscy podejrzani byli martwi) i szczęśliwe zakończenie gdzieś na drugim końcu świata. Pod koniec czytania – rozmyślając nad tym, jak bardzo życie Aśki się skomplikowało, jak wiele straciła, przez jakie piekło przeszła – uświadomiłam sobie, że jestem zmęczona książkami, w których główna bohaterka wybiera miłość do faceta a nie do samej siebie. Fikcja fikcją, ale dlaczego to zawsze kończy się szczęśliwie?

Ostatecznie czuję się dziwnie rozczarowana. Wszystko działo się szybko, pojawiło się wiele nielogicznych sytuacji i rozwiązań, zakończenie nie było satysfakcjonujące. Światełko w tunelu zapaliła postać Konrada – ptaszki głoszą, że bohatera nowej książki. Poczekam, przeczytam, Meg Adams nadal uwielbiam, ale… ,,Ochroniarz” wciąż nie ma konkurencji.

Uwielbiam książki Meg Adams. Napiszę to już na samym początku, aby uniknąć stwierdzeń, że do drugiej części ,,Nieczystej Gry” uprzedziłam się już po kilku stronach. Niestety to właśnie one zapowiedziały, że poziom tej części będzie mocno odbiegał od swojej poprzedniczki. Przez tekst przebrnęłam, ale czy były to emocje, których zdążyłam już dzięki autorce zasmakować?...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznam szczerze, że czytając opis, uczucia miałam raczej mieszane. Bałam się, że będzie to kolejna książka z serii tych, w których wszystko jest pomieszane, każdy miał romans z każdym, a składane obietnice są dyktowane jakimś głupim widzimisię. Jak było w rzeczywistości?

Nie urzekła mnie okładka, chociaż nie można odmówić jej tego, że dość dobrze pasuje do gatunku. Niemal krzyczy ,,jestem literaturą obyczajową'', ale osobiście widywałam w swoim życiu twory dużo ładniejsze. Czy fabuła poszła taką samą drogą?

Dostajemy tutaj kawał naprawdę przyzwoicie stworzonej historii. Akcja rozkręca się niezwykle powoli, ale mam wrażenie, że jest to zabieg przemyślany; zabieg, który umożliwia czytelnikowi zapoznanie się z otoczeniem, bohaterami, atmosferą, jaką autorka chciała w swoim tekście wykreować. Momentami było nieco za nudno, ale wiele niedopowiedzeń, igranie z emocjami i ujawniane z czasem tajemnice wynagradzają wszystko.

Przyznam, że chyba już mam za sobą etap zamiłowania do wielkich miłości i uczuć silnych a zarazem destrukcyjnych. Tutaj owa destrukcja niemal biła po oczach, a mnie wcale nie zainteresował ten główny wątek. Dużo więcej uwagi poświęciłam przyjaźni Jane z Lorną. Początkowo czysta, niewinna znajomość młodych dziewczyn staje się relacją toksyczną i bardzo wyniszczającą. Lorna nie cofa się przed niczym, by rozdzielić przyjaciółkę i swojego brata. Główni bohaterowie w zasadzie nie zrobili na mnie oszałamiającego wrażenia, ale cała otoczka tego dość nietypowego trójkąta - o ile mogę to tak nazwać - przemówiła do mnie w stu procentach.

Autorka bardzo zgrabnie skacze po uczuciach, sprawnie zmienia ich ton, nadaje akcji odpowiedniego charakteru. Było to moje pierwsze spotkanie z Samantą Young i przyznam, że czuję się zaintrygowana, nawet jeżeli w ostatecznym rozrachunku określiłabym tę książkę lekturą typową dla młodzieży. Jest dużo dramatów, zwrotów akcji, skrajnych emocji, które często kontrolują bohaterów.

Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Samanthy Young, ale należało do grona tych przyjemnych. Styl jest lekki, czyta się szybko i bardzo przyjemnie. Logika i spójność to niewątpliwie mocne strony tej książki, ale całokształt w ogóle robi naprawdę dobre wrażenie. Po inne teksty autorki na pewno w najbliższym czasie sięgnę.

Przyznam szczerze, że czytając opis, uczucia miałam raczej mieszane. Bałam się, że będzie to kolejna książka z serii tych, w których wszystko jest pomieszane, każdy miał romans z każdym, a składane obietnice są dyktowane jakimś głupim widzimisię. Jak było w rzeczywistości?

Nie urzekła mnie okładka, chociaż nie można odmówić jej tego, że dość dobrze pasuje do gatunku....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Lipcowa noc, wiejski festyn, dziewczyna, która nigdy z niego nie wróciła. Po kilku dniach grzybiarze znajdują w lesie jej zwłoki. Zabójstwo czy nieszczęśliwy wypadek? Nieudolne śledztwo nie przynosi odpowiedzi. Miejscowa ludność wymyśla własne wersje tej historii. Historii, która po wielu latach znów daje o sobie znać. Klaudia, kuzynka zmarłej Anety, wraca do rodzinnej miejscowości, by uporządkować swoje sprawy. Podejmuje próbę rozwiązania zagadkowej śmierci kuzynki, nawet jeżeli prawda miałaby zabić również ją.

W ostatnim czasie nie sięgam po kryminały za często, a jeżeli już to mam niebywałe szczęście do poszczególnych tytułów. Niewiele z nich mnie rozczarowało, a nawet więcej - po lekturze większości byłam bardzo zadowolona. Nie inaczej było w przypadku książki Anny Kusiak. ,,Cień Judasza'' to nie tylko cudowna, klimatyczna, niezwykle plastyczna okładka oraz ciekawy, choć sprawiający wrażenie schematycznego opis. To przede wszystkim treść, od której nie potrafiłam się oderwać. Treść, która budziła niepokój, strach, ale i fascynację związaną z tym, co jeszcze może wydarzyć się w niewielkiej miejscowości pokroju tej, w której sama mam okazję mieszkać.

Dwutorowa narracja przedstawia teraźniejszość i przeszłość. Poznajemy zatem wydarzenia z pamiętnego festynu oraz te, które rozgrywają się dziesięć lat po tamtym tragicznym wieczorze. Nie jestem zaskoczona taką formą, ponieważ spotykamy się z nią dzisiaj coraz częściej. Na uwagę zasługuje jednak to, że autorka radzi sobie z tym bardzo umiejętnie. Nie gubi się, nie miesza, wszystko jest przedstawione dokładnie i ciekawie. I o ile powrót do rodzinnej miejscowości oraz walka z tajemnicami to coś niekoniecznie oryginalnego, to jednak ja się w tę historię po prostu dałam wciągnąć.

Bez bicia przyznam się, że nie zwracałam dużej uwagi na bohaterów samych w sobie. Wielu z nich miało jakieś dominujące cechy, wyróżniali się, czym autorka dawała wskazówki sugerujące, czy mamy do czynienia z postacią negatywną, czy pozytywną. Mnie jednak dużo bardziej urzekła intrygująca zagadka oraz bardzo dobrze oddany klimat małej wsi, gdzie każdy zna każdego, gdzie nikt nie jest anonimowy, a zachowanie dobrych pozorów jest priorytetem.

Biorąc pod uwagę to, że mamy tutaj do czynienia z debiutem, ja jestem zachwycona. Zapoznawanie się z kolejnymi stronami tej książki to była czysta przyjemność, którą chętnie przeżyłabym po raz kolejny, dlatego niecierpliwie czekam na kolejne teksty spod pióra pani Anny Kusiak.

Lipcowa noc, wiejski festyn, dziewczyna, która nigdy z niego nie wróciła. Po kilku dniach grzybiarze znajdują w lesie jej zwłoki. Zabójstwo czy nieszczęśliwy wypadek? Nieudolne śledztwo nie przynosi odpowiedzi. Miejscowa ludność wymyśla własne wersje tej historii. Historii, która po wielu latach znów daje o sobie znać. Klaudia, kuzynka zmarłej Anety, wraca do rodzinnej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„Co, jeśli…” autorstwa Kate Hope Day miało być przyjemną odmianą od na co dzień czytanych książek, które w większości są typowymi romansami i od których w pewnym momencie chce się odpocząć, bo co za dużo, to podobno nie zdrowo. Niestety, o ile tytuł zapowiadał się naprawdę zachęcającą, gdy czytałam opis i budził we mnie poczucie, że to jest to, czego mi potrzeba, to w ostateczności ta książka okazała się być takim średniakiem, przy którym dobrze spędziłam czas, ale który nie powalił mnie na kolana.

Sam pomysł jest naprawdę super. Dziwne anomalie oraz fakt, że mieszkańcy małego miasteczka w Oregonie zyskują możliwość obserwowania samych siebie, aczkolwiek w sytuacjach i warunkach nijak mających się do rzeczywistości w jakiej żyją, brzmi naprawdę ciekawie. Zabrakło tu czegoś, co porwałoby czytelnika. Wątki nie wzbudzają aż takiego zainteresowania, jak mogłoby się wydawać. Większa ilość akcji, na pewno dopieściłaby ten tytuł, ale niestety kolejne strony, przez które musiałam przebrnąć, budziły we mnie poczucie, że czytam nietypową historię obyczajową, w której na tę akcję miejsca brakuje. Ponadto cała fabuła została poprowadzona w taki sposób, że często łatwo było się pogubić w tym, co chciała nam przekazać autorka, a w głowie rodziła się myśl, że prawdopodobnie sama w trakcie pisania tej książki traciła wątek, chcąc przekazać zbyt wiele, ale bez dobrze rozbudowanego planu. Momentami szczerze liczyłam na to, że pod koniec książki wszystko stanie się bardziej uporządkowane i zrozumiałe, a autorka zaskoczy dokładnymi wyjaśnieniami i przedstawieniem tego, co właściwie wydarzyło u podnóży Broken Mountain. Niestety, książka dobiegła końca a ja wciąż nie wiem nic, poza tym, że w wielu momentach było zbyt dużo nic nie wnoszących opisów oraz chaos związany ze zmianami czasu, nad którym autorka ewidentnie straciła kontrolę.

I chociaż ten tytuł czytało się naprawdę szybko, a w którymś momencie bardzo wciąga, to nie jestem pewna, czy byłabym w stanie go komuś polecić. Mnie do siebie nie przekonał i raczej nie wrócę już ani do tej książki, ani nawet do twórczości autorki. Wam za to polecam wyrobić sobie własne zdanie, bo może akurat „Co, jeśli…” przypadnie Wam do gustu?

„Co, jeśli…” autorstwa Kate Hope Day miało być przyjemną odmianą od na co dzień czytanych książek, które w większości są typowymi romansami i od których w pewnym momencie chce się odpocząć, bo co za dużo, to podobno nie zdrowo. Niestety, o ile tytuł zapowiadał się naprawdę zachęcającą, gdy czytałam opis i budził we mnie poczucie, że to jest to, czego mi potrzeba, to w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Zbliżająca się do czterdziestki Maria pozornie posiada wszystko - dom, męża, idealne życie i dobrze prosperujący biznes. Do pełni szczęścia brakuje jedynie upragnionego dziecka. Pogoń za tym marzeniem ma jednak destrukcyjny wpływ na relację z Mateuszem. Jedna z kłótni kończy się samotnym spacerem, a ten staje się początkiem znajomości z młodszym o trzynaście lat Jakubem. Mężczyzna przy nostalgicznych dźwiękach pianina otwiera przed nią serce, ale jednocześnie stawia przed najtrudniejszym pytaniem - jak powinno wyglądać całe jej przyszłe życie?

Subtelne, delikatne relacje bohaterów są urzekające, nawet jeżeli w pierwszym momencie można odnieść wrażenie, że jest to historia jak wiele innych - nieszczęśliwe małżeństwo, kobieta poszukująca siebie, nowy mężczyzna, który otwiera jej oczy na wiele spraw. Mamy tu jednak również elementy takie jak miłość do muzyki, historia rodziny, trudna przeszłość i głęboko skrywane tajemnice, które wciąż kojarzą się jedynie z bólem, jaki musi zostać przepracowany. Jedyny mankament, jaki dostrzegam w tej historii, to fakt, że wszystkie wydarzenia poznajemy z perspektywy Marii. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby autorka zdecydowała się na nieco inny zabieg, aby czytelnik mógł odczuć również emocje towarzyszące Jakubowi czy Mateuszowi. Z drugiej jednak strony zastanawiam się, czy to nie odebrałoby książce całej łagodności? Obecnie bowiem gołym okiem widać kobiecą rękę i przy okazji wyeksponowaną kobiecą bohaterkę.

Dużą zaletą tej książki są opisy muzyki. Da się słyszeć, widzieć i czuć to, co główna bohaterka. Fabuła, choć prosta, wprowadza czytelnika w niezwykle spokojny, melancholijny nastrój i w jakimś stopniu zmusza go do zastanowienia się nad tym, czy na pewno robi w życiu to, co faktycznie daje mu satysfakcję. Język oraz styl autorki są niezwykle plastyczne, pobudzają wyobraźnię, sprawiają, że chce się zostać w wykreowanym przez nią świecie na dłużej niż tylko kilkaset stron. Wisienką na torcie jest zakończenie, które prawdopodobnie zaskoczy niejednego książkowego wyjadacza.

Ta historia ma… duszę. Jest w niej coś, co porusza serce, prowokuje wiele emocji - od zadowolenia po smutek - i skłania do przeanalizowania swojego życia. Pomysł na fabułę, subtelność wszystkich opisów, zdarzeń i emocji oraz pozwolenie, by to muzyka grała pierwsze skrzypce, sprawiły, że ta książka zostanie w mojej głowie na naprawdę długi czas.

Zbliżająca się do czterdziestki Maria pozornie posiada wszystko - dom, męża, idealne życie i dobrze prosperujący biznes. Do pełni szczęścia brakuje jedynie upragnionego dziecka. Pogoń za tym marzeniem ma jednak destrukcyjny wpływ na relację z Mateuszem. Jedna z kłótni kończy się samotnym spacerem, a ten staje się początkiem znajomości z młodszym o trzynaście lat Jakubem....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Z twórczością Beaty Majewskiej miałam okazję zapoznać się pierwszy raz. Ciężko jest mi przy tym określić, czy była to udana przygoda czytelnicza, gdyż książka „Kim dla ciebie jestem?” wzbudziła we mnie bardzo skrajne odczucia. Z jednej strony były w niej elementy, które na swój sposób mi się spodobały i sprawiły, że ogólnie całość czytało się szybko. Z drugiej strony pojawiły się takie, które sprawiły, że całe pozytywne nastawienie, jakie miałam względem tego tytułu, powoli ze mnie ulatywało wraz z kolejnymi stronami i wydarzeniami, jakie zostały tu przedstawione.

Zacznę od tego, że okładka jest świetna. Przyciąga wzrok, a opis zamieszczony z tyłu książki potrafi zaintrygować i zachęcić do tego, by się z tą historią zapoznać. Nie mogę powiedzieć, że jest to książka nudna, bo tak nie jest. Co jak co, ale napięcie trzyma i sprawia, że mimo licznych mankamentów brnie się przez tę historię dalej i chce się poznać zakończenie, które zapewne jednym się spodoba, a innym niekoniecznie. Problemy zaczynają się w chwili, w której zaczynamy poznawać bohaterów. Ci są nieco infantylni i ciężko jest ich polubić. Zabrakło charakteru, który każde z nich mogło by mieć, by czymś się wyróżnić. Opisy uczuć, czy przemyśleń bohaterów, mogłyby być lepiej przedstawione, ale niestety wyszło to dość płytko i nie usatysfakcjonowało mnie tak, jak mogło. Patrick w ogóle mnie do siebie nie przekonał. To, jakim brakiem szacunku wykazywał się do kobiet w swoim życiu, z czasem zaczęło się robić męczące. Nie inaczej jest z Susan, która ani to mądra, ani sprytna, tylko niesamowicie naiwna. Jeśli chodzi o samą fabułę to cóż, nie podoba mi się to, w jaki sposób została ona przedstawiona, a została w moim odczuciu potraktowana dość powierzchownie i po macoszemu, a do tego wydaje mi się, że została trochę ponaciągana, przez co zabrakło jej większego realizmu.

Właściwie największym plusem tej książki jest chyba to, że mimo wszystko pokazuje, że życie różnie się układa, a świat wcale nie jest idealny. Podobnie jest z ludźmi, którymi się otaczamy. Każdy ma swoje zalety i wady. Tutaj niestety przemawiały wady, jednak jakiś drobny przekaz został w „Kim dla ciebie jestem?” zamieszczony. Co ciekawe, to postaci drugoplanowe w tej książce, przykuły moją uwagę i sprawiły, że jakieś minimum sympatii się pojawiło, ale nie tego szukam w książkach. Chcąc nie chcąc, chcę czuć chemię z głównymi bohaterami, a nie drugoplanowymi, którzy ostatecznie za wiele do całej historii nie wnoszą. Plusem jest również to, że kiedy pojawiają się zwroty akcji, to mają one sens, a przede wszystkim prowadzą do kolejnych, dzięki czemu wciąż zadajemy sobie to jedno istotne pytanie, które dotyczy zakończenia książki. A finał… Nie był taki jak się spodziewałam, ale wielkiego wow również we mnie nie wywołał. Zdarza się. Niemniej styl autorki sam w sobie przypadł mi do gustu, więc kiedyś z całą pewnością sięgnę po inną książkę, licząc na to, że tam poczuję to coś jako czytelnik 😉

Z twórczością Beaty Majewskiej miałam okazję zapoznać się pierwszy raz. Ciężko jest mi przy tym określić, czy była to udana przygoda czytelnicza, gdyż książka „Kim dla ciebie jestem?” wzbudziła we mnie bardzo skrajne odczucia. Z jednej strony były w niej elementy, które na swój sposób mi się spodobały i sprawiły, że ogólnie całość czytało się szybko. Z drugiej strony...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to