-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2015-01-02
2015-01-18
Nasi bliscy nie są krystaliczni – to prawda, którą każdy z nas nosi gdzieś w głębi serca. Akceptujemy ich wady, tak samo jak przyjmujemy z radością zalety. Gdzie jednak istnieje granica we wspomnianej akceptacji? Czy jeśli któreś z nich dopuściłoby się czynu nielegalnego, po której stronie byś stanął – serca, czy prawa?
W gruncie rzeczy Emma Paxton nie ma wyboru. Jej siostra nie żyje. Dziewczyna zatem przybiera imię swojej zmarłej bliźniaczki – Sutton – i przejmuje jej przyzwyczajenia. Jednocześnie nie ma czasu cieszyć się wspaniałym życiem Mercerów – morderca obserwuje każdy jej krok. Czując na karku oddech zabójcy, Emma – mimo wszystko – podejmuje wyzwanie i wbrew rozsądkowi – zbliża się do niego. Być może jednak nie musi szukać daleko, morderca może być w jej domu.
Shepard to jedna z najsłynniejszych autorek literatury młodzieżowej ostatnich kilku lat – prawdopodobnie na niektórych półkach młodych dziewcząt stoi tuż obok Meg Cabot, która podobnie podbiła ten rynek jakiś czas temu. Jak sama mówi – inspirację do swoich książek czerpie przede wszystkim ze swoich obserwacji szkolnych. Jest autorką dwóch głośnych serii – „Pretty Little Liars” i „The Lying Game”, które zostały – lub raczej są – ekranizowane.
Za mną już cztery tomy wspomnianej „The Lying Game” – gdzie młoda dziewczyna staje – bądźmy szczerzy – przed ogromnym niebezpieczeństwem, które – jak mamy okazję się teraz przekonać – jest bliżej, niż podejrzewała. Przez całe „Kłamstwo doskonałe” moim głównym pytaniem, które zakorzenił mi w głowie – pewnie nieświadomie – jeden z komentarzy, było – „kiedy koniec?”. Nie można bowiem ukrywać, iż Sara Shepard lubi krążyć, rzadko zdradzać prawdę, a jej serie przypominają długością chociażby sagi Margit Sandemo. Martwiłam się zatem, czy ten czwarty tom będzie również graniem na czas, a może autorka nas zaskoczy.
Trzeba przyznać, iż po Shepard nie spodziewałam się dobrej intrygi, a także tego, iż udowodni mi, że stworzenie kłamstwa doskonałego będzie tak warstwowym procesem, które właśnie u niej docenię. Dokonała jednak niemożliwego i fabularnie – jeśli chodzi o główny wątek – rozegrała sytuację naprawdę na wysokim poziomie, jak na książkę z półki młodzieżowych. Z drugiej strony ponownie przedłuża i kręci – irytuje wracaniem do tematów, które już miała zamknięte. To wprowadza zamęt i męczy – przy czwartym tomie cyklu bowiem chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś nowego i autorka – owszem, w końcu! – daje odpowiedzi, jednak czemu wykonuje ten zabieg tak późno? Napawa to optymizmem, że być może jest to początek nowej mody u Shepard – zostały dwa tomy „The Lying Game”, w których miejmy nadzieję – postawi na wyjaśnienie sytuacji.
Pod względem warsztatu wciąż jestem pod wrażeniem, jak można w tak prosty sposób budować dobrą konstrukcyjnie historię. Shepard bowiem dobrze się czyta, umie ona wytworzyć odpowiedni klimat, który się sprzedaje, gdyż nie przesadza. Stawia raczej na nieskomplikowaną narrację z dozą humoru, ale i strachu w odpowiednich momentach.
Najciekawszym elementem fabularnym jest przemiana Emmy, która osobie, czytającej tę serię w krótkich odstępach czasu, wyda się jeszcze bardziej widoczna. Dziewczyna z początku była niezwykle bystrą i spokojną postacią. Chociaż z jej inteligencji nie ubyło nic, to jej usposobienie zmienia się z każdą stroną. Coraz bardziej wchodzi w skórę w swojej zmarłej siostry, przejmuje jej przyzwyczajenia i odzywki. Nie jestem pewna, na ile ten zabieg jest świadomy, ale z pewnością Shepard tym właśnie elementem przyciąga mnie do siebie najbardziej.
„Kłamstwo doskonałe” to część, która niesie odpowiedzi. Z drugiej strony nie jest perfekcyjna i pozostawia pytanie, czy kiedykolwiek poznamy mordercę Sutton, a może Shepard zagra akcją tak, by urwać ten moment? Z niecierpliwością – mimo wszystko – czekam na kolejną część, a tym bardziej ostatni tom. Niewątpliwie bowiem w moich oczach niepozorna Sara szykuje dla nas coś wielkiego.
Pozdrawiam
Nasi bliscy nie są krystaliczni – to prawda, którą każdy z nas nosi gdzieś w głębi serca. Akceptujemy ich wady, tak samo jak przyjmujemy z radością zalety. Gdzie jednak istnieje granica we wspomnianej akceptacji? Czy jeśli któreś z nich dopuściłoby się czynu nielegalnego, po której stronie byś stanął – serca, czy prawa?
W gruncie rzeczy Emma Paxton nie ma wyboru. Jej...
2015-02-07
Motyw demonów w literaturze – muszę przyznać – nie jest mi znany i na swoim koncie nie mam wielu pozycji, które traktowałyby o tych istotach. Gdy zatem trafiłam na dość oczywisty tytuł, który podpowiedział mi o czym dana pozycja będzie, nie wahałam się długo. Mój wzrok przyciągnęła świetna oprawa, a także wyklejka, wprowadzająca w klimat z Piekła rodem.
Andrew Pyper jest nowym autorem na naszym rynku wydawniczym. „Demonolog” to pierwsza jego powieść, którą możemy odnaleźć w rodzimych księgarniach. Jest jednak poczytnym twórcą powieści, m.in. Lost Girl, a także The Killing Circle. Historia Davida Ullmana zatem nie jest jego pierwszą i ma on już jakieś doświadczenie w czarowaniu odbiorców. Robert Zemeckis – reżyser między innymi „Ekspresu Polarnego” oraz „Forrest Gumpa” – zdecydował się na podjęcie wyzwania zekranizowania „Demonologa”.
David Ullman sam zwie się w myślach ateistycznym badaczem biblijnym. Swoje całe życie poświęcił na analizę „Raju utraconego” Miltona. Nigdy jednak nie spodziewał się, iż znajomość tego dzieła może zmienić jego losy. Wszystko zaczyna się bowiem od tajemniczej wizyty w jego gabinecie i propozycji nie do odrzucenia. Profesor Ullman ma wyjechać do Wenecji, by zbadać pewne „zjawisko”. Korzystając z okazji, zabiera w podróż swoją córkę Tess i ucieka od rodzinnych problemów. To, co jednak dzieje się w mieście gondoli przerasta jego najśmielsze oczekiwania. Ponadto do Nowego Jorku wróci już sam.
Z każdą kolejną stroną „Demonologa” mój entuzjazm wobec tej historii słabł, pokazując, iż czasami warto zrobić większe rozpoznanie danej powieści. Warto bowiem podkreślić, że nie liczyłam na wiele, a oczekiwałam przyjemnej historii, która wywoła we mnie zainteresowanie. Pyper zdecydowanie tego jednak nie osiągnął.
Historię Davida mogę przyrównać do drogi – profesor przemierzał świat, a także stany w poszukiwaniu swojej córki oraz utraconej tożsamości. Właśnie ten element odarł tę historię z jakiejkolwiek akcji i jest to największy zarzut, który kieruję do Pypera. „Demonolog” niósł interesujące treści, ciekawie przyrównywał do Miltona, ale jednocześnie nie potrafił zaintrygować, bo nic się w nim nie działo. Tempo wydarzeń spadało wraz z każdą kolejną stroną, którą zostawiałam za sobą. Autor tworzył zatem zupełnie odwrotnie chronologię wydarzeń niż wydawałoby się to odpowiednie. Nie mogę ukrywać, że przez to bardzo ciężko było wejść w skórę bohatera, poczuć jego sytuację. Miałam wrażenie, iż wszystkie wydarzenia działy się obok mnie.
I chociaż język był naprawdę poprawny, to nie odratował on sytuacji. Czułam się znudzona, a nieliczne zabawne teksty i cięte riposty nie potrafiły mnie rozbawić, czy też wzbudzić zainteresowanie. Pyper nie zachwyca od strony technicznej – nie poraża nowoczesnym stylem, nie tworzy skomplikowanych metafor, ale jednak niejako imponuje jego znajomość Miltona i to jak wplata jego słowa i interpretuje.
David Ullman to życiowy myśliciel, którego ciężko ocenić. Nie wyróżnia się niczym oprócz niezwykłej – wręcz ponadprzeciętnej – wiedzy na temat „Raju utraconego”. Jest postacią w gruncie rzeczy pokrzywdzoną przez los, ale nie czułam z nim jakiekolwiek więzi. Dla odbiorcy przez wydarzenia opisane w „Demonologu” nie jest on w żadnym stopniu ciekawy.
Powieść Pypera rozczarowała mnie – była niezwykle nijaka i nie pozostawiła za sobą zbyt wielu miłych wspomnień. Ot, czytadło z tego najbardziej pospolitego gatunku. Zabrakło mi wyjątkowego klimatu, akcji, a także jakiekolwiek wyrazistości. Żałuję, że nie poświęciłam czasu na coś innego. Nie jest to z pewnością historia dla miłośników grozy.
Pozdrawiam
Motyw demonów w literaturze – muszę przyznać – nie jest mi znany i na swoim koncie nie mam wielu pozycji, które traktowałyby o tych istotach. Gdy zatem trafiłam na dość oczywisty tytuł, który podpowiedział mi o czym dana pozycja będzie, nie wahałam się długo. Mój wzrok przyciągnęła świetna oprawa, a także wyklejka, wprowadzająca w klimat z Piekła rodem.
Andrew Pyper jest...
2015-02-11
Nie wiem, czy ta deklaracja nie będzie przesadna, ale od lat jestem zwolenniczką poznawania historii. Chociaż – prawdopodobnie jak każdy – mam swoje ulubione, znane w stopniu dobrym epoki, nie waham się, sięgnąć ku pozycjom, które mogą poszerzyć moją wiedzę. Jakiś czas temu o książce Jean des Carsa było niezwykle głośno. Jako miłośniczka tematyki kobiecej – zarówno w historii, jak i literaturze – nie mogłam przejść obok tego fenomenu obojętnie. Blogerzy grzmiali, sama pozycja kusiła z półki, aż trafiła w moje ręce.
Jean des Cars urodził się w 1943 roku w Paryżu. Jest dziennikarzem, a także pisarzem, którego zajmuje przede wszystkim tematyka historyczna. Pracował w takich czasopismach, jak Paris Match, Le Figaro, czy też Jours de France. Jest specjalistą od wielkich rodów szlacheckich Europy – przede wszystkim Habsburgów.
Nie od dziś wiadomo, że obok każdego króla lub cesarza stała te wyjątkowa kobieta. Niektóre z nich pozostawiły pamięć o sobie nie tylko, jako potężne małżonki i matki dziedziców tronu. Ich dni wypełnione były planowaniem, spiskami, wojnami, a także próbami zawarcia pokoju. Des Cars przedstawia nam obraz dwunastu niezwykle różnych władczyń – zamężnych lub nie, pięknych lub wręcz przeciwnie – które swoimi czynami, a niekiedy samym osobistym urokiem, podbiły Europę.
Historia w pigułce, którą przedstawia nam des Cars, sięga czasów Katarzyny Medycejskiej. Cofamy się zatem do XVI wieku, chociaż i teraz ta władczyni przeżywa swój renesans, dzięki popularnej produkcji „Reign”, by zakończyć przygodę na aktualnie najsławniejszej władczyni – Elżbiecie II. Album zatem zawiera w sobie ponad czterysta lat wydarzeń, co ciężko wywnioskować po małej objętości tej pozycji.
Nie zaprzeczam jednak – jest to interesujące kompendium, które przedstawi nam władczynie z podkreśleniem najważniejszych okresów życia. Jej grubość okazuje się myląca, ponieważ autor w sposób przemyślany prezentuje historię. Niejednokrotnie jednak dochodziłam do wniosku, iż niepotrzebnym okazała się otoczka związana z datami i wchodzeniem w szczegóły, niezwiązanymi w bezpośredni sposób z opisywaną kobietą. Było to niezwykle mylące i myślę, że osoby, które nie przyjaźnią się z historią, mogły czuć się wtedy zagubione w zgiełku wydarzeń.
Największą zaletą pozycji des Carsa okazały się opowieści o tych królowych, które nie mają medialnego poparcia – nie powstało na ich temat wiele filmów, czy też książek. Tym sposobem mogłam poznać chociażby Krystynę – prawdopodobnie jedną z pierwszych buntowniczek, królową Szwecji – czy też Zytę – pierwszą władczynię, która nie miała czym nakarmić swoich dzieci. Autor przedstawia historię z innej strony – te twarde kobiety w gruncie rzeczy były postawione przed wyzwaniami, znacznie przewyższającymi ich możliwości. To ujęcie tematu nie zaskakuje, ale spełnia zdecydowanie wymagania, jakie stawia „Najpotężniejszym królowym” czytelnik.
Niezaprzeczalnym minusem jest brak obszerniejszych ilustracji. Przy tego typu pozycjach – zwłaszcza, gdy autor wspomina słynne zdjęcie lub obraz – warto byłoby dołączyć je do wglądu odbiorcy. Sama prezentacja na początku każdego rozdziału wspomnianej władczyni, to niestety za mało, by uatrakcyjnić czytelnikowi lekturę, chociaż sama książka została wydana naprawdę przepięknie. Zachwyca dobrej jakości papierem, wypukłymi elementami okładki i piękną, prawdziwie w królewskim kolorze, wyklejką.
„Kobiety, które zawładnęły Europą” są pozycją, którą czyta się szybko i przyjemnie. Des Cars swoimi opowieściami zachęca do sięgnięcia po inne książki, które rozwiną temat interesującej nas postaci, co z pewnością ja uczynię. Jestem przekonana, iż nawet osoby nastawione pejoratywnie do historii w szkole, mogą poczuć się zaintrygowane podczas lektury.
Pozdrawiam
Nie wiem, czy ta deklaracja nie będzie przesadna, ale od lat jestem zwolenniczką poznawania historii. Chociaż – prawdopodobnie jak każdy – mam swoje ulubione, znane w stopniu dobrym epoki, nie waham się, sięgnąć ku pozycjom, które mogą poszerzyć moją wiedzę. Jakiś czas temu o książce Jean des Carsa było niezwykle głośno. Jako miłośniczka tematyki kobiecej – zarówno w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02-27
Popularność „Zostań, jeśli kochasz” prawdopodobnie zaskoczyła samo wydawnictwo. Gdy kilka lat temu bowiem pozycja Gayle Forman trafiła do księgarni, nie wywołała aż takiego odzewu, chociaż prezentowała się naprawdę zacnie wśród innych przedstawicieli książki młodzieżowej. Aż kilka miesięcy temu wystartowała cała machina, a na ekranach kin pojawił się film. I ja uległam pokusie, zapoznałam się z książką i dość miło ją wspominam. Mimo tego – obawiałam się drugiej części. Wielokrotnie bowiem zawodziły mnie kontynuacje powieści tego typu. Jak zatem wypadło „Wróć, jeśli pamiętasz”?
Gayle Forman zajmowała się pisaniem od dłuższego czasu. Początkiem jej kariery pióra były artykuły dla takich magazynów, jakSeventeen Magazine, czy też Elle. Poruszała tematykę młodych ludzi, a także problemów społecznych. W 2007 roku ukazała się jej pierwsza powieść – „Sister in Sanity”, jednak rozgłos przyniosła dopiero zekranizowana powieść „If I Stay”.
Życie Adama trzy lata temu nabrało okropnego rozpędu. Świat zawalił mu się w dosłownie kilka dni i – o, ironio! – to właśnie największa tragedia jego życia wyniosła go na szczyt. Nareszcie dotarł ze swoją muzyką i przekazem do najdalszych zakątków Ziemi. Niestety, nie czuje on spełnienia – wręcz przeciwnie. Z obrzydzeniem obserwuje plotki o sobie, swojej dziewczynie i ciągłych rzekomych ciążach. Cena sławy przerasta go w taki sam sposób, jak widma przeszłości. Czy znajdzie rozwiązanie?
Nie jestem pewna, czy znajdę jakichkolwiek zwolenników moich rozmyślań, ale „Wróć, jeśli pamiętasz” to książka, która powinna istnieć sama, a nie jako oficjalna kontynuacja. Fabuła tego tomu bowiem jest znacznie bardziej intrygująca, kiedy zapominamy o tym, czego doświadczyła Mia – wspomniane widmo Adama. Tym razem Forman prezentuje nam rzeczywistą akcję z naciskiem na teraźniejszość, a także emocje. O ile w „Zostań, jeśli kochasz” również otrzymaliśmy ich pełen talerz, to skupienie się na destrukcyjności uczuć w tej części było miłym odświeżeniem po rozpaczy.
Z tego też względu losy Adama czyta się lepiej – są one bardziej dynamiczne i do samego końca powieści, czytelnik nie ma pewności, co go czeka. Przed rozpoczęciem lektury drżałam na myśl, czy Forman będzie potrafiła udźwignąć temat okropnej straty u tak młodych osób. Przeszła ona jednak moje oczekiwania – od świeżego spojrzenia męskiego narratora, po nadanie historii szorstkości, a także morału, iż tragedia często oddala od siebie ludzi. Żałowałam, iż nie wytrzymała w tym klimacie. „Wróć, jeśli pamiętasz” traktowałam bowiem, jako ostatnie pożegnanie, ukojenie bohatera i liczyłam, iż autorka zdecyduje się na drastyczne urwanie wątku, który podjęła. Niestety, zakończenie było słodkie i – co warto podkreślić – naiwne.
Językowo jednak wciąż niczym nie zachwyca, chociaż niewątpliwie ta część jest zdecydowanie bardziej ekspresyjna. Poprawność pióra autorki wskazuje na dziennikarską przeszłość. Nie mogę zaprzeczyć – „Wróć, jeśli pamiętasz” czyta się szybko, a oczy wręcz same suną po tekście.
Jasnym punktem tej części była zmiana mojego zdania odnośnie głównego bohatera – Adama Wilde’a. Chłopak, którego – nie bez powodu – odbierałam, jako nijaką charakterem postać, zrehabilitował się w moich oczach. Był zdecydowanie bardziej śmiały w swoich osądach i komentarzach, dzięki czemu też narracja została niezwykle uatrakcyjniona.
Co dziwi – „Wróć, jeśli pamiętasz” wypadło naprawdę znacznie lepiej od poprzednika, a asekuracyjnie założyłam, iż z tej historii nie da się wycisnąć więcej. Forman umiejętnie przedstawia stratę – nie tylko rozumianą, jako śmierć, ale również tę, gdy bliska osoba oddala się od nas. Chociaż wciąż brakuje jej literackiego wdzięku w prozie, to z zainteresowaniem będę czekać na inne jej powieści.
Pozdrawiam
Popularność „Zostań, jeśli kochasz” prawdopodobnie zaskoczyła samo wydawnictwo. Gdy kilka lat temu bowiem pozycja Gayle Forman trafiła do księgarni, nie wywołała aż takiego odzewu, chociaż prezentowała się naprawdę zacnie wśród innych przedstawicieli książki młodzieżowej. Aż kilka miesięcy temu wystartowała cała machina, a na ekranach kin pojawił się film. I ja uległam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-17
Nie od dziś wiadomo, że za naszymi plecami dzieje się wiele. Jako wnuczka byłego pracownika służb, o których z oczywistych powodów nie będę wspominać, przez całe dzieciństwo próbowano zderzyć mnie z tą rzeczywistością – z dobrym skutkiem. Myślę, iż oczywistością jest podchodzenie do mediów i ogółem politycznych manewrów z odpowiednim dystansem. Czemu o tym wspominam? Gdyż bohaterowie „Trojga” mieli z tym poważny problem…
Sarah Lotz mieszka w Kapsztadzie. Jest zarówno autorką książek, jak i scenariuszy filmowych. Na swoim koncie ma już kilka powieści, jednak w Polsce zasłynęła dzięki ubiegłorocznej premierze o tajemniczych katastrofach czterech samolotów – wspomnianym „Trojgu”. W tym roku do zagranicznej sprzedaży trafi również sequel czarnego tomiszcza – „Day Four”.
Nazwali ten dzień Czarnym Czwartkiem, jednak nie ma on nic wspólnego z krachem na giełdzie, który był zwiastunem Wielkiego Kryzysu. Ten dzień przeraża bardziej niż tamte wydarzenia. Niebo się zawala i w czterech różnych miejscach na ziemi dochodzi do katastrof wielkich samolotów pasażerskich. Giną setki – poszatkowani, zaginieni, ledwo rozpoznawalni. Tym bardziej ciężko zrozumieć, jak przetrwało ta czwórka… Wśród nich jest również Pamela May Donald – leżąc w pogorzelisku, ledwo przytomna, pozostawia wiadomość, którą usłyszy cały świat.
„Troje” byli niezwykle modni jeszcze te kilka miesięcy temu. Ich genialna reklama przyciągnęła naprawdę wielu i całkowicie słusznie – kto bowiem nie oparłby się całej czarnej książce w równie „kolorowej” kopercie? Ta kampania przyciągnęła również mnie, jednak na przekór trendom, sięgnęłam po tę pozycję, gdy ostygł entuzjazm. Teraz, gdy o tej pozycji jest tak cicho, zastanawiam się – ludzie, gdzie jesteście? Przecież ta książka jest wyjątkowa!
Widzimy to już od pierwszych stron – konsekwencję w pomyśle. Lotz miała naprawdę jasną wizję, jak chce prowadzić wydarzenia i jak budować napięcie. Wielu czytelników ta specyfika – która w gruncie rzeczy jednocześnie gubi odbiorcę w niuansach fabuły – może zniechęcić. Mnie ten eksperyment jednak wydaje się – do tej pory – świetnym, oryginalnym zabiegiem. W „Trojgu” nic nie jest oczywiste – pozorny racjonalizm miesza się z eterycznymi, duchowymi i spiskowymi elementami, tworząc napiętą strukturę. Nie powiedziałabym jednak, iż ciągnie to za sobą również w jakikolwiek sposób tempo akcji, które zadziwia jednostajnością. Był to w dużej mierze wynik formy, którą przyjęła autorka.
Od strony historii, czysto fabularnej, jest to powieść, po której nie spodziewałabym się takiego sukcesu. Warto zaznaczyć, iż spiski to temat powszedni i półki księgarń z sensacją są nimi wypełnione. Z tego też względu to właśnie forma wybija „Troje” na piedestał! Lotz nie pisze zwykłą prozą – ona łączy różne gatunki, które nawzajem się uzupełniają. Fabuła zatem podpierana jest przez listy, maile, wypowiedzi prasowe, artykuły, rozmowy z czatów, wywiady… Jedno słowo potrafi zdradzić czytelnikowi wiele – i nie, nie jest to nieświadome nadużycie, a sprytna manipulacja, która sprawia, iż ta powieść jest nietuzinkowa.
Co ciekawe – tytułowa trójka bohaterów nie występuje w powieści bezpośrednio. Odnajdujemy ich w opowieściach naocznych świadków lub też najbliższych. Buduje to niejednolity, wielowarstwowy obraz i przyznajmy – jest to ciekawy zabieg, zwłaszcza, gdy zeznania nie pokrywają się. Do ostatniej strony nie umiałam określić swojego stanowiska względem tych postaci.
Ta książka to tajemnica – nawet zakończenie pozostawia czytelnika w zawieszeniu, które pozwala na dowolną interpretację. Wierzymy w to, co chcemy wierzyć i wybieramy to wyjaśnienie – mniej lub bardziej rzeczywiste. „Troje” to naprawdę dobra pozycja, którą – mam nadzieję – odświeżyłam tym, którzy już mają ją za sobą, a także tym, co o niej zapomnieli. Warto sięgnąć i czekać na kolejną, ja z pewnością to uczynię.
Nie od dziś wiadomo, że za naszymi plecami dzieje się wiele. Jako wnuczka byłego pracownika służb, o których z oczywistych powodów nie będę wspominać, przez całe dzieciństwo próbowano zderzyć mnie z tą rzeczywistością – z dobrym skutkiem. Myślę, iż oczywistością jest podchodzenie do mediów i ogółem politycznych manewrów z odpowiednim dystansem. Czemu o tym wspominam? Gdyż...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-21
Jako dziesięcioletnia dziewczynka lubiłam takie książki. Znacie ten typ, prawda? Proste romanse, ale posiadające urok – o pierwszych miłościach, pocałunkach i tym, że dla każdego istnieje druga połówka. Szczególnie miło wspominam serię wydawnictwa Adamus z bardzo charakterystycznymi okładkami i na swoim koncie mam ich naprawdę wiele. I właśnie ostatnio mogłam cofnąć się w czasie – zapewniła mi to Zoe Sugg.
Inaczej Zoella i myślę, że ten pseudonim mówi Wam więcej niż samo nazwisko autorki „Girl Online”. Dwudziestopięcioletnia vlogerka odniosła ogromny sukces. W 2011 roku zdobyła nagrodę za Najlepszy Blog o Urodzie, dwa lata później otrzymała tytuł Najlepszej Brytyjskiej Vlogerki. Opowiadania pisała od najmłodszych lat i nareszcie też zrealizowała swoje marzenie, wydając książkę.
Jakby na przekór modzie, Zoe Sugg nie wydaje poradnika, zbioru rozważań, czy też autobiografii. Prezentuje nam za to historię Penny – dziewczyny nieśmiałej, która zdecydowanie woli chować się za aparatem, niż stanąć po jego drugiej stronie. Fotografia to jej pasja i każdy o tym wie. Jednak gdy wraca do domu, zasiada do pisania i przybiera zupełnie inną twarz, prawdziwą i nieskrępowaną. Girl Online pozwala jej na to, czego rzeczywistość niekiedy zabrania. Jej blog cieszy się ogromną popularnością, a wsparcie jakie otrzymuje od swoich czytelników jest ogromne. Kiedy jednak jej sprawy osobiste przybierają nieoczekiwany obrót, wyjeżdża z rodzicami do Nowego Jorku. To, co ją tam spotyka przypomina czarowny sen, ale nie od dziś wiemy, iż niedopowiedzenia prowadzą do katastrofy, prawda?
Przy książce Zoelli wybuchało wiele kontrowersji. Musiała ona odpierać ataki, sugerujące, że być może to wcale nie ona napisała tę powieść, a także zaznaczać na każdym kroku, iż jest to tylko i wyłącznie fikcja literacka. Znając jej filmy, byłam ciekawa, jakie pozostawia wrażenia, zwłaszcza, iż już pierwsze recenzje były dość entuzjastyczne.
Wspomniane opinie też nie bez powodu – jak się przekonałam – były na tyle pozytywne. Na swojej drodze dawno nie spotkałam, tak prostej – bez żadnego fantastycznego zabarwienia! – powieści obyczajowej, która ujęłaby w unikalny, nowoczesny sposób nastoletnią miłość. Tak dobre wyczucie motywu może zdziwić, zwłaszcza, że Zoella daje czytelnikowi – czy też raczej żeńskiej części odbiorców – właśnie te elementy, na które czekamy w tego typu książkach. Znajdziemy w niej zatem nie tylko magiczne wręcz dopasowanie, ale również wątek problemowy – niezwiązany bezpośrednio z samym uczuciem. Fakt faktem, jest to pozycja niezwykle słodka, sugeruje to już sama oprawa graficzna. Mimo tego, nie powiedziałabym, iż wspomnianego lukru było za dużo, a wręcz przeciwnie – pewne prawdy życiowe, które Zoe stara się rzucić w kierunku młodych czytelników, wyrównują ten poziom.
„Girl Online” się połyka – jest to głównie zasługa bardzo nieskomplikowanej narracji, która faktycznie ma podobny wydźwięk, co same filmy Zoelli. Dyskwalifikuje to równocześnie tę pozycję, jako „ta z wysokiej półki”, ale nie odbiera w żaden sposób wspomnień, gdy z zaciekawieniem przerzucałam czym prędzej kolejne strony. Głównym atutem historii Penny jest fakt, iż można się z nią utożsamiać pod pewnymi względami. Tworzy to bardzo przyjemną więź między czytelnikiem, a samą bohaterką.
Zazwyczaj heroiny powieści obyczajowych nie przypadają mi do gustu. Gdy jednak zaczęłam komentować, doradzać i wylewać swoje frustracje na głos, wiedziałam, że ja i Penny dobrze się rozumiemy. Jest to bohaterka naprawdę zwyczajna – posiada nawet tę pasję fotografowania, jako cechę, która teraz jest niezwykle „na topie”. Jej przemyślenia jednak, to jak traktuje swoich czytelników… Stwarza obraz ciepłej, miłej dziewczyny, której chce się kibicować!
Z przymrużeniem oka patrzyłam na przewidywalność tej pozycji. Ten mankament nie psuł mi bowiem zabawy z lektury, po której oczekiwałam jedynie rozrywki. Warto podejść do tej pozycji właśnie z takim nastawieniem. Czy jest to pozycja jedynie dla fanów Zoelli? Nie tylko – myślę, że również osoby szukające czegoś nowego w sferze obyczajówek, będą zadowolone z lektury. „Girl Online” to powieść urocza, na jedno popołudnie, która – choć nie odkrywcza – zdecydowanie wciąga.
Jako dziesięcioletnia dziewczynka lubiłam takie książki. Znacie ten typ, prawda? Proste romanse, ale posiadające urok – o pierwszych miłościach, pocałunkach i tym, że dla każdego istnieje druga połówka. Szczególnie miło wspominam serię wydawnictwa Adamus z bardzo charakterystycznymi okładkami i na swoim koncie mam ich naprawdę wiele. I właśnie ostatnio mogłam cofnąć się w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-12-29
2015-12-24
2015-12-23
2015-12-10
2015-12-14
2015-11-15
2015-11-26
2015-11-19
2015-11-09
2015-10-29
2015-09-29
2015-10-15
2015-09-21
„Czerwoną królową” można już chyba – z pewną dozą nieśmiałości – nazwać fenomenem, który podbił serca blogerów książkowych, a i wśród zwykłych czytelników jest o tej pozycji głośno. Nie jestem wyjątkiem i lekturę najnowszej propozycji Wydawnictwa Otwarte mam za sobą. Zapowiadano bowiem naprawdę wyjątkową powieść, która oczaruje czytelnika akcją i samym konceptem. Jak się okazało – większość podziela to zdanie. Z tego też względu nabrałam wody w usta i zastanowiłam się głęboko – czemu „Czerwona królowa” ponadprzeciętnie mnie rozczarowała?
Historia Mare Barrow stworzyła debiutantka – Victoria Aveyard. Odnajduje się w Young Adult, ale również w tematyce historycznej i dystopijnej. Ukończyła scenariopisarstwo na Uniwersytecie Południowej Kalifornii. Po – jak wspomina – strasznym, bezrobotnym roku od zakończenia studiów, skierowała swe myśli znów ku pisaniu, ale tym razem powieści. Efektem tego jest „Czerwona królowa”.
Mare nie będzie miała wymarzonej osiemnastki i wcale też nie czeka na ten „magiczny” dzień. W jej świecie bowiem jest to niemalże wyrok śmierci dla wszystkich o czerwonej krwi, którzy jeszcze nie odnaleźli zawodu. Dziewczyna z godnością przystaje na swój los, wiedząc, iż nie ucieknie przed przeznaczeniem – wojskiem. Los jednak nie jest tak oczywisty i Mare wpada w pułapkę intryg Srebrnych – potężnych bogów na ziemi o niezwykłych mocach. Czy słaba Czerwona ma szansę wygrać ich grę?
Zaznaczę na początku, iż do powieści Aveyard nie oczekiwałam wiele. Już sam opis, jak i tytuł zdradziły mi, iż ta historia zaliczy się do typowych książek spod szyldu młodzieżowych. Nie skazywałam jej z tego względu z góry na niepowodzenie, gdyż często właśnie takie lektury zaskakują niebanalnym rozwiązaniem, jednym elementem, który pokocham. Do tej pory przeglądając oceny, pobieżnie czytając opinie, zastanawiam się – co pominęłam?
Aveyard nie zaskakuje, co dotarło do mnie dobitnie po kilku dniach od lektury, gdy zastanawiałam się, czemu tak bardzo czuję się zmęczona tą pozycją. Niemalże każda scena, najmniejsze elementy wątków wywoływały u mnie prawdziwą lawinę asocjacji do innych serii fantasy, które mam za sobą i których też nie mogę posądzić o bycie wybitnie oryginalnymi pod względem fabularnym. Pomijając już tak oczywiste skojarzenia do „Rywalek” Kiery Cass, czy „Igrzysk śmierci” Suzzane Collins, mogłabym wymienić jeszcze gros powieści, w których istotne cząstki pokrywają się lub mają podobny przebieg, co w książce Aveyard.
I tutaj czai się największy problem i dodatkowo mankament „Czerwonej królowej” – ta lektura jest przewidywalna i zdecydowanie niespójna. Zabrakło mi prawdziwej konsekwencji w prowadzeniu fabuły, która stworzyłaby jeden wyraźny wątek. Tymczasem Aveyard zmienia zdanie tak często, jak jej bohaterka – widać to już przy początkowych rozdziałach powieści. Czułam w pewnym momencie, iż produkt w moich rękach jest po prostu niedopracowany i autorka miała jeszcze poprawić dane rozdziały.
Warto dodać, iż fabuła bardzo współgra z narracją, co w tym wypadku nie jest żadną zaletą. Aveyard pisze poprawnie, ale zdecydowanie nie odznacza się dojrzałością przedstawiania sytuacji. Efektem tego „Czerwona królowa” kłóci się, idea rywalizuje z marnym pismem. Koncept bowiem nakreślał takie człony fabuły, jak honor, poświęcenie, czy też walka – natomiast przez złe opisy te momenty były po prostu karykaturalne.
Mare Barrow to jedna z tych żeńskich postaci, których nie lubię. W jej kreację Aveyard w moich oczach nie włożyła nic oryginalnego – siedemnastoletnia Czerwona buntuje się wobec systemu – co mimo starań autorki nie wypada szlachetnie – kocha swoją rodzinę ponad życie i jednocześnie ulega miłosnym ekstazom. Ot, standardowy typ kobiecy z powieści dla młodzieży.
„Czerwona królowa” stała się dla mnie rozczarowaniem, którego nie podejrzewałam. Aveyard nie stworzyła oryginalnej i zapierającej dech w piersiach historii – fabuła mknie do przodu, by zaskoczyć czytelnika jedynie raz i to nawet nie mocnym uderzeniem w twarz! Czekałam, szukałam i błagałam przez całą lekturę, by cokolwiek pozostawiło po sobie miłe wspomnienie – moje prośby nie zostały wysłuchane. Dla mnie ta powieść była stratą czasu, niestety.
Pozdrawiam
„Czerwoną królową” można już chyba – z pewną dozą nieśmiałości – nazwać fenomenem, który podbił serca blogerów książkowych, a i wśród zwykłych czytelników jest o tej pozycji głośno. Nie jestem wyjątkiem i lekturę najnowszej propozycji Wydawnictwa Otwarte mam za sobą. Zapowiadano bowiem naprawdę wyjątkową powieść, która oczaruje czytelnika akcją i samym konceptem. Jak się...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to