-
ArtykułyPlenerowa kawiarnia i czytelnia wydawnictwa W.A.B. i Lubaszki przy Centrum Nauki KopernikLubimyCzytać2
-
ArtykułyW świecie miłości i marzeń – Zuzanna Kulik i jej „Mała Charlie”LubimyCzytać4
-
ArtykułyZaczytane wakacje, czyli książki na lato w promocyjnych cenachLubimyCzytać2
-
ArtykułyMa 62 lata, jest bezdomnym rzymianinem, pochodzi z Polski i właśnie podbija włoską scenę literackąAnna Sierant7
Biblioteczka
Nie pierwszy raz czytam Orbitowskiego. Lubię jego twórczość, ale ta książka jest kiepska. Zaczyna się obiecująco, ale z czasem jest gorzej. Ma się poczucie, że książkę napisała osoba, która ma talent pisarski, ale taki, nad którym jeszcze sama nie panuje. Powieści brakuje konkretnej formy, nieco się rozmywa, jakby plan na nią rodził się na bieżąco i nie był dobrze przemyślany.
Nie pierwszy raz czytam Orbitowskiego. Lubię jego twórczość, ale ta książka jest kiepska. Zaczyna się obiecująco, ale z czasem jest gorzej. Ma się poczucie, że książkę napisała osoba, która ma talent pisarski, ale taki, nad którym jeszcze sama nie panuje. Powieści brakuje konkretnej formy, nieco się rozmywa, jakby plan na nią rodził się na bieżąco i nie był dobrze przemyślany.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Powiększenie to kolejna powieść o doktorze bioinformatyki Theo Crayu. Bohaterze tak bystrym, że analizuje dane szybciej niż algorytmy Googla. Po przygodach z Naturalisty zmaga się z niechcianymi aspektami popularności. Zmuszony porzucić pracę akademicką, zwalcza terroryzm w sektorze prywatnym. Praca jest dla niego wymagająca emocjonalnie - a kolejna sprzeczka z przełożonym, niebezpiecznie zbliża się do obszaru zwanego zwolnieniem dyscyplinarnym.
Jak przystało na prawdziwego celebrytę w świecie zwalczania zbrodni, bohater nie może w spokoju wrócić do domu opalić netfliksa, partyjki szachów czy poużalać się nad sobą. Już u progu czeka na niego William Bostrom, zrozpaczony ojciec, zaginionego przed laty chłopca. Korzystając z nadprogramowego urlopu - Theo folguje swojej empatii i postanawia pomóc w odkryciu prawdy. Okazuje się też, że syn Bostroma to bynajmniej nie jedyny porwany chłopiec w okolicach Los Angeles. Bierność policji niepokoi naukowca i decyduje się samodzielnie rozwikłać tę zagadkę. Czy to kolejny seryjny morderca - który wykorzystuje ułomność systemu sprawiedliwości - aby pozostać nieuchwytnym podczas polowania na swoje kolejne ofiary?
Choć książka jest lekko odrealniona i pełna uogólnień - to warta polecania wszystkim fanom gatunku. Super bystry ‘naukowiec-detektyw’, który lekkie braki w kompetencjach miękkich (tak, tak mamy tu modelowego zranionego twardziela o gołębim sercu - kto ich nie lubi?), nadrabia umiejętnością produkcji domowej broni biologicznej. Czy tak epicki bohater, programista, biolog, prawie akrobata może mieć nudne przygody? Nie.
Autor umiejętnie znajduje złoty środek pomiędzy zaskakującymi zwrotami akcji, a pieszczeniem wychuchanego ego czytelnika, który może dedukować na równi z typem tak bystrym, że mózg się marszczy. Godziny spędzone na czytaniu, to czysta rozrywka, bez moralnych dylematów. Przez świat pełen zbrodni, nieczystych zagrywek i nieokiełznanej logiką przemocy wiedzie nas czysty jak łza moralny kompas bohatera, który zawsze wie co jest słuszne. Jak na rasowego detektywa przystało jest w stanie wywieść w pole szulerów, policjantów i wmówić sam sobie, że nie jest totalnym narcyzem. Jak tu nie kochać nieustraszonego naukowca, który najmroczniejszą zbrodnie rozkłada na łopatki z taką łatwością. Endorfiny skaczą jak sześciolatki na trampolinie. A trochę poważniej - czyta się dobrze, fabuła nie boli. Ciąg wydarzeń jest całkiem logiczny, a niespotykany zestaw umiejętności bohatera jest raczej charakterystyczny dla konwencji i nie przeszkadza w odbiorze. Książka, która raczej dostarczy nam rozrywki niż moralnych dylematów, pozwoli na chwilę przenieść się do świata ‘ekscytującej nauki’ i odkryć, kto był w stanie dopuścić się odrażającej zbrodni.
Dreszczyk emocji, miejskie legendy i bezradność wymiaru sprawiedliwości - sprawiają, że trudno się oderwać od “Powiększenia”
Powiększenie to kolejna powieść o doktorze bioinformatyki Theo Crayu. Bohaterze tak bystrym, że analizuje dane szybciej niż algorytmy Googla. Po przygodach z Naturalisty zmaga się z niechcianymi aspektami popularności. Zmuszony porzucić pracę akademicką, zwalcza terroryzm w sektorze prywatnym. Praca jest dla niego wymagająca emocjonalnie - a kolejna sprzeczka z przełożonym,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toZabawna. Zdecydowanie. Ale ten sam rodzaj żartu i fabuły schematycznie powtarzany zaczyna męczyć jeszcze zanim dojdzie się do połowy książki.
Zabawna. Zdecydowanie. Ale ten sam rodzaj żartu i fabuły schematycznie powtarzany zaczyna męczyć jeszcze zanim dojdzie się do połowy książki.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toWciągająca akcja, bez chwili na nudę. Dobrze zarysowana postać i ciekawa fabuła, mimo, że początkowo wydawała się być banalną... ;)
Wciągająca akcja, bez chwili na nudę. Dobrze zarysowana postać i ciekawa fabuła, mimo, że początkowo wydawała się być banalną... ;)
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Świat się zmienia, nastąpiło spowolnienie. Każdy dzień staje się dłuższy, równowaga pomiędzy dniem a nocą się zaciera. Podłoże zmian jest „naturalne” i związane ze spowolnieniem ruchu obrotowego Ziemi. Konsekwencje są nieodwracalne: osłabienie siły grawitacji i pola magnetycznego, choroba grawitacyjna, burze słoneczne, pożary, trzęsienia ziemi, niebezpieczne promieniowanie.
Powieść bez wątpienia można uznać za atrakcyjną literaturę pod względem pomysłu na książkę. Minusem dla mnie, chociaż jak przypuszczam był to zabieg literacki, jest sposób prowadzenia fabuły, powolny, momentami ocierający się o skrajne spowolnienie akcji. Autorka przedstawia wizję końca świata jako długotrwały proces, który skazuje ludzi na powolne czekanie na śmierć, bo to, że ona nastąpi jest pewne.
Połączenie dramatycznych okoliczności przyrody i okresu dojrzewania głównej bohaterki budził we mnie pewien dysonans, jednak zabieg ten spowodował, że katastroficzne wizje końca świata w połączeniu z niewinnym wiekiem dojrzewania (pierwsza miłość, pierwszy pocałunek) pogłębił w moim mniemaniu dramatyzm sytuacji.
Narratorką jest jedenastoletnia Julia, która jest raczej outsiderką w szkole, spowolnienie jeszcze bardziej izoluje ją od „świata”. Powieść jest utrzymywana w formie pamiętnika nastolatki o katastroficznej wizji świata. Julia opowiada o rożnych sposobach adoptowania się ludzi do nowych okoliczności. Matka głównej bohaterki popada w chorobę, tzw. syndrom spowolnienia, ojciec natomiast udaje, że nic się nie zmienia. Sytuacje ekstremalne to sprawdzian dla ludzkich charakterów, coś co na początku jest problemem po czasie okazuje się naturalne, Przyzwyczajenie to druga natura, ale czy na pewno?
Kiedy wydłuża się doba, rząd podejmuje decyzję o trwaniu przy czasie zegarowym, lecz są ludzie, którzy postanawiają żyć w zgodzie z rytmem dnia z tzw. czasem prawdziwym.
Następuje społeczny rozłam, rzecz z pozoru błaha, a staje się źródłem sąsiedzkich konfliktów i dramatów.
Julia przeżywa utratę przyjaźni z Hanną, nieśmiałe uczucie do Setha, chłopca jeżdżącego na deskorolce. Seth przeżywa śmierć swojej matki, ucieczkę w pracę swojego ojca, jest równie samotny jak Julia.
„Wiek cudów” zaliczam do powieści, które nie poruszyły mnie na początku czytania, odniosłam wręcz wrażenie, że nie jest to książka dla mnie. Przekonała mnie jednak uniwersalność przesłania, którą można odnaleźć w powieści - przede wszystkim o trudach dojrzewania. Koniec świata czuć na każdej kartce jednak w tle dzieją się mniejsze dramaty, dramaty dnia codziennego, które też trzeba przetrwać.
Samotność to jest ta prawda o której nie chcemy czytać, równie nieuchronna jak koniec świata.
Co nam pozostaje, a pozostaje nam zawsze to nadzieja.
Świat się zmienia, nastąpiło spowolnienie. Każdy dzień staje się dłuższy, równowaga pomiędzy dniem a nocą się zaciera. Podłoże zmian jest „naturalne” i związane ze spowolnieniem ruchu obrotowego Ziemi. Konsekwencje są nieodwracalne: osłabienie siły grawitacji i pola magnetycznego, choroba grawitacyjna, burze słoneczne, pożary, trzęsienia ziemi, niebezpieczne promieniowanie....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Rzadko łapię za romans, zwyczajnie nam nie po drodze. Wolę emocje zdecydowanie różne od tych, które proponuje mi ten rodzaj książki. Jednak, gdy już za niego łapię, gdy mam ochotę przeżyć coś zupełnie szalonego, spontanicznego i nieprzewidywalnego chcę, żeby to było coś, co mnie rzuci na kolana. Czasami każdy tego chce.
Prawdziwy romans powinien mieć w sobie tę nutkę magii, która sprawia, że zasypiamy z nadzieją na własnego księcia z bajki. Prawdziwy romans zamyka się w środku nocy z gniewem wściekłej kobiety, bo skończyło się coś, co zajmowało przez ostatni czas wszystkie nasze myśli. To prawie jak zakończenie związku!
Jednak przede wszystkim romans, który chce się przeczytać powinien wciągać czytelnika od pierwszej strony, oddziaływać na myśli, emocje i działania...
Czy takie jest "Amber" Gail McHugh? Zdecydowanie. Znajdziemy tam wszystkie przeze mnie wymienione cechy i wiele więcej. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że romans zazwyczaj opiera się na sporej ilości banału i tak jak przeczytałam już kilka romansów, tak jeszcze nigdy nie udało mi się uniknąć tej cechy. Ważne jest jednak to czy autorka potrafi wydobyć z tego banału coś fajnego. McHugh się to udało. Można to przewrotnie nazwać "dobrym banałem".
Amber zaczyna studia, ale sam ten fakt nie jest nam do niczego potrzebny, bo ważniejsze jest o kogo się potyka pierwszego dnia na uniwersytecie, kto zaczyna wulgarnie ją podrywać, a kto obiecuje długi serialowy seans. W każdym razie Amber poznaje dwóch, zupełnie różnych chłopaków. Dwójka przyjaciół. Pierwszy to wytatuowany, typowy bad boy. Drugi to zielonooki romantyk ze snów. Każdy w nich ma w sobie coś co ją pociąga i nie potrafi dać spokoju. Wiąże się z jednym, a flirtuje z drugim. Fabuła, jak mówiłam, dość banalna, wiele późniejszych elementów też jest nieco sztampowych jak chociażby sami bohaterowie. Każdy z nich ma za sobą bardzo przykrą przeszłość, to mocno wpływa na ich zachowania, relacje z ludźmi i wszelkie wybory. Przez to łączy ich również szalona teraźniejszość.
"Amber" rozpoczyna się typowo i mało wyraziście, kończy się jednak z wielkim przytupem. Okazało się, że McHugh przygotowała niespodziankę, przebijając zdecydowanie "Collide". Porównując te dwie książki, ma się wrażenie, że pisały je dwie zupełnie różne osoby. Przy "Amber" jej debiut wydaje się bardzo poprawny i delikatny. Słowa, którymi romans jest opowiadany, były początkowo subtelne, by wywołać nieśmiały uśmiech nieświadomej czytelniczki. Z czasem jednak zaczynają być nieokiełznane i namiętne. Agresywnie burzą wszelkie nasze zasady i reguły, rozbudzając emocje do czerwoności i prowokując do takich myśli jakich nigdy byśmy się po sobie nie spodziewali. Tak właśnie pogrywa z nami Gail McHugh, początkowo delikatnie podpuszcza, a potem atakuje nas z całą siłą.
Gdy przekłada się kolejną kartkę książki, a emocje wariują bardziej niż w głowie głównej bohaterki, wie się, że to był dobry wybór. Gail McHugh stworzyła powieść, która od początku do końca zadziwia oraz prowokuje – samą fabułą, postaciami i słowami agresywnymi i namiętnymi. Każda strona kipi od emocji, uczucia buzują i wzrastają wraz z każdym kolejnym rozdziałem. To szokująca powieść w którą niebezpiecznie łatwo się wkręcić. Do tego stopnia, że zakończoną książkę zamyka się z wypiekami na twarzy i drżącymi dłońmi w środku nocy. Z tylko jedną myślą w głowie – „Chcę więcej”
Rzadko łapię za romans, zwyczajnie nam nie po drodze. Wolę emocje zdecydowanie różne od tych, które proponuje mi ten rodzaj książki. Jednak, gdy już za niego łapię, gdy mam ochotę przeżyć coś zupełnie szalonego, spontanicznego i nieprzewidywalnego chcę, żeby to było coś, co mnie rzuci na kolana. Czasami każdy tego chce.
Prawdziwy romans powinien mieć w sobie tę nutkę...
Pierwsze co się rzuca w oczy w tej książce to to, że Schmitt trochę (bardzo) zniekształcił pojęcie egoizmu. Zaczęłam czytać książkę w której miałam znaleźć egoistę z kwi i kości, trochę przestrogi dla ludzkości i fajną historię, skończyłam czytać książkę o wymyślonej filozofii której wyznawca wierzy, że tylko on istnieje na świecie, a cała reszta natomiast jest tylko snem.
Cała teoria jest śmieszna i bliska szaleństwu, w przeciwieństwie do książki.
Gerard, znudzony ludźmi badacz, podczas setnego przesiadywania w bibliotece natrafia w książce na wzmiankę o sekcie egoistów. Jest zafascynowany, bo podobne do opisywanego uczucie towarzyszy mu od jakiegoś czasu. Porzuca pracę i wszystkie obowiązki, by krążyć po europejskich bibliotekach w poszukiwaniu kolejnych informacji na temat filozofii i tajemniczego Gasparda - założyciela sekty. Większość książki składa się z fragmentów, które odnalazł Gerard. Sama jego postać wydaje się być poboczną, dopiero na końcu książki jego obecność staje się rzeczywiście ważna.
Podobno ta książka pyta o bardzo ważną rzecz, tj o to co tak na prawdę w życiu jest najważniejsze : osobiste szczęście czy budowanie więzi z ludźmi? Prawdę mówiąc w ani jednej chwili nie odczułam, żeby książka skłaniała mnie do tego pytania. A właśnie dlatego zaczęłam ją czytać. Myślę, że egoizm to spory problem, a w ten sposób skonstruowane pytanie jest szalenie pasjonujące. Spróbujcie sobie na nie odpowiedzieć. Dlatego liczyłam na to, że Schmitt da mi do myślenia i nie pozwoli spać, tak samo mocno jak pobudzał moje myśli przy "Oskarze i pani Róży". Eric porusza w swoim książkach trudne tematy egzystencjalne. "Sekta egoistów" to jego debiut, który został mocno przerysowany. Zdaje mi się, że wplótł do prozy za dużo filozofii, trochę przeintelektualizował fajne treści. To jest opowieść o ciekawej konstrukcji i fabule, z niebanalną intrygą, ale mimo wszystko to nie jest to czego oczekiwałam.
Czekałam na trochę pouczenia, bo egoizm dzieli się na ten dobry i ten zły. We wszystkim trzeba umieć znaleźć umiar, umieć przystopować i umieć sobie przyznawać pewne prawa bez poczucia winy. Współczesna cywilizacja wymaga od nas nieco zdrowego egoizmu. Jesteśmy wciąż wtłaczani w kolejne schematy, a egoizm może być formą walki o siebie, formą obrony i wspierać rozwój osobisty. O czym jeszcze chciałam czytać? O tym, że czasem właśnie tego egoizmu musimy się pozbyć. Zdobyć się na altruistyczne zachowania i pomyśleć o drugim człowieku.
Schmitt dał mi po prostu dobrą książkę, ale niestety bez głębszego przesłania.
Pierwsze co się rzuca w oczy w tej książce to to, że Schmitt trochę (bardzo) zniekształcił pojęcie egoizmu. Zaczęłam czytać książkę w której miałam znaleźć egoistę z kwi i kości, trochę przestrogi dla ludzkości i fajną historię, skończyłam czytać książkę o wymyślonej filozofii której wyznawca wierzy, że tylko on istnieje na świecie, a cała reszta natomiast jest tylko snem....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Są osoby, które po prostu się kojarzy, zna. I podziwia. Mimo wszystko, wbrew wszystkiemu. Coco Chanel należy do tych osób, chociażby dlatego, że z niczego stworzyła sobie wszystko. Dziś na pewno przyznano by jej statuetkę kobiety sukcesu. Wtedy wystarczył podziw i szacunek.
Bałam się tej książki, trochę bardziej niż bardzo. Wyobraź sobie, że umierasz, a ktoś spisuje Twoje myśli nigdy z Tobą nie rozmawiając. Pisze książkę o Tobie posługując się Twoimi słowami. Jeśli już rozumiesz o co mi chodzi to jesteś w stanie w pełni zrozumieć mój strach. Gortner mocno ryzykował i mógł się spodziewać sporego linczu na swoją osobę. Mimo to, ta decyzja tylko mu pomogła. Dzięki temu książka nie jest zbiorem suchych treści, a odnosi się wrażenie, że są to rzeczywiste myśli Chanel. Jednocześnie nie naruszył granicy dobrego smaku i wszystko opisał z dużym wyczuciem. Nawet najbardziej intymne sprawy.
Christian Gortner starał się trzymać jak najbliżej prawdy. Historia Chanel obrosła bowiem w legendy i plotki, od czego on starał się tę książkę z całych sił odciąć. Nie snuł domysłów i nie koloryzował. Można tu poznać prawdziwą Coco, naprostować wszelkie zdobyte wcześniej o niej informacje i poznać kawałek bardzo ciekawej historii. Książką, oczywiście, powinny przede wszystkim zainteresować się osoby dla których Chanel jest wzorem. Poleciłabym ją jednak każdemu - ludziom, którzy kompletnie nie interesują się modą, jak na przykład ja. Nie wiem nic o panujących trendach, nie potrafię wymienić najlepszych współczesnych projektantów ani modelek, a mimo to "Mademoiselle Chanel" była dla mnie pasjonującą książką, bo to po prostu dobra opowieść o fascynującej kobiecie. Gortner, który początkowo wiązał swoją przyszłość z modą ma niesamowitą zdolność obrazowania. Wszystkie historie i obrazy z łatwością byłam w stanie przywołać sobie przed oczyma.
Sama Chanel w książce nie została w żaden sposób wyidealizowana. Widać jej niezliczone, zarówno wady, jak i zalety. Jak sama mówiła "Moje życie mi nie nie odpowiadało, więc sama je sobie stworzyłam". Wszystko czego dokonała nie było oparte na jakichkolwiek możliwościach. Zwyczajnie ich nie miała. Historia z modą zaczęła się od sierocińca w którym się wychowywała. Tam nauczyła się szyć i zaczęła sprzedawać swoje filcowe kapelusze. Realizowała siebie i swoje pomysły. Odnajdywała się w każdej sytuacji, umiała słuchać ludzi i wykorzystywać kontakty. Chciała wszystko zawdzięczać tylko sobie - kiedy tylko mogła regulowała wszystkie długi. Ważnym aspektem w jej życiu byli mężczyźni - zdarzało się, że łączyła ich raczej transakcja wymienna niż prawdziwy związek, ale były też uczucia, które rozpalały jej dusze najgorętszym ogniem, który ranił... Była samotna, chociaż ona tego tak nie odczuwała. Wracała do pustego domu, ale nie rozpaczała, bo jej praca była jej spełnieniem. Lubiła to co robi i wszystko temu podporządkowała. Miała ambicje, wysokie cele i je spełniała. Dziś można by ją nazwać pracoholiczką. Dziś cała jej sława nabrałaby zupełnie innego określenia. Można brać jej osobę za wzór, ale też za przestrogę. Sukces ma zawsze ciemne strony, dążąc do niego należy być tego świadomym.
Są osoby, które po prostu się kojarzy, zna. I podziwia. Mimo wszystko, wbrew wszystkiemu. Coco Chanel należy do tych osób, chociażby dlatego, że z niczego stworzyła sobie wszystko. Dziś na pewno przyznano by jej statuetkę kobiety sukcesu. Wtedy wystarczył podziw i szacunek.
Bałam się tej książki, trochę bardziej niż bardzo. Wyobraź sobie, że umierasz, a ktoś spisuje...
Klasyczna konwencja książki - typowa dla Ani z Zielonego Wzgórza. Jeśli ktoś tego oczekuje to się nie zawiedzie. Przygody Ani, jej romantyczność, roztargnienie i szczere, bezpardonowe przytyki. Ja po latach odświeżyłam temat i jednak nie jest to dla mnie, szczególnie ze względu na to, w jak innym społeczeństwie żyjemy aktualnie :)
Klasyczna konwencja książki - typowa dla Ani z Zielonego Wzgórza. Jeśli ktoś tego oczekuje to się nie zawiedzie. Przygody Ani, jej romantyczność, roztargnienie i szczere, bezpardonowe przytyki. Ja po latach odświeżyłam temat i jednak nie jest to dla mnie, szczególnie ze względu na to, w jak innym społeczeństwie żyjemy aktualnie :)
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to