Podróż autora. Struktury mityczne dla scenarzystów i pisarzy Christopher Vogler 7,6
ocenił(a) na 87 lata temu Uwielbiam tych krytykujących "znawców" warsztatu scenopisarskiego w pelerynę, no bo czego ich taka książka może nauczyć, skoro wiedzą wszystko? Połowicznie nie sposób się nie zgodzić – pisana jest językiem tak lekkim, banalnym, że nie jest się pewnym, czy to na pewno dla osób obytych już z tematem, czy dla laików. Po kilku rozdziałach pomijałem już upupiajace przykłady oparte na Księżniczce z krainy Oz. Vogler z jednej strony zachęca strukturę zwartej fabuły, niedublowanie informacji i tak dalej, a z drugiej strony rozwleka swoje dzieło coelhizmami i transcendentalnymi bzdurami. Zbliżając się z podróżującym autorem do najgłębszej groty miałem wrażenie, że fabuła to zbiór przygotowań bohaterów. Jest to trochę źle wytłumaczone. Znacznie więcej nauczyłem się z video-esejów, ale lepszej książki o scenopisarstwie, bądź co bądź nie znajdzie się i zaraz wytłumaczę dlaczego.
Vogler próbuje objąć jak najszersze spektrum zagadnień z tworzenia historii. Jeśli jest bohater, jest też anty-bohater. Jeśli protagonista wyciąga lekcje, to twój wcale nie musi. Jeśli są archetypy, to nie są stałe i mogą się zmieniać. Jeśli Hollywood stosuje zakończenie zamknięte, to na przekór im w Europie będą otwarte. Z czym to się wiąże jest również wytłumaczone. A z najbardziej absurdalnych, ale moim zdaniem dobrych zagrań – jeśli bierzemy na warsztat mitologie, czy antyczny dramat weźmiemy też kiczowatego Gliniarza z Beverly Hills, albo trochę bardziej ambitnego Wall Street w reżyserii Stone'a. Celem twórcy było uzasadnienie, że w każdej opowieści mogą znajdywać się elementy wyprawy bohatera, nawet w twoim nudnym życiu. Przekonał mnie, chociaż byłem na niego otwarty po samej rekomendacji Aronofskiego. Złośliwi powiedzą, że jego filmy są banalne – częściowo tak, ale podchodzą do obieranych tematów w nietypowy sposób. Dzięki tej książce Darren potrafił połączyć swoje ambitne pomysły z płaszczyzną komercji. Co zabawne, znając jego twórczość można dostrzec, jak elementy o których wspomniał Vogler są u niego coraz mniej uwypuklane, ale nadal mają swoje miejsce.
Co warto wspomnieć – elementy wyprawy bohatera nie są w samych historiach, ale również między nimi. Spójrzcie na filmową sagę Harrego Pottera i jak się zmieniała na przestrzeni lat. Poszczególne części przypominają pewne etapy podróży. Hogwart z dwóch pierwszych części spokojnie podchodzi pod zwyczajny świat, śmierć w niej nie istnieje lub jest czymś błahym. Książę Półkrwi przypominał trochę zbliżanie się do najbliższej groty.
Polecam wyłącznie wydanie drugie, bo jest szersze i uwzględnia analizę Pulp Fiction oraz uargumentowanie, że katharsis nie jest tylko wzruszeniem się, szkolnym uronieniem łzy. Tym samym wieloletni pracownik Hollywood robi pstryczek w nos hejterom, bo po raz n-ty przypomina, że jego książka wcale nie zachęca do zapętlania klisz. A i jeśli ktoś powie, czemu Titanic odpowiada na potrzebę znaczenia to niech mi napisze, bo tego za cholerę nie mogę objąć mym łbem xDD
Poza coelhizmami jest tu masa anegdot, które sporo z nas zna (im lepszy antagonista, tym lepsza historia),ale ja sam dałem się zaskoczyć. Np. bardzo mi się spodobało sformułowanie, że historia jest jak zdanie i na końcu stawia znak interpunkcyjny. Wszystkie telewizyjne szity, sequele odcinające kupony i opery mydlane jak dobrze wiemy stawiają przecinek xDD
Rady ode mnie – ta książka jest dobra do wzięcia w łapę po napisaniu czegoś, nie przed.
I tą książką prawdopodobnie inspirowała się Białowąs, rzucając wyzwanie pewnemu krytykowi z Filmweba. O, zgrozo (najlepszy przykład, jak nie korzystać z nabytej wiedzy).