Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Dawno już nie było na blogu serii o mopsiku - pora naprawić to niedopatrzenie. Tym razem mopsiczka Peggy chce zostać... syrenką! Dlaczego?

Zbliżają się upragnione, wyczekiwane przez wszystkich wakacje. W tym roku rodzina Peggy zaplanowała wyjazd nad morze. A jak morze, to oczywiście też różne morskie stworzenia - w tym syrenki! Chloe i Ruby bardzo marzą o spotkaniu jakiejś na wakacjach... a gdy okazuje się, że jest to niemożliwe, Peggy postanawia uszczęśliwić dziewczynki i sama przemienić się w syrenkę.

Była to jak zwykle urocza książeczka - rozśmieszyły mnie próby Peggy zaśpiewania jak syrena, a także pomysł zaprzyjaźnienia się z mewą. Poznajemy także kolejną rasę psów, a to dla dzieci może być szczególnie ważne, w końcu one uwielbiają takie wyliczanki w stylu "kto zna najwięcej ras psów/kotów" itp. Dzieci mogą także przekonać się, czy piesek może nauczyć się pływać.

Jednak mimo wszystko nie porwała mnie ta książeczka tak mocno, jak poprzednie. O ile poprzednie tomy ujęły mnie ważnymi tematami, które przemycały, tak teraz nie odczułam już takiej głębi. Część o syrence to zatem część, która podobała mi się do tej pory najmniej, na minus mogę też podać przykład porównania hotelu dla psów (do którego można oddać psiaka podczas nieobecności właścicieli) do schroniska. Nie byłabym tu taka surowa jak autorka; co prawda nigdy nie miałam jeszcze do czynienia z takim hotelem, ale czy nie zdarzają się sytuację, kiedy naprawdę nie ma komu zostawić pupila, a samemu nie można go wziąć? Czy nie jest tak, że pieski mają tam naprawdę dobrą opiekę? Może zamiast straszyć dzieci porównywaniem takiego hotelu do schroniska (już sobie wyobrażam płacz dzieci, że rodzice nie kochają psa, skoro go oddają w takie miejsce), warto byłoby raczej oswoić dzieci z myślą, że czasem lepiej jest zostawić zwierzątko u kogoś zaufanego niż np. zostawiać go samego w hotelu, kiedy samemu wyrusza się np. na trasę górską? (Zwłaszcza że bohaterowie oddają do znajomych króliczka, czyli da się!).

Jeśli chodzi o serię samą w sobie, to oczywiście bardzo polecam. Ale jeśli chodzi o ten tom... niestety czuję spory niedosyt.

http://arnikaczyta.blogspot.com/2023/10/ahoj-mopsiczka-peggy-nad-morzem-czyli.html

Dawno już nie było na blogu serii o mopsiku - pora naprawić to niedopatrzenie. Tym razem mopsiczka Peggy chce zostać... syrenką! Dlaczego?

Zbliżają się upragnione, wyczekiwane przez wszystkich wakacje. W tym roku rodzina Peggy zaplanowała wyjazd nad morze. A jak morze, to oczywiście też różne morskie stworzenia - w tym syrenki! Chloe i Ruby bardzo marzą o spotkaniu jakiejś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jestem dużą fanką Indiany Jonesa. Uwielbiam ten dreszczyk emocji, poszukiwanie zaginionych skarbów, tajemne przejścia, niebezpieczeństwa i tajemnice. Dlatego kiedy tylko przeczytałam opis powieści "Berło światła" Marah Woolf, poczułam zaintrygowanie.

Nefertari de Vesci - w skrócie Taris - oraz jej brat Malachi to arystokraci wychowani po śmierci rodziców przez wujostwo z zamku Highclere (tak, tego od "Downton Abbey"). Kiedy Malachi zapada na śmiertelną chorobę, Taris postanawia zająć się na pełen etat poszukiwaniem skarbów - grubą kasę, którą w zamian dostaje, chce przeznaczyć na alternatywne sposoby leczenia brata. Pewnego dnia dostaje propozycję współpracy od Azraela, anioła śmierci - jeśli uda się jej zdobyć berło światła, a jej brat w czasie poświęconym na poszukiwania nie umrze, Azrael ocali go od późniejszej śmierci.

Zapowiadało się naprawdę bardzo ciekawie. Jedynym zgrzytem była tu dla mnie postać anioła - jestem katoliczką i czytanie o seksownym aniele (choć co prawda pochodzącym z islamu...) zaliczającym co wieczora inną miłosną przygodę jest dla mnie dziwne. Postanowiłam jednak przymknąć na to oko i po prostu cieszyć się lekturą tak samo jak podczas gry w Heroesy, gdzie też są anioły (które co prawda nie prowadzą tam życia erotycznego) ;) Zresztą Azrael w powieści rozwija skrzydła zaledwie parę razy, na co dzień je ukrywając.

Z zaangażowaniem zabrałam się zatem za lekturę. I mogę powiedzieć od razu o plusach: jest sporo mitologii egipskiej (Ozyrys, Horus, Izyda itd.), jest trochę o bibliotekach i trochę o piramidach. Niestety, więcej plusów tu nie znalazłam, a szukałam dzielnie.

Zacznijmy od postaci. Nie polubiłam żadnej, może poza Malachim i Kimmy. Jeśli chodzi o Taris, to była ona wprost nie do zniesienia. Kobieta, która podobno wspiera wszystkie kobiety, a która na żywo do każdej podchodzi z wyższością: w końcu ona nie jest taka jak inne, bo jest piękna, seksowna, mądra, stanowcza i niezależna. Nie jest jedną z lasek rzucających się jak opętane na Azraela, a jednocześnie już po kilku dniach chętnie wzięłaby go całego (choć oczywiście jest ubolewanie "och, jaki on jest denerwujący"). No, ale ona może, inne nie. Wie, że urządzono na nią polowanie i giną kobiety winne tylko tego, że mają podobną do niej urodę, ale jak facet mówi, że ją odwiezie do hotelu (a ten facet ma supermoce i potrafi pokonać każdego demona), to od razu jest krzyk i lecą teksty pokroju "ja sama" i "nikt nie będzie mi rozkazywał". Jednego dnia próbuje uciec, bo anioł walnął pięścią w stół, rozwalił kilka rzeczy i Nefertari boi się, że dostanie rykoszetem, kilka dni później jest już mowa o bezgranicznym zaufaniu.

Co do Azraela i różnych bogów - wszyscy zachowują się jak banda rozwydrzonych nastolatków, a nie osób obdarzonych doświadczeniem liczącym sobie przynajmniej kilkanaście tysięcy lat. Aż trudno zrozumieć, jak ci wszyscy bogowie przez tyle lat nie mogli rozwiązać tak stosunkowo prostej zagadki - nawet Thot, bóg mądrości! Nie mam pojęcia, jak ktoś tak niestabilny emocjonalnie jak Azrael miał stać niegdyś na czele armii. Przecież wystarczy, że coś na chwilę wytrąci go z równowagi, a on już traci grunt pod nogami.

Następnie: tytuł serii. "Kroniki Atlantydy" - nie nastawiajcie się, proszę, na to, że ową Atlantydę ujrzycie. Berło światła stanowi dopiero jeden z trzech artefaktów potrzebnych do przywrócenia zatopionej krainy do życia. Nie cieszcie się też za bardzo, widząc mapkę Doliny Królów na początku powieści. Jest ona do niczego nieprzydatna. Do Egiptu bohaterowie lecą już właściwie pod koniec książki i odwiedzają miejsca spoza mapy. Piramid i świątyń jest tu bardzo mało. A szkoda, bo były to najlepsze fragmenty.

Kolejna rzecz: sposób poszukiwań. Taris wie, że jej brat może w każdej chwili umrzeć. Wie też, że jeśli ten brat umrze, zanim ona odnajdzie berło, Azrael go już nie uratuje. I zamiast się zawziąć i te dwa-trzy tygodnie spędzić na intensywnych poszukiwaniach, to Nefertari zachowuje się jak na etacie: do popołudnia w bibliotece, wieczorami na obiadkach rodzinnych albo w barze z Azraelem i Horusem. Ewentualnie można było też przygotowywać z Azraelem crème brûlée. A potem jest wielki płacz, że nie zdąży. No ludzie!

I ostatnia rzecz, która w tej chwili przychodzi mi do głowy: brak pieniędzy na leczenie Malachiego. Szczerze mówiąc, trudno jest mi w ten brak środków uwierzyć. Rodzeństwo to arystokraci wychowani przez wujostwo w zamku Highclere. Taris i Malachi zamieszkują jedną z posiadłości wujostwa, cała wielka rezydencja przystosowana jest do potrzeb Malachiego, co musiało dużo kosztować. Są otoczeni przez służbę, która jest na każde ich życzenie. Są w posiadaniu bezcennych zabytków (przedstawianych jako mało warte - serio przedmioty z grobowców faraonów są tak tanią rzeczą?). Bilety na inne kontynenty nie są dla nich żadnym problemem, potrafią znaleźć się w pożądanym miejscu już następnego dnia. Wspomniane wujostwo uwielbia nasze rodzeństwo i nieba by im przychyliło. Przez całą powieść zastanawiałam się, dlaczego nie przeprowadzą się do wuja i ciotki i nie poproszą ich o pomoc finansową. Jestem pewna, że wujostwo, aby ratować Malachiego, byłoby w stanie nawet sprzedać jedną ze swoich posiadłości w celu uzyskania odpowiedniej ilości pieniędzy. No, ale wtedy Nefertari nie byłaby taka niezależna. Szczerze mówiąc, wyglądało to tak, jakby Taris bez problemu mogła zdobyć pieniądze, ale po prostu nie chciała rezygnować z pewnego poziomu życia.

Podsumowując: bardzo mało tu poszukiwań, jeszcze mniej tajemnych przejść, za to najwięcej nudnego romansu, w który jako czytelniczka nie potrafiłam się zaangażować (wielkie uczucia nie wiadomo skąd, niezrozumiałe motywy i zachowanie bohaterów). Irytujące postaci i cała masa literówek. Aż trudno uwierzyć, że korektę robiły dwie osoby, kiedy co drugą stronę widzi się zdania pokroju "Zbieram rzeczy Nefertari, pakuję ej do worka żeglarskiego". W pewnym momencie Izrafil staje się też Izraelem (przypomnijmy, że obok występuje też podobnie brzmiący Azrael). Pomieszanie z poplątaniem. Niestety, nie polecam.

http://arnikaczyta.blogspot.com/2023/09/indiana-jones-w-spodnicy-marah-woolf.html

Jestem dużą fanką Indiany Jonesa. Uwielbiam ten dreszczyk emocji, poszukiwanie zaginionych skarbów, tajemne przejścia, niebezpieczeństwa i tajemnice. Dlatego kiedy tylko przeczytałam opis powieści "Berło światła" Marah Woolf, poczułam zaintrygowanie.

Nefertari de Vesci - w skrócie Taris - oraz jej brat Malachi to arystokraci wychowani po śmierci rodziców przez wujostwo z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy można się zmienić? Czy można odzyskać stracone zaufanie? Czy można zapomnieć? Z tymi pytaniami przyszło zmierzyć się bohaterce czwartego tomu serii "Na Miodowej", Natalii.

Natalia i Dominik wprowadzili się na Miodową dopiero jakiś czas temu. Przeprowadzka na niemal drugi koniec Polski ma stanowić dla ich małżeństwa nowy, lepszy początek; mają zapomnieć o bolesnej przeszłości i znów sobie zaufać. Kobieta wybaczyła Dominikowi zdradę - a przynajmniej tak myśli - wie, że kocha męża, ale czy może mu ponownie zaufać? Czy przytulając go, przestanie kiedyś mimowolnie szukać na nim zapachu innej kobiety?

Do ostatniego tomu "Miodowej" podeszłam z lekką ostrożnością - nie ukrywam, że najbardziej liczyłam na poznanie historii Róży Pytlak, która przewijała się gdzieś w tle przez ostatnie trzy tomy, dlatego kiedy przeczytałam opis i okazało się, że to o nowych sąsiadach, poczułam lekki zawód. Zwłaszcza że to ostatni tom! Po przeczytaniu powieści mogę zapewnić, że bardzo mi się podobała - ale i tak apeluję do autorki, żeby pomyślała nad opowieścią o Róży ;)

To, co w całej serii podoba mi się najbardziej, to retrospekcje. Uwielbiam sposób, w jaki pani Szarańska pisze o tym, co minione, jak w każde zdanie wtłacza emocje. Do tej pory wszystkie retrospekcje pisane były kursywą, więc kiedy nie zobaczyłam jej w czwartym tomie, doznałam lekkiego zawału ;) Ale już Was uspokajam: jest tu i teraźniejszość, i retrospekcje, więcej nawet - mamy po raz pierwszy dwie perspektywy: Natalii i Dominika.

Nie zawiodłam się. Podobała mi się prawdziwość całej historii, to, że nie było tu zbytniego melodramatyzowania, ale też, że autorka nie poszła w stronę cukierkowatości. Taka Natalia i taki Dominik mogliby rzeczywiście zamieszkać tuż za płotem każdego z nas i być może nikt nie domyśliłby się, jaka historia się za nimi kryje, gdyby któreś z nich nie postanowiło się przed nami otworzyć. Jeśli chodzi natomiast o przewidywalność, to owszem, ja przewidziałam, co się stanie, ale w głębi serca bałam się, że autorka wybierze inną drogę.

Nie jest to lektura zbytnio podnosząca na duchu. Ale też wcale takiej nie oczekiwałam. W gruncie rzeczy lepiej odnajduję się w takich trochę smutniejszych obyczajówkach poruszających trudne tematy niż w takich, które mają otulić serduszka ciepełkiem. Dlatego też jeszcze raz zachęcam do zapoznania się z całą serią (najbardziej lubię "Poranki" i "Wieczory"), mam nadzieję, że i Wam przypadnie do gustu.

http://arnikaczyta.blogspot.com/2023/09/ponownie-zaufac-czy-to-mozliwe-joanna.html

Czy można się zmienić? Czy można odzyskać stracone zaufanie? Czy można zapomnieć? Z tymi pytaniami przyszło zmierzyć się bohaterce czwartego tomu serii "Na Miodowej", Natalii.

Natalia i Dominik wprowadzili się na Miodową dopiero jakiś czas temu. Przeprowadzka na niemal drugi koniec Polski ma stanowić dla ich małżeństwa nowy, lepszy początek; mają zapomnieć o bolesnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli uważnie czytaliście mojego bloga, to pewnie pamiętacie, jak bardzo podobał mi się serial "Stulecie Winnych" (zwłaszcza pierwsze dwa sezony) i jak potem sięgnęłam po książki, które okazały się w porządku, ale bez jakiegoś szczególnego szału. Idąc za ciosem, postanowiłam przygodę z Winnymi kontynuować i sięgnęłam po dodatek do serii, jakim jest książka "Stulecie Winnych. Opowiadania".

Na początek odpowiem na kilka pytań, które mogą pojawić się Wam w głowach, jeśli jesteście zainteresowani całą tą serią. A więc po pierwsze, czy można sięgnąć po te opowiadania, jeśli nie znamy w ogóle wcześniejszych losów rodziny Winnych? Oczywiście można, ale to bez sensu - o ile trzy pierwsze opowiadania są powiązane z Winnymi bardzo luźno, to już wszystkie kolejne wymagają znajomości zarówno fabuły trylogii, jak i wszystkich postaci i biegłości w koneksjach rodzinnych - występuje tu kilka pokoleń i to nie tylko w linii prostej pokrewieństwa. Po drugie - czy można przeczytać te opowiadania, jeśli czytało się jedynie część trylogii albo nawet oglądało cały serial? Niestety według mnie też nie - kilka ostatnich opowiadań to jeden wielki spoiler do trzeciego tomu "Winnych", więc nie ma co psuć sobie zabawy. Ponadto, ostatnie opowiadanie dzieje się kilka lat po zakończeniu trylogii. A serial nie obejmuje praktycznie wcale tego, co się w trzecim tomie działo. Dlatego uczulam, nie spoilerujcie sobie i przeczytajcie najpierw całą trylogię od pierwszej strony aż do ostatniej.

"Stulecie Winnych. Opowiadania" to bowiem pełnoprawny dodatek do serii. Niby da się przeżyć bez znajomości tej książki, ale jednak bardzo dużo rozwija albo dopowiada do głównej akcji. To jest właśnie to, czego od takich dodatków oczekuję, więc jestem bardzo zadowolona z lektury. Miło mi się czytało te opowiadania, o ile w trylogii styl autorki wydawał mi się nieco siermiężny, to tutaj lektura szła gładko i przyjemnie. Dowiadujemy się więcej o losach zarówno bohaterów pobocznych, np. doktora Brzozowskiego czy też adopcyjnych rodziców Łucji, jak i o bohaterach nam dużo lepiej znanych, zwłaszcza tych, których losy po pewnych tragicznych wydarzeniach opisano bardzo szczątkowo (Paweł, Kazimierz, Jeremi). Jedynie wątkiem Kazimierza nie czuję się usatysfakcjonowana, dużo miejsca przeznaczono znajomości mężczyzny z pewną osobą, a kiedy odeszła, karierę Tarasiewicza opisano bardzo szybko i skrótowo. Tak więc w sumie to nie dowiedzieliśmy się, jak właściwie Kazimierz został "królem", a szkoda...

Jak jednak widzicie, plusy w tych opowiadaniach zdecydowanie przeważają. Jakbym miała się do czegoś jeszcze przyczepić, to do ostatniego rozdziału - za dużo postaci, za dużo wątków "o niczym". I jeszcze jedna kwestia - bardzo mi się spodobało, że pojawiły się kolejne bliźniaczki - Maja i Gaja - ale mina mi trochę zrzedła, jak okazało się, że są to zdrobnienia od imion Marianna i Grażyna. Czy znacie jakąś Mariannę, na którą ktoś mówi Maja, albo jeszcze lepiej, Grażynę, na którą mówią Gaja? Bo ja nie, te imiona już dawno funkcjonują jako imiona samodzielne, nie trzeba do ich brzmienia przypisywać jakiejś wielkiej filozofii...

A Wy - czy poznaliście się już z rodziną Winnych?

http://arnikaczyta.blogspot.com/2023/09/powrot-do-swiata-rodziny-winnych-abena.html

Jeśli uważnie czytaliście mojego bloga, to pewnie pamiętacie, jak bardzo podobał mi się serial "Stulecie Winnych" (zwłaszcza pierwsze dwa sezony) i jak potem sięgnęłam po książki, które okazały się w porządku, ale bez jakiegoś szczególnego szału. Idąc za ciosem, postanowiłam przygodę z Winnymi kontynuować i sięgnęłam po dodatek do serii, jakim jest książka "Stulecie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam wielki sentyment do tej powieści. Była to bowiem pierwsza w życiu książka, którą kupiłam za własne, wyciągnięte ze skarbonki, pieniądze. Od tej pory chuchałam na nią i dmuchałam i nadal jest w stanie niemal idealnym mimo wielokrotnej lektury. Jedynie kartki nieco pożółkły, ale przeciwko upływowi czasu nic nie zdziałamy...

Czternastoletnia Sara Stanley, z racji swoich niezwykłych umiejętności gawędziarskich zwana Historynką, swoimi opowieściami potrafi ożywić każdą wspominaną przez siebie postać, potrafi sama się w te postaci przeistaczać, rozsiewać czar głosem, mimiką twarzy, gestami. Jest urodzoną artystką. Razem z kuzynostwem i parą innych dzieci z okolicy spędza cudowne wakacje na starej farmie Kingów...

"W gruncie rzeczy wszyscy odczuwaliśmy mniejsze i większe wyrzuty sumienia z powodu różnych zaniedbań i przewinień. Przytłaczały nas rozmaite grzechy, nie ma bowiem surowszego trybunału niż własne sumienie."

Narratorem powieści jest Beverley (Bev) King - kuzyn Historynki, dorosły już mężczyzna, który niczym starą kliszę przegląda swoje wspomnienia z dzieciństwa, a te najcenniejsze utrwala na papierze. Cała powieść ma lekko nostalgiczny klimat - to opowieść o utraconym dzieciństwie... a może nie całkiem utraconym, bo nadal żywym w naszej pamięci? Bev jest obserwatorem na tyle wnikliwym i rzadko wysuwającym się na pierwszy plan opowieści, że momentami zapominamy o jego istnieniu, co jest bardzo ciekawym - choć nie wiem, czy zamierzonym - zabiegiem. To po prostu jeden z tych introwertyków, którzy chcą brać udział w każdej zabawie z ulubionymi osobami, a w trakcie uważnie słuchają i zapamiętują każde słowo na lata, sami przejmując pałeczkę bardzo rzadko. Jestem pewna, że każdy zna chociaż jedną osobę taką jak Bev.

"- To, że my czasem nie pojmujemy dorosłych, jest zupełnie oczywiste, przecież nigdy nie byliśmy dorośli, natomiast oni byli kiedyś dziećmi, więc nie wiem doprawdy, dlaczego tak często nas nie rozumieją - powiedziała Historynka z urazą w głosie."

Występuje tu cała plejada interesujących dziecięcych postaci, takich w wielu ok. 11-14 lat. Są to więc ostatnie lata dzieciństwa przed łapczywym chwytaniem się świata dorosłego, przed latami nastoletnimi. i mimo, że jest to świat dziecięcy, to często ukazuje prawdę o ludziach niezależnie od ich wieku. Tak jest np. z Historynką, która jest świadoma swoich aktorskich talentów i jest z nich dumna, ale w głębi serca zazdrości Felicity jej zdolności kulinarnych i czysto praktycznych. W tym samym czasie Felicity, która jest świadoma swoich kulinarnych talentów i jest z nich dumna, w głębi serca zazdrości Historynce jej umiejętności bycia ciekawą, interesującą, nie do zapomnienia... Albo weźmy jeszcze Piotrka Craiga, który nie może się zdecydować, czy lepiej jest być prezbiterianinem czy metodystą, nie rozumie do końca różnicy między nimi, ale jest przekonany, że któraś z tych dróg musi doprowadzić do nieba szybciej - i w poszukiwaniu odpowiedzi sięga po Biblię...

"- Przeczytałem już spory kawałek Biblii, a nie napotkałem dotąd żadnej wzmianki o metodystach ani o prezbiterianach - oświadczył zdegustowany Piotrek. - Kiedy zacznie się coś na ich temat?"

Jak widzicie, piszę o tej powieści same dobre rzeczy. Dlaczego zatem moja ocena to 6/10, czyli po prostu dobra? Chyba jedynie przez to, że do połowy nie mogłam jakoś w tę powieść zaangażować. Ale spokojnie, potem już idzie z górki :) Akcja jest bardzo spokojna, ale czytając, czuć to magiczne lato na starej farmie. Jeśli zatem wiecie, że Wasze dzieci lubią takie spokojne, napisane ładnym językiem opowieści, i nie wymagają zwrotu akcji na każdej stronie, to możecie zapoznać je z "Historynką". Myślę, że jest ona skierowana do najmłodszej części czytelników Montgomery, mimo nostalgicznego charakteru całej powieści. I sama Maud bardzo była z tej powieści zadowolona, pisała ją prosto z serca - o czym wspominała w swoich pamiętnikach - więc to też weźcie pod uwagę.

http://arnikaczyta.blogspot.com/2023/08/czar-dziecinstwa-lm-montgomery.html

Mam wielki sentyment do tej powieści. Była to bowiem pierwsza w życiu książka, którą kupiłam za własne, wyciągnięte ze skarbonki, pieniądze. Od tej pory chuchałam na nią i dmuchałam i nadal jest w stanie niemal idealnym mimo wielokrotnej lektury. Jedynie kartki nieco pożółkły, ale przeciwko upływowi czasu nic nie zdziałamy...

Czternastoletnia Sara Stanley, z racji swoich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pamiętacie Miodową? To urocza uliczka gdzieś na obrzeżach miasteczka, klimatyczny zaułek. Po jednej stronie kamieniczki, po drugiej domki jednorodzinne, do tego pachnąca piekarnia, księgarnia z historią i duszna kwiaciarnia - duszna nie tylko od tej specyficznej woni setek kwiatów zgromadzonych w jednym pomieszczeniu, ale też... duszna od tajemnic.

Bohaterką trzeciego tomu serii "Na Miodowej" jest Justyna, właścicielka kwiaciarni. Kobieta, która wiecznie przed czymś ucieka, którą nadal prześladuje przeszłość i błędy młodości... Co zrobi, kiedy przeszłość odnajdzie ją na Miodowej?

Pierwszym tomem serii byłam absolutnie zachwycona - drugi tom podobał mi się już mniej, choć doceniłam problem, jaki poruszał. Z kolei trzeci tom zachwycił mnie niemal w równym stopniu, co pierwszy. Oba są napisane pięknym językiem, z dbałością o szczegóły, o ile jednak w "Porankach" wątki dramatyczne przeplatały się często z żartami, była duża równowaga między tymi dwoma biegunami. "Wieczory" są nieco inne - nie gorsze, lecz inne. Bardziej dojrzałe (bo też bohaterka jest nieco starsza od tych z poprzednich części), trochę bardziej melancholijne, refleksyjne.

Historia przedstawiona na kartach "Wieczorów na Miodowej" dogłębnie porusza, nie pozwala przestać o niej myśleć. Szczególnie retrospekcje - autorka pisze raz o tym, co jest, a raz o tym, co było, powoli odkrywając przed czytelnikiem wszystkie tajemnice. Pięknie opisana była miłość do wsi, do starego domu babki, do świata, który już przestał istnieć - a jednocześnie tak bardzo z tymi szczęśliwymi wspomnieniami kontrastująca niechęć do własnego domu w niemalże tym samym miejscu. Odkrywa się tu przed nami brutalna prawda o dzieciństwie: kochamy tylko te miejsca, w których zostaliśmy otoczeni miłością i opieką - niby oczywiste, ale jednak ile to jest przypadków, że rodzice próbują brak czasu wynagrodzić dobrami materialnymi...

Tęsknota za życiem na wsi, za naturą - o tym między innymi tu przeczytacie. O próbie powrotu do domu - miejsca, w którym człowiek czuł się bezpiecznie. Co jednak, jeśli to miejsce już nie jest takie samo? Jest tu oczywiście więcej poruszających wątków, ale boję się, że przez przypadek Wam coś zaspoileruję, więc po prostu mi zaufajcie i sięgnijcie po "Wieczory". Najlepiej byłoby czytać wszystkie tomy serii po kolei, ale myślę, że nawet jeśli sięgniecie od razu po trzeci tom, to się nie pogubicie - każdy tom to inna bohaterka i zupełnie inna historia.

https://arnikaczyta.blogspot.com/2023/08/powiesc-duszna-od-tajemnic-i-woni.html

Pamiętacie Miodową? To urocza uliczka gdzieś na obrzeżach miasteczka, klimatyczny zaułek. Po jednej stronie kamieniczki, po drugiej domki jednorodzinne, do tego pachnąca piekarnia, księgarnia z historią i duszna kwiaciarnia - duszna nie tylko od tej specyficznej woni setek kwiatów zgromadzonych w jednym pomieszczeniu, ale też... duszna od tajemnic.

Bohaterką trzeciego tomu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Rozważna i romantyczna". Klasyka klasyki. Czy jest tu ktoś, kto nigdy nie słyszał o tym tytule? Ja oczywiście słyszałam wielokrotnie - że to jedna z najlepszych powieści Jane Austen, że ikoniczna, że wspaniała i cudowna. Długo odkładałam jednak jej lekturę - w końcu mi najsłynniejsze powieści autorki zawsze podobały się nieco mniej niż te mniej znane (np. "Duma i uprzedzenie" w porównaniu z "Opactwem Northanger").

Eleonora i Marianna Dashwood to dwie siostry o całkowicie odmiennych charakterach. Jedna jest rozważna, druga romantyczna. Jedna stara się przyjmować wszystko na chłodno i z opanowaniem, druga rzuca się w wir zdarzeń i uczuć całą sobą. Jedno jest jednak pewne: kiedy dzieje się coś złego, obie w głębi duszy cierpią tak samo, mimo że okazują to w różny sposób...

Powieść skupia się na miłosnych przygodach dwóch sióstr (co ciekawe, mają jeszcze jedną siostrę, ale nie odgrywa ona w powieści zbyt dużej roli). Mam jednak wrażenie, że duża część zdarzeń (i to ta bardzo ważna!) rozegrała się niejako "poza sceną". Widać to zwłaszcza przy postaci Eleonory - nie widzimy dokładnie początków jej relacji z Edwardem, całość rozgrywa się dosłownie na dwóch stronach i już mamy odautorski komentarz, że młodzi są w sobie zakochani, a także kilka wzmianek o charakterze młodzieńca. Mi to nie wystarczyło. Nie mogłam wczuć się w ich perypetie, nie mogłam im kibicować, nie mając możliwości samej wyrobić sobie zdania o Edwardzie, o tym, czy jest dobrą partią dla Eleonory, czy do siebie pasują.

Nieco łatwiej było z Marianną. Tutaj widzimy rozwój relacji od samego początku (choć nie mogę autorce wybaczyć, że wszystko potoczyło się w takim kierunku, nie widziałam żadnej chemii między Marianną a... no, nie powiem, kim, zobaczycie, jak przeczytacie). Jeden wątek zbyt przypominał mi analogiczny z "Dumy i uprzedzenia", ale jest to raczej wada tej drugiej powieści - w końcu "Rozważna i romantyczna" była wydana wcześniej. Zresztą, niektórzy lubią wyszukiwać podobne motywy u swoich ulubionych autorów (ja tak mam z L.M. Montgomery), więc to, co dla kogoś jest wadą, dla innego może być zaletą.

Koniec końców, zaliczyłabym jednak "Rozważną i romantyczną" do grona dość przeciętnych książek, zbyt przesłodzonych, momentami zbyt melodramatycznych. Nie bez znaczenia jest też to, o czym wspomniałam na samym początku - a mianowicie to, że nie potrafiłam wczuć się całkowicie w akcję. O ile zatem o powieściach takich jak "Opactwo Northanger" czy "Emma" potrafię pisać i pisać, tak tutaj nie mam już kompletnie żadnego pomysłu na następne zdanie - na tym więc zakończę ;)

https://arnikaczyta.blogspot.com/2023/07/opowiesc-o-odmiennosci-charakterow-jane.html

"Rozważna i romantyczna". Klasyka klasyki. Czy jest tu ktoś, kto nigdy nie słyszał o tym tytule? Ja oczywiście słyszałam wielokrotnie - że to jedna z najlepszych powieści Jane Austen, że ikoniczna, że wspaniała i cudowna. Długo odkładałam jednak jej lekturę - w końcu mi najsłynniejsze powieści autorki zawsze podobały się nieco mniej niż te mniej znane (np. "Duma i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo lubię serię o rodzie Poldarków - miałam zamiar czytać poszczególne tomy w krótkich odstępach od siebie, a tymczasem po przeczytaniu trzeciej części zrobiłam sobie około rok przerwy i nawet nie wiem, jak to się stało! Strasznie zatęskniłam jednak za klimatem tych książek, więc postanowiłam jak najprędzej do nich wrócić i tym razem nie dopuścić do powstania tak wielkiej przerwy w lekturze.

Kornwalia, rok 1782. Nad kopalnią należącą do Rossa i Francisa zaczynają gromadzić się ciemne chmury. Nie przynosi ona spodziewanych zysków, a widmo bankructwa staje się coraz bardziej realne. Na Namparę i Trenwith pada blady cień... a prywatnie nasz bohater też zaczyna się gubić...

Każdy tom serii o rodzie Poldarków zawiera w sobie elementy, które tak pokochałam - kiedy zaczynam czytać, jak żywe przed oczami stają mi fale rozbijające się o klify, górnicy pracujący ciężko w kopalniach, bardziej i mniej świetne dwory, bankier stojący z lupą nad rachunkami, rżenie koni i pełna gama innych pełnokrwistych bohaterów. Zżyłam się już z tym światem, kibicuję moim ulubieńcom, czasem się na nich trochę złoszczę, ale i tak trzymam za nich kciuki. Dlatego tym bardziej zszokowało mnie to, co stało się w tym tomie. Nie będę oczywiście mówić, o co chodzi, ale jest tu pewien wątek, przez który jedna z moich ulubionych postaci bardzo dużo straciła... I niby człowiek wiedział, że ta postać traktuje prawo i moralność czasem z przymrużeniem oka, ale jednak nie spodziewał się, że może to przyjąć tak ogromne rozmiary. A co najgorsze, że ta postać sama nie będzie widziała tego w taki zły sposób.

I właśnie z tego powodu powieść ta podobała mi się najmniej ze wszystkich dotychczasowych tomów. Nadal nie mogę jednak powiedzieć, że jest zła, bo nie jest. Jest dobra. Dobra, ale strasznie rozczarowująca tym, w jaki sposób pokierowano całą akcją.

Jest tu też bardzo dużo o Dwighcie i Caroline. O ile Dwight jest jednym z moich ulubieńców, o tyle już Caroline nie przypadła mi tak mocno do gustu - czytanie o niej jakoś mnie męczy. Może to też złożyło się na to, że nie mogę określić tej powieści jako bardzo dobrej. Chociaż trochę wątek ten równoważy się ze znakomicie opisaną, trzymającą czytelnika w napięciu sceną w pewnej trudno dostępnej części kopalni. Już dawno tak długo nie wstrzymywałam oddechu.

Czytanie pozostałych tomów na pewno będzie dla mnie teraz stanowiło swego rodzaju wyzwanie, właśnie ze względu na zmianę stosunku do jednej z postaci. Nie zamierzam jednak się poddawać, bo za bardzo pokochałam tę serię, żeby wszystko ot tak rzucić. Mam jednak nadzieję, że takie kwiatki jak tu się już nie zdarzą.

https://arnikaczyta.blogspot.com/2023/07/miosc-czy-rozczarowanie-winston-graham.html

Bardzo lubię serię o rodzie Poldarków - miałam zamiar czytać poszczególne tomy w krótkich odstępach od siebie, a tymczasem po przeczytaniu trzeciej części zrobiłam sobie około rok przerwy i nawet nie wiem, jak to się stało! Strasznie zatęskniłam jednak za klimatem tych książek, więc postanowiłam jak najprędzej do nich wrócić i tym razem nie dopuścić do powstania tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Są takie literackie postaci, które zna każdy - nawet ten, kto ani nie czytał powieści, ani też nie oglądał żadnej jej ekranizacji. Przy literaturze grozy można tu wymienić potwora doktora Frankensteina (przy czym pamiętajcie, że jest to nazwisko stwórcy tego monstrum, a nie samego potwora) czy też hrabiego Draculę. Ponieważ lektura "Frankensteina" już od ładnych paru lat za mną, postanowiłam zmierzyć się też ze słynnym wampirem. A jako że powieść Mary Shelley była dla mnie rozczarowaniem, to i po "Draculi" nie spodziewałam się zbyt wiele - obstawiałam, że będzie mocno trącić myszką. Czy się myliłam? Zapraszam do czytania dalej :)

Świeżo upieczony notariusz, Jonathan Harker, dostaje zlecenie wyjazdu do Transylwanii, gdzie ma pomóc załatwić hrabiemu Draculi wszelkie formalności związane z zakupem przez tegoż hrabiego posiadłości w Anglii. Jonathan przybywa zatem do mrocznego zamku, gdzie podejmuje gościnę u wzbudzającego niepokój Draculi...

Powieść Brama Stokera czytało mi się zupełnie inaczej niż "Frankensteina" - odczułam rzeczywiście, że jest to literatura grozy. O ile potwór Frankenstaina nie wywołał we mnie strachu, to hrabia Dracula nadrabia to w dwójnasób, a przynajmniej wtedy, kiedy się pojawia. Część poświęconą przeżyciom Harkera w zamku czyta się naprawdę świetnie - jest akcja, jest stopniowanie napięcia, jest tajemnica, wreszcie - możemy wspólnie z bohaterem zauważać te wszystkie symptomy, które świadczą o tym, że hrabia nie jest zwykłym człowiekiem, a może nie jest nim wcale... I w tej części powieści Dracula pojawia się często, czasem bohater rozmawia z nim wprost, czasem obserwuje go z ukrycia. Hrabia jest natomiast wspaniałym tworem horroru - bezwzględny, przebiegły i... czy mówiłam już o jego bezwzględności?

Niestety ta część kończy się po jakichś pięćdziesięciu stronach. Następnie przenosimy się do Anglii i zostajemy wrzuceni w wir życia dwóch panien. Trochę mnie taki przeskok zaskoczył, na szczęście potem się akcja nieco rozkręca i wracamy na tory horroru. Ale już nie tak dobrego, jak to, co autor zaserwował nam na początku... Tutaj niestety akcja się momentami dłuży, no i najważniejsze - hrabia nie pojawia się już bezpośrednio. Nawet nie wiecie, jak mnie to rozczarowało - za mało było Draculi w "Draculi".

Odnośnie pozostałych bohaterów, to najważniejsi byli chyba doktor Seward i Van Helsing. Tego ostatniego nie mogłam czasem znieść, zwłaszcza tych jego wywodów na temat dziecięcego umysłu hrabiego. Mam wrażenie, że pod koniec autor sam się zaplątał w tym, czy hrabia Dracula ma w końcu umysł dziecinny, czy dorośle przebiegły, czy ma dużą moc, czy nie. W początkowej fazie powieści odniosłam raczej wrażenie, że hrabia jest niezwykle silny i sprytny, tymczasem później strasznie się to nam rozmywa, a końcowa rozgrywka nieco rozczarowuje.

Na wspomnienie zasługuje także forma powieści i miejsce akcji. Jest to mianowicie powieść epistolarna - mamy tu same listy, notatki, telegramy, wycinki z gazet. O ile w czasie powstania powieści nie było to chyba nic niezwykłego, to dzisiaj nieco zaskakuje i jest w pewien sposób odświeżające. Nie oszukujmy się, ale już chyba nikt nie pisze w ten sposób. Także dobór miejsc akcji jest bardzo ciekawy. Zamek nad przepaścią, cmentarz nad zatoką i szpital psychiatryczny - razem dają efekt nieco przytłaczający, duszny, ale niezwykle klimatyczny.

Czy mi się zatem podobało? Mimo wszystkich tych minusów, które wymieniłam, to tak - podobało mi się, i to nawet bardzo! I jeśli tylko jesteście ciekawi, skąd wzięła się w kulturze słynna postać hrabiego-wampira, to zachęcam do lektury - ma ona swoje lepsze i gorsze momenty, ale satysfakcja z przeczytania takiego klasyka jest bardzo duża :)

https://arnikaczyta.blogspot.com/2023/06/najsynniejszy-wampir-swiata-bram-stoker.html

Są takie literackie postaci, które zna każdy - nawet ten, kto ani nie czytał powieści, ani też nie oglądał żadnej jej ekranizacji. Przy literaturze grozy można tu wymienić potwora doktora Frankensteina (przy czym pamiętajcie, że jest to nazwisko stwórcy tego monstrum, a nie samego potwora) czy też hrabiego Draculę. Ponieważ lektura "Frankensteina" już od ładnych paru lat za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

UWAGA: spoilery do poprzednich tomów.

Oj, długo czytałam tę serię. Jednak nie dlatego, że była nudna. Wręcz przeciwnie - nie chciałam jej kończyć. Finalny tom traktowałam jak ostatnie ciastko, które chowam z powrotem do pudełka, aby nieco przedłużyć tę świadomość, że jeszcze jakieś zostało, że mogę poczuć ten cudowny smak po raz kolejny i delektować się nim. W końcu nie mogłam się już jednak dłużej opierać pokusie i postanowiłam zmierzyć się z finałem.

Życie w Przytulisku toczy się dalej. Ot, taki Wam zostawię opis fabuły. Mam wrażenie, że nie było już w tym tomie jakiegoś motywu przewodniego oprócz właśnie tego życia, które kręci i kręci się dalej, tak właśnie, jak w kołowrotku. Obserwujemy zmagania literackie Michaliny, razem z Kostką rozpracowujemy jej plan zdobycia stażu u Pommiera, śledzimy zmagania moralne Franciszka. Ten brak głównego wątku o dziwo w niczym mi nie przeszkadzał, a wręcz czytało mi się świetnie. Niby nie było tu pędzącej w zawrotnym tempie akcji, a jednak czułam, że ta historia mnie pochłania, że przewracam stronę za stroną, nie mogąc - i nie chcąc - przestać, o ile nie jestem do tego zmuszona.

Jak już wspominałam, jest to zakończenie serii, a więc i część tajemnic się tu rozwiązuje. Dużo miejsca poświęcone zostaje tajemnicom Stasiulka, i bardzo dobrze, bo lubię tę postać. Dostajemy też nieco więcej informacji o potomkach Marcjanny - też fajnie, bo miałam wrażenie, że temat ten jakoś wcześniej ucichł. Idąc motywem przewodnim całej serii, a więc przędzeniem i tkaniem, mogę powiedzieć, że za każdym razem, jak jakaś tajemnica się wyjaśniała, czułam, jakby ktoś rozplątywał - powoli i ostrożnie - zapomniany kłębek nici. I miałam nadzieję, że wszystkie te tajemnice się rozwiążą. Nie ukrywam, że najbardziej liczyłam na intrygujący wątek wileńskiej szlachty i pewnego ostrzeżenia na kobiercu. Tutaj jednak czekało mnie olbrzymie rozczarowanie, bo wątek ten okazał się olbrzymim supłem, którego rozwiązania nie odważyła się podjąć nawet autorka. Ten wątek to coś, czego zupełnie nie rozumiem - najpierw przedstawia się nam jakąś wersję historii jako fakty, by następnie mocno podważyć wiarygodność wszystkich tych zdarzeń i wprowadzić czarny charakter o ukrytych motywach. Po co było jego spotkanie z Michaliną? Czy to, co mówił, to były kłamstwa, czy nie? Dlaczego Arachna ostrzegała swoje córki i do końca życia nie wyjawiła swojej tajemnicy mężowi? Nie dowiadujemy się tego! Mało tego, nikt nawet nie rusza tego wątku, a autorka chyba o nim zapomniała...

Nie znajdziemy tu już też słowiańskich motywów. Niby jest słowiańska gimnastyka, ale to wątek, który przyjęłam z lekkim niesmakiem. Nikt mi nie wmówi, że ta gimnastyka to nie jedynie chwyt marketingowy, lecz ćwiczenia przekazywane z pokolenia na pokolenie, wywodzące się od dawnych Słowian. Nie znalazłam na potwierdzenie takiej tezy żadnych przekonujących źródeł historycznych czy etnograficznych. Jeśli ktoś ma jakieś tropy, to oczywiście może podrzucić w komentarzu, ale ja jestem do gimnastyki słowiańskiej nastawiona tak samo sceptycznie jak do książek typu "150 magicznych mikstur szeptuch i czarownic".

Czy dostrzegłam jeszcze jakieś minusy? Szczerze mówiąc, to nie (no, może oprócz zbytniej "papierowości" postaci Daniela). Tak jak wspominałam, czytało mi się tę powieść fantastycznie, rzeczywiście się nią delektowałam. Cała saga jest napisana pięknym językiem, a czytając o Przytulisku, czuję się, jakbym wracała do domu. Przez moment było mi przykro, że autorka nie pociągnęła też szerzej wątku dalszej części rodu (tej, której nie ma nawet na drzewie genealogicznym), ale potem okazało się, że jest to element niespodzianki ;) Jakie było bowiem moje zaskoczenie, gdy na końcu przeczytałam, że tej części historii zostało poświęconych kilka innych powieści autorki! Oczywiście czytałam już kiedyś ich opisy i dostrzegłam znajomą nazwę miejscowości (Bujany), ale nie miałam zielonego pojęcia, że są tam Śmiałowscy. Tak więc pod koniec poczułam się, jakby ktoś dał mi wspaniały prezent. Choć zatem "Promyk nadziei" kończy już opowieść o potomkach Macieja i Rozalii Śmiałowskich (rodziców Jędrzeja i Witolda), to nie kończy wcale opowieści o losach całego rodu. Bardzo mnie to cieszy i na pewno za jakiś czas sięgnę po kolejne powieści autorki :)

https://arnikaczyta.blogspot.com/2023/06/zakonczenie-sagi-rodu-smiaowskich.html

UWAGA: spoilery do poprzednich tomów.

Oj, długo czytałam tę serię. Jednak nie dlatego, że była nudna. Wręcz przeciwnie - nie chciałam jej kończyć. Finalny tom traktowałam jak ostatnie ciastko, które chowam z powrotem do pudełka, aby nieco przedłużyć tę świadomość, że jeszcze jakieś zostało, że mogę poczuć ten cudowny smak po raz kolejny i delektować się nim. W końcu nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Historia żółtej ciżemki" - ten tytuł znałam przez wiele lat jedynie ze słyszenia. Wiedziałam, że to literatura dziecięca, napisana stosunkowo dawno, której akcja kręci się wokół budowy ołtarza Wita Stwosza w Kościele Mariackim. Jak mi się podobało? Zapraszam do czytania dalej.

Głównym bohaterem jest mały Wawrzuś, posiadający wybitny talent rzeźbiarski. Niestety nikt w jego wsi - nawet własna rodzina - nie rozumie zapędów chłopca, traktując rzeźbienie jedynie jako fanaberię odciągającą go od obowiązków. Pewnego dnia Wawrzuś tak zatraca się w rzeźbieniu, że znów zaniedbuje obowiązki, a przed karą ucieka do lasu i się gubi...

Powieść Antoniny Domańskiej należy do nurtu literatury dziecięcej, jestem jednak przekonana, że gdybym zaczęła czytać ją w młodszym wieku, to lektura nie sprawiłaby mi szczególnej radości. Powieść napisana została na początku ubiegłego wieku, a dialogi stylizowane są na język staropolski. Słowa narratora sprawiają zatem dużo mniej trudności, jednakże nadal nie jest to język łatwy w odbiorze dla małego czytelnika. Zwłaszcza że dialogów (czy też monologów) jest tu bardzo dużo, tutaj przykład pierwszy z brzegu, z losowo wybranej strony: "Cyby mógł być na świecie drugi cłek z takimi nozami w ocach... Zebym dopatrzył, zali ma lewe ucho, tobym juz wiedział, jaka prawda". Język taki niewątpliwie jest bardzo klimatyczny, możemy się dzięki niemu naprawdę przenieść do XV wieku, ale wątpię, czy dzieci wiele z tego zrozumieją. W dzieciństwie sama czytałam np. "O krasnoludkach i sierotce Marysi" i pamiętam, że momentami prawie nic nie rozumiałam. Obawiam się, że z lekturą tej książki mogłoby być tak samo. Wątpię nawet, czy dzieci zrozumiałyby od razu tytuł książki, w końcu nikt już nie używa słowa "ciżemka".

Dużą zaletą powieści jest natomiast ukazanie XV-wiecznego Krakowa i jego znanych osobistości. Mamy tu zatem postaci takie jak Jan Długosz i Wit Stwosz, a w pewnym momencie tworzenie słynnego ołtarza staje się wątkiem głównym. Oglądanie pracy rzeźbiarzy niejako "od środka" sprawia, że zaczynamy bardziej doceniać - ale i bardziej rozumieć - cały ich trud, a piękno ołtarza zaczyna nam się jawić w całej okazałości. Podczas mojej ostatniej wizyty w Krakowie niestety dostęp do części świątyni bliższej ołtarza był zagrodzony, ale doskonale pamiętam to cenne dzieło z moich dawniejszych wizyt, no i wreszcie - od czego jest Internet ;)

Można by się tu było doczepić do niektórych metod wychowawczych ukazanych w książce, ale staram się nie oceniać takich lektur według współczesnych realiów, Pamiętajmy, że po pierwsze, jest to książka napisana ponad sto lat temu, a po drugie, że akcja dzieje się w wieku jeszcze dużo, dużo wcześniejszym.

Niemniej jednak, przyznam, że powieść rzeczywiście mi się podobała. Nie jest to raczej lektura do chapnięcia na raz, ale jeśli interesuje Was taka wizja Krakowa, to nie będę zniechęcać ;) Mimo wszystko uważam też, że aktualnie największą przyjemność z lektury będą mieć osoby dorosłe, a trochę szkoda, bo historia sama w sobie jest ciekawa, pojawia się nawet czarny charakter, co nadaje akcji nieco dynamiki. Zaczęłam się zastanawiać, czy rozwiązaniem nie mogłoby być ponowne opowiedzenie tej historii przy użyciu współczesnego języka - ale gdzie leżałaby wtedy ta granica, kto miałby decydować, które książki nadają się jeszcze do lektury w oryginale, a które nie? Mam co do takiego pomysłu sama poważne wątpliwości, ale jestem niemal pewna, że bez tego ta powieść stanie się szybko zapomniana, przynajmniej wśród dzieci. A co Wy sądzicie o takich rozwiązaniach?

https://arnikaczyta.blogspot.com/2023/06/powiesc-skazana-na-zapomnienie-antonina.html

"Historia żółtej ciżemki" - ten tytuł znałam przez wiele lat jedynie ze słyszenia. Wiedziałam, że to literatura dziecięca, napisana stosunkowo dawno, której akcja kręci się wokół budowy ołtarza Wita Stwosza w Kościele Mariackim. Jak mi się podobało? Zapraszam do czytania dalej.

Głównym bohaterem jest mały Wawrzuś, posiadający wybitny talent rzeźbiarski. Niestety nikt w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O tym, że jestem fanką wątków słowiańskich w książkach, pamiętacie na pewno. Prawie cały czas o tym piszę ;) Co natomiast chciałabym przypomnieć, to fakt, że lubię też, gdy w powieściach pojawia się Warszawa. Nie czytam jednak powieści z akcją osadzoną w tym mieście jakoś bardzo często - ot, jak się trafi, to jest super, jak się zaś nie trafi, to nadrabiam po prostu zwiedzaniem.

Nie było jednak u mnie jeszcze słowiańskiej książki, która by miała z Warszawą wiele wspólnego. Miasto to pojawiło się w tym kontekście tylko w "Szeptusze", na samym początku, ale bohaterka zaraz z niego wyjeżdża i dopiero wtedy zaczyna się cała ta słowiańska otoczka. Natomiast z powieści Agnieszki Sorycz aż emanuje miłością do stolicy - oraz do motywów słowiańskich.

Dalia to zielarka i właścicielka klimatycznej, modnej, warszawskiej kawiarni. Kiedy dowiaduje się, że jej brat przepadł bez śladu w czasie pracy archeologa na Ślęży, postanawia pójść tropem niezwykłego przedmiotu, który pozostawił jej w kopercie. Wkrótce Dalia trafia do tajemniczego antykwariatu, gdzie poznaje dwóch braci - Radowoja i Teowoja, oraz dowiaduje się prawdy o sobie... a raczej o swoich wcześniejszych wcieleniach.

Musicie mi uwierzyć na słowo: to jedna z najbardziej klimatycznych książek, jakie przeczytałam w ubiegłym roku. Występuje tu idealna mieszanka tej strony Warszawy, którą można określić mianem "fancy" (chociaż ja za tym słowem nie przepadam, ale w tym wypadku aż samo ciśnie się na klawiaturę), a także motywów słowiańskich i... czarostwa. O ile bowiem nie ma chyba żadnych dowodów na to, że Słowianie parali się magią (odróżniam tu zwykły kult bogów od magii w stylu zaklęć, czarodziejskich mikstur itp.), to jak najbardziej dopuszczam takie połączenie w książce. W końcu to fantastyka, a nie książka naukowa! Autorka wzięła szczyptę tego, szczyptę tamtego, i stworzyła własny słowiańsko-czarodziejski świat, niezwykle klimatyczny, taki, o którym aż chce się czytać. Według mnie to te elementy czarostwa nawet dominowały, bardzo to odświeżające. A i sama Warszawa została trochę pozmieniana i bardziej dopasowana do akcji. Mi się podobało ;)

Co natomiast wybijało mnie z rytmu, to brak wytłumaczenia pewnych pojęć w trakcie akcji. Już po lekturze okazało się, że na końcu książki jest słowniczek - a ja tam w ogóle nie zaglądałam, bo nawet nie przyszło mi to do głowy, bałabym się, że zaspoileruję sobie zakończenie. W tekście też nie było żadnych odnośników w stylu "zajrzyj na stronę...". Czytałam więc niektóre wątki "na czuja", nie do końca wiedząc, o co chodzi, albo sprawdzając naprędce jakieś pojęcia w telefonie. Myślę, że gdyby te definicje zostały umiejętnie wplecione w fabułę, to książka dużo by na tym zyskała.

Dla tych, którzy po lekturze mają ochotę na więcej, autorka na swojej stronie internetowej przygotowała trzy opowiadania do pobrania za darmo. Przeczytałam wszystkie i cóż mogę powiedzieć - miły to był powrót do wykreowanego przez Agnieszkę Sorycz świata. Mam wrażenie, że niektóre wątki z tych opowiadań mogą zostać pociągnięte w drugim tomie, na który oczywiście czekam :)

Czytałam już wiele książek z motywami słowiańskimi i ta bardzo się wśród nich wyróżnia, w dodatku na olbrzymi plus. I przyznam Wam, że naprawdę tęsknię za tym światem, za domem Sabatu (wyobrażałam go sobie jak jeden z otwockich świdermajerów), wreszcie za tym czarodziejskim przedstawieniem Warszawy (chciałabym go więcej!). Jeśli lubicie takie klimaty, to serdecznie polecam.

http://arnikaczyta.blogspot.com/2023/05/sowianska-warszawa-agnieszka-sorycz.html

O tym, że jestem fanką wątków słowiańskich w książkach, pamiętacie na pewno. Prawie cały czas o tym piszę ;) Co natomiast chciałabym przypomnieć, to fakt, że lubię też, gdy w powieściach pojawia się Warszawa. Nie czytam jednak powieści z akcją osadzoną w tym mieście jakoś bardzo często - ot, jak się trafi, to jest super, jak się zaś nie trafi, to nadrabiam po prostu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie dość, że horror, to jeszcze słowacki. Nie dość, że słowacki, to jeszcze z polskim akcentem. Nie dość, że z polskim akcentem, to jeszcze z motywem demonologii podhalańskiej. Dlatego mimo, że nie lubię horrorów, to za tę powieść musiałam się zabrać. Na szczęście nie było tu wyskakujących znienacka potworów i krwi, była za to coraz duszniejsza atmosfera, wiatr, wiatr i jeszcze raz wiatr. A wszystko przez znalezioną przez naszego głównego bohatera kamerkę samochodową, na której widać szaleńczą jazdę dwóch pasażerów, w dodatku - jak się okazało - zakończoną ich śmiercią. Co sprawiło, że ci dwaj mężczyźni w samochodzie oszaleli? Jak się domyślacie, nasz główny bohater razem ze znajomymi postanowił to sprawdzić. Dziwna to była książka, ale podobała mi się. Momentami nieco zbyt przefilozofowana, ale kurczę, jest w tym jakiś urok. Duża część akcji dzieje się też w samochodzie, a z czymś takim się jeszcze nie spotkałam - i to wcale nie było nudne! Podsumowując, powieść Jozefa Kariki to horror leciutki, ale niewątpliwie ciekawy.

http://arnikaczyta.blogspot.com/2023/05/audiobooki-odsuchane-przeze-mnie-w-2022.html

Nie dość, że horror, to jeszcze słowacki. Nie dość, że słowacki, to jeszcze z polskim akcentem. Nie dość, że z polskim akcentem, to jeszcze z motywem demonologii podhalańskiej. Dlatego mimo, że nie lubię horrorów, to za tę powieść musiałam się zabrać. Na szczęście nie było tu wyskakujących znienacka potworów i krwi, była za to coraz duszniejsza atmosfera, wiatr, wiatr i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niestety przeciętniaczek, a spodziewałam się po tej książce więcej. Główna bohaterka, Catalina, pracuje w dużej nowojorskiej firmie, razem z m.in. Aaronem, bardzo przystojnym, ale też bardzo denerwującym mężczyzną. Gdy zbliża się termin ślubu siostry Cataliny, a dziewczyna orientuje się, że nie ma chłopaka, którego mogłaby wziąć ze sobą na wesele w Hiszpanii, Aaron proponuje jej, że może udawać przed jej rodziną jej faceta... No i cóż. Za dużo motywów typowych dla romansów chciała autorka zmieścić w jednej książce. Mamy więc zaczątki romansu biurowego, motyw udawanego chłopaka, motyw hate-love, motyw odegrania się na eks. Za dużo było tego wszystkiego, zbyt się to rozwlekło. Momentami miałam też wrażenie, że książka jest zbyt podobna do filmu "Moje wielkie greckie wesele", z tym że szaloną grecką rodzinkę zastąpiono hiszpańską. Bardzo podobny klimat, z tym że film bawi, książka mniej. Następnie - aukcja mężczyzn. Serio??? Czy to by było tak samo "śmieszne" i "urocze", gdyby mężczyzn zastąpiono kobietami? Dalej: zachowanie bohaterów (to całe udawanie pary) było zbyt przesadzone. Te żarty z rozwalenia łóżka, nieustanne zachwyty, siadanie na kolanach, i jeszcze ta wielka popisówa po meczu piłki nożnej. Przecież żadne normalne pary tak się nie zachowują, naprawdę nie trzeba się nieustannie obściskiwać, żeby wszyscy wokół uwierzyli w związek. Czy nie wystarczyłyby miłe rozmowy, trzymanie się za ręce i przytulenie od czasu do czasu? Odniosłam przykre wrażenie, że Catalina i Aaron skradli show młodej parze. Zresztą, niby ten ślub był taki ważny, a opisano go w kilku zdaniach, dużo więcej uwagi poświęcono wieczorowi panieńsko-kawalerskiemu. I ostatnia uwaga: ta książka nie powinna być audiobookiem. Występuje tu dużo wtrąceń po hiszpańsku, które przetłumaczono w przypisach do książki, ale w audiobooku nie. W książce są też emotikony, w audiobooku nie ma śladu po ich istnieniu. Nieźle się zdziwiłam, kiedy przejrzałam ebook już po odsłuchaniu całej książki. Podsumowując, cała historia była nawet w porządku, ale zbyt dużo było tu irytujących momentów, żebym mogła określić ją jako dobrą.

http://arnikaczyta.blogspot.com/2023/05/audiobooki-odsuchane-przeze-mnie-w-2022.html

Niestety przeciętniaczek, a spodziewałam się po tej książce więcej. Główna bohaterka, Catalina, pracuje w dużej nowojorskiej firmie, razem z m.in. Aaronem, bardzo przystojnym, ale też bardzo denerwującym mężczyzną. Gdy zbliża się termin ślubu siostry Cataliny, a dziewczyna orientuje się, że nie ma chłopaka, którego mogłaby wziąć ze sobą na wesele w Hiszpanii, Aaron...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyjemna młodzieżówka ze słowiańskimi motywami. Brat i siostra, którzy czasem mają siebie dość, ale którzy mimo wszystko skoczyliby za sobą w ogień, do tego wędrówka w słowiańskie zaświaty. A wszystko przez grę na skrzypeczkach płanetników (demonów zajmujących się pogodą, tak w wielkim skrócie rzecz ujmując), która to gra przenosi naszych głównych bohaterów do czasów dawnych Słowian. Bardzo miło wspominam tę książkę, nie jest to może arcydzieło, ale ma wszystko, czego wymagam od dobrej młodzieżówki - fajnych bohaterów, ciekawą i niegłupią fabułę, no i nie zapominajmy o bardzo zapadającym w pamięć przedstawieniu płanetników :)

http://arnikaczyta.blogspot.com/2023/05/audiobooki-odsuchane-przeze-mnie-w-2022.html

Przyjemna młodzieżówka ze słowiańskimi motywami. Brat i siostra, którzy czasem mają siebie dość, ale którzy mimo wszystko skoczyliby za sobą w ogień, do tego wędrówka w słowiańskie zaświaty. A wszystko przez grę na skrzypeczkach płanetników (demonów zajmujących się pogodą, tak w wielkim skrócie rzecz ujmując), która to gra przenosi naszych głównych bohaterów do czasów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po "Zaproszenie" sięgnęłam, bo spodobał mi się temat i była to powieść polecana przez jedną z moich ulubionych bookstagramerek. Z lekką obawą włączyłam zatem audiobooka i cóż... nie żałuję, bo fajna była to przygoda. Główna bohaterka, Stella, razem ze swoim przyjacielem podszywa się pod swoją byłą współlokatorkę i idzie na wesele do zachwycającej Nowojorskiej Biblioteki Publicznej. Tam poznaje Hudsona, biznesmena, z którym od razu nawiązuje nić porozumienia - i który bardzo wpada jej w oko. Fabuła jest bardzo ciekawa, a bohaterowie to postaci z krwi i kości - czasem się razem z nimi śmiejemy, czasem nas denerwują. Do samego końca trzymamy też za nich kciuki. To, co mi się dodatkowo podobało, to to, że główny bohater owszem, jest - jak w tego typu książkach - przystojny i bogaty, ale też jest czułym ojcem, no i rzeczywiście pracuje, a nie, że ma pieniądze, ale nie wiadomo skąd. Natomiast główna bohaterka ma bardzo ciekawy pomysł na biznes i silnie prze do przodu. No a co z tą niechęcią do erotyków? Nadal nie lubię takich scen w książkach, ale powiem Wam, że w przypadku "Zaproszenia" nie są to sceny na tyle dziwaczne, żeby mi jakoś mocno utkwiły w pamięci. Powieść nie jest też nimi nafaszerowana, właściwie to nie różni się to poziomem niczym od książek np. Klaudii Bianek, w których nie ma żadnego ostrzeżenia co do gorących scen. Wiecie - gdyby to była obyczajówka, to bym się czepiała, ale w przypadku erotyku takie sceny musiały być, innej opcji nie było. Dużo bardziej utkwiły mi też w pamięci te nieszczęsne sceny erotyczne ze wspominanej wcześniej "Kukułki i wrony". Więc w "Zaproszeniu" owszem, jest czasem gorąco, ale nie jest aż tak gorąco, jak myślałam (patrząc na to, że to erotyk - spodziewałam się naprawdę scen dużo gorszych), więc za to olbrzymi plus. A, no i byli fajni lektorzy!

http://arnikaczyta.blogspot.com/2023/05/audiobooki-odsuchane-przeze-mnie-w-2022.html

Po "Zaproszenie" sięgnęłam, bo spodobał mi się temat i była to powieść polecana przez jedną z moich ulubionych bookstagramerek. Z lekką obawą włączyłam zatem audiobooka i cóż... nie żałuję, bo fajna była to przygoda. Główna bohaterka, Stella, razem ze swoim przyjacielem podszywa się pod swoją byłą współlokatorkę i idzie na wesele do zachwycającej Nowojorskiej Biblioteki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O tej powieści ze słowiańskimi motywami słyszałam bardzo dużo dobrego. I niestety, te zachwyty są moim zdaniem przesadzone. Mamy więc główną bohaterkę, Wrenę, która ratuje swoje życie ucieczką i znajduje pomoc wśród leśnych stworów, po to, by nauczyć się paru ciekawych magicznych sztuczek, wrócić do rodzinnego domu i zaprowadzić porządek. To nie jest spoiler, to jest w książce powtarzane na każdym kroku - kwestia jest jedynie tego, czy bohaterka zrealizuje swój plan ;) Co mi się nie podobało? Wrena jest postacią bardzo nijaką. Określa ją sama misja, jaką ma do wykonania, a także to, co za sobą zostawiła. Nie ma żadnych cech charakteru, a może raczej nie ma własnych, tylko jest zlepkiem cech najróżniejszego rodzaju. Dodatkowo mamy tu leszego Szarego, naszego książkowego "przystojniaka". I romans (erotyk?), który przeszedł zdecydowanie za szybko od fazy "mam ciebie dość" do fazy "kocham nad życie". Nie kupuję tego. No i jeszcze ten fragment o zielonych włosach [na pewno chcecie przeczytać koniec tego zdania?], nie tylko na głowie [ostrzegałam!]. Czy da się to odusłyszeć? Jeśli miałabym wymienić jakieś zalety tej powieści, to wymieniłabym dwie: po pierwsze, fajnie zapowiadający się wątek Gerdy. Owszem, był bardzo przewidywalny, ale jednak interesujący. Po drugie: Baba Jaga. Znakomicie napisana postać stojąca gdzieś pomiędzy dobrem a złem, mądra, pomocna, ale i momentami lekko straszna. Szkoda, że reszta postaci nie była tak dobrze napisana jak ta.

http://arnikaczyta.blogspot.com/2023/05/audiobooki-odsuchane-przeze-mnie-w-2022.html

O tej powieści ze słowiańskimi motywami słyszałam bardzo dużo dobrego. I niestety, te zachwyty są moim zdaniem przesadzone. Mamy więc główną bohaterkę, Wrenę, która ratuje swoje życie ucieczką i znajduje pomoc wśród leśnych stworów, po to, by nauczyć się paru ciekawych magicznych sztuczek, wrócić do rodzinnego domu i zaprowadzić porządek. To nie jest spoiler, to jest w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Agnieszka Olejnik zachwyciła mnie w tamtym roku fenomenalną powieścią "Zabłądziłam", dlatego w tym roku postanowiłam postawić na jej świąteczną historię. I niestety, pióro autorki podobało mi się bardziej w takim tragicznym, bolesnym wydaniu niż w radosnym, bożonarodzeniowym. "Odrobina magii" to książka, która nie jest zła, w której niby wszystko jest na swoim miejscu, ale której się nie zapamiętuje. Mamy tu szereg osób, których losy splatają się ze sobą, kilka małych wątków miłosnych, uroczą, anielską starszą panią i motyw wesela, na którym będzie też były. Przykro mi to mówić, ale była to powieść strasznie przewidywalna. Miła, ciepła, ale przeciętna.

http://arnikaczyta.blogspot.com/2023/05/audiobooki-odsuchane-przeze-mnie-w-2022.html

Agnieszka Olejnik zachwyciła mnie w tamtym roku fenomenalną powieścią "Zabłądziłam", dlatego w tym roku postanowiłam postawić na jej świąteczną historię. I niestety, pióro autorki podobało mi się bardziej w takim tragicznym, bolesnym wydaniu niż w radosnym, bożonarodzeniowym. "Odrobina magii" to książka, która nie jest zła, w której niby wszystko jest na swoim miejscu, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Okładka zwiastuje nam powieść świąteczną i po części rzeczywiście taka ona jest. No ale właśnie, po części - bo akcja trwa od jesieni, zaś Boże Narodzenie to już punkt kulminacyjny. Myślę, że to godna polecenia książka, może nie wybitna, może nie arcydzieło, ale warta przeczytania powieść na początek adwentu, kiedy czujemy jeszcze ni to koniec jesieni, ni to początek zimy, i szukamy czegoś, co nam pomoże popaść w chwilę zadumy nad tym, co powinno być w Świętach - i w ogóle w życiu - dla nas ważne. Mamy tu dwóch głównych bohaterów - pierwszy to wchodzący w dorosłość chłopak, który wychował się w domu dziecka. Drugi to starszy pan, rzadko odwiedzany przez syna mieszkającego z rodziną w Wielkiej Brytanii. Spodobała mi się ta książka, bo jest bardzo prawdziwa, czasem do bólu - w takich powieściach zazwyczaj występuje jakiś starszy pan albo starsza pani, ale są to chodzące, biedne anioły, które całe życie takimi aniołami były, a które teraz czują się niedocenione. Tymczasem w powieści Agaty Bizuk mamy do czynienia z mężczyzną, który przechodzi od podejścia "to mój syn i należy mi się od niego szacunek i opieka choćby nie wiem co" do zapytania samego siebie, co zrobił wcześniej nie tak? Czy poświęcał temu synowi odpowiednią ilość czasu? Czy był dobrym ojcem? Przy czym autorka nie ocenia ani zachowania ojca, ani syna, i daje wyciągnąć wnioski czytelnikowi, pozwala mu zastanowić się nad tym. Polecam!

http://arnikaczyta.blogspot.com/2023/05/audiobooki-odsuchane-przeze-mnie-w-2022.html

Okładka zwiastuje nam powieść świąteczną i po części rzeczywiście taka ona jest. No ale właśnie, po części - bo akcja trwa od jesieni, zaś Boże Narodzenie to już punkt kulminacyjny. Myślę, że to godna polecenia książka, może nie wybitna, może nie arcydzieło, ale warta przeczytania powieść na początek adwentu, kiedy czujemy jeszcze ni to koniec jesieni, ni to początek zimy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Dziwne losy Jane Eyre" to klasyka literatury wiktoriańskiej, epoki kojarzonej zwykle z mrocznymi korytarzami, tajemnicami i pewną dozą brutalności. Tak, brutalność też mi się z tą epoką kojarzy. Nie jest to już wprawdzie wspaniale zarysowany, lecz pozostający w bańce blichtru świat arystokracji, jak wcześniej u Jane Austen. W epoce wiktoriańskiej autorzy nie bali się sięgać po tematy trudne społecznie, brutalne w swojej prawdziwości, takie jak sieroctwo ("Oliver Twist" - choć tu przyznam, że na razie oglądałam jedynie film, i to dawno temu) czy prawdziwe patologie (tak, "Wichrowe Wzgórza" są dla mnie opowieścią o patologii, wspaniale napisaną, ale ukazującą multum patologicznych zachowań w rodzinie). I taką dozą brutalności charakteryzuje się też powieść Charlotte Brontё.

Dziesięcioletnia Jane Eyre wychowuje się w domu swego zmarłego wuja, pozostając pod opieką ciotki. Jej dzieciństwo nie jest jednak usłane różami - traktowana jest gorzej niż służąca, jej kuzyn zaś znęca się nad nią - oczywiście cała wina spada zawsze na Jane. Pociechą w tym ciężkim żywocie są dla dziewczynki jedynie czytane po kryjomu książki. Ciotka Jane, mając już dość opieki nad nią, posyła ją do Zakładu Lowood, szkoły z internatem, w której panują bardzo surowe zasady...

Początek powieści czytało mi się świetnie, zarówno jeśli chodzi o pobyt Jane Eyre u ciotki, jak i cały pobyt w Lowood. Zwłaszcza to drugie miejsce bardzo oddziałuje na wyobraźnię i to w tej części najwięcej jest brutalności, o której pisałam na początku wpisu. Surowe kary, hipokryzja dyrekcji, głód i choroby zbierające obfite żniwo - tak w skrócie opisać można Lowood. A jednak nasza bohaterka zostaje tam bardzo długo, bo aż do progu dorosłości. I wtedy zaczyna się kolejny etap w jej życiu, o którym nie będę Wam spoilerować, dość, jeśli powiem, że jest tu ten osławiony wątek romantyczny.

I niestety o tym etapie życia Jane Eyre czytało mi się już dużo ciężej. Akcja stała się mało dynamiczna, a rozmowy bohaterów zaczęły za bardzo ograniczać się do sytuacji, w których pan Rochester wygłasza w stosunku do Jane przemowy, zaś ona odpowiada jedynie półsłówkami. Momentami też nie do końca rozumiałam, o co właściwie w tych ich rozmowach chodzi. Ewidentnie nie załapałam jakiegoś ich szczególnego kodu. Niestety zbyt mi to momentami przypominało "Tajemnice zamku Udolpho". Nieco za dużo przemów, żeby to brzmiało naturalnie. Jeśli chodzi natomiast o momenty, w których akcja zaczynała się rozkręcać, to były to bardzo dziwne zbiegi okoliczności. Główna tajemnica natomiast podobała mi się, choć postawiła według mnie głównego bohatera męskiego w bardzo niekorzystnym świetle.

Z drugiej strony, to światło chyba miało być właśnie niekorzystne, albo chociaż bardziej ciemnoszare niż jasnoszare. Ale i tak powiem Wam, że bohater ten strasznie mnie denerwował. Nie polubiłam go, nie podobało mi się, jak z premedytacją wzbudzał w Jane takie, a nie inne uczucia, a także w jaki sposób traktował Adelkę. [spoiler] Skoro dowiedział się o późniejszej zdradzie partnerki dopiero pół roku po narodzinach dziecka, to czemu nie uznawał się za jego ojca już od samego początku? Przecież gdyby wierzył bezgranicznie w stałość uczuć kobiety, to chyba nie miałby wątpliwości, że dziecko jest jego, i to tylko dlatego, że nie jest podobne do niego, lecz do matki? Przecież genetyka nie działa w ten sposób, że wybijają się przede wszystkim cechy ojca... [koniec spoileru]

Bardzo podobało mi się za to zakończenie. Przyznam bezczelnie, że uśmiechnęłam się pod nosem ;) Wiem, że jestem brutalna, ale moim zdaniem tej akurat osobie należał się kubeł zimnej wody na głowę, a że autorka sięgnęła po tak drastyczne środki, to już nie moja wina.

Całość podobała mi się raczej średnio. Dlaczego zatem to taki klasyk? Myślę, że najbardziej ze względu na wątek feministyczny - mocno podkreślana jest równość myśli i możliwości umysłowych u kobiet i mężczyzn. Jest dużo o prawie nauki dla kobiet, o tym, że ich ambicje nie muszą kończyć się na dbaniu o gospodarstwo domowe, że mogą być ciekawe świata i żądne wiedzy. "Dziwne losy Jane Eyre" bardzo podobały mi się pod tym względem, i choć patrząc na całość, to była moim zdaniem zbyt przegadana i momentami po prostu nudna, a język ciężki, to klimat niewątpliwie był jedyny w swoim rodzaju. I choć do książki już raczej nigdy nie wrócę, to do filmu może i owszem - po lekturze obejrzałam ten z 2011 roku i niesamowicie mi się podobał :)

http://arnikaczyta.blogspot.com/2023/04/klasyka-literatury-wiktorianskiej.html

"Dziwne losy Jane Eyre" to klasyka literatury wiktoriańskiej, epoki kojarzonej zwykle z mrocznymi korytarzami, tajemnicami i pewną dozą brutalności. Tak, brutalność też mi się z tą epoką kojarzy. Nie jest to już wprawdzie wspaniale zarysowany, lecz pozostający w bańce blichtru świat arystokracji, jak wcześniej u Jane Austen. W epoce wiktoriańskiej autorzy nie bali się...

więcej Pokaż mimo to