rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Jak na Kinga - mało kingowa i mało pomysłowa.
Jak na kryminał - mocno przeciętna i oklepana.
Jest to książka do przeczytania, ale bez większych fajerwerków, sama odkładałam ją kilka razy i wracałam do niej po jakimś czasie, bo po prostu mnie do niej w żaden sposób nie ciągnęło.
Jest lepsza od "Billego Summersa" czy "Później", ale na pewno gorsza od "Outsidera" czy "Joyland". Do starych powieści typu "To", "Lśnienie" czy "Dallas'63" nawet nie będę jej porównywać, bo ten gniotek nawet na to nie zasługuje 😅

Jak na Kinga - mało kingowa i mało pomysłowa.
Jak na kryminał - mocno przeciętna i oklepana.
Jest to książka do przeczytania, ale bez większych fajerwerków, sama odkładałam ją kilka razy i wracałam do niej po jakimś czasie, bo po prostu mnie do niej w żaden sposób nie ciągnęło.
Jest lepsza od "Billego Summersa" czy "Później", ale na pewno gorsza od "Outsidera" czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zachęcona wysoką oceną na lubimy czytać i baaardzo pozytywnymi opiniami na temat tego reportażu, sięgnęłam po niego i niestety poczułam uczucie rozczarowania. Gdybym miałabym opisać tą książkę jednym słowem byłby to CHAOS.
Jest to reportaż, który głównie skupia się na ludziach, ich opowieściach i emocjach związanych z daną katastrofą. Wszystko byłoby jak najbardziej w porządku, gdyby autorka nie skakała z tematu na temat, przeplatając historię z mitologią, rzeczywistości z fikcją. Z tsunami przechodzimy do wybuchu reaktora, między tym dowiadujemy się coś o Godzilli, żeby potem nagle pojawiły się Japońskie demony.
W tym reportażu jest zero ładu i składu, rozdziały pozlapiene bez przemyślenia, dające wrażenie niedokończonych, by później rozpocząć kolejny wątek z nowym rozdziałem, który koniec końców i tak nie zostanie pociągnięty do finału.
Brakuje mi tu wprowadzeń do tematów, może jakiś historycznych faktów? Chciałabym więcej informacji, niż emocji.
Ogólnie książkę można przeczytać, nie jest to koszmarnie złe, ale do najlepszych reportaży też tego nie zaliczę.
Książka jest po prostu poprawna i myślę, że dość szybko o niej zapomnę 🫣

Zachęcona wysoką oceną na lubimy czytać i baaardzo pozytywnymi opiniami na temat tego reportażu, sięgnęłam po niego i niestety poczułam uczucie rozczarowania. Gdybym miałabym opisać tą książkę jednym słowem byłby to CHAOS.
Jest to reportaż, który głównie skupia się na ludziach, ich opowieściach i emocjach związanych z daną katastrofą. Wszystko byłoby jak najbardziej w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rozumiem skąd ta popularność autora. Styl pisania jest bardzo dobry, historia mimo, że prosta, to dość emocjonalna. Jednak nie jest to coś, co wywaliło mnie z kapci. Dobra, krótka książka, o której pewnie za jakiś czas zapomnę. Chyba po prostu nie jest to coś "mojego".

Rozumiem skąd ta popularność autora. Styl pisania jest bardzo dobry, historia mimo, że prosta, to dość emocjonalna. Jednak nie jest to coś, co wywaliło mnie z kapci. Dobra, krótka książka, o której pewnie za jakiś czas zapomnę. Chyba po prostu nie jest to coś "mojego".

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jak większość na pewno wie, King ma skłonności do wodolejstwa w swoich książkach. Osobiście lubię te wstawki, jego opisy zawsze wprowadzały klimacik do książki i pozwalały się zagłębić w historii w 100%. Problem pojawia się wtedy, kiedy to wodolejstwo przechodzi na całą książkę. Takim oto sposobem powstała powieść Kinga pod tytułem "Billy Summers" czyli King w jednym z najgorszych wydań jakie widziała Ziemia.
Sam Billy jest postacią, którą naprawdę można polubić, ale cóż z tego, jeśli cała historia koniec końców jest papierowa i nijaka ? Przez całą książkę miotamy się między sytuacją faktyczną bohatera, a jego retrospekcjami do swojej przeszłości w postaci pisanej przez niego książki.
Co do samych wstawek z pisania wątpliwego dzieła, przez naszego głównego bohatera były one dla mnie bez większego znaczenia. Nie ruszało mnie to w ogóle, a chyba w założeniu miały być emocjonalną podróżą w głąb duszy i myśli bohatera. Jest to coś, co niepotrzebnie zwiększa objętość książki, która i tak moim zdaniem jest o dużo za długa. A co do samej objętości, to książka jest wydana taką czcionką, że po jej niewielkim zmniejszeniu (nie ingerując w komfort czytania) możnaby z tego zrobić 350 w porywach do 400 stron. Co tam papier, czy tam jakieś drzewa. Rozdmuchujmy wszystko do wielkich rozmiarów, bo przecież środowisko to wytrzyma. 💁🏼‍♀️
Wracając do treści.
W pewnym momencie byłam po prostu zmęczona całą historią. Niektóre sytuacje były abstrakcyjne. Czasem miałam wrażenie, że ilość przypadków i zbiegów okoliczności na stronę zakrawała o absurd. Było mi naprawdę obojętnie co się z nimi wszystkimi stanie, a najlepiej jakby ktoś tam spuścił bombę, przynajmniej koniec książki byłby szybszy 😅
"Umarł król, niech żyje król" ... Poproszę starego Kinga 🤦🏼‍♀️

Jak większość na pewno wie, King ma skłonności do wodolejstwa w swoich książkach. Osobiście lubię te wstawki, jego opisy zawsze wprowadzały klimacik do książki i pozwalały się zagłębić w historii w 100%. Problem pojawia się wtedy, kiedy to wodolejstwo przechodzi na całą książkę. Takim oto sposobem powstała powieść Kinga pod tytułem "Billy Summers" czyli King w jednym z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z Bukowskim niestety się raczej nie polubię. Nie jest to literatura, która w jakiś sposób do mnie przemawia. Nie pasuje mi sposób podania tego, co serwuje nam Pan Bukowski. Jednym zdaniem - wieje mi tutaj rynsztokiem. Prawie wszystkie opowiadania kręcą się wokół chlania, barów, kobiet, sek$u i jeszcze większej ilości alkoholu.

Znalazłam kilka opowiadań, które w jakiś sposób mi się podobały, ale nie jest to coś co mnie zwaliło z nóg. Warsztatowo, też o dziwo były dobre. Tyle.

Jednak mimo wszystko nie jest to coś, co zaliczyła bym do literatury wybitnej. Nie rozumiem zachwytów i wysokich ocen jakie zabiera ten zbiór opowiadań. Gwoździem do trumny dla tej książki było dla mnie posłowie, z wydźwiękiem, że jak nie widzisz tam głębi, toś ignorant i się nie znasz. Cóż... jak dla mnie ze szmaty jedwabiu nie zrobisz .... ale jak widzę, patrząc na ten zbiór - można.

Z Bukowskim niestety się raczej nie polubię. Nie jest to literatura, która w jakiś sposób do mnie przemawia. Nie pasuje mi sposób podania tego, co serwuje nam Pan Bukowski. Jednym zdaniem - wieje mi tutaj rynsztokiem. Prawie wszystkie opowiadania kręcą się wokół chlania, barów, kobiet, sek$u i jeszcze większej ilości alkoholu.

Znalazłam kilka opowiadań, które w jakiś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Trzy stygmaty Palmeta Eldritcha" są moją trzecią książką autora i wiem, że na pewno nie ostatnią. Z każdym kolejnym jego dziełem utwierdzam się w przekonaniu, że jest to "coś dla mnie", a Dick powoli staje się jednym z tych ulubionych pisarzy, którego każdą książkę chce mieć przeczytaną i każdą chcę mieć na półce. Zaczynam żałować, że nie poznałam jego książek dużo wcześniej, tak jak np. Kinga. No cóż, człowiek młody i głupi był, ale pora naprawić ten karygodny błąd.
Moim zdaniem "Trzy stygmaty..." nie są tylko zwykłym Sci-fi. Nie jest to łubudubu w kosmosie rodem z gwiezdnych wojen. Co to, to nie. Jest to książka, która w jakiś sposób zmusza do refleksji nad otaczającym nas światem i konsekwencjami naszego postępowania i ingerencji w naturę. Wiem, że ta książka była napisana stosunkowo nie dawano (1964 rok), ale mimo wszystko jest to strasznie smutne, że autor przewidział (lub było już o tym powoli wspominane gdzieś w książkach), że globalne ocieplenie będzie dużym problemem, a mieszkania pod ziemią staną się niejako luksusem, na które nie każdy będzie mógł sobie pozwolić. Tak samo jak wakacje na Antarktyce - bo tylko tam nie ma cały czas lata - stały się towarem luksusowym. (Niestety tylko w wyobraźni autora, bo w naszej smutnej rzeczywistości lodowce powoli znikają). Książka pokazuje, że pieniądze i władza są prestiżem, bo tylko bogatych stać na tzw. eksperymentalną Terapię E, która polega na przyspieszeniu ewolucji i dostosowanie swojej fizjonomii do panujących warunków.
Książka porusza wiele wątków tj. spotkanie z obcymi, kwestionuje rzeczywistość i wplata rozważania nad bogiem. Autor wprowadził u mnie uczucie niepokoju i lekki dyskomfort związany z wycieczkami narkotykowymi bohaterów. Nie do końca było wiadomo czy działanie narkotyku się skończyło, czy nadal trwało. Rzeczywistość zacierała się z psychosomatycznym działaniem Chaw-Z. Żałuję, że o książkach Dicka jest tu tak cichutko, bo uważam, że jego książki są naprawdę dobre, może momentami ciężkie, ale wysiłek jaki włożyłam w ich czytanie jest tego wart.

"Trzy stygmaty Palmeta Eldritcha" są moją trzecią książką autora i wiem, że na pewno nie ostatnią. Z każdym kolejnym jego dziełem utwierdzam się w przekonaniu, że jest to "coś dla mnie", a Dick powoli staje się jednym z tych ulubionych pisarzy, którego każdą książkę chce mieć przeczytaną i każdą chcę mieć na półce. Zaczynam żałować, że nie poznałam jego książek dużo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Stwierdzam wszem i wobec, że ta seria powinna się skończyć na 4 części. Piąta była jeszcze ewentualnie do przeczytania, bez większego szału, ale nie było aż tak źle. Za to przy "Zapachu śmierci" wynudziłam się okrutnie.

Zacznę od tego, że kryminał na prawie 500 stron jest koszmarem. Wydaje mi się, że nie jest to gatunek, który potrzebuje, aż takich objętości, żeby stworzyć coś sensownego, nawet jestem skłonna powiedzieć, że bardziej mu szkodzi niż pomaga, bo wszystko jest niemiłosiernie rozwleczone. W przypadku tej pozycji, do jakiejś 200 strony dzieje się tyle co nic, ciągle powtórzenia, jakbym w kółko czytała jeden rozdział. Nic odkrywczego, odkładałam i brałam spowrotem po paru stronach, narzekałam co nie miara, ale chyba masochizm książkowy mam we krwi. Później zaczyna się coś dziać, akcja zaczyna przyspieszać, nie powiem, ale cieszyło mnie to. Już byłam szczęśliwa, że moja cierpliwość zostanie nagrodzona, ale niestety nadzieja matką głupich i okazało się, że jest to pomieszanie z poplątaniem, a niektóre sytuacje są tak mocno naciągane, żeby tylko "jakoś to do kupy złożyć". Nadal nie rozumiem po co niektóre wątki zostały wplecione ... Dla zmylenia przeciwnika? Jeśli tak, to wyszło gorzej niż słabo.
Kolejna sprawa, czyli bohaterowie. Jest pare irytujących postaci, które były mimo wszystko jakieś, ale reszta nijaka i papierowa. Nie ukrywam, że bardzo lubiłam doktora Huntera, ale w tej części jest takim miękiszonem i melepetą, że nie mam pytań 😅 Daje sobą pomiatać i robić siebie publicznie idiotę. Ja rozumiem, że jest styrany życiem i trauma po dźgnięciu w brzuch pozostała, ale litości... W sumie, to nie znalazłam ani jednego bohatera, który w jakiś sposób dał się polubić albo wzbudzał minimalny respekt.
Patrząc na ilość przedstawionych postaci w książce, moim zdaniem, bardzo prosto wywnioskować, kto za tym całym przedsięwzięciem stoi. Zostaje jedynie kwestia po co to zrobił, ale finalnie też nie brzmi to jakoś mocno przekonująco.
Podsumowując, nie jest to książka, bez której przeczytania bym nie przeżyła. Może zmarnowany na nią czas przeznaczyłbym na coś innego, bardziej wartościowego. No, ale co się stało to się nie odstanie, może sięgając po tą część zastanowicie się 4 razy czy warto ... Pozostałe cztery tomy serii mocno polecam, bo bawiłam się przy nich świetnie :)
Poza tym doszły mnie słuchy, że 7 tom jest już napisany...czy po niego sięgnę ? Śmiem wątpić.

Stwierdzam wszem i wobec, że ta seria powinna się skończyć na 4 części. Piąta była jeszcze ewentualnie do przeczytania, bez większego szału, ale nie było aż tak źle. Za to przy "Zapachu śmierci" wynudziłam się okrutnie.

Zacznę od tego, że kryminał na prawie 500 stron jest koszmarem. Wydaje mi się, że nie jest to gatunek, który potrzebuje, aż takich objętości, żeby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Do tej pory udało mi się przeczytać „Koralinę” i „Ocean na końcu drogi”, bardzo się polubiłam z tymi historiami, ale nie oszukujmy się, są mocno baśniowe i wykreowały mi w głowie obraz twórczości Gaimana jako bardziej dzieciaczkowy. Do „Amerykańskich bogów” nie ciągnęło mnie za bardzo – objętość mimo wszystko robi swoje, ale jedna polecajka skutecznie zmieniła to moje niechciejstwo i udowodniła, że odwlekanie lektury tej książki był największym błędem mojego życia, bo książkę dosłownie połknęłam.
Pomysł na fabułę był bardzo ciekawy. Gaiman, moim zdaniem, bardzo dobrze przedstawił to jak wiara, zmienia się z czasem i jak ludzie kreują sobie coraz to nowsze obiekty kultu, a te stare odchodzą w zapomnienie i stają się niejako ciekawostką. W tej książce znajdziemy bogów Egipskich, Nordyckich, Afrykańskich, Indyjskich, różne bożki, a także te współczesne wersje kultów. Między naszymi bogami trwa wojna o względy ludzi, ze strachu przed odrzuceniem i zapomnieniem. Fabuła rozwija się dla mnie w odpowiednim tempie, jak się coś dzieje, to się dzieje, a tajemnica wisi w powietrzu przez cały czas trwania książki. Pomiędzy rozdziały zawierające główny wątek, zostały wplecione krótkie historie, które dotyczą tego co było kiedyś, różne kulty, ich obrządki itd. (bardzo przyjemna sprawa).
Kreacja bohaterów jest dla mnie w punkt, mają swoje wady i zalety, da się ich lubić lub nie, ale to w czasie trwania książki decydujemy, kto na tą sympatie zasługuje. Tak, to nie są bohaterowie płascy i papierowi. Każdy tam jest „jakiś”. Cień jest jednym z tych bohaterów, który moją sympatię zyskał od razu.
Jak dla mnie jest to naprawdę bardzo dobra książka i myślę, że część z Was na pewno się nią zachwyci albo przynajmniej się z nią polubi. Ja na pewno do niej kiedyś wrócę, bo przyznam, że dawno nie czytało mi się takiej cegiełki tak dobrze.

Do tej pory udało mi się przeczytać „Koralinę” i „Ocean na końcu drogi”, bardzo się polubiłam z tymi historiami, ale nie oszukujmy się, są mocno baśniowe i wykreowały mi w głowie obraz twórczości Gaimana jako bardziej dzieciaczkowy. Do „Amerykańskich bogów” nie ciągnęło mnie za bardzo – objętość mimo wszystko robi swoje, ale jedna polecajka skutecznie zmieniła to moje...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Tabu. Antologia horroru erotycznego Krzysztof Biliński, Sylwia Błach, Krzysztof T. Dąbrowski, Piotr Ferens, Sandra Gatt Osińska, Norbert Góra, Krzysztof Haczyński, Patryk Hirsekorn, Anna Musiałowicz, Marcin Piotrowski, Rafał Sala, Tomasz Siwiec, Maciej Szymczak, Krzysztof Wach, Flora Woźnica
Ocena 6,5
Tabu. Antologi... Krzysztof Biliński,...

Na półkach: , ,

Pierwszą rzeczą jaka mnie zaskoczyła w tej antologii były wiersze. Tak, dobrze czytacie - wiersze. Nie spodziewałam się tego zupełnie, bo mimo wszystko antologia horroru kojarzy mi się z opowiadaniami, do tego na swój sposób strasznymi czy obrzydliwymi w jakimś sensie. 7 wierszy na 18 opowiadań to dość sporo. Czy są dobre czy złe, nie mnie oceniać pod względem jakości, bo na co dzień poezji nie czytuję. Nie jest to moja działka - przeczytałam je, ruszyły mnie tak, że nie ruszyły zupełnie 😅
Nie znam się, nie wypowiem się, jak dla mnie zbędny zapychacz.
Jeśli chodzi o opowiadania to rzadko zdarza mi się czytać antologie równe - pisałam już o tym milion razy i chyba się to nie zmieni jak na razie. Tak było też tutaj - chore, z fajnym pomysłem i dobrym wykonaniem mieszały się z tymi średniakami, które nie porwały mnie w żaden sposób.
Jak sama nazwa wskazuje antologia kręci się wokół szeroko rozumianego erotyzmu i jego różnych odchyleń - niekoniecznie w tą słodką i przyjemną stronę.
Na uwagę zasługują tutaj AŻ 4 opowiadania:
😈 Sylwia Błach "Miłość bez znieczulenia"
😈 Anna Musiałowicz "Dżdżownice"
😈 Sandra Gatt Osińska "Prawdziwe oblicze"
😈 Tomasz Siwiec "Teresa" 👈 tutaj autor dał do pieca. Kontrowersyjna ta Tereska. 😅 Co bardziej religijnym odlecam lekturę.

Podsumowując: dla mnie jest to taki średniak, nic specjalnego, zapomnę o niej dość szybko. A! I korekta mogłaby być trochę lepsza, bo błędów jest dość sporo łącznie z rozjechanym tekstem. Druga część czeka na mojej półce i może się kiedyś przeczytania doczeka, bo mimo wszystko liczę, że będzie trochę lepiej.

Pierwszą rzeczą jaka mnie zaskoczyła w tej antologii były wiersze. Tak, dobrze czytacie - wiersze. Nie spodziewałam się tego zupełnie, bo mimo wszystko antologia horroru kojarzy mi się z opowiadaniami, do tego na swój sposób strasznymi czy obrzydliwymi w jakimś sensie. 7 wierszy na 18 opowiadań to dość sporo. Czy są dobre czy złe, nie mnie oceniać pod względem jakości, bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Każdy pewnie oglądał albo przynajmniej kojarzy film Ring, w którym po odpaleniu tajemniczej kasety, macie 7 dni życia, a później z telewizora wychodzi dziewczynka, która pomaga wam zakończyć żywot.
Tutaj przedstawiam wam książkę, która została inspiracją do nakręcenia tego filmu. O książce dowiedziałam się stosunkowo niedawno i nie powiem, napaliłam się na czytanko. Pobiegłam do biblioteki, bo okazało się, że książka jest ciężko dostępna.
Szczerze powiem, że gdybym trzymała się mojej złotej zasady - najpierw książka, potem film - to najprawdopodobniej film ominęła bym szerokim łukiem. Tak, w tym przypadku FILM JEST LEPSZY OD KSIĄŻKI.
Już tłumaczę dlaczego.
Zacznę od tego, że najnormalniej w świecie nie chciało mi się jej kończyć. Ona sama w sobie nie jest gruba. Zaledwie 300 stron i czyta się ekspresem, ale nie mogłam przez nią przebrnąć. Przez 80% tekstu, nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia.
Dialogi były okropne. Strasznie płytkie i drętwe, jakby rozmowę prowadziły ze sobą dzieciaki, a nie dorośli bardzo dobrze wykształceni ludzie. Nie wiem czy to wina tłumaczenia, ale te dialogi naprawdę kłuły po oczach. To samo tyczy się bohaterów. Oni po prostu byli. Nie poczułam do żadnego z nich jakieś większej sympatii czy antypatii. Byli nijacy i zupełnie mi obojętni. Obejrzeliście kasetę i umrzecie za 7 dni? Oh no. Anyway. Do tego nie mam pojęcia jakim sposobem nasi bohaterowie dochodzili do takich wniosków, przy całej tej zagadce z kasety i jak wynajdowali takie poszlaki. Przeciętny człowiek nie byłby w stanie zrobić tyle, w tak krótkim czasie.
Fabuła jest prowadzona dramatycznie źle. Jak dla mnie jest bardzo nielogicznie i chaotycznie. Momentami wszystko dzieje się bardzo szybko, a nagle wszystko spowalnia, jest rozwleczone z milionem niepotrzebnych informacji, które nijak mają wpływ na fabułę. Moim zdaniem najistotniejsze rzeczy są zrobione "po łebkach".
Najbardziej raziły mnie w oczy powtórzenia, bardzo dużo powtórzeń tego, co już było wspomniane w książce wcześniej. Jakby autor upewniał się, że czytelnik NA PEWNO zapamiętał, to co chciał przekazać. Dla mnie było to bardziej denerwujące niż pomocne.
Zakończenie jest nienajgorsze i trochę dzięki niemu książka w jakiś minimalny sposób zyskała w moich oczach. Ale tylko troszeczkę.
Osobiście nie uważam, że jest to coś co trzeba przeczytać. Ja osobiście zostaję przy filmie.
A jeśli nie widzieliście ani filmu, ani nie czytaliście książki, to na pewno nie znaczynajcie od książki bo tylko się rozczarujecie.

Każdy pewnie oglądał albo przynajmniej kojarzy film Ring, w którym po odpaleniu tajemniczej kasety, macie 7 dni życia, a później z telewizora wychodzi dziewczynka, która pomaga wam zakończyć żywot.
Tutaj przedstawiam wam książkę, która została inspiracją do nakręcenia tego filmu. O książce dowiedziałam się stosunkowo niedawno i nie powiem, napaliłam się na czytanko....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Edward Lee jest jednym z moich ulubionych pisarzy ekstremy, ale jak każdy "ulubiony pisarz", ma swoje książkowe wzloty i upadki. Niestety tym razem te dwa, krótkie opowiadania do mnie nie przemówiły.
Oba opowiadania zaczynały się całkiem obiecująco. Jak na Edwarda przystało było brutalnie i krwawo, ale im dalej tym.... no cóż coś zaczęło zgrzytać. Miałam wrażenie, że są one nie do końca przemyślane, bo zakończenia zrobiły na mnie wrażenie niedokończonych i pisanych "na szybko". Tym razem, mniej brutalny "Pokój 415" podobał mi się trochę bardziej niż "Co noc", być może dlatego, że był w moim odczuciu bardziej przemyślany i rozbudowany.
Nie jest to Lee w najlepszym wydaniu, ale fani ekstremy i samego Lee mogą przeczytać "z ciekowości", pozostałym, którzy będą zaczynać swoją przygodę z ekstremą, polecam sięgnąć po coś innego 😁

Edward Lee jest jednym z moich ulubionych pisarzy ekstremy, ale jak każdy "ulubiony pisarz", ma swoje książkowe wzloty i upadki. Niestety tym razem te dwa, krótkie opowiadania do mnie nie przemówiły.
Oba opowiadania zaczynały się całkiem obiecująco. Jak na Edwarda przystało było brutalnie i krwawo, ale im dalej tym.... no cóż coś zaczęło zgrzytać. Miałam wrażenie, że są one...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Są książki, z którymi po przeczytaniu mam problem, bo nie do końca wiem co powinnam o nich myśleć, a tym bardziej co sensownego o nich powiedzieć.
"Bratnia dusza" jest właśnie jedna z tych książek. Przeczytałam ją pod koniec kwietnia, czyli jakieś 4 miesiące temu. Pamiętam z niej już niewiele, więc nie będę się za bardzo rozwodzić.
Książka jest krótka, ale prowadzenie historii, która jest stylizowana na "niewykształconego rekruta" sprawia, że jest to naprawdę ciężka przeprawa. Pod koniec czułam się jakbym przeczytała pełnowymiarową 500 stronnicową książkę. Serio, nie żartuję.
Ciągle powtórzenia, Bogiem, a prawdą, powodowały, że miałam wrażenie, że czytam w kółko to samo. Zmieniło się to pod koniec książki, gdzie wysnuła się (w końcu) ciekawa historia życia głównego bohatera jeszcze przed wojną i to był ten moment, który uratował (chociaż troszkę) całą powieść w moich oczach.
Czy polecam? Ciężko powiedzieć. Jest to książka do przeczytania, ale osobiście spodziewałam się po niej dużo więcej. Nie wiem czy po prostu książka nie trafiła w mój gust czy po prostu jest z nią coś nie tak 😅 Mimo wszystko dobrze przeczytać czasem coś innego, co wychodzi poza nasze ulubione gatunki. Ja wybrałam akurat "Bratnią duszę". Trochę mi się podobała, a trochę nie. Nie wiem co mam o niej myśleć. Książka otrzymała w 2021 roku nagrodę Bookera, ale teraz z tymi nagrodami bywa dość różnie, więc zostawię Was z tym i sami musicie zdecydować czy chcecie po nią sięgnąć.

Są książki, z którymi po przeczytaniu mam problem, bo nie do końca wiem co powinnam o nich myśleć, a tym bardziej co sensownego o nich powiedzieć.
"Bratnia dusza" jest właśnie jedna z tych książek. Przeczytałam ją pod koniec kwietnia, czyli jakieś 4 miesiące temu. Pamiętam z niej już niewiele, więc nie będę się za bardzo rozwodzić.
Książka jest krótka, ale prowadzenie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opinia na temat tej książki i poglądów jakie będę tu przedstawiać, może dla niektórych być kontrowersyjna, więc uprzedzam z miejsca, że nie musicie tego czytać ☺️
"Szatańska czarownica" jest to hmm taki bardziej poradnik dla kobiet, które aspirują to zostania czarownicą. Autor w swojej książce przedstawia różne poglądy na temat, jak powinna wyglądać, zachowywać się i czego używać współczesna czarownica. Według autora wykreowany wizerunek czarownicy w popkulturze jest lekko mówiąc prześmiewczy i nieprawdziwy, ponieważ 100% wiedźma czerpie ze swoich atutów i szeroko rozumianej kobiecości.
Czy biorę tę książkę na serio? Nie. Tak samo jak Pismo Święte czy inne księgi religijne, są dla mnie ciekawostką na temat danego wyznania, tak Szatańska czarownica, jest dodatkiem i poszerzeniem wiedzy w zakresie tegoż kultu. Dla jednych będzie kontrowersyjna, dla innych głupia, jeszcze inni znajdą w niej ukrytą głębię i sens.
Przeczytałam, tyłka przysłowiowo mi nie urwało, ale czy takie książki jest mi dane oceniać ? I tak i nie. Z jednej strony, rozumiem, że są to czyjeś poglądy, wyznanie, filozofia życia i tak naprawdę nic mi do tego. Szanuję to, że autor jest naprawdę dobrym obserwatorem ludzi i umie z tego wyciągać odpowiednie wnioski. Podoba mi się to, że w jakiś sposób autor pokazuje kobietom, że powinny akceptować siebie takimi jakimi są. Myślę, że jest on diabelnie szczery w swoich wypowiedziach i nie owija w bawełnę.
Z drugiej strony opisy rzucania uroków, tworzenie eliksirów na bazie alkoholi różnej maści i rytuały, które spowodują drogie panie, że możecie zostać sukkubem i nawiedzić swojego wybranka nocą, gdy bidulek będzie w fazie głębokiego snu, dając mu w prezencie mokre sny, średnio do mnie przemawiają. Niedowiarek ze mnie okropny, więc na wiedźmę raczej się nie nadaje 😅
"Szatańska czarownica" jest pozycją do przeczytania, w jakiś sposób ciekawa, ale na jakieś cuda wianki się nie nastawiajcie, bo o składaniu ofi@r z dzieci czy picia krwi dziewic raczej tu nie przeczytacie. Ot poradnik jak być diablenie uwodzicielską i wykorzystywać to z czym nas natura stworzyła do osiągnięcia swoich własnych celów. Dodatkowo autor na podstawie najprawdopodobniej własnych spostrzeżeń próbuje przypisać ludzi do konkretnego modelu zachowań, przez co potencjalnie łatwiej będzie nimi manipulować, gdy same już dowiemy się jakie naprawdę jesteśmy. Dla niektórych może być to mizoginia w czystej postaci. Whatever, ja tego tak nie odebrałam.
Jak dla mnie wszystkie książki, które są związane z daną religią, a głównie pisma będące podstawą wiatry, powinny zaciekawić osobę z nią obcującą zarówno w swerze intelektualnej jak i duchowej. No cóż. Niestety jeszcze z takim czymś się nie spotkałam. Często jest to narzucenie norm, które są światopoglądowo bardzo ciasne, okrojone, a jeszcze gorsze są nadinterpretacje idące w kierunku fanatyzmu, które stają się dość niebezpieczne.
Tutaj było momentami ciekawie, momentami dziwnie, czasem abstrakcyjnie, ale nie było to napisane na zasadzie "jesteś taki i owaki, takich jak ty nie lubimy więc sp*****, bo to nie dla ciebie".
No nic, każdy zobaczy tam to co chce. Jeśli będziecie mieli ochotę przeczytać, to z ciekawości można sięgnąć, ot nic zobowiązującego i nie martwcie się szatan was nie opęta po takiej lekturze 😅

Opinia na temat tej książki i poglądów jakie będę tu przedstawiać, może dla niektórych być kontrowersyjna, więc uprzedzam z miejsca, że nie musicie tego czytać ☺️
"Szatańska czarownica" jest to hmm taki bardziej poradnik dla kobiet, które aspirują to zostania czarownicą. Autor w swojej książce przedstawia różne poglądy na temat, jak powinna wyglądać, zachowywać się i czego...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Rzeźnia numer pięć, czyli krucjata dziecięca Albert Monteys, Ryan North, Kurt Vonnegut
Ocena 7,7
Rzeźnia numer ... Albert Monteys, Rya...

Na półkach: , , ,

"Rzeźnię numer pięć" czytałam w tamtym roku i książka siedzi mi w głowie do dzisiaj. Dzięki niej sięgnęłam po następne książki autora i przepadałam w nich całkowicie. Vonnegut swoim surowym i ironicznym stylem opowiada historie, które wyśmiewają i krytykują ludzkość.

W tym roku wydany został komiks, który stworzono właśnie na podstawie "Rzeźni numer pięć" i powiem szczerze, że totalnie mnie ta interpretacja Vonnegutowej "Rzeźni" kupiła.
Komiks jak dla mnie jest G-E-N-I-A-L-N-Y. Autorzy zrobili naprawdę świetną robotę. Pomijając ilustracje, które wypadły nieziemsko, oddali bardzo dobrze ironię, czarny humor i sarkazm jakim posługuje się Vonnegut.
Historia sama w sobie jest ciężka i na pewno nie każdemu przypadnie do gustu - zdarza się. Mimo to myślę, że taka wersja Vonneguta będzie "przyjaźniejsza" w odbiorze dla tych, którzy z autorem nie mieli jeszcze doczynienia.
Z mojej strony bardzo polecam. Wspaniała to była lektura. Nie zapomnę jej nigdy 😁

"Rzeźnię numer pięć" czytałam w tamtym roku i książka siedzi mi w głowie do dzisiaj. Dzięki niej sięgnęłam po następne książki autora i przepadałam w nich całkowicie. Vonnegut swoim surowym i ironicznym stylem opowiada historie, które wyśmiewają i krytykują ludzkość.

W tym roku wydany został komiks, który stworzono właśnie na podstawie "Rzeźni numer pięć" i powiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Aukcjoner" jest pierwszą i ostatnią książką jaka wyszła spod ręki Joan Samson. Powieść została wydana po śmierci autorki i podobno zainspirowała Kinga do napisania "Sklepiku z marzeniami". Jeśli tak, to jest chyba jedyny "grozowy" aspekt jaki wyczytamy z tej książki. "Aukcjoner" miał być docelowo powieścią grozy...jednak ja tej grozy nie znalazłam w ani jednym zdaniu. Gatunkowo bardziej pasuje mi tu powieść obyczajowa, społeczna czy nawet w jakiś sposób historyczna. Szczerze mówiąc, gdyby nie to, że miała być to powieść grozy, to myślę, że nie sięgnęłabym po tę książkę.

Zmęczyłam się przy czytaniu okropnie. Już po pierwszych dwóch rozdziałach wiedziałam, że ze stylem pisania Joan Samson się nie polubię. Jak dla mnie był zbyt "ciężki", za mocno opisowy. Moim zdaniem autorka skupiała się za bardzo na zbędnych szczegółach, które powodowały wrażenie wodolejstwa. Bohaterowie byli mocno nijacy, a tytułowy aukcjoner nie zrobił na mnie jakiegoś większego wrażenia. Do tego dochodzą drętwe dialogi i emocje jak na grzybobraniu, gdy nasz aukcjoner zaczyna konfiskować rzeczy na aukcje. Momentami czułam się jakbym czytała "Chłopów" Raymonta albo "Nad Niemnem" Orzeszkowej (tak było, nie ściemniam). Mimo wszystko brnęłam dalej w nadziei na jakikolwiek zwrot akcji, który choć troszkę mnie rozbudzi i zrekompensuje trud jaki włożyłam w czytanie tej historii. Niestety, nie doczekałam się. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Czekałam aż ta książka się po prostu skończy. Nie znalazłam w tam naprawdę nic co wzbudziłoby moją ciekawość i zachęciło do dalszego czytania.
Z mojej strony nie polecam.

"Aukcjoner" jest pierwszą i ostatnią książką jaka wyszła spod ręki Joan Samson. Powieść została wydana po śmierci autorki i podobno zainspirowała Kinga do napisania "Sklepiku z marzeniami". Jeśli tak, to jest chyba jedyny "grozowy" aspekt jaki wyczytamy z tej książki. "Aukcjoner" miał być docelowo powieścią grozy...jednak ja tej grozy nie znalazłam w ani jednym zdaniu....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czym jest "Ubik"? Ciężko powiedzieć. Myślę, że odpowiedzi do końca nie znajdziecie też w książce, ale pole do interpretacji tego co to takiego ten "Ubik" jest dość szerokie. Szukajcie, a znajdziecie. Kiedyś... Może 😅
Nie ukrywam, że książka jest na swój sposób trudna do jednoznacznej interpretacji i każdy na pewno zobaczy tam coś innego. Sama nie do końca jestem pewna czy dobrze ją zrozumiałam, ale myślę, że za jakiś czas ponownie do niej wrócę, żeby się o tym przekonać. Fabuła początkowo może wydawać się banalna, ale im dalej, tym Dick robi nam niezłą sieczkę z mózgu.
Zakończenie mnie mocno zaskoczyło, bo czegoś takiego się kompletnie nie spodziewałam. Chwilę mi zajęło zanim poukładałam sobie wszystko w głowie i przemyślałam "co, gdzie, kiedy, jak, dlaczego".
Szczerze, to dawno nie czytałam książki z aż takim skupieniem (no może oprócz "Ślepowidzenia", które przeczytałam stosunkowo niedawno, ale tam bardziej skupiałam się na terminologii użytej w książce). Wydaje mi się, że nie jest to książka, którą można wziąć w walizkę na plażę i przeczytać dla relaksu.
Całe szczęście, że Dick wyprodukował jeszcze sporo książek, bo nie ukrywam, że jeśli pójdzie tak dalej to trafi do grona moich ulubionych pisarzy 💁🏼‍♀️
Podsumowując, czytajcie Dicka, bo wierzcie mi, że mimo iż momentami może i jest to trudna lektura, jest warta poświęconego na nią czasu. Jak dla mnie "Ubik" jest drugą najlepszą książką jaką przeczytałam w tym roku. Tak, jest to książka 10/10 🤟🖤😈

Czym jest "Ubik"? Ciężko powiedzieć. Myślę, że odpowiedzi do końca nie znajdziecie też w książce, ale pole do interpretacji tego co to takiego ten "Ubik" jest dość szerokie. Szukajcie, a znajdziecie. Kiedyś... Może 😅
Nie ukrywam, że książka jest na swój sposób trudna do jednoznacznej interpretacji i każdy na pewno zobaczy tam coś innego. Sama nie do końca jestem pewna czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Joe Hill - Pudełko w kształcie serca

"Pudełko w kształcie serca" przez długi czas był tzw. białym krukiem, a jego ceny sięgały dość kosmicznych kwot. Nie powiem, że nie, ale dodawało to tej książce nutkę tajemniczości i zwiększyło moje zainteresowanie tą pozycją. W końcu, gdy pojawiło się wznowienie, pierwsze co zrobiłam to zakupiłam tę książkę. Było to moje pierwsze spotkanie z Hillem jeśli chodzi o powieść, wcześniej czytałam komiks "Kosz pełen głów", który z resztą bardzo przypadł mi do gustu, biorąc pod uwagę historię, czarny humor no i oczywiście kreskę. Miałam duże nadzieje co do "Pudełka", bo podobno jest to najlepsza książka Hilla. Niestety poczułam ukłucie rozczarowania.
Sam pomysł jest naprawdę bardzo dobry - klątwa, zemsta, duchy. Początkowo wyciągnęłam się bardzo i naprawdę chciałam wiedzieć co wydarzy się dalej. Niestety im dalej tym bardziej mi się ciągnęło. Wkradła się monotonia i wodolejstwo, powtarzanie schematów. Momentami przypominało to kiepski melodramat. Odkładałam tę książkę kilka razy po przeczytaniu dosłownie 20 stron, bo najnormalniej w świecie mi się nudziło.
Miałam nadzieję, że może zakończenie uratuje całą sytuację, ale niestety "gena nie wydłubiesz", jak ja to mówię i wkradł się Kingowy brak umiejętności w dobre zakończenia (jak Kinga kocham całym serduszkiem, tak moim zdaniem on naprawdę nie umie w zakończenia. Jedynym wyjątkiem jest tutaj "Dallas'63", w którym zakończenie było perfekcyjne jak cała powieść).
Dla mnie książka była po prostu poprawna i najprawdopodobniej szybko o niej zapomnę. Po Hilla najprawdopodobniej sięgnę jeszcze w przyszłości, ale na razie nie jest to moje "must read".

Joe Hill - Pudełko w kształcie serca

"Pudełko w kształcie serca" przez długi czas był tzw. białym krukiem, a jego ceny sięgały dość kosmicznych kwot. Nie powiem, że nie, ale dodawało to tej książce nutkę tajemniczości i zwiększyło moje zainteresowanie tą pozycją. W końcu, gdy pojawiło się wznowienie, pierwsze co zrobiłam to zakupiłam tę książkę. Było to moje pierwsze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dochodzę do wniosku, że kryminały noir mi chyba nie leżą albo przygodę z tym gatunkiem zaczęłam ze złymi książkami. W każdym razie chyba się z tym odłamem nie polubię, a na pewno dam sobie na razie z nim spokój.
"Dni ostatnie" są jedną z tych książek, które bardzo zaciekawiły mnie swoim opisem.
Jako wierna fanka slasherów i ogólnej masakry w książkach, przeczytawszy o sekcie, która para się amputacjami w imię boga, byłam w niebo wzięta.
Cała książka jest podzielona na dwie części i uwaga: im dalej tym moim zdaniem GORZEJ. Ogólnie można poczuć, że te dwie części są jakby odrębnymi historiami, ale łączącymi się ze sobą.
Część pierwsza jak najbardziej mnie satysfakcjonowała. Tajemnicza sekta, do tego nutka kryminału, wszystko doprawione chorymi amputacyjnymi praktykami - no miodzio moi drodzy 👌. Autor w bardzo ciekawy sposób pokazał jak fanatyzm religijny może doprowadzić do różnych, nawet bardzo drastycznych skrajności, a ślepe podążanie za wiarą może mieć naprawdę nieprzyjemne skutki.
Część kryminalna, była moim zdaniem trochę naiwna, ale nie była aż tak paskudnie zła. Cytując klasyka: zdarza się.
Przechodząc do części drugiej dostajemy klepany w kółko ten sam schemat, który po pewnym czasie zaczął mi się najnormalniej w świecie nudzić. Swoją drogą, czuję tam bardzo mocną inspirację pewną sceną z Kill Bill'a Quentina Tarantino. Dodatkowo nasz główny bohater jest zupełnie niezniszczalny. Chłopa nie ima się dosłownie nic. Kroją, strzelają i bóg wie co jeszcze mu robią, a ten jak gdyby nigdy nic wstaje i wychodzi. Oczywiście nie obyło się bez sensacyjnego łubudu, gdzie nasz bohater wciela się w Rambo i staje się jeszcze bardziej niezniszczalny niż był wcześniej.
Język w tej powieści jest bardzo surowy i pozbawiony emocji, a opisy osób otoczenia itd są sprowadzone do minimum lub po prostu ich nie ma. Trup ściele się tu gęsto. Jest dużo morderstw, krwi, ale moim zdaniem nie jest to aż tak spektakularne jakbym tego oczekiwała.
Co do zakończenia ... W sumie to nic się nie dowiedziałam i nie do końca wiem co autor chciał przekazać. Książka, jak dla mnie, sprawia wrażenie niedokończonej.
W posłowiu możemy przeczytać, że autor uczy się dopiero pisania i nie powiem, że nie, ale jeśli popracuje nad prowadzeniem fabuły, w przyszłości może stworzyć coś krwiście ciekawego. "Dni ostatnie" są pomysłem dobrym, ale z kiepskim wykonaniem.
Z mojej strony miłości nie ma, a szkoda bo miałam jakieś tam swoje oczekiwania względem niej. Może niezbyt wygórowane, ale jednak.

Dochodzę do wniosku, że kryminały noir mi chyba nie leżą albo przygodę z tym gatunkiem zaczęłam ze złymi książkami. W każdym razie chyba się z tym odłamem nie polubię, a na pewno dam sobie na razie z nim spokój.
"Dni ostatnie" są jedną z tych książek, które bardzo zaciekawiły mnie swoim opisem.
Jako wierna fanka slasherów i ogólnej masakry w książkach, przeczytawszy o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Victor LaValle - Odmieniec

Nowa seria grozy od Wydawnictwa MAG prezentuje się naprawdę świetnie wizualnie 🥰 No, ale jak na razie z treścią księżek jest średnio 😅 Za mną dwa tomy "Domieniec" i "Dni ostatnie" i jednym zdaniem: dupy mi nie urwało. Dzisiaj na stół rzeźniczy pechowo trafił "Odmieniec" i jak na malkontenta przystało, zaczynam narzekać 🤣
Do połowy, klimacik był naprawdę świetny. Historia przypominała mi trochę "Dziecko Rosemary" z czego byłam bardzo zadowolona, bo bardzo lubię tą historię. Do tego doszedł bardzo przyjemny styl pisania, dzięki czemu przez książkę dosłownie płynęłam. Autor poruszył kwestię rasizmu i wpływu jaki ma na nasz świat internet, telefony i media społecznościowe. Wszystko wydawało się być idealnie i zaczęłam rozumieć czemu ta książka otrzymała nagrodę. Nagle czar pryska. Dochodzimy do strony około 190 i nagle nastąpuje zmiana o 180 stopni. Zupełnie tak, jakby od połowy książka była pisana przez innego człowieka. Logika zaczęła zawodzić, wkradł się niepotrzebny chaos, przez co mam wrażenie, że autor nie do końca wiedział jak pociągnąć tą historię i koniec końców otrzymujemy wszystko i nic.
Cała księga V mogła zostać pominięta, bo tak naprawdę nie wnosi nic istotnego do fabuły, gwałci się z logiką i pokazuje jak nasz główny bohater jest pozbawiony myślenia i zmienia nastawienie w 5 minut 😅 Cała ta księga kojarzyła mi się z filmem "Droga bez powrotu - geneza" (swoją drogą okropny film i szczerze nie polecam). Następuje też, naprawdę dziwny przeskok z szarej rzeczywistości do baśniowego klimatu. Pif paf, bum, płomienie śmierci i nasz bohater wraca sobie spokojnie łódeczką jak gdyby nigdy nic. Tak, jakby zapomniał przez te paręnaście stron po co on tam w ogóle się zjawił.
Zakończenie pozostawię bez komentarza, bo było tak infantylne, naiwne i kiczowate, że wywaliło mnie z kapci z zażenowania. Absurd to mało powiedziane. Bohaterowie zachowywali się jakby przez 400 stron ZUPEŁNIE NIC SIE NIE STAŁO i pojechali zjeść na luzie obiadek u teściowej.
Po przeczytaniu siadłam i zaczęłam analizować, łączyć kropki i starać się znaleźć logiczne wytłumaczenie niektórych sytuacji. Miałam pecha, bo dzięki takiemu zastanawianiu, znalazłam jeszcze więcej błędów logicznych i fabularnych, przez co sens zatracał się coraz bardziej.
Ja osobiście jestem na nie.

Victor LaValle - Odmieniec

Nowa seria grozy od Wydawnictwa MAG prezentuje się naprawdę świetnie wizualnie 🥰 No, ale jak na razie z treścią księżek jest średnio 😅 Za mną dwa tomy "Domieniec" i "Dni ostatnie" i jednym zdaniem: dupy mi nie urwało. Dzisiaj na stół rzeźniczy pechowo trafił "Odmieniec" i jak na malkontenta przystało, zaczynam narzekać 🤣
Do połowy, klimacik był...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego."

Jak mam być szczera, nigdy nie byłam fanką i nadal nie jestem książek, które zostały napisane na podstawie filmów. Nie i koniec. Takie książki powodują u mnie zażenowanie, bo już w głowie mam wykreowane obrazy po obejrzeniu filmu, a żadnego większego zaskoczenia też nigdy nie ma.
Sprawa ze "Stowarzyszeniem umarłych poetów" jest moim wyjątkiem od reguły.
Jest to jedna z nielicznych książek, albo nawet jedyna książka na podstawie filmu, która mi się podobała. Ba! Uważam ją za jedną z lepszych, krótkich historii, która w mojej głowie została na długo. Oczywiście, nie jest to historia na miarę "Terroru", "Drogi", "Władcy pierścieni" czy innych tego typu, moim zdaniem, wielkich dzieł. Co to, to nie. Mimo wszystko mam do tej książki słabość. Pierwszy raz z tą historią miałam doczynienia w gimnazjum. Już wtedy byłam nią zauroczona. Ostatnio stwierdziłam, że pobawię się w kamikadze i zrobię sobie reread tej opowiastki, żeby zobaczyć czy naprawdę była taka dobra.
Na szczęście nie potrzebnie się martwiłam, bo ta krótka książeczka znów wywołała u mnie wiele emocji i wzruszeń.
Chłopcy z akademii Weltona nie mają łatwego życia. Wymagający rodzice, który już dawno założyli z góry kim ich synowie zostaną w przyszłości, a sama akademia jest jedną z tych, gdzie perfekcjonizm i szeroka wiedza w każdej dziedzinie jest wymagana. Tutaj nie ma miejsca na chłopięce marzenia, nie ma miejsca na artystyczne wyrażanie swojego ja. Jednak w tych zimnych murach, gdzie dyscyplina gra pierwsze skrzypce pojawia się on. Profesor Keating, który nauczy chłopców, co to znaczy być naprawdę wolnym.
Historia jest dość banalna, możnaby powiedzieć, że oklepana. Jednak bohaterowie, a w szczególności Profesor Keating, sprawili, że stała się wyjątkowa. Zakończenie wywołało we mnie wiele emocji, tak samo jak za pierwszym razem.
Jeśli nie mieliście okazji przeczytać książki i/lub obejrzeć filmu to szczerze Wam polecam
Także jak mawiał Profesor Keating: Carpe Diem 👐

"Pokaż mi serce nie opętane zwodniczymi marzeniami, a pokażę ci człowieka szczęśliwego."

Jak mam być szczera, nigdy nie byłam fanką i nadal nie jestem książek, które zostały napisane na podstawie filmów. Nie i koniec. Takie książki powodują u mnie zażenowanie, bo już w głowie mam wykreowane obrazy po obejrzeniu filmu, a żadnego większego zaskoczenia też nigdy nie ma....

więcej Pokaż mimo to