Dni ostatnie Brian Evenson 6,6
Brian Evenson „Dni ostatnie”
Popyt na tanie, dość odrażające i/lub dziwne filmy rodem z taniego horroru chyba już minął, nie mniej Brian Eveneson książką „Dni ostatnie” ukazał wręcz wymarzony obrazek do takiego filmu grozy. Jestem bowiem przekonana, że gdyby ktoś pokusił się o nakręcenie filmowej wersji tej historii, zapewne zyskałby rzesze fanów niewyszukanego kina grozy. Opowieść „Dni ostatnie” właśnie taka jest – w jakiś sposób frapująca, budząca lęk, grozę, pewnego rodzaju dysonans i pewnie też spore rozczarowanie, gdyż nie umiem określić idei dla której autor stworzył tę historię i w takie, a nie inne losy wpakował swoich bohaterów. Chociaż posłowie samego Petera Strauba nam wiele wyjaśni, to moje odczucia względem niej są mocno ambiwalentne jeśli mam być szczera.
Książka Briana Evensona jest mroczna, gęsta zagadek, szukania przysłowiowej igły w stogu siana, a wszystko za sprawą – nader absurdalnej i groteskowej fabuły. Utwór Evensona to niechybnie historia w stylu noir, a sama zagadka kryminalna idealnie jest zestawiona z elementami grozy, których w tej historii nie będzie brakować. Detektyw Kline który zostaje dosłownie na siłę wepchnięty w tak absurdalną i niedorzeczną historią, że ciężko zrozumieć motywy, które kierowały autorem w momencie powstania tajemniczego bractwa o którym wiemy tak szczątkowo, poza najważniejszą rzeczą – są ogromnymi fanami amputacji i czynią to w imię niezrozumiałego w żaden sposób fanatyzmu religijnego.
Akcji i owszem, sporo, bowiem ilość przygód dotykających Klina śmiało można by obdarzyć kilku bohaterów, przez co dynamizm historii ani trochę nie słabnie, a czytelnik zostaje zabrany w świat kultu quasi-religijnego, głębokiego mroku, lęku, obaw czy po prostu ludzkiej okrutności. Dzięki temu historia „toczyć się” będzie dalej a im dalej w las, tym ciemniej i mroczniej. To bez wątpienia ogromny atut pisarski autora, żeby tak budować to podskórnie wyczuwalne napięcie, które nie zwalnia ani trochę tempa, ale jest go coraz więcej. „Dni ostatnie” rozpatrywałam w kategorii „lekkiej” rozrywki, ale nie będę sama sobie przeczyć – momentami czułam taką odrazę i odruchy wręcz wymiotne, że cieszyłam się jedynie z faktu, że nic wtedy nie jadłam. To nie jest lektura do czytania podczas posiłku jakiegokolwiek według mnie, no chyba że ktoś jest naprawdę odporny. Ale nie przeczę – nie sprawiło mi to takiego dysonansu, żebym przerwała lekturę, bo jest w tej historii coś zaiste frapującego.
Brian Evenson pokazał tą historią, że pisać potrafi i bez wątpienia stworzenie tak wyrazistych postaci jakim między innymi jest Kline (ale nie tylko on) nie stanowi dla niego żadnego problemu. Historia utkana dość misternie, początek wręcz rozkłada na łopatki i sugeruje, że do końca stron utrzyma się taki poziom, niestety tak nie stanie się. Było to nader frustrujące, bo potencjał jest tu, nie do końca wyszło wykonanie, ale powtórzę się w tej historii jest coś, co przyciąga. Film na pewno z tego by wyszedł, jestem o tym bardzo przekonana.
Można, ale nie trzeba. 6/10