-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1147
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać395
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
Najładniej wydana książka jaką miałem dotąd w ręku! Naprawdę! Po prostu cudo i co ważne zachwycam się nią co rusz, gdy potrzebuję przepisu na moją ulubioną kawę z chemexa. Z czego?! - zapytacie. Spokojnie, ja też nie miałem ani bladego, ani zielonego pojęcia, że taki przedmiot istnieje. Kawa dla mnie przed tą książką, to była zwykła biała (z dolanym mlekiem z kartonu z lodówki), mocna czarna fusiasta, rozpuszczalna i ewentualnie latte z kawiarni bądź stacji benzynowej. Tyle. Krótko mówiąc podstawa. Ale po tej lekturze zamarzyłem wręcz, by znać się na kawie. Zadziałała na mnie zupełnie jak reklama jakiejś zabawki na dziecko: "Mamo, tato, chcę to!". Wszyscy dookoła mają jakieś hobby, a wy wciąż poszukujecie swojego, a dajmy na to lubicie kawę, to jest to książka dla was (choć moja żona niecierpiąca kawy, za każdym razem pije ze mną małą filiżankę z chemexu mówiąc, że jest dobra, bo nie smakuje jak zwykla kawa).
Z tej książki dowiecie się że w sieciówce typu Starbucks, wcale nie napijecie się najlepszej kawy. Najlepszą przygotujecie sami w domu i to bez ekspresu za kilka tysięcy zł (też kiedyś myślałem, że najlepszą piję się właśnie z takich urządzeń).
Ktoś kiedyś napisał co oznacza lub co powinno oznaczać, że książka jest wybitna i lepsza od reszty? Powinna coś w nas zmienić czy to w sposobie myślenia czy zachowaniu. Ja po lekturze Iki Garboń nie zalewam już kawy wrzątkiem, jak z mlekiem to tylko przy pomocy spieniacza, co jakiś czas chodzi za mną filiżanka chemexu, którą rozkoszuję się niczym 100 letnią whisky, kawę miele sam, a latem poza soczystymi truskawkami, pachnącymi pomidorami, tęsknię już za cold brew, rzecz jasna domowym. To wszystko wzbudziła we mnie ta książka! Bezpieczne hobby, wystarczy tylko chcieć.
P.S. Najbardziej bałem się, że po przeczytaniu, po nakręceniu się na świat kawy, zwyczajnie nie poczuję różnicy między zwykłą mieloną kawą zalaną wrzątkiem czy to z expressu, a chemexem. Czuję jednak różnice i to coraz bardziej, i to jest piękne! Życie z dobrą kawą jest po prostu lepsze.
Najładniej wydana książka jaką miałem dotąd w ręku! Naprawdę! Po prostu cudo i co ważne zachwycam się nią co rusz, gdy potrzebuję przepisu na moją ulubioną kawę z chemexa. Z czego?! - zapytacie. Spokojnie, ja też nie miałem ani bladego, ani zielonego pojęcia, że taki przedmiot istnieje. Kawa dla mnie przed tą książką, to była zwykła biała (z dolanym mlekiem z kartonu z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
I zaczęło się! Zostałem tatą i tak jak chwaliłem, że córcia dała mi dokończyć 400 stronicowego Jo Nesbo, tak przy pierwszej książce przeczytanej od dechy do dechy już przy niej, nie było tak kolorowo. Na tyle, że nie pamiętam, abym w ostatnich latach tak długo ciągnęło mi się czytanie czegokolwiek. Ostatecznie zegar zatrzymał się na 4 miesiącach i broń Boże, nie jest to wina samego autora, który pisze lekko, rzeczowo i bądź co bądź są to słowa fachowca w swojej dziedzinie. Powiedziałbym nawet, że jest to chyba najlepsze kompendium wiedzy na temat noworodka / niemowlaka jakie trzymałem w ręku. Szkoda tylko, że w tej dziedzinie 5 lat to przepaść i bardzo często wiele informacji staje się nieaktualnych, stąd taka moda na blogi internetowe, które są cały czas aktualizowane.
Do mnie osobiście nie trafiły książkowe opisy jak nosić czy przebierać dziecko. Dużo lepiej sprawdzają się filmy, które są na dołączonej płycie DVD, ale że nie posiadam odtwarzacza, to pozostało mi tylko narzekać na obrazki i tekst. Na szczęście jest YouTube, gdzie również Zawitkowski pokazuje te same niemal operacje z maluchem.
Bardzo podobał mi się pomysł, który jest na początku książki, a mianowicie, ciekawska i zadające trudne pytania do fachowca, mama. Szkoda, że później w trakcie lektury ta sytuacja znów nie ma miejsca. W sumie nie wiem dlaczego...
Zostaniesz matką /ojcem i boisz się jak to będzie? Mam dwie rady. Pierwsza, przejdź się do kogoś ze znajomych czy rodziny, którym stosunkowo niedawno urodziło się dziecko, najlepiej tak do pół roku max, a zobaczysz i oni Cię również uświadomią, że to nie takie straszne. Druga rada, przeczytaj tę książkę. A jest i trzecia, miej odtwarzacz na płyty DVD 😋
I zaczęło się! Zostałem tatą i tak jak chwaliłem, że córcia dała mi dokończyć 400 stronicowego Jo Nesbo, tak przy pierwszej książce przeczytanej od dechy do dechy już przy niej, nie było tak kolorowo. Na tyle, że nie pamiętam, abym w ostatnich latach tak długo ciągnęło mi się czytanie czegokolwiek. Ostatecznie zegar zatrzymał się na 4 miesiącach i broń Boże, nie jest to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jo Nesbo to dziś niemalże ktoś taki jak Stephen King dla horroru. Absolutny guru kryminałów. Zachwyty krytyków nie przeszkadzają mu być jednym z najpoczytniejszych autorów współczesnej literatury. Co w takim razie mają w sobie powieści Jo Nesbo, czego nie mają inne? Wystarczy sięgnąć po którąkolwiek z jego książek, żeby się przekonać. Tak przynajmniej mi się wydaje, bo i "Łowcy głów" i "Policja" i opisywane dziś "Pragnienie" są niedość, że udane to jeszcze do tego literacko trochę jakby poziom wyżej od reszty znanych mi kryminałów. Dużo tu smaczków, gierek z czytelnikiem, pułapek, na które nie chcemy, a mimo to dajemy się
złapać, świetnych dialogów i zdań, które śmiało można cytować. To również nieliczne kryminały, gdzie poboczne wątki są równie ciekawe, co same morderstwa. Poza tym w ponad 400 stronicowym "Pragnieniu" zabójca jest już znany niemal w połowie książki, przyznacie, że to dość nieoczywiste jak na gatunek jakim jest kryminał, gdzie odpowiedź na to kto zabił trzyma się niemal do końca powieści. Idąc dalej, samo ujawnienie mordercy też jest w tej książce dość nietuzinkowe. Nie ma przesłuchania czy złapania na gorącym uczynku. Nic z tych rzeczy. Jo Nesbo stara się być w tym hermetycznym, pełnym ram świecie oryginalny i to robi to z dobrym skutkiem.
Często pojawia się pytanie czy serię o Harrym Hole trzeba czytać od początku czy może jednak można to robić wyrywkowo. Śmiało mogę powiedzieć, że druga opcja jak najbardziej wchodzi w grę. Taką też wybrałem i w niczym nie przeszkodziło mi to, bym zachwycił się i chłonął ją niczym literaturę górską, czyli póki co jedyne książki, gdzie potrafiłem przeczytać dziennie więcej, niż 100 stron.
Początkowo muszę jednak przyznać, że gdy dowiedziałem się w jaki sposób popełniono pierwszą zbrodnię i o co posądza się domniemanego zabójcę, to trochę się zlękłem, bo pachniało to mało wiarygodnie, irracjonalnie, trochę jak wątek z książek Kinga. Tu miało to nie pasować i zepsuć całość. Jak zwykle jednak to Nesbo miał rację.
Książka ta zostanie na mojej półce z dopiskiem "wyjątkowa", a to dlatego, że mniej więcej w jej połowie urodziła mi się corka. Byłem przez to pewien, że w życiu nie uda mi się jej dokończyć, gdyż nie lubię czytać po 5-10 stron i pewnie gdyby była słaba, odlożyłbym ją na wieczne czekanie. Jednak córka pozwoliła tacie dokończyć. Ba! Kolejna ponad 200 stronicowa książka poszła w ruch. Obiecuję, że jej to wynagrodzę ☺️
Jo Nesbo to dziś niemalże ktoś taki jak Stephen King dla horroru. Absolutny guru kryminałów. Zachwyty krytyków nie przeszkadzają mu być jednym z najpoczytniejszych autorów współczesnej literatury. Co w takim razie mają w sobie powieści Jo Nesbo, czego nie mają inne? Wystarczy sięgnąć po którąkolwiek z jego książek, żeby się przekonać. Tak przynajmniej mi się wydaje, bo i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Śmieszna sytuacja wiąże się z tą książką. W podsumowaniach za rok 2014, pojawiała się w co drugim zestawieniu najlepszych książek mijających 365 dni. Nie przeczytałem jej wtedy. Potem poszła fama, że miał powstać na jej podstawie film, co zazwyczaj jest dla mnie mocną zachętą by sięgnąć po jakąś lekturę. Nie przeczytałem jej. Film trafił do kin, był nominowany do Złotych Globów i Oscarów i wtedy pomyślałem, że to jest idealny moment na przeczytanie "Marsjanina", ale wszędzie były dostępne tylko wydania pod film z Mattem Damonem na okładce. Strasznie mi się to nie podobało, więc znów - nie przeczytałem jej. Nagle przez przypadek w jednym z ciechocińskich namiotów z tanimi książkami natrafiłem na "Marsjanina" w oryginalnym wydaniu, bez zbędnych analogii do filmu, ale że sporo tytułów chciałem również przeczytać, grubo ponad rok książka przeleżała na półce i teraz gdy już wszyscy dawno ją przeczytali i film obejrzeli (a co niektórzy pewnie jedno i drugie) ja piszę swoją opinię.
Książka od razu wprowadza nas w akcję, bez zbędnych prologów, co w przypadku tej historii było chyba najlepszym posunięciem. Później niczym rzeźba terenu na Marsie, książka raz ma się ku górze, a raz ku dołowi. Głównym zarzutem jest język, a dokładniej mówiąc, niezliczona ilość technicznych terminów, które rozumieją chyba tylko członkowie NASA lub osoby zainteresowane tematyką podboju Marsa. Książka jest pisana dość luźno, ale ilość terminów niezrozumiałych dla zwykłego zjadacza chleba jest zatrważajaca. Przez to momentami kartkowałem strony, gdy Mark pisał coś w stylu : "Pewnie jesteście ciekawi jak działa śluza w habie, już spieszę z tłumaczeniem. Jak wiadomo w próżni oddziaływanie...." itd. Dla mnie to nie było wiadome...
Po mocnym otwarciu książka w środku robi się lekko nudna i monotonna, ale zaznaczam, że warto się przez to przebić, gdyż nagroda czeka na nas w ostatnich 100 stronach. Jeju! Jak świetnie się to czytało. Całą setkę pochłonąłem na raz. To było jak mecz o wejście Polaków na mundial. Niby wiemy jak się to skończy, że muszą wygrać i pewnie wygrają, ale scenariusz na ten mecz podniósł ciśnienie niejednemu kibicowi. Tak samo jest tu, w końcówce. A czemu tak się dzieje? Po prostu jest to świetna literacka robota, która jest tak przemyślana, tak skonstruowana, żebyśmy się zachwycili, szkoda tylko, że nie czułem tego przez całą książkę.
Tak czy inaczej warto, jest zabawnie (przepis na herbatę nic, polewka z muzyki disco czy bezpośrednie rozmowy z NASA), jest paradoksalnie luźna atmosfera, jest też sporo technicznych zwrotów i formułek, ale dzięki temu statystyczny zjadacz chleba nie sprawdzi czy rozwiązania wybrane przez Marka mają sens, czy tam na Marsie faktycznie dałoby się zrobić coś tak, a nie inaczej. Swoją drogą, niezły Macgyver z tego Marka, co czasami delikatnie uwierało przy czytaniu, ale ostatnie 100 stron wynagradza wszystko :-)
Śmieszna sytuacja wiąże się z tą książką. W podsumowaniach za rok 2014, pojawiała się w co drugim zestawieniu najlepszych książek mijających 365 dni. Nie przeczytałem jej wtedy. Potem poszła fama, że miał powstać na jej podstawie film, co zazwyczaj jest dla mnie mocną zachętą by sięgnąć po jakąś lekturę. Nie przeczytałem jej. Film trafił do kin, był nominowany do Złotych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Książka kupiona z drugiej ręki, coraz częściej stosowana przeze mnie metoda nabywania literatury, także na prezent, ale dziś nie o tym, a o bodaj jednej z najmocniejszych książek ostatnich lat. Nawet przy odbiorze książki Pani poradziła mi mieć przy sobie chusteczki. Nigdy nie płakałem czytając książkę, dwa razy zdarzyło mi się natomiast mieć tzw. szkliste oko, gdzie dosłownie sekundy dzieliły mnie od otwarcia zaworu z łzami. Było tak przy "Niedźwiedziu Wojtku" Aileen Orr i "Jak wysoko sięga miłość" Barbary Sabały-Zielińskiej. Tymczasem tu było inaczej. Ta książka w pewnym momencie była dla mnie jak cios. Miałem szybsze tentno, pociłem się, każdą stronę, każde zdanie czytałem bardzo pieczołowicie, by tylko nic nie uronić. Doczytałem do końca pewnego rozdziału i zamykając książkę czułem, że naprawdę przeżyłem to co czytałem, że wywarło to na mnie ogromne wrażenie, że jestem przybity, że zejście na dół, do hotelowej restauracji, do kolegów na piwo, będzie dużo trudniejsze, niż myślałem, zaczynając tę książkę. Jak popatrzyłem w lustro, to byłem pewien, że padnie pytanie na dole, co mi jest? Wtedy miałem odpowiedzieć, że pokiereszowała mnie pewna książka, o pewnym małym chłopcu.
Nie wiem czy to, że zostałem tatą pół roku przed przeczytaniem tej książki, miało wpływ, ale chyba nigdy żadna pozycja nie wywołała we mnie takiego stanu jak "Był sobie chłopczyk". W przypadku tego tytułu, słynne zdanie - tylko dla ludzi o mocnych nerwach, nabiera nowego, ale jakże dosłownego znaczenia. A chciałem zaznaczyć, że byłem zawsze ostatni, by emocjonować się i przeżywać programu typu sprawa dla reportera czy magazyn exoressu reporterów, gdzie podobnych dramatów jest na pęczki. Powody mojego zachwytu mogą być dwa. Albo to że zostałem rodzicem tak podziałało albo to po prostu tak świetnie napisana książka, która potrafi lepiej wpłynąć na człowieka, niż niejeden film czy reportaż. Dla takich emocji warto czytać książki!
Książka kupiona z drugiej ręki, coraz częściej stosowana przeze mnie metoda nabywania literatury, także na prezent, ale dziś nie o tym, a o bodaj jednej z najmocniejszych książek ostatnich lat. Nawet przy odbiorze książki Pani poradziła mi mieć przy sobie chusteczki. Nigdy nie płakałem czytając książkę, dwa razy zdarzyło mi się natomiast mieć tzw. szkliste oko, gdzie...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to