Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

WSZYSTKIE DZIECI NASZE SĄ: http://www.artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=413&artykul=8321

Wszystkie dzieci nasze są, nawet te istniejące tylko potencjalnie (czyli de facto nieistniejące) – tak mogłoby brzmieć motto tej książki. Antynatalizm jest bowiem doktryną etyczną, która traktuje głównie o prawach istot potencjalnie istniejących, czyli niepoczętych (co brzmi niefortunnie w aktualnym polskim kontekście). Tematyka najnowszej publikacji Mikołaja Starzyńskiego – kulturoznawcy, fotografa, autora książki poświęconej nowemu ateizmowi – wydaje się być żywa, przystająca do swoich czasów, mimo że korzeniami sięga nawet do wczesnochrześcijańskich tradycji gnostyckich. Pojawia się ona na peryferiach debaty publicznej poświęconej kwestii aborcji, chociaż nie zajmuje żadnego ze standardowych stanowisk w tym zakresie. W szerszym kontekście wpasowuje się także w Zeitgeist zachodnich społeczeństw, które stają się sceptyczne wobec posiadania potomstwa, a także są coraz bardziej świadome swoich praw reprodukcyjnych. Zazwyczaj rosnącą niechęć wobec posiadania dzieci wyjaśnia się indywidualistycznym stylem życia, egoizmem i unikaniem silnych zobowiązań – nie jest to jednak racja stojąca za poglądami antynatalistycznymi. Antynatalizm nie wynika z braku empatii czy egoizmu, a wręcz przeciwnie – z troski moralnej o cudze (za)istnienie i obowiązku niezadawania cierpienia. Antynatalizm nie jest także nihilizmem (zob. s. 48), czyli negacją istnienia i obowiązywania zasad moralnych, ponieważ zakłada się tu określone normy moralne, co sugeruje już sam podtytuł publikacji – „O niemoralności płodzenia dzieci”.

WSZYSTKIE DZIECI NASZE SĄ: http://www.artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=413&artykul=8321

Wszystkie dzieci nasze są, nawet te istniejące tylko potencjalnie (czyli de facto nieistniejące) – tak mogłoby brzmieć motto tej książki. Antynatalizm jest bowiem doktryną etyczną, która traktuje głównie o prawach istot potencjalnie istniejących, czyli niepoczętych (co brzmi...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałem zaraz po „Samotniku”. Ionesco wychodzi tu o niebo lepiej, być może dlatego, że za bardzo się nie wczuwa. Nie kupuję interpretacji dramatu, jakoby miała to być „dogłębna metafora ludzkiej egzystencji”, jeżeli tak – to wszystko może być dogłębną metaforą ludzkiej egzystencji. Dla mnie to prześmiewcza satyra na angielską klasę średnią – jej zmanierowanie, zadufanie w sobie i sformalizowany sposób prowadzenia życia towarzyskiego. Bełkotliwe rozmowy nie prowadzą donikąd, nic z nich nie wynika. Wynika to z ich powierzchowności, nieumiejętnością wyjścia poza ustalone ramy konwersacyjne. Można powiedzieć, że jest to dramat o niemożności komunikacji, ale nie jakiejś uniwersalnej, tylko osadzonej w konkretnym kontekście społecznym.

Przeczytałem zaraz po „Samotniku”. Ionesco wychodzi tu o niebo lepiej, być może dlatego, że za bardzo się nie wczuwa. Nie kupuję interpretacji dramatu, jakoby miała to być „dogłębna metafora ludzkiej egzystencji”, jeżeli tak – to wszystko może być dogłębną metaforą ludzkiej egzystencji. Dla mnie to prześmiewcza satyra na angielską klasę średnią – jej zmanierowanie,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

O WCISKANIU GÓWNOPRAWDY

Jest to krótka, ale błyskotliwa rozprawa napisana w poważny sposób na niepoważny temat. Głównym zadaniem jakie stawia przed sobą Harry Fankfurt jest zdefiniowanie wciskania kitu (bullshiting) – chociaż sądzę, że zamiast „kitu”, lepiej byłoby przełożyć słowo „bullshit” na „gównoprawda” (stąd też od teraz będę posługiwał się dalej tym wyrażeniem). Tak więc wedle autora wciskanie gównoprawdy należy odróżnić od zwyczajnego kłamania, które jest świadomym mówieniem fałszu, bądź też celowym wprowadzaniem rozmówcy w błąd. Dlaczego tak? Bowiem zdanie zawierające gównoprawdę wcale nie jest z konieczności fałszywe, równie dobrze może być prawdziwe. Tym co wyróżnia gównoprawdę jest olewczy stosunek nadawcy komunikatu względem prawdziwości / adekwatności tego co mówi. Głosiciel gównoprawdy nie dokonał wystarczającego (albo nawet żadnego) wysiłku intelektualnego, żeby zweryfikować, jak to co mówi ma się do faktycznego stanu rzeczy. W istocie jest mu to zwyczajnie obojętne, przy czym ten brak troski o prawdziwość, brak pewności tego co się mówi – głosiciel gównoprawdy skrzętnie ukrywa. Na tym też polega jego epistemiczny grzech – nie jest subiektywnie pewny prawdziwości tego co mówi, ale sprawia pozór, jak gdyby był. To odróżnia głosiciela gównoprawdy, od człowieka uczciwego intelektualnie, który wyraża przypuszczenia, domysły, spekulacje, bądź wprost deklaruje, że nie posiada wystarczającej wiedzy, aby być w stu procentach pewien tego co mówi. Głosiciel gównoprawdy postępuje bezmyślnie – ponieważ kwestia prawdziwości / adekwatności tego co głosi jest mu zwyczajnie obojętna – bezwstydnie mówi co mu ślina na język przyniesie. Harry Frankfurt surowo gani wciskanie gównoprawdy, będące jego zdaniem gorsze od zwyczajnego kłamstwa – kłamca „By wykreować kłamstwo, musi przynajmniej sądzić, iż wie, co jest prawdą”. Głosiciel gównoprawdy nie musi mieć zamiaru wprowadzania w błąd, nie wie on czy to co mówi jest prawdą czy też nie (w istocie nie obchodzi go to), kłamca ma na względzie faktyczny stan rzeczy, który świadomie zafałszowuje, tym samym dysponuje on możliwością wypowiedzenia czegoś co uznaje za prawdę.
Filozof ponadto odnosi się do sfery społecznej, w której głoszenie gównoprawdy jest współcześnie nagminne. Wskazuje on kilka możliwych przyczyn takiego stanu rzeczy. Przede wszystkim ludzie są wciskają gównoprawdę, kiedy mają możliwość lub konieczność wypowiadania się na tematy, o których nie mają dostatecznej wiedzy. Patrząc bardziej współcześnie (esej był pisany w 1985 roku) – ci pierwsi to wszelkiej maści celebryci czy influencerzy, którzy nadużywając posłuchu w gronie swoich odbiorców, udają ekspertów w dziedzinach, o których nie mają zielonego pojęcia. Do drugiej kategorii – ludzi, których okoliczności zmuszają do wypowiadania rzeczy, których nie są pewni – możemy zaliczyć polityków czy osoby pełniące funkcje autorytetów w ramach pewnych struktur. Frankfurt zauważa, że w społeczeństwach demokratycznych ludzie są szczególnie narażeni na mówienie gównoprawdy, z tej racji, że wymaga się od nich tak zwanego świadomego obywatelstwa i kształtowania pośpiesznej opinii na bieżące, ważkie światopoglądowo, tematy. Jako ostatni motyw dla wciskania gównoprawdy Frankfurt wymienia sceptycyzm, który zakłada, że jest niemożliwym odróżnienie prawdy od fałszu i że nie mamy wiarygodnego poznawczego dostępu do faktów. Odnoszenie się do stanów rzeczy w kategoriach prawdy lub fałszu jest w tym ujęciu niemożliwe, zaś jedynym wiarygodnym źródłem poznania jest wiedza o własnych stanach mentalnych. Osoba, która wpada w sidła sceptycyzmu z opowiada o swoich przeżyciach bez dozy wątpliwości, autor nazywa taką osobę szczerą. Jednakże postawa szczerej ekspresji zostaje przez Frankfurta zdyskredytowana, ponieważ osoba, która twierdzi, że nie mamy wiarygodnego dostępu do rzeczywistości obiektywnej, nie powinna również sądzić, że dostęp do rzeczywistości subiektywnej ma wiarygodny charakter. Autor uważa wręcz odwrotnie – łatwiej jest pomylić się w opisywaniu i wyrażaniu swoich subiektywnych doświadczeń, niż wydawaniu sądów nt. stanów rzeczy, które są od podmiotu niezależne.

KRYTYKA

Czy Harry Frankfurt ma rację? Na pierwszy rzut oka jego esej zgrabnie broni pewnego stanowiska epistemologicznego, które może wydawać się się słuszne. Jednakże epistemologia zakładana przez niego jest w istocie naiwna. Przyjrzyjmy się najpierw presuponowanej teorii poznania – Frankfurt twierdzi, że winniśmy głosić tylko takie poglądy, co do których mamy pewność, że są prawdziwe i ponadto dokonaliśmy odpowiednich wysiłków w celu uzyskania podstaw / przesłanek, do orzekania o ich prawdziwości. Takie stanowisko jest jednak skrajnie nierealistyczne pod względem psychologicznym – ludzie na bardzo bazowym poziomie formowania struktur wiedzy internalizują a priori przekonania dominujące w ich środowisku społecznym, bądź też automatycznie generują sądy, które mogą skutecznie wykorzystać w praktyce. Dzieje się tak dlatego, że cały czas działamy w warunkach niepewności, generujemy hipotezy niekoniecznie poprzedzone starannym, refleksyjnym dociekaniem w aspekcie ich prawdziwości. Takie hipotezy najczęściej pozostają utajone (nieświadome) i uświadamiamy je sobie dopiero wtedy, kiedy okazują się nieużyteczne w porządkowaniu naszego doświadczenia i działania. Nigdy nie mamy wystarczających podstaw do tego, żeby być czegoś pewni w stu procentach, a jednak – często jesteśmy tego subiektywnie pewni, mając do dyspozycji przekonania bardziej lub mniej prawdopodobne. Jeżeli zastosować normy epistemiczne Frankfurta w praktyce, to nasze struktury wiedzy stałyby się ubogie i nie pozwoliłby podejmować nam decyzji (które zawsze opierają się sądach wydanych w warunkach niepewności – na bazie szczątkowych informacji na temat świata zewnętrznego). Ponadto, jeżeli mielibyśmy mówić tylko to, co do czego mamy stuprocentową pewność (bez przypuszczeń, domysłów, spekulacji, generalizacji) to nasza komunikacja byłaby w znacznym stopniu ograniczona, stracilibyśmy sprawność i płynność komunikacyjną. Frankfurt absolutyzuje zatem wartości epistemiczne w formowaniu wiedzy oraz dyskursu, ignorując przez to pragmatyczny oraz społeczny aspekt wiedzy i komunikacji. Narzucony przez niego rygor epistemologiczny nie tylko nie jest możliwy do zrealizowania, ale także okazałby się szkodliwy, gdyby nawet można było zastosować go w praktyce.
Ponadto wydaje się, że oprócz omawianego wciskania gównoprawdy, w sferze społecznej funkcjonują jeszcze inne szkodliwe praktyki epistemiczne. Współcześnie mamy do czynienia z ekspansją pseudonauki oraz teorii spiskowych, które stoją w sprzeczności ze stanowiskiem nauki, ale mimo to są motywowane pragnieniem poznania prawdy oraz są nierzadko poprzedzone starannymi dociekaniami. Co więcej, zwolennicy wiedzy alternatywnej – wszelkiej maści antyszczepionkowcy, płaskoziemcy, covidosceptycy, przedstawiciele teorii inteligentnego projektu – często deklarują, że to właśnie bezinteresowne poznanie prawdy jest naczelną wartością kierującą ich działaniem; twierdząc przy tym, że właśnie tę prawdę starają się ukryć nieuczciwe elity, którym zależy wyłącznie na korzyściach w postaci zysków finansowych i władzy. Powyższa praktyka, chociaż jest epistemicznie szkodliwa, nie wpasowuje się w kryteria wciskania gównoprawdy w rozumieniu Frankfurta. Trzeba zatem czekać na bardziej szczegółowe i złożone omówienie problemów, do których Harry Frankfurt napisał skromny, acz odważny przyczynek.

O WCISKANIU GÓWNOPRAWDY

Jest to krótka, ale błyskotliwa rozprawa napisana w poważny sposób na niepoważny temat. Głównym zadaniem jakie stawia przed sobą Harry Fankfurt jest zdefiniowanie wciskania kitu (bullshiting) – chociaż sądzę, że zamiast „kitu”, lepiej byłoby przełożyć słowo „bullshit” na „gównoprawda” (stąd też od teraz będę posługiwał się dalej tym wyrażeniem). Tak...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka napisana prostym, rzeczowym językiem. Głównie historiografia, nieco teorii, gdzieniegdzie przebija się indywidualny stosunek autorki do prezentowanych zagadnień. Minusem jest to, że druga i trzecia fala zostały potraktowane po macoszemu, objętość tekstu poświęcona tym tematom jest nieproporcjonalna względem rozprawy na temat pierwszej fali.

Książka napisana prostym, rzeczowym językiem. Głównie historiografia, nieco teorii, gdzieniegdzie przebija się indywidualny stosunek autorki do prezentowanych zagadnień. Minusem jest to, że druga i trzecia fala zostały potraktowane po macoszemu, objętość tekstu poświęcona tym tematom jest nieproporcjonalna względem rozprawy na temat pierwszej fali.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

JEST BEKA, jak zwykle!

JEST BEKA, jak zwykle!

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

jest ok

jest ok

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dobre, merytoryczne wprowadzenie do tematyki depresji. Ukazuje złożoność fenomenu oraz trudności, które można napotkać zarówno podczas diagnozy zaburzenia (zaburzeń?) depresyjnego; jak i trudności w samej definicji tego czym właściwie jest depresja.

Dobre, merytoryczne wprowadzenie do tematyki depresji. Ukazuje złożoność fenomenu oraz trudności, które można napotkać zarówno podczas diagnozy zaburzenia (zaburzeń?) depresyjnego; jak i trudności w samej definicji tego czym właściwie jest depresja.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Historia pewnego wykluczenia, o którym rzadko się mówi, bo ginie pod nawałnicą krzyku ze strony innych, głośniejszych wykluczeń. Książka przełomowa dla teorii psychiatrii, radykalnie dociekająca (i podważająca) jej fundamentów filozoficznych. Przydałoby się wznowić polskie wydanie.

Historia pewnego wykluczenia, o którym rzadko się mówi, bo ginie pod nawałnicą krzyku ze strony innych, głośniejszych wykluczeń. Książka przełomowa dla teorii psychiatrii, radykalnie dociekająca (i podważająca) jej fundamentów filozoficznych. Przydałoby się wznowić polskie wydanie.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie czytałem, ale tytuł tej książki brzmi strasznie krindżowo.

Nie czytałem, ale tytuł tej książki brzmi strasznie krindżowo.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Największym atutem tej książki jest to, że dociera ona do granic absurdu, mieszcząc się jednocześnie w ryzach konwencji realistycznej.

Największym atutem tej książki jest to, że dociera ona do granic absurdu, mieszcząc się jednocześnie w ryzach konwencji realistycznej.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Mocne strony tej książki stanowi szerokozakresowe spojrzenie autorki, które zapewnia jej (książce) walory propedeutyczne. Kolejnym plusem jest uwzględnienie w rozważaniach najnowszych koncepcji występujących w anglosaskiej filozofii języka, zwłaszcza tych opierających się na pragmatyce (filozofka bierze sobie tutaj za patrona Ludwiga Wittgensteina) oraz ujmujących język w kategoriach naturalistycznych (tj. takich które konceptualizują język i znaczenie jako fenomeny przyrodnicze). Walor pierwszy jest wszak zarazem minusem – merytoryczna zawartość monografii jest bardzo ogólna i zbyt powierzchowna (chociaż przez to przystępna dla laików jak już wspominałem).

Mocne strony tej książki stanowi szerokozakresowe spojrzenie autorki, które zapewnia jej (książce) walory propedeutyczne. Kolejnym plusem jest uwzględnienie w rozważaniach najnowszych koncepcji występujących w anglosaskiej filozofii języka, zwłaszcza tych opierających się na pragmatyce (filozofka bierze sobie tutaj za patrona Ludwiga Wittgensteina) oraz ujmujących język w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Polska podróba Lolity – mogło być.

Polska podróba Lolity – mogło być.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedyś kupiłem i przeczytałem tę pozycję. Cofając się do niej w pamięci mogę stwierdzić, że podobała mi się. Spersonifikowana śmierć wyrusza na poszukiwania starego pisarza (z tego co pamiętam jest to Louis-Ferdinand Céline, swoją drogą ulubiony twórca Bukowskiego), który już dawno powinien nie żyć. Wszystko jest okraszone czarnym humorem i dekadencką narracją charakterystyczną dla autora. Niestety książkę zgubiłem i nie mogę znaleźć, szkoda.

Kiedyś kupiłem i przeczytałem tę pozycję. Cofając się do niej w pamięci mogę stwierdzić, że podobała mi się. Spersonifikowana śmierć wyrusza na poszukiwania starego pisarza (z tego co pamiętam jest to Louis-Ferdinand Céline, swoją drogą ulubiony twórca Bukowskiego), który już dawno powinien nie żyć. Wszystko jest okraszone czarnym humorem i dekadencką narracją...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Niejaki pan Lafargue udaje marksistę czy komunistę, podczas gdy wcale nim nie jest. Na miejscu jego teścia wytargałbym jegomościa za ucho. Lafargue co prawda trafnie diagnozuje problem – czas pracy rozciągający się od 12 do 15 godzin dziennie jest czymś nieludzkim i wyniszczającym dla pracownika. W związku z tym dla rozwoju gospodarczego (pomijając tutaj już kwestie etyczne) nie jest dobrze, kiedy w fabryce pracują robotnicy, w tym kobiety i dzieci, na granicach wyczerpania fizycznego. Na szczęście dziś mamy już prawa pracownicze obostrzające dzień pracy do 8 godzin oraz wyznaczające dolny limit wiekowy konieczny do zatrudnienia pracownika. Drugą trafną diagnozą jest nadprodukcja – współczesne społeczeństwa produkują i konsumują ponad miarę. Rynek zamiast troszczyć się o zaspokojenie potrzeb ludzi, troszczy się o zapewnianie sobie rynku zbytu poprzez wytwarzanie sztucznych potrzeb i nadwyżkowe stymulowanie potrzeb naturalnych. Na tym jednak poprawne diagnozy się kończą. W celu ich wyjaśnienia Lafargue odwraca kota ogonem, mówiąc że to robotnicy opętani żądzą pracy zmuszają fabrykantów do zatrudniania ich i przedłużania ilości godzin produkcyjnych. Okazuje się, że to proletariat wymusza na biednych kapitalistach drastycznie długie godziny pracy, gdyż nie może się od niej powstrzymać. Nie chodzi tutaj wcale o przymus ekonomiczny, niegodne warunki życia i tak dalej, ale o fanaberię robotnika, który nie znosi nudy i pała nienawiścią do lenistwa. Kapitalista zmuszony jest zatrudnić go, przez co zmaga się z nadprodukcją dóbr, z którymi nie wie co zrobić i które potem się marnują. Remedium na problemy jest lenistwo, co też swoją drogą wydaje się dosyć naiwne i trywializujące omawiane kwestie. Tutaj również zaczyna się krytyka ze strony prawicy spod sztandaru niejakiego Krzysztofa Karonia, która z kolei nie zauważa w jak podstawowych kwestiach tezy Lafargue są niezgodne z klasycznym marksizmem, w związku z czym nie jest w stanie krytykować marksizmu w sposób adekwatny i merytoryczny.

Niejaki pan Lafargue udaje marksistę czy komunistę, podczas gdy wcale nim nie jest. Na miejscu jego teścia wytargałbym jegomościa za ucho. Lafargue co prawda trafnie diagnozuje problem – czas pracy rozciągający się od 12 do 15 godzin dziennie jest czymś nieludzkim i wyniszczającym dla pracownika. W związku z tym dla rozwoju gospodarczego (pomijając tutaj już kwestie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Manifest komunistyczny Fryderyk Engels, Karol Marks
Ocena 5,9
Manifest komun... Fryderyk Engels, Ka...

Na półkach:

Karol Marks to był gość. Wiedział jak rozwalić system, nie wiedział tylko jak go naprawić.

Karol Marks to był gość. Wiedział jak rozwalić system, nie wiedział tylko jak go naprawić.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rzeczywistość przedstawiona w „Melancholii sprzeciwu” stanowi swoiste ucieleśnienie mitu gnostyckiego (nie mylić z gotyckim). Człowiek wedle wczesnochrześcijańskich, heterodoksyjnych idei gnostyckich był wrzucony w obcy i wrogi wobec niego świat, który został stworzony przez złego Boga – Demiurga. Ludzkie zakorzenienie w świecie materialnym w sposób nierozłączny wiązało się z cierpieniem i niewolą pod jarzmem cielesności. Stąd też nie wahałbym się nazwać książki Krasznahorkai powieścią gnostycką. W sposób surowy i angażujący jednocześnie, obrazuje wizję zdeformowanego bytu – zarówno w aspekcie moralnym, jak i estetycznym. Zamknięci w zimnym, obskurnym, na poły opustoszałym mieście, które boryka się z deficytami prądu, ogrzewania i żywności, bohaterowie nie mogą liczyć na wsparcie wspólnoty. Zewsząd wydobywa się poczucie wyobcowania i zagrożenia, czegoś makabrycznego co ma za chwilę nadejść, ale jednocześnie pozostaje nieokreślone, tak jak u Kafki. Im więcej owej nieokreśloności, wyzwalającej nieodzowne wrażenie absurdu – tym większy niepokój. Cyrk, Wieloryb, Książę, zdeformowane ciała i postaci, nikczemność i zamieszki — sytuacja wydaje się być dziwaczna, odrealniona, ale jednocześnie trzymając się granic realizmu rozum nie jest w stanie jej wykluczyć, co wzmacnia natarczywy wobec czytelnika charakter lektury. O ile w pismach gnostyków znajdujemy moment pozytywny – gnozy, oświecenia, samowiedzy; o tyle tutaj zdobycie wiedzy, refleksyjny ruch prowadzą do pogłębiania się kryzysu poprzez uświadomienie sobie własnej beznadziei.

Rzeczywistość przedstawiona w „Melancholii sprzeciwu” stanowi swoiste ucieleśnienie mitu gnostyckiego (nie mylić z gotyckim). Człowiek wedle wczesnochrześcijańskich, heterodoksyjnych idei gnostyckich był wrzucony w obcy i wrogi wobec niego świat, który został stworzony przez złego Boga – Demiurga. Ludzkie zakorzenienie w świecie materialnym w sposób nierozłączny wiązało się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Patricia Churchland jest filozofką, ale w rzeczonej książce znacznie rozszerza swoje kompetencje. Co więcej – robi to bardzo skrupulatnie, co działa z korzyścią dla edukacyjnych walorów publikacji. Churchland bada moralność, czyli problem par excellence filozoficzny, jednakże jej argumenty zawierają wnikliwe analizy wyników współczesnych badań naukowych. Autorka korzysta z osiągnięć neurobiologii, neuroendokrynologii, biologii ewolucyjnej, psychologii oraz etologii i badań porównawczych nad zwierzętami. Znaczna część książki jest poświęcona filogenetycznemu rozwojowi zachowań moralnych i prospołecznych. Treść całego wywodu uderza w wiele dogmatów zakorzenionych w europejskiej kulturze intelektualnej. Przykładem może być twierdzenie, że moralność zależy od znajomości abstrakcyjnych reguł postępowania i racjonalnego rozumowania, przy zupełnym braku znaczenia procesów emocjonalnych. Kolejnym jest antropocentryczny punkt widzenia zgodnie z którym moralność i tworzenie międzyosobniczego przywiązania są fenomenami wyłącznie ludzkimi, niespotykanymi nigdzie indziej w królestwie zwierząt. Amerykańska filozofka przedstawia tutaj spójną teorię zachowań moralnych, zgodnie z którą wyewoluowały one z troski organizmu o siebie oraz potomstwo, z czasem rozszerzając się na partnerów i osoby niespokrewnione. Ważną rolę pełni tutaj oksytocyna (OXT)– hormon neuropeptydowy, który w biegu rozwoju filogenetycznego pełnił rozmaite funkcje, aż w końcu został zaadaptowany do inicjowania zachowań prospołecznych i troski międzyosobniczej. Wydaje się, że ta publikacja powinna być szerzej dostępna – mogłaby nawet wejść w zakres materiału do nauczania w szkołach średnich, gdyż przedstawia wykorzenioną z przesądów i zabobonów, za to zgodną z naukowym obrazem świata i naturalizmem metodologicznym, wizję ludzkich zachowań moralnych.

Patricia Churchland jest filozofką, ale w rzeczonej książce znacznie rozszerza swoje kompetencje. Co więcej – robi to bardzo skrupulatnie, co działa z korzyścią dla edukacyjnych walorów publikacji. Churchland bada moralność, czyli problem par excellence filozoficzny, jednakże jej argumenty zawierają wnikliwe analizy wyników współczesnych badań naukowych. Autorka korzysta z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Tę pozycję warto przeczytać, ale tylko dlatego, żeby zdziwić się że coś takiego kiedykolwiek powstało. W kontraście do literatury klasycznej – cechującej się narracyjną ciągłością i skończoną liczbą bohaterów o określonych cechach – rzecz ta prezentuje się niezwykle kolorowo, zupełnie jak w kalejdoskopie. Ale gdyby tak miała wyglądać całość dzieł literackich to byłoby doprawdy źle z dorobkiem kulturowym zachodu. Słowem – doceniam eksperyment. Autor jest zafascynowany estetyką egzotycznie brzmiących słów, których nadużywa podobnie jak środków psychoaktywnych. Jeżeli chodzi o obsceniczne, groteskowe opisy oraz kloaczny i wulgarny humor to są one chyba najmocniejszą stroną tegoż dziełka. Z racji tego, iż jestem fanem prymitywnych dowcipów i wyrafinowanej wulgarności muszę docenić ich wkład w odbiór całości książki. Utwór Burroughsa to ciężkostrawny kicz. Tym gorzej, że ciężkostrawny, ponieważ kicz charakteryzuje się tym, że jest raczej lekkostrawny i przyjemny. Mamy natomiast literackie preludium do filmów Jima Watersa. Niemniej jednak nie żałuję, że przeczytałem. Narracja i styl, które mają stanowić literacką manifestację stanu delirum, jednocześnie pozwalają czytelnikowi tegoż delirum poniekąd doświadczyć. Stąd też ostatecznie uważam Nagi Lunch za ubogacający.

Tę pozycję warto przeczytać, ale tylko dlatego, żeby zdziwić się że coś takiego kiedykolwiek powstało. W kontraście do literatury klasycznej – cechującej się narracyjną ciągłością i skończoną liczbą bohaterów o określonych cechach – rzecz ta prezentuje się niezwykle kolorowo, zupełnie jak w kalejdoskopie. Ale gdyby tak miała wyglądać całość dzieł literackich to byłoby...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie jest to książka na wysokim poziomie, prawdopodobnie z tego względu, że ma charakter popularnonaukowy. Autor często wczuwając się w przeciwne stanowiska używa formy pierwszoosobowej, przez co można odnieść wrażenie, że są to stanowiska pod którymi się podpisuje – w jakimś stopniu zakłóca to przejrzystość wywodu. Ruse próbuje polemizować nie tylko z teizmem, ale i z nowym ateizmem reprezentowanym przez Dawkinsa czy Dennetta. Twierdzi, że czterej jeźdźcy apokalipsy są zbyt emocjonalnie zaangażowani w swoją retorykę, często stosują pozamerytoryczne argumenty (chwyty erystyczne) i patrzą z nadmierną protekcjonalnością na swoich oponentów. Filozof proponuje podejście bardziej ugodowe i życzliwe wobec wierzących. Chociaż ostatecznie zgadza się z wnioskami nowych ateistów, to nie zgadza się z ich argumentacją. W rzeczy samej – w końcu stwierdza, że wierzenia religijne są nieracjonalne i nie przystoją osobom wykształconym i intelektualnie dojrzałym. Głównym motywem towarzyszącym książce jest teza, że religia nie jest tylko kwestią epistemologiczną, czy metafizyczną ale także egzystencjalną i moralną. Autor zastanawia się czy potrzebujemy świeckiego substytutu religii (np. idei nieprzerwanego postępu, czy świeckiego humanizmu) i czy ten substytut da się zrealizować. Konkluzja jest taka, że ateizm nie daje absolutnej gwarancji sensu życia i fundamentu wartości przez co być może psychologicznie jest mniej komfortowy, ale jest to godna cena jaką ateiści płacą za prawdę.

Nie jest to książka na wysokim poziomie, prawdopodobnie z tego względu, że ma charakter popularnonaukowy. Autor często wczuwając się w przeciwne stanowiska używa formy pierwszoosobowej, przez co można odnieść wrażenie, że są to stanowiska pod którymi się podpisuje – w jakimś stopniu zakłóca to przejrzystość wywodu. Ruse próbuje polemizować nie tylko z teizmem, ale i z nowym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Narrator jest to taki trochę dekadenta nowego tysiąclecia. Osnowa ta sama co we francuskim dekadentyzmie w XIX wieku, zmieniają się tylko rekwizyty. Cały czas zastanawiałem się na ile narrator jest porte-parole autora, może kiedyś się dowiem. Oprócz dekadencji głównego bohatera mamy diagnozę dekadencji społecznej. Społeczeństwo francuskie przez brak tożsamościowego rdzenia, hedonistyczny idiom kulturowy, a przede wszystkim przez niż demograficzny staje się uległe (stąd tytuł) wobec obcej ideologii religijnej. Miejmy nadzieję, że książka ta nie okaże się książką proroczą i pozostanie w sferze literackiej fikcji.

Narrator jest to taki trochę dekadenta nowego tysiąclecia. Osnowa ta sama co we francuskim dekadentyzmie w XIX wieku, zmieniają się tylko rekwizyty. Cały czas zastanawiałem się na ile narrator jest porte-parole autora, może kiedyś się dowiem. Oprócz dekadencji głównego bohatera mamy diagnozę dekadencji społecznej. Społeczeństwo francuskie przez brak tożsamościowego rdzenia,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to