Biblioteczka
2024-04-28
2024-04-15
2024-04-11
Recenzja powstała w ramach akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN.
"Robaki w ścianie" od razu mnie zaciekawiły, bardziej ze względu na tytuł i promocję w social mediach niż na fabułę. I to był błąd, bo sięgnęłam po nią i za dobrze się to nie skończyło.
Już od początku coś mi nie grało, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam co konkretnie. Było brutalne zabójstwo, dziewczyna chora na schizofrenię, a później komisarz, który niby nie jest jak wszyscy, a jednak. Postanowiłam dać szansę tej książce w nadziei, że coś się zmieni i będzie dobrze.
Nie było. Postaci w tej powieści są tak płaskie, że za dwa dni pewnie zapomnę, jak w ogóle mieli na imię. Nawet główny bohater, który powinien dźwigać do śledztwo mnie nie kupił. To jest właśnie ten problem. Hanna S. Białys próbowała zarysować przeszłość Bondysa, napisała sceny w punktu widzenia Beaty, tyle tylko, że ja im po prostu nie wierzę.
Ani trochę nie uwierzyłam tym postaciom, nie polubiłam ich, nie chciałam wejść do tego świata i próbować razem z nimi rozwiązać zagadkę.
Spore nadzieje pokładałam w Bondysie przez to, że autorka na spotkaniu na Targach w Poznaniu opowiadała o jego mizofonii. Też ją mam i miałam nadzieję, że przez to się z nim w pewien sposób utożsamię. Nie wyszło. Wydaje mi się wrzucone to tak na siłę, żeby go wyróżnić. Nie ma przełożenia na śledztwo, niby trochę mu przeszkadza, ale, nawet jako mizofoniczka, ja tego po prostu nie czułam.
Wielu rzeczy w tej książce nie czułam. Napięcia nie było zupełnie, a momentami wydawało mi się, że czytam bardziej przewodnik po Bydgoszczy lat 90. a nie kryminał. Wiele opisów, dość suchych zresztą, które w pewnym momencie zaczęły już mnie irytować i tyle.
Zaskakujące jest to, że pomimo ponad 500 stron tekstu wiele działo się poza nim. Zamiast napisać, że bohaterowie gdzieś pojechali, coś faktycznie robili W SCENIE, autorka rzucała tylko jedno krótkie zdanie, że coś okryli, ale jak, to już nikogo nie obchodzi. Tak samo w rozmowach ze świadkami. Bondys o coś pytał, świadek odpowiadał, ale zamiast ciągnąć go za język, to odpuszczał. Dawno nie spotkałam tak mało dociekliwych śledczych jak tutaj. To nawet nie służyło utrzymywaniu jakiegoś napięcia. Mam wrażenie, że książka po prostu nie była szczegółowo rozpisana wcześniej i autorka szyła na poczekaniu, bo sama nie wiedziała, co chce przekazać.
Zresztą, nawet jeśli sceny byłyby rwane, żeby czytelnik zaczął sam sobie dopowiadać i próbował rozwikłać zagadkę to nie ma szans. Zakończenie jest tak randomowe, że gdy w końcu dowiedziałam się, kto za tym wszystkim stał, to miałam ochotę rzucić tą książką.
Poza tym, często zupełnie bez kontekstu pojawiało się zdanie nawiązujące do tytułu. Bez żadnego uzasadnienia, jakby był już wcześniej wymyślony i fabuła dopasowywała się pod niego, a nie odwrotnie.
Pomysł może i miał potencjał, ale zupełnie nie kupiła mnie ta powieść. Widać doskonale, że to debiut, ale niestety nie w dobrym znaczeniu. Pewnie z czasem autorka wyrobi sobie styl, popracuje trochę nad warsztatem i będzie okej. Teraz jeszcze nie jest.
Recenzja powstała w ramach akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN.
"Robaki w ścianie" od razu mnie zaciekawiły, bardziej ze względu na tytuł i promocję w social mediach niż na fabułę. I to był błąd, bo sięgnęłam po nią i za dobrze się to nie skończyło.
Już od początku coś mi nie grało, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam co konkretnie. Było brutalne zabójstwo, dziewczyna chora...
2024-03-26
RECENZJA PREMIEROWA
Twórczość Kingi Wójcik wielokrotnie przewijała mi się przez social media. Do tego stopnia, że upolowałam ostatni w Szczecinie egzemplarz jej debiutu. Nie zdążyłam się jednak zabrać za serię o Lenie, bo pojawiła się zapowiedź "Trzcinowiska" i to na nie padł mój wybór.
Ale się cieszę, że tak się stało!
Na początku dość sceptycznie podchodziłam do fabuły. Ot, zagadka sprzed lat, nikt nie potrafił znaleźć sprawcy i rodzina chce spróbować po raz ostatni. Klasyk.
Autorka szybko udowodniła mi, że w tej historii jest coś więcej. Wpadłam tak, że spędziłam cały dzień (9h!) przerzucając kolejne kartki, żeby tylko dowiedzieć się, kto i dlaczego zabił Ewę Ostaszewską.
Głównym bohaterem jest detektyw Aleksander Zamojski, ale każda postać, pojawiająca się w tej książce jest istotna. Kinga Wójcik dzięki osadzeniu opowieści w małej społeczności pokazuje relacje między nimi i to, że jedna sprawa zabójstwa łączy więcej osób niż mogłoby się wydawać.
Ogromnie polubiłam Aleksandra! To jeden z tych bohaterów, którego chce się poznać, razem z nim składać elementy zagadki, a jednocześnie ma bardzo ciekawą historię rodzinną (albo uważam tak, bo sama podobną napisałam) i wydaje mi się, że jeszcze wielu rzeczy o sobie nie powiedział. Idealny główny bohater serii! No czego chcieć więcej?
Moje serce skradł też Adam Zamojski, ale nic więcej nie powiem i mam nadzieję, że autorka w kolejnym tomie też da mu przestrzeń.
Przez "Trzcinowisko" się płynie. Styl Kingi Wójcik bardzo mi odpowiadał. Nie miałam się do czego doczepić. Może kilka razy coś mi zgrzytnęło w dialogach, ale to nie miało znaczenia.
W trakcie lektury pomyślałam, że sprawa kryminalna ma vibe jak z odcinka podcastu true crime, a po poznaniu rozwiązania, jeszcze bardziej tak uważałam. Myślę, że taka historia mogłaby się wydarzyć naprawdę. Przerażające, a z drugiej strony pokazuje, jak wielki talent ma autorka.
Nie pozostaje mi nic innego jak tylko wypatrywać teraz kolejnego tomu. Bardzo, bardzo na niego czekam!
RECENZJA PREMIEROWA
Twórczość Kingi Wójcik wielokrotnie przewijała mi się przez social media. Do tego stopnia, że upolowałam ostatni w Szczecinie egzemplarz jej debiutu. Nie zdążyłam się jednak zabrać za serię o Lenie, bo pojawiła się zapowiedź "Trzcinowiska" i to na nie padł mój wybór.
Ale się cieszę, że tak się stało!
Na początku dość sceptycznie podchodziłam do...
2024-03-17
Uwielbiam debiuty. Zawsze wypatrzę je w zapowiedziach. Później sprawdzam opis i albo mnie zainteresuje i chcę przeczytać, albo nie. Czasami jest też tak, że znajdę jeden, na który wyjątkowo czekam.
Tak było w przypadku "Kosa" Anastazji Drabot. Wpadł mi w oko, kiedy tylko pojawił się na stronie Empiku, jakiś czas przed oficjalną informacją ze strony wydawnictwa.
Rzadko zdarza się, że książka podoba mi się od samego początku. Mogę zachwycić się prologiem, jednak najczęściej ekscytacja szybko się kończy. Tutaj tak nie było. Od razu wkręciłam się w sprawę kryminalną, a dalej było tylko lepiej.
Niewiele mogę powiedzieć, żeby nie odebrać Wam przyjemności z odkrywania tej historii. Wszystko, co najważniejsze, zostało zarysowane w opisie. Powieść jest zakręcona, skomplikowana i wcale nie tak oczywista, jak się może wydawać. Ostatni plot twist trochę mi zazgrzytał, ale nie na tyle, żeby skreślić całość. Wbrew pozorom, wszystko do siebie pasowało. Podejrzewam, że autorka robiła szczegółowe plany, bo po skończeniu, puzzle wskakują na swoje miejsce i ma uzasadnienie.
Nie jestem fanką policjantów alkoholików, a tutaj ten wątek się pojawił. Ale. W trakcie rozwoju fabuły i poznawania Brunona, aż tak mi to nie przeszkadzało. Nie został moim ulubionym książkowym gliniarzem (to miejsce zajmuje inny Bruno), ale nawet go polubiłam. Czego nie mogę powiedzieć o Kalinie. Ona była mi zupełnie obojętna, jednak wiem, z czego to wynika. Już od samego początku znalazłam swoją ulubienicę. Rozalia Ojdana. O matko, co to jest za postać! Charakterna dziennikarka, powiedziałabym nawet, że gotowa iść po trupach, byle tylko zdobyć dobry temat. Wiem, jak to brzmi i że mamy mnóstwo takich bohaterek, ale autorka wykreowała ją w taki sposób, że tam jest coś więcej. O wiele, wiele więcej. To właśnie Rozalia i jej rozdziały wywoływały we mnie najwięcej emocji. Kibicowałam jej, współczułam, martwiłam się o nią. Zdobyła moje serce i chętnie przeczytałabym o niej coś jeszcze.
Sceny Brunona i Rozalii właśnie były tak przepełnione uczuciami, jak żadne inne. I bardzo, bardzo bolały, gdy lepiej ich poznałam.
"Kos" jest świetnym debiutem! Można pozazdrościć autorce talentu. Czytajcie, bo smutno się patrzy, że o tej książce jeszcze nie jest głośno. Powinno być! Anastazja Drabot pisze tak, że przez tę historię się płynie. Jest wiele architektury, symboliki i sekretów rodzinnych. To opowieść o krzywdach i tęsknocie. Naprawdę warto.
Uwielbiam debiuty. Zawsze wypatrzę je w zapowiedziach. Później sprawdzam opis i albo mnie zainteresuje i chcę przeczytać, albo nie. Czasami jest też tak, że znajdę jeden, na który wyjątkowo czekam.
Tak było w przypadku "Kosa" Anastazji Drabot. Wpadł mi w oko, kiedy tylko pojawił się na stronie Empiku, jakiś czas przed oficjalną informacją ze strony wydawnictwa.
Rzadko...
2024-02-21
Wcześniej nie miałam okazji sięgnąć po żadną z książek Katarzyny Wolwowicz, ale kiedy tylko pojawiła się zapowiedź "Wykluczonej" wiedziałam, że muszę ją przeczytać.
Przyznaję, najbardziej skusił mnie wątek sekty. Mam do niego jakąś słabość, ale poza tym to okazała się po prostu dobra książka.
Tymon Hanter bardzo szybko sprawił, że go polubiłam. Na początku myślałam, że będzie arogancki, może trochę w stylu Brunona Wilczyńskiego z trylogii Izabeli Janiszewskiej, ale to zupełnie inny charakter. Autorka niewiele o nim mówi, co tylko podsyca ciekawość.
Joanna Bator, druga główna bohaterka, która towarzyszy Tymonowi w rozwiązaniu zagadki, nie do końca mnie przekonała. Nie za bardzo wierzyłam w to, co mówiła, jak została nakreślona. Czegoś mi w tej postaci zabrakło.
W książce pojawia się też Olga Balicka i jako osoba, która nie zna serii o niej, czułam, jakby czytała jeden wielki spoiler. Widać, że autorka lubi tę bohaterkę, ale myślę, że gdyby jej miejsce zajął ktoś zupełnie nowy, to byłoby ciekawiej.
Zagadka kryminalna na pierwszy rzut oka wydaje się prosta, jednak po drodze Katarzyna Wolwowicz tak ją zakręciła, że na końcu już sama nie wiedziałam, kto co zrobił i moje wytypowanie sprawcy okazało się błędne.
Zakończenie mi się podobało, chociaż mogło być trochę bardziej rozwinięte. Wszystko zostało wyjaśnione, ale przeskok do epilogu trochę wybił mnie z rytmu.
Podsumowując, "Wykluczona" jest dobrą książką. Niecierpliwie czekam na drugi tom, żeby lepiej poznać Tymona i dowiedzieć się, co będzie dalej, bo ostatnie akapity sprawiły, że miałam ochotę rzucić tą powieścią. Potrzebuję odpowiedzi!
Wcześniej nie miałam okazji sięgnąć po żadną z książek Katarzyny Wolwowicz, ale kiedy tylko pojawiła się zapowiedź "Wykluczonej" wiedziałam, że muszę ją przeczytać.
Przyznaję, najbardziej skusił mnie wątek sekty. Mam do niego jakąś słabość, ale poza tym to okazała się po prostu dobra książka.
Tymon Hanter bardzo szybko sprawił, że go polubiłam. Na początku myślałam, że...
2024-01-17
Finito.
Seria z Gabrielą Sawicką dobiegła końca. Czy będę za nią tęsknić? Nie.
Muszę jednak przyznać, że Gabi miała jakiś wpływ na moje czytelnicze życie. Ekscytowałam się możliwością przeczytania pierwszego tomu na dwa miesiące przed premierą, drugi sprawił, że współczułam bohaterce, zakończenie trzeciego złamało mi serce, w czwartym pokochałam Rafała, dzięki piątemu zauroczyłam się w Englercie, a szósty... Był dokładnie taki, jak myślałam. Ta seria zasłużyła na ten konkretny finał.
Nie będę znowu marudzić na język, dialogi, powtórzenia i zachowanie głównej bohaterki, bo to wszystko zrobiłam przy okazji poprzednich. Skupię się za to na czymś innym.
Przez połowę książki nie wierzyłam, że sprawa, przedstawiona w tym tomie będzie miała logiczne uzasadnienie. Jednak gdy w końcu poznałam motyw, wszystko nabrało sensu. Pojęcia nie mam, jak Diana to ogarnęła bez konspektu i nawet nie zamierzam sprawdzać, czy coś się nie zgadza. Jestem pod wrażeniem, po prostu.
Wątek życia prywatnego Gabi pozostawia wiele do życzenia, ale były dwie sceny, które absolutnie skradł Rafał. Ten, który tak bardzo przekonał mnie do siebie w czwartym tomie, ten, który miał swoje zasady. Trochę żałuję, że książka nie skończyła się trzy strony szybciej. Wtedy szczerze pogratulowałabym autorce odwagi.
Tyle.
"Nie oskarżysz mnie" spełniło moje oczekiwania odnośnie do finału serii. Przypuszczałam, że w tym kierunku to pójdzie i to przyjęłam. Czy ta książka jest idealna? No nie, ale dobrze, że ta historia w końcu ma swoje zakończenie. Teraz pozostaje czekać na Lewisa. Mam nadzieję, że pozytywnie mnie zaskoczy.
Finito.
Seria z Gabrielą Sawicką dobiegła końca. Czy będę za nią tęsknić? Nie.
Muszę jednak przyznać, że Gabi miała jakiś wpływ na moje czytelnicze życie. Ekscytowałam się możliwością przeczytania pierwszego tomu na dwa miesiące przed premierą, drugi sprawił, że współczułam bohaterce, zakończenie trzeciego złamało mi serce, w czwartym pokochałam Rafała, dzięki piątemu...
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
Mam słabość do twórczości Diany Brzezińskiej. No mam, i tyle. Jestem z nią od debiutu, byłam na praktycznie wszystkich spotkaniach autorskich w Szczecinie. Czy jest jedną z moich ulubionych autorek? Tak. Czy mimo tego potrafię też krytycznie podejść do jej książek? Myślę, że tak.
Bardzo czekałam na kolejną powieść Diany. Zastanawiałam się, co tym razem wymyśliła, czy nie będzie powielania schematów z poprzednich serii, identycznych postaci, tylko ze zmienionymi nazwiskami i czy znowu nie będę czepiać się tego samego.
Na szczęście, "Wizjoner" to świetne rozpoczęcie nowego cyklu!
Pierwsza scena wywołała we mnie dość mieszane odczucia, ale kiedy w drugiej parsknęłam śmiechem, to już po cichu liczyłam, że będzie dobrze. Oj, było.
Bardzo szybko polubiłam główne postaci. Wszystkie, co jest dość nietypowe jak na mnie. Doktor Aleksander Lewis zaintrygował mnie od pierwszej strony, chyba równie mocno jak Agatę Skibińką. Chciałam poznać jego życiorys i mimo że dość szybko rozgryzłam pewien ważny wątek, to absolutnie nie odebrało mi to przyjemności z lektury. Wręcz przeciwnie.
Plusem jest też to, że w dialogach praktycznie nie ma wulgaryzmów. Miła odmiana po sześciu tomach z wiecznie przeklinającą Sawicką.
Śledztwo, prowadzone na kartach tej powieści było fascynujące. Nie chodzi o zaskoczenie, tylko o to, co było głębiej. Zarówno w tym wątku, jak i w kreacji bohaterów widać, że autorka zrobiła ogromny reaserch w zakresie psychologii. Czasami zgrzytały mi zdania, jakby żywcem wyrwane z artykułów i książek naukowych, ale przez to, że interesował mnie temat, to nie miało aż takiego znaczenia.
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić to do powtarzania imion. Przyzwyczaiłam się już, że autorka używa głównie nazwisk swoich postaci i przez to, gdy padały imiona, bardziej zwracałam na to uwagę. Naliczyłam chyba ze trzech Adamów i dwóch Rafałów. Spokojnie można było tego uniknąć i zostawić po jednym, chociaż z tym Rafałem Nabożnym… W poprzedniej serii główny bohater też miał tak na imię.
Bardzo podobał mi się wątek romantyczny w tej książce! Naturalny i taki po prostu fajny. Trochę obawiałam się, że to pójdzie w innym kierunku, ale na szczęście zostałam miło zaskoczona i kibicuję tym postaciom!
"Wizjoner" nie jest moją ulubioną książką autorki. To miejsce zajmuje "Nie wygrasz ze mną", ale jest tuż za nią. To świetnie skonstruowana opowieść z intrygującą zbrodnią, bohaterami, których chce się bliżej poznać i im towarzyszyć. Przepełniona psychologią, podaną w przystępny sposób, ze Szczecinem w tle.
Jestem szalenie ciekawa, co wydarzy się w kolejnych tomach i jak Aleksander poradzi sobie z pewną sprawą. Czekam na kontynuację, bo to zakończenie… Jest dokładnie w stylu Brzezińskiej i chcę więcej!
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
więcej Pokaż mimo toMam słabość do twórczości Diany Brzezińskiej. No mam, i tyle. Jestem z nią od debiutu, byłam na praktycznie wszystkich spotkaniach autorskich w Szczecinie. Czy jest jedną z moich ulubionych autorek? Tak. Czy mimo tego potrafię też krytycznie podejść do jej książek? Myślę, że tak.
Bardzo czekałam na kolejną powieść Diany. Zastanawiałam się, co tym...