rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Wspaniała!!! Autorko kochana, czekam na następny tom. :) <3

Wspaniała!!! Autorko kochana, czekam na następny tom. :) <3

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jako fanka dinozaurów nie mogłam przejść obok tej książki obojętnie i... jestem szczerze zaskoczona. I to pozytywnie. Naprawdę dobrze się bawiłam. :) Bardzo polubiłam Krystiana, świetnie wykreowany bohater. Trzymam kciuki za autorkę i czekam na kolejne książki. Mam tylko nadzieję, że będą one dłuższe. ;)

Jako fanka dinozaurów nie mogłam przejść obok tej książki obojętnie i... jestem szczerze zaskoczona. I to pozytywnie. Naprawdę dobrze się bawiłam. :) Bardzo polubiłam Krystiana, świetnie wykreowany bohater. Trzymam kciuki za autorkę i czekam na kolejne książki. Mam tylko nadzieję, że będą one dłuższe. ;)

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie rozumiem skąd takie dobre oceny. Książka nudna, płytka, męczyłam ją trzy tygodnie...

Schemat wyglądał mniej więcej tak:
Bracia: Nie wolno Ci tego robić.
Hailie: Ok. <robi to>
Bracia: Czy zrobiłaś coś zakazanego?
Hailie: Nie.
Bracia: Przecież wiemy, że tak.
Hailie: No ok, zrobiłam.
Bracia: Będzie kara.
Całość powtórzyć. Kilka razy.

Bracia toksyczni i przerysowani do granic możliwości.
Najbardziej jednak zawiodłam się tym, że w tej powieści NIC się nie działo. Kompletnie nic.
Na rynku jest tyle świetnych młodzieżówek, szkoda czasu na ten twór pozbawiony fabuły.

Nie rozumiem skąd takie dobre oceny. Książka nudna, płytka, męczyłam ją trzy tygodnie...

Schemat wyglądał mniej więcej tak:
Bracia: Nie wolno Ci tego robić.
Hailie: Ok. <robi to>
Bracia: Czy zrobiłaś coś zakazanego?
Hailie: Nie.
Bracia: Przecież wiemy, że tak.
Hailie: No ok, zrobiłam.
Bracia: Będzie kara.
Całość powtórzyć. Kilka razy.

Bracia toksyczni i przerysowani do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Dawno temu magia i legendy były żywe wśród ludzi. Nadszedł czas ich powrotu.”


Dwie dziewczyny. Pierwsza – Hana – żyje między ludźmi. Jej przeznaczeniem jest profesja Uzdrowicielki. Druga – Mei – mieszka w świątyni. Jest kapłanką a także Kitsune, lisim demonem, co jest ścisłym sekretem. Dziewczęta nie mają prawa się spotkać, a jednak los chce inaczej. Lata temu ich drogi skrzyżowały się, co wykiełkowało w długoletnią i niezwykle silną przyjaźń. Życia Mei oraz Hany zmieniają się, gdy w świątyni Inari dochodzi do masakry.

Historia napisana przez Agnieszkę Ziętarską jest świeża i nietuzinkowa. Bardzo magiczna, ale w nieznany czytelnikowi sposób. Autorka czerpie wiedzę z demonologii japońskiej, co z pewnością wyróżniło jej powieść na tle książek z rodzimego rynku.
Co jeszcze było tak oryginalnego?
Moim zdaniem wątek przyjaźni między Haną i Mei. Nie spotkałam jeszcze książki, gdzie byłby on tak mocno wysunięty na pierwszy plan. Żeby dwóm kobietom; nie w sposób romantyczny; tak mocno na sobie zależało. W „Kitsune” naprawdę czuć miłość tudzież silną więź.
W fantasy często spotykany jest motyw wędrówki. A ja go lubię, dlatego cieszę się, że i tutaj się znalazł. Mei i Hana podróżują osobno, mimo że pokonują podobną trasę, ich przygody są różne.
Mnie bardziej podobały się rozdziały z perspektywy Hany. Dziewczyna stawiała pierwsze kroki jako samodzielna Uzdrowicielka i radziła sobie znakomicie, a ja z przyjemnością czytałam o jej poczynaniach.
Jeśli chodzi o perspektywę Mei, na uznanie na pewno zasługują momenty, gdy wracała z ludzkiej formy do postaci Kitsune. Wówczas wydarzenia opisywane były z perspektywy lisa, który mimo zachowanej ludzkiej świadomości, miał zwierzęce zachowania. Przykładowo było to gryzienie i smak krwi w pysku. Oj, od dawna nie miałam do czynienia ze zwierzęcą perspektywą! Ostatnio chyba w zetknięciu z literaturą dziecięcą, dlatego miłą odmianą było spotkanie jej w książce dla starszego czytelnika.
Jeśli chodzi o minusy tej pozycji, były dwa.
Niezbyt przemawiały do mnie wątki miłosne. Nie czułam chemii między bohaterami. Nie pamiętam żadnych momentów, by było goręcej, romantyczniej, by wydarzyło się coś, co rozpaliłoby uczucia. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że przy Mei było to za szybko i historia nie straciłaby na niczym, gdyby relacje miłosne nie były w ogóle wprowadzone.
Ostatnie rozdziały były superważne dla fabuły. Akcja przyśpieszyła, wyczuwało się podniosłość wydarzeń, padały ważne słowa, trwała walka… a ja się wynudziłam. I najgorsze jest to, że nie potrafię wytłumaczyć dlaczego. Być może bardziej zaangażowała mnie sama droga, jaką przeszły bohaterki, niż to po co w ogóle szły. Nie chcę niczego ujmować autorce. Po prostu mam problem z końcówką książki. Niestety wpłynęło to na to, że po zakończeniu lektury nie było efektu „wow”.
Podsumowując, polecam Wam „Kitsune. Pradawną magię”, jeśli macie ochotę na naprawdę oryginalne fantasy albo znudziły Wam się książki, gdzie wątek miłosny gra pierwsze skrzypce. Tu przyjaźń i pradawna magia stoją ponad wszystkim.

„Dawno temu magia i legendy były żywe wśród ludzi. Nadszedł czas ich powrotu.”


Dwie dziewczyny. Pierwsza – Hana – żyje między ludźmi. Jej przeznaczeniem jest profesja Uzdrowicielki. Druga – Mei – mieszka w świątyni. Jest kapłanką a także Kitsune, lisim demonem, co jest ścisłym sekretem. Dziewczęta nie mają prawa się spotkać, a jednak los chce inaczej. Lata temu ich drogi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Tak jak Słońce nigdy nie powinno widzieć się z Księżycem, jednakże spotkali się. Na moment przed zmierzchem. Na moment przed brzaskiem. I tak przez całą wieczność."

Levone jest przemęczony, wszak tyle ostatnio się wydarzyło. Cristal zdradziła go i całe plemię, ojciec zachorował, a Sonya została porwana przez słonecznych.
Sonya znajduje się w niewoli i czeka na przesłuchanie. Jest z przyjaciółką, której mimo długiej rozłąki nie może się zwierzyć. Boi się, że narazi księżycowych na niebezpieczeństwo. Dziewczyna milczy, okazując wierność „nocnym pędrakom”, co tak mocno nie podoba się słonecznym, że wreszcie dosięga ją surowa kara...
Jeśli czytaliście moją recenzję „Gasnącego Słońca”, zapewne pamiętacie, jak bardzo lubię pióro Agaty! Drugi tom Trylogii Dnia i Nocy trzyma poziom swojego poprzednika. Znajdziecie w nim wszystko to, co najlepsze. Interesująca i absorbującą fabułę, znakomite, nieraz przepełnione humorem dialogi, pełną przygód wędrówkę oraz logiczne rozwiązania fabularne. Było kilka takich momentów, gdy myślałam sobie „ale dlaczego tak?”, po czym, po kilku stronach miałam na nie odpowiedź! Jeśli coś początkowo wydawało się dziwne lub pozbawione sensu, to spokojnie. Po chwili zostało wytłumaczone.
Być może pamiętacie, że bohaterowie trylogii posiadają totemy, czyli swoich duchowych obrońców i przyjaciół w postaci zwierząt. Zawsze, gdy miałam wrażenie, iż totemy gdzieś się zagubiły albo dawno nie było o nich wzmianki... owa wzmianka występowała. Nawet nie wyobrażacie sobie, jakie to satysfakcjonujące!
Książę Levone bardzo zyskał w moich oczach. Wcześniej oczywiście też go lubiłam, ale tutaj zdobył moją szczególną sympatię. Z Sonyą niestety było na odwrót, mimo że rozumiem jej działania.
Moje trzy ulubione momenty to:
1) Totemy ponaglające Levonego, by odpoczął. Przysięgam, że zaśmiałam się w głos!;
2) Pierwsza scena romantyczna między głównymi bohaterami, która była totalnym zaskoczeniem;
3) Mound kilkukrotnie pytający Levonego, czy zapytał o coś Sonyę. Nie zacytuję Wam tego pytania, ponieważ byłby to spoiler, jednak zapewniam Was, że też się tu uśmiejecie;
No właśnie, Mound. Jak ja uwielbiam tego bohatera! Rozbawianie czytelnika przychodzi mu w sposób naturalny. Błyskotliwych tekstów miał tak wiele, że trudno go nie kochać.
Ma uznanie zasługują też nowi bohaterowie, w szczególności Płomienna Jua. Z tych, których już znamy – Sonn. To, jak pomógł swojej siostrze było bardzo budujące.
Końcówka książki to prawdziwy rollercoaster! Gdy akcja goni akcję, autorka postanawia dodać jeszcze jeden element i jeszcze jeden... Świetnie się bawiłam przy czytaniu! Scena z niedźwiedziem rozwaliła mnie na łopatki! Agata, jakie to było FAJNE!
Na samiuteńkim końcu wkurzył mnie król Lalin. Lubiłam go. Naprawdę bardzo go lubiłam przez prawie dwa tomy, aż tu nagle okazał się takim niewdzięcznym nocnym pędrakiem...
Jestem ogromnie ciekawa, jak zostanie pociągnięty wątek z wróżkami. Czekam też na moment, gdy o Dzikich będziemy wiedzieć dosłownie wszystko. Ale to zapewne w tomie trzecim... Z niecierpliwością czekam na „Zaćmienie”.

„Tak jak Słońce nigdy nie powinno widzieć się z Księżycem, jednakże spotkali się. Na moment przed zmierzchem. Na moment przed brzaskiem. I tak przez całą wieczność."

Levone jest przemęczony, wszak tyle ostatnio się wydarzyło. Cristal zdradziła go i całe plemię, ojciec zachorował, a Sonya została porwana przez słonecznych.
Sonya znajduje się w niewoli i czeka na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Słowa 'kocham cię' można było okazać na wiele innych sposobów. Zjadłeś dzisiaj coś? Jak się czujesz? Pięknie dziś wyglądasz. Uszczęśliwiasz mnie. Ubierz się ciepło. Pragnę cię. Jesteś dla mnie wszystkim. Uważaj na siebie.”

Wyobraźcie sobie, że wasi przyjaciele nieustannie próbują Was z kimś zeswatać. Aranżują spotkania, sugerują randki z potencjalnymi kandydatami, a Wy macie już tak dość tego wszystkiego, że na odczepne oznajmiacie, że już spotykacie się z kimś. Jednak nie rozwiązuje to Waszego problemu, bo przyjaciele koniecznie chcą poznać tę wyjątkową osobę.
Właśnie w takiej sytuacji znalazł się osiemnastoletni Elliot. Znalezienie osoby, z którą ponoć spotyka się już od miesiąca wcale nie jest takie proste, dlatego równie spontanicznie, jak wyimaginował sobie istniejący już związek, pyta przypadkowego klienta kawiarni, w której pracuje, czy nie chciałby poudawać jego chłopaka.
Cóż, szesnastoletni Nicholas bardzo szybko przystaje na propozycję nieznajomego i umawiają się na następny dzień, by dogadać szczegóły ich „związku”. Elliot trafił na naprawdę świetną osobę. Nicholas nie dość, że jest wolny, przystojny, absolutnie NIEhetero, to tak dobrze im się rozmawia i nawet okazuje się, że chodzą do tej samej szkoły. Kolejnym plusem okazuje się, że paczka Elliota i znajomi Nicholasa również złapali wspólny język i zaczynają razem imprezować w wolnym czasie.
Jednak obaj chłopcy wiedzą, że wszystko dobre, co się dobrze kończy, a oni przecież muszą ze sobą „zerwać”. Mieli udawać tylko przez jakiś czas. Tyle że obaj wiedzą już, że naprawdę rozkwita między nimi jakieś uczucie.
Relacja między Nicholasem i Elliotem, mimo że początkowo udawana, była naprawdę przekonująca. Oprócz cukierkowego związku i miłych chwil, mamy teżcałkiemj realne sytuacje, jak to że Nicholas momentami po prostu irytuje swojego chłopaka dziecinnym zachowaniem. Podobało mi się to, jak świetnie się dogadywali, przekomarzali i troszczyli o siebie. Bardzo lubię takie pary w literaturze. Ich związek pomimo tego, że rozpoczął się od kłamstwa, wcale nie był toksyczny.
Chłopcy mają też swoje nastoletnie problemy. Sprawy rodzinne i te w gronie znajomych. Cieszę się, że te wątki nie były zaniedbywane w tej książce. Czasem jakiś pojawiał się niespodziewanie i dodawał historii szczypty niepokoju.
Najbardziej spodobała mi się pewna sytuacja, która wywróciła życiami bohaterów. Złamała serca Elliota, rodziny Nicholas, jego przyjaciół oraz moje. Nie mogę zdradzić o co chodziło, bo byłby to spoiler, ale kocham za to autorkę książki miłością bezgraniczną. Szczególnie jedną konkretną wymianę zdań, która miała miejsce, gdy wszystko zaczęło wracać do normy.
Początkowo byłam zawiedziona tym, jak zostały przedstawione imprezy ze znajomymi chłopców. Chodzi o to, że czytelnik wie, że ktoś rozmawiał, ktoś rzucił jakimś żartem itd., ale… nie wiemy o czym bohaterowie rozmawiali, ani co to był za żart. Wiecie, sceny na zasadzie „żeby nie było, że oni się nie spotykają z przyjaciółmi, to niech będzie jakaś impreza”. By udowodnić czytelnikom, że oni wszyscy się kumplują. W późniejszych etapach książki na szczęście spotkania były opisywane i wiemy co się na nich działo, o czym się rozmawiało. Szkoda, że nie było tak od samego początku.
Mam też mieszane uczucia do samej końcówki, gdzie przenosimy się dwa lata do przodu, a tam w życiu przyjaciół – pary Emily i Lucasa – zaszły taaakie zmiany, jakby tego czasu minęło o wiele więcej. I nie chodzi o to, że to jest niemożliwe, tylko sprzeczne z tym, co Lucas i Emily mówili kilka rozdziałów wcześniej.
Na tle innych powieści z reprezentacją osób LGBT+ „You got me” wypada naprawdę bardzo, bardzo dobrze! Mimo drobnych potknięć, uważam że to mocna pozycja wśród młodzieżówek i polecam Wam ją gorąco, jeśli poszukujecie książek o miłości między chłopcami. Dla mnie ta historia była rewelacyjna.

„Słowa 'kocham cię' można było okazać na wiele innych sposobów. Zjadłeś dzisiaj coś? Jak się czujesz? Pięknie dziś wyglądasz. Uszczęśliwiasz mnie. Ubierz się ciepło. Pragnę cię. Jesteś dla mnie wszystkim. Uważaj na siebie.”

Wyobraźcie sobie, że wasi przyjaciele nieustannie próbują Was z kimś zeswatać. Aranżują spotkania, sugerują randki z potencjalnymi kandydatami, a Wy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy to złodziejskie pseudowydawnictwo mogłoby wreszcie wydać papierową wersję tej fantastycznej książki? Czytałam ją jakiś czas temu w e-booku i bardzo mi przykro, że nie mogę mieć jej fizycznej wersji.

W treści recenzji znajdują się spoilery do pierwszego tomu.

Po tym, co spotkało Amelię pod koniec „Wplątanej”, dziewczyna nie potrafi dojść do siebie. Kocha Michała, wie że musi się trzymać od niego z daleka, jeśli chce, by jej bliskim nie stała się krzywda. Nie jest już tą samą, radosną osobą. W jej życiu zapanował smutek, wpadła w wielki dół, z którego nie potrafi wyjść. Nie jest już tak otwarta, wszak została porwana i była torturowana. Stała się nieufna i bojaźliwa. Wie jednak, że nie może dłużej siedzieć na głowie swoim rodzicom, dlatego opuszcza Kruszwicę i przeprowadza się do Gdańska. Tam wcale nie jest lepiej. Nie ma sił nawet na to, by wziąć prysznic lub przebrać się z piżamy. Stan konta maleje z każdym dniem, a demony przeszłości nie dają o sobie zapomnieć. I można by pomyśleć, że Amelia już na zawsze będzie pogrążona w depresji. Przecież całymi dniami niczego nie robi, a psychotropy nie pomagają. Wszystko zmienia się… za sprawą pizzy. No dobra, tak naprawdę za sprawą dostawcy z pizzerii, który tak na marginesie jest też jej właścicielem.
Michał wyjechał z Polski, ale cały czas ma oko na Amelię. W końcu od czego ma się swoich zaufanych ludzi? Jednym z nich jest Piotr. Gdy dziewczyna poszukuje współlokatora do nowego lokum w Gdańsku, Piotr od razu odpowiada na ogłoszenie i szybko się wprowadza. Dzięki temu Michał zna więcej szczegółów z obecnego życia swojej miłości. Nie może kontrolować tylko jednej rzeczy, która spędza mu sen z powiek. Relacji Amelii z Nikodemem, tym cholernym dostawcą pizzy.
Jedno musicie wiedzieć – od tej książki nie można się oderwać. Ja bawiłam się przy niej fenomenalnie. „Zaplątana” trzyma poziom „Wplątanej”, choć warto zaznaczyć że jest w niej znacznie mniej scen erotycznych.
Wspaniale było wrócić do dobrze mi już znanych bohaterów, ale mamy też kilka nowych twarzy. Mowa tu oczywiście o Piotrze, Nikodemie i Natalii, czyli siostrze Amelii. To naprawdę dobrze wykreowane postaci, które szczerze polubiłam. Na uznanie zasługuje oczywiście też mój ulubieniec z poprzedniego tomu – stary, dobry Krystian. Ludzie, jakie on ma teksty! To szczerość wymieszana z ciętym językiem i błyskotliwością.
Zatrzymam się dłużej na Nikodemie. Początkowo myślałam, że to postać na tylko jedną scenę, a tu proszę! Chłopak dostał nawet swoją perspektywę. Był ogromnie potrzebny w tej historii. Sam nie miał łatwo, życie porządnie go przeorało, a pomógł Amelii najlepiej jak umiał. W pewnym momencie się pogubił, ale bądźmy szczerzy – kto z nas wiedziałby co robić na jego miejscu. Decyzje, jakie podjął nie były proste. Złoty chłopak, uroczy taki.
Dziur fabularnych nie znalazłam, nielogiczności w książce nie ma, dużych niedopowiedzeń również. W razie pytań uderzajcie śmiało do autorki, ona chętnie odpowiada na wszystkie pytania. Korzystajmy z tej opcji, jeśli mamy możliwość. Ja na przykład bardzo lubię pogadać z autorem i porządnie go przepytać.
Mam mieszane uczucia tylko do jednej sceny, mianowicie akcja na przejściu granicznym, gdzie pani Obarska zrobiła ze strażników miękkie faje. How dare you, Aneta? Pokusiłabym się o przebudowanie i rozszerzenie tej sceny, by zwiększyć jej wiarygodność, bo sporo w niej ogólników. Ale nie zrozumcie mnie źle! Mimo wszystko nie zaniża to mojej całościowej oceny, ponieważ ten rozdział nie ma żadnego znaczenia dla fabuły powieści. Był tylko takim urywkiem z życia Michała. Gdyby scena była ważna – na pewno opisałabym ją tutaj ze szczegółami.
Podsumowując, ta historia na pewno przypadnie wam do gustu, jeśli lubicie wczuć się w emocje bohaterów. Śmiałam się przy niej, raz się popłakałam i raz naprawdę wściekłam. Nie zabrakło gorących scen, adrenaliny i niepewności o to, komu naprawdę powinno się ufać. Aneta! Czekam na Twoje kolejne książki. Dobra robota, unieś wysoko głowę, bo możesz być z siebie dumna.

Czy to złodziejskie pseudowydawnictwo mogłoby wreszcie wydać papierową wersję tej fantastycznej książki? Czytałam ją jakiś czas temu w e-booku i bardzo mi przykro, że nie mogę mieć jej fizycznej wersji.

W treści recenzji znajdują się spoilery do pierwszego tomu.

Po tym, co spotkało Amelię pod koniec „Wplątanej”, dziewczyna nie potrafi dojść do siebie. Kocha Michała, wie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zacznijmy od kilku wspaniałych cytatów, które najlepiej opisują postać Maxa.

„Jako kapitan byłem najważniejszą częścią drużyny, ale przecież zasługiwałem na to. Mistrz mistrzów. Może byłem narcyzem, ale dlaczego miałbym nie być? Byłem przystojny, bogaty i dobrze zbudowany, a laski na mnie leciały. Co im się dziwić, w końcu jestem, kim jestem. A jestem Maxwell Taison. Kapitan drużyny i król Malloy High School.”

„To tylko brzydka Beth. To, że raz wyglądała jak laska, nie zmieniało tego, że jedno zdanie w jej obronie i poleciałaby mi reputacja.”

„Gdy szliśmy korytarzem, wszyscy się na nas gapili, ale nie dziwiło mnie to. Byliśmy hokeistami, a zatem najgorętszymi facetami w szkole. Bo niby kto miałby być od nas lepszy? Koszykarze albo siatkarze, czyli tak zwani tyczkowcy, i te ich chude sylwetki i gejowskie zapędy?”

Okej, skoro wszyscy już go nienawidzimy, przejdźmy do fabuły książki.
Parę lat wcześniej Maxwell był zakochany. Dziewczyna, z którą się spotykał zdradziła go. Postanowił, że odtąd on będzie traktował inne kobiety tak, jak sam został potraktowany przez ukochaną. Wykorzystywał, porzucał, nie liczył się z uczuciami, co zważywszy na tego urodę i wysoki status społeczny, nie było wcale takie trudne.

Sąsiadką Maxa jest Brzydka Beth, jak mówi o niej cała szkoła. W dzieciństwie przyjaźnili się, ale chłopak wstydzi się przy kumplach tej znajomości. Bo Beth beznadziejnie się ubiera, nie maluje i ogólnie nie jest zbyt urodziwa. Gdy do Beth wprowadza się jej śliczna kuzynka Avery, od razu wpada w oko Maxowi.

Przyznam Wam, że bardzo ciężko było mi zabrać się za tę recenzję. Po kilku dniach zorientowałam się, że nie bardzo pamiętam o czym w ogóle jest „Broken asshole”. To niestety jedna z tych książek, o których zapominamy zaraz po przeczytaniu. Nie pozostawia w nas żadnego śladu.

Jeśli chodzi o ogólny zamysł, jestem zdecydowanie na nie, jednak zacznę od plusów. Bo byłabym zbyt surowa w swojej ocenie, jeślibym ich nie wymieniała. Autorka zdecydowanie potrafi pisać! Spodobał mi się styl, który nie męczył, był naprawdę lekki i miły w odbiorze. To ogromnie przyśpieszyło czytanie. Tekst w książce jest mały, ciasno zbity, co już na starcie powoduje, że czyta się wolniej. Jednak dzięki sprawnemu pióru M. S. More kompletnie mi to nie przeszkadzało.

Kolejna sprawa – fantastycznie wykreowana relacja miłosna. Abstrahując od tego, jak się rozpoczęła… środek książki był tak ciepły, tak kochany i przytulny, że czytałam o kolejnych randkach bohaterów z uśmiechem na ustach. Aż zapomniałam, jakim Max początkowo był okrutnym draniem. Autorko, szczerze gratuluję Ci zbudowania tak ładnej i prawdziwej relacji. Jeśli miałabyś kiedyś napisać książkę, która byłaby tylko o miłości i randkach, bez dram i niemiłych sytuacji, to jestem pierwsza, by ją przeczytać!

Przyjdźmy zatem do minusów. Jak już wiecie po tym, co napisałam wcześniej, zakochany Max jest super, Max ruchacz jest be. Sporo było takich sytuacji, gdy wypowiadał się o innych osobach w bardzo krzywdzący sposób. To jak mówił o dziewczynach, chłopakach z drużyny siatkarskiej. Wiem, że to część kreacji postaci, ale przydałby się w tej książce ktoś, kto utemperowałby jego charakter. Jakiś głos rozsądku, który zwróciłby mu uwagę, mówiąc „gej nie obraża” albo „liczba partnerów seksualnych nie świadczy o wartości kobiety”. Bo wiecie, Max zaliczał kogo tylko chciał, ale sam dzielił dziewczyny na te „czyste” i „nieczyste”. Patriarchat tańczy i śpiewa! Była jeszcze wzmianka o tym, że dziewczyny z sypiały z kolesiami z innej szkoły i przywlokły jakieś choroby weneryczne, dlatego chłopcy niektórych już nie tykali. Czy muszę jakoś to komentować?

Wkurzała mnie ta cała sytuacja wokół Beth. Dziewczyna była kozłem ofiarnym, a jej oprawcy nie zostali pociągnięci do żadnej odpowiedzialności za swoje czyny. Fajnie byłoby pokazać młodszym czytelnikom, że jak najbardziej konsekwencje się należą. Gdy Beth zaczęła się malować albo ubrała bardziej „kobieco” (Nie lubię tego określenia, bo każda kobieta jest kobieca i różni ludzie definiują to słowo inaczej. Chodzi mi tutaj o strojenie się w sukienki, dekolty itp.), Max nagle zaczął postrzegać ją jako piękną. Jaką nam to daje lekcję? Dziewczyno, pomaluj się, zdejmij sweter, załóż krótką spódniczkę, a będziesz piękna! Nie dostrzegał jej piękna bez makijażu, w dresie, w zwyczajnym, domowym wydaniu. Dopiero, gdy była odstrzelona. Szkoda.

W pewnym momencie Beth opadła na łóżko, potem wstała, poszła się umyć, jak wróciła znów położyła się na łóżku. I dopiero za drugim razem okazało się, że to łóżko jest wodne. Nie wiem, dlaczego wcześniej tego nie zauważyła, chyba że ktoś podczas kąpieli podmienił jej to łóżko. Ta sprawa serio mnie zastanawia.

Zastanawiała mnie też scena w drogiej restauracji, gdzie woda kosztowała dziewięćdziesiąt dolarów. I wcale nie chodzi mi o to, że ta cena jest niemożliwa, bo może była to woda z lodowca? Nieśmiało chciałabym zasugerować, że woda w drogich restauracjach (akcja nie dzieje się przecież w Polsce) raczej jest darmowa… By udowodnić, jak droga ta restauracja była w rzeczywistości, może warto pokazać to na innym przykładzie, np. na soku lub drinku.

Największym minusem tej książki był moment, gdy kolegom z drużyny hokejowej Maxa bardzo przeszkadzało to, że umawia się on z Beth (Myśleliście, że z tą kuzynką z opisu? Nie, o niej zapomnieliśmy już kilka rozdziałów temu), a raczej z Brzydką Beth. Max obniżał w ten sposób REPUTACJĘ CAŁEJ DRUŻYNY. Hokeiści stwierdzili, że jak Max będzie z Beth, to nie pozwolą mu zagrać w najważniejszym meczu, a wtedy na pewno przegrają, więc to będzie jego wina, bo wolał dziewczynę, niż swoją drużynę. Ta sytuacja jest tak odklejona od rzeczywistości, że chyba nie mam już nic więcej do dodania.

A teraz wisienka na torcie. Zróbmy to w formie quizu. Gdy kolega mówi Wam, że osoba, z którą się spotykacie zdradza Was i ma na to dowody w postaci filmu, to Wy…
a) Chcecie natychmiast obejrzeć ten film, by zweryfikować, czy kolega mówi prawdę;
czy
b) Nie chcecie go nawet oglądać, olewacie dziewczynę i lecicie umówić się z inną?
No ja Wam nie powiem, jaką decyzję podjął Max. Ale Wy już się chyba domyślacie, prawda?

Podsumowując… no szkoda. Plusy tej pozycji są naprawdę mocne, pomysł na fabułę też niczego sobie. Złamany dupek i jego wielka przemiana, związek ze zwyczajną, normalną dziewczyną, która całe życie była obok. Jednak minusy przyćmiły to wszystko tak bardzo, że nie mogę powiedzieć „tak, polecam Wam tę książkę”. Może Wam się spodoba, może też będziecie się denerwować przy tych sytuacjach, przy których ja się denerwowałam. Jak zawsze – przekonajcie się sami.

Zacznijmy od kilku wspaniałych cytatów, które najlepiej opisują postać Maxa.

„Jako kapitan byłem najważniejszą częścią drużyny, ale przecież zasługiwałem na to. Mistrz mistrzów. Może byłem narcyzem, ale dlaczego miałbym nie być? Byłem przystojny, bogaty i dobrze zbudowany, a laski na mnie leciały. Co im się dziwić, w końcu jestem, kim jestem. A jestem Maxwell Taison....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Są w literaturze takie pary, o których myślimy, że są dla siebie stworzone. Nie wyobrażamy sobie, by dani bohaterowie mogliby być z kimś innym. Gdy próbują, to po prostu nie działa. Nawet nie ma prawa działać! Jedną z takich idealnych, nierozłącznych i uroczych par są Nick i Charlie.
Zapraszam Was na recenzję nowelki ze świata „Heartstoppera”.
W dotychczas wydanych komiksach obserwujemy początki związku Nicka i Charliego. Chłopcy dopiero się poznają, docierają. Nie do końca wiedzą, czy druga osoba chce tego samego. Nowela przenosi nas w późniejsze wydarzenia, dalekie od tych niewinnych początków. Charlie oraz Nick są ze sobą już dwa lata. Ich związek dojrzał, a wszyscy znajomi wiedzą, że chłopcy są parą idealną. Są po prostu Nickiem i Charliem.
Kończy się rok szkolny. Ostatni już w edukacji Nicka. Jego myśli krążą wokół wyjazdu na studia. Chłopak jest podekscytowany wizją studenckiego życia i od dłuższego czasu nie mówi o niczym innym.
Charlie; jak pewnie pamiętacie, jeśli czytaliście komiksy; jest o rok młodszy od swojego chłopaka. Nietrudno się domyślić, że on już się tak nie cieszy. Przez ostatnie dwa lata widywał się z Nickiem każdego dnia. W szkole na lekcjach, spotykali się też poza nią, nawet w środku tygodnia. Nie wyobraża sobie, by miał zostać sam. Martwi się, że ich związek nie przetrwa próby czasu. Jakby tego było mało, w kręgu ich znajomych jest para, która postanawia się rozstać, uważając że nie uda im się przetrwać w związku na odległość. Ma to ogromny wpływ na Charliego.
Nick zauważa, że coś dzieje się z jego chłopakiem, ale potrafi odgadnąć co. Przecież się nie pokłócili. Nic się nie wydarzyło, a jednak Charlie zachowuje się, jakby był na niego wściekły. Bańka pęka, gdy dochodzi do kłótni, po której żaden z chłopców nie wie już, czy ten drugi chce być dalej w związku.
Nowelka jest króciutka. „Heartstopper” przyzwyczaił mnie do tego, że pomimo poruszania ogromnie ważnych tematów, ostatecznie i tak jest uroczą i słodką historią miłosną. Dlatego jestem w ogromnym szoku, że ta cieniutka książeczka tak rozwaliła mnie emocjonalnie. Przysięgam Wam, że łzy lały mi się ciurkiem po policzkach. Nie mogłam znieść tego, że tak wspaniała para kłóci się, wyzywa i nie potrafi się pogodzić!
W książce tej na pierwszy plan wychyla się cierpienie. Obserwujemy Nicka i Charliego oraz to, jak radzą sobie z rozłąką. To, że żaden z nich nie wie, na czym stoi, udziela się również czytelnikowi. Aż ma się ochotę chwycić jednego i drugiego za karki, a następnie mocno nimi potrząsnąć!
Oprócz chłopców, w nowelce występują też dobrze nam znani z komiksów bohaterowie. Siostra Charliego jak zwykle okazała się fenomenalną postacią. Uwielbiam ją i to jak wspiera swojego brata! Na uznanie zasługuje również Aled. To chłopak, który raczej siedzi i słucha, jednak tym razem odezwał się. I to w najwłaściwszym momencie. Z komiksów wiadomo o nim niewiele i mam nadzieję, że dostanie nieco więcej czasu. To oddany i kochający przyjaciel.
Ogromnie podoba mi się to, jak ta książka prezentuje się od strony wizualnej. Jest naprawdę pięknie wydana. W środku znajdziemy sporo rysunków Alice Oseman. Jestem oczarowana.
Bardzo polecam Wam tę książkę. Jeśli zachwycił Was „Heartstopper”, obawiam się, że bez tej pozycji Wasz zachwyt może być nieco niekompletny… No i chyba okazja do ponownego spotkania z Charliem i Nickiem to dobry powód, by sięgnąć po tę nowelkę, prawda..?

Są w literaturze takie pary, o których myślimy, że są dla siebie stworzone. Nie wyobrażamy sobie, by dani bohaterowie mogliby być z kimś innym. Gdy próbują, to po prostu nie działa. Nawet nie ma prawa działać! Jedną z takich idealnych, nierozłącznych i uroczych par są Nick i Charlie.
Zapraszam Was na recenzję nowelki ze świata „Heartstoppera”.
W dotychczas wydanych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dziewiętnastoletnia Wiktoria jest bardzo atrakcyjna. Prowadzi dość rozwiązłe życie, przygody na jedną noc to dla niej chleb powszedni. Mieszka z bogatym ojcem, który od lat traktuje ją jak powietrze i jego znacznie młodszą partnerką Klaudią. Powiedzieć, że Wiktoria i Klaudia się nie dogadują, to jakby nie powiedzieć nic. Pewnego dnia macocha informuje Wiktorię, że razem z ojcem, mają dla niej niespodziankę. Fundują Wiki aż dwa miesiące wakacji w małym włoskim miasteczku. Brzmi, jak podróż do raju, jednak dziewczyna wie, że Klaudia nie robi tego z dobrego serca. Chce jej się po prostu pozbyć. Wiktoria leci do Vernazzy, gdzie już pierwszego dnia wpada jej w oko przystojny; starszy o trzynaście lat; właściciel pensjonatu. Dziewczyna nie rozumie jednak, dlaczego Włoch jest tak oporny na jej wdzięki.

Na początku skupię się na głównych bohaterach. Właścicielem pensjonatu jest Lucas i muszę przyznać, że to bardzo świeża postać w literaturze tego typu. Nie jest stereotypowym ogierem, który na widok ładnej panienki nie potrafił opanować swoich żądzy i w rozmowach pozwala sobie na zbyt wiele. Przez ¾ książki naprawdę nie wykazywał żadnego zainteresowania Wiktorią! Zbywał ją, uciekał w najlepszych momentach, był zimny, niedostępny. To wszystko przełożyło się na to, że czytelnik mógł irytować się wraz z główną bohaterką i zaangażować emocjonalnie. Ja byłam sfrustrowana, ale w tym przypadku to akurat plus.

Wiktoria. Cóż, miała wiele słabych stron. To raczej ten typ bohaterki, której się nie lubi. Do przesady wykorzystywała swój wygląd, zdecydowanie ma przesadne poczucie własnej wartości. Większość z jej ruchów była po prostu głupia, a jej sposób myślenia działał mi na nerwy. Przykład: „rozchylam usta jak te idiotki na dosłownie każdym zdjęciu z Instagrama”. Jeśli więc rozchylacie usta na zdjęciu, wiedzcie że zdaniem Wiktorii jesteście idiotkami. Na szczęście momentami dało się zapomnieć o jej paskudnych charakterze, zwłaszcza podczas scen z ośmioletnią córką kucharki z pensjonatu. Relacja między nią a dziewczynką była naprawdę urocza.

W „Tu i teraz” jest masa wyrazistych postaci, w tym nawet reprezentanci społeczności LGBT – dwaj francuzi, którzy zaprzyjaźnili się z główną bohaterką. Inna ciekawa postać to Sam, czyli jeden z pracowników w pensjonacie, ktoś na zasadzie złotej rączki. W jego przypadku mieliśmy do czynienia z ciekawym plot twistem, a jego czyn był czymś wartym dyskusji. Spodobała mi się też Miranda. Łamała wszelkie stereotypy pięknej, byłej żony książkowego przystojniaka. Szczerze ją polubiłam. Postać, która natomiast okazała się jednocześnie wyrazista i beznadziejna to Giulia, czyli recepcjonistka. Osoba zimna i wredna, właściwie tak dla zasady. Nie wiem po co ktoś taki zdecydował się na pracę z ludźmi, skoro zachowywał się, jakby robił to za karę. Inna sprawa – czy ona kiedykolwiek miała wolne? Siedziała na recepcji od rana do wieczora, nikt nigdy jej nie zmieniał. Ja dziękuję za taką pracę, gdzie nie miałabym czasu na życie.

Wiktoria przez cały swój pobyt ukrywała fakt, że bardzo dobrze zna język włoski. Dzięki temu inni bez skrępowania mówili coś o niej, gdy stała obok. Nie mogłam się doczekać momentu, gdy wreszcie wyzna Lucasowi, że tak naprawdę doskonale wszystko rozumie i wie co mówiła o niej Giulia. Jednak, gdy ten moment nadszedł… przeszedł jakby bez echa. Wiktoria nikomu nie dopiekła, gdy prawda wyszła na jaw, na co tak bardzo liczyłam. Myślałam, że ten moment okaże się mocniejszy.

Jeśli chodzi o sceny +18, to jest ich tak niewiele, że nawet nie określałabym tej książki mianem erotyku. Jeśli więc liczycie na romans, a nie lubicie, gdy takich scen jest za dużo, to będzie to pozycja idealna dla Was. Uważam też, że owe sceny były tu naprawdę w porządku, takie ze smakiem. Polecam „Tu i teraz” osobom, które lubią czytać o parach, między którymi jest większa różnica wieku. Tutaj czuć tę różnicę, ale nie przeszkodziło to w wykreowaniu ciekawej relacji.

Jestem trochę zawiedziona tym, jaka to tajemnica kryła się za tą historią. Było to bardzo banale. Tak naprawdę od razu zostało wyjaśnione, ale Wiktoria, jak to ona, miała w głowie swoją wersję i nie docierały do niej żadne tłumaczenia. Musiało minąć trochę czasu, nim zostały jej one powtórzone. Uwierzyła dopiero wtedy, ale później znowu się coś okazało i znów nie mogła być z Lucasem… Ciężko to wytłumaczyć bezspoilerowo. Ogólnie wszystkie najbardziej zaskakujące momenty z końcówki książki były do przewidzenia.

Wiem, że trochę ponarzekałam, ale nie oceniam tej pozycji źle. Bo dobrze się bawiłam podczas czytania. Styl autorki był bardzo przyjemny i szczerze wkręciłam się w tę historię. Wszystkie wątki uważam za interesujące, nie tylko ten główny.

Dziewiętnastoletnia Wiktoria jest bardzo atrakcyjna. Prowadzi dość rozwiązłe życie, przygody na jedną noc to dla niej chleb powszedni. Mieszka z bogatym ojcem, który od lat traktuje ją jak powietrze i jego znacznie młodszą partnerką Klaudią. Powiedzieć, że Wiktoria i Klaudia się nie dogadują, to jakby nie powiedzieć nic. Pewnego dnia macocha informuje Wiktorię, że razem z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Rany. Cóż, teraz rozumiem, dlaczego mój urok nie robi na tobie wrażenia. Nie mogę się równać z bad boyem, który wrócił zza grobu.”
.
.
Uwaga na małe spoilery do pierwszego tomu… :)
Bohaterowie oswajają się z nową sytuacją. Po tym, jak Brighton wypił Krew Pogromcy, walczy o życie. Jego organizm jest zatruty, a wszyscy wokół przewidują, że niebawem na pewno umrze. Ness jest więziony przez własnego ojca – senatora Edwarda. Senator pragnie wykorzystać syna i jego moce w swojej kampanii prezydenckiej. Maribelle mierzy się z żałobą po śmierci Atlasa. Chce zgładzić Lunę, przywódczynię Posoczników, która odpowiedzialna jest za całe zło, jakie ją w życiu spotkało.
Cóż to była za fantastyczna książka! Na wstępie powiem, że okazała się o wiele lepsza od pierwszej części (która przecież też była świetna). Przyczyniły się do tego dwie kwestie. Pierwsza – bohaterowie znacznie dłużej zostawali w niewoli. Nie odbijano ich po pięciu minutach. Było oczekiwanie, niepewność, więcej realizmu. Druga sprawa – nowe postaci!
Rycerze Aureoli to grupa aktywistów, którzy walczą o dobro feniksów. W „Pogromcy nieskończoności” poznajemy dwóch rycerzy – Wyatta i Talę. Obydwoje są po prostu świetni i reprezentują społeczność LGBT. Słuchajcie, właśnie TAKICH bohaterów potrzebował ten cykl! Wyatt to postać komediowa. Jest błyskotliwy, zabawny i w pełni oddany misji. Tala to twarda sztuka. To dobra postać, ale musicie wiedzieć, że ma charakterek. Kocham takie bohaterki. Luna przyczyniła się do śmierci jej rodziców, dlatego Tala jest żądna zemsty. Rycerze Aureoli całe życie poświęcają ochronie feniksów, stale wykorzystywanych przez alchemików. Wierzą, że po śmierci odrodzą się jako te piękne stworzenia. A za życia dostępują zaszczytu latania na swoim feniksie. Nie mogą go sobie wybrać. To feniksy decydują, czy Rycerz Aureoli jest godzien dosiadania go. Charakteryzują ich kurtki, do których przyczepiają pióra feniksa. Oczywiście nigdy nie wyrwaliby takiego pióra, używają wyłącznie tych, które stworzenie zgubi.
Jeśli już o feniksach mowa, muszę w tym miejscu złożyć pokłon dla autora, bo to, co on wymyślił jest po prostu genialne! Chodzi oczywiście o retrocykle feniksów. Nie jest to spoiler, dlatego opowiem Wam, na czym to polega. Ogólnie chodzi o to, że gdy feniks zapomni, jak coś się robi, może poddać się hibernacji. Podczas jej trwania przenosi się; za pomocą retrocyklu; do swojego poprzedniego wcielenia, by przypomnieć sobie to, czego potrzebuje. No, WOW!
Tak, jak i w poprzednim tomie, tak i tutaj mamy rozdziały z perspektywy czwórki bohaterów.
Emil; gdy jego mama jest w niebezpieczeństwie, a o Nessie myśli, że nie żyje; skupia się na romansowaniu z Wyattem. Wiadomo, że każdy inaczej radzi sobie ze stresem, jednak nie widziałam w jego zachowaniu zamartwiania się. Emil jednak w dalszym ciągu dążył do celu, jakim było sporządzenie eliksiru – Dusiblasku – który potrafiłby spętać moce.
Maribelle przez długi czas w kółko rozpamiętywała śmierć ukochanego. Chyba nikt, nawet Emil (a jeśli czytaliście poprzedni tom, to wiecie, co mam na myśli), nie ma tak ciekawej przeszłości, jak ona! A dowiadujemy się o niej wraz z postępem fabuły na naprawdę wiele interesujących sposobów. Jej przeszłość, w zestawieniu z tym, co wydarzyło się na sam koniec, powoduje że naprawdę nie mogę doczekać się kolejnego tomu! Jej współpraca z Talą wypada na stronicach książki znakomicie.
Ness nie ma lekko. Senator wykorzystuje jego zmiennokształtność na wszelkie możliwe sposoby. Robił takie rzeczy, że nawet we mnie wywołało to duży dyskomfort. Jakby to działo się naprawdę. Ness jest tłamszony, więziony, nie ma pojęcia co dzieje się z Emilem i resztą znajomych. Pod koniec książki dostajemy nawet kilka rozdziałów z jego perspektywy, będących prequelem do serii, co jest miłą niespodzianką.
I na koniec wisienka na torcie. Brighton. Potrzebuję memów o tym bohaterze, przysięgam. Jego zachowanie jest tak memiczne, tak ikoniczne, tak rozwalające mózg! Nie jest dobrym człowiekiem, choć jedną nogą stoi po stronie protagonistów. Jego światopogląd jest jednak daleki od założeń Iskier i jego rodziny. Uwielbiam jego przemyślenia, tę złośliwość, jaką w sobie ma w stosunku do Emila. Tę zazdrość o bycie bohaterem. To postać, której nie da się lubić. Ale należy doceniać to, jak została wykreowana. Bo kreacja tego bohatera jest mistrzowska, panie Silvera. Przez większość książki Brighton przechodził przemianę. W tę dobrą stronę. Gdzieś z tyłu dalej był tym pragnącym atencji pyszałkiem, ale udowadniał, że posiłkuje się mocą w dobrych celach. Pod koniec jednak można ujrzeć jego prawdziwą twarz. Albo zwykłą wściekłość. Cokolwiek to było, dowiemy się o tym dopiero w trzeciej części.
Mam trochę mieszane uczucia co do akcji ratunkowej pod koniec książki. Bohaterowie udają się do Ciemnicy, czyli więzienia dla Świetlistych. Z opisu miejsca wnioskuję, że to taki Azkaban tego świata, tyle że bez dementorów. Poważna sprawa. Straszne miejsce, pełne straży i zabezpieczeń. A jednak grupa wyrostków z magicznymi zdolnościami, nie mająca żadnego planu (przysięgam, o tym że tam lecą, zadecydowali zgodnie z zasadą YOLO) zdołała tam wejść i wyjść. Bez większych problemów. No i nikt z nich nie został pokonany, ale za to oni powalili niejednego. Takie trochę Disneyowskie zagranie, na które patrzyłam z przymrużeniem oka, ale uznałam, że muszę o tym wspomnieć.
Mimo drobnych głupotek, historia zawarta w „Pogromcy nieskończoności” zasługuje na Waszą uwagę, fani fantasy. Opiera się ona na naprawdę solidnych fundamentach. Jest zawiła, co jakiś czas dostajemy strzępki informacji w losowej kolejności. I to jest świetne. Dawno tak dobrze się nie bawiłam, odkrywając tajemnice przeszłości. Polecam Wam ją gorąco!

„Rany. Cóż, teraz rozumiem, dlaczego mój urok nie robi na tobie wrażenia. Nie mogę się równać z bad boyem, który wrócił zza grobu.”
.
.
Uwaga na małe spoilery do pierwszego tomu… :)
Bohaterowie oswajają się z nową sytuacją. Po tym, jak Brighton wypił Krew Pogromcy, walczy o życie. Jego organizm jest zatruty, a wszyscy wokół przewidują, że niebawem na pewno umrze. Ness jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„– Kim chcesz być?
Chyba sobie żartują. Nie mogę wiedzieć, kim chcę być, skoro wciąż jeszcze mam problem z określeniem, kim jestem.”

Lubię twórczość Adama Silvery za jego niekonwencjonalne pomysły, wyrazistych bohaterów i lekkie pióro. Dotychczas czytałam jego książki z gatunku literatury młodzieżowej i byłam ciekawa, co ma do zaserwowania w czymś zupełnie innym – w fantastyce. I wiecie co? Było to spotkanie jak najbardziej udane.

Nowy Jork. Bracia bliźniacy – Emil i Brighton – są zwyczajnymi osiemnastolatkami, co nie jest czymś oczywistym, bowiem ich świat zamieszkują świetliści. To osoby obdarzone mocą, dzielące się na niebiańskich oraz na widma. Ci pierwsi posiadają moce od urodzenia, chociaż mogą objawić się w późniejszym okresie. Drudzy natomiast pozyskali zdolności dzięki alchemii.
Widma i niebiańscy nie żyją w przyjaznych stosunkach. Widma są niebezpieczne. Do zdobycia mocy potrzebują krwi magicznych stworzeń – feniksów, bazyliszków i hydr, przez co ludzie nie pałają do nich sympatią. Ich praktyki są przecież nieetyczne. Niebiańscy też nie mają samych fanów, zwłaszcza po wydarzeniach sprzed kilku lat, gdy z ich winy zginęli ludzie.
Brighton zawsze chciał posiadać moc i w głębi duszy wierzył, że pewnego dnia objawi się ona, umożliwiając mu zostanie bohaterem. Chłopak jest wielkim fanem Iskier, czyli grupy bohaterskich niebiańskich. Prowadzi nawet o nich kanał na YouTube, który nie cieszy się tak ogromną popularnością, jakiej Brighton by pożądał.
Jego brat – Emil – jest zupełnie inny. Nigdy nie pragnął mocy. Uwielbia feniksy. Najbardziej chciałby pracować w muzeum na wystawie poświęconej tym stworzeniom. Tymczasem pracuje w muzealnym sklepiku. Jest tym bardziej spokojnym, zrównoważonym bratem.
I teraz wyobraźcie sobie sytuację, w której bracia oraz dziewczyna Brightona zostają zaczepieni przez widma, a następnie śledzeni, zaatakowani i… u Emila objawiają się moce. Mało tego – są to moce pozyskane od feniksa, a przecież Emil nigdy nie użyłby krwi ukochanych stworzeń dla własnych celów. Jest niebiańskim o mocach widm..? Przecież tak się nie da. Nikt tego nie rozumie.
Całą trójkę szybko odnajdują Iskry i zaprowadzają do swojego azylu, by wyjaśnić całą sytuację. Szukają rozwiązań. Łączą siły przeciwko Widmom i ich przywódczyni Lunie, która nie żałuje nikogo i niczego, by zrealizować swój plan.
Historia opowiedziana jest z perspektywy czwórki bohaterów: Emila i Brightona, Maribelle, która jest Iskrą oraz Nessa, o którym niczego nie mogę Wam powiedzieć, bo byłby to spoiler. Zdradzę jednak, że jest to mój ulubiony bohater i posiada moc zmiennokształtności. Może przybrać wygląd dowolnej osoby.
System magiczny stworzony przez autora jest świetny. Od pierwszym stron mamy wszystko przejrzyście wytłumaczone, dzięki czemu łatwo jest się w nim połapać. Lubię, gdy w fantastyce mamy do czynienia z magicznymi stworzeniami, i choć tutaj zabrakło z nimi bezpośrednich konfrontacji (właściwie była tylko jedna), to tyle się o nich mówiło, że nie przeszkadzało mi to. Całkowicie rozumiem fascynację Emila – feniksy są genialne.
Emil jest idealną postacią do kibicowania. Uroczy, grzeczny chłopak, niełaknący sławy, który wrzucony w wir wydarzeń, nagle staje się bohaterem. Trochę zabrakło mu negatywnych cech, ale wraz z postępem fabuły dowiadujemy się, że w przeszłości już nawywijał. Chociaż nie do końca, w takiej przeszłości, jak Wam się wydaje.
Brighton to najgorszy bohater. Ten zły bliźniak, który za wszelką cenę chce być w centrum uwagi, pragnie całej sławy. Wiecznie jest niezadowolony i zazdrosny o moce innych. Widać, że kocha swoją rodzinę, ale samolubność wygrywa u niego nad zdrowym rozsądkiem. Oczywiście rozumiem jego frustracje, ale zdecydowanie przesadza, zamiast pomyśleć logicznie.
Mama chłopców rozwaliła mnie na łopatki. Zawsze wiedziała więcej od innych, a mimo to robiła Emilowi wyrzuty. A przecież sama wiedziała, że jej oskarżenia nie są możliwe! Straszna z niej histeryczka i bardziej w tej historii przeszkadzała, niż pomagała.
Akcja książki niekiedy była za szybka. Bohaterowie nie mieli czasu na zastanowienie się, komu powinni ufać. Powiedziałabym nawet, że ślepo wierzyli każdemu wokół. Serio, w większości przypadków nawet nie brali pod uwagę tego, że ktoś może ich oszukać. Niczego nie negowali. Mam wrażenie, że wszystkie akcje planowane były po macoszemu, skupiając się bardziej na realizacji niż faktycznym planie. Cóż, skutki niektórych ich decyzji mówią same za siebie.
Zdecydowanie niektóre sytuacje mogłyby zostać lepiej przemyślane. Było sporo zwrotów akcji, co jest ogromnym plusem tej pozycji. Adam Silvera naprawdę potrafi zaskoczyć!
Podsumowując, może nie będzie to moja ulubiona książka z gatunku fantasy, ale na pewno jest warta uwagi. To przede wszystkim dobra rozrywka. Zachęcam Was do przeczytania, jeśli macie już dość rasowego, ciężkiego fantasy. „Syn nieskończoności” to lekka pozycja na dwa wieczory. Mam nadzieję, że i Wam się spodoba!

„– Kim chcesz być?
Chyba sobie żartują. Nie mogę wiedzieć, kim chcę być, skoro wciąż jeszcze mam problem z określeniem, kim jestem.”

Lubię twórczość Adama Silvery za jego niekonwencjonalne pomysły, wyrazistych bohaterów i lekkie pióro. Dotychczas czytałam jego książki z gatunku literatury młodzieżowej i byłam ciekawa, co ma do zaserwowania w czymś zupełnie innym – w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wakacyjne plany Larissy legły w gruzach. Miała pracować w kawiarnio-księgarni, ale pech chciał, że musiała wyjechać z mamą do Outer Banks. Na całe lato zamieszkują u jej szefa. Larissa staje się kimś w rodzaju asystentki jego córki Jasminy. Dziewczęta szybko odnajdują wspólny język, który z czasem przeradza się w wakacyjny romans i kończy wraz z powrotem Larissy do domu. Gdy rozpoczyna się nowy rok szkolny, na Larissę zwraca uwagę największe ciacho w szkole, czyli Chase, w którym dziewczyna podkochuje się od niepamiętnych czasów. Jasmine jest sekretem, który Larissa chce zachować tylko dla siebie. Nie wspomina o niej nawet swoim przyjaciółkom. Jednak pierwszego dnia szkoły okazuje się, że… ten sekret jest nową uczennicą.

Historia opowiedziana została z perspektywy jednej postaci, ale za to podzielona na dwie linie czasowe: teraz i wtedy, co w zasadzie wydaje się najbardziej oczywistym rozwiązaniem, ale muszę zaznaczyć, że wypadło świetnie. Każdy z rozdziałów kończy się w taki sposób, że od razu ma się ochotę przeczytać kolejny. A już zwłaszcza te opisuję przeszłość, czyli wakacje w Outer Banks.

Larissa jest ciekawą postacią. Z jednej strony trochę żyje w cieniu przyjaciółek, wśród których znajduje się najpopularniejsza laska w szkole, cheerliderka oraz internetowa gwiazda podcastów kryminalno-detektywistycznych. Z drugiej, nie jest przecież szarą myszką. Chodzi na imprezy, spotykała się z kilkoma chłopakami i na pewno nie można jej odmówić urody. Uwielbia czytać, w szczególności romanse. Zaczęła nawet pisać własną książkę i ma sporo zainteresowań, ale prawda jest taka, że jej przyjaciółki nie mają o tym pojęcia.

Chase. O tym, że to ciacho już wiecie. W dodatku to kapitan drużyny i najpopularniejszy chłopak w szkole. Mógłby mieć każdą, a zwrócić uwagę właśnie na Larissę.

Jasmine. Piękna, bogata, zawsze dobrze ubrana, fotografka, uwielbia powieści graficzne. Ale przy tym nie wywyższa się, ani nie jest snobką, a relacjach sam na sam, jest taka naturalna. I co ważne – nigdy nie jest wredna. To bardzo świeża postać, łamiąca stereotypy bogatej dziewczyny z rozbitej rodziny.

Problem Larissy nawet nie polega na tym, że nie wie kogo wybrać. Ona sama nie wie kim jest i czego chce. Nie rozumie swojej natury, bo przecież wcześniej nigdy nie podobała jej się żadna dziewczyna. Jest tylko Jasmine. A Chase? Przecież zawsze jej się podobał, o czym oczywiście wiedział każdy dookoła. Od lat układała w głowie wizualizacje tego, jak będzie wyglądało ich wspólne życie.

Podobała mi się więź Larissy z jej mamą, która pod koniec rozczuliła mnie bez reszty. Z kolei relacja z przyjaciółkami daleka jest od ideału. Larissa sama powiedziała, w którymś momencie, że pewnie gdyby poznały się teraz, nigdy by się nie zaprzyjaźniły. Dorastały razem, poznały się, gdy miały w miarę zbliżone zainteresowania. Teraz były zbyt różne. Larissa nie potrafiła im powiedzieć o wielu sprawach, w szczególności o tej z Jasmine. Nie potrafiły szczerze rozmawiać. Jasmine dodatkowo wszystko pogmatwała, gdy zakumplowała się z dziewczynami.

Chyba nie powiedziałam jeszcze o najważniejszej rzeczy: ani Larissa, ani Jasmine nie pisnęły nawet słówkiem, że się w ogóle znają. Wyobraźcie więc sobie, jak bardzo niezręczne były ich wspólne imprezy, wyjścia ze znajomymi i zwyczajne dni w szkole. Zwłaszcza, że nie przegadały ich romansu.

Tego, czego zabrakło mi w tej książce, to trigger warnings. Nie powiedziałabym, że to historia + 18, ale zdecydowanie nie jest odpowiednia dla zbyt młodego odbiorcy. A okładka; wiecie, dosyć cukierkowa; może być zmyłką dla niektórych. Sceny łóżkowe nie są opisane, ale jest o nich mówione i analizowane. Miejcie to na uwadze.

Przewidziałam zakończenie, ale czy to sprawiło, że książka okazała się gorsza? Absolutnie nie. Świetnie się przy niej bawiłam. W dodatku te sceny dziejące się w kawiarnio-księgarni! Wszystkie książkowe nerdy poczują się, jak w takim przytulnym, komfortowym miejscu. Ta książka klimatem przypominała mi „Te wiedźmy nie płoną”, tyle że bez wątków magicznych. Bardzo Wam polecam „Cool for the Summer”. To taka niepozorna książka, ale w moim sercu odnalazła szczególne miejsce.

Wakacyjne plany Larissy legły w gruzach. Miała pracować w kawiarnio-księgarni, ale pech chciał, że musiała wyjechać z mamą do Outer Banks. Na całe lato zamieszkują u jej szefa. Larissa staje się kimś w rodzaju asystentki jego córki Jasminy. Dziewczęta szybko odnajdują wspólny język, który z czasem przeradza się w wakacyjny romans i kończy wraz z powrotem Larissy do domu....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Holly ma za sobą serię przykrych doświadczeń. Gdy wkracza w dorosłość, jej brat Ryan oraz jego najlepszy przyjaciel Jamie zaciągają się do wojska i lecą na misję do Afganistanu. Jakiś czas później Ryan umiera, a los Jamiego nie jest znany. Rok później rodzice Holly giną w wypadku.
Mija kilka lat. Holly poza wspomnieniami nie posiada już nic z dawnego życia. Musiała sprzedać dom po rodzicach, sprzedała ukochane konie. Teraz, wraz z mężem Lesterem i ich synkami, mieszka w Nowym Jorku. Mimo to, wciąż myśli o Jamiem, swojej pierwszej miłości.
Na Holly spada kolejne pasmo nieszczęść – ogromne problemy w małżeńskie. Oliwy do ognia dolewa jej podróż służbowa do Dubaju…

Gdybym miała krótko, jednym słowem napisać, o czym jest ta książka, bez wahania powiedziałabym, że o zdradzie. Małżeństwie Lessa i Holly daleko do ideału. Trudno mi uwierzyć w to, że takie charaktery wytrzymały ze sobą tyle czasu. Prawda jest taka, że oni nie potrafią ze sobą rozmawiać. Kompletnie siebie nie rozumieją. To, o co Holly i Less się kłócą, nie mieści mi się w głowie. Wydaje mi się jednak, że pewne sytuacje były jedynie zapalnikiem, a dawniej, dużo wcześniej nagromadziły się jakieś sprawy, aż doszło do momentu, gdy małżonkowie po prostu wybuchli.
W Dubaju Holly poznaje Safira. To obrzydliwie bogaty i przystojny facet, który mimo że sam nie wie czego chce, robi wszystko, by coś zdobyć. Jako bohater wypadł naprawdę dobrze. Jego backstory było tym, co za wszelką cenę chciałam poznawać.
Podobały mi się również retrospekcje z nastoletniego życia Holly. Gdy mieszkała jeszcze na farmie i spędzała czas z Ryanem oraz Jamiem. Nie było czegoś takiego, że przeskoki w czasie mnie nudziły albo męczyły. Zarówno przeszłość, jak i teraźniejszość była przyjemna w odbiorze. Dzięki temu przeczytałam tę pozycję bardzo szybko, bo w jeden weekend. To moje pierwsze spotkanie z piórem autorki i można powiedzieć, że zakończone sukcesem.
W książce nie brak scen erotycznych. Jest ich sporo. To, jak zostały opisane zasługuje na uznanie, bowiem były tak subtelne, grzeczne i kulturalne. Bardzo to doceniam! Jeśli jest wśród Was osoba, która nie przepada takimi scenami, bo np. są zbyt wulgarne, obrzydliwe, czy coś jeszcze innego, to śmiało możecie brać się za „Kochankę arystokraty”. Pani Katarzyna Mak weszła z tą książką za zupełnie inny poziom.
Ta pozycja nie opowiada tylko o relacjach damsko-męskich. Fakt, historia jest zmysłowa, kobieca i namiętna, ale porusza też ważny temat, jakim jest walka o samą siebie. Holly ma nieco inne spojrzenie na świat niż rodzina jej męża. Ale nie daje się tłamsić. Wie, że to, jak oni postrzegają rzeczywistość nie jest jedyną słuszną drogą. A ja, no cóż, kibicowałam jej w tym.
Nie spodziewałam się, że ta książka tak bardzo mi się spodoba! Jest naprawdę dobra. Polecam ją każdej fance romansów i z niecierpliwością czekam na kolejny tom. Mam nadzieję, że zaznamy w nim nieco więcej dubajskiego klimatu, bo tu akcja toczyła się przede wszystkim w Nowym Jorku. No i czekam na bohatera, który został dopuszczony do głosu dopiero w epilogu… 😉

Holly ma za sobą serię przykrych doświadczeń. Gdy wkracza w dorosłość, jej brat Ryan oraz jego najlepszy przyjaciel Jamie zaciągają się do wojska i lecą na misję do Afganistanu. Jakiś czas później Ryan umiera, a los Jamiego nie jest znany. Rok później rodzice Holly giną w wypadku.
Mija kilka lat. Holly poza wspomnieniami nie posiada już nic z dawnego życia. Musiała sprzedać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„ – Czytaliście taki artykuł o tym, czy kobiety mają w ogóle jakąś wartość, jeśli nie wyjdą za mąż i nie urodzą dzieci? – pyta Austin.
– Przynajmniej raz dziennie natrafiam na coś, po czym zastanawiam się, czy z ludźmi hetero wszystko jest w porządku.
– No i był też artykuł o tym, że przez seriale queer ludzie robią się homo.
– Bez kitu, aż do zeszłego roku nie widziałam ani jednego serialu z homoseksualistą i jakoś nie jestem hetero – odzywa się Leah.
– To nie przez seriale ludzie robią się homo – mówi Austin. – Po prostu przez nie ludzie zdają sobie sprawę, że to w ogóle… no nie wiem, możliwe. Zupełnie jakby nam zrobili prawie mózgu w dzieciństwie, żebyśmy myśleli, że musimy być hetero.
– Hetero mówią, że naszym celem jest robienie z ludzi homo – zauważa Marisol – a sami na siłę łączą przedszkolaków w pary i zachwycają się, jakie to urocze i że na pewno kiedyś wezmą ślub. Poważnie.”

Felix Love jest czarnoskórym, queerowym, transpłciowym chłopakiem. Jak na ironię, nigdy nie był zakochany. By podnieść swoje kwalifikacje i dostać stypendium w wymarzonym college’u, wraz z najlepszym przyjacielem Ezrą uczęszczają na letni kurs, gdzie pracują nad swoimi obrazami. Pewnego dnia na szkolnym korytarzu ktoś wywiesza zdjęcia Felixa sprzed korekty płci podpisane jego dawnym imieniem. W dodatku ktoś zaczyna wysyłać do niego transfobiczne wiadomości na Instagramie. Felix ma pewne podejrzenia, kto może być ich autorem i zaczyna myśleć nad zemstą.
Kochani ludzie, jaka ta książka jest WAŻNA! Opowiada o tolerancji, jej braku, poszukiwaniu własnej tożsamości oraz problemach w jej znalezieniu, potrzebie szufladkowania i jej niechęci, jest o zrozumieniu i jego braku, o przyjaźni, miłości w każdej możliwej odmianie, o nienawiści. O potrzebie bycia ważnym, zauważonym, kochanym. Jest o życiu, które jest tak skomplikowane, jak tylko się da.
W „Felix ever after” nie znajdziecie porywających zwrotów akcji i fabuły pędzącej na łeb, na szyję. Trzonem tej pozycji są rozmowy i myśli kłębiące się w głowie Felixa. Jednak są tak emocjonalne, tak dobre i wartościowe lub toksyczne, że żadne wybuchy i fajerwerki nie będą Wam potrzebne. Zapewniam Was.
Uwielbiam to, w jaki sposób możemy wejść wgłąb Felixa i zrozumieć, co czuje, mimo że jemu samemu ciężko jest opowiedzieć o tym Ezrze (Ezrowi?), tacie, Bex i innym. Szczerze mówiąc, z wieloma sprawami, nad którymi Felix rozmyśla lub nie potrafi sobie z nimi poradzić, jestem w stanie się utożsamić. Nie spodziewałabym się, że ten bohater będzie mi tak bliski, mimo oczywistych różnic.
Kilkukrotnie musiałam wstrzymać oddech, ponieważ wydarzyło się coś mocnego. Wpadałam w panikę razem z Felixem, czułam ten sam ból i niedowierzanie, ten sam stres. Gdzieś przeczytałam, że Felix jest egocentryczny, ale nie zgadzam się z tym. To fajnie, że walczył o siebie i za wszelką cenę chciał zrozumieć to, kim jest. Bo kto z nas tego nie chce? W dodatku przez większość życia cały świat traktował go, jak dziewczynę, więc tym lepiej, że chłopak tak zaciekle walczył o siebie. Gdybym to ja dostawała tak chamskie wiadomości, jak on, na pewno nie wdawałabym się dyskusję, wiedząc że nie warto karmić trolla. Jednak rozumiem potrzebę Felixa, by wytłumaczyć tej osobie, że się myli.
W książce było sporo ckliwych momentów, bohaterowie płakali albo histeryzowali, czy po prostu wychodzili. Podobało mi się to, że postaci wykazywały tyle emocji, tyle uczuć i próżno w tej książce szukać osób, które pozostają niewzruszone. Dzięki temu miałam wrażenie, że czytam o prawdziwych ludziach, a nie przerysowanych postaciach fikcyjnych. Dodam jeszcze, że ich nastrój się udzielał – też chciałam krzyczeć i płakać!
Bardzo polubiłam Ezrę i to, w jaki sposób na każdym kroku bronił Felixa. Polubiłam Declana, wiele zyskał przy bliższym poznaniu. Polubiłam Bex, osobę niebinarną, które starało się pomóc Felixowi od samego początku. Nie powiem Wam jednak, kogo nie lubię, bo musiałabym zaspoilerować dlaczego…
Jeśli jeszcze nie do końca kumacie temat transpłciowości, ta książka może rozjaśnić Wam wiele kwestii. Sprawy fizyczne, psychiczne, pewność i wątpliwości osób trans. Ja wyciągnęłam z niej naprawdę sporo.
W mojej pozytywnej ocenie nawet nie chodzi o to, czy książka była ciekawa, dobrze napisana, czy po prostu fajna, ale właśnie o to, jak JEST POTRZEBNA. Cytując dedykację osoby autorskiej: Dla młodych osób trans i niebinarnych. Jesteście piękni. Jesteście ważni. Jesteście idealni.

„ – Czytaliście taki artykuł o tym, czy kobiety mają w ogóle jakąś wartość, jeśli nie wyjdą za mąż i nie urodzą dzieci? – pyta Austin.
– Przynajmniej raz dziennie natrafiam na coś, po czym zastanawiam się, czy z ludźmi hetero wszystko jest w porządku.
– No i był też artykuł o tym, że przez seriale queer ludzie robią się homo.
– Bez kitu, aż do zeszłego roku nie widziałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„KOBIETA jako boski produkt ostateczny jest dziełem kompletnym, w jego świętej opinii DOSKONAŁYM. Jesteśmy całkowicie UDANE. Dlaczego więc od wieków Kościół, podważając decyzję samego Stwórcy, deklasuje kobietę do roli niewolnicy albo macicy za dwóch nogach pomykającej?”

Do recenzji „Apostazji katoliczki” zgłosiłam się, ponieważ tematyka religijna zawsze wywoływała we mnie silne emocje. Wybitnie denerwowała, bo od najmłodszych lat dostrzegałam w kościele katolickim ogromną ilość absurdów, zastraszanie, znęcanie psychiczne i; wybaczcie to określenie; zwyczajny kretynizm praktyk chrześcijańskich. Miejcie jednak na uwadze, że piszę to z perspektywy osoby, która wbrew własnej woli była zmuszana do udziału w życiu kościelnym, a nigdy tego nie chciała i nie lubiła. Byłam więc realnie KRZYWDZONA.
Moją motywację już znacie, teraz przejdźmy do tego, o czym w ogóle jest ta książka. Spodziewałam się, że będzie to zbiór przemyśleń autorki; pani Ewy Piprek; i historii z jej życia w kręgach chrześcijańskich. Okazało się, że nie tylko. Autorka przytacza całą masę wydarzeń historycznych związanych z Kościołem, opowiada o osobach (królach, księżach, papieżach), które na przestrzeni wieków wykazały się czymś szczególnym. Najczęściej katastrofalnym lub w najlepszym wypadku, negatywnym w skutkach. Szeroko rozprawia również o kościelnych manipulacjach i o tym jak Kościół nienawidzi kobiet.
Najbardziej spodobały mi się odniesienia oraz opowiastki prosto z Biblii. Pani Ewa w znakomity sposób wypunktowała co mawiał Jezus, a co przecież sprzeczne jest z praktykami kościoła, zostało przeinaczone albo pominięte we współczesnych naukach. W myślach wielokrotnie przyklasnęłam autorce, gdy ujawniała kościelne hipokryzje i machloje. Pani Ewa wyciągnęła z Testamentu najlepsze smaczki, które na lekcjach religii przemilczano. Wiedzieliście o tym, że Jezus miał przyrodnie rodzeństwo? Urodzone oczywiście przez Maryję. Tak, przez TĘ MARYJĘ, ponoć ZAWSZE DZIEWICĘ.
„Apostazja katoliczki” to jedna z tych pozycji, które są skarbnicą cytatów. Ogromnie podobał mi się dobór słów autorki, wielokrotnie tworzyła takie zdania, że mimowolnie parskałam śmiechem. Oczywiście z uznaniem! Pani Ewa ma cięty język, jest sarkastyczna, co w zestawieniu z wielką wiedzą i potężnym researchem dało naprawdę dobrą książkę.
Mam jednak mieszane uczucia do fragmentów, w których przytaczane było życie łóżkowe autorki. Nie chodzi mi o to, że w tej książce się znalazły, ale w jaki sposób zostały nam przedstawione.
Drobne zastrzeżenia również do samego wydania. W pewnym momencie brakuje części tekstu. Jedna ze stron zaczyna się w połowie zdania. Tekst został znacznie pomniejszony, co utrudniało czytanie, jednak domyślam się, że wydawnictwo robiło co mogło. Jak zapewne wiecie, ceny papieru wzrosły w stosunku do roku poprzedniego. Książka została wydana na białym papierze, przez co jest potwornie ciężka. Możecie się zdziwić, biorąc ją do rąk!
Podsumowując, książka naprawdę mi się podobała. Czy otworzyła mi oczy? Może nieco szerzej, bo zawsze miałam je otwarte. Dowiedziałam się wielu rzeczy, o których nie miałam pojęcia, mimo mojej odwiecznej niechęci do kościoła katolickiego. „Apostazja katoliczki” utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie chcę mieć z tą organizacją nic więcej wspólnego.
Polecam, jeśli wciąż szukacie drogi.

„KOBIETA jako boski produkt ostateczny jest dziełem kompletnym, w jego świętej opinii DOSKONAŁYM. Jesteśmy całkowicie UDANE. Dlaczego więc od wieków Kościół, podważając decyzję samego Stwórcy, deklasuje kobietę do roli niewolnicy albo macicy za dwóch nogach pomykającej?”

Do recenzji „Apostazji katoliczki” zgłosiłam się, ponieważ tematyka religijna zawsze wywoływała we mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zespół Follow Your Dreams jest u szczytu sławy. Tego lata muzycy organizują nad jednym z mazurskich jezior obóz dla swoich fanów. Przewidziane są cztery turnusy, a na nich zajęcia ze śpiewu, choreografii, gra w siatkówkę, wieczory przy ogniskach, konkursy, koncerty…
Do pracy w mazurskim ośrodku zatrudnia się Alicja. Świeżo upieczona absolwentka weterynarii. Jej rodzice są kucharzami dla obozowiczów i zespołu. Ona – pracuje jako kelnerka.
Młoda, delikatna dziewczyna w wianku z polnych kwiatów już pierwszego dnia zwraca uwagę wokalisty Follow Your Dreams – Nataniela. Znanego w sieci z tego, że niewiele o nim wiadomo, a już na pewno o jego miłostkach lub potencjalnych partnerkach.
Czy młodzi, którzy są przecież z dwóch zupełnie różnych światów, będą umieli odnaleźć wspólny język..?

Dla mnie lektura „Mamy tylko lato” była podróżą sentymentalną. Czułam tę samą beztroskę i wakacyjną sielskość, jak przy debiucie Klaudii Bianek, którym przed paroma laty byłam ogromnie zachwycona. Błogi klimat, sprytne pióro autorki i ciekawa historia powodowały, że nie sposób było oderwać się od tej książki. Nie będę oryginalna, jeśli napiszę, że fabuła przypominała mi film „Camp Rock”, który w czasach gimnazjum tak uwielbiałam.

Ogromnie podobał mi się kontrast między Alą, a jej przyjaciółką Maliną. Jedna spokojna i ułożona, druga za to wyszczekana i przebojowa. A mimo to, i jedna i druga zdobyła moją sympatię. Dopełniały się w taki sposób, w jaki powinny robić to prawdziwe przyjaciółki. Dziewczyny były dla siebie stworzone.

Nataniel to bardzo tajemnicza postać. Do samego końca nie wiemy, jakie skrywa sekrety, a mimo to, nie mamy poczucia, że młody mężczyzna nas oszukuje. Nie gwiazdorzy, nie przegina z alkoholem i imprezami, ani nie nadużywa swej popularności. Na każdym kroku udowadnia, że jest normalnym człowiekiem. Po prostu fajny facet!

W uczucie rosnące między bohaterami skłonna jestem uwierzyć. Może i stronice książki nie iskrzyły od chemii, ale relacja była jak najbardziej poprawna i przyjemna dla mnie, jako obserwatorki.

Na koniec – zakończenie. Chyba byłam wściekła porównywalnie do bohaterek. Na szczęście po kilku stronach wszystko się wyjaśniło, a powód przez który to nagle wszystko się posypało, był całkowicie zrozumiały. Nataniel kierował się zasadą ograniczonego zaufania, za co można go podziwiać, bo był naprawdę twardy w swoich postanowieniach.

Chyba nie mogłam trafić na lepszą książkę w te wakacje! Szczerza Wam ją polecam. Jest warta uwagi. Z niecierpliwością czekam na kolejne pozycje z serii „Wakacyjna miłość”. Jestem ogromnie ciekawa, o kim będą kolejne tomy.

Zespół Follow Your Dreams jest u szczytu sławy. Tego lata muzycy organizują nad jednym z mazurskich jezior obóz dla swoich fanów. Przewidziane są cztery turnusy, a na nich zajęcia ze śpiewu, choreografii, gra w siatkówkę, wieczory przy ogniskach, konkursy, koncerty…
Do pracy w mazurskim ośrodku zatrudnia się Alicja. Świeżo upieczona absolwentka weterynarii. Jej rodzice są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Każde wakacje w życiu Belly wyglądają tak samo. Dwa miesiące w domku nad morzem z bratem Stevenem i mamą, przyjaciółką mamy Susannah oraz jej synami Jeremiahem i Conradem. Belly wie jednak, że coś się kończy a nadchodzące wakacje będą inne. I tak też jest w rzeczywistości. Steven wyjeżdża, bo zbliża się czas wyboru college’u. Mama i Susannah ciągle wychodzą tylko we dwójkę, a w relacjach z braćmi Conradem i Jeremiahem coś diametralnie się zmieniło. Chłopcy nie patrzą na nią już, jak kiedyś.
Lekki, młodzieżowy romans, wakacyjny klimat, trójkąt miłosny i pióro Jenny Han. Dla mnie brzmi to naprawdę przekonująco. Byłam pewna, że historia trafi w moje gusta, bo przecież bardzo lubię tę autorkę. Oj, jak bardzo się myliłam.
Zacznijmy od roastu na główną bohaterkę. Jakaż to była wstrętna, rozpieszczona, egocentryczna, narcystyczna, niedojrzała, irytująca paskuda. Przysięgam Wam, że jeszcze nigdy nie spotkałam się z postacią, która byłaby w równym lub chociaż w podobnym stopniu dziecinna i nie widziała niczego, poza czubkiem własnego nosa. Ona miała za zadanie po prostu istnieć, a reszta ją wielbić. Bo wiecie, tego lata wyładniała, zasługiwała więc na wszystko, co najlepsze.
Conrad. Przez całą dobę obrażony na wszystko, ale tak naprawdę nikt nie wiedział na co. Wykłócał się, odpowiadał półsłówkami i ciągle trzaskał drzwiami. Zadufany w sobie, w nosie miał to, że krzywdzi swoją mamę, która była przecież wspaniałą osobą; i w swoim stanie; nie zasługiwała na takie traktowanie. Chyba miał być najdojrzalszym bohaterem, a zachowywał się niczym dziecko, któremu zabroniono grać na komputerze.
Jeremiah. Chyba miał być tym fajniejszym bratem. Szczerze mówiąc nie miał zbyt dużej roli w tej powieści, poza jednym momentem, który był tak bardzo od czapy, że nawet nie można go nazwać plot twistem.
W międzyczasie pojawił się jeszcze jeden chłopak, z którym Belly zaczęła randkować. Tak, mimo wielkiej miłości do Conrada i niezdecydowaniu, którego z braci powinna wybrać, uznała że fajnie byłoby spotykać się jeszcze z kimś jeszcze. W dodatku chłopcy uznali chyba, że mają większe prawa do Belly, niż ktokolwiek inny i od samego początku zachowywali się, jakby nie panowali nad własnymi żądzami i walczyli o dominację w stadzie.
Książka dzieli się na to, co było kiedyś i to, co jest teraz. Retrospekcje wypadły całkiem ciekawie, zwłaszcza gdy Belly opowiadała o lecie, w którym to wzięła ze sobą koleżankę i przez okrągłe dwa miesiące irytowała się, że ją w ogóle zabrała. Taka była zazdrosna o chłopców. Natomiast teraźniejszość… Zastanawiałam się, kiedy zacznie się coś dziać. I wiecie co? Nie doczekałam się. Miałam wrażenie, że Belly całymi dniami siedzi na werandzie i nic poza tym. Najciekawszy moment był wtedy, gdy zjadła tosta z serem.
Jak już wcześniej wspomniałam, Susannah była wspaniałą osobą i jedyną, która zasłużyła na sympatię w tym domu pełnym sfrustrowanych dzieciaków. Jej wątek zasługiwał na uwagę, ale powiedzenie Wam, o co w nim chodzi, byłoby dużym spoilerem.
Nieprawdopodobne było dla mnie to, że dwie kobiety mogły pozwolić sobie na dwumiesięczny wyjazd. Każdego roku. Od prawie dwudziestu lat. Susannah ponoć była bogata, co ją trochę usprawiedliwiało, ale mama Belly i Stevena..? Nie chce mi się w to wierzyć. Dodam jeszcze, że dialogi między mamami brzmiały, jakby rozmawiały ze sobą dwie nastolatki, a nie osoby dorosłe.
Cóż, zawiodłam się. Zadecydowałam, że po dwa następne tomy na pewno nie sięgnę. Ale może Wy będziecie przy tej serii bawić się lepiej.

Każde wakacje w życiu Belly wyglądają tak samo. Dwa miesiące w domku nad morzem z bratem Stevenem i mamą, przyjaciółką mamy Susannah oraz jej synami Jeremiahem i Conradem. Belly wie jednak, że coś się kończy a nadchodzące wakacje będą inne. I tak też jest w rzeczywistości. Steven wyjeżdża, bo zbliża się czas wyboru college’u. Mama i Susannah ciągle wychodzą tylko we dwójkę,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie wiem, jak Wy, ale ja nie przepadam za listami, które każdy musi przeczytać, spisem książek, które każdy musi znać. Bo nikt niczego nie musi. A jednak… Jeśli zawęzić nieco społeczność czytelników i uwzględnić w niej tylko fanów fantasy, uważam że osoby, które nie zdecydują się na przeczytanie „Wszystko pochłonie morze”, stracą naprawdę wiele.
Władzę po Jaspenie; księciu Sieldige; objąć ma jeden z jego rycerzy – Złoty Rycerz Oberon, Błękitny Rycerz Leto albo Cierniowy Rycerz Garreth. Mężczyźni znają się od dziecka i kochają, jak bracia. Gdy Oberon zostaje niespodziewanie zamordowany, a książę otruty, w Sieldige nastają niespokojne czasy. Leto wie, że jedyną nadzieją na uratowanie księcia jest utalentowana alchemiczka z Dzielnicy Luster – Aletha. Kobieta staje przed trudnym zadaniem, jakim jest sporządzenie antidotum na Pocałunek Syreny. Antidotum, którego do tej pory przecież nikt jeszcze nie uwarzył.
Świat stworzony przez Magdalenę Kubasiewicz jest ogromny, o czym przekonujemy się z każdym kolejnym rozdziałem. Za jedną historią, stoi pięć kolejnych. Każda z tych pięciu posiada drugie dno. Wszystko, co poznajemy w tej książce, łączy się w logiczną, spójną całość. Z satysfakcją odkrywałam nowe tajemnice. Przysłuchiwałam się dworskim intrygom. Poznawałam nieznane mi odcienie magii i magiczne istoty. Wstrzymywałam oddech, gdy dochodziło do kolejnych ataków.
Moja krew, podobnie jak krew Alethy, zawsze była bardziej słona i od zawsze ciągnęło mnie do morza. Dlatego mogłam poczuć tę historię całą sobą. Idealnie wpasowała się w moją estetykę. Wywarła na mnie ogromne wrażenie i doprowadziła do czytelniczego spełnienia.
Autorka dysponuje potężnym zasobem słów, dzięki czemu możemy delektować się ich doborem. Zachwyt nad fabułą – to jedno. Zachwyt nad bogatym słownictwem – drugie. Jeśli zwykle nie zwracacie na to aż tak wielką uwagę, przy tej pozycji zatrzymajcie się dłużej i zróbcie wyjątek.
Na pewno sięgnę po kolejne książki Magdaleny Kubasiewicz, bo już teraz, po jednej lekturze, wiem że jest jedną z moich ulubionych twórczyń. Chciałabym powiedzieć Wam więcej, jednak spoilerowanie będzie okrutne, biorąc pod uwagę to, jak wiele wartościowej treści skrywa „Wszystko pochłonie morze”. Fani fantasy – ja Was bardzo proszę – czytajcie tę książkę!

Nie wiem, jak Wy, ale ja nie przepadam za listami, które każdy musi przeczytać, spisem książek, które każdy musi znać. Bo nikt niczego nie musi. A jednak… Jeśli zawęzić nieco społeczność czytelników i uwzględnić w niej tylko fanów fantasy, uważam że osoby, które nie zdecydują się na przeczytanie „Wszystko pochłonie morze”, stracą naprawdę wiele.
Władzę po Jaspenie; księciu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Jego obsesja na punkcie leczenia czegoś, co nie jest chore, ani zepsute, przyprawia mnie o dreszcze.”

Witajcie, Wiedźmy. Z góry przestrzegam, że w niniejszej recenzji znajdują się spoilery do tomu pierwszego – „Te wiedźmy nie płoną”. Jeśli nie chcecie popsuć sobie zabawy, nie zaglądajcie dalej.
Po tym jak Łowca chciał spalić Hannah oraz Veronicę na stosie, główna bohaterka przeżywa koszmar. Mimo, że Benton został pojmany i czeka na proces, Hannah nie potrafi spać spokojnie. Wszędzie widzi jego twarz, miewa koszmary, trzyma się z dala od ognia. W dodatku nie potrafi już posługiwać się swoimi mocami, jak kiedyś. Udaje jej się to tylko w obecności swojej dziewczyny Morgan. Wiedźmy Żywiołów, Wiedźmy Czyniące i Wiedźmy Krwi łączą się przeciwko wspólnym wrogom. To właśnie Hannah jest kluczowym elementem, dzięki któremu Wiedźmy mogą pokonać Łowców. Jak poradzi sobie z tym pogrążona w żałobie; po stracie ojca; siedemnastolatka, skoro utraciła swoje moce?
Drugi tom serii ukierunkowany jest na walkę z Łowcami. Bohaterowie planują kolejne ataki, rekrutują nowe wiedźmy, szukają antidotum na broń Łowców, która pozbawia kolejne wiedźmy ich mocy. Gdzieś w tym wszystkim zatraciły się inne wątki. Miłość i przyjaźń, które tak dużą rolę odegrały w poprzednim tomie, tutaj zostały zmarginalizowane. Niestety, w mojej opinii, „Ten sabat nie upadnie” wypadł o wiele słabiej, niż pierwsza część przygód Hannah.
Ciężko tutaj dopingować głównej bohaterce, gdy tak wiele jej działań jest ryzykownych. Wielokrotnie naraża życie innych, a mimo to nikt nie ma o to do niej pretensji. Hannah ukrywa sporo istotnych spraw; choć naprawdę nie powinna; i rzuca oskarżenia na lewo i prawo. Ma wiele błyskotliwych pomysłów, które są później wykorzystywane przez wiedźmy do realizacji celu, przez co mam wrażenie, że tylko ona tutaj myśli i potrafi łączyć wątki.
Przyznam, że irytowały mnie zasady matki Hannah dotyczące zamykania drzwi w pokoju dziewczyny, gdy odwiedzała ją Morgan. Albo reakcja, gdy dowiedziała się, że dziewczyny spały w tym samym pokoju. Wiecie, tak jakby ich relacja miała opierać się tylko na jednym.
Atutem tej książki są na pewno plot twisty. Oczywiście nie mogę Wam powiedzieć, co dokładnie się wydarzyło, ale przyznam, że dla mnie niektóre wydarzenia były sporym zaskoczeniem. I tak, jak w poprzednim tomie, nie można było odgadnąć, kto naprawdę jest antagonistą.
Podobało mi się zakończenie tej dylogii oraz to, co wyniknęło z sojuszu zawartego między członkami Klanów. Ponownie – nie zdradzę, co zaszło. Napiszę tylko, że było to bardzo budujące i naprawdę fajne. Tak po prostu. Na końcu dostaliśmy wreszcie nieco więcej Gemmy, która jest moją ulubioną postacią i naprawdę fantastyczną przyjaciółką dla Hannah.
Podsumowując, ciągła gonitwa za Łowcami trochę mnie wymęczyła, przez co tego tomu, nie czytało się z taką fascynacją, jak poprzedni. Nie wyobrażam sobie jednak, nie dowiedzieć się, jak zakończyła się historia Hannah. Jeden z wątków nie został niestety rozwiązany, więc obawiam się, że jeszcze długo będę zastanawiać się, co mogło być dalej.

„Jego obsesja na punkcie leczenia czegoś, co nie jest chore, ani zepsute, przyprawia mnie o dreszcze.”

Witajcie, Wiedźmy. Z góry przestrzegam, że w niniejszej recenzji znajdują się spoilery do tomu pierwszego – „Te wiedźmy nie płoną”. Jeśli nie chcecie popsuć sobie zabawy, nie zaglądajcie dalej.
Po tym jak Łowca chciał spalić Hannah oraz Veronicę na stosie, główna...

więcej Pokaż mimo to