Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Widzisz, że w pobliskiej elektrowni coś się zdarzyło. Co robisz?

Widzisz (albo chociaż słyszysz), że całej okolicy zjeżdżają wozy strażackie. Co robisz?

Znasz się ze wszystkimi sąsiadami, jeśli nie z połową miasta, widzisz, że sąsiedzi pracujący w elektrowni nie wrócili do domu ze zmiany. Co robisz?


Zaczynasz panikować i pospiesznie się pakować? Nie w ZSRR. W ZSRR lata propagandy, że promieniowanie jest tak bezpieczne jak twoja parówka na śniadanie, puszczasz luzem dzieci, żeby sobie pobiegały po podwórku, wywieszasz pranie i generalnie zachowujesz się, jakby nic się nie stało. I nie wynika to z głupoty, niewiedzy, nieodpowiedzialności, ignorancji, ani niczego takiego. Raczej z wiary w potęgę kraju, w którym żyjesz i w atom, który przecież jest określany mianem pokojowego. Przez lata wpajano Ci, że energia atomowa to nauka niemal bogów, a już na pewno, dzięki niej twój kraj to potęga światowa i nigdzie indziej nie jest tak bezpiecznie, tak miło jak u was. Dookoła słyszałeś, że atom, że elektronie, że energia, że rozwój, że wszystko prężnie idzie, że cud, miód i orzeszki, że wszystko idzie zgodnie z planem. Dlaczego więc masz być zestresowany, do jasnej, ciasnej, w Prypeci (i okolicach) dnia 26.04.1986r.? Bo coś wybuchło? No i? I czy w ogóle coś słyszałeś? Nie, bo smacznie spałeś. Jeszcze przy otwartym oknie, bo przecież gorąco. Od rana powoli trzeba będzie się szykować na pochody pierwszomajowe. Poza tym czy władza kazała uciekać? Czy władza poinformowała Cię, że coś jest nie tak? Nie, tym bardziej nie ma czym się przejmować. Weź też pod uwagę fakt, że mąż tej spod 3 na pierwszym piętrze pracuje w elektrowni, co prawda nie wrócił ze swojej zmiany, ale też nie dzwonił, że coś się stało. Bo przecież kto jak kto, ale sąsiad to z pewnością by Cię poinformował, że masz spitalać gdzie pieprz rośnie, a nawet jeszcze dalej.

Problem tylko w tym, że sąsiad z elektrowni nie może zadzwonić nawet do swojej żony, bo mu KGB właśnie odcięło telefon, żeby żadna informacja nie przedostała się poza budynek. Bo KGB już jest na miejscu, zaraz zjadą się wszystkie szychy nie tylko z okolicy, ale i z Moskwy i Kijowa. I będą się naradzać - co zrobić? Bo na pytanie jak to się stało, będzie jeszcze czas odpowiedzieć. I trzeba przyznać, że na ten moment nikt za bardzo nie wie jak to się stało. Ale nic to, teraz pilnie trzeba ugasić, to co płonie i wytwarza radioaktywną chmurę, która o tej porze już się rozprzestrzeniła na pół Europy. Tylko jak? Gorbaczow już wie? I po co? Przecież sobie tu sami dadzą radę. A teraz trzeba będzie kłamać, żeby nie podnosić paniki, poza tym kto to słyszał, żeby coś produkcji ZSRR się popsuło? Szok. ZSRR popełniło gdzieś błąd? Chory jesteś? Nawet tak nie żartuj.

Jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć o przemyśle energii atomowej, promieniowaniu (naprawdę opisane w sposób przystępny), poznać przyczyny, dokładny przebieg wydarzeń katastrofy i jej konsekwencje oraz to jaki miała ona wpływ na środowisko i politykę lokalną i globalną z czystym sumieniem odsyłam do książki „O północy w Czarnobylu”. Autor przekopał się przez archiwa, dokumenty, plany, przejrzał raporty, zdjęcia, filmy z miejsca katastrofy, rozmawiał osobiście z ludźmi, którzy przeżyli ten koszmar bezpośrednio w elektrowni lub Prypeci. Rzetelny, ujmujący kwestię Czarnobyla w sposób kompleksowy reportaż autorstwa Adama Higginbothama to nie tylko publikacja dla zainteresowanych tematyką Czarnobyla, ale myślę, że potrzebna i ważna lektura dla wszystkich czytelników. Jednym słowem : Polecam.

Ps. Są też zdjęcia, które okazują się być cennym uzupełnieniem.

Widzisz, że w pobliskiej elektrowni coś się zdarzyło. Co robisz?

Widzisz (albo chociaż słyszysz), że całej okolicy zjeżdżają wozy strażackie. Co robisz?

Znasz się ze wszystkimi sąsiadami, jeśli nie z połową miasta, widzisz, że sąsiedzi pracujący w elektrowni nie wrócili do domu ze zmiany. Co robisz?


Zaczynasz panikować i pospiesznie się pakować? Nie w ZSRR. W ZSRR lata...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Praktyczne podejście do tematu rzeki….
Dlaczego praktyczne? Książka jest oszczędnością czasu samą w sobie, ponieważ jest krótka i bardzo szybko można przez nią przebrnąć. Czyli nie dość, że jest źródłem wielu praktycznych wskazówek odnośnie czasu, to jeszcze swoja objętością chroni nas przez jego marnotrawieniem. To samo dotyczy rozdziałów, które są syntetyczne, ale treściwe. Autor proponuje 25 strategii na polepszenie efektywności i spojrzenie na rzeczy w zupełnie inny sposób. W kontekście niesłychanej mody na organizację czasu, mnogości coachów, psychologów, businessmenów i wszelkich innych doradców podejmujących się tej tematyki – rady zaproponowane przez pana Vincenta Harrisa są całkiem oryginalne, a przede wszystkim sensowne. Podoba mi się język – prosty, konkretny, zrozumiały. Chociaż miejscami utrzymany w manierze wykładu, szkolenia, co w człowieku wzbudza nieufność, pewnego rodzaju czujność i chęć odnalezienia „ukrytych haczyków”. Ale bez obaw – tutaj ich nie ma, bo klarowność to następny atut tej książki.

Plusem jest też dobór porad, które układają się w jedną strategię „małych kroków”. Pan Harris nie proponuje nic radykalnego, nic co wymaga od nas zmiany swojego życia o 180 stopni, a jedynie podpowiada jakie innowacje możemy wprowadzić do naszego obecnego rozkładu dnia. Część z propozycji jest tak banalna, że człowiek prawdopodobnie sam by na nie nie wpadł (np. uporządkowanie skrzynki mailowej w 3 folderach!).

Niniejsza lektura może życia cudownie nie odmieni, ale z pewnością dostarczy udoskonaleń, które mogą ułatwić nasze funkcjonowanie i zredukują poziom stresu. Lwią część rad można stosować od razu, więc nie pozostaje mi nic innego jak przejść do działania, a wszystkim życzyć owocnej i przyjemnej lektury.

Ps. Powalające jest tylko zdjęcie autora…. Ten wystudiowany dzióbek ;) Bezcenny widok

Praktyczne podejście do tematu rzeki….
Dlaczego praktyczne? Książka jest oszczędnością czasu samą w sobie, ponieważ jest krótka i bardzo szybko można przez nią przebrnąć. Czyli nie dość, że jest źródłem wielu praktycznych wskazówek odnośnie czasu, to jeszcze swoja objętością chroni nas przez jego marnotrawieniem. To samo dotyczy rozdziałów, które są syntetyczne, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ach, cóż to za podróż! Malownicze krajobrazy - zielone, naturalne wyspy z przepięknymi plażami, nieskazitelnie czystą wodą, palmami oblepionymi kokosami oraz unikatowa flora i fauna. Czy ktoś ma inny obraz Oceanii? Czy na hasło Tahiti, Markizy, czy Hawaje wyobraźnia nie podsuwa obrazów nie-wiadomo-ilu-gwiazdkowych hoteli wśród przejrzystej toni oceanu, soczystej zieleni lasów i… drinów w skorupce kokosa? ;) Ewentualnie jeszcze skojarzenie wielkich kamiennych posągów z Wyspy Wielkanocnej. Bosko, prawda?

Paul Theroux wprowadza nas w świat, któremu nie można odmówić uroku i piękna, lecz który nie jest taki sielski i spokojny. Podróż rozpoczyna w Nowej Zelandii, a szlak przygód wiedzie przez m.in. Australię, Trobriandy, Wyspę Cooka, Samoa Zachodnie i Amerykańskie, Tahiti, Markizy, Wyspę Wielkanocną i Hawaje. Autor skrupulatnie opisuje przyrodę, wyjątkowe gatunki zwierząt i roślin. Palmy, kokosy, lasy, transparentna, czysta woda – wszystko się zgadza. Ale czy Theroux znalazł raj na ziemi?

W centrum zainteresowań autora pozostaje człowiek – jego system wierzeń, poglądy, historia i nastawienie do otoczenia. Zarówno powierzchowność napotkanych ludzi, jak i ich charaktery zostały przedstawione bez ubarwień, surowo, a co najważniejsze bez narzucania swoich opinii. Owszem, pojawiają się miejscami subiektywne komentarze autora, ale są one nienachalne i pozostawiają miejsce na własny osąd danej sytuacji, czy problemu. Czytelnik poznaje małe społeczności i ich konflikty, obyczaje, postrzeganie historii, świata, czy spraw bieżących. Świat widziany oczami Theroux jest światem zaniedbanym, przybrudzonym, momentami niedostępnym, prostackim, czy nawet agresywnym. Swoje trzy grosze dorzuca „reszta świata” (np. japońskie inwestycje, próby nuklearne Francuzów). Nie wszystko jest jednak takie czarne i podłe! Pojawia się również wiele pięknych, szlachetnych osób, a samego autora spotyka wiele przyjemnych zdarzeń.

Trzeba mieć na uwadze, że autor podróżował po Oceanii na początku lat 90., a poziom eksploatacji części wspomnianych wysp uległ wzrostowi, chociażby przez sektor usług turystycznych. Wszak w ostatnich latach ten rejon świata jest pożądaną wakacyjną destynacją. Za czasów wypraw autora wyspy te były niemal pustkowiem, z maluczkimi „oazami” dla turystów (poza Hawajami).

Słowem, reportaż pierwsza klasa! Region świata, który dla większości jest kilkoma drobnymi kropkami gdzieś na Pacyfiku, w ręku Theroux rozkwita, nabiera barw i znaczenia. Chociaż może się wydawać, że są to tereny etnicznie i kulturowo jednolite i powiązane ze sobą, to nic nie jest tutaj takie oczywiste. Autor przemierzając kilkutysięczną trasę dowodzi różnorodności, odmienności i indywidualnego charakteru każdego zakątka. Tytułowe wyspy są magiczne pod wieloma względami, ale czy aby na pewno szczęśliwe?

Polecam wszystkim.

Ach, cóż to za podróż! Malownicze krajobrazy - zielone, naturalne wyspy z przepięknymi plażami, nieskazitelnie czystą wodą, palmami oblepionymi kokosami oraz unikatowa flora i fauna. Czy ktoś ma inny obraz Oceanii? Czy na hasło Tahiti, Markizy, czy Hawaje wyobraźnia nie podsuwa obrazów nie-wiadomo-ilu-gwiazdkowych hoteli wśród przejrzystej toni oceanu, soczystej zieleni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy jest to pozycja odkrywcza? Nie, nie jest. Ale porządkuje nieco myśli i… miło się ją czyta. Podstawą całej filozofii Malliki Chopry jest „intencja” rozumiana jako wyraz ludzkich aspiracji, pragnień na różnych płaszczyznach życia – fizycznej, duchowej i emocjonalnej. Autorka przekonuje nas do pozytywnego myślenia i zdefiniowania swoich potrzeb, które stanowić mają wyznaczniki naszej drogi do spełnienia. Koncepcja może nieoryginalna, ale jak wspomniałam stanowi bardzo przyjemną lekturę. Pani Chopra przedstawia swój szlak poszukiwań więcej radości, sensu i równowagi w życiu. Przywołuje liczne przykłady ze swoich doświadczeń, jak i osób z jej otoczenia, którym udało się być szczęśliwym, a także osiągnąć konkretne cele dzięki intencjom i… pomocy innych ludzi oraz wszechświata (!), któremu wiele zawdzięczamy.
Mocną stroną książki jest proponowany zestaw ćwiczeń na zakończenie każdego rozdziału – czyli po kolejnym etapie autorskiego programu INTEN, którego celem jest osiągnięcie porozumienia i totalnego spokoju z samym sobą, jak i życie w zgodzie z otaczającym nas światem. Zaletą jest również język sprzyjający rozluźnieniu ( ;) ), czyli trudne sprawy opisano prosto, lecz treściwie i pięknie, a styl sam w sobie wywołuje pozytywne myśli. Widać pasję i szczere przekonanie autorki w to co pisze, a to chyba równie ważne co sama treść książki.
Nie przedłużając – parafrazując Mallikę: moją intencją jest, aby Państwo to przeczytali :D A tak na serio, to polecam zapoznać się z „Pomysłem na dobre życie” wszystkim, którym brakuje w życiu energii, pozytywu, optymizmu itp. oraz wszelkim couchom, pasjonatom, ciekawskim i innym - może na kolana nie rzuci, świata do góry nogami nie wywróci, ale bez wpływu nie pozostanie, a mam nadzieje, że chociaż zainspiruje lub zaciekawi tematyką uważności, zdrowia i psychologii.

Czy jest to pozycja odkrywcza? Nie, nie jest. Ale porządkuje nieco myśli i… miło się ją czyta. Podstawą całej filozofii Malliki Chopry jest „intencja” rozumiana jako wyraz ludzkich aspiracji, pragnień na różnych płaszczyznach życia – fizycznej, duchowej i emocjonalnej. Autorka przekonuje nas do pozytywnego myślenia i zdefiniowania swoich potrzeb, które stanowić mają...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Trzy po 33 Jerzy Bralczyk, Andrzej Markowski, Jan Miodek
Ocena 7,1
Trzy po 33 Jerzy Bralczyk, And...

Na półkach: ,

Człowiek dowiaduje się, że połowa wyrażeń, których używa jest ... niepoprawna ;) Polecam!

Dla tych co czytali: język polski 2.0

Człowiek dowiaduje się, że połowa wyrażeń, których używa jest ... niepoprawna ;) Polecam!

Dla tych co czytali: język polski 2.0

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To jedna z tych książek, którą z jeden strony ma się ochotę rzucić w kąt i zapomnieć, a z drugiej czytać i czytać i najlepiej jakby nigdy się nie skończyła. Na mnie bardzo wpłynęła - przechodziłam cały wachlarz emocji, od sympatii, po chęć mordu niemal wszystkich bohaterów, chodziłam poirytowana na wszystko i wszystkich.

W skrócie - polecam wszystkim!

To jedna z tych książek, którą z jeden strony ma się ochotę rzucić w kąt i zapomnieć, a z drugiej czytać i czytać i najlepiej jakby nigdy się nie skończyła. Na mnie bardzo wpłynęła - przechodziłam cały wachlarz emocji, od sympatii, po chęć mordu niemal wszystkich bohaterów, chodziłam poirytowana na wszystko i wszystkich.

W skrócie - polecam wszystkim!

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Proszę Państwa - można napisać dobrą, ciekawą i bardzo konstruktywną książkę o chaosie, którym jest Wielkie Jabłko. Autorka opowiada dzieje NYC przez pryzmat... architektury. Jest to bardzo ciekawe podejście, osadzające w czasie i przestrzeni wydarzenia, o których człowiek (nawet średnio zainteresowany tematem) usłyszał. Od razu trzeba sobie powiedzieć, że autorka w swym reportażu, skupia się przede wszystkim na historii Manhattanu, co w tym przypadku bardzo porządkuje myśli czytelnika. Dużym plusem wydania jest, uwaga, uwaga.....mapka! Może nie czytałam dużo książek o ww metropolii, ale z tych, które trafiły do mych rąk – żadna nie miała nawet skrawka planu czy innego tworu mapoidalnego/ mapopodobnego. Tutaj mamy mapę Manhattanu z siatką ulic i zaznaczonymi dzielnicami oraz budynkami, dzięki którym autorka opowiada nam historię miasta. Można praktycznie podejść do czytelnika? Można! Wszystkim przyszłym autorom lub tym, którzy planują kolejne wydania już istniejących publikacji o Nowym Jorku polecam ten zabieg.
Pod względem merytorycznym nie znalazłam minusów. Autorka z pasją i empatią wprowadza nas w kolejne etapy rozbudowy, snując opowieści o bohaterskich przybyszach (bez zbędnego patosu), ich marzeniach, ale i ich późniejszych realizacjach. Dokonuje tego poprzez opisy kolejnych dzielnic i budynków, które okazywały się przełomowe dla mieszkańców i dla samego miasta. Wraz z imigrantami zwiedzimy Lower East Side, East Village, Little Italy, Chelsea, Times Square, Brodway czy Central Park. Odwiedzimy najbardziej charakterystyczne budowle takie jak m.in. Chrysler, Kościół Trinity, Grand Central Station, czy Empire State Building. Owszem są to obiekty, które chyba każdy zna, ale czy każdy zna historie i ciekawostki, które wiążą się z ich tworzeniem? Autorka serwuje nam esencję tego miasta, doprawiając ją niuansami i smaczkami, nie odrywając jej od problemów techniczno-prawnych czy atmosfery społecznej. Miejscami opisy są niemal poetyckie, ale mimo to cały czas czytelnik dowiaduje się konkretów. Tylko trzeba się skupić ;)
Miałam przyjemność zanurzyć się w tej lekturze około 2 lata temu, ale wciąż pamiętam wiele faktów. I z przyjemnością sięgnę po nią ponownie, aby odświeżyć szczegóły. Jeśli ktoś lubuje się w literaturze (około)urbanistycznej lub chciałby po prostu się zapoznać z miastem, to z serii amerykańskiej Wydawnictwo Czarne wypuściło jeszcze „Detroit. Sekcja zwłok Ameryki”. Niestety, jeszcze się z nią nie zapoznałam, ale po „Nowym Jorku” pani Rittenhouse jest bardzo pozytywnie nastawiona, poza tym dla mnie Czarne = solidny reportaż. W skrócie: polecam.

Kilka cytatów:

„Carnegie, wówczas jeden z najbogatszych ludzi w Ameryce, wierzył, że posiadanie fortuny to przede wszystkim zobowiązanie wobec reszty społeczeństwa”

„Najlepszą metodą polepszenia życia wspólnoty jest dostarczenie jej drabiny, po której ci, którzy zechcą mogą się wspinać”

„Człowiekowi, który się do czegoś zabiera, zazwyczaj przyświecają dwie intencje – dobra oraz prawdziwa”

Proszę Państwa - można napisać dobrą, ciekawą i bardzo konstruktywną książkę o chaosie, którym jest Wielkie Jabłko. Autorka opowiada dzieje NYC przez pryzmat... architektury. Jest to bardzo ciekawe podejście, osadzające w czasie i przestrzeni wydarzenia, o których człowiek (nawet średnio zainteresowany tematem) usłyszał. Od razu trzeba sobie powiedzieć, że autorka w swym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mam mieszane uczucia. Na początek pochwały - nie można odmówić rzetelności w zbieraniu materiałów i tekstów źródłowych, co owocuje zgłębieniem tematu i rozległą wiedzą autora. Pod względem języka i warsztatu- reportaż bardzo dobry, nie ma żadnego zbędnego owijania w bawełnę, są konkrety napisane przystępnie i klarownie. Temat szalenie interesujący, bo o kondycji mieszkalnictwa w Polsce. Prócz pracy archiwalnej autor poświęcił się też rozmowom z ludźmi w różnym wieku, z różnym statusem materialnym, cywilnym i różnym bagażem doświadczeń w kwestii wynajmu lub kupna mieszkania. Efektem są historie mrożące krew w żyłach (serio!), niektóre „ku przestrodze”, niektóre ironiczne, inne dające nadzieje, ale wszystkie dramatyczne, wywierające wrażenie na czytelniku i dające mu wiele do myślenia.

Pierwsza część traktuje o rozwoju budownictwa społecznego w międzywojniu na przykładzie Warszawy (przytoczone są przykłady m.in. Towarzystwa Osiedli Robotniczych i Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa – jako instytucje „wojujące” o szarego, ubogiego Kowalskiego, którego nie stać na podstawowe prawo, czyli własny kąt). Osobiście wielu rzeczy się dowiedziałam, a autor sięgając do wielu materiałów źródłowych opowiedział całość w sposób logiczny i niezwykle interesujący. Druga część stanowi przeskok do czasów nam współczesnych, czyli okres od lat 90. XX w., gdzie przedstawione są prawdziwe historie ludzi oszukanych przez system. W większości są to opowieści bardzo brutalne, surowe i przerażające, człowiekowi aż nie chce się wierzyć, że takie rzeczy dzieją się w teoretycznie cywilizowanych kraju (swoją drogą śmiesznie musiałam wyglądać w tramwaju z rozdziawioną szczęką i wybałuszonymi oczami ;) ). Kolejne opowieści o marzeniach w relacji do rzeczywistości, o kredytach, wynajmach, czy „czyszczeniach” kamienic stanowią kolejne [tytułowe] piętra.

I żeby nie było, ale naprawdę uważam powyższą lekturę za szalenie ekscytującą, o ile wypada użyć takiego sformułowania wobec kłopotów bohaterów. Polecam wszystkim, w szczególności miłośnikom urbanistyki, architektury i polityki mieszkaniowej naszego kraju.

Mam jednak pewne spostrzeżenia (bo zarzut to za dużo powiedziane) merytoryczne. Jak wspomniałam autor skupia się na warszawskich „barakach: w międzywojniu, po czym przeskakuje od razu do lat 90. XX w., a następnie przytacza wiele przykładów już z lat 2000 -2014. Mniemam, że był to zabieg celowy, ponieważ pan Springer skupia się przede wszystkim na negatywnych sytuacjach, problemach ludzi mniej zamożnych i kłopotach obecnej sytuacji mieszkaniowej w naszym kraju. A co z latami Polski Ludowej? Można wszystko powiedzieć o PRL (nie żyłam w tamtych czasach, ale mam nadzieję, że nigdy nie wrócą), ale jednak wtedy powstało bardzo wiele blokowisk, w dodatku władza, aby stłamsić inteligencję, stawiała biednego robotnika bardzo wysoko w hierarchii (oczywiście w teorii). Wiem, że mieszkania dostawało się raczej po układach, znajomościach i tym podobnych, ale jednak w tym okresie właśnie do bloków sprowadziło się wiele robotniczych rodzin oraz osób emigrujących ze wsi. Nie mam tak rozległej wiedzy jak autor „13 pięter”, bo nie szperałam w archiwach, ale uważam, że dla wielu ludzi był to mimo wszystko „awans” społeczny. Oczywiście, obecnie większość blokowisk powinno się już rozebrać ze względu na standardy (co zresztą zauważa autor), jednak nie można zapominać o (i/lub ignorować) tylu latach w budownictwie mieszkalnym, które jednak w pewien sposób zaspokoiły „głód” mieszkaniowy Polaków w tamtym okresie, a wpłynęły znacząco na krajobraz wielu polskich miast.

Druga uwaga – w książce przewijają się opinie osób, które stacjonują (bo to chyba najwłaściwsze określenie) w mieszkaniach wynajętych. I tutaj znowu do autora zgłosiły się przeważnie osoby, które trafiły na cwaniaków, złych do szpiku kości ludzi, bezduszne istoty nastawione na zysk. Zgadzam się - pewnie takich jest sporo, kto jak nie człowiek człowiekowi wilkiem…., ale nie wierzę, że wszyscy są źli. W książce jest raptem jeden pozytywny przykład pani, która wynajmuje ludziom mieszkanie i traktuje ich jak swoje wnuki.
Na dodatek jest jeszcze kwestia…indywidualizacji wynajmujących mieszkań, czyli wsadzenia kwiatków, zdjęć, obrazów i wbicie „gwoździa” w ścianę. Bohaterowie zwierzający się panu Filipowi bardzo na to narzekają, a ja jestem ciekawa, czy sami by na to pozwolili, gdyby komuś wynajmowali mieszkanie. Oczywiście wszystko to jest kwestia dogadania się (a można!). Poza tym dlaczego to właściciel mieszkania musi być bestią? Czasami jest tak, że to najemcy potrafią być nie fair – zdemolować mieszkanie, nie płacić, urządzić sobie burdel (znam taki przypadek). Takich przykładów w książce nie ma, a w życiu sporo by się znalazło. W wielu przypadkach to nie system kuleje, tylko dialog między ludźmi.

Wiem, że koncentracja na negatywnych kwestiach kondycji mieszkalnictwa to zabieg autora, ale też pośrednio dobór rozmówców – wszak zostali przez autora zaproszeni do zwierzeń. Może warto byłoby teraz przedstawić nieco inny punkt widzenia? Z pewnością taka pozycja byłaby istotnym dopełnieniem (stąd te mieszane uczucia – zabrakło momentami szerszego przedstawienia tematu, bardziej obiektywnego, mówiąc kolokwialnie „z każdej strony”). Zdaję sobie sprawę, że mieszkalnictwo to temat rzeka, a „sfokusowanie się” na daną tezę jest jedną z możliwości opisania problemu, bo wszystkiego nie da się opisać w jednej książce. Ale może byłby to dobry przyczynek do jakieś ogólnokrajowej dyskusji? J


Mimo moich (przydługich) uwag, polecam wszystkim lekturę „13 pięter” – niezwykle interesującej, otwierającej oczy na wiele kwestii, a i ciekawej lekcji historii (pierwsza część książki). Bohaterom reportażu, życzę, aby osiągnęli upragnioną stabilizację.

Mam mieszane uczucia. Na początek pochwały - nie można odmówić rzetelności w zbieraniu materiałów i tekstów źródłowych, co owocuje zgłębieniem tematu i rozległą wiedzą autora. Pod względem języka i warsztatu- reportaż bardzo dobry, nie ma żadnego zbędnego owijania w bawełnę, są konkrety napisane przystępnie i klarownie. Temat szalenie interesujący, bo o kondycji...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Zacznij czytać tę książkę, a zapomnisz, że istnieje normalny świat”- tak zachęca czytelników Stephen King do przeczytania „Przejścia” autorstwa Justin`a Cronin`a. Skusiłam się - w końcu pisarz uznawany przez wielu za mistrza horroru poleca. I jak na sceptyka wobec literatury z zakresu zombiowampirowej to przyznaję bez bicia, że podobało mi się. Powiem więcej - dałam się wciągnąć :)

Ale po kolej – książka jest podzielona tak naprawdę na dwie części – pierwsza opisuje „Projekt Neo” i eksperymenty biologiczne przeprowadzane w tajnej bazie amerykańskiej w Kolorado, w wyniku których ludzie zamieniają się w wampiry (zwane przez bohaterów wirolami) - potem tylko chaos, śmierć i kurtyna w dół. Druga, postapokaliptyczna, traktuje o losach niewielkiej grupy ludzi, żyjących w kolonii na terenie Republiki Kalifornijskiej 90 lat później. Obie części zespolone są postacią kilkuletniej dziewczynki imieniem Amy, której podczas badań wszczepiono zmutowany wirus i która po 90 latach pojawia się u bram kolonii. Dziewczynka, a także fakt, iż wspólnocie kończą się zasoby energetyczne, niezbędne do podtrzymania względnego bezpieczeństwa, są impulsem do rozpoczęcia niebezpiecznej ekspedycji niewielkiej grupki ludzi mających nadzieję na ocalenie. Celem podróży jest Kolorado – kolebki zarazy.

Powyższa historia jest mieszanką przygody, thrillera, a wszystko to okraszone delikatnie hollywoodzkim rozmachem klasy B. Idealna lektura na lato i/lub dla całkowitego relaksu. Wartka akcja z pierwszych stron, gdzieś po środku książki się rozmywa (chociaż z drugiej strony trzeba uspokoić czytelnika i przedstawić monotonny, spokojny żywot „osadników”), aby wrócić z impetem pod koniec powieści. Język nieskomplikowany, a przez to stworzony na wakacje ;) Całość naprawdę wciąga. Jedyne nad czym mógłby pan Justin popracować to budowanie bardziej charyzmatycznych postaci, bo te w „Przejściu” są raczej miałkie i momentami nijakie (może poza przywódczą Alicią). Odrobinę więcej pieprzu i czuszki panie Cronin!

„Przejście” jest pierwszym tomem Trylogii Przejścia, posiadam też część drugą i z chęcią po nią sięgnę, a jak wyjdzie trzecia to i na nią się skuszę. Dla rozluźnienia książka bardzo dobra. Jeśli ktoś jednak nie chce się zrelaksować i szuka intelektualnych uniesień, wyżyn emocjonalnych, tudzież psychodelicznych arcydzieł to polecam tą pozycję pominąć ;)

„Zacznij czytać tę książkę, a zapomnisz, że istnieje normalny świat”- tak zachęca czytelników Stephen King do przeczytania „Przejścia” autorstwa Justin`a Cronin`a. Skusiłam się - w końcu pisarz uznawany przez wielu za mistrza horroru poleca. I jak na sceptyka wobec literatury z zakresu zombiowampirowej to przyznaję bez bicia, że podobało mi się. Powiem więcej - dałam się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Najnowsza powieść Umberto Eco, czyli „Temat na pierwszą stronę” to wbrew pozorom „lekkie czytadło” jak na rangę tego autora.

Pan Colonn, dziennikarz bez większych osiągnięć, dostaje zlecenie bycia ghostwriterem. Ma napisać książkę o powstawaniu czasopisma, którego redaktorem naczelnym zostaje Pan Simei (docelowy autor książki). Czasopismo, którego powstanie Colonn ma napisać [w formie bestselleru] i jednocześnie, którego częścią się staje, to eksperyment bez gwarancji, że gazeta kiedykolwiek się ukaże. Wiąże się to z „pobudkami” prezesa-wydawcy, którego jedynym celem jest wejście do „świata salonów i finansjery”. Zebrana grupa dziennikarzy dostaje rok, aby opracować „zerowy” numer. I tu zaczyna się cała zabawa – wybieranie tematów, ujednolicenie języka, wybieranie grupy docelowej, w połączeniu z sensacją, niespełnionymi ambicjami i osobistym życiowym bałaganem.

Zgadzam się z opinią, że powyższa pozycja nie jest arcydziełem; śmiem wręcz twierdzić, że gdyby nie „Umberto Eco” na okładce większość ludzi przeszłaby obok tej książki obojętnie. Nie jest to też powieść zapadająca szczególnie w pamięć, chociaż mechanizmy powstawania poszczególnych artykułów, pogoń za sensacją i jej konsekwencje są ciekawe, a momentami przerażające. Ale to już było. Pan Eco nie zaserwował tym razem niczego nowego, odkrywczego. Ot napisana z polotem obyczajówka z licznymi odniesieniami do historii i kultury Włoch (których znajomość przy czytaniu mile widziana, chociaż w stopniu średnim).


Dziękuję za uwagę, a panu Umberto Eco gratuluję uzyskania doktoratu honoris causa na Uniwersytecie Łódzkim.

Najnowsza powieść Umberto Eco, czyli „Temat na pierwszą stronę” to wbrew pozorom „lekkie czytadło” jak na rangę tego autora.

Pan Colonn, dziennikarz bez większych osiągnięć, dostaje zlecenie bycia ghostwriterem. Ma napisać książkę o powstawaniu czasopisma, którego redaktorem naczelnym zostaje Pan Simei (docelowy autor książki). Czasopismo, którego powstanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pierwsze spotkanie z twórczością autora, nagrodzonego w 2010 Nagrodą Nobla (którego tak się obawiałam) uznaję za bardzo przyjemne. Zaczęłam przygodę z Llosą od „Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki”, która to książka stanowi przede wszystkim wariację na temat miłości – ukazuje jej przeróżne oblicza – od inspirującej, uskrzydlającej, po toksyczną i perwersyjną. Bohaterem historii jest Ricardo – prostolinijny (to nie zarzut), dobry mężczyzna, który od młodzieńczych lat zakochany jest w niegrzecznej dziewczynce – typowej famme fatale, która pojawia się i znika w różnych etapach życia Ricarda. Dziwnym splotem okoliczności ich drogi przecinają się w m.in. Paryżu, Londynie, czy Japonii, co doprowadza bohatera do wewnętrznej destrukcji, ponieważ nie jest w stanie pokochać żadnej innej kobiety poza tą, która nim otwarcie gardzi. Sama zainteresowana nie godzi się na bycie z kimś a) biednym (a nasz bohater należy do klasy średniej), b)z kimś do kogo cokolwiek czuje poza obojętnością. Mężczyzn traktuje iście przedmiotowo.

Kunszt i finezja Llosa w budowaniu fabuły oraz postaci biją z każdego zdania. Czytelnik zapamiętuje nawet drugo-/trzecioplanowe postaci, które są niezwykle barwne, w dodatku nie ma bohatera „zbędnego” – każdy ma swoje zadanie do spełnienia.. Niemal każda postać wzbudza emocje - nawet kolejni mężowie/partnerzy „niegrzecznej dziewczynki”. A już jak człowiek czyta o wyczynach tytułowej „dziewczynki” to z miejsca ma ochotę ją udusić! Ricardo natomiast budzi sympatię (chociaż człowiek czasami też ma ochotę nim potrząsnąć,aby ułożył sobie życie).

Dodatkowa wartość powieści to próba przybliżenia sytuacji politycznej Peru, o którym nie oszukujmy się, większość ma mgliste pojęcie. W książce autor przemyca zarys sytuacji politycznej i rozwoju kraju w drugiej połowie XX w., w listach od wujka do Ricarda.

Jednym słowem – polecam.

Pierwsze spotkanie z twórczością autora, nagrodzonego w 2010 Nagrodą Nobla (którego tak się obawiałam) uznaję za bardzo przyjemne. Zaczęłam przygodę z Llosą od „Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki”, która to książka stanowi przede wszystkim wariację na temat miłości – ukazuje jej przeróżne oblicza – od inspirującej, uskrzydlającej, po toksyczną i perwersyjną. Bohaterem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powiem szczerze, że powyższa książką mocno ostudziła moje zamiłowanie do Wielkiej Brytanii. Autorka zebrała w swoim reportażu kilkanaście opowieści, które w przeważającej części ukazują niepowodzenia polskich emigrantów w tym jak się okazuje klasowym i nietolerancyjnym kraju. Przynajmniej taki obraz płynie z tychże opowieści.

Według mnie pozycja godna przeczytania, chociaż przedstawienie problemu emigracji jest nie da się ukryć - jednostronne. Pewnie większość czytelników zna chociaż jeden pozytywny przypadek Polaka w UK. A rozmówcom pani Ewy Winnickiej, którym nie wyszło życzę dużo szczęścia i aby wyszli na prostą.

Powiem szczerze, że powyższa książką mocno ostudziła moje zamiłowanie do Wielkiej Brytanii. Autorka zebrała w swoim reportażu kilkanaście opowieści, które w przeważającej części ukazują niepowodzenia polskich emigrantów w tym jak się okazuje klasowym i nietolerancyjnym kraju. Przynajmniej taki obraz płynie z tychże opowieści.

Według mnie pozycja godna przeczytania,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nazwisko Link kojarzę z dobrą książką obyczajową (chociaż na kilku stronach ją zakwalifikowano do sensacyjnych). Miałam przyjemność przeczytać „Echo winy” oraz „Przerwane milczenie”. Obie powieści moim skromnym zdaniem były wciągające i dobrze napisane. Nie ukrywam, że do „Domu sióstr” podchodziłam z wielkimi oczekiwaniami. Nie zawiodłam się. Co prawda „Przerwane milczenie” jak na razie jest dla mnie najlepszą książką autorstwa pani Link, ale omawiana pozycja też plasuje się wysoko. Dlaczego? Bo trzyma w napięciu, bo nie da się jednoznacznie ocenić bohaterów, bo występuje spora galeria różnorodnych charakterów, bo dużo się dzieje, bo po prostu wciąga.

Narracja toczy się wokół dwóch bohaterek – Barbary, wziętej prawniczki żyjącej współcześnie, która nie do końca dobrze czuje się w swoim małżeństwie (a może sama nie wie czego chce?) oraz Frances – której życie obejmuje obie wojny, kobiety silnej i wielofunkcyjnej - od zwolenniczki walczących o prawa kobiet, przez wolontariuszkę w lazarecie podczas I wojny, po głowę rodziny i włości podczas i po II wojnie.
Pierwsza w ramach ratowania swojego małżeństwa (teoretycznie) i prezentu dla swojego męża postanawia zabrać go do odludnego miejsce gdzieś na północnych rubieżach Anglii – traf chciał, że ląduje w rzeczonym domu sióstr. Druga odkrywa swoją historię w pamiętniku, który znalazła Barbara. Historię obfitą w dramatyczne wydarzenia i trudne życiowe wybory. Jak już wspomniałam, to co spodobało mi się najbardziej to fakt, że o żadnej z tych kobiet nie można powiedzieć, że jest dobra i prawa, ale też nie jest zła czy podła. Ta niejednoznaczność dodaje smaku książce.

Uważam, że istotnym motywem jest również tytułowy dom – przywiązanie do niego, odczuwanie jego atmosfery przez różnych bohaterów w różnych etapach ich życia, powroty i dzieje z nim związane [gdyby jakiś maturzysta był zainteresowany, polecam odnieść się do tej pozycji].

Podsumowując, dla fanów powieści obyczajowych pozycja gorąco przeze mnie polecana. Intrygująca fabuła, barwni bohaterowie, ciekawy pomysł, świetnie napisana. Może nic przełomowego w dziejach literatury, ale wciąga :)

Nazwisko Link kojarzę z dobrą książką obyczajową (chociaż na kilku stronach ją zakwalifikowano do sensacyjnych). Miałam przyjemność przeczytać „Echo winy” oraz „Przerwane milczenie”. Obie powieści moim skromnym zdaniem były wciągające i dobrze napisane. Nie ukrywam, że do „Domu sióstr” podchodziłam z wielkimi oczekiwaniami. Nie zawiodłam się. Co prawda „Przerwane milczenie”...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nigdy do mnie nie przemawiały typowe wszechwiedzące poradniki typu „Jak żyć?”, „Jak robić to?”, „Jak robić tamto?”, czyli „ciocia-dobra rada”. Ani to porywająca lektura, ani przydatna.

Po literaturze motywacyjnej spodziewam się przykładów ludzi, którym się udało, którzy coś osiągnęli lub zmienili w swoim życiu, co wyszło na lepsze. I tym właśnie jest książka Reginy Brett. Nie można powiedzieć, że jest to innowacyjna lektura, ani merytorycznie, ani w formie, bo pamiętam taką serię książek „Balsam dla duszy”. Tam też przytaczano historie ludzi z różnym doświadczeniem życiowym, ukazując że można sobie ze wszystkim poradzić. W podobnym klimacie utrzymana jest omawiana pozycja. Autorka po przejściach opowiada w 50 lekcjach (felietonach) jak dała sobie radę, jak szukała siebie w codziennym życiu i że można się tak owym cieszyć. Przytacza też historie ludzi, ich zachowań w konkretnych sytuacjach. Daje też dużo przykładów zarówno negatywnego, jak i pozytywnego podejścia do mniejszych i większych spraw. Dla kogo jest ta książka? Moim zdaniem jest idealna dla osób, które znalazły się w trudnym, czy patowym momencie swojego życia. Jak już wspomniałam, nie jest to książka odkrywcza, wręcz momentami trąca banałem, ale dobrze się ją czyta i jednak stanowi swego rodzaju „światełko”, że można pokonać przeciwności losu – wystarczy zmienić nasze podejście.

Trzeba brać poprawkę na to, że a) autorka jest amerykanką (przedstawia zachodni punkt widzenia), b) jest osobą głęboko wierzącą (nie jest to zarzut sam w sobie, bo każdy ma prawo wierzyć w co chce i jak chce), co czasami przekłada się na lekką stronniczość (człowiek chyba tez ma coś do powiedzenia? A nie tylko Najwyższy). Przyznaję, że nie ze wszystkim się zgadzam, a zamieszczone felietony są nierówne, niektóre bardzo trafne w swej ocenie , błyskotliwe i po prostu dobrze napisane, a inne średnie pod względem merytorycznym. Mimo powyższego książka stanowi ciekawą lekturę, dającą wiele powodów do refleksji nad sobą samym (chyba, że jesteśmy pewni siebie i w ogóle najlepsi we wszystkim). Jest też źródłem nadziei, że gdzieś tam w świecie istnieją prawi ludzie. A najważniejsze jest to, że spełnia swoją rolę – motywuje! Motywuje do spojrzenia na świat z innej perspektywy – optymistycznej; do działania, bo szkoda życia, a samo się nie zrobi. Motywujące są nawet same tytuły poszczególnych felietonów! :)

Spędziłam z tą książką kilka naprawdę miłych wieczorów, zaznaczyłam mnóstwo cytatów (nawet tych banalnych) i z czystym sumieniem polecam każdemu, kto ma gorszy dzień, tydzień, miesiąc, rok…czas. Osobiście - z chęcią sięgnę po dwie kolejne części.

Nigdy do mnie nie przemawiały typowe wszechwiedzące poradniki typu „Jak żyć?”, „Jak robić to?”, „Jak robić tamto?”, czyli „ciocia-dobra rada”. Ani to porywająca lektura, ani przydatna.

Po literaturze motywacyjnej spodziewam się przykładów ludzi, którym się udało, którzy coś osiągnęli lub zmienili w swoim życiu, co wyszło na lepsze. I tym właśnie jest książka Reginy Brett....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W skrócie: Jak dla mnie obudowana intelektualnie Bridget Jones. Pojedyncze sentencje są pomocne i dają do myślenia, ale jako całość - kompletna nuda. Umęczyła mnie ta książka.

Nieco dłużej:

Słowa klucze dla tej książki to jedzenie, medytacja i …szczęście, które przyjęło formę egzaltacji, w dodatku wykreowanej i sztucznej (w moim mniemaniu).
Od razu nadmienię, że książka ta została mi polecona przez znajomą z pracy, która była nią zachwycona i ewidentnie zauroczona mądrościami, w tejże księdze, zawartymi. Inna osoba też sobie ją chwaliła. Ponad to, akurat w antykwariacie znalazłam tani egzemplarz, więc zaryzykowałam… .
Treść książki jest podzielona na 3 części, odpowiadające miejscom, w których mieszka autorka: Włochy, Indie, Indonezja. Po przeczytaniu pierwszej z nich [Italii] moja pierwsza myśl brzmiała następująco: „WTF? Co ja czytam? O.o”. Druga myśl: „Co to w ogóle jest?”. Trzecia myśl: „Jak to coś bliżej nieokreślonego stało się bestsellerem?” Oto przede mną jawiła się intelektualnie obudowana Bridget Jones. Fajnie, że udało jej się przebrnąć przez rozwód i udać się do tak niezwykłych miejsc, aby poszukać samej siebie. Serio – zazdroszczę. Tylko dlaczego w tym wszystkim tyle egzaltacji? Samorealizacja, równowaga ducha i reszta psychologii – tak, proszę bardzo. Ale nie w taki sposób! Pojedyncze sekwencje zawarte przede wszystkim w dwóch pozostałych częściach są mądre i dają do myślenia, ale jako całość książka absolutnie się nie broni. Uważam, że materiał, który zebrała autorka jest jak najbardziej obszerny i stanowi całkiem dobrą wiedzę, chociażby na temat określonych wierzeń w kulturze Indii i Indonezji. Jednak forma pamiętnika tutaj się nie sprawdza. Jak na pamiętnik za dużo tutaj szczebiotania na poziomie nastolatki z gimnazjum (no, może liceum), za dużo sztucznej podniety. Przez to treść traci na wartości, odbieram ją jako sztuczną, jakby momentami autorka przekonywała nie nas, a samą siebie, że już właśnie osiągnęła pożądany stan szczęścia.
Podsumowując, mogło być lepiej i nie rozumiem fenomenu tej książki. Przyznaję, że zaznaczyłam kilka ciekawych zdań [głównie zaczerpniętych z lokalnej mądrości], ale jako całość – kompletna nuda. Przyznaję również, że zmuszałam się do czytania. Film, który oglądałam kilka lat temu, jest chyba lepszy. Nie polecam.

W skrócie: Jak dla mnie obudowana intelektualnie Bridget Jones. Pojedyncze sentencje są pomocne i dają do myślenia, ale jako całość - kompletna nuda. Umęczyła mnie ta książka.

Nieco dłużej:

Słowa klucze dla tej książki to jedzenie, medytacja i …szczęście, które przyjęło formę egzaltacji, w dodatku wykreowanej i sztucznej (w moim mniemaniu).
Od razu nadmienię, że książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dopiero na początku listopada, w kilka lat po premierze, udało mi się zobaczyć film „Nietykalni”. Sytuacja ta, miała miejsce po przeczytaniu książki „Drugi oddech” Philippa Pozzo di Borgo. I najbardziej zadziwiający jest w tym wszystkim fakt, że według mnie to film jest bardziej klimatyczny i wyzwala więcej emocji niż książka. To jest oczywiście totalnie subiektywna opinia, ale po raz pierwszy mam odczucie, że to film zasługuję na oklaski, a książka pozostaje nieco w tyle. ...
Abdel - „ten zły z przedmieścia”, z blokowiska, bez ambicji, biedny, drobny łobuz.
Philippe – starszy pan, kaleka, obrzydliwie bogaty, ale znudzony życiem.
Pierwszy to młody, silny mężczyzna, który jest na bakier z prawem, wolny czas spędza z osiedlowymi koleżkami na paleniu jointów, załatwia swoje sprawy silną ręką i groźbami, w skrócie margines społeczny. Drugi to sparaliżowany starszy pan, koneser sztuki i muzyki poważnej, a przede wszystkim prowadzący siłą rzeczy totalnie monotonne życie człowiek, w skrócie szanowany obywatel.
Co łączy dwa tak różne światy? Bardzo niewiele, ale ich połączenie daje mieszankę wybuchową. O tym właśnie traktuje autobiograficzna historia zatytułowana „Drugi oddech”. Dużym plusem tej opowieści jest nietuzinkowe podejście do tematu niepełnosprawności – nieco zdystansowane, z dużą dozą humoru. Jak się okazuje niepełnosprawność niesie za sobą nie tylko ból i cierpnie, ale również...dobre doświadczenia. Jeszcze większym plusem jest wymieszanie diametralnie różnych światów, zderzenie dwóch odmiennych charakterów, które skutkuje serią śmiesznych zdarzeń, szaleństw, a przede wszystkich piękną przyjaźnią.
Trzeba zaznaczyć, że film skupia się jedynie na relacjach Abdela z Philippem, pokazuje rodzącą się więź, szacunek, a w efekcie głęboką przyjaźń. Książka natomiast, pokazuje to co było „przed wypadkiem”, przybliża postać Philippa – jego dzieciństwo, walkę z chorobą żony, kłopoty rodzinne, ale również pasje. Film ten wątek pomija, na czym wcale nie traci. Książkę, można traktować jako swego rodzaju dopełnienie. Uważam, że warto ją przeczytać i nie jest zła. Ale zabrakło jej „tego czegoś” co ma film, który też rekomenduję do obejrzenia.

Dopiero na początku listopada, w kilka lat po premierze, udało mi się zobaczyć film „Nietykalni”. Sytuacja ta, miała miejsce po przeczytaniu książki „Drugi oddech” Philippa Pozzo di Borgo. I najbardziej zadziwiający jest w tym wszystkim fakt, że według mnie to film jest bardziej klimatyczny i wyzwala więcej emocji niż książka. To jest oczywiście totalnie subiektywna opinia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mistrz, wielki pisarz, geniusz literatury japońskiej, nadzwyczajnie utalentowany. Tak mówią o nim wierni fani.
Osobiście muszę przyznać, że Haruki Murakami, bo o nim mowa, mnie nie porwał. Zachęcona całym szumem wokół tego pana i jego prawie „noblowskiej” twórczości, stwierdziłam, że nie wypada nie znać choć jednej powieści. I prawdopodobnie takie podejście też mnie zgubiło. Traf chciał, że jako pierwszy wpadł mi do rąk zbiór opowiadań -„Zniknięcie słonia”. Jak słusznie zauważają zwolennicy, autor porusza istotne problemy egzystencji np. samotność, brak porozumienia między ludźmi, brak pewności siebie. Bohaterowie większości opowiadań mają wspólny mianownik: niepoukładane życie. Oczywiście w mniejszym lub większym stopniu. Każdego bohatera definiuje też tragizm. Cechą charakterystyczną pisarstwa Murakamiego jest przenikanie świata fantastycznego (postać karła, czy zielonego stworka z ogrodu), czy też odrealnionego (TV People) do świata realnego zwykłych, przeciętnych mieszkańców Tokio. Zabieg ten pozwala na wachlarz interpretacji poszczególnych opowiadań – nic nie jest jednoznaczne. Ciekawy jest również fakt, iż ukazane postaci fantastyczne zwiastują raczej kłopoty, złe emocje. Tym bardziej zastanawiające jest ich wprowadzenie do świata realnego. Całość stanowi oryginalną i ciekawa mieszankę. Chociaż nie do końca do mnie przemawiającą.
Dlaczego? Rozczarowujące i iście denerwujące jest to, iż ci tragiczni bohaterowie w większości pozostają w takim stanie w jakim ich zastaliśmy. Oczywiście los postaci i ich rozwój psychiczny zależą od zamysłu autora, jednak jest to po prostu denerwujące. Kolejni bohaterowie mają szansę spojrzenia w głąb siebie po przez surrealistyczne sytuacje, postaci lub całkiem realne osoby, co zresztą czynią, a potem następuje….wielkie nic, czyli nadal tkwią w stanie nieładu, bez większych ambicji czy chęci zmiany czegokolwiek. Po prostu żyją sobie dalej jakby po drodze nic się nie wydarzyło. Nie oczekuję bohatera wojującego niczym Rambo czy inny Schwarzeneger, jednak jestem zwolenniczką zmiany w psychice postaci, jego rozwój. Tego tutaj nie ma, co jest intencją autora.
Nie mogę powiedzieć, że pan Murakami nie ma talentu. Skoro jego powieści robią taką furorę to jednak o czymś świadczy. Przyznaję również, że „Zniknięcie słonia” to proza na dobrym poziomie, ale nie zachwyciła mnie, nie czuję się powalona czy zauroczona. Stylistyka, język – bajka, ale ogólna bierność bohaterów mnie przeraża i irytuje. Na pewno sięgnę jeszcze po tego pisarza, w planach mam powieść „ Kronika ptaka nakręcacza”. I trzymam kciuki, żeby było trochę lepiej niż w przypadku omówionego słonia….

Mistrz, wielki pisarz, geniusz literatury japońskiej, nadzwyczajnie utalentowany. Tak mówią o nim wierni fani.
Osobiście muszę przyznać, że Haruki Murakami, bo o nim mowa, mnie nie porwał. Zachęcona całym szumem wokół tego pana i jego prawie „noblowskiej” twórczości, stwierdziłam, że nie wypada nie znać choć jednej powieści. I prawdopodobnie takie podejście też mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O tej książce słyszał chyba każdy, a i wielu o niej pisało. Ostatnio drugi raz wpadła mi w ręce, więc i ja pokusiłam się o parę słów na jej temat (chociaż wiadomo, że prochu nie wymyślę ;) )

Cień wiatru właściwie zawiera w sobie wszystko. Znakomita fabuła, przerażająca historia, świetna narracja, galeria silnych, różnorodnych charakterów, a to wszystko owiane tajemnicą, humorem i filozofią. Mamy tutaj trochę kryminału, trochę obyczajowości, trochę psychologii, trochę dramatu, trochę horroru i trochę romansu – misz-masz w dobrym stylu i podany ze smakiem. W tle magia Barcelony lat 50. XX wieku.

Zaczyna się niepozornie – ojciec prowadzi Daniela Sempere, jednego z głównych bohaterów, do Cmentarza Zapomnianych Książek. Traf chciał, że wśród tysięcy woluminów Daniel wybiera powieść autorstwa Juliana Caraxa, tytułowy „Cień wiatru”. Młodzieńcza fascynacja książką i postacią Juliana przeradza się w swego rodzaju pasję odkrycia prawdy, odkrycia historii życia tegoż człowieka. Daniel odkrywa ją kawek po kawałku dzięki przeróżnym indywiduom, podróżując po całym mieście. Z czasem o całej sprawie i poszukiwaniach dowiaduje się coraz więcej osób, w tym przyjaciel rodziny – Fermin, który osobiście jest moim ulubieńcem ;)- człowiek potrafiący wybrnąć z każdej (jakkolwiek beznadziejnej) sytuacji, genialny szpieg posiadający duże poczucie humoru.

Tak jak z każdą stroną historia Juliana staje się coraz bardziej pogmatwana, tak komplikuje się również życie Daniela. Na horyzoncie pojawia się inspektor Fumero cieszący się złą sławą wśród obywateli Barcelony lat 50., dla którego brutalność jest wręcz zabawą i jak się z czasem okazuje powiązany jest z postacią Juliana. Daniel musi się również zmierzyć z tajemniczym nieznajomym, który chce za wszelką cenę odkupić powieść Caraxa. Problemów przysparza również… miłość. Daniel lokuje swoje uczucia w Bei, siostrze swojego przyjaciela z dzieciństwa, co nie spotyka się z akceptacją ze strony jej rodziny.

Muszę przyznać, że Carlos Ruiz Zafón jest człowiekiem wielce utalentowanym. Barcelonę targaną wojną domową zamienił niemal w miasto magiczne. Z jednej strony czytelnika uderza surowość rzeczywistości z jaką musza zmierzyć się mieszkańcy tego miasta, z drugiej jednak odkrywanie każdego nowego miejsca jest przeżyciem wręcz mistycznym. Ponad to Autor stworzył wiele odmiennych, barwnych i bardzo intrygujących postaci. W usta bohaterów włożył wiele cennych myśli.

Podsumowując jestem oczarowana klimatem książki, Barceloną, Danielem, Ferminem i całą resztą. Z czystym sumieniem polecam każdemu.

O tej książce słyszał chyba każdy, a i wielu o niej pisało. Ostatnio drugi raz wpadła mi w ręce, więc i ja pokusiłam się o parę słów na jej temat (chociaż wiadomo, że prochu nie wymyślę ;) )

Cień wiatru właściwie zawiera w sobie wszystko. Znakomita fabuła, przerażająca historia, świetna narracja, galeria silnych, różnorodnych charakterów, a to wszystko owiane tajemnicą,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Anja Snellman podjęła się tematu trudnego, kontrowersyjnego, mianowicie prostytucji nieletnich. Główną bohaterką jest nastolatka o imieniu Jasmin, którą poznajemy 12 lat po jej zniknięciu. Nastolatka prowadząca normalne szkolne życie, wchodząc w wiek dojrzewania zapoznaje się z Lindą, która z czasem wpłynie na jej hierarchię wartości - zmienią się jej piorytety, styl życia. Obie dziewczynki wkroczą w podziemny świat seksbiznesu i na początku grudnia pewnego roku znikają.
Drugą bardzo istotną bohaterką jest mama Jasmin, która po zniknięciu córki opisała swoje przeżycia w książce pt. "Poniedziałek". Jej fragmenty stanowią drugi tor narracji. W książce pojawiają się drugoplanowi bohaterowie: właściciel sklepu ze zwierzątkami i nocnego klubu, jego pracownicy (imigranci z Bliskiego Wschodu) oraz Chrzciciel, ceniony uczony, a także "zbawiciel" Jasmin.

Jak już wspomniałam, narracja przebiega dwutorowo- mamy tutaj opowieść Jasmin oraz fragmenty powieści jej mamy. Efektem jest obraz "od kuchni" świata nielegalnej prostytucji nieletnich oraz emocje i odczucia rodzica zaginionego dziecka.

Przez kilkanaście pierwszych stron męczyła mnie ta lektura, nie z powodu tematyki, ale panującego chaosu. Jednak z czasem wszystko układa się w ponury obraz.
Bardzo dużym atutem jest brak oceny bohaterów. Zgodnie z tym co mówi okładka, autorka nie ma zamiaru oceniać zachowania żadnego z bohaterów. Ona tylko opowiada czytelnikowi co się wydarzyło, dokumentuje historię wąskiej grupy ludzi, ale w żaden sposób ich nie dyskredytuje czy pochwala.

Myślę, że w dobie przedkładania wyglądu nad rozumem temat prostytucji z udziałem nieletnich nie raz powróci czy w formie dyskusji w telewizji czy książki. Dla obecnych nastolatków częściej liczy się być "sexy" niż zabłysnąć intelektem. Wszelkie kolorowe pisma (w tym młodzieżowe), teledyski i część programów telewizyjnych cały czas przekonują młodych, podatnych na wpływy ludzi. że przede wszystkim liczy się ciało. Ten motyw zresztą bardzo delikatnie poruszyła Anja Snellman, umieszczając w snach Jasmin kobiety showbusinessu uważane współcześnie za sexbomby.

Książka, chociaż porusza ważny temat, w żaden sposób mnie nie porwała. Ale polecam dla wszystkich lubiących dokument, biografie.

Anja Snellman podjęła się tematu trudnego, kontrowersyjnego, mianowicie prostytucji nieletnich. Główną bohaterką jest nastolatka o imieniu Jasmin, którą poznajemy 12 lat po jej zniknięciu. Nastolatka prowadząca normalne szkolne życie, wchodząc w wiek dojrzewania zapoznaje się z Lindą, która z czasem wpłynie na jej hierarchię wartości - zmienią się jej piorytety, styl życia....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mamy tutaj zbrodnię, trochę psychologii i oczywiście bohatera, który "nie chcący" został wmieszany w sprawę, a w tle uczucia. Klasyczny przykład kryminału - kręgosłup powieści stanowi śledztwo w sprawie zabójstw młodych miejscowych kobiet. Nasz bohater, doktor David Hunter przenosi się z wielkiego miasta na prowizję, aby uciec przed smutną przeszłością. W Manham - małym, spokojnym, angielskim miasteczku leczy tutejszą społeczność, ale szybko na jaw wychodzi jego prawdziwy zawód - antropolog sądowy. Tym samym zostaje on wciągnięty w śledztwo.
Tłem tej powieści są relacje miedzy mieszkańcami Manham. Na ludzi spada strach i nienawiść. Nie jest to tak ciężka psychologia jak np. u Stephena Kinga i niestety, moim skromnym zdaniem, autor potraktował tą strefę pobieżnie. Owszem pokazane są tutaj pewne mechanizmy zachowania w obliczu zagrożenia, ale spokojnie można było rozwinąć ten wątek, pokazać proces metamorfozy mieszkańców. Nie jest to jednak jakiś wielki minus, czy niedociągnięcie, a raczej wydaje się być zabiegiem celowym- wszak nie to jest najważniejsze w tej historii.
Natomiast nie można odmówić tej książce tempa, czytelnik od pierwszej strony do ostatniej ma zaserwowaną jazdę bez trzymanki. Czytelnik jest poddawany napięciu, oczekiwaniu, licznym zwrotom akcji. Tutaj nie ma miejsce na wytchnienie czy głębsze refleksje."Chemia śmierci" to nie tylko dokładny opis stanu zwłok, szybka jazda z wieloma ostrymi zakrętami, ale przede wszystkim dobry kryminał, napisany zrozumiałym, zwięzłym stylem. Ja się dałam wciągnąć i z chęcią sięgnę po następne przygody zdrowo myślącego i wzbudzającego sympatię doktora Davida Huntera.
Polecam.

Mamy tutaj zbrodnię, trochę psychologii i oczywiście bohatera, który "nie chcący" został wmieszany w sprawę, a w tle uczucia. Klasyczny przykład kryminału - kręgosłup powieści stanowi śledztwo w sprawie zabójstw młodych miejscowych kobiet. Nasz bohater, doktor David Hunter przenosi się z wielkiego miasta na prowizję, aby uciec przed smutną przeszłością. W Manham - małym,...

więcej Pokaż mimo to