-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać246
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2023-08-26
2022-12-11
2022-05-17
2009-06
2009-05
2022-01-04
2021-12-26
2021-12-07
Matko, jakie to jest dobre. Wciągające, konfundujące, pożerające (sic!).
Nagel do pokochania. Książka do pochłonięcia.
Matko, jakie to jest dobre. Wciągające, konfundujące, pożerające (sic!).
Nagel do pokochania. Książka do pochłonięcia.
2021-11-12
2018-03-09
Wiktor posiada pingwina Miszę (prawdopodobnie gatunek królewski), który mieszka u niego w domu i je mrożone ryby oraz talent do pisania bardzo krótkich opowiadań, który jednak nie za bardzo mu się przydaje. Poza tym - jest w średnim wieku, rzuciła go kobieta i nie ma przyjaciół. W końcu dostaje nietypową ofertę pracy. Jego zadaniem będzie pisanie nekrologów znanych osób, które jeszcze nie zmarły, nazywa tę nową "formę literacką" krzyżykami. W jego życiu pojawiają się nowi ludzie, ale także niezrozumienie pogmatwanej sytuacji, w której się znalazł. Znikają ludzie. Musi opiekować się czyimś dzieckiem. No, i swoim depresyjnym pingwinem.
"Życie to droga, i jeśli iść „po stycznej” okaże się dłuższa. A długa droga oznacza długie życie. Akurat to ten przypadek, kiedy proces jest ważniejszy od rezultatu; końcowy rezultat życia zawsze jest przecież taki sam — śmierć."
Gdy powieść wymyka się schematom i odkrywa przed nami coś innego, trudniej napisać na jej temat składną, ułożoną, przykładną recenzję, ponieważ rozdrabnianie się nad poszczególnymi kryteriami, takimi jak bohaterowie, prędkość akcji, nastrój, język autora, tracą sens. Dlatego, że podczas lektury nie zwraca się na nie uwagi. Liczy się tylko to oniemienie, kiedy przewrócimy ostatnią kartkę, pełne uznania kiwanie głową, uśmiech, próba zrozumienia, co też temu autorowi w głowie siedzi, dlaczego tak dobrze się to czyta i co ja mam o tym myśleć. Kryptonim "Pingwin" wymyka się próbom przyporządkowania do konkretnego gatunku czy stylu. Czy to kryminał? Trochę tak. Powieść obyczajowa? Może też. Poza tym pełna czarnego humoru powiastka o tym, jak dziwny jest ten świat.
Równocześnie rozczula i wprawia w zdziwienie. Gdy tylko do pokoju wchodzi smutny Misza i przytula się brzuchem do nóg swojego pana, z gardła sam chce wydobyć się przeciągły, udźwiękowiony zachwyt. Gdy umierają bohaterowie "krzyżyków", człowiek myśli sobie, że coś tu nie gra. A gdy w dodatku Wiktor reaguje na wszystkie te przypadki losu perfekcyjną, spokojną biernością, to już idzie mózg zgubić. Dziwni ludzie się mnożą wokół naszego głównego bohatera, a on się tylko na to wszystko godzi, popija solidnie wódką, chodzi na spacery z pingwinem i marzy o domku na wsi. Jest bezbarwny do szpiku kości. Przygnębiający i uroczy duet, Misza i Wiktor.
"Miałem przyjaciele, rzeźnika. Zawsze mawiał: "Wypijmy za to, żeby nie było nam gorzej. Lepiej już było"."
Ta książka jest cudownie powolna. I, jakby nie patrzeć, nic bombowego tu miejsca nie ma (no, może pod koniec). Żadnych heroicznych wyczynów, wzniosłych romansów, uduchowionych monologów. Tylko dająca pozór szarości rzeczywistość. Dzieją się rzeczy intrygujące, ale się chowają, nie błyszczą i nie biją po oczach, nie skupiają na sobie uwagi. Po prostu sobie są. Zamiast tego na pierwszy plan wychodzą hektolitry alkoholu, sympatyczne wieczorne pogawędki, przezroczysty człowiek, który tylko podejrzewa, jak wiele w jego życiu się zmienia i w jaką kabałę się wmieszał. Ciepła i chłodna równocześnie jest ta historia. Przygnębiająca i wesoła. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Swojska i dziwaczna, zszarzała i oryginalna, porywająca i spokojna.
Odkąd w tym roku zaczęłam swoją przygodę z literaturą różnych zakątków świata, spotykają mnie same pozytywne zaskoczenia - ukraińska powieść Kurkowa z całą pewnością do nich należy. Nie jest to książka podobna do amerykańskich bestselerów, do których pewnie w większości przywykliśmy. Nie jest może tak przebojowa, grająca na emocjach, ale jest naturalna, ciekawa i warta przeczytania. Na mnie czeka już druga część, Prawo ślimaka - trzeba dowiedzieć się, co tam u Miszy, Wiktora i Sonii.
https://balladybezludne.blogspot.com/2018/03/gdybym-by-pingwinem-i-znalaz-sie-w.html
Wiktor posiada pingwina Miszę (prawdopodobnie gatunek królewski), który mieszka u niego w domu i je mrożone ryby oraz talent do pisania bardzo krótkich opowiadań, który jednak nie za bardzo mu się przydaje. Poza tym - jest w średnim wieku, rzuciła go kobieta i nie ma przyjaciół. W końcu dostaje nietypową ofertę pracy. Jego zadaniem będzie pisanie nekrologów znanych osób,...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-23
2020-01-13
2020-12-14
2021-08-27
2020-04-20
"jak dawno nie słyszałam już takiego słownictwa: „wzajemne przenikanie". Do kurwy nędzy! (...) Jak postrzegałabym ten sam las, wiejską atmosferę, mój w połowie ukończony dom, tego mężczyznę przybijającego deski, gdyby jakiś krytyk orzekł, że to, co napisałam, mówi o „wzajemnym przenikaniu się ludzkiej egzystencji"?. Wybucham śmiechem, nerwowym chichotem." [s. 86]
Nigdy jeszcze żaden literacki bohater nie sprawił, że moja dusza krytyka i recenzenta zawstydziła się i zamknęła w sobie. Nigdy jeszcze nie zostałam przez żadnego literackiego bohatera wyśmiana. Jak po czymś takim mogę gmerać w tej powieści, doszukiwać się sensów, oceniać główną bohaterkę, tę zołzę, która właśnie obraziła moje starania napisania czegoś mądrego? Tak się bawimy? To nie będzie tu ni jednego mądrego słowa, zero erudycji i refleksji filozoficzno-teoretycznych. Zamiast ducha będzie ciało: „Nieważny mózg i jego skojarzenia, jego refleksje, analiza symboliki, zapał. Ważne, co robisz, dokąd idziesz, czy się ruszasz" [s. 55]
Trudno pisać o powieści tak osobistej. Chyba nie da się tego zrobić inaczej, tylko emocjami i odczuwaniem (tak, jak pięknie potrafią robić to kobiety - odczytywać świat sobą). Czytając Zgiń, kochanie, byłam intruzem obserwującym zza krzaków naszą bezimienną bohaterkę, nazwijmy ją na potrzeby tej recenzji Kobietą. Więcej - właziłam jej buciorami w mózg, deptałam prywatność, widziałam to, czego inni nie widzieli, a nawet próbowałam to racjonalizować, rozumieć, OCENIAĆ! Pierwsze strony były wkurzeniem - Kobiety nie da się lubić, myślałam (czułam!), jest wkurzająca, wstrętna, odrażająca, odpychająca, samolubna. Nieskrępowanie zdradza takie swoje myśli, które zdrowy na umyśle człowiek chowa, przemilcza, odpycha od siebie przerażony, że mógł stworzyć takie obrazy w swojej głowie. Kobieta jest bezwstydna - marzy o tym, by promień słońca przeciął jej tętnicę. Życzy śmierci małemu synkowi i mężowi. Co jakiś czas ma ochotę kogoś zastrzelić albo jeść „trujące kwiaty, trujące grzyby, kamienie" [s. 53].
To nie jest kobieta słodka, miła, wrażliwa. To nie jest nawet pociągająca, drapieżna femme fatale. Mówi już na początku: „jestem kobietą, która się zapuściła, ma próchnicę i już nie czyta" [s. 7]. Kobiety nie lubi nikt, nikt jej nie rozumie, każdemu jest przeszkodą, wszyscy głosują na nie. „Zebrało się tam z pół świata, ale nikt z nich nie chce dla nas dobrze" [s. 63]. Nic dziwnego. Zdradza, robi krzywdę sobie i dziecku, nie potrafi tworzyć normalnych, zdrowych relacji, ciągle odwala dziwne akcje, kieruje nią obłęd i pożądanie. Co jej właściwie jest? Co siedzi w jej głowie? Czy to w ogóle istotne? Ona sama chyba nie wie. Nikt nie wie:
"Ten drugi grzebie we mnie, szuka. Bo coś we mnie jest. Ale nikt nie potrafi się dogrzebać. Nawet on." [s. 54]
Jest coś, czego jest pewna - wie, że nie jest normalną kobietą, standardowym człowiekiem. Czasem próbuje dopasować się do norm, być częścią sielankowej rodzinki mieszkającej na skraju malowniczego lasku:
"Należy tryskać optymizmem i pilnować, żeby się wydało, że się żyje. Trzeba prowadzić dziecko w tę i we w tę, kupować mu balony, wsadzić je na karuzelę w podróż bez celu, robić mu zdjęcia, bo to właśnie trzeba robić, żeby miało dzieciństwo." [s. 43-44]
Za każdym razem jednak wygrywa dzika, nieokiełznana, niezadowolona z niczego natura: „Fala antypatii do całego świata wzbiera gdzieś w najintymniejszym zakątku mojego jestestwa" [s.66-67]. Kobieta jest szczera do bólu. Dużo mówi o śmierci, bez skrępowania. Ciągle wraca do natury - ucieka do lasu, leży w trawie, obserwuje zwierzęta, wszędzie widzi jelenie. Zabija z lubością setki owadopodobnych stworzonek dziennie.
Nie spłaszczałabym tej bohaterki etykietką "obłąkana". Nie tłumaczyłabym wszystkiego chorobą psychiczną (tak lubimy - tak najłatwiej). Kobieta nie jest też psychopatką. Przecież na swój sposób mówi też o miłości. Szuka jej w ciele. Szybko przestałam się nią irytować - zaczęłam współczuć. Czułam bardziej litość niż frustrację. Ujęła mnie ta brutalna, dzika szczerość, ten bezwstyd, śmiałość, ta walka, gęstość, intensywność, pogoń myśli, odczuć i pragnień. Ciemna, nocna, pierwotna kobiecość.
Skłamałabym, mówiąc, że wszystkie doświadczenia Kobiety były mi całkiem obce. Jasne, nie jestem matką, żoną, nie zmagam się z własnym umysłem. Ale czasem tak jak ona łapię myśli o tym, by zrobić coś mrocznego, szalonego. By nie reagować. By uciec. By oddać się jakimś nienazwanym demonom. Nie jesteśmy tylko słoneczną twarzą, którą pokazujemy światu. I może czasem w naszych głowach kiełkują myśli, których się wstydzimy, boimy, których unikamy. To zdrowy, ludzki mechanizm. Kobieta tych myśli nie odrzuca, ale się im poddaje, i może to sprawia, że jest postacią tragiczną, a jej narracja wciąga, pochłania, oszałamia, nieco otępia.
https://balladybezludne.blogspot.com/2020/04/kwasno-gorzka-dzika-kobiecosc-zgin.html
"jak dawno nie słyszałam już takiego słownictwa: „wzajemne przenikanie". Do kurwy nędzy! (...) Jak postrzegałabym ten sam las, wiejską atmosferę, mój w połowie ukończony dom, tego mężczyznę przybijającego deski, gdyby jakiś krytyk orzekł, że to, co napisałam, mówi o „wzajemnym przenikaniu się ludzkiej egzystencji"?. Wybucham śmiechem, nerwowym chichotem." [s. 86]
Nigdy...
2021-08-02
2020-12-13
2020-11-14
Opis brzmi banalnie, tendencyjnie. Mąż i ojciec, ale przede wszystkim despota, umiera. Na łożu śmierci jego myśli zatrute są jednym pragnieniem: utrzymać pozycję pana i władcy, zgnębić i poniżyć do końca swoją córkę i dorosłą już wnuczkę. Bóg-Dokter, jak sam siebie nazywa, wspomina swoje życie, umarłą młodo żonę, tłumaczy nam, czym kierowała się jego przemoc, majaczy. To oczywiste, czego spodziewałam się po takim opisie: historii ofiar. Historii bólu, traumy i niegojących się ran. Potępienia patriarchalnego dominatu. Feministycznego manifestu. W końcu - upadku starego porządku i triumfu kobiecości. Myślałam, że taka to będzie książka i obawiałam się przegadania, moralizatorstwa. Niepotrzebnie, bo przez ustanowienie Doktera narratorem powieści dostajemy historię bardzo przewrotną. Już sam początek nie owija w bawełnę:
„Nie jestem apostołem grzecznej gadki. Brzydzi mnie hipokryzja tych pięknych i pustych formułek, na które łasa jest nasza epoka. (...) Jeśli myślicie, że wyjdziecie stąd z brzuchem pełnym dobrych uczuć, pomyliliście drzwi." [s. 5]
Dokter jest nie tylko nieznośnym, obrzydliwym bohaterem, przekonanym o swojej wyższości, ale też frustrującym narratorem. Wyprowadzenie czytelników (ale chyba zwłaszcza czytelniczek) z równowagi zdaje się być jego głównym celem. Po mistrzowsku manipuluje uczuciami i słowem. Z początku wydaje się, że w tej całej igraszce z otaczającymi go kobietami, ale także z odbiorcą książki, jest najszczerszą osobą na świecie. Co prawda przy okazji okrutną, ale transparentną. Bez oporów mówi, jaką przyjemnością napawa go władza nad innymi, opowiada z nieskrywaną przyjemnością o urokach przemocy i manipulacji. Nie udaje skruchy: „Dlaczego miałbym przyznać, że jestem potworem, kiedy w istocie jestem tylko mężczyzną?” [s. 90]
Jednak czy na pewno nie mamy do czynienia ze spowiedzią, z rozrachunkiem życia? Czy próba wytłumaczenia się ze swoich czynów, albo raczej próba pokazania nam, że nie było w nich nic złego, nie jest tylko fasadą? Czy gdzieś tam w środku nasz Bóg-Dokter wie, że mimo wszystko jest po prostu żałosny? To byłaby pocieszająca myśl. Nie mogę też nie zdradzić Wam, iż z każdą stroną taka interpretacja staje się coraz bardziej prawdopodobna. Sam mówi:
„I zrozumiałem, że kiedy się wystarczająco mocno wierzy, mogło się to stać prawdą: byłem wszystkim tym, czym widziałem się w zwierciadle innych. Ukułem rzeczywistość swojego kłamstwa, metamorfozę tak gwałtowną i tak kompletną, że nigdy już nie nawiązałem z powrotem kontaktu z tym młodzieńcem, który opłakiwał matkę w brudnym kiblu, całymi dniami błagając ją, by wróciła." [s. 37]
Czyli banał - traumatyczne dzieciństwo i nagle mamy naszemu bohaterowi współczuć? Jest kilka takich momentów, kiedy myślimy podczas lektury: kurczę, może on nie jest taki zły? W końcu to doktor, ratuje ludzi, napracował się w życiu, matkę kochaną, która wszystko dla niego poświeciła, stracił... Sam jednak narrator chyba nie chce naszego współczucia, gdyż po ckliwszych wyznaniach znów napawa się rozkoszą władzy tyrana, wyjawiając całą swoją obrzydliwość i przewrotność myślenia. Bardzo ciekawa postać - niby człowiek światły, wykształcony, a jednak prymitywny despota wciąż trzymający się przestarzałych tradycji patriarchalnych i czerpiący przyjemność z gnębienia najbliższych mu kobiet (to doskonale pokazuje, że przemoc nie zna warstw społecznych, pozycji i poziomu IQ). W tym wszystkim zresztą twierdzi, że je kocha. Gdzie sens, gdzie logika?
W książce jest bardzo ciekawa scena, w której ustami nie umiejącej się nigdy wysłowić Kitty, czyli córki Doktera, narrator wyrzuca sam sobie ciosy, które jej zadał. Może więc pragnie sądu? To jeden z tych momentów, w których pod warstwą pewnego swojej racji pana i władcy, ujawnia się jeszcze coś. Może nie skrucha, ale chociaż wątpliwość, czy jego życie miało sens:
„Biedny, biedny mężczyzno, mówi. Ojcze? Nie, to miano nigdy do ciebie nie pasowało, tak samo jak miano męża, dziadka czy teścia. Zawsze byłeś tylko mężczyzną i to wszystko. Samcem. Tym, który za swój cel ma tylko siebie." [s. 186]
Pewnie część osób jest znużonych tą recenzją. „Do sedna, do sedna, czemu tyle gada o tym obrzydliwym człowieku! Do sedna, pisz o kobietach! O traumie, tragedii, o tym jak straszne jest życie pod męskim butem!” Tylko że to nie jest do końca historia kobiet, to nie powieść z tezą, a studium postaci - i to mężczyzny. Muszę przyznać, że właśnie dzięki temu, że te 200 stron siedzimy w głowie Doktera, a nie którejś z towarzyszących mu kobiet, dostajemy opowieść wielokrotnie bardziej poruszającą i głęboką. To książka charakterystyczna, wielowymiarowa i oryginalna, umożliwiająca czytanie i interpretację na wielu różnych poziomach.
Jestem zachwycona tą powieścią. Przewspaniale napisana, konkretna, trafiająca prosto w czułe punkty, przejmująca, ale nie egzaltowana. O wielu ciekawostkach możemy dowiedzieć się również z posłowia tłumacza. Ananda Devi pochodzi z Mauritiusa - wielokulturowego kraju-wyspy, który liczebnością można porównać do województwa śląskiego. Jak podkreśla jednak sama autorka, nie należy utożsamiać rzeczywistości Zielonego sari czy innych jej książek z Mauritiusem, tak samo jak opisywanych historii z jej autobiografią. Kolejna rzecz, która zachwyca mnie u Devi - unikanie autobiografizmu. Nietrudno sobie wyobrazić, jak irytujące musi być ciągłe słuchanie pytań o to, czy ojciec Devi też był despotą (sama mówi, że był wspaniałych, kochającym tatą). Jak gdyby autor musiał przelewać na papier jedynie wydarzenia ze swojego życia.
Zielone sari zajmuje zaszczytne miejsce wśród najlepszych przeczytanych przeze mnie książek w 2020 r. Powieść zachwyca jednak nie tylko treścią, ale też przepięknym wydaniem wydawnictwa w Podwórku. Na pewno w niedługim czasie zaopatrzę się w pozostałe książki Anandy Devi wydane w Polsce. Was również do tego zachęcam, mistrzowska proza.
Opis brzmi banalnie, tendencyjnie. Mąż i ojciec, ale przede wszystkim despota, umiera. Na łożu śmierci jego myśli zatrute są jednym pragnieniem: utrzymać pozycję pana i władcy, zgnębić i poniżyć do końca swoją córkę i dorosłą już wnuczkę. Bóg-Dokter, jak sam siebie nazywa, wspomina swoje życie, umarłą młodo żonę, tłumaczy nam, czym kierowała się jego przemoc, majaczy. To...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-07-09
2020-07-23
Książka opowiada o małym chłopcu (dosłownie), który musi uciekać, aby przeżyć. Ale od początku. Ojciec Tobiego jest wynalazcą i naukowcem. Jego matka piękną kobietą pochodzącą z górnych gałęzi. Sim i Maja Lolnes, i ich synek Tobi. Cała rodzina zostaje wygnana na dolne gałęzie (powodów nie zdradzę). Muszą szybko przystosować się do nowych warunków. Do najbliższego domu trzeba iść wiele godzin. Muszą nauczyć się, jak przetrwać. Tobi zaczyna wędrować, poznawać okolicę. Wkońcu na swojej drodze spotyka Eliszę...
Dalej nic nie powiem. Przeczytacie, zobaczycie. Książkę "Tobi" dostałam w wieku dziewięciu lat w drugiej klasie. Chyba byłam jeszcze za młoda na tę lekturę, bo nie wszystko zrozumiałam. Po kilku latach, w wieku trzynastu lat siągnęłam po nią znowu. Myślę, że to książka dla każdego. Nie ważne czy ktoś ma lat osiem, czy piętnaście. Po dwókrotnym przeczytaniu, dalej uważam tę książkę za moją ulubioną!
Historia jest piękna i bardzo ciekawa. Często są opisywane historie z przeszłości, inaczej byśmy nic nie zrozumieli. Świetnie są opisane uczucia bohaterów, ich myśli i marzenia. Jest w niej wszystko: wciągająca przygoda, barwni bohaterowie, fascynujący świat. Mnie oczarowała. Niektórym może się ona wydawać dziecinna, ale moim zdaniem warto przeczytać.
Książka opowiada o małym chłopcu (dosłownie), który musi uciekać, aby przeżyć. Ale od początku. Ojciec Tobiego jest wynalazcą i naukowcem. Jego matka piękną kobietą pochodzącą z górnych gałęzi. Sim i Maja Lolnes, i ich synek Tobi. Cała rodzina zostaje wygnana na dolne gałęzie (powodów nie zdradzę). Muszą szybko przystosować się do nowych warunków. Do najbliższego domu...
więcej Pokaż mimo to