rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Cóż. Pisanie na poważnie o tak uniwersalnych kategoriach jak moralność w naszych szalonych, podzielonych czasach z założeniem wyjścia poza terytorium własnej bańki światopoglądowej wydaje się misją samobójczą. I tym większy budzi szacunek dla Autora, który nie kryjąc swoich liberalnych fundamentów zapuścił się głęboko na terytorium konserwatywnego światopoglądu.
Szczególnie, że dla znacznej części społeczeństw uznawanych za nowoczesne jest dziś moralność raczej anachronicznym, ograniczającym wolność gorsetem niż cudownym wynalazkiem dzięki któremu możemy spokojnie odwracać się plecami do większości przedstawicieli naszego gatunku a nasze potomstwo nie potrzebuje na swoich codziennych ścieżkach stałej eskorty zbrojnej.
I w tej pasjonującej podróży Autor konfrontuje nas z wielką ilością pytań.
Czy naprawdę w ocenie ludzkich postępków wystarczające są pojęcia krzywdy, wykluczenia i sprawiedliwości? Co sądzimy o facecie, który w zaciszu swojej sypialni posuwa porcję rosołową? Czemu wraz z szerokością geograficzną tak istotnie zmienia się ludzka percepcja dobra. Dlaczego odpowiedź statystycznego człowieka wschodu na pytanie o to kim jest odkrywa z reguły jego więzi z innymi ludźmi lub ich zbiorowiskami (jestem ojcem, matką, synem, Chińczykiem lub pracownikiem korporacji), zaś człowiek zachodu zdefiniuje się raczej poprzez opis swojej osobowości, hobby lub orientację seksualną. Co sprawia, że pomimo historii o samolubnych genach i oparciu naszej, zachodniej nauki i myśli społecznej o paradygmat hiperindywidualności z podziwem spoglądamy na Ukraińców marnujących swój materiał genetyczny w różnych Bachmutach czy Awdijewkach, po to by inne ukraińskie geny mogły w spokoju dokonywać swojej ekspresji. Dlaczego dla niektórych ludzi wspólnota stanowi kategorię moralną. Inni zaś poczytują zrzucenie obowiązków wobec niej jako etap na drodze do autooświecenia. Po co wciąż potrzebujemy autorytetu i co w dzisiejszych czasach może oznaczać wydawałoby się pochowane społecznie pojęcie świętości.
PS.
Jak idzie o naszą ocenę kopulacji z martwymi kurczakami to jakkolwiek wydaje nam się to dość żalosnym hobby, ostatecznie: wolnoć tomku w swoim domku. Nikomu do sypialni nie zaglądamy i nie bardzo życzymy sobie aby ktokolwiek zaglądał do naszej. Jednakowoż nie zapisujcie nas na jakiekolwiek akcje afirmatywne na rzecz grup, które uważają, że ekspresja ich tożsamości jest tłumiona przez opresyjne spoleczeństwo.
Amen

Cóż. Pisanie na poważnie o tak uniwersalnych kategoriach jak moralność w naszych szalonych, podzielonych czasach z założeniem wyjścia poza terytorium własnej bańki światopoglądowej wydaje się misją samobójczą. I tym większy budzi szacunek dla Autora, który nie kryjąc swoich liberalnych fundamentów zapuścił się głęboko na terytorium konserwatywnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Subtelny wyjazd na terytorium farsy nie demolujący zanadto czułości Autorki dla swoich bohaterów, niesie spore podobieństwo do uroczej, nakręconej na kanwie innej z jej opowieści "Rzezi". Podobnie jak tam mamy tu do czynienia z mieszczuchami w kwiecie wieku, którzy robią wrażenie nieszkodliwych głuptasów. I wrażenia tego nie burzy nawet padający trup.
Lektura przyjemna, obliczona na jedno lub dwa popołudnia. Beretu zanadto nie ryjąca.

Subtelny wyjazd na terytorium farsy nie demolujący zanadto czułości Autorki dla swoich bohaterów, niesie spore podobieństwo do uroczej, nakręconej na kanwie innej z jej opowieści "Rzezi". Podobnie jak tam mamy tu do czynienia z mieszczuchami w kwiecie wieku, którzy robią wrażenie nieszkodliwych głuptasów. I wrażenia tego nie burzy nawet padający trup.
Lektura przyjemna,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie było łatwo wystawić ocenę, bo szóstka wydaje się być skromna za tak sprawny literacko, do pewnego stopnia urzekający spacer po latach 90 ubiegłego wieku i pewnie stanęłoby na 7 gdyby Orbitowskiemu nie puściły nerwy i nie zakończył wszystkiego tradycyjnym dla młodych, rodzimych literatów (co już wielokrotnie na tych łamach podkreślaliśmy) sprowadzeniem polskości do wspólnego, moralnie i duchowo niskiego mianownika. Czyniąc to (jakże mogłoby być inaczej) w scenerii papieskiej pielgrzymki.
Tak się jednak składa, że naszym oczom dane było również oglądanie cywilizacyjnej zmiany lat 90 i widzieliśmy jak wiatr przemian na podwórkach naszego blokowiska stawał się huraganem dewastującym ludzkie losy. Nie do końca potrzebujemy więc przewodnika w wycieczce po chujowych, blokowych mieszkaniach tamtych czasów.
Patrzymy dziś ze sporą dozą czułości i wyrozumiałości na wysiłki swoich rodziców chcących rozpaczliwie utrzymać siebie i nas na powierzchni. Jesteśmy także skłonni wykazać jakiś rodzaj grupowego zrozumienia i empatii dla tych którym się to do końca nie udało.
Upływ czasu i mamy nadzieję przyrost zdrowego rozsądku wyleczył nas ostatecznie z nietzcheńskiego podziwu dla radykalnej kontestacji zwyczajów i norm społecznych. Skutkiem czego powieść-reportaż pana Orbitowskiego serc nam jednak nie skradła.

Nie było łatwo wystawić ocenę, bo szóstka wydaje się być skromna za tak sprawny literacko, do pewnego stopnia urzekający spacer po latach 90 ubiegłego wieku i pewnie stanęłoby na 7 gdyby Orbitowskiemu nie puściły nerwy i nie zakończył wszystkiego tradycyjnym dla młodych, rodzimych literatów (co już wielokrotnie na tych łamach podkreślaliśmy) sprowadzeniem polskości do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Temat, który wydaje się położoną gdzieś na pograniczu historii, antropologii i socjologii kopalnią złota został tu potraktowany w irytująco akademicki sposób. Głównie jako pretekst do przeprowadzenia przeglądu piśmiennictwa naukowego i dowód niewątpliwej w tej materii erudycji Autora.
Szkoda, bo wystarczy nieopatrznie obejrzeć którekolwiek z wieczornych wiadomości, gdzie bezustannie trwa liczenie sejmowych szabel (czego wrodzona roztropność każe nam unikać), aby przekonać się, że ów klientelizm ma się doskonale i w dzisiejszym systemie politycznym.
Rozczarowanie i opad powieki.

Temat, który wydaje się położoną gdzieś na pograniczu historii, antropologii i socjologii kopalnią złota został tu potraktowany w irytująco akademicki sposób. Głównie jako pretekst do przeprowadzenia przeglądu piśmiennictwa naukowego i dowód niewątpliwej w tej materii erudycji Autora.
Szkoda, bo wystarczy nieopatrznie obejrzeć którekolwiek z wieczornych wiadomości, gdzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dwójka nastolatków przemierza apokaliptyczny krajobraz Japonii pogrążonej w powojennym chaosie. Wprawdzie Japan Railways (które stanowią tu przeważające tło owej podróży) działa tylko nieco gorzej niż PKP obecnie, jednak jak na japońskie standardy jest to faktycznie wstęp do dnia ostatecznego. Poza tym w zasadzie mamy komplet traum nękających młodzież tamtych czasów. Zombie, psy ludojady, seryjni mordercy oraz wielkie czarne, niedające się niczym zasypać dziury pozostałe po tych, których już nie ma i więcej nie będzie.
I w tej materii oczywiście wyczuwa się (choć trzeba przyznać dyskretny) cień szalonego taty Autorki i jego rozpaczliwych wysiłków podejmowanych celem rozstania się z naszym Światem.

Dwójka nastolatków przemierza apokaliptyczny krajobraz Japonii pogrążonej w powojennym chaosie. Wprawdzie Japan Railways (które stanowią tu przeważające tło owej podróży) działa tylko nieco gorzej niż PKP obecnie, jednak jak na japońskie standardy jest to faktycznie wstęp do dnia ostatecznego. Poza tym w zasadzie mamy komplet traum nękających młodzież tamtych czasów....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kamień w lustrze. Antologia literatury chińskiej XX I XXI wieku Mai Ge, Cheng Gu, Jinghui Meng, Shiying Mu, Oser, Qian Zhongshu, Han Shaogong, Shen Congwen, Tiesheng Shi, Wenbo Sun, Su Tong, Yiduo Wen, Wenjian Wu, Chuan Xi, Wang Xiaobo, Zhimo Xu, Can Xue, Geling Yan, Hua Yu, Chengzhi Zhang, Lunyou Zhou
Ocena 8,2
Kamień w lustr... Mai Ge, Cheng Gu, J...

Na półkach: ,

Zbiorek opowiadań pochodzących z ostatniego, niełatwego dla Chin i Chińczyków stulecia. I cóż tu dużo mówić owo brzemię czasów wyziera tu z każdego kąta. Trochę przeszkadza, szczególnie pod koniec gdzie pojawia się twórczość pochodząca z Tybetu, pewien brak klucza, lub nawet przypadkowość w doborze utworów co jednak zrzuciliśmy na karb niewielkiej ilości czynnych tłumaczy działających w obszarze literatury chińskiej.
Ostatecznie zostało nam to, oraz dość nierówny poziom konkurencji zadośćuczynione niemałą przecież w zbiorze próbką prozy naszego ukochanego Wang Xiaobo.

Zbiorek opowiadań pochodzących z ostatniego, niełatwego dla Chin i Chińczyków stulecia. I cóż tu dużo mówić owo brzemię czasów wyziera tu z każdego kąta. Trochę przeszkadza, szczególnie pod koniec gdzie pojawia się twórczość pochodząca z Tybetu, pewien brak klucza, lub nawet przypadkowość w doborze utworów co jednak zrzuciliśmy na karb niewielkiej ilości czynnych tłumaczy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sprawność stylistyczna, plus pewna dosadność i leciutka (bez niepotrzebnej szydery) kpina w opisie kondycji psychicznej współczesnego Człowieka Zachodu zderzonego na tę okoliczność z prawdziwymi powodami do odczuwania bólu istnienia. Sympatyczny, ale nazbyt wprost wyłożony morał. Zatem bez uchylonych drzwi właściwych wielkiej literaturze.

Sprawność stylistyczna, plus pewna dosadność i leciutka (bez niepotrzebnej szydery) kpina w opisie kondycji psychicznej współczesnego Człowieka Zachodu zderzonego na tę okoliczność z prawdziwymi powodami do odczuwania bólu istnienia. Sympatyczny, ale nazbyt wprost wyłożony morał. Zatem bez uchylonych drzwi właściwych wielkiej literaturze.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wywód o powodach ewolucyjnego sukcesu człowieka. Zasadniczo wszystko z ową książeczką jest jak najbardziej w porządku. Teza i dowód trzymają się kupy.
Zgrzyta może nieco męczące wałkowanie tych samych wątków, które nie pomagało długimi listopadowymi wieczorami w beznadziejnej walce z opadem powieki.
Nie doszło też ostatecznie w naszym wypadku do wybuchu intelektualnego dynamitu, który jak ostrzegała obwoluta, miał poważnie zdemolować nasz kołtuński światopogląd. Teza o tym, że babcia to w kontekście ogarniania młodych osobników homo sapiens potęga, cywilizacyjny fundament i gracz absolutnie podstawowy wydaje się bowiem większości ludzi, którzy albo sami byli wychowywani w miarę normalnych warunkach lub dobry los obdarzył ich swoim własnym potomstwem, a nie obdarzył z kolei brakiem konieczności zarobkowania w wymiarze co najmniej 8 godzin dziennie, nieszczególnie spektakularna. Podobnie jak oczywista jest kandydatura logistyki wychowywania dzieci na głównego winowajcę unikalności człowieka w przyrodzie i wynalazcę jego popisowego numeru pt. ja wiem, ze ty wiesz, ze ja wiem, ze ty wiesz, że ja wiem co ty tam knujesz.
Tym bardziej, że procedury opiekuńcze to tylko część ogromnego ludzkiego folkloru, którym obrosło u nas replikowanie genów, a który przez wieki skutecznie zasypał instynkty grubą warstwą pudru naszej kultury i tożsamości.
Plus kilka (szczęśliwie bez przesady) typowych dla epoki, irytująco przewidywalnych prób powieszenia psa na rodzinie nuklearnej (to żałosny relikt, ojcostwo zaś w jego ramach jest instytucją zdecydowanie przereklamowaną co z całą pewnością potwierdza okoliczność, iż w Gwatemali dzieci wychowywane wyłącznie przez matki są szczęśliwsze i lepiej odżywione. Poważnie?).
Zostajemy zatem po lekturze z grubsza kim byliśmy przed - czyli niereformowalną, starą konserwą (może ciut lepiej zorientowaną w prymatologii), która wciąż uważa, że najlepiej służy wychowywaniu innego człowieka fundamentalny balans między yin i yang, a którym własne dzieci ofiarowały w zamian za to życiową podróż w jaką nie zabrał ich nikt wcześniej.

Wywód o powodach ewolucyjnego sukcesu człowieka. Zasadniczo wszystko z ową książeczką jest jak najbardziej w porządku. Teza i dowód trzymają się kupy.
Zgrzyta może nieco męczące wałkowanie tych samych wątków, które nie pomagało długimi listopadowymi wieczorami w beznadziejnej walce z opadem powieki.
Nie doszło też ostatecznie w naszym wypadku do wybuchu intelektualnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Fińska recepta na kryzys wieku średniego. Zamiast znanych, nam wszystkim (często żałosnych w formie) objawów przejęcia kontroli nad człowiekiem płci męskiej w okolicach 40 roku życia przez instynkty ekspresji genów, o ileż ciekawie jest: przysposobić zająca, nie pożegnawszy się z rodziną, zapaść w bór oddając się drwalce i interakcjom z otoczeniem, które pomimo stosunkowo niskiej gęstości zaludnienia (a może właśnie dlatego) składa się właściwie wyłącznie z freaków, odszczepieńców i podobnych poszukiwaczy Absolutu (we wszelkich tego znaczeniach).
Wesoła perełka podróżniczej literatury delirycznej.

Fińska recepta na kryzys wieku średniego. Zamiast znanych, nam wszystkim (często żałosnych w formie) objawów przejęcia kontroli nad człowiekiem płci męskiej w okolicach 40 roku życia przez instynkty ekspresji genów, o ileż ciekawie jest: przysposobić zająca, nie pożegnawszy się z rodziną, zapaść w bór oddając się drwalce i interakcjom z otoczeniem, które pomimo stosunkowo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Pewien tubylec australijski omal nie umarł ze strachu ponieważ cień jego teściowej padł na niego gdy spał pod drzewem" "Kurnajowie z Wiktorii ostrzegają nowicjuszy, by podczas obrzędów inicjacji wystrzegali się cienia kobiety, gdyż jeśli na nich padnie uczyni z nich ludzi leniwych, chudych i głupich".
Nieprawdopodobny kalejdoskop przesądów, mitów, wierzeń i będących ich manifestacją rytuałów, również takich które dały fundament naszej kulturze i percepcji Świata. Opowiedzianych może i bez czułości Parandowskiego, czasem natomiast z pewnym anglosaskim przekąsem, jednak takze bez pogardy charakterystycznej dla postępowych neofitów.
Przede wszystkim zaś wspaniałe, acz gorzkie historie bohaterów, nieświadomie wchodzących w drogę bogom i uniwersalne wzorce ludzkiej godności w obliczu zderzenia z nieuchronną złośliwością materii.

"Pewien tubylec australijski omal nie umarł ze strachu ponieważ cień jego teściowej padł na niego gdy spał pod drzewem" "Kurnajowie z Wiktorii ostrzegają nowicjuszy, by podczas obrzędów inicjacji wystrzegali się cienia kobiety, gdyż jeśli na nich padnie uczyni z nich ludzi leniwych, chudych i głupich".
Nieprawdopodobny kalejdoskop przesądów, mitów, wierzeń i będących ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trup ściele się gęsto. Świat otaczający głównego bohatera trzeszczy i ostatecznie wali mu się na głowę na wszelkich możliwych frontach, on zaś próbuje przetrwać skwapliwie reglamentując otoczeniu swoje emocje.

Nasze drugie, oddzielone od pierwszego latami świetlnymi, czytanie przygód hemingwayowskiego czułego barbarzyńcy. I pomimo, że tym razem historia trafiła do naszych serc zupełnie inaczej niż przy debiucie, wciąż jednak wielbimy tę legendarną literacką powściągliwość starego, dobrego Ernesta.

Trup ściele się gęsto. Świat otaczający głównego bohatera trzeszczy i ostatecznie wali mu się na głowę na wszelkich możliwych frontach, on zaś próbuje przetrwać skwapliwie reglamentując otoczeniu swoje emocje.

Nasze drugie, oddzielone od pierwszego latami świetlnymi, czytanie przygód hemingwayowskiego czułego barbarzyńcy. I pomimo, że tym razem historia trafiła do naszych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nieco kostyczny (a jakże) frankista, republikanin o sercu starego marynarza oraz safandułowaty narrator próbują wespół, jeszcze raz opowiedzieć bolesną historie hiszpańskiego bratobójstwa. Teoretycznie miałoby pewnie działać jak balsam na stare rany. Jak dla nas trochę za bardzo przegadane i przerysowane.

Nieco kostyczny (a jakże) frankista, republikanin o sercu starego marynarza oraz safandułowaty narrator próbują wespół, jeszcze raz opowiedzieć bolesną historie hiszpańskiego bratobójstwa. Teoretycznie miałoby pewnie działać jak balsam na stare rany. Jak dla nas trochę za bardzo przegadane i przerysowane.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Najzwyklejszy kapitan Wojska Polskiego Pan Stefan Pogonowski, ziemianin (lecz nie obszarnik), absolwent szkoły wojskowej, autor liryk, które ostatecznie nie uczyniły z niego kolejnego narodowego wieszcza, pewnej sierpniowej nocy, roku pańskiego 1920, będąc zapewne par excellence maksymalnie wkurwionym, jak tylko może być wkurwionym człowiek, który poprzednie długie tygodnie spędza na ciągłym, bezładnym odwrocie. Więc ów najzwyklejszy młodzieniec w tej oto chwili wkracza na arenę historii i z własnej woli nie inspirowanej nikim i niczym poza swoim wkurwieniem, prowadzi siebie oraz swoich równie zmęczonych, sfrustrowanych i wkurwionych ludzi do ataku na bagnety. Ruskie widząc ten batalion szaleńców, idący na nich wbrew zasadom zdrowego rozsądku i klasowego powinowactwa, z wypisaną na twarzach zapowiedzią niechybnej śmierci i Stefanem Pogonowskim na czele, robią to co zrobiłby na ich miejscu każdy racjonalny człowiek. Spierdalają.
Zanim jednak zostawią po sobie jedynie smród onuc, staje co stać się musi, wiersze oraz droga jasno wytyczona przez poprzednie pokolenia Pogonowskich wypełniają się prowadząc naszego Kapitana prościutko do lepszego ze światów. Na pamiątkę pozostaje ulica w łódzkim śródmieściu i czasem wzmianka u któregoś z badaczy tamtych czasów. Nocny atak okazuje się zaś ostatecznie przełomowym momentem kampanii. Jej punktem zwrotnym. Uderzeniem kolibra wywołującym trzęsienie ziemi.
Kostką domina, za którą w finale czeka premia w postaci dziewiętnastoletniej wolności od moskiewskiego protektoratu.
Krótkiej, ale jakże kluczowej dla pamięci zbiorowej kolejnych pokoleń.
***
Ta i wiele innych, czasem zdecydowanie mniej spiżowych postaci przewijają się przez karty tej książki. Autor podejmuje próbę opisu wydarzeń z wielu różnych perspektyw. Również tych właściwych zwykłym, nie zaangażowanym w bezpośrednie walki ludziom. Nie stroniąc również od tła geopolitycznego, ekonomicznego (co szczególnie ciekawe i niespotykane) i militarnego oraz co wyraźnie zapowiada tytuł ostatecznie próbując również ocenić ów bezprecedensowy wysiłek, młodej nieokrzepłej państwowości pod kątem rezultatów politycznych.

Najzwyklejszy kapitan Wojska Polskiego Pan Stefan Pogonowski, ziemianin (lecz nie obszarnik), absolwent szkoły wojskowej, autor liryk, które ostatecznie nie uczyniły z niego kolejnego narodowego wieszcza, pewnej sierpniowej nocy, roku pańskiego 1920, będąc zapewne par excellence maksymalnie wkurwionym, jak tylko może być wkurwionym człowiek, który poprzednie długie tygodnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przypominam sobie fotkę z lat dziewięćdziesiątych, zrobioną w Los Angeles podczas zamieszek, które wybuchły w związku z pobiciem czarnego taksówkarza, przedstawiającą chińską czy koreańską straż obywatelską, popalającą na dachu fajki w chwili wytchnienia od pilnowania własnego dobytku. Na tle płonącego, zdewastowanego miasta.
I tak też postrzegałem zawsze tą część amerykańskiego społeczeństwa. Jako skupioną na "tu i teraz" swojego życia, nieprzesadnie uwikłaną w rozdrapywanie ran by tak rzec założycielskich swojej partycypacji w konstrukcie znanym jako Stany Zjednoczone Ameryki. Z pewnością nie konkurującą zajadle o pozycję najbardziej skrzywdzonej w przeszłości grupy etnicznej. Nie żądający dla siebie przesadnej atencji. Nie będący przez to także specjalnie obiektem zaczepek przeróżnych egzaltowanych głupków (panie Nergal weź pan i spal wreszcie ten Koran).
A przecież choćby losy ogromnej rzeszy xix-wiecznych, chińskich robotników kolejowych niosą w tej materii potencjał trudny do wyczerpania.

I tu maleńka niespodzianka w postaci niniejszej książeczki. A ponieważ nie jesteśmy jakimiś wielkimi fanami tych amerykańskich resentymentów i uważamy, że istotnie szkodzą one tamtejszej wspólnocie to trzeba przyznać, że nie udało nam się podczas lektury przepędzić z serca pewnego sceptycyzmu.
Plus za zupełny brak megalomanii, ciekawą formę oraz nieodparty komizm w opisie rozterek bohatera.

Przypominam sobie fotkę z lat dziewięćdziesiątych, zrobioną w Los Angeles podczas zamieszek, które wybuchły w związku z pobiciem czarnego taksówkarza, przedstawiającą chińską czy koreańską straż obywatelską, popalającą na dachu fajki w chwili wytchnienia od pilnowania własnego dobytku. Na tle płonącego, zdewastowanego miasta.
I tak też postrzegałem zawsze tą część...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo jak zwykle w przypadku tej właśnie serii Tajfunów wzruszająca szata graficzna.
Reszta raczej dla wytrwałych zbieraczy japońskiej krótkiej formy. Pojawiające się w przedmowie porównania do Ranpo Edogawy zdecydowanie nieuprawnione. Przynajmniej na tym odcinku literackich płodów autora.

Bardzo jak zwykle w przypadku tej właśnie serii Tajfunów wzruszająca szata graficzna.
Reszta raczej dla wytrwałych zbieraczy japońskiej krótkiej formy. Pojawiające się w przedmowie porównania do Ranpo Edogawy zdecydowanie nieuprawnione. Przynajmniej na tym odcinku literackich płodów autora.

Pokaż mimo to

Okładka książki Spór o Polskę Aleksander Hall, Ewa Polak-Pałkiewicz
Ocena 6,0
Spór o Polskę Aleksander Hall, Ew...

Na półkach: ,

Jakoś tak już od pewnego czasu mamy, że słowo prawica nie wzbudza entuzjazmu w naszych sercach. Zycie przylepiło mu w naszych głowach uniwersalną meta gębę Janusza Kowalskiego, zlaną z dziesiątek gęb jego poprzedników i jak sądzimy przyszłych gęb jego naśladowców z kolejnych pokoleń politykierów. Jest to dla nas zjawisko o tyle smutne, że idee, którymi owi dżentelmeni tak ochoczo wycierają sobie usta, są dla nas prawdziwie istotne i chcielibyśmy wierzyć, że nie całkiem sczezną (pomimo tego ciągłego wycierania) w sercach naszych dzieci i ich rówieśników. Jednocześnie raczej wątpimy aby w czasach brutalnej polaryzacji światopoglądowej była choćby minimalna szansa aby pochodnie tę poniosła w przyszłość ręka przytwierdzona do ciała przyozdobionego także należycie działającą, rozsądną głowa, rozumującą w systemie innym niż tylko kadencyjny..
Przedstawicielem ginącego gatunku takich polityków jest dla nas pan Aleksander Hall. Tu widzimy go na wysokości rządu Suchockiej, a więc z dobrze rozkręconym już Wałęsą w tle i trwającą wojną wszystkich ze wszystkimi. Jawi nam się jako ostoja umiarkowania. Zarówno w warstwie opisu sceny jak i politycznych prognoz. To podziwu godne umiarkowanie jak dziś wiemy zaprowadzi go niebawem na polityczną emeryturę z której napisze czasem jakąś książkę lub parę słów do Rzepy, które my bezpański, pozostawiony samemu sobie, nie stanowiący w tej wojnie niczyjego targetu lud środka, sobie potem z satysfakcją przeczytamy.

Jakoś tak już od pewnego czasu mamy, że słowo prawica nie wzbudza entuzjazmu w naszych sercach. Zycie przylepiło mu w naszych głowach uniwersalną meta gębę Janusza Kowalskiego, zlaną z dziesiątek gęb jego poprzedników i jak sądzimy przyszłych gęb jego naśladowców z kolejnych pokoleń politykierów. Jest to dla nas zjawisko o tyle smutne, że idee, którymi owi dżentelmeni tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Drugi set przygód Wang Era, który teraz opowiada o sobie naprzemiennie w pierwszej i trzeciej osobie i ta szalona narracja, mimo pewnej dosadności a nawet turpizmu nie traci nic z liryki, którą tak polubiliśmy w "Złotych czasach".
I byłaby to pewnie jedna z wielu (choć z pewnością wyjątkowo naszym zdaniem urocza) nostalgicznych historii młodzieńczych miłości gdyby nie fakt osadzenia jej w samym środku zupełnie szalonych czasów wielkiego chaosu chińskiej rewolucji kulturalnej. Jednak wspaniały, prawdziwie szwejkowski dystans głównego bohatera do siebie i swoich nieszczęsnych czasów stanowi unikalną instrukcję przetrwania i zachowania godności w warunkach ekstremalnych.

Drugi set przygód Wang Era, który teraz opowiada o sobie naprzemiennie w pierwszej i trzeciej osobie i ta szalona narracja, mimo pewnej dosadności a nawet turpizmu nie traci nic z liryki, którą tak polubiliśmy w "Złotych czasach".
I byłaby to pewnie jedna z wielu (choć z pewnością wyjątkowo naszym zdaniem urocza) nostalgicznych historii młodzieńczych miłości gdyby nie fakt...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wzięliśmy ową skromną książeczkę na warsztat w czasie kiedy za naszymi oknami szacowne stowarzyszenie Nigdy Więcej niemal odesłało sędziego Marciniaka do gwizdania meczów w okręgówce zaś w pewnym programie o proweniencji łączącej satyrę i publicystykę dokonała się rzeź załogi odpowiadającej za część satyryczna, uznaliśmy owe przedziwne i nie bardzo pasujące do naszych prostodusznych wyobrażeń o wolności okoliczności za dobry pretekst do powrotu do korzeni oraz odświeżenia sobie założeń na których miał polegać liberalizm w starych księgach ojców założycieli.

Tym bardziej, że interesowała nas opinia kogoś, kto uprawiał ideologie wolnościową zanim jeszcze jej codzienne nieuprawianie oznaczać zaczęło niechybną śmierć towarzyską dla mieszkańców miasteczka Wilanów i innych prawdziwie wielkomiejskich obszarów naszego pięknego kraju.

Ostatecznie nasze intuicje zostały potwierdzone, Ojcowie założyciele widzieli szaniec indywidualnej wolności, wyrażony dystansem cudzego łokcia od naszych żeber jako zdecydowanie większą odległość niż chcą ją dziś widzieć rozmaici aktywiści.
Z pewnością przekraczającą słabe żarty w telewizji czy konferansjerke na imprezie dla kuców.

Nie przewidzieli też zupełnie, że filozofia użyteczności osobistej uznająca za rzeczy wartościowe te które niosą ze sobą przyjemność i brak cierpienia stanie się w czasach ich spadkobierców tak straszliwie napompowana i wszechogarniająca, że powoli zaczyna przypominać swoją własną karykaturę.

Wydaje się, że również rozwój indywidualizmu w którym Mill upatrywał szansy dla postępu społecznego człowieka, w swojej dzisiejszej, monstrualnej coraz bardziej narcystycznej postaci nie wzbudziłby jego entuzjazmu.

Koniec końców uważamy, ze w stowarzyszeniu nigdy więcej tez winni sobie zorganizować zbiorowe czytanie Milla, aby ostatecznie nigdy więcej nie wydarzyło się to przed czym przynajmniej nominalnie zdaje się nas owa instytucja ochraniać.

Wzięliśmy ową skromną książeczkę na warsztat w czasie kiedy za naszymi oknami szacowne stowarzyszenie Nigdy Więcej niemal odesłało sędziego Marciniaka do gwizdania meczów w okręgówce zaś w pewnym programie o proweniencji łączącej satyrę i publicystykę dokonała się rzeź załogi odpowiadającej za część satyryczna, uznaliśmy owe przedziwne i nie bardzo pasujące do naszych...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Rozpieszczony umysł. Jak dobre intencje i złe idee skazują pokolenia na porażkę Jonathan Haidt, Greg Lukianoff
Ocena 7,7
Rozpieszczony ... Jonathan Haidt, Gre...

Na półkach: ,

piszą w tej przedziwnej książce o wielu kuriozalnych, zupełnie niezrozumiałych dla nas sytuacjach, ot choćby dla przykładu o bezpiecznych przestrzeniach, gdzie młodzi amerykańscy kandydaci na inteligentów mogą schronić się przed traumą spotkania człowieka o innym niż powszechnie przyjętym w ich społeczności światopoglądzie w których: "czekają ciastka, kolorowanki, banki mydlane, plastelina, filmy z brykającymi kukiełkami oraz uspokajająca muzyka"...
W takiej sytuacji zasadniczo można darować sobie dalsze komentarze.
Pozostając w głębokiej zadumie nad tym co też można uczynić dla swojego własnego potomstwa, któremu przyszło dorastać na zgliszczach patriarchatu, aby nieco zmniejszyć prawdopodobieństwo, że wkroczy ono w dorosłość jako cząstka pokolenia infantylnych, wymoczkowatych histeryków będących obiektem niniejszej historii.

piszą w tej przedziwnej książce o wielu kuriozalnych, zupełnie niezrozumiałych dla nas sytuacjach, ot choćby dla przykładu o bezpiecznych przestrzeniach, gdzie młodzi amerykańscy kandydaci na inteligentów mogą schronić się przed traumą spotkania człowieka o innym niż powszechnie przyjętym w ich społeczności światopoglądzie w których: "czekają ciastka, kolorowanki, banki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chciałoby się użyć w opisie niniejszej książki przymiotnika "przegadana", jednak nie będzie on do końca precyzyjny, ponieważ dokładnie jak w dowcipach o Rosjanach jadących w jednym przedziale kolei transsyberyjskiej nie umieszczono tu nadmiaru dialogów, zaś właściwie cała narracja ma tu formę sążnistych monologów wygłaszanych głównie w głowach bohaterów. Co w towarzystwie charakterystycznej jak zauważyliśmy już dla Autora zdobności stylistycznej, czyni owe obrazki od czasu do czasu dość męczącymi i nie dodaje punktacji za wiarygodność. Szczególnie, że jak czytamy na obwolucie mamy tu do czynienia z jakimś rodzajem rosyjskiego auto da fe.
Z drugiej strony, miło, że są jeszcze w tym ruskim mirie obywatele zdający się rozumieć dylematy sąsiednich nacji nie do końca zainteresowanych jego powrotem na swoje podwórza. Ostatecznie będąc wdzięcznymi księciu Mieszkowi, który postanowił na przekór krwi i geografii uczynić z nas ludzi Zachodu to w sercach i głowach pozostało nam wciąż jeszcze wystarczająco dużo Wschodu, by do końca naszych dni lepiej rozumiec Dostojewskiego niż Balzaca i w przeciwieństwie do tych którzy jednak lepiej rozumieją Balzaca darować sobie naiwne wyobrażenia o ludziach Wschodu, którzy wprawdzie maja mniej entuzjastyczny stosunek do Oświecenia (w każdym razie w jego zachodnim rozumieniu), ale za to powszechnie kochają balet i Dostojewskiego.

Chciałoby się użyć w opisie niniejszej książki przymiotnika "przegadana", jednak nie będzie on do końca precyzyjny, ponieważ dokładnie jak w dowcipach o Rosjanach jadących w jednym przedziale kolei transsyberyjskiej nie umieszczono tu nadmiaru dialogów, zaś właściwie cała narracja ma tu formę sążnistych monologów wygłaszanych głównie w głowach bohaterów. Co w towarzystwie...

więcej Pokaż mimo to