rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Żniwiarz to książka, nad którą zachwyca się każdy, przez co trochę nie chciałam po nią sięgać. Ostatecznie przekonało mnie porównanie do Supernatural, które kocham całym sercem i liczyłam na coś w stylu historii Winchesterów. Czy dostałam coś takiego?

Ja niestety nie zachwycam się Żniwiarzem tak jak pozostali. To jest naprawdę fajna historia i na tyle ciekawa, że sięgnę po jej kontynuacje, ale jakoś nie mam ochoty skakać z ekscytacji. Może to z powodu tego porównania do Supernatural, które moim zdaniem nie jest trafne. Owszem te dwa teksty kultury nawiązują do mitologii, ale to dla mnie za mało. Supernatural to bardzo ważny dla mnie serial i nawet jeżeli będzie miał 20 sezonów (co jest prawdopodobne XD) ja zostanę z nim do końca. Ma bohaterów, z którymi można poczuć więź, humor, a także klimat. W Żniwiarzu czegoś mi zabrakło. Nie potrafię wytłumaczyć wam czego, ale nie podoba mi się jednak to porównanie do tego serialu.

Mimo tego, że Żniwiarz nie ma takiego mrocznego klimatu jak jeden z moich ulubionych seriali, to muszę przyznać, że Paulina Hendel w konstruowaniu świata spisała się bardzo dobrze. Książka bazuje na mitologii słowiańskiej, więc autorka nie musiała wymyślać wszystkiego od podstaw, ale i tak uważam, że opisanie upiorów i innych istot jest trudnym zadaniem. Paulina Hendel wszystkie istoty opisała w bardzo realistyczny sposób i mogłabym uwierzyć, że żyją one w prawdziwym świecie i że wyglądają tak jak w Żniwiarzu.

Dużym plusem są bohaterowie. Feliks i Mateusz są moimi ulubionymi, ale chyba Feliks najbardziej i tych, którzy czytali książkę nie powinno to dziwić, bo ten bohater rozpiernicza system. Jedynie Magdy nie potrafiłam polubić w 100%. To, co mi się najbardziej podoba to to, że postacie przez cały czas nie są takie same i ewoluują. Niektóre mniej inne bardziej, ale praktycznie u wszystkich głównych postaciach następuje jakaś zmiana.

Wydaje mi się, że coraz trudniej jest mnie zaskoczyć w książkach czy też serialach. Coraz więcej zaczynam wymagać, bo już zaczynam mieć dosyć takich samych książek, opartych na tych samych motywach z takimi samymi bohaterami. Żniwiarz troszeczkę wyłamuje się z tego schematu, ale i tak zakończenie nie było dla mnie zaskoczeniem. To było dla mnie oczywiste, że tak się stanie, ale akurat w tym przypadku nie będę narzekać, bo mimo tego, że było przewidywalne to autorka otworzyła sobie drzwi do ciekawego dalszego ciągu.

Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o okładce. Czwarta strona jest mistrzem w ich tworzeniu. Biję pokłony.

Żniwiarz to opowieść uniwersalna. Spodoba się zarówno płci męskiej, jak i żeńskiej. Owszem mamy tutaj wątek miłosny, czego panowie może nie za bardzo lubią, ale uważam, że przebrnięcie przez niego nie będzie aż tak bardzo bolało.

Ja Żniwiarzem nie jestem zachwycona tak jak inni, ale mimo tego jest to naprawdę bardzo dobrze skonstruowana historia z fajnymi bohaterami. Niedługo zabieram się za kontynuację, więc możecie wyczekiwać mojej opinii. Kto wie, może dalszym ciągiem będę się ekscytować tak jak kolejnymi odcinakami Supernatural?

Żniwiarz to książka, nad którą zachwyca się każdy, przez co trochę nie chciałam po nią sięgać. Ostatecznie przekonało mnie porównanie do Supernatural, które kocham całym sercem i liczyłam na coś w stylu historii Winchesterów. Czy dostałam coś takiego?

Ja niestety nie zachwycam się Żniwiarzem tak jak pozostali. To jest naprawdę fajna historia i na tyle ciekawa, że sięgnę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Przegrałam zakład. W sumie to nic nowego, bo zazwyczaj nie mam szczęścia i przegrywam, ale to pierwszy raz kiedy cieszę się, że go przegrałam. Cieszę się z kilku powodów. Ale chwila coś tu nie gra. Zakład? Jaki zakład i co on ma wspólnego z książką ? Otóż już wyjaśniam. Wydawnictwo założyło się ze mną i z kilkoma innymi blogerami o to, że Idealna Magdy Stachuli nas zachwyci, a jeżeli tak się nie stanie w ramach rekompensaty wyślą nam tabliczkę czekolady. Po co ten zakład? Otóż Idealna nie jest światowym bestsellerem i nie otrzymała żadnej nagrody. Jest książką napisaną przez polską autorkę, a wiadomo, że po polską literaturę zdecydowanie rzadziej albo wcale sięgają czytelnicy. Bez zbędnego zastanawiania się przyjęłam zakład i naprawdę cieszę się, że go przegrałam, bo w ten sposób zyskałam możliwość przeczytania niesamowitej powieści i uniknęłam zbędnych kalorii.


Anita prawie nie wychodzi z domu. Podgląda ludzi przez kamery miejskiego monitoringu. To jej okno na świat, które pozwala kontrolować wszystko i wszystkich. I zapomnieć o sypiącym się małżeństwie oraz dziecku, które bardzo chciałaby mieć.
Pewnego dnia znajduje w szafie sukienkę, której nie kupiła. Później szminkę, która jej nie pasuje. Potem wydarza się coś jeszcze…
Ktoś wie o niej wszystko. I powoli realizuje swój plan.

Lubimyczytac.pl

Pierwsze, co przykuło moją uwagę to duży różowy napis z tyłu okładki: „ Dla fanów Dziewczyny z pociągu”. Nie czytałam powieści pani Hawkins, ale wiem, że jej książka była sprzedawana w milionach egzemplarzy. Odnoszę wrażenie, że, gdy coś się dobrze sprzedaje to jest to potem nadmiernie wykorzystywane nawet w książkach, które nie mają nic wspólnego z danym dziełem. Rozumiem, że nową książką trzeba zainteresować czytelników, ale to już robi się nudne, gdy prawie każdą nowość wydawniczą porównuje się do światowych bestsellerów. Oczywiście to nie jest wina autorki książki.Idealna to książka, która obroni się sama i nie potrzebne są jej porównania do światowych bestsellerów, które moim zdaniem jej nie pomogą, a tylko mogą trochę zaszkodzić.

Jednak muszę zgodzić się z innymi słowami, które pojawiły się z tyłu na okładce, a mianowicie „Thriller psychologiczny, którego nie będziesz mógł odłożyć”. Wiem, ze to pojawia się przy większości książek, ale jeżeli chodzi o Idealną to jest to prawdą, bo nie potrafiłam się oderwać od czytania.

Rzeczywistość jest silniejsza niż wspomnienia

Warto zainteresować się Idealną ze względu na narrację jaka w niej występuje. Spotkałam się już z powieściami, w których to dwóch bohaterów są narratorami. Jednak Magda Stachula wprowadziła aż czterech narratorów. Każdy opowiada o swoich uczuciach i o tym, co przeżył. Bardzo spodobał mi się ten zabieg, bo daje on możliwość zobaczenia pewnych wydarzeń z różnych perspektyw. Myślę, że można przypisać jeszcze jeden skutek tej narracji, a mianowicie budowanie napięcia. Co rozdział historię opowiada inny bohater, dlatego jeżeli coś ciekawego się działo w danym fragmencie to w kolejnym znajdziemy opowieść kolejnej postaci, czyli musimy czytać jeszcze dalej, aby poznać kontynuację wątku, który nas zaciekawił.


Teraz ja byłam częścią podglądanego świata, jedną z nich, nieznaną aktorką spektaklu na żywo.

Gdy czytałam Idealną miałam pewne podejrzenia dotyczące intrygi stworzonej przez panią Magdę, ale nie zorientowałam się o co chodziło. W Idealnej ciekawe jest to, że od samego początku wiemy kim jest osoba, która jest w centrum wszystkich wydarzeń, ale nie znamy jej motywów i powiązań z innymi bohaterami. Po skończeniu debiutu pani Magdy byłam naprawdę zaskoczona, a jednocześnie nie mogłam uwierzyć w to, że nie odgadłam powiązania z główną bohaterką, bo to było praktycznie podane czytelnikowi na tacy. Czytam sporo książek i w większości tego typu udało mi się rozwiązać zagadkę, więc na pewno nie wynika to z mojej nieuwagi(chociaż może troszkę), ale wydaje mi się, że właśnie taki zamiar miała autorka.

Zupełnie nie wiem, co mam sądzić o zakończeniu jednego wątku. W pewnym sensie czuję się rozczarowana, bo wydaje mi się, że autorka wybrała najprostszy sposób na jego zakończenie, ale z drugiej strony w ten sposób wszyscy bohaterowie mieli ze sobą jakieś powiązanie i może to właśnie było celem pani Magdy. Doceniam to, ale jednak chciałabym, aby akurat ten wątek był poprowadzony w nieco inny sposób.

Jeżeli chodzi o bohaterów to mam trochę mieszane uczucia. Anita swoim zachowaniem potrafi zirytować czytelnika. Jej zachowanie zdecydowanie można usprawiedliwić tym przez co przechodzi, ale czasami jednak trochę przesadzała. Mi osobiście aż tak bardzo na nerwy nie działała, ale wiem, ze są osoby, które podczas czytania mogą czasem tego nie znieść.

Magda Stachula w swoim debiucie porusza bardzo trudny temat jakim jest pragnienie dziecka, którego nie można mieć. Doskonale ukazała całą drogę jaką muszą przejść małżeństwa starające się kilka lat o dzieci i skutki, które temu procesowi towarzyszą.

Gdy przekracza się pewne granice, łamie normy, które dotychczas wskazywały nam drogę, otwiera się nowy rozdział w życiu, zeszyt z czystymi kartkami, który będzie zapisany nowymi historiami, ręką innego już człowieka.

Debiut Magdy Stachuli jest naprawdę udany i bardzo się cieszę, że mogłam tę książkę przeczytać przed premierą. Mimo tego, że czuję się trochę rozczarowana pewnym aspektem to książkę zdecydowanie polecam i nazwisko autorki trzeba zapamiętać.

Przegrałam zakład. W sumie to nic nowego, bo zazwyczaj nie mam szczęścia i przegrywam, ale to pierwszy raz kiedy cieszę się, że go przegrałam. Cieszę się z kilku powodów. Ale chwila coś tu nie gra. Zakład? Jaki zakład i co on ma wspólnego z książką ? Otóż już wyjaśniam. Wydawnictwo założyło się ze mną i z kilkoma innymi blogerami o to, że Idealna Magdy Stachuli nas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czy prestiżowa praca, drogie ubrania i pierścionek zaręczynowy na palcu mogą sprawić, że prześladujące wspomnienia zostaną wymazane? Głowna bohaterka debiutu literackiego Jessicy Knoll już prawie osiągnęła swój cel. Jednak pewnego dnia dostaje propozycje opowiedzenia swojej historii w filmie. Czy Ani wyjawi przed światem swoją mroczną tajemnice? Czy małżeństwo z mężczyzną mającym arystokratyczne nazwisko sprawi, że będzie najszczęśliwsza dziewczyną na świecie?

Teraz wiara oznacza dla mnie coś innego. Teraz oznacza dla mnie to, że ktoś dostrzega w nas coś, czego sami w sobie nie dostrzegamy, i nie poddaje się, dopóki tego nie zobaczymy. Chcę tego. Potrzebuję tego.

„Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie” to najlepiej sprzedający się debiut w 2015 roku w Stanach Zjednoczonych. Czym ta książka aż tak ich urzekła?

W szkole średniej Ani FaNelli zetknęła się z okrucieństwem, do jakiego są zdolne tylko nastolatki. W dorosłym życiu robi wszystko, by wymyślić siebie na nowo. Z impetem realizuje skrupulatnie przemyślany plan: prestiżowa praca, designerskie ubrania i przystojny narzeczony z arystokratycznym nazwiskiem. Ani jest już bardzo blisko celu. Wtedy pojawia się propozycja udziału w filmie dokumentalnym o tym, co wydarzyło się w szkole 14 lat temu. Jest jednak coś, o czym wie tylko Ani. Niebezpieczny sekret, który może wiele zmienić. Czy najszczęśliwsza dziewczyna na świecie odkryje przed światem mroczną tajemnicę.
Lubimyczytać.


Ona była taka naiwna i nieprzygotowana na to, co miało się wydarzyć, i to nie było tylko smutne. To było niebezpieczne.


Przez pierwsze 100 stron ciężko mi było wciągnąć się w tę historię. Odkładałam książkę, bo po prostu nie chciało mi się jej czytać. Jednak po tym złym początku z każdą stroną było co raz lepiej i tak zostało już do końca.

"Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie" nie posiada bohaterów, z którymi można się utożsamić. Główna bohaterka wywołuje w czytelniku przeróżne emocje począwszy od irytacji a skończywszy na współczuciu. Ani Fanelli może doprowadzić czytelnika do momentu, w którym będzie chciał rzucić książką o ścianę, bo za to co ją spotkało w dużej mierze odpowiedzialna jest ona sama. Jednak za chwile złość i irytacja mijają i można zrozumieć postępowanie bohaterki. Z Ani nie można się utożsamić, chyba, że ktoś przeżył to samo, co ona, ale to nie zmienia faktu, że to świetnie wykreowana postać.


(...)Wydaje ci się, że jesteś szczęśliwa? Wydaje ci się, że masz być z czego dumna?(…) A pamiętasz o tym? To zawsze ustawia mnie do pionu. Przypomina mi o tym, jakim jestem zerem.

Jessica Knoll porusza w swoim debiucie zachowania nastolatków, zażywanie narkotyków i picie alkoholu przez nieletnich. To historia o zmaganiu się z demonami przeszłości. Książka pokazuje do jak wielkiego okrucieństwa zdolni są nastolatkowie. Najwięcej w swojej powieści poświęca motywie gwałtu. Można domyślić się od samego początku, że to właśnie stanowi mroczny sekret głównej bohaterki, ale jeżeli myślcie, że już wiecie wszystko to grubo się mylicie, bo Jessica Knoll zaskakuje w momencie, w którym czytelnik kompletnie się tego nie spodziewa. Nic więcej Wam nie zdradzę, bo nie chcę odbierać Wam całej przyjemności z odkrywania tej historii.

Dan obdarował mnie tym podnoszącym na duchu uśmiechem, który ludzie wysyłają do ciebie, kiedy nie chcesz usłyszeć prawdy i musisz być odważna.

Jessica Knoll pokazała, że pogodzenie się ze swoją przeszłością wcale nie oznacza, że to przestanie boleć i że kompletnie o tym zapomnimy. Nasza przeszłość zawsze z nami pozostanie, ale człowiek może nauczyć się z nią żyć. Czy tak też było z Ani? Czy najszczęśliwsza dziewczyna pogodziła się ze wspomnieniami, które nie pozwalały jej zasnąć?

W końcu przyjęłam po prostu, że nikt nigdy nie mówił prawdy i wtedy sama zaczęłam kłamać.

W 2017 roku pojawi się ekranizacja "Najszczęśliwszej dziewczyny na świecie" stworzona przez twórców „Zaginionej dziewczyny”. Czuję, że to będzie coś równie genialnego jak książka i nie mogę się doczekać.

W Milwaukee Journal-Sentinel o debiucie Jessicy Knoll napisali:„Jeszcze będziecie namawiać wszystkich swoich przyjaciół, żeby koniecznie sięgnęli po tę książkę(...)”. Cóż mieli rację i mam nadzieję, że sięgniecie po „Najszczęśliwszą dziewczynę na świecie”, bo tej decyzji nie da się żałować.

Czy prestiżowa praca, drogie ubrania i pierścionek zaręczynowy na palcu mogą sprawić, że prześladujące wspomnienia zostaną wymazane? Głowna bohaterka debiutu literackiego Jessicy Knoll już prawie osiągnęła swój cel. Jednak pewnego dnia dostaje propozycje opowiedzenia swojej historii w filmie. Czy Ani wyjawi przed światem swoją mroczną tajemnice? Czy małżeństwo z mężczyzną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Blisko chmur" to kontynuacja losów Kaśki Laski, którą mogłam poznać w "Szkole Latania". "Szkoła latania" była bardzo pozytywną powieścią i przekazująca ogromną motywację do zmienienia czegoś w swoim życiu. Znałam bohaterkę jako zagubioną dziewczynę, która robi pierwsze kroki do lepszego życia. A jak jest Kasia w "Blisko chmur"? I czy ta powieść chwyciła mnie za serce tak bardzo jak pierwsza? O tym już za chwilę.

Kiedy widzisz samo słońce i nie rozglądasz się dokoła, możesz nie zauważyć chmury deszczowej, a ona przecież wcześniej czy później się zjawi. Ale po deszczu jest tęcza, a potem znowu słońce…

Po rozstaniu z Maksem Kaśka próbuje poukładać wszystko od nowa, choć zdaje sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Uczucie, które sprawiło, że rozkwitła, stała się pewniejsza siebie i po prostu szczęśliwsza, nabrało innych barw. Przyjaciółka, rodzina i grupa wsparcia pomagają jej przejść przez najtrudniejsze momenty, a Kaśka dzięki nim zaczyna budować nową przyszłość i pokonuje trudności, które pojawiają się na jej drodze. Czy uda jej się kontynuować odchudzanie i utrzymać nowy, lżejszy styl życia?
Lubimyczytac.pl

W "Szkole latania" Kasia stawiała pierwsze kroki w nauce latania. W drugiej części bohaterka nadal się uczy, ale po drodze napotyka pewne przeszkody. Musi lecieć podczas deszczu, aby dotrzeć do chmur. Czy jej się to uda? Czy Kasia dosięgnie chmur?

Dzięki niemu przekonałam się, że mogę więcej, że mogę przekraczać granice, które jeszcze niedawno były poza moim zasięgiem.

"Blisko chmur" ma trochę inny klimat niż "Szkoła latania". W drugiej części poznajemy Kasię z innej strony, a to dlatego, że w jej życiu pojawiło się trochę zawirowań. Bohaterka stanęła przed ciężkim wyborem i bez względu na to jaką podjęłaby decyzję zawsze ktoś by ucierpiał. Bo jak można wybrać między swoim szczęściem, a kogoś? A Kasia stanęła właśnie przed takim problemem.

Sufit pomimo pęknięć i rys nadal był mocną podporą mojego pokoju, dając mi bezpieczeństwo. Ale gdy tylko przyjedzie czas remontu, rysy i pęknięcia znikną, sufit znowu będzie niemal gładki, prawie idealny. Tak samo było ze mną. Miałam w sobie wiele rys i pęknięć, niektóre z nich bolały jak cholera. Z czasem jednak to wszystko się zabliźni i będzie niemal idealnie. Niemal, bo w pamięci na zawsze pozostaną: ból i cierpienie i wspomnienia szczęścia oraz niesowitych emocji.

Niesamowicie było obserwować jak z szarej myszki Kasia staje się silną kobietą. Bohaterką, która potrafi podjąć słuszne decyzje mimo tego, że te decyzje mogą kosztować ją wiele bólu. Obserwując bohaterkę przez te dwie części czytelnik dostrzega w niej ogromną zmianę. Nie tylko zmianę fizyczną, ale także dojrzałość psychiczną.

Chcę wierzyć w to, że jeżeli nauczę się wyciągać wnioski z porażek, to osiągnę sukces, nie taki, który dotyczy sławy czy fortuny, tylko sukces przejawiający się w mojej wewnętrznej spójności. Chcę być szczęśliwa ze sobą …

Pani Sylwia w swoich powieściach porusza problemy, które przeżywają współcześni nastolatkowie i właśnie dlatego ta książka tak bardzo trafia do serc czytelników. Autorka pisze o walce ze swoją wagą, o problemach rodzinnych, o chorobie bliskich osób. Bohaterowie stają przed wieloma wyborami pomiędzy miłością, a szczęściem drugiej osoby, ale także przed wyborem kierunku studiów. Nigdy nie sądziłam, że będę mogła aż tak utożsamić się z jakąś bohaterką, ale Pani Sylwia dała mi taką możliwość, stwarzając postać Kasi.

Książkę czyta się naprawdę szybko i przyjemnie, a to wszystko za sprawą lekkiego stylu autorki. Pani Sylwia potrafi pisać o wielu problemach wplatając w to humor i emocje.

(…) jak się kogoś prawdziwie kocha, to ten ktoś staje się częścią ciebie, a nie możesz przecież wyrwać kawałka siebie i żyć dalej….

Jest jeszcze tak wiele rzeczy, które mogłabym napisać wam o tej książce, ale muszę się powstrzymać i dać Wam szansę przeżycia własnej przygody podczas czytania. Jeżeli szukacie lekkiej i przyjemnej książki, w której bohaterowie nie są idealni tylko są osobami, które moglibyście spotkać codziennie wokół was to serdecznie polecam wam powieści Sylwii Trojanowskiej. To książki dające ogromną motywację do zmian, ale to także historie o wielu dylematach życiowych. Serdecznie polecam.

"Blisko chmur" to kontynuacja losów Kaśki Laski, którą mogłam poznać w "Szkole Latania". "Szkoła latania" była bardzo pozytywną powieścią i przekazująca ogromną motywację do zmienienia czegoś w swoim życiu. Znałam bohaterkę jako zagubioną dziewczynę, która robi pierwsze kroki do lepszego życia. A jak jest Kasia w "Blisko chmur"? I czy ta powieść chwyciła mnie za serce tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Z twórczością Donny Tartt chciałam zapoznać się od bardzo dawna, ponieważ głównie każdy zachwyca się „Szczygłem”, który wyszedł spod jej pióra. Chciałam dowiedzieć się, co takiego wyjątkowego jest w stylu autorki i w końcu mogłam to zrobić. Przed „Małym przyjacielem” miałam ogromne oczekiwania. Byłam pewna, że to będzie coś tak dobrego, że trafi, do mojej top5 2016 roku. Jednak, czy nie miałam zbyt dużych oczekiwań?

Alexandria w stanie Missisipi, Dzień Matki. Mały Robin Dufresnes zostaje powieszony na drzewie w ogródku rodziców. Dwanaście lat później zagadka jego śmierci pozostaje nierozwiązana. Harriet, która była niemowlęciem w momencie śmierci brata, postanawia znaleźć i ukarać mordercę i scalić rodzinę, która rozpadła się po tej tragedii.
Uzbrojona w wiedzę zaczerpniętą z książek przygodowych, Harriet, w towarzystwie najlepszego przyjaciela, szuka zemsty w śmiertelnie niebezpiecznym półświatku amerykańskiego Południa.
Mały przyjaciel, druga powieść w dorobku Donny Tartt, była nominowana między innymi do Orange Prize. To amerykańska powieść gotycka, a zarazem epicka opowieść o zemście, utracie niewinności i sprawiedliwości, którą pragnie się wymierzyć samemu.

Lubimyczytać.pl

Zacznę od tego, że przez 300 pierwszych stron kompletnie się wynudziłam. Jest to połowa książki. Jak dla mnie połowa z tej pierwszej części była kompletnie zbędna i najchętniej bym ją usunęła. Ta cześć nic nie wnosiłam do fabuły. Jednak gdy przebrnęłam przez te kilkaset stron to było coraz lepiej.

Czytając opis czytelnik może spodziewać się czegoś w rodzaju kryminału. I ten opis wprowadza w błąd, ponieważ jest to opowieść społeczno-obyczajowa i nie znajdziemy tu nic z typowego śledztwa, które znajduje się w kryminale.


To była największa obsesja Harriet, z której brały początek wszystkie inne. Najbardziej na świecie - bardziej niż Utrapienia, bardziej niż czegokolwiek - pragnęła odzyskać brata. W drugiej kolejności pragnęła dowiedzieć się, kto go zabił

Cała historia opowiadana jest przez dwunastoletnią Harriet. Niektórym może wydawać się to złym zabiegiem, ale moim zdaniem to była najlepsza opcja, bo Harriet jest jeszcze dzieckiem, a dzieci dostrzegają czasem pewne rzeczy, których dorośli nie widzą. Dzieci czują inaczej i nie chcą ukrywać prawdy. Są małymi detektywami i taka właśnie była Harriet.


Najbardziej na świecie pragnęła prześliznąć się ze znanego świata w chłodną, błękitną przejrzystość fotografii, gdzie jej brat żył, piękny dom jeszcze stał, a wszyscy byli zawsze szczęśliwi.

Niesamowicie było obserwować determinację młodej Harriet. Patrzeć jak się zmienia. Może nie zaszła w niej drastyczna zmiana, ale po drodze spotkało ją wiele cierpienia i w głębi serca dorosła. Jednak zanim to zrobiła musiała popełnić kilka błędów.

„Mały przyjaciel” to historia kobiet. Owszem mamy tu kilku bohaterów męskich, ale to historia zdominowana przez kobiety z rodziny Dufresnes. Donna Tartt stworzyła wachlarz bohaterek. Każda była inna i na swój sposób wyjątkowa. Autorka stworzyła opowieść o kobietach, które muszą radzić sobie z przeszłością. Miejscami robią to lepiej, a miejscami gorzej i każda czyni to na swój własny sposób.

Donna Tartt opowiada o bólu po stracie członka rodziny, o stracie osoby, którą się kochało. Przedstawia sytuację kiedy to dzieci pozostawione są same sobie i tak naprawdę wychowują się bez żadnego wzoru i autorytetu.

Czasami kiedy były tylko we dwie, Allison miała wrażenie, że Charlotte wolałaby mieć obok siebie Robina. Jej matka nie mogła nic na to poradzić. Próbowała to ukryć, ale dziewczynka czuła, że Charlotte patrząc na nią, myśli o synu, którego nie było.

Autorka doskonale przedstawiła podział amerykańskiego południa na biedne i bogate dzielnice. Opisuje biedne społeczeństwo, które uważa,że może robić co tylko im się podoba. „Mały przyjaciel” to doskonały kontrast pomiędzy biedną, a bogatą częścią amerykańskiego południa.

Tak naprawdę każdy w tej książce może dostrzec coś innego i to jest największą zaletą „Małego przyjaciela”. Kto może powiedzieć, że to książka o cierpieniu po stracie, ktoś inny, że przedstawia historię małej dziewczynki pragnącej wyjaśnić coś, co nie zostało wyjaśnione, a jeszcze inni, że to książka o silnych kobietach.

Gdybym miała powiedzieć w jednym zdaniu, o czym jest „Mały przyjaciel” powiedziałbym, że to historia, o tym jak tragedia kompletnie zmienia życie drugiego człowieka .

Ja miałam zupełnie inne oczekiwania do tej książki. Liczyłam, że to rozwinie się trochę w kierunku śledztwa nad śmiercią Robina, a o tym praktycznie w fabule nic nie było. Jeżeli lubicie takie typowo społeczno- obyczajowe powieści, gdzie będziecie mogli analizować zachowania bohaterów to myślę, że to może być coś dla Was.

Czy jestem całkowicie zawiedziona Małym przyjacielem? Nie. Owszem spodziewałam się zupełnie innej historii przez, co czułam niedosyt podczas czytania, ale mimo tego mogłam poznać historię kobiet, które różnie radzą sobie z rodzinną tragedią. Mogłam analizować ich zachowania, a miejscami nawet oceniać. Mimo wszystko nie żałuję, że przeczytałam "Małego przyjaciela".

Z twórczością Donny Tartt chciałam zapoznać się od bardzo dawna, ponieważ głównie każdy zachwyca się „Szczygłem”, który wyszedł spod jej pióra. Chciałam dowiedzieć się, co takiego wyjątkowego jest w stylu autorki i w końcu mogłam to zrobić. Przed „Małym przyjacielem” miałam ogromne oczekiwania. Byłam pewna, że to będzie coś tak dobrego, że trafi, do mojej top5 2016 roku....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdy po raz pierwszy przeczytałam opis kolejnej już powieści Doroty Gąsiorowskiej, której z twórczością nie miałam okazji się jeszcze zapoznać, poczułam, że „Primabalerina” jest dla mnie. Uwielbiam takie życiowe klimatyczne historie, a ta książka właśnie wydawała mi się taka być. Dlatego nie zastanawiałam się długo, gdy otrzymałam propozycję przeczytania książki. Co sądzę o tej powieści? Okazała się strzałem w dziesiątkę, czy wręcz przeciwnie?

Każdy nowy dzień daje szansę na zmiany.
Kiedy Nina stanęła przed bramą starej lwowskiej kamienicy, nie przypuszczała, że kryje się za nią tajemnica. Historia słynnej primabaleriny prowadzi ją śladem rodzinnych sekretów, a kresowy Lwów staje się coraz bliższy sercu. Okazuje się, że Nina może tu odnaleźć klucze do własnej przeszłości.
Ale przyszłość też nigdy nie jest taka, jak się spodziewamy.
Kiedy Nina przypadkowo spotkała Michaiła, oboje poczuli, że łączy ich coś szczególnego. Czy w powodzi emocji rozpozna to jedno jedyne prawdziwe uczucie? Czy zdoła zawalczyć o szczęście, które czasem bywa kruche jak porcelanowa figurka baletnicy?

Uważam, że opis na okładce zdradza troszeczkę za dużo. Podczas czytania miałam pewny zamysł dotyczący wątku miłosnego, ale potem przypomniało mi się, że w opisie było podane kto stanie się miłością głównej bohaterki. Więc sadze, że ten mały szczególik można by było pominąć w opisie, aby czytelnik mógł snuć swoje teorie jak potoczą się losy Niny.


Książka ma niesamowity klimat. Autorka ukazuje czytelnikowi piękny Lwów i jego zakątki, co sprawia, że książka staje się jeszcze bardziej klimatyczna.

Bohaterowie zostali całkiem przyzwoicie wykreowani. W powieści pojawiają się postacie, które mogłyby żyć naprawdę obok nas. Pani Dorota stworzyła bohaterów, którzy przeżyli bardzo wiele, a mimo wszystko próbują żyć dalej.

Nina była postacią, którą przez swoją przeszłość całkowicie zamknęła się w sobie. Niesamowicie było obserwować jak z czasem bohaterka otwiera się na świat i rozpoczyna życie od nowa. Jak po raz pierwszy poznaje smak miłości i jak wychodzi ze swojego kokonu. Jednak miejscami jej strach przed światem potrafił irytować. Odnosiłam wrażenie, że bohaterka nie ma pojęcia czego chce od życia i aby podejmować decyzje musi pytać się o zdanie kilku osób. Przy ocenie bohaterki biorę pod uwagę jej przeszłość, ale i tak uważam, że postać została troszkę przerysowana.

Przeszłość, teraźniejszość… są tak niejasne, nietrwałe. Cały pobyt na Ukrainie jawił się jako wielka, błyszcząca bańka, która pękła i rozpryskuje się na kilkadziesiąt maleńkich kropelek, a każda z nich jest jak jednak z łez.

Postacią, która skradła moje serce był Igor. Mieć takiego przyjaciela to naprawdę skarb. Był ogromnym optymistą i postacią, która zaraża śmiechem. Igor to taki promyczek tej powieści. Był ogromnym wsparciem dla Niny i to on zapoczątkował przemianę dziewczyny. A poza tym to bohater, który kocha czytać książki, więc sądzę, że znalazłabym z nim wiele wspólnych tematów.

Bardzo spodobał mi się wątek dwóch primabalerin. Ich historia, którą czytelnik odkrywa powoli naprawdę została ciekawie poprowadzona. Skazane na rozłąkę, porzucające swoje kariery dla rodziny i życie w cierpieniu . Jednak, gdy skończyłam czytać powieść to tego wszystkiego było po prostu za dużo. Całe zakończenie było całkowicie nieprawdopodobne w prawdziwym życiu, a o to właśnie chodzi w powieściach obyczajowych, że mają przypominać prawdziwe życie.

Fikcja czasem miesza nam w głowach. To przez nią nie potrafimy patrzeć obiektywnie na to, co nas otacza, i wiele przez to tracimy.

Autorka pokazuje jak człowiek potrafi rozkwitnąć i rozpocząć życie na nowo pomimo trudnej przeszłości i, że czasem warto podjąć ryzyko. Opisuje również problem, który staje się coraz bardziej poważny mianowicie nieakceptowanie homoseksualistów. Pokazała,że homoseksualiści tą takimi samymi ludźmi jak wszyscy i tak samo wartościowi. Bardzo cenię, że autorka postanowiła umieścić ten wątek w swojej powieści.


To my sami tworzymy nasze wątpliwości. Gdyby nie one, o wiele łatwiej byłoby nam podejmować wszelkie decyzje.

Primabalerina to powieść typowo skierowana dla kobiet. Mimo kilku wad naprawdę polecam przeczytać tę książkę, bo może Was ona zauroczy. Ja troszkę się zawiodłam, ale to nie znaczy, że żałuję czasu, który na nią poświęciłam.

Gdy po raz pierwszy przeczytałam opis kolejnej już powieści Doroty Gąsiorowskiej, której z twórczością nie miałam okazji się jeszcze zapoznać, poczułam, że „Primabalerina” jest dla mnie. Uwielbiam takie życiowe klimatyczne historie, a ta książka właśnie wydawała mi się taka być. Dlatego nie zastanawiałam się długo, gdy otrzymałam propozycję przeczytania książki. Co sądzę o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Już od jakiegoś czasu słyszałam zachwyty nad twórczością pani Katarzyny Bereniki Miszczuk. Każdy wokół mnie wychwalał jej styl pisania i jej serię „Ja Diablica”. Postanowiłam dowiedzieć się co takiego wyjątkowego jest w książkach tej autorki. Czy twórczość Miszczuk również mnie zachwyciła?
Julia budzi się w tajemniczym szpitalu. Nie poznaje własnego odbicia, nie pamięta, jak się tu znalazła. Z czasem dowiaduje się, że cała jej rodzina zginęła w pożarze. Jedynie Julii udało się przeżyć, choć na skutek odniesionych obrażeń straciła pamięć. Nazwa ośrodka, Druga Szansa, powinna napawać pacjentów otuchą... Co jednak myśleć o kobiecie, która ciągle wróży Julii śmierć, pojawiającej się nagle nieznajomej dziewczynie i szeptach rozbrzmiewających dookoła? Najwyraźniej dzieje się tu coś dziwnego. Julia staje się coraz bardziej zagubiona i przerażona. Co zrobi w sytuacji, w której nie może zaufać nawet sobie?

Myślałam, że poczuję smutek, ból. Cokolwiek! Nic się takiego jednak nie stało. Byłam pusta. Kompletnie wyprana z emocji.

„Druga Szansa” to książka owiana ogromną tajemnicą. Czytając niczego nie jest się pewnym. Często czytelnik może zastanawiać się komu tak naprawdę ma wierzyć i co jest prawdą. Czy to wszystko, co dzieje się w ośrodku Druga szansa to tylko wyobrażenia głównej bohaterki, czy może rzeczywistość? Tego dowiadujemy się dopiero w zakończeniu.

Nie znałam tej dziewczyny…. Widziałam ją po raz pierwszy. Czemu nie poznawałam samej siebie? Potoczyłam wzrokiem po pomieszczeniu. Czemu nie poznawałam tego pokoju?

Trochę zawiodłam się na zakończeniu. Oczekiwałam czegoś szokującego, czego niestety nie otrzymałam. To było typowe rozwiązanie fabuły, które już wielokrotnie pojawiało się w filmach, czy w powieściach. Jednak wszystko nie zostało do końca wyjaśnione, przez co czuję lekki niedosyt i zaciekawienie.
Dużą zaletą tej książki jest oprawa graficzna. Zarówno okładka jak i czarno białe ilustracje dodają mroku i tajemniczości historii stworzonej przez Miszczuk.
Styl pisania autorki jest naprawdę przyzwoity. Książkę czyta się bardzo szybko i mimo tego, że bohaterowie czasem mogą irytować, to i tak czyta się dalej, bo po prostu nie można się oderwać od historii. Już teraz rozumiem te wszystkie zachwyty nad twórczością pani Miszczuk i prawdopodobnie sięgnę po kolejne książki tej autorki.

-Daj spokój mała -speszył się (…) - Dla ciebie zrobiłbym to jeszcze raz.

Wykreowanie bohaterów nie było tragiczne, ale nie było też dobre. Autorka stworzyła postacie, w których zakochacie się od pierwszej strony. W moim przypadku było to Adam. Jestem pewna, że skradł on serce nie jednej z czytelniczek. Jednak kreacja pozostałych bohaterów pozostaje wiele do życzenia. Główna bohaterka momentami mnie trochę irytowała. Rozumiem, że była zagubiona i sama nie wiedziała, w co ma wierzyć, a w co nie, ale w pewnych momentach snuła w swoich myślach pewne podejrzenia, a zaraz po tym wszystko opowiedziała swojej opiekunce, co moim zdaniem było nieracjonalne. Inne postacie nie wyróżniali się jakoś szczególnie na tle innych młodych bohaterów z literatury.

-Dobrze się czujesz?
-Boże!-ryknęłam i podskoczyłam do góry.
-Wystarczy Adam.-Stojący przede mną chłopak wzruszył ramionami.

Książkę poleciłabym na pewno miłośnikom powieści młodzieżowym z wątkiem tajemnicy i grozy. Myślę, że to powieść skierowana raczej dla młodzieży. Osoby, które czytają horrory mogą być zawiedzeni.
„Druga szansa” to średnia młodzieżówka, ale myślę, ze warto zapoznać się z nią głównie na ten tajemniczy klimat powieści. Mimo wszystko miło spędziłam czas podczas czytania książki, która pozwoliła mi na chwilę odpocząć od lektury szkolnej.

Już od jakiegoś czasu słyszałam zachwyty nad twórczością pani Katarzyny Bereniki Miszczuk. Każdy wokół mnie wychwalał jej styl pisania i jej serię „Ja Diablica”. Postanowiłam dowiedzieć się co takiego wyjątkowego jest w książkach tej autorki. Czy twórczość Miszczuk również mnie zachwyciła?
Julia budzi się w tajemniczym szpitalu. Nie poznaje własnego odbicia, nie pamięta,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Johna Greena chyba nie muszę przedstawiać nikomu. Jego książki znane są każdemu już od dłuższego czasu. Dlaczego więc dopiero teraz po raz pierwszy zetknęłam się z jego twórczością? Wcześniej zabrałam się za największy bestseller Greena, czyli Gwiazd naszych wina, ale historia została mi zaspoilerowana przez, co nie miałam ochoty czytać tej książki dalej. Od tamtego momentu minęło już trochę czasu i odnosiłam wrażenie, że coś mnie omija. Że omija mnie wiele wspaniałych historii, którymi zachwycają się wszyscy wokół mnie. W końcu spotkałam się z twórczością autora. Czy było warto? Czy sięgnę po jego inne powieści? I czy również zachwyciłam się Greenem? O tym za chwilę.

A zatem piąty maja mógł być dniem jak każdy inny – aż do chwili tuż przed północą, kiedy Margo Roth Spiegelman otworzyła niezabezpieczone siatką okno mojej sypialni po raz pierwszy, odkąd przed dziewięciu laty kazała mi je zamknąć.

Quentin Jacobsen – dla przyjaciół Q – ma osiemnaście lat i od zawsze jest zakochany w zbuntowanej Margot Roth Spiegelman. W dzieciństwie przeżyli razem coś niesamowitego, teraz chodzą do tego samego liceum.

Pewnego wieczoru w przewidywalne, nudne życie chłopaka wkracza Margo w stroju nindży i wciąga go w niezły bałagan. Po czym znika. Quentin wyrusza na poszukiwanie dziewczyny, która go fascynuje, idąc tropem skomplikowanych wskazówek, jakie zostawiła tylko dla niego. Żeby ją odnaleźć, musi pokonać setki kilometrów po USA. Po drodze przekonuje się na własnej skórze, że ludzie są w rzeczywistości zupełnie inni, niż sądzimy. Czy dowie się, kogo szuka i kim naprawdę jest Margo?

Muszę przyznać, że trochę się zawiodłam. Nie zrozumcie mnie źle. Papierowe miasta są naprawdę przyzwoitą powieścią, ale po tym, co usłyszałam o twórczości Greena oczekiwałam fajerwerków i wielkiej ekscytacji, a to co otrzymałam to po prostu średnia powieść.

John Green ma lekki styl pisania, ale miejscami trudno było mi przebrnąć przez kolejne strony. Bywały fragmenty, które mi się dłużyły, zwłaszcza końcówka książki. Spowodowane było to tym, że Papierowe miasta są powieścią monotonną. Czasami po prostu „wiało nudą”. Na początku czytelnik otrzymuję dużo akcji, ale potem już do końca praktycznie nic się nie dzieje. Mimo wszystko pomysł na fabułę jest naprawdę intrygujący.

Nigdy więcej już tu nie przyjdę, to już nigdy nie będzie moja szafka(…) i nigdy więcej nie zobaczę Margo na drugim końcu korytarza. Po raz pierwszy w moim życiu tyle rzeczy miało się już nigdy nie zdarzyć.
W powieści znajdziecie wiele mądrości życiowych. Zaznaczyłam mnóstwo cytatów, do których w przyszłości będę wracać. Jedno jest pewne. John Green potrafi skłonić młodego człowieka do refleksji. Bardzo spodobało mi się nawiązanie do „papierowych miast”. Każdy uczy się, aby mieć dobrą pracę, aby jego dzieci miały dobre życie, i żeby poszły do dobrej szkoły, a następnie znalazły dobrą pracę. Często nie potrafimy zatrzymać się na chwilę i dostrzec to, co naprawdę jest ważne. Nie pieniądze, nie to jaki mamy dom, a miłość przyjaźń. Często ukrywamy swoje uczucia. Jesteśmy maszyną w ogromnej fabryce, którą jest świat. Jesteśmy ludźmi z papieru w papierowym mieście.

„To papierowe miasto. Mówię ci, tylko popatrz, Q: popatrz na te wszystkie ślepe zaułki, ulice, które zawracają same na siebie, wszystkie domy wybudowane po to, by się rozpaść. Na wszystkich tych papierowych ludzki mieszkających w swych papierowych domkach i wypalających swoją przyszłość, byle tylko siedzieć w cieple. Na wszystkie te papierowe dzieciaki pijące piwo, które kupił im jakiś menel w papierowym całodobowym. Każdy opętany jest manią posiadania przedmiotów. Cienkich jak papier i jak papier kruchych.”
Green ukazuje, że często tak naprawdę nie znamy innych osób. Znamy tylko nasze wyobrażenie o tej osobie i często okazuje się, że tak nie jest w rzeczywistości. To tylko jedna z kilku lekcji, którą można wynieść po przeczytania Papierowych miast, bo autor jest świetnym obserwatorem świata i pięknie ubiera swoje myśli w słowa.

Jakże łatwo można dać się zwieść, wierząc, że człowiek jest czymś więcej niż tylko człowiekiem.

Moim zdaniem bohaterowie zostali dobrze wykreowani. Nie znalazłam ani jednego bohaterka, który by mnie zirytował i to jest duży plus. Nawet Marko wzbudziła moją sympatię, a co więcej bardzo ją polubiłam. Wiem, że wiele osób może zarzucać jej egoizm, ale moim zdaniem to postać bardzo zagubiona i poszukująca swojego miejsca, a nie każdy ma na to odwagę, dlatego bardzo ją za to podziwiam.

Odchodzenie jest przyjemne i czyste, tylko kiedy zostawia się za sobą coś ważnego, coś, co miało dla nas znaczenie. Kiedy wyrywa się życie razem z korzeniami. Ale tego nie da się zrobić, dopóki nasze życie nie zapuści korzeni.
W Papierowych miastach znajdziemy mnóstwo barwnych postaci. Począwszy od paczki przyjaciół, która rzuca wszystko i wyrusza na wyprawę życia skończywszy na rodzicach, którzy mieli swoje drobne obsesje.

Humor to kolejna zaleta Papierowych miast. Wielokrotnie podczas czytania na mojej twarzy pojawiał się uśmiech albo po prostu wybuchałam śmiechem.

John Green łączy humor z przemyśleniami nad życiem, co bardzo mi się spodobało. Na pewno sięgnę po inne jego książki, ale nie mogę powiedzieć, że rozumiem ten cały zachwyt nad jego twórczością. Owszem Papierowe miasta były dobre, ale nie tak jak myślałam, że będą.

Johna Greena chyba nie muszę przedstawiać nikomu. Jego książki znane są każdemu już od dłuższego czasu. Dlaczego więc dopiero teraz po raz pierwszy zetknęłam się z jego twórczością? Wcześniej zabrałam się za największy bestseller Greena, czyli Gwiazd naszych wina, ale historia została mi zaspoilerowana przez, co nie miałam ochoty czytać tej książki dalej. Od tamtego momentu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kraków. Lata 60. Mieszkańcy bojący się wyjść na ulicę, aby nie zostać zamordowanym przez osobę, którą nazywali „wampirem”. Nikt nawet przez chwile nie pomyślał, że za 2 zabójstwami, 10 próbami zabójstw oraz 4 podpaleniami może być odpowiedzialny skromny i cichy osiemnastolatek. Wydawać by się mogło, że minęło już sporo czasu od tych wydarzeń, ale historia Karola Kota cały czas pozostaje w myślach mieszkańców Krakowa.

-Uważaj, bo jak będziesz za długo patrzył, to zobaczysz diabła (…)Karol oderwał wzrok od szyby i uśmiechnął się do niej. - Może mają rację – powiedział
Kim tak naprawdę był Karol Kot? Dobrym uczniem? Nastolatkiem pragnącym doznania prawdziwej miłości i odnalezienia swojego miejsca w życiu? A może bezwzględnym mordercą, którego jedynym celem było zabijanie? Dzięki powieści Marty Szreder czytelnik może po części poznać jego historię. Autorka nie ustaliła własnego stanowiska w tej sprawie. Daje czytelnikowi możliwość oceny. Kimkolwiek był Karol Kot jedno jest pewne. Jeszcze przez długi czas będzie on wzbudzał strach.

-Wszyscy się boją. Ty nie?-Może on nie jest takim potworem, jak mówią?- Może i nie jest, ale czułabym się bezpieczniej, gdyby go już powiesili.
Marta Szreder przedstawia historię Karola jednak nie daje jednoznacznej odpowiedzi na to, czym kierował się „wampir z Krakowa” , jakie czynniki sprawiły, że był skłonny do tak okrutnych czynów i nie odczuwał wyrzutów sumienia. I właśnie dlatego czuję lekki niedosyt. Autorka opisuje nam fakty z jego życia i przedstawiła to w bardzo przystępny sposób. Jednak zabrakło mi tej analizy. Czytelnik sam musi domyślać się, co mogło kierować Karolem. Czytając „Lolo” odniosłam wrażenie, że otrzymałam „suche fakty”, a ja od takich książek oczekuję również emocji.

Wziął do ręki brzytwę ojca i ostrożnie przyłożył ją do skóry. (…) Na czystej, śnieżnobiałej pianie momentalnie pojawiła się cieniutka strużka krwi. Karol stał przez chwilę nieruchomo, obserwując w lustrze, jak krew wolno spływa w kierunku szyi.
Autorka pisząc „Lolo” korzystała z zeznań Kota, które złożył podczas śledztwa, ale także pamiętnika dziewczyny, w której zakochał się chłopak i kilku innych źródeł. Wiele wątków z książki jest autentycznych jednak kilka aspektów autorka postanowiła pominąć lub też zmienić.

Pewnie zastanawiacie się skąd wziął się tytuł powieści. Otóż „Lolo” to przezwisko Karola za czasów szkolnych i postanowiono wykorzystać go jako tytuł.

Powieść czyta się szybko, bo wszystkie fakty ostały przedstawione w bardzo przystępny dla czytelnika sposób. Czytelnik przewraca kolejne strony, bo historia naprawdę wciąga, a fakt, że większość wydarzeń działy się naprawdę sprawiają, że jest się jeszcze bardziej ciekawym dalszego ciągu. Naprawdę ciężko oderwać się od tej książki. Książka „Lolo” zostanie w moich myślach na bardzo długi czas.

Złe rzeczy odchodzą w przeszłość i niech tam zostaną, a życie toczy się dalej.

Pisząc o tej książce nie można zapomnieć o tle tej historii, którym jest Kraków z lat 60. Ponure bramy, stare kamienice, kluby jazzowe. Marta Szreder ukazała Karków jako miasto mrocznych zaułków i wyszło jej to naprawdę rewelacyjnie.

Wampir działał na oślep, jakby kierowany niezrozumiałym impulsem, wybierając przypadkowe ofiary i nie zostawiając po sobie śladów.

Mimo tego, że w powieści Pani Marty zabrakło mi emocji to nie żałuję poświęconego czasu. Sądzę, że warto dowiedzieć się o kimś, kto w pewien sposób stał się legendą nie tylko dla mieszkańców Krakowa. Mordercą, ale jednak legendą. I kto wie - może właśnie to było celem Karola Kota?

Kraków. Lata 60. Mieszkańcy bojący się wyjść na ulicę, aby nie zostać zamordowanym przez osobę, którą nazywali „wampirem”. Nikt nawet przez chwile nie pomyślał, że za 2 zabójstwami, 10 próbami zabójstw oraz 4 podpaleniami może być odpowiedzialny skromny i cichy osiemnastolatek. Wydawać by się mogło, że minęło już sporo czasu od tych wydarzeń, ale historia Karola Kota cały...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wszyscy wokół ciebie polecają jakąś książkę, której jeszcze nie czytałeś. Z jednej strony trochę cię do niej ciągnie, bo każdy wychwala, ale z drugiej czujesz trochę,że to mogą być nie twoje klimaty. Potem czytasz tę książkę i wyzywasz siebie do kretyna, że nie przeczytałeś jej wcześniej. Zdarzyło Ci się to kiedyś? W moim przypadku Czas żniw był tą powieścią. Samantha Shannon sprawiła, że całkowicie wsiąknęłam w świat jasnowidzów i chwilami nie miałam pojęcia, co dzieje się w rzeczywistości.

Rok 2059. Dziewiętnastoletnia Paige Mahoney pracuje w kryminalnym podziemiu Sajonu Londyn. Jej szefem jest Jaxon Hall, na którego zlecenie pozyskuje informacje, włamując się do ludzkich umysłów. Paige jest sennym wędrowcem i w świecie, w którym przyszło jej żyć, zdradą jest już sam fakt, że oddycha. Pewnego dnia jej życie zmienia się na zawsze. Na skutek fatalnego splotu okoliczności zostaje przetransportowana do Oksfordu – tajemniczej kolonii karnej, której istnienie od dwustu lat utrzymywane jest w tajemnicy. Kontrolę nad nią sprawuje potężna, pochodząca z innego świata rasa Refaitów. Paige trafia pod protektorat tajemniczego Naczelnika – staje się on jej panem i trenerem, jej naturalnym wrogiem. Jeśli Paige chce odzyskać wolność, musi poddać się zasadom panującym w miejscu, w którym została przeznaczona na śmierć.

Długo zbierałam się do napisania tej recenzji i mimo tego nadal nie wiem, co mogę wam o tej książce napisać. Żadne słowa nie odzwierciedlą tego jak cudowna jest ta historia, ale jednak chciałabym przekazać wam więcej o Czasie żniw.

Muszę zacząć od tego, że autorka doskonale wykreowała świat Refaitów i jasnowidzów. W Czasie żniw mamy przedstawione bardzo rozwiniętą strukturę istot. Autorka wyróżniła siedem głównych kategorii jasnowidzenia, do których przypisana jest dana aura.

Nie ma żadnych niejasności i luk, za co należy się naprawdę duży plus, bo ten świat jest trochę skomplikowany. Widać, że autorka włożyła dużo pracy i serca w swój debiut, a to, że jest bardzo młoda, świadczy o jej ogromnym talencie.

Na początku można się trochę zagubić, ponieważ w Czasie żniw jest wiele sformowań wymyślonych przez autorkę. Jednak z pomocą przychodzi słowniczek znajdujący się na końcu, więc w każdym momencie można do niego zajrzeć.

W tym roku natrafiam na książki, w których żeńskie bohaterki mnie irytują i miałam już trochę tego dosyć. Na szczęście Paige to bohaterka, którą polubiłam od samego początku. Jest silną i waleczną postacią, która się nie poddaje. Dla przyjaciół jest w stanie zrobić bardzo wiele. Jest jeszcze Naczelnik, który wkradł się w moje serce. Jest bardzo tajemniczy, troskliwy i oczywiście przystojny.

Na uwagę zasługuje również wykreowanie bohaterów drugoplanowych. Shannon skupiła się na tych głównych postaciach, ale poświęciła również sporo uwagi innym.


Lubię sobie wyobrażać, że na początku było nas więcej. Wydaje mi się, że niewielu, ale na pewno więcej niż teraz.Jesteśmy mniejszością, której świat nie akceptuje, chyba że jako wytwór fantazji, ale nawet to jest zakazane. Wyglądamy jak inni. Czasem zachowujemy się jak inni. W wielu przypadkach jesteśmy jak inni. Jesteśmy wszędzie, na każdej ulicy. Na pozór prowadzimy normalne życie, ale kryje ono w sobie coś jeszcze. Nie wszyscy z nas wiedzą, kim jesteśmy. Niektórzy umierają, nie wiedząc o tym. Inni wiedzą, dlatego nigdy nie pozwolimy się złapać. Ale istniejemy.Uwierzcie.

W kolonii karnej, do której trafiła główna bohaterka oraz inni jasnowidzowie panują bardzo rygorystyczne zasady. Często Refaici stosują wobec swoich podopiecznych przemoc za złamanie przepisów. Shannon stworzyła miejsce pełne przemocy, tajemnicy często też śmierci i krwi. Miejsce, w którym liczy się hierarchia, gdzie najwyżej stoją Refaici. Czy w takim miejscu jest szansa na jakikolwiek bunt? O tym przekonajcie się sami.


" Nadzieja to jedyna rzecz, która może jeszcze wszystkich nas ocalić."

W Czasie żniw mamy również delikatnie zarysowany wątek miłosny. Delikatny, ponieważ rozwija się on dość wolno. Z jednej strony Naczelnika i Paige ciągnie do siebie, ale z drugiej on jest dla niej wrogiem, który ją uwięził. Nie dostaniecie zbyt wielu miłosnych uniesień. Jestem osobą, której bardzo zależy na miłości w tego typu powieściach i wcale nie czuję jakiegoś niedosytu jeżeli chodzi o relacje między głównymi bohaterami. Chociaż przyznaję, że liczę na więcej w 2 tomie. W Czasie żniw wszystko było odważone w odpowiednich ilościach. Nie było niczego za duża ani za mało i to właśnie sprawia, że ta powieść jest bardzo smaczna.

W Czasie żniw dzieje się tyle, że nie da się przewidzieć co stanie się na kolejnej stronie. Jak zachowają się bohaterzy w danej sytuacji. Kto umrze, a kto przeżyje. Po przeczytaniu ostatniego zdania wpatrywałam się przez jakieś dwadzieścia minut w ścianę i nie wiedziałam, co mam robić ze swoim życiem, bo nie miała kolejnej części i nie mogłam dowiedzieć się co wydarzy się dalej. Minęło kilka dni odkąd przeczytałam Czas żniw, a ja nadal żyję tą historią i nie mogę przestać myśleć o tym debiucie.

Czas żniw to najlepszy debiut literacki jaki kiedykolwiek czytałam. Powieść, która zaskakuje swoją oryginalnością i całkowicie pochłania. Nie można żałować, że przeczytało się Czas żniw. Można żałować, że zrobiło się to tak późno.

Wszyscy wokół ciebie polecają jakąś książkę, której jeszcze nie czytałeś. Z jednej strony trochę cię do niej ciągnie, bo każdy wychwala, ale z drugiej czujesz trochę,że to mogą być nie twoje klimaty. Potem czytasz tę książkę i wyzywasz siebie do kretyna, że nie przeczytałeś jej wcześniej. Zdarzyło Ci się to kiedyś? W moim przypadku Czas żniw był tą powieścią. Samantha...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Notoryczna panna młoda to opowieść, z którą miałam naprawdę trudne początki. Dopiero w dalszej części mnie wciągnęła. Spowodowane było to zapewne różnicą wieku między mną, a główną bohaterką. Nie potrafiłam zrozumieć jej sposobu myślenia, ale potem coś się zmieniło i zaczęłam jej kibicować .

Hanka osiągnęła w życiu bardzo dużo: ładne mieszkanie, dobrze prosperujące biuro podróży, grupa przyjaciół. Nie czuje się jednak szczęśliwa - ma za sobą kilka nieudanych związków i wciąż szuka mężczyzny, z którym będzie mogła mieć dziecko. Kiedy na portalu randkowym poznaje mieszkającego w Ameryce romantycznego mężczyznę, który pisze fantastyczne maile, nie waha się ani chwili. Mimo ostrzeżeń przyjaciółek, decyduje się zostawić wszystko swoim braciom i wyjechać na stałe do USA. Na miejscu pojawiają się pierwsze rysy w idealnym obrazie ukochanego i z każdym miesiącem jest coraz gorzej. Gdy Hanka postanawia wracać do Polski, stwierdza że mimo porażki, jej cel został osiągnięty: jest w ciąży!

Jak już wspomniałam na początku nie mogłam kompletnie zrozumieć Hanki. Osiągnęła w życiu tak bardzo wiele. Miała rodzinę, najlepsze przyjaciółki i karierę. A ona przez cały czas myślała tylko o znalezieniu partnera. Robiła wszystko, żeby go zdobyć. Potrafię zrozumieć, że chciała założyć szczęśliwą rodzinę i mieć dzieci, ale w pewnym momencie chęć poznania mężczyzny stała się dla niej życiowym celem.

Przez pierwszą połowę powieści poznajemy jej wszystkie historie miłosne i wszystkich mężczyzn, jakich spotkała na swojej drodze. Ta część była dla mnie trochę nudna i chaotyczna, gdyż akcja przeskakiwała do przeszłości bohaterki, a potem nagle wracała do teraźniejszości. Miejscami czułam się trochę zagubiona w tym wszystkich. Ta część sprawiła również, że miałam lekkiego doła. Wszystkie związki, jakie przeżyła Hanka były niewypałami i to może trochę popsuć nastrój czytelnikom.

Drugą połowę książki czytało się znacznie lepiej. Starałam się zrozumieć postępowanie głównej bohaterki i naprawdę było mi ciężko to zrobić, bo nigdy nie rzuciłabym całego swojego życia dla prawie obcego mężczyzn tak jak zrobiła to Hanka. Jednak potem coś się zmieniło i zaczęłam kibicować jej. Nadal nie potrafiłam zrozumieć jej postępowania, ale pragnęłam, aby w końcu była szczęśliwa.

Język powieści jest prosty i lekki, co sprawia, że czyta się ją naprawdę szybko. Do tego książka ma zaledwie 260 stron. Jedynie na początku czytelnik może być zagubiony przez zmianę akcji.

Drobna pochwała dla wydawnictwa za wydanie powieści Jolanty Król. Okładka jest bardzo nastrojowa i to, co mnie urzekło to sposób oznaczenia kolejnych rozdziałów wzorkami. Taka mała rzecz, a cieszy.

Notoryczna panna młoda może wydawać się tylko opowiastką o poszukiwaniu partnera życiowego, ale to coś znacznie więcej. Pomimo wad ta książka zmusza czytelnika do refleksji. Po przeczytaniu jej można zadać pytania o to, czy warto poświęcać wszystko dla kogoś, do kogo nawet nie jesteśmy pewni swoich uczuć.

Powieść niesie ze sobą piękne i życiowe przesłanie. Pomimo tego, że popełniamy w życiu wiele błędów to bez względu na to ile mamy lat, nigdy nie jest za późno na zmiany. Dla tej myśli warto zapoznać się z tą historią.

Notoryczna panna młoda to opowieść, z którą miałam naprawdę trudne początki. Dopiero w dalszej części mnie wciągnęła. Spowodowane było to zapewne różnicą wieku między mną, a główną bohaterką. Nie potrafiłam zrozumieć jej sposobu myślenia, ale potem coś się zmieniło i zaczęłam jej kibicować .

Hanka osiągnęła w życiu bardzo dużo: ładne mieszkanie, dobrze prosperujące biuro...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Playlist for the dead to niesamowita historia dla młodzieży. Porusza tematy, które zawarte były już w wielu powieściach dla nastolatków. A więc, co wyjątkowego jest w tej historii? Odpowiedź jest prosta. Muzyka. Muzyka, która jest mechanizmem sterującym całą tą historią.

Przychodzisz rano do kumpla i okazuje się, że nie żyje. Coś się stało po wczorajszej imprezie. Zostawił tylko playlistę z dołączoną kartką: "Dla Sama – posłuchaj, a zrozumiesz".

Jak po tym szoku poskładać historię swego przyjaciela? Jak z kolejnych piosenek i własnych wspomnień dojść do prawdy o tym, co się działo w jego życiu? I w twoim własnym życiu – bo okazuje się, że nic nie wydarza się przypadkiem. Nic nie jest obok ciebie. Odtwarzając jego historię, zmieniasz też swoją – bo w twoim życiu pojawia się pewna zagadkowa dziewczyna.


Ruch oznaczał, że nie śpię a skoro nie spałem, to Hayden naprawdę nie żył, a ja nie byłem jeszcze gotowy, by się z tym pogodzić.

To kolejna historia, która pokazuje, że prostota czasem potrafi urzec i chwycić czytelnika za serce.

Każdemu rozdziałowi przyporządkowana jest piosenka, którą możemy przesłuchać przed czytaniem konkretnego fragmentu lub słuchać w trakcie poznawania danego rozdziału. Ja zdecydowałam się na tą pierwszą opcję, gdyż chciałam się całkowicie skupić na tekstach piosenek, a wiem, że robiąc obie rzeczy naraz, nie byłoby to możliwe. Duży plus za to, że piosenki naprawdę odzwierciedlały to, co znajdziemy w danym fragmencie. A kolejny za to, że na playliście znalazła się moja ukochana piosenka, czyli Say Something.


Starałem się nie wsłuchiwać za mocno w słowa ani nie myśleć o tym, że Hayden tworzył playlistę przed podjęciem ostatniej decyzji w swoim życiu.


Głównymi bohaterami Playlist for the dead są nastolatkowie, którzy miejscami zachowywali się dziecinnie, naiwnie. Ale czy w obliczu pierwszej miłości i śmierci bliskich osób mogli zachować się inaczej? Bohaterzy musieli pożegnać się z pewnym rozdziałem swojego życia i rozpocząć nowy, który jest całkiem nieznany. Na oczach czytelnika dojrzewali.


Kiedy Hayden przestanie być pierwszą osobą, do której mam ochotę zadzwonić, gdy dzieje się coś ważnego?

Od początku wiemy, w jaki sposób uczucia bohaterów się zmienią w zakończeniu powieści. I mimo tego, że to jest wiadomowe to niezmiernie miło było mi patrzeć jak bohaterowie w końcu mogli poczuć ten wewnętrzny spokój. Na początku w ich sercach panowało tornado uczuciowe. Miejscami sami nie wiedzieli, co mają czuć. Nie wiedzieli, czy to, co czują jest odpowiednie. Targały nimi poczucie winy, ogrom złości i smutek. A na końcu w ich sercach zapanował spokój. Może ich rana po stracie nie zagoiła się do końca, ale w pewien sposób nauczyli się żyć od nowa.

Głównym problemem, który porusza Playlist for the dead jest samobójstwo bliskiej osoby. Autorka skłania czytelnika do zadania sobie pytania o to, dlaczego ludzie kończą swoje życie. Na przykładzie głównego bohatera odkrywamy właśnie te powody. Czytelnik poznaje cały mechanizm, który doprowadził do tego, że tak młody człowiek, jakim jest Hayden zakończył swoje życie.

Przebywanie w świecie gry przypominało przeniesienie się do innej rzeczywistości. Prawie byłem w stanie udawać, że nic się nie zmieniło, że Hayden nadal żyje.

W powieści odnajdujemy również pierwszą miłość, nastoletnią przyjaźń, nie akceptację i spełnianie oczekiwań rodziców. Te wszystkie problemy dotykają współczesnych nastolatków. Historia ukazana została w prosty sposób. Każdy z nas zapewne czułby i robiłby to, co bohaterzy. Playlist for the dead nie jest tylko o postaciach wykreowanych przez Michelle Falkoff. Jest to również historia o nas samych. Co sprawia, że ta historia jest jeszcze bardziej fascynująca i szczera.

Playlist for the dead pokazuje, że śmierć nie jest końcem. Śmierć może być również początkiem czegoś zupełnie nowego. I często mimo bólu, który nosimy w sobie powinnyśmy pozwolić odejść tej drugiej osobie z naszego życia. Powinniśmy nauczyć się żyć od nowa. I nie oznacza to, że o niej zapomnieliśmy, bo ona zawsze pozostanie w naszym sercu. I taką lekcję życiową niesie ze sobą książka Playlist for the dead, którą serdecznie wam polecam.

Playlist for the dead to niesamowita historia dla młodzieży. Porusza tematy, które zawarte były już w wielu powieściach dla nastolatków. A więc, co wyjątkowego jest w tej historii? Odpowiedź jest prosta. Muzyka. Muzyka, która jest mechanizmem sterującym całą tą historią.

Przychodzisz rano do kumpla i okazuje się, że nie żyje. Coś się stało po wczorajszej imprezie. Zostawił...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czasami trzeba przejść przez ogromne cierpienie, aby potem…. Aby co? Być szczęśliwym?. Za tą ścieżką zła, którą uda nam się przejść życie może się zmieni, ale to, co przeżyliśmy pozostanie w naszych umysłach na zawsze. Ścieżki północy to historia przejścia przez prawdziwe piekło, które pozostanie w umysłach czytelnika na bardzo długo.

Richard Flanagan jest laureatem Nagrody Bookera 2014 właśnie za powieść: Ścieżki północy Jest to bardzo wyjątkowa powieść nie tylko dla czytelników, ale także dla samego autora, ponieważ pisząc czerpał z doświadczeń swojego ojca, który był japońskim więźniem. Ścieżki północy dojrzewały przez 12 lat, aby w końcu mogły trwafić w ręce czytelników.

Można zamknąć koszmar w książce, jeśli nada mu się formę i znaczenie, w prawdziwym życiu koszmar jednak nie ma formy ani znaczenia. On po prostu jest. A kiedy króluje koszmar, to jest tak, jak gdyby na całym świecie nie było nic oprócz niego.

Osadzony w japońskim obozie, którego jeńcy są wykorzystywani do pracy przy budowie Kolei Śmierci w Birmie, chirurg Dorrigo Evans nie może przestać myśleć o romansie z żoną swego wuja sprzed dwóch lat. Bliski rozpaczy codziennie musi walczyć o ocalenie podlegających mu żołnierzy przed głodem, cholerą, torturami... Pewnego dnia otrzymuje list, który zmieni jego życie na zawsze.

Linia kolejowa długości 415 km wybudowana przez Japonię podczas drugiej wojny światowej. Do dziś kolej tą nazywa się Koleją Śmierci, gdyż podczas jej budowy szacuje się, że zginęło 100 tys. cywili i 16 tys. jeńców. Richard Flanagan przedstawia zmagania niewolników podczas budowy tej kolei.

Jako nadzy niewolnicy cierpieli głód, byli bici i pracowali na budowie Linii ponad siły. I jako nadzy niewolnicy zaczęli dla niej umierać.

Ścieżki północy to historia o ogromnym cierpieniu psychicznym jak i fizycznym. To opowieść o tym jak wstać kolejnego dnia mimo tego, że brakuje już nam sił. O patrzeniu każdego dnia jak umierają kolejne osoby i o myśleniu, że ty możesz być następny. O samotności mimo tego, że wokół ciebie są tysiące osób.

Niewyobrażalne jest to ile siły mieli bohaterowie. Przeszli przez tak ogromne zło. Pomimo przemocy, której doświadczyli, braku jedzenia, picia i lekarstw nie poddawali się. Rozmawiali, czasem czytali książki, myśleli o swoich rodzinach. Jednak nawet przez chwilę nie opuszczała ich myśl, że kolejnego dnia mogą upaść i już się nie podnieść.

W dniu śmierci – nie, dlatego, żeby był jakiś szczególny, wręcz przeciwnie, bo każdy dzień mógł być już teraz dniem śmierci – na jedyne prześladujące ich pytanie, czyli kto będzie następny, znalazła się właśnie odpowiedz. Poczucie wdzięczności wobec losu, że to jednak nie ja, tylko ktoś inny, dręczyło wszystkich jeńców, podobnie jak głód i strach przed samotnością.

Niezwykle poruszające były dla mnie relacje między jeńcami. Gdy, któryś z nich upadł kolejni pomagali mu wstać, choć sami mieli ledwo siły, aby iść dalej. Gdy któremuś upadła dzienna porcja ryżu w błoto i nie miał, co jeść inni dzielili się swoim jedzeniem, choć sami mieli mało.

Od tej pory dla więźniów nie mogło już być takich pojęć jak „ja” czy „mnie”, pozostały wyłącznie „my” i „nam”.

Ta książka pomimo trudnej tematyki napisana jest bardzo lekko, co sprawia, że czyta się ją szybko pomimo jej objętości. Tej powieści nie potrzebne były słowa, z którymi czytelnik miałby problemy z wymówieniem i ich znaczeniem, nie potrzeba jej żadnych upiększeń. Prostota czasem urzeka i tak było w Ścieżkach północy.

Autor nie przedstawia tylko wojny i życia w obozie. Ukazuje również wiele rodzajów miłości. Miłości, w której nie chodzi tylko o szczęście, ale miłości, w której też jest wiele cierpienia. Po przeczytaniu powieści zadałam sobie pytanie, czy bohaterzy po tym, co przeżyli mogą nadal kochać? Czy będą mogli się tego nauczyć?

Kiedy nadejdzie jutro, znów będzie zwykłym krewnym, który się wkrótce zaręczy, a ona będzie żoną jego wuja. Mimo wszystko rozpaczliwie pragnął, żeby ten dotyk jednak coś oznaczał….

Ścieżki północy bardzo serdecznie wam polecam. Może nie jest to książka dla każdego, bo nie każdy lubi czytać o wojnie. Ale jeżeli czujecie w głębi serca, że choć trochę ciągnie was do tej historii to nie wahajcie się i po prostu ją przeczytajcie, bo nie będziecie żałować. Ja nie żałuję i ta historia pozostanie w moim sercu na bardzo długo.

To tak złożona powieść, że nie da się określi jednym zdaniem, o czym jest ta historia. Ja odnalazłam w niej między innymi miłość, śmierć, cierpienie i samotność, ale może ty odkryjesz w niej coś jeszcze.

Życie jest znośne wyłącznie dzięki naszej wierze w złudzenia. To wiara w rzeczywistość zawsze nas pogrąża.

Czasami trzeba przejść przez ogromne cierpienie, aby potem…. Aby co? Być szczęśliwym?. Za tą ścieżką zła, którą uda nam się przejść życie może się zmieni, ale to, co przeżyliśmy pozostanie w naszych umysłach na zawsze. Ścieżki północy to historia przejścia przez prawdziwe piekło, które pozostanie w umysłach czytelnika na bardzo długo.

Richard Flanagan jest laureatem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Śmierć to naturalna kolej rzeczy ludzkiego życia. Każdy kiedyś odejdzie z tego świata zostawiając swoich bliskich. Życie bez osób, które kochaliśmy i nas opuściły jest bardzo trudne i bolesne. Czasami pogodzenie się z odejściem tej drugiej osoby zajmuje lata. Tak było w przypadku bohaterki powieści Anny Kucharskiej "NUMER TELEFONU”

Gdy mamy coś, na co dzień, nie doceniamy tego. Natomiast, gdy to tracimy, nagle zaczyna nam na tym zależeć, tak jakbyśmy całą swoją siłą woli, umysłu i nadziei mogli sprawić, że w magiczny sposób to „coś ”do nas wróci, a nasze przeszłe zaniedbania pójdą w niepamięć.
Zuzanna Piątek dwa lata temu straciła matkę, swoją powierniczkę i najlepszą przyjaciółkę. Nie potrafi otrząsnąć się z tragedii, unika kontaktów z ludźmi, uciekając w pracę, której nienawidzi. Ma jednak swój codzienny rytuał – w chwilach słabości dzwoni pod numer, który wyrył się w jej sercu jak pacierz. Pewnego dnia, ku zdumieniu Zuzanny, TELEFON po drugiej stronie odbiera jakaś obca kobieta. Rozmowa przynosi ukojenie i z czasem dziewczyna zaprzyjaźnia się z nową znajomą. Gdy traci pracę, Teresa zaprasza ją do siebie, nad morze. Z pewnymi oporami Zuzanna przyjmuje zaproszenie i rusza na drugi koniec Polski. Tam poznaje syna Teresy, Jakuba, który z każdym dniem staje się jej coraz bliższy.

NUMER TELEFONU to książka obyczajowa poruszająca tematy, które dotyczą każdego człowieka bez względu na wieku, pochodzenie, czy majątek. Jeżeli oczekujecie akcji to raczej odradziłabym wam tę książkę, gdyż Numer TELEFONU stawia na emocje. W tych dwustu stronach kryje się ogromna gama emocje. Począwszy od cierpienia, odrzucenia, a skończywszy na przyjaźni, miłości.

Niektórzy ludzie modlą się do Pana Boga, nim pójdą spać. Ja rozmawiam z mama, bo, pomimo że było to jawne oszustwo, czułam, że ona jednak mnie słyszała. Myślę, że była to moja prywatna, osobista modlitwa. Coś, czego nikt mi nie odbierze.

Zuzanna to bohaterka, która od bardzo dawna nie zaznała szczęścia. Dwa lata temu straciła matkę i od tamtej pory jej życie drastycznie się zmieniło. Ma pracę, której nie lubi, ale spędza w niej dużo czasu, gdyż wtedy nie myśli o swojej rodzicielce. Mieszka sama w bloku i kot jej sąsiadki ewidentnie jej nie lubi, gdyż zawsze na nią syczy.

Te czasy minęły bezpowrotnie dwa lata temu, wtedy wraz z mamą umarła moja dziewczęca beztroska i nieodpowiedzialność. Wtedy umarło wszystko…
Z jednej strony bardzo współczułam Zuzannie, bo sama nie wiem, jak zachowywałabym się i co bym czułam po utracie mojej mamy,. Ale z drugiej strony pod koniec powieści nie potrafiłam zrozumieć jej zachowania. Zuzanna to bohaterka, która nawet wzbudza sympatię czytelnika, ale na pewno nie jest to postać na tyle charakterystyczna, żeby czytelnik zapamiętał ją na dłużej.

Czytelnik ma okazję obserwować jak główna bohaterka odradza się na nowo. W końcu akceptuje fakt, że jej mama odeszła i zaczyna spełniać swoje marzenia. Po dwóch latach zaczyna być szczęśliwa. I nie jest to żadnej spoiler, gdyż od samego początku wiemy jak ta historia się zakończy.

Po stracie matki życie bohaterki stanęło w miejscu. Wcisnęło przycisk „pauza” i wcale nie zapowiadało się, żeby w najbliższym czasie coś się zmieniło. Zuzanna nie dopuszczała do siebie bliskich osób, bo ich obecność jeszcze bardziej ja raniła. I w pewnym momencie przypadkowo poznana kobieta sprawiła, że jej życie całkowicie się odmieniło. Może Zuzanna nie mogła wcisnąć przycisku „replay” i wymazać cały ból, który nosiła w sobie, ale dzięki przypadkowi, który postawił na jej drodze Teresę mogła pójść na przód.

Czy można polubić kogoś, z kim rozmawiało się raptem dwa razy i to jeszcze przez TELEFON? Nie wiem. Wiem jedynie, że naciskając w komórce przycisk z czerwoną słuchawką, uśmiechnęłam się mimowolnie.
NUMER TELEFONU to książka o cierpieniu po stracie tej drugiej osoby i o rozkwitnięciu na nowo. Ta powieść sprawiła, że w tym całym zgiełku zatrzymałam się na chwilę i zaczęłam zastanawiać się nad swoim życiem. I myślę, że głównie dla tej chwili warto przeczytać powieść Anny Kucharskiej.

Śmierć to naturalna kolej rzeczy ludzkiego życia. Każdy kiedyś odejdzie z tego świata zostawiając swoich bliskich. Życie bez osób, które kochaliśmy i nas opuściły jest bardzo trudne i bolesne. Czasami pogodzenie się z odejściem tej drugiej osoby zajmuje lata. Tak było w przypadku bohaterki powieści Anny Kucharskiej "NUMER TELEFONU”

Gdy mamy coś, na co dzień, nie doceniamy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ostatnio rozmawiając z przyjaciółką zdradziłam jej, że mam ochotę przeczytać książkę o romansie uczennicy z nauczycielem. I kilka dni po tym trafił do mnie Wstyd Rachel Van Dyken, który porusza ten właśnie wątek. Wstyd to ostatnia cześć serii Zatraceni. Jeżeli myśleliście, że autorka wyczerpała już wszystkie pomysły to jesteście w błędzie, bo mimo tego, że Wstyd jest ostatnią częścią jest też tą najlepszą.

Lisa stara się grać wesołą, bezproblemową studentkę z college'u, za jaką ją wszyscy uważają. Ale mroczna przeszłość nie pozwala o sobie zapomnień. Przepełniają ją lęk, wstyd i przeświadczenie, że jest zła i nie warta miłości.

Tristan jest profesorem psychologii. Jest wyjątkowo poważny i zasadniczy, ceni dyscyplinę, a przy tym kryje wiele tajemnic.

Między nimi jest mnóstwo ciemności... i to ona ich do siebie przyciąga. Łączy ich więcej, niż mogliby przypuszczać...

Lise miałam okazję poznać w dwóch tomach tej serii i od razu wzbudziła moją sympatię. Jednak dopiero teraz mogłam odkryć jej przeszłość, bo Wstyd jest właśnie jej historią. Ale oczywiście nie mogło zabraknąć wspaniałego Wesa i Gayba. Do akcji wkracza również przyjaciel Wesa, profesor Blake i jak możecie się domyślać zostanie on wykładowcą Lisy.

Nie przeproszę jednak za to, że cię całowałem, że co noc myślę o tobie i że pragnę cię, choć wiem, że nie powinienem. Za to przeprosić nie mogę – i tego nie zrobię.

Utrata była wzruszającą i słodką, a czasami wręcz cukierkową historią. Toxic był pełen bólu i cierpienia. Natomiast Wstyd to połączenie dwóch pierwszych części. Miejscami książka jest naprawdę mroczna, a miejscami słodka. Sądzę, że tę powieść pokocha najwięcej nastolatek, bo te emocje nie są aż tak skrajne jak w poprzednich częściach.

Lisa to dziewczyna z trudną przeszłością. Gdy wydaje jej się, że zostawiła ją już za sobą, wraca ona w nieoczekiwanym momencie. Natomiast Tristan to mężczyzna poszukujący odpowiedzi. To bohater rozdarty pomiędzy swoimi planami, dążeniami, a swoimi uczuciami.

Nadzieja koniec końców znika, kiedy dosięga nas przeszłość, trawiąc wszystko niczym ognie piekielne.

Przez całą książkę próbowałam zrozumieć zachowanie Lisy, ale nie udało mi się tego zrobić. Nie rozumiem jak ta dziewczyna mogła być z kimś, kto ją aż tak bardzo skrzywdził. Jak mogła ślepo podążać za nim?

Intryga stworzona przez panią Rachel Van Dyken była bardzo fajnie poprowadzona. Autorka miała naprawdę świetny pomysł, ale niestety jak dla mnie był on przewidywalny, gdyż domyśliłam się zakończenia. I ja po prostu nie wierzę jak bohaterowie nie mogli się domyślić, kim jest osoba, która postanowiła wyjawić przeszłość Lisy. Dla mnie to było wiadome od samego początku i nie macie pojęcia, jakie to było irytujące, kiedy bohaterowie nie zorientowali się, kim jest ta osoba.

Autorka daje możliwość czytelnikowi wejścia w umysł choroby psychicznej, przez, co ta książka staje się jeszcze bardziej mroczna. Odkrywamy to, czym kierują się takie osoby i to, do czego są zdolne.

Wiedz, że uczyniła mnie człowiekiem a ostatnim, czego pragnąłem to być tym, czym nie byłem…. Kojącym głosem przemawiała do bestii, spełniała moje życzenia. Za to wszystko będzie musiała zapłacić.

W ostatniej części urzekły mnie wpisy z pamiętnika, które pojawiały się przed każdym nowym rozdziałem. Pozwalały one lepiej poznać przeszłość głównej bohaterki i wprowadzały one jeszcze mroczniejszy klimat.

Kolejną rzeczą, która bardzo mi przypadła do gustu to kompozycja całej trylogii. Seria Zatraceni rozpoczęła się słowami Wesa, ale także zakończyła się fragmentem opowiadanym przez niego, w którym przekazuje czytelnikom ostatnią lekcję. Sądzę, że to bardzo fajne zakończenie wszystkich historii.

Teraz to wy macie żyć, śmiać się i kochać.
Żyć, a więc dokonywać wyborów, na jaki zdecydowaliśmy się ja i Kiersten.
Śmiać się z najmniejszych nawet drobiazgów, jak robią to Gabe i Saylor.
Kochać miłością podobną o tej, jaką wreszcie udało się znaleźć Lisie i Tristianowi.
Dziękować Bogu i żyć.

Jednak pomimo tych wszystkich zalet cała seria mnie troszkę zirytowała. Już myślałam, że Wstyd nie zakończy się tak samo jak w pozostałych częściach, ale niestety stało się tak. Relacje między bohaterami w całej trylogii kończą się dokładnie w ten sam sposób. I może dla kogoś będzie to zaletą, ale mnie to po prostu zirytowało.

Wstyd to historia o zmaganiu się z własnymi demonami, zmaganiu się z samym sobą i swoim mrokiem, który coraz bardziej nas pochłania. To opowieść o miłości, która wcale nie powinna się przytrafić i przyjaźni na całe życie.

Jeżeli szukacie czegoś lekkiego i czegoś, co oderwie was od problemów i pozwoli na chwilę odpoczynku ta seria jest zdecydowanie dla was. Nie będę ukrywać, że nie posiada wad, ale nie są one aż tak drastyczne. Ja serię Zatraceni wspominam bardzo miło i serdecznie wam ją polecam.

Twoje życie wygląda jak czyste płótno, podążaj, więc za swoim przeznaczeniem i wiedz, że każdy krok, który zrobisz, pozostawi na śniegu kolejny ślad. Jeżeli chcesz, żeby te ślady dokądś cię doprowadziły, dbaj, by były wyraźne. Dopilnuj, żeby twoje ślady miały znaczenie.

Ostatnio rozmawiając z przyjaciółką zdradziłam jej, że mam ochotę przeczytać książkę o romansie uczennicy z nauczycielem. I kilka dni po tym trafił do mnie Wstyd Rachel Van Dyken, który porusza ten właśnie wątek. Wstyd to ostatnia cześć serii Zatraceni. Jeżeli myśleliście, że autorka wyczerpała już wszystkie pomysły to jesteście w błędzie, bo mimo tego, że Wstyd jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Toxic to druga cześć serii Zatracenii. Jeżeli czytaliście moją opinię na temat Utraty, czyli o początku serii to wiecie, że tak średnio przypadła mi do gustu, czy tak samo było z Toxic?

Każdy kryje jakąś tajemnicę... Gabe Hyde żyje na kredyt. Od czterech lat ukrywa swoją prawdziwą tożsamość przed światem, który niegdyś obsesyjnie go uwielbiał. Jeden niewłaściwy krok doprowadził go na skraj szaleństwa. krok, który na zawsze zmienił ścieżkę jego życia. Udawanie nie prowadzi do niczego dobrego, zwłaszcza, gdy grasz kogoś innego przed tymi, którym najbardziej na tobie zależy. Ale gdyby ktoś kiedyś odkrył prawdę, to nie jego życie stanęłoby pod znakiem zapytania – ale jej.

Saylor nie nienawidzi mężczyzn. Tylko Gabe’a. Ten lekkomyślny, beztroski, w czepku urodzony gość to prawdziwa sól w jej oku. Który sprawia tylko, że wszystko coraz bardziej się gmatwa. Niestety, jest takie miejsce, w którym ich spotkania są nieuniknione. Dom opieki. Gdyby tylko tak się nawzajem nie pociągali… Im bliżej są ze sobą, tym więcej pytań powstaje w Saylor. Bo Gabe coś ukrywa.

Co się stanie, gdy te dwa światy na siebie wpadną? Dwa światy, które nigdy nie powinny się spotkać? Czy on zniszczy wszystkich, których kocha? Czy w końcu uzyska odkupienie, o którym marzy od czterech lat?

Każdy kryje jakąś tajemnicę… a ty?




Zanim rozpoczęłam czytać Toxic miałam taki czas, kiedy nie chciało mi się nic czytać ani oglądać seriali jednocześnie. A to mi się raczej jeszcze nigdy nie zdarzyło. A ta książka sprawdziła, że wróciła mi ochota na czytanie.

Gabe to bohater, który nosi wiele masek. Ukrywa swoją tożsamość nawet przed najlepszymi przyjaciółmi. Z każdym momentem odkrywamy jego prawdziwą cząstkę. I gdy docieramy do końca wszystkie maski zostają zrzucone i ujawnia nam się ten prawdziwy Gabe. Gabe, w którym zakochałaby się niejedna dziewczyna.




Saylor to bohaterka, której nie da się nie lubić. Jest twardo stąpającą po ziemi dziewczyną dążącą do celu. Wie, że musi ukończyć studia, a potem znaleźć pracę, bo musi pomóc finansowo swojej rodzinie. Ma wszystko poukładane do czasu, gdy poznaje Gaba.




Ich historia nie zaczyna się wcale tak słodko. Na początku każdym słowem i każdym gestem irytują siebie nawzajem. Ale jest to literatura new adult, więc od początku wiemy jak ta historia się zakończy.

Toxic zawiera wiele prawd życiowych, ale nie urzekły mnie one aż tak jak w Utracie.




Mimo tego, że historia Rachel Van Dyken jest naprawdę cudowna to jest ona naciągana, bo nie wierzę, że nikt przez 4 lata nie rozpoznał chłopaka, za którym szalały prawie wszystkie nastolatki. I do ukrycia wystarczyło mu zmiana koloru włosów i parę tatuaży.

Gabe nosi w swoim sercu aż tyle bólu, że aż czasami mamy ochotę odebrać mu, choć cząstkę tego ciężaru. Nie potrafi zostawić swojej przeszłości i ruszyć na przód. I myślę, że prawie każdy będąc na jego miejscu nie umiałby rozpocząć nowego życia. Podrywa dziewczyna na jedną noc, żeby, chociaż na chwilę zatracić się w zapomnieniu.





Tak samo jak w Utracie w drugiej części mamy narrację z perspektywy dwóch bohaterów:Gaba i Sayor. Bardzo lubię takie zabiegi, bo to pozwala nam na szerszy pogląd na daną historię.

Toxic to historia o bólu, demonach przeszłości, ponoszeniu odpowiedzialności za swoje czyny. Toxic to historia ukazująca różne odcienie miłości.




Wiele osób porównuje, która część jest lepsza: Utrata, czy Toxic. Moim zdaniem nie można ich porównywać, bo Utrata to słodka i wzruszająca historia natomiast Toxic to historia pełna bólu i historia ukazująca jak bardzo życie potrafi czasem dać nam w kość. Sądzę, że to zależy od osoby, która cześć jej bardziej przypadnie do gustu.

Mnie Rachel Van Dyken całkowicie kupiła historią Toxic, ale to nie znaczy, że Utrata jest zła. Po prostu pierwsza cześć była dla mnie trochę za słodka i wolałam czytać o cierpieniu, co otrzymałam w Toxic. Decyzja należy do was, czy wolicie czytać wzruszającą opowieść trochę za słodką, czy opowieść pełną bólu i cierpienia. Albo tak jak ja możecie zanurzyć się w dwóch częściach i sami przekonać się, która cześć bardziej przypadnie wam do gustu,.

Toxic to druga cześć serii Zatracenii. Jeżeli czytaliście moją opinię na temat Utraty, czyli o początku serii to wiecie, że tak średnio przypadła mi do gustu, czy tak samo było z Toxic?

Każdy kryje jakąś tajemnicę... Gabe Hyde żyje na kredyt. Od czterech lat ukrywa swoją prawdziwą tożsamość przed światem, który niegdyś obsesyjnie go uwielbiał. Jeden niewłaściwy krok...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dziś chciałabym opowiedzieć wam o historii, z którą chciałam zapoznać się już od dłuższego czasu, a to za sprawą wielu pozytywnych recenzji. Mówię o pierwszym tomie serii Zatraceni, czyli Utracie Rachel Van Dyken.

Kiersten nie jest zwykłą dziewczyną. Ścigają ją koszmarne echa wydarzeń sprzed dwóch lat. Od tamtej pory woli unikać zobowiązań, a smutek jest jedynym znanym jej – i dlatego bezpiecznym – uczuciem. Gdy poznaje Westona, wydaje się, że dzięki niemu wyjdzie z ciemności na słońce.

Ale nie wie, że czas nie jest jej sprzymierzeńcem. Choć Wes sądzi, że potrafi ją ocalić, to dając jej wszystko, jednocześnie wszystko zniszczył. Próbował ją ostrzec, ale jak można przygotować się na coś takiego?

Czasami musisz się śmiać, by nie wybuchnąć płaczem. A czasami, gdy myślisz, że to już koniec – to jest dopiero początek…

Ta historia nie pochłonęła mnie tak jak tego oczekiwałam. Na początku miałam problemy z wejściem w akcję. Jednak, gdy to już zrobiłam Utrata naprawdę mnie wciągnęła i zaciekawiła. Ale początku nie były łatwe.

Relacje między bohaterami rozwijały się zdecydowanie za szybko i głównie przez to mój początek z powieścią nie był łatwy. Do dziś nie rozumiem jak można powiedzieć po niecałym dniu znajomości „ Nie mogę się z nim przyjaźnić, a bycie kimś więcej przerażało mnie”.

Kompletnie nie przemówiły do mnie relacje między Kiersten a Gabem. Chłopak raz zachowywał się jak przyjaciel a chwilę później jak zazdrosny chłopak. Byłam trochę zdezorientowana, bo nie wiedziałam, w którym kierunku podąża autorka.

Bohaterów, których wykreowała Rachel Van Dyken naprawdę można polubić. Nie są to postacie, których zapamiętuje się na długo, ale nikt mnie nie zirytował swoim zachowaniem, a to już jest plus. Wiele czytelniczek zakochała się w głównym bohaterze. I rozumiem to, bo prawie sama straciłam dla niego głowę. Jednak czegoś mi w nim brakowało. Ten chłopak to chodzący ideał. Weston pochodzi z najbogatszej rodziny, jest jednym z najlepszych zawodników, wygląda jak bóg, romantyk, opiekuńczy z poczuciem humoru i ani jednej wady. Gdyby chociaż autorka napisała, że chrapie prze sen to to już byłoby coś.

Utrata nie wprowadza na rynek wydawniczy nic nowego. Powiela schematy, które każdy czytelnik zna już doskonale. Chłopak zakochany w dziewczynie z problemami, to już było, walka z chorobą to również pojawiało się wielokrotnie na łamach powieści. Jednak mimo tej schematyczności to Utrata naprawdę potrafi urzec i chwycić za serce. Wiele osób może powiedzieć o tej książce, że jest to kolejna historia dla nastolatek. I może te osoby będą miały rację, ale jest to powieść, z której można wynieść wiele prawd życiowych. Utrata skłania do refleksji nad swoim życiem, nawet, jeśli nie mamy podobnych problemów do głównych bohaterów.

Liczyłam, że to książka będzie typowym wyciskaczem łez. Zresztą w moim przypadku mało potrzeba, ale przy Utracie ledwo uroniłam łezkę. Liczyłam na coś więcej.

To, co najbardziej spodobało mi się w twórczości Rachel Van Dyken to dwuosobowa narracja. Raz mamy rozdział z perspektywy Kiersten a raz z Westona. Daje to nam wiele możliwości. Możemy poznać myśli i uczucia dwóch stron, a nie tylko jednej jak to zazwyczaj bywa.

Utrata to powieść, która mimo swojej schematyczności potrafi chwycić czytelnika za serce przesłaniami, które zawiera. I mimo wad naprawdę warto zapoznać się z tą powieścią.

Dziś chciałabym opowiedzieć wam o historii, z którą chciałam zapoznać się już od dłuższego czasu, a to za sprawą wielu pozytywnych recenzji. Mówię o pierwszym tomie serii Zatraceni, czyli Utracie Rachel Van Dyken.

Kiersten nie jest zwykłą dziewczyną. Ścigają ją koszmarne echa wydarzeń sprzed dwóch lat. Od tamtej pory woli unikać zobowiązań, a smutek jest jedynym znanym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dwoje pod napięciem do debiut literacki Agnieszki Czochry. Liczy zaledwie 106 stron, więc raczej nie powinno nazywać się tego powieścią, a opowiadaniem. I tak też tę opowieść potraktowałam. Czy mimo tak małej objętości książki ten debiut jest udany?

Szczyrk, początek marca i dwoje nieznajomych, którzy od początku nie przypadają sobie do gustu. Ona – temperamentna, chętnie korzystająca z uroków życia; on – młody nauczyciel WF-u po przejściach. Los uparcie pcha ich ku sobie, choć pierwsze, przypadkowe spotkanie o mało nie kończy się dla niego utratą życia. Za drugim razem wcale nie jest lepiej. Ale kiedy oboje gubią się na górskim szlaku i są skazani na swoje towarzystwo przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny, coś ulega zmianie.

Przyroda, zmienna górska pogoda, noc spędzona pod rozgwieżdżonym niebem i burza z piorunami. „Dwoje pod napięciem” to iskrząca opowieść o młodości, przygodzie i szansie na wiosenne przesilenie.


Jedną z największych zalet debiutu Pani Agnieszki jest na pewno okładka stworzona przez Krystiana Żelazo. Ja kocham takie połączenia połówek twarzy dwóch osób. Jednak czasem myślałam sobie, że ja bym w niej coś poprawiła. Uważałam, że, gdyby wyrównać twarze postaci, tak, aby ich oczy były na równym poziomie itp. wyglądałoby to znacznie lepiej. Ale po przeczytaniu książki już wiedziałam, że ta okładka doskonale odzwierciedla treść książki. Bohaterowie są zupełnie inni i nie łączy ich praktycznie nic, a mimo tego połączyła ich miłość. I myślę, że ta okładka doskonale ukazuje różnice między bohaterami. Nie wiem, czy taki był zamiar projektanta okładki, ale i tak należy się duży plus.

Biorąc pod uwagę, że książka ma tylko 106 stron nie możemy spodziewać się szczegółowego wprowadzenia, opisów przyrody i miejsca akcji. I dobrze, bo za bardzo tego tutaj nie dostaniemy, ale jak wam już wspomniałam na początku potraktowałam tę opowieść, jako opowiadanie i dlatego się nie zawiodłam. W tej krótkiej opowieści nie liczą się opisy, ale relacje między bohaterami.

Anka to rudowłosa studentka ratownictwa medycznego. Nie jestem jeszcze studentką, więc nie wiem, czy te codzienne imprezy, po których nic się prawie nie pamięta są stereotypem, czy prawdą, ale główna bohaterka to na pewno dziewczyna, która uwielbia całonocne zabawy. Ma temperament. Sądzę, że przy osobie, jaką jest Anka nie można byłoby się nudzić.

Natomiast Wojtek to nauczyciel, W-F, którego dopiero, co porzuciła dziewczyna. Jest miłym, raczej spokojnym mężczyzną z poczuciem humoru i więcej raczej się o nim nie da powiedzieć. Sądzę, że gdyby autorka stworzyła powieść i bardziej skupiłaby się na wykreowaniu bohaterów to można było byich naprawdę polubić. Po 106 stronach nie wiele można powiedzieć.

Tę dwójkę nie łączy praktycznie nic. Ich pierwsze spotkania nie należą do przyjemnych. Ale jak się możecie domyślać ich połączy miłość.

Dwoje pod napięciem to naprawdę miłe i przyjemne opowiadanie. Jeżeli nie oczekujemy od tej historii rozbudowanej fabuły to może nam przypaść do gustu. Doskonale nadaje się na letni odpoczynek. Dwoje pod napięciem to w miarę udany debiut. W miarę, bo trochę mi w tej historii zabrakło.

Dwoje pod napięciem do debiut literacki Agnieszki Czochry. Liczy zaledwie 106 stron, więc raczej nie powinno nazywać się tego powieścią, a opowiadaniem. I tak też tę opowieść potraktowałam. Czy mimo tak małej objętości książki ten debiut jest udany?

Szczyrk, początek marca i dwoje nieznajomych, którzy od początku nie przypadają sobie do gustu. Ona – temperamentna, chętnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chyba nie ma osoby kochającej książki, która nie słyszałaby o Remigiuszu Mrozie. Od dawna każdy wokół mnie polecał mi książki wychodzące spod pióra tego polskiego pisarza. Co chwile wysłuchiwałam pełno „ochów i achów” na temat jego najpopularniejszej serii, czyli Parabellum. I do tego Remigiusz Mróz jest autorem życia Anitki z Book Reviews, która strzeliłaby na mnie focha, gdybym nie zabrała się za jedną z powieści autora.

Swoją przygodę z twórczością Mroza postanowiłam rozpocząć od „Kasacji”, która już od dłuższego czasu kusiła mnie okładką. Oprawa graficzna jest tak cudowna, że aż nie chce odkładać książki na półkę. Najchętniej nosiłabym ją cały czas przy sobie. Nigdy jeszcze nie czytałam thrillera prawniczego i trochę się obawiałam, że Kasacja nie będzie jednak w moich klimatach. Czy moje obawy były słuszne?


Manipulacje, intrygi i bezwzględny, ale też fascynujący prawniczy świat…
Syn biznesmena zostaje oskarżony o zabicie dwóch osób. Sprawa wydaje się oczywista. Potencjalny winowajca spędza, bowiem 10 dni zamknięty w swoim mieszkaniu w towarzystwie ciał zamordowanych osób.
Sprawę prowadzi Joanna Chyłka, pracująca dla bezwzględnej, warszawskiej korporacji. Nieprzebierająca w środkach prawniczka, która zrobi wszystko, by odnieść zwycięstwo w batalii sądowej. Pomaga jej młody, zafascynowany przełożoną, aplikant Kordian Oryński. Czy jednak wspólnie zdołają doprowadzić sprawę do szczęśliwego finału?
Tymczasem ich klient zdaje się prowadzić własną grę, której reguły zna tylko on sam. Nie przyznaje się do winy, ale też nie zaprzecza, że jest mordercą.
Dwoje prawników zostaje wciągniętych w wir manipulacji, który sięga dalej, niż mogliby przypuszczać.

Zdarzyło Wam się kiedyś, że po przeczytaniu jakieś książki byliście w stanie wydusić z siebie tylko „wow” i nie wiedzieliście, co możecie powiedzieć więcej, bo żadne słowa nie przychodziły Wam do głowy, a po za tym żadne słowa nie oddałyby tego jak fantastyczna jest dana powieść. Wiedzieliście tylko jedno – że ta książka była fantastyczna. Ja właśnie tak miałam po przeczytaniu Kasacji.

Skończyłam czytać Kasację jakiś czas temu i do dziś nie mogę wyjść z podziwu. Zakochałam się w tej prawniczej powieści, bohaterach wykreowanych przez autora i w samym Remigiuszu Mrozie, za to, że stworzył coś tak wspaniałego. Chociaż może nie powinnam się do tego przyznawać. Ciiiii…. Niech to pozostanie między nami.

Jeżeli reżyser nakręci wiekopomny film, będą go oglądać przez następne pół wieku. Jeśli pisarz stworzy genialną powieść, będą ją czytać przez sto lat. Jeśli aktor zagra świetną rolę, stanie się synonimem kreowanej postaci…. A prawnik? Jeśli napisze arcymistrzowskie uzasadnienie, przeczyta je w porywach kilku sędziów, a potem pik kartek będzie kurzył się w archiwach.

Dawno na kartach powieści nie spotkałam takiej bohaterki jak Chyłka. Jest to taka ”babka z pazurem”, której po prostu nie da się nie lubić. Od pierwszego spotkania zdobywa sympatię czytelnika. Jest bezwzględną prawniczką z ciętym językiem. Sarkastyczna i ironiczna. Nie boi się wyzwań i dąży do celu. Zawsze pożera duże porcje mięsa i z zabójczą szybkością porusza się swoim BMW po ulicach Warszawy.

- No nie Zordon, teraz to już naprawdę…- skwitowała Joanna i zasłoniła oczy – Poraża mnie blask twojej wiedzy.

Kordian dopiero, co skończył studia prawnicze. Jest świeżakiem, który stawia pierwsze kroki w kancelarii Żelazny&McVay. Jest całkowitym przeciwieństwem Joanny Chyłki. Czasami odnosiłam wrażenie, że Remigiusz Mróz postanowił zamienić swoich bohaterów charakterami. Bo zazwyczaj mężczyźni zachowują się w taki sposób jak Chyłka. Gdy Chyłka je dużą porcję mięsa Kordian wybiera tuńczyka, gdy ona wielokrotnie przekracza prędkość on nie uważa zbytnio tego za frajdę tylko zastanawia się, czy przeżyje tę podróż. Kompletne przeciwieństwa. Ale mimo tego to jeden z najlepszych duetów, o których czytałam.

Chyłka powoli podniosła wzrok. Potrząsnęła głową, po czym zaczęła przewracać menu, jakby nie wierzyła, że taka pozycja w ogóle gdzieś tutaj figuruje.
-Łososia?Jaja sobie robisz? Może sałateczkę do tego?
-Nie, starczy grillowany łosoś.
- Co z ciebie za facet? – zapytała – Nażryj się mięcha, to będziesz miał siłę kotłować się z klientami prokuratorami.

Obawiałam się wcześniej, że mogę otrzymać wiele artykułów prawnych, których całkowicie nie będę rozumieć. Remigiusz Mróz zrobił coś wspaniałego. Te wszystkie prawa i paragrafy wplatał w fabułę, ale tłumaczył wszystko. Tak, aby czytelnik nie czuł się zagubiony w tym całym prawniczym świecie. Warto wspomnieć, że autor wie bardzo dużo w tym temacie, bo sam ukończył studia prawnicze. Styl autora jest naprawdę leki i przyjemny, co sprawia, że książkę pochłania się bardzo szybko.

Intryga jest poprowadzona w taki sposób, że nie ma tam miejsca na przewidywalność. Czytelnik próbuję znaleźć rozwiązania. Nie wiem jak było u innych, ale w moim przypadku zakończyło się to porażką. W życiu nie przypuszczałabym, że ta historia może się tak zakończyć.

Dobre pytanie – odparł po chwili – Dlaczego mogłem? Naprawdę dobre. Sięga głębi. Dociera do jednego, pierwszego, najważniejszego wydarzenia, które sprawiło, że kolejne kostki domina się przewróciły. Wydarzenia, które uruchomiło ten pierwszy trybik

Z pozoru może nam się wydawać, że w thrillerze prawniczym nie będzie miejsca na humor, bo przynajmniej mi ten gatunek kojarzy się bardziej poważnie niż zabawnie. To kompletne kłamstwo. Kasacja przepełniona jest humorem i ciętymi ripostami. Humor stanowi jedną z największych zalet Kasacji.

Remigiusz Mróz pozostawił mnie w stanie niedosytu i już nie mogę się doczekać aż zabiorę się za drugą część przygód Zordona i Chyłki, która już niedługo. Do tego czasu pozostaje mi tylko pochłonąć pozostałe książki tego autora. Kasacje jak najbardziej polecam, bo to jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku

Chyba nie ma osoby kochającej książki, która nie słyszałaby o Remigiuszu Mrozie. Od dawna każdy wokół mnie polecał mi książki wychodzące spod pióra tego polskiego pisarza. Co chwile wysłuchiwałam pełno „ochów i achów” na temat jego najpopularniejszej serii, czyli Parabellum. I do tego Remigiusz Mróz jest autorem życia Anitki z Book Reviews, która strzeliłaby na mnie focha,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Szkoła latania to debiut literacki Sylwii Trojanowskiej skierowany głównie do nastolatków. Za książkę zabrałam się z dużym entuzjazmem, gdyż autorka nie dość, że jest moją imienniczką to jeszcze ma takie same inicjały jak ja. Oczywiście ten fakt nie miał żadnego wpływu na moją ocenę książki.

Życie osiemnastoletniej Kaśki zmienia się o 180 stopni, gdy pewnego dnia zdaje sobie sprawę, że musi schudnąć. Kiedy po wielu perturbacjach trafia w ręce ekscentrycznej specjalistki od odchudzania, zaczyna się nowy, znacznie lżejszy i szczęśliwszy rozdział w jej życiu. Kaśka diametralnie odmienia swój stosunek do szkolnych prześladowczyń, staje się asertywna, otwiera się na nowe znajomości, a przede wszystkim po raz pierwszy w życiu poznaje smak miłości.


"Kto by pomyślał, że dzięki znienawidzonym „obwisłością” nadprogramowym kilogramom i cellulitowi, w niczym nieprzypominającemu apetycznej skórki pomarańczy, zaznam tego, czego jako szczupła dziewczyna, bez konieczności pójścia na drastyczną i kompleksową terapię odchudzającą, nigdy bym nie doświadczyła."


Wcześniej słyszałam kilka dobrych opinii na temat Szkoły latania. Myślałam, że to będzie powieść o zmaganiu się ze swoją wagą. Dostałam znacznie więcej i zostałam całkowicie zaskoczona. Niewyobrażalne jest to jak wiele tematów porusza Pani Sylwia. Z pozoru może wydawać się, że to tylko lekka książeczka o dziewczynie, która pozbywa się zbędnych kilogramów, ale gdy przeczytamy tę opowieść dostrzegamy jeszcze tak wiele aspektów. Szkoła latania jest o pierwszej miłości, prawdziwej przyjaźni, pokonywaniu własnych słabości, a nawet czasem o walce z samym sobą. W powieści poruszane są problemy znęcania się nad dziećmi, braku wsparcia ze strony rodziny. Autorka wspomniała również o nieumiejętności pogodzenia się ze stratą drugiej osoby. Tak wiele aspektów w niecałe 300 stronach. Coś niesamowitego.

Jej słowa, wyrażające serdeczność i wsparcie, sprawiły, że totalnie się rozkleiłam i zaczęłam chlipać jak małe dziecko. Tak jak przez większość mojego życia, w tym momencie również czułam się bezradna, ale jednak nie sama. Nie sama! Dzieliłam swoją bezsilność z kimś, kto rozumiał moje położenie, nie wyśmiewał mnie, nie krytykował z kimś, kto zdawał sobie sprawę z tego, co przechodziłam, przez co będę przechodzić, z kimś… z Penelopą.

To, co najbardziej rzuca się w oczy to możliwość utożsamienia się z postaciami. Bohaterowie są tak realistyczni, że naprawdę mogliby żyć w naszym otoczeniu. Nie są idealni, Mają problemy i nie zawsze udaje im się je rozwiązać. Tak jak w prawdziwym życiu.

Kasia to dziewczyna z bardzo niską samooceną. Źle czuje się w swoim ciele, a nawet sama siebie obrzydza. Nie może na siebie patrzeć. W pewnym momencie powiedziała „dosyć tego”. Postanawia zrobić coś ze swoim życiem. I nagle na oczach czytelnika rozkwita. Nie jest to gwałtowna zmiana tylko stopniowa. Zmienia się nie tylko jej wygląd, ale także charakter.

"Nie czułam się sobą tylko kimś zupełnie obcym. Wtedy chciałam po prostu zniknąć, rozpaść się na tysiąc drobnych kawałeczków, które bezpowrotnie rozpierzchłby się w otchłani codziennego życia."

Myślę, że główna bohaterka to postać, z którą mogą utożsamiać większość nastolatek. Nie trzeba mieć aż tak wielkich problemów jak ona, ale na pewno większość dziewczyn znalazłaby, jakość cząstkę siebie, która jest podobna do Kasi. Ja poczułam więź z główną bohaterką. Obie lubimy czytać książki, słuchamy tych samych zespołów. I tak samo często wątpimy w siebie.

Decyzja o zmianie swojego ciała sprawia, że nie tylko czuje się coraz lepiej sama ze sobą, ale daje jej możliwość poznania nowych ludzi. Ludzi, którzy nie wytykają ją palcami, bo to osoby, które mają takie same problemy jak ona. Ta decyzja zmienia jej życie jeszcze pod jednym względem. Po raz pierwszy się zakochuje. Jej wybrankiem jest Maks – przyszły terapeuta.

"Nienawidzę swojego ciała- powiedziałam w pewnej chwili do matki. – Nie chce mi się żyć, mamo. Chciałabym przestać istnieć. "

Muszę przyznać, że w pewnym momencie ich relacje zaczęły mnie troszkę irytować. Kasia zachowywała się jak dwunastolatka, choć można to wytłumaczyć, tym, że to jej pierwsza miłość, a Maks…. Maks po prostu był czasem za słodki. Ale to tylko taka drobna wada tej książki.



Zawsze, gdy główna bohaterka spotykała Maksa pojawiało się typowe utarte sformułowanie, które za każdym razem mnie irytowało. Mówię tutaj: Usłyszałam za sobą znajomy męski głos”

"Uczenie się ciebie jest jak podróż w wymarzone miejsce. Tam nigdy nie ma nudy."

Tej książki się nie czyta. Ją się pochłania. Duży wpływ na to ma na pewno prosty i lekki styl Pani Sylwii, ale na pewno też chęć poznania rezultatów zmagań głównej bohaterki.

Uwielbiam, jeżeli książka jest pisana w formie pamiętnika, czy listów albo są zawarte w niej jakieś wiadomości. W Szkole latania mamy wiele wiadomości i emalii, które zostały wyróżnione graficznie za to daję dużego plusa.

Autorka pozostawiła mnie z wieloma pytaniami, które mam nadzieję znajdę odpowiedzi w drugiej części powieści, która podobna ma się ukazać już niedługo.

Podczas czytania Szkoły latania naszła mnie myśl i myślę, że nie tylko mnie, że może mi też by się udało. Nie chodzi tu tylko o wagę, ale ogólnie o zmiany w życiu. Powieść przekazuje ludziom energii do działania i nadzieję, że twoje życie nie musi wyglądać tak jak teraz i jeżeli nie jesteśmy z niego zadowoleni to nie powinniśmy się bać zmienić tego, co nas unieszczęśliwia.

"Gorzej być nie może – pocieszyłam się - Jesteś na samym dnie. Odbij się o będzie lepiej"


Serdecznie polecam Wam Szkołę latania. Opowieść poruszającą wiele problemów i niosąca przesłanie. Myślę, że każdy z Was może inaczej odebrać historię Kasi i znaleźć w niej coś innego. Dla mnie głównym przesłaniem tej książki jest to, żeby dobrze czuć się z samym sobą, a jeżeli tak nie jest to nie powinniśmy się bać tego zmienić. Na koniec taka mała dygresja ode mnie. Kochani żyjcie zgodnie z samym sobą i nie patrzycie na to, co mówią i myślą o Was inni. Wiem, że to trudne i nie zawsze się to udaje, ale czasem naprawdę warto spróbować i nie przejmować się cudzymi opiniami. Żyjcie zgodnie z samym sobą.

Szkoła latania to debiut literacki Sylwii Trojanowskiej skierowany głównie do nastolatków. Za książkę zabrałam się z dużym entuzjazmem, gdyż autorka nie dość, że jest moją imienniczką to jeszcze ma takie same inicjały jak ja. Oczywiście ten fakt nie miał żadnego wpływu na moją ocenę książki.

Życie osiemnastoletniej Kaśki zmienia się o 180 stopni, gdy pewnego dnia zdaje...

więcej Pokaż mimo to