-
ArtykułySięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać1
-
Artykuły„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać4
-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać4
-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2023-11-01
2023-11-09
Smakowity kąsek.
Czy dla każdego?
Nie wiem, ale mi bardzo ‘posmakowała’ narrarcja i bohaterowie.
Tak wiem, skorumpowani policjanci, detektywi siedzący po uszy w problemach, z osobowością z tego czy innego spektrum, mogą się wydać powielanym wątkiem, ale jednak tacy życiowi ‘popaprańcy’ bardziej się sprawdzają w roli śledczych rozgryzających mroczne zbrodnie niż jakiś hurraoptymista czy (przy całym szacunku) trącający już dziś nieco myszką Herkulesi Poiroit, iskrą geniuszu namierzający przestępcę w przeciągu doby czy wszystkowiedzące, acz niepozorne, panny Marple.
Jeśli zaczniemy oceniać tę książkę w kategorii: gliniarz z nieciekawą przeszłością rozwiązuje zagadkę kryminalną, to rzeczywiście nic tu nad wyraz odkrywczego nie znajdziemy. Tylko, że chyba takie jest statutowe założenie kryminału, nie? No może naciągnęłam z tą nieciekawą przeszłością.
Dla niektórych zarzut, a dla mnie właśnie smaczków nadawały opisy zmagań bohaterów i śmiem powiedzieć, że wzbudzały więcej emocji niż sam wątek główny.
Trochę może za mocno zawikłana historia, gdzie wszyscy byli zaplątani we wszystko do tego stopnia, że aż brzmiało to trochę niewiarygodnie (szczególnie ilość szczegółów zapamiętana przez przesłuchiwanych po latach świadków – ale spuszczam na to zasłonę milczenia, gdyż w sumie ładnie się to wplotło w całość).
Nie czytam wielu kryminałów, ale ten mnie naprawdę wciągnął i spowodował, że nerwowo gryzłam (metaforyczne) pazury stresując się kolejnym wpadkami i życiowymi potknięciami śledczych.
Być może starzy wyjadacze od razu (jak się lubią przechwalać w swoich recenzjach :)) wywęszyli sprawcę. A ja nie. Może nie dorastam inteligencją. A może po prostu pan Małecki odwalił kawał dobrej roboty?
Rzadko to piszę. Chyba nawet po raz pierwszy, ale … czekam na kolejny rozwój wypadków z udziałem Marii Herman i Olgierda Borewicza.
Smakowity kąsek.
Czy dla każdego?
Nie wiem, ale mi bardzo ‘posmakowała’ narrarcja i bohaterowie.
Tak wiem, skorumpowani policjanci, detektywi siedzący po uszy w problemach, z osobowością z tego czy innego spektrum, mogą się wydać powielanym wątkiem, ale jednak tacy życiowi ‘popaprańcy’ bardziej się sprawdzają w roli śledczych rozgryzających mroczne zbrodnie niż jakiś...
2016-04-15
Czytając książki Agathy Christie nieustannie się dziwię, że przy takim zalewie gorszych lub lepszych powieści kryminalnych - jej zagadki, opisane, bądź co bądź, w staromodnym stylu wciąż potrafią się obronić.
U Christie morderca pojawia się niemalże 'w pierwszym akcie', wraz z całą gamą typów i typków, zmyślnie zawoalowanych w splot przedziwnych wydarzeń.
Wraz z nim na miejscu zbrodni, z szybkością światła, pojawia się wszystkowiedząca, nad wyraz spostrzegawcza, wszędobylska i nieprzeciętnie bystra starsza pani, która z ujawniającymi się co i rusz nowymi świadkami i dowodami w sprawie wywołuje ... pobłażliwy uśmiech na mojej twarzy.
A jednak lubię jej (nie Miss Marple, bynajmniej :)) powieści kryminalne nie tylko za piękny, smakowity (choć równie trącający myszką, co metody detektywistyczne starszej pani) język, pełen kurtuazyjnych zwrotów i iście angielskich eufemizmów, ale też za 'kunszt mataczenia' :)
Trzeba przyznać, że o ile sposób zbierania dowodów i szukania sprawcy irytują czasami swoją naiwnością, to mordercę udaje się pani Christie zamaskować idealnie.
Nie ukrywam, że w żadnej z czytanych dotąd powieści Mistrzyni Kryminałów (choć nie przeczytałam ich znowu tak dużo - co zamierzam regularnie nadrabiać) nie udało mi się wywęszyć, kto jest mordercą!
'Morderstwo na plebanii' na pewno nie stanie się moim ulubionym kryminałem, gdyż wydał mi się nieco przerysowany - za wiele postaci, za mało dowodów, a za dużo natomiast przebłysków geniuszu pani Marple.
I do tego - po ciągnącej się w nieskończoność 'akcji', po milionach dialogów w stylu: "Wydaje mi się, że już wiem, kto jest mordercą, ale nie powiem, bo się jeszcze muszę namyślić", morderstwo okazuje się (w moim mniemaniu) nieco nierealne.
Wikary, narrator z którego perspektywy przyglądamy się tej dziwacznej zagadce, jest nudny jak flaki z olejem i tak irytująco ugrzeczniony, że momentami trudno przebrnąć przez jego dywagacje i pozornie nierozgarnięty tok myślowy.
A poza tym ... mimo iż wydaje się, że we wsi St. Mary Mead nikt nie ma zegarka, który chodziłby dobrze, każdy pamięta z dokładnością niemalże co do minuty, gdzie był i co robił o danej porze.
Nie jest to powieść kryminalistyczna, przy czytaniu której czuje się strużkę potu na plecach i gryzie się paznokcie w oczekiwaniu na rozwiązanie zagadki :)
Ot, lekka, odstresowująca lektura.
Ps. Niestety - wbrew większości opinii - oceniam książkę jako przeciętną, ale ... specjalne wyróżnienie należy się pani Christie za cytat: "Młodzi ludzie myślą, że starzy ludzie są głupcami, ale starzy ludzie WIEDZĄ, że młodzi ludzie są głupcami!" - czyli za niezmienne poczucie humoru i dystans do ludzkich przywar.
Po 'Morderstwo na plebanii' sięgnęłam w ramach projektu 'Guardian's 1000 Novels Everyone Must Read'.
http://szeptywmetrze.blogspot.co.uk/p/blog-page_20.html
25/1000
Czytając książki Agathy Christie nieustannie się dziwię, że przy takim zalewie gorszych lub lepszych powieści kryminalnych - jej zagadki, opisane, bądź co bądź, w staromodnym stylu wciąż potrafią się obronić.
U Christie morderca pojawia się niemalże 'w pierwszym akcie', wraz z całą gamą typów i typków, zmyślnie zawoalowanych w splot przedziwnych wydarzeń.
Wraz z nim na...
2022-09-09
Jak by tu napisać recenzję, żeby nie spieprzyć czytelnikowi przynajmniej połowy książki, tak jak to zrobiły wszystkie angielskojęzyczne blogi, zapowiedzi i opisy książek? Wszyscy, jak jeden mąż pisali o tym, że … no właśnie! O tym, czego ja nie zamierzam tu zdradzić. Tym niemniej, jak TO się stanie, mniej więcej w połowie książki, to już i tak będzie pozamiatane. Bez pudła wiadomo, co będzie dalej, szczególnie że tytuł będzie tu dodatkowym katalizatorem.
„The Stranger’s Wife” (Żona Nieznajomego), to trzeci z serii kryminał z detektywem Danem Riley. Przyznam, że wydał mi się lepszy niż poprzednia książka pt.‘'The Couple on Cedar Close”, ale być może dlatego, że trochę zahaczał o tematy, które interesują mnie na różnych płaszczyznach. Przemoc domowa, nie tylko fizyczna ale też (a może nawet głównie) psychiczna, kontrolujące, przymuszające zachowanie, bezradność ofiar i próby wyrwania się z błędnego koła. W tej części serii bohaterki są już dużo lepiej zarysowane i autorka dość zgrabnie wciąga czytelnika w ich losy. Losy biegnące po zupełnie różnych trajektoriach, ale jak się można domyślić, trajektoriach, które w końcu muszą o siebie zazębić. Na tym jednak kończą się moje ‘zachwyty’. Albowiem i ‘czerwony śledź’ (ang. red herring) czyli fałszywy trop jak i nieoczekiwany zwrot akcji, który zmieni bieg losów bohaterów znowu – jak i w poprzedniej części – są dla mnie mocno naciągane. Sam detektyw Riley, scalający całą serię,jest bohaterem, którego można polubić. Nie dość, że sam trochę w życiu przeszedł i przez to ma do wielu spraw dystans i dużą dozę tolerancji, to dodatkowo ma lekko ironiczyne podejście do swoich współpracowników i nie sili się na wszystkowiedzącego eksperta. Jednakże przez to, że właściwie przemyka się gdzieś bocznymi ścieżkami, nie jest w stanie uratować całości.
Z pozytywów dodam – tak jak i poprzednio – fantastyczny lektor, James Lailey, dzięki któremu słuchanie audiobooka było czystą przyjemnością, oraz dość ciekawe pozamykanie wszystkich wątków. I jeszcze świetny opis bezradności, kiedy opieka społeczna zabiera ci dziecko, a ty nie możesz zupełnie nic. Nie możesz skomentować, zaprzeczyć oskarżeniom, zobaczyć się z własnym dzieckiem, sprostować, wyjaśnić. Ani nawet rzucić się z pazurami i rozszarpać ich wyszystkich na najdrobniejsze kawałki, bo wiesz, że tylko sobie zaszkodzisz.
Porównania – bo i takie znalazłam – do filmów ‘Gone Girl’ i ‘The Girl on the Train’ powodowały, że przecierałam oczy ze zdumienia. W myśl tego, co głosili entuzjastyczni recenzenci, miałam zbierać szczękę z podłogi.
I zbierałam.
Lecz nie ze względu na porywający zwrot akcji ciary na plecach, które miał mi zafundować ten ‘thriller’ psychologiczny, ale z powodu jak wiele słyszałam głosów zachwytu.
Stwierdzam, że chyba jestem z innej bajki.
Ps. Czasami jak tak się ‘wymądrzam’ znad klawiatury, z zacisza mojego pokoju, zastanawiam się, czy miałabym odwagę przekazać wszystkie moje uwagi autorce, patrząc się jej prosto w oczy.
Odpowiedź brzmi: „Ależ skąd?! Nigdy w życiu!”
Skoro jednak nie muszę, to powieszam sobie trochę psy :)))
Jak by tu napisać recenzję, żeby nie spieprzyć czytelnikowi przynajmniej połowy książki, tak jak to zrobiły wszystkie angielskojęzyczne blogi, zapowiedzi i opisy książek? Wszyscy, jak jeden mąż pisali o tym, że … no właśnie! O tym, czego ja nie zamierzam tu zdradzić. Tym niemniej, jak TO się stanie, mniej więcej w połowie książki, to już i tak będzie pozamiatane. Bez pudła...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-09-04
Nie czytam wielu kryminałów. Często widząc tak wiele recenzji tego gatunku, zastanawiam się czy po przeczytaniu pięćdziesiątej, sto dwudziestej czwartej czy milionowej historii o krwawej jatce, podrzynanym gardle czy traumach kolejnych morderców pchających ich do okrutnych zbrodni przeciętny czytelnik cokolwiek pamięta. Czy po roku, dwóch jest w stanie przypomnieć sobie zawirowania i pogmatwane meandry przynajmniej części (bo na wszystkie nawet nie liczę) przeczytanych powieści detektywistycznych. Nie piszę tego ironicznie czy złośliwie – naprawdę chciałabym usłyszeć odpowiedź od jakiegoś zapalonego pożeracza kryminałów (szkoda, że na lubimyczytać.pl nie ma opcji komentowania recenzji :)))
Ja pamiętam głównie te sfilmowane.
„The Couple on Cedar Close’ to mój pierwszy kryminał przeczytany po wielu latach.
Zaczyna się wciągająco. Ona na dole, cała we krwi, ewidentnie pod wpływem, a do tego ze znacznymi zaburzeniami pamięci. On na górze, z poderzniętym gardłem i z bujną historią zdrad. A więc wiadomo, że to nie ona go zaciukała, bo by było za prosto. Potem akcja rozwija się leniwie, a po kolejnej retrospekcyjnej wstawce już właściwie w połowie książki oczywiste jest, kto jest mordercą. To nie byłoby jeszcze (nomen omen) zbrodnią samą w sobie, bo przecież ujawnienie motywów i sposobu dokonania przestępstwa tak, by zmylić wysezonowanych detektywów też może być ciekawe. I powiem szczerze, że nawet do pewnego stopnia jest, aż do momentu, kiedy pod sam koniec rozwiązanie zagadki jest tak beznadziejnie absurdalne i nietrzymające się kupy, że aż ręce opadają. Do tego jeszcze dochodzą jakieś kryminalistyczne nieścisłości, które podważyłby prawdopodobnie niejeden patolog i przydługie opisy cierpiętniczych przemyśleń głównej bohaterki. Motyw mordercy wydaje się być zupełnie nieadekwatnym do zaserwowanej czytelnikowi jatki, a stojące za nim żale i traumy są wymierzone jakby w złą osobę.
A ja lubię, żeby było realistycznie. O!
Z realizmu audiobook miał tylko jedno – świetnego lektora, Jamesa Lailey.
Nie czytam wielu kryminałów. Często widząc tak wiele recenzji tego gatunku, zastanawiam się czy po przeczytaniu pięćdziesiątej, sto dwudziestej czwartej czy milionowej historii o krwawej jatce, podrzynanym gardle czy traumach kolejnych morderców pchających ich do okrutnych zbrodni przeciętny czytelnik cokolwiek pamięta. Czy po roku, dwóch jest w stanie przypomnieć sobie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-05-16
Dobra.
Trzeba przyznać, że Gerritsen (jeśli nie przesadzi ze ścielącym się trupem) potrafi stworzyć nastrój grozy.
Nie lubiłam czytać jej wieczorami, bo miałam pokusę zerkania przez okno, czy nikt nie czyha w moim ogródku :))))
A to chyba niezła rekomendacja.
Dobra, bo akcja cały czas się toczy dość sprawnie, a jednak zakończenie, nie jest wcale łatwe do przewidzenia (czego nie cierpię w kryminałach) i zaskakuje ... kilka razy, choć na koniec morderca (gdy poskłada się w całość jego poprzednie działania wplatane to tu, to tam w fabułę) trochę się odrealnia swoją omnipotencją.
Dobra, bo nie ma dłużących się momentów, ale niektóre sceny są 'rozciągnięte' na tyle umiejętnie, żeby spowodować dreszczyk niepokoju. Czasami miałam nawet wrażenie, że niczym w ekranizacji kryminału, niekiedy słyszę nerwową muzyczkę, a innym razem złowrogą ciszę.
Minusem są niepokończone wątki i sprawy niepowyjaśniane.
Ale Rizzoli to nie Herkules Poirot, który na koniec każdej akcji streszcza jej przebieg, dokładnie analizując motywy i sposoby działania mordercy.
Dobry kryminał.
Dobra.
Trzeba przyznać, że Gerritsen (jeśli nie przesadzi ze ścielącym się trupem) potrafi stworzyć nastrój grozy.
Nie lubiłam czytać jej wieczorami, bo miałam pokusę zerkania przez okno, czy nikt nie czyha w moim ogródku :))))
A to chyba niezła rekomendacja.
Dobra, bo akcja cały czas się toczy dość sprawnie, a jednak zakończenie, nie jest wcale łatwe do przewidzenia (czego...
2016-06-02
Mieszanka.
Jo Nesbo po raz pierwszy.
Musiałam wreszcie się zabrać.
Z ciekawości.
Nie z niewysłowionej miłości do kryminałów (które wszak lubię, przy czym 'lubię' to już koniec skali namiętności w stosunku do tego gatunku).
Padło na "Pentagram", bo akurat się wysunął na prowadzenie wśród innych, dłuugo oczekiwanych przez fanów pana Nesbo, bibliotecznych ebooków.
I mam mieszane uczucia.
Albo wręcz ... mam poczucie winy, że mnie nie rzuciło na kolana, choć rzucić miało.
Co nie znaczy, że było źle. Było naprawdę soczyście, a inteligencji i wyobraźni (A może i doświadczeń? :)) autorowi nie można odmówić.
Nie, nie zamierzam udawać znawczyni tematu czy przeprowadzać analizy porównawczej ze Stiegiem Larssonem w tle (oglądałam wywiad z przemiłym Jo Nesbo na LC i wiem, że go to denerwuje :))
Nie będę nawet roztrząsać fenomenu skandynawskich powieści kryminalnych.
Na świeżo, tuż po lekturze, bez 'uleżenia się' piszę, że ... nie wiem do końca, co mam o tym kryminale sądzić.
Podobała mi się wielowątkowość, bawienie się (z) czytelnikiem w kotka i myszkę. Pełne detali szkice postaci i nitki fabuły, które okazywały się fałszywym lub mało znaczącym tropem.
Po pobieżnym przeczytaniu paru recenzji różnych książek pana N. (staram się raczej tego nie robić przed lekturą, ale nurtowała mnie przyczyna jego niezmiernej popularności) wiedziałam już, że jedną z cech charakterystycznych jego pisarstwa jest zmylanie przeciwnika. Tak więc aresztowanie mordercy przyjęłam z przymrużeniem oka, wiedząc (także po ilości pozostałych do przeczytania kartek), że to nie może być on :)
Podobały mi się reminiscencje i obietnice rozwinięcia pewnych wątków - zachęcające przypadkowych, 'nie-seryjnych' czytelników (jak moja skromna osoba) do sięgnięcia po poprzedników i następców 'Pentagramu'.
Zupełnie przypadkowe ofiary, bez klucza, bez logicznego powiązania, bez pełnej konsekwencji w postępowaniu mordercy na początku intrygowały.
Później jednak wydały mi się zbyt przypadkowe, bym dała radę wciągnąć się w zgadywanie.
I może dlatego zupełnie niewiarygodnym wydał mi się sprawca tych wszystkich okrutnych, nadmiernie wyszukanych zbrodni*. Rozszyfrowana przez detektywa Hole tytułowa, 'pentagramowa' prawidłowość (popełnianie zbrodni co pięć dni, w okolicach godziny piątej, odcinanie kolejnych palców z rąk ofiar) była zbyt wysublimowana i przerysowana, by mogła pretendować do miana realistycznej (a chyba podświadomie tego oczekuję od kryminału).
Muszę wręcz przyznać, że rozwiązanie zagadki mnie wkurzyło i spowodowało, że wydałam z siebie jęk rozczarowania!
Mimo, iż wszystkie wątki połączyły się w całość, postać wybrana przez pana Nesbo na seryjnego mordercę, zupełnie mi nie pasowała do tej roli.
Nikt nie staje się seryjnym mordercą po przeczytaniu jednego listu, niezależnie od tego, jak druzgocąca była jego treść!
Do tego rozciągnięcie ostatniej kluczowej sceny do granic wytrzymałości i kontynuowanie bądź co bądź pobocznego wątku przez parędziesiąt stron po zapoznaniu czytelnika z mordercą, jego motywami i szczegółami poszczególnych zbrodni, zmęczyło mnie.
Poza tym - zgodnie z najnowszymi trendami pisania kryminałów - było krwawo, okrutnie, perwersyjnie i czasami wręcz niesmacznie.
A sam Harry Hole?
Eh, nie przepadam za takimi zmaltretowanymi, niepogodzonymi z życiem, broniącymi się przed odrobiną normalności i stabilizacji popaprańcami, którzy wbrew wszelkiej logice, fizjologii i psychologii w momentach kryzysowych stają na wysokości zadania, wskakują w strój supermana, wykrzesują z siebie pokłady energii i ratują cały świat.
Może polubimy się przy następnej historii kryminalnej z jego udziałem :)
Choć przyznam, że niektóre złote myśli z 'Bibli Harrego' bardzo przypadły mi do gustu :)
Poprzeczka była ustawiona bardzo wysoko, oczekiwania wielkie - i stąd może mój brak zachwytów.
Tym niemniej potwierdzam, że Jo Nesbo ma talent do zaskakiwania czytelnika i budowania wciągającej fabuły.
Wbrew tym wszystkim słowom krytyki - jeden z lepszych kryminałów, które czytałam.
------------------------------------------
* Obejrzałam parę reportaży o prawdziwych seryjnych mordercach - tak, cechuje ich konsekwencja w działaniu, mają oni pewne rytuały, tak zabierają trofea (głównie po to, by sobie później przypominać popełnione zbrodnie i karmić swoje szaleństwo), ale robią to nie dla czystej zabawy, ale by zaspokoić chore popędy lub, zagłuszyć traumatyczne echa z przeszłości . W ich świetle tutejszy morderca, pozostawiający drogie diamenty przy ciele ofiar i odcinający palce, które następnie porzuca bez żadnego logicznego porządku, wydał mi się nierealny.
Mieszanka.
Jo Nesbo po raz pierwszy.
Musiałam wreszcie się zabrać.
Z ciekawości.
Nie z niewysłowionej miłości do kryminałów (które wszak lubię, przy czym 'lubię' to już koniec skali namiętności w stosunku do tego gatunku).
Padło na "Pentagram", bo akurat się wysunął na prowadzenie wśród innych, dłuugo oczekiwanych przez fanów pana Nesbo, bibliotecznych ebooków.
I mam...
2022-02-21
Gdybym nie obejrzała – świetnego, w mojej opinii - serialu BBC, nakręconego na podstawie książki Louise Doughty, to prawdopodobnie sama powieść byłaby dla mnie nie do przełknięcia. Yvonne Charmichael, szanowana i odnosząca sukcesy zawodowe genetyczka, z natury raczej wycofana i przewidywalna, nieco pogubiona matka i dość beznamiętna żona z całą pewnością działałaby mi na nerwy. Jej szalony romans z ledwie poznanym pracownikiem służb specjalnych, za jakiego się podawał, zgubny w skutkach seks w tytułowym mrocznym zaułku (Apple Tree Yard), nazywanie Marka Costly, przypadkowego kochanka i sprawcy wszystkich późniejszych kłopotów ‘My Darling’ irytowały by mnie brakiem realizmu. A jednak, Yvonne Charmichael z twarzą Emily Watson i Mark Costly grany przez Bena Chaplina skutecznie zachęcili mnie do lektury.
Co nie zmienia faktu, że przez cały czas przysłowiowo łapałam się za głowę, zastanawiając się jak to możliwe, że w ciągu paru miesięcy można było tak spieprzyć sobie karierę, związek i całe dotychczasowe, dostatnie i spokojne życie.
Czy stało się tak na skutek wybuchu namiętnej natury, długo trzymanej w ryzach przez wymogi przyzwoitości i poczucia obowiązku? Czy był to może szokujący przejaw moralnego znużenia? Albo podświadomy autosabotaż wynikający z poczucia winy i braku głęboko skrywanej traumy?
Louise Doughty stworzyła świetnych bohaterów. Yvonne, z jednej strony inteligentna, niezależna pani naukowiec, dość szybko przemienia się w bezbronna ‘kobietkę’ potrzebująca silnego rycerza, który uchronić by ją miał przed wszelkim złem tego świata. Ta metamorfoza, choć wydaje się nieprawdopodobna, to nabiera sensu pod koniec procesu, w którym Yvonne będzie odgrywać rolę współoskarżonej. Pod koniec procesu, kiedy tak naprawdę okaże się, kim był jej kochanek. Przystojny, szarmancki, uwodzicielski Mark. Kanalia, megaloman i małostkowy, perwersyjny oszust. Czy jednak Yvonne spostrzeże go w takim świetle? Czy nadal będzie żyła wspomnieniami szalonego seksu w Pałacu Westminsterskim i szukała usprawiedliwień dla jego czynów?
Nie podobał mi się sposób narracji – zwracanie się do Marka, jako do głównego punktu odniesienia, jako do wyroczni, do powiernika, do przyjaciela jeszcze bardziej zniechęcało mnie do bohaterki. Miałam ochotę nią potrząsnąć, złapać za rękę i wyciągnąć z mrocznego zaułka. Powiedzieć, że brakuje jej piątej klepki, że … Po pewnym czasie, jak lektura się ‘uleżała’ w mojej głowie, myślę jednak, że miało to dodatkowy atut. Bo to była opowieść Yvonne, a nie opowieść o niej.
Apple Yard Tree zaskoczyła mnie swoją wielopłaszczyznowością. Poruszyła różne struny.
Inaczej się czyta książkę, której treść zna się już z filmu – może dlatego moja opinia jest dużo mniej surowa niż większości czytelników z Lubimyczytać.
Myślę, że trzeba się przyzwyczaić do takiego właśnie ‘filmowego’, postrzępionego sposobu narracji, aby wydobyć z tej książki to, co najcenniejsze – świetnie nakreślone profile psychologiczne głównych bohaterów, a także cały łańcuszek kłamstw, niedomówień, nieprzemyślanych decyzji, indywidualnych wyborów i ich nieodwracalnych, rzutujących na całe życie konsekwencji. Szczególnie, gdy przeplata się to z czymś nieprzewidywalnym ...
I oczywiście zaskoczyła mnie zakończeniem :)
książka 7/10, film 8/10 scenariusz Amanda Coe, reżyseria Jessica Hobbs
Gdybym nie obejrzała – świetnego, w mojej opinii - serialu BBC, nakręconego na podstawie książki Louise Doughty, to prawdopodobnie sama powieść byłaby dla mnie nie do przełknięcia. Yvonne Charmichael, szanowana i odnosząca sukcesy zawodowe genetyczka, z natury raczej wycofana i przewidywalna, nieco pogubiona matka i dość beznamiętna żona z całą pewnością działałaby mi na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-04-06
Kryminał, jak kryminał. Owszem, trzyma w napięciu i zakończenie nieco zaskakuje, ale całość trochę nierealna. Bohaterowie wikłają się w różne afery i chcą je za wszelką cenę wyjaśniać, nie wahając się nawet wchodzić w układy ze śwatkiem przestępczym.
Sprawnie napisana (nakręcono na jej podstawie film i nie dziwi mnie to, bo to niemalże gotowy scenariusz).
Szybko się czyta, szybko zapomina.
książka 6/10 film 7/10 (Guilluame Canet, 2006)
Kryminał, jak kryminał. Owszem, trzyma w napięciu i zakończenie nieco zaskakuje, ale całość trochę nierealna. Bohaterowie wikłają się w różne afery i chcą je za wszelką cenę wyjaśniać, nie wahając się nawet wchodzić w układy ze śwatkiem przestępczym.
Sprawnie napisana (nakręcono na jej podstawie film i nie dziwi mnie to, bo to niemalże gotowy scenariusz).
Szybko się...
2015-08-06
Trudno napisać coś konstruktywnego o książce, która już dawno stała się legendą.
To może przewrotnie napiszę, że ta pozycja jest dla mnie idealnym głosem (dobrym przykładem) w dyskusji pt. ‘Najpierw książka czy film?’
Otóż obejrzałam najpierw film (na dodatek obie wersje; ta szwedzka, moim zdaniem, dużo bardziej klimatyczna niż hollywoodzka superprodukcja, milion razy lepiej oddaje nastrój powieści) i uważam, że reżyser do spółki ze scenarzystą wydobyli z oryginału esencję - choć niepotrzebnie może zmienili fokus, czyniąc Lisbeth główną bohaterką - kobietą ze smoczym tatuażem, bo dla mnie była bohaterką nieco nierealną. Przerysowaną. Zbyt niedostosowaną lub zbyt inteligentną by bez fałszu połączyć te dwie cechy.
A może jednak sam Larsson nieświadomie wypchnął ją na pierwszy plan?
Scena zemsty na pracowniku socjalnym (jak i cały wątek z jego udziałem, równie wstrząsający, co symbolicznie wpisujący się w wymowę powieści) w wykonaniu Salander wracała do mnie wielokrotnie...
Czyli ... nie zawsze film spłyca książkę. Film porusza inne zmysły.
A dobrze napisana książka i tak się obroni.
I tak się stało w tym przypadku. Mimo iż znałam przebieg akcji i zakończenie, nie przeszkadzało mi to czytać z zapartym tchem, właśnie przez różnego rodzaju smaczki, na jakie nie było (bo być nie mogło ze względu na czas trwania filmu) miejsca jak np. dość oryginalną (eufemistycznie mówiąc) relacje Mikaela z kobietami czy śledzenie kosmicznych przekrętów finansowych. Czasami wkradały się dłużyzny w postaci bardzo uszczegółowionych poszukiwań i kopania w historii rodziny Vangerów. To jednak - jak się miało okazać na końcu - miało swój uświęcony cel: zmylić przeciwnika, oj przepraszam, czytelnika :)
Zagmatwane losy (zbyt?) wielu bohaterów (z wątkiem historycznym w tle, zahaczającym o niełatwy rozdział szwedzkiej fascynacji faszyzmem) sieją ferment i nie pozwalają na łatwe rozszyfrowanie zagadki zaginięcia nastolatki, pochodzącej z pełnej animozji i wewnętrznych konfliktów rodziny znanych szwedzkich przemysłowców. A i sprawca (mający na sumieniu nie jedną zbrodnię, a kilka) jest dość sprytnie zakamuflowany, przepoczwarzając się ze 'zwykłego' mordercy w psychopatę, kryjącego w sobie emocjonalnie destrukcyjny bagaż kilku pokoleń.
A jednak stanę po stronie tych pytających: O co tyle hałasu?
Kryminał. Dobry kryminał. Kropka
Wciągnął, ale nie rzucił na kolana (co zresztą nie jest rolą kryminału w moim przypadku; kryminały czytam dla rozrywki raczej niż dla intelektualnej uczty).
Niestety nie polubiłam też głównych bohaterów.
Salander była zbyt nieociosana (choć wiem, że to właśnie dzięki takim a nie innym cechom nadała sznyt i prowadzonemu przez Mikaela dochodzeniu i samej książce), a Blomkvist denerwujący w tej swojej damsko-męskiej frywolności (Na marginesie: 'super-hero' Daniel Craig, którego uwielbiam jako aktora, zupełnie mi do tej roli nie pasował; szwedzki aktor był dużo, dużo bardziej przekonujący w swojej kreacji. Tak samo jak o wiele bardziej realistyczna szwedzka Lisbeth).
Poza tym nie jestem pewna, czy umieszczenie dwóch niemalże nieprzecinających się wątków kryminalnych (zabójstwa Harriet i przestępstwa kryminalnego Wennerströma) było najtrafniejszym wyborem.
Aż wreszcie, czy tylko ja mam przeświadczenie, że przy takiej obfitości na rynku kryminałów jedynym sposobem na zaistnienie jest kreowanie coraz bardziej krwawych, seksualnie zaburzonych, psychopatycznych i zdegenerowanych przestępców?
To by było na tyle, jeśli chodzi o narzekanie :)
A książka dobra. To już pisałam.
I tej wersji się trzymajmy!
książka 6/10 film wersja szwedzka 8/10 (Niels Ardev Oplev, 2009), wersja amerykańska 6/10 (David Fincher, 2011)
Trudno napisać coś konstruktywnego o książce, która już dawno stała się legendą.
To może przewrotnie napiszę, że ta pozycja jest dla mnie idealnym głosem (dobrym przykładem) w dyskusji pt. ‘Najpierw książka czy film?’
Otóż obejrzałam najpierw film (na dodatek obie wersje; ta szwedzka, moim zdaniem, dużo bardziej klimatyczna niż hollywoodzka superprodukcja, milion razy...
2014-03-18
The Missing One (Zaginiona? Brakujące Ogniwo?) jest debiutem beletrystycznym Lucy Atkins, która już wcześniej była współautorką poradników, a także dziennikarką i krytykiem literackim dla wielu znanych angielskich gazet i czasopism.
Powieść zaczyna się burzliwie. Nieoczekiwana śmierć matki (która z sobie tylko znanych powodów nie przyznała się do choroby i nie pozwoliła się leczyć) zmusza Kali do odnalezienia jej aktu urodzenia. Intensywne przeszukiwanie pokoju Eleny kończy się odkryciem paru tajemniczych przedmiotów, w tym listów o identycznej treści, wysyłanych od ponad trzydziestu lat przez osobę zupełnie Kali nieznaną.
Sama chęć rozwiązania zagadki odnośnie pochodzenia i przeszłości matki, skrzętnie ukrywanej przed córką, nie byłaby może wystarczająco motywująca, gdyby nie nałożyło się na nią parę innych, emocjonalnie trudnych sytuacji , takich jak świadomość, że relacja ze zmarłą matką zawsze była napięta i pełna niezrozumiałego antagonizmu czy niedwuznaczne sms-y od koleżanki z pracy, znalezione w telefonie męża.
Rozszalała z gniewu, żalu i braku odpowiedzi na wiele nurtujących ją pytań, Kali podejmuje desperacki krok. Mocno uszczuplając wspólne konto oszczędnościowe, w tajemnicy przed mężem, siostrą i ojcem, wylatuje do Kanady na poszukiwanie tajemniczej przyjaciółki matki, ślącej od lat lapidarne listy, a być może także i na spotkanie ze swoją nieznaną do tej pory rodziną.
Bez żadnego konkretnego planu, zaopatrzona jedynie w iphone'a , kartę kredytową i parę wydruków z internetu, wyrusza po omacku (dosłownie i w przenośni - gubiąc się na kanadyjskich bezdrożach, błądząc we mgle) szybko uświadamiając sobie, że dochodzenie prawdy ją przerasta, a napotkane osoby wolą skrywać swoje tajemnice niż się nimi dzielić.
Zupełnie nieprzygotowana na surową zimę ani na samotną podróż w nieznane, ciągnie ze sobą osiemnastomiesięcznego synka Finna. Obecność nieco rozpuszczonego i wymagającego nieustannej uwagi chłopca nie tylko nie ułatwi Kali poszukiwań, ale też przyczyni się do dramatycznych i nieprzewidywalnych wydarzeń.
Czytając tę powieść miałam mieszane uczucia. Z jednej strony nie można jej odmówić wciągającej fabuły, szczególnie na początku książki (czyli zdecydowany plus dla autorki).
Z drugiej zaś koszmarnie nużyły mnie ciągnące się w nieskończoność dialogi (czasami, żeby dotrzeć do nowych informacji, zwrotu akcji czy do końca pełnej napięcia sceny, trzeba było przebrnąć przez dobre parę stron). Zupełnie niepotrzebne wydały mi się niekończące się dygresje, opisy zachowań chłopca, szczegółowe analizy psychologiczne postaci, rozwlekłe, 'budujące grozę' sceny. Czasami miałam wrażenie, że czytam nic innego, jak właśnie poradnik dla rodziców, z dogłębną analizą tego co powinni, a czego nie powinni robić opiekunowie dwulatka, jak dbać o jego rozwój psychiczny i co robić, żeby dziecko nie weszło nam całkowicie na głowę (co niemalże udało się małemu Finnowi - który był dla mnie jednym z najbardziej irytujących bohaterów drugoplanowych).
Samo zakończenie zaczęło być trochę przewidywalne, by w końcowej fazie przeobrazić się w nieco nierealną, ale pełną dramaturgii serię wypadków, niczym z thrillera (w stylu: po długiej walce pada trup, który w końcowym momencie 'ożywa' i łapie przechodzącego bohatera za nogę :)), pozostawiając jednocześnie całą masę niepowyjaśnianych wątków.
Poza tym chyba jeszcze nigdy nie czytałam książki, w której irytowałby mnie każdy jeden bohater.
Ani niezorganizowana i chaotyczna Kali, ani jej terroryzujący synek, ani Susanna (tajemnicza przyjaciółka) nie wzbudzili mojej sympatii (o 'rolach drugoplanowych' nie wspominając).
Powieść oceniam - mimo wspomnianych wyżej zarzutów - jako dość ciekawą i stawiającą czytelnika przed pytaniami: gdzie przebiega granica między życiem zawodowym a rodzinnym oraz czy warto jest zamykać w życiu pewne rozdziały czy raczej traktować je jako 'naturalny korytarz' do teraźniejszości.
The Missing One (Zaginiona? Brakujące Ogniwo?) jest debiutem beletrystycznym Lucy Atkins, która już wcześniej była współautorką poradników, a także dziennikarką i krytykiem literackim dla wielu znanych angielskich gazet i czasopism.
Powieść zaczyna się burzliwie. Nieoczekiwana śmierć matki (która z sobie tylko znanych powodów nie przyznała się do choroby i nie pozwoliła...
2013-01-24
Może nie jest to książka przeciętna, ale też nie chciałam jej dać opinii 'dobra'.
Nie wiem, czy się nie za bardzo nastawiłam, czy sobie pazurków nie ostrzyłam na tę 'wschodzącą gwiazdę kryminałów' (i to nie ironia, tylko cytat).
Dla mnie niestety książka z kategorii 'niezamkniętych'. Niby wszystko się wyjaśnia, niby jest zaskakujący zwrot akcji, niby czytelnikowi łatwo podejrzewać każdego z bohaterów. Ja jednak lubię, jak samo końcowe 'wyjaśnianie' wszystkich zagwozdek jest ucztą samą w sobie. Tu parę rzeczy się wyjaśnia, parę jest tylko zarysowanych, zasugerowanych. Niepozamykane wątki.
Poza tym ksiażka jest przygnębiająca swoim realizmem. Niektórzy uważają to za atut, że autorce udało się umiejscowić akcję na głębokiej polskiej prowincji i oddać jej nastrój. I owszem, udało sie to pani Fryczkowskiej dobrze, tylko że mnie ten obraz zmęczył (co oczywiście jest subiektywnym odczuciem raczej, niż merytoryczną oceną całej książki - żeby nie było jednak, że nie uprzedzałam :)))
Sam problem będący tłem akcji bardzo realistyczny. Równie dobrze mógłby być to reportaż. Niestety.
Jeśli kogoś nie dusi obserwowanie cudzej bezradności, to polecam :)))
Może nie jest to książka przeciętna, ale też nie chciałam jej dać opinii 'dobra'.
Nie wiem, czy się nie za bardzo nastawiłam, czy sobie pazurków nie ostrzyłam na tę 'wschodzącą gwiazdę kryminałów' (i to nie ironia, tylko cytat).
Dla mnie niestety książka z kategorii 'niezamkniętych'. Niby wszystko się wyjaśnia, niby jest zaskakujący zwrot akcji, niby czytelnikowi łatwo...
2013-02-23
Do przeczytania książki zachęciły mnie niebylejakie rekomendacje z okładki: Agnieszki Holland, Jolanty Kwaśniewskiej i Kazimierza Kutza.
Historia opisana w książce wydarzyła się naprawdę i jest rzeczywiście niebywała. Nie tylko jeśli chodzi o sam jej początek (zainicjowany przez czysty zbieg okoliczności), ale także o jej przebieg i zakończenie.
Autorka ,niejako na własne życzenie, wikła się w świat przestępczy, chcąc rozwiązać nurtującą ją zagadkę kryminalną. To nie pomyłka - zagadka kryminalna zdaje się bowiem nurtować głównie JĄ (i paru niezależnych dziennikarzy). Wymiar sprawiedliwości - sławetny amerykański, demokratyczny, prawy wymiar sprawiedliwości - zdaje się zawodzić na całej linii.
Książka wciąga, choć nie jak typowy thriller czy powieść kryminalna. Wiadomo bowiem, że główna bohaterka przeżyje (na co dowodem jest trzymana w ręku książka :)). Fascynująca jest zaciętość i odwaga kobiety, która ryzykowała swoim życiem, by 'zmarli mogli spocząć w spokoju'.
I tu pojawia się pewien ... nazwijmy to 'zgrzyt'.
Kaya Mirecka-Ploss wydaje się mieć nadprzyrodzone zdolności, coś jakby dar wiedzy (bo nie chciałabym nazwać tego 'jasnowidzeniem'). Zjawiska traktowane przez wielu jak paranormalne nie są jej obce. Rozmawia ze zmarłymi, ma silne przeczucia, które spełniają się co do joty. Ma wizje, które okazują się być prawdziwe. Z drugiej strony jest wierzącą katoliczką, która modli się do świętych, odmawia różańce i fascynuje się tym całym mistycyzmem religijnym. Na dodatek nie raz jest ratowana z opresji przez swoją pomoc domową, która jest ... kapłanką wudu.
Jak dla mnie - choć nie mam zamiaru zaprzeczać, że są na tym świecie rzeczy niepojęte i trudne do wytłumaczenia w racjonalny sposób - stanowi to dość dziwaczną mieszankę. Odrealnia trochę całą historię, choć paradoksalnie, te właśnie nadprzyrodzone zdolności inicjują całą sprawę i pchają Kayę Mirecką-Ploss do kolejnych szalonych, niekonwencjonalnych decyzji.
Przez cały czas czytania książki zadawałam sobie pytanie: Jak można tak stąpać po krawędzi, jak można tak się pchać w paszczę lwa, ryzykować do granic możliwości?
Wyjaśnienie przychodzi wraz z wplecionym w kontekst opisem przeżyć obozowych z czasu wojny.
Te opisane dość lapidarnie (ale porażające swoją szczerością i brutalnością) wstawki zdają się wyjaśniać skąd w autorce tyle siły, tyle samozaparcia, tyle odwagi w obliczu śmiertelnego zagrożenia.
Warto przeczytać, warto się zastanowić, jak by się samemu postąpiło w podobnej sytuacji ...
Do przeczytania książki zachęciły mnie niebylejakie rekomendacje z okładki: Agnieszki Holland, Jolanty Kwaśniewskiej i Kazimierza Kutza.
Historia opisana w książce wydarzyła się naprawdę i jest rzeczywiście niebywała. Nie tylko jeśli chodzi o sam jej początek (zainicjowany przez czysty zbieg okoliczności), ale także o jej przebieg i zakończenie.
Autorka ,niejako na własne...
2014-04-19
Dość fajny kryminał, idący z duchem czasu, z fabułą skonstruowaną w oparciu o 'świeże' zachowania przestępcze takie jak cyberbulling, inwigilacja przez internet oraz ... coś jeszcze, czego zdradzenie byłoby zbyt dużą podpowiedzią dla tych, ktorzy dopiero zabierają się do czytania.
Choć ... może przez to akcja wydawała mi się nieco nierealna. Czytając nie czułam niepokoju czy tego specyficznego dreszczyku emocji, gdyż miałam wrażenie, że te wszystkie przypadki są nieco naciągane, odległe, zbyt wysublimowane.
Książka trzyma w napięciu dzięki krótkim rodziałom, z częstą zmianą miejsca akcji czy narratora (co niektórzy uważają za irytującą manierę; mnie osobiście to zupełnie nie przeszkadzało). Jest także kilka nieprzewidywalnych sytuacji, jednak liczba przerażających, samobójstw poprzedzana dziwacznymi zachowaniami młodych studentek uniwersytetu w Cambridge przekracza nieco granice realizmu. Czy kobiety zadawałyby sobie śmierć w tak brutalny i spektakularny sposób? Czyż taka ich różnorodność i częstotliwość nie wzbudziłaby wcześniej zainteresowania policji?
Nieprzekonujące jest również to, że akcja całej powieści rozgrywa się dosłownie w ciągu 11-tu dni. W tym czasie tajna agentka Lacey Flint zostaje studentką prestiżowego uniwersytetu (nikogo to nie dziwi, że zjawia się w połowie semestru, że jest dużo starsza od pozostałych, że zdaje się być całkiem nieźle obeznana z życiem studenckim i do tego zostaje asystentką jednej z wykładowczyń), zapoznaje się ze wszystkimi wokół włączając w to współlokatorki zmarłych studentek, lekarza zaangażowanego w leczenie dziewczyn kolejno odbierających sobie życie (i niemalże nawiązuje z nim romans! Szybka bestja :)), a także osoby mogące być wmieszane w morderstwo. Ba! Poznaje nawet dwie osoby, którym udało się przeżyć próby samobójcze! I oczywiście wpada na trop przestępców, pomagając londyńskiej policji rozwiązać tę ciągnącą się od miesięcy zagadkę, mimo iż jej zadaniem jest jedynie zrobienie rekonesansu. Jednym słowem nie marnuje czasu! Rozumiem, że to tylko na potrzeby powieści, bo angielska policja chyba aż tak ekspresowo nie działa :)
Mimo, iż autorce udało się stworzyć dość mroczną atmosferę i parę razy zmylić czytelnika, thrillerowi brakuje, moim zdaniem, prawdziwej zagadki. Niektóre postaci 'ujawniły się' zbyt szybko i właściwie od początku było wiadomo, dokąd zmierza fabuła. Z drugiej zaś strony Bolton nie daje wystarczającej odpowiedzi na pytanie dlaczego sprawca posunął się do aż tak absurdalnych zachowań (tak, jest retrospekcja, ale to tylko szkic, bez koloru i interesujących mnie detali), skąd wziął wspólników, jak to możliwe, że udało mu się ukrywać sprawę tak długo i kto finansował całe przedsięwzięcie.
Dodatkowo, po przeczytaniu wciąż nie miałam pewności, jaka była rola dwóch postaci w całej sprawie. Być może to zapowiedź kontynuacji serii o niepokornej policjantce. A być może część odpowiedzi na pytania pada w pierwszej książce z serii o Lacey Flint, "Ulubione Rzeczy"? Podobnie, jak kontynuacja relacji między główną bohaterką, a jej kolegą z dochodzeniówki, Markiem Joesbury. Ten jednak wątek niezbyt się autorce udał. Dla kogoś, kto nie czytał pierwszej części, jest to tylko szereg niedopowiedzeń i nieco dziecinnych dialogów między dwojgiem ludzi udających przed samymi sobą, że nic ich nie łączy.
Pisząc tę opinię, uświadomiłam sobie, że więcej rzeczy mnie w tej książce mierziło niż zadowalało.
Jednak wbrew pozorom nie oceniam jej źle i z chęcią sięgnę po inne książki autorki.
Dość fajny kryminał, idący z duchem czasu, z fabułą skonstruowaną w oparciu o 'świeże' zachowania przestępcze takie jak cyberbulling, inwigilacja przez internet oraz ... coś jeszcze, czego zdradzenie byłoby zbyt dużą podpowiedzią dla tych, ktorzy dopiero zabierają się do czytania.
Choć ... może przez to akcja wydawała mi się nieco nierealna. Czytając nie czułam niepokoju...
2014-04-24
2014-06-07
2014-09-30
Bo ja wiem ...?
Nie wywarła na mnie porażającego wrażenia. Miała promować gwiazdy szwedzkiego kryminału. Co do gwiazd to mam spore wątpliwości. Większość z nich nie zaświeciła zbyt jasno.
Zapadło mi w pamięć dosłownie parę opowadań. Tak, opowiadań i to nawet nie za bardzo kryminalnych (Suspens? Moim zdaniem bardzo trudno jest uknuć zaskakującą intrygę na parunastu stronach. Do tego trzeba prawdziwych mistrzów, a ci są gatunkiem endemicznym. I tu Ake Edwardson z opowiadaniem "Nigdy w rzeczywistości" wydał mi się obiecującym kandydatem).
"Spotkanie po latach" Toe Arsterdal, "Supermózg" Stiega Larssona, "Sanie pocztowe" Asy Larsson czy przewrotnie zabawna historyjka pana Mankella - to moje, może dość schematyczne, typy.
Niewątpliwą zaletą tej antologii jest 'podsumowanie' autorstwa Johna-Henriego Holmberga pt."Sukces szwedzkich kryminałów" oraz notki biograficzne o poszczególnych autorach, które bardziej mi ich przybliżają niż owe opowiadania.
Mnie, fanki krótkich form, ten zbiór nie zachwycił w jakiś szczególny sposób, ale mogę go polecić poszukiwaczom nowych autorów. W końcu są gusta i guściki.
Bo ja wiem ...?
Nie wywarła na mnie porażającego wrażenia. Miała promować gwiazdy szwedzkiego kryminału. Co do gwiazd to mam spore wątpliwości. Większość z nich nie zaświeciła zbyt jasno.
Zapadło mi w pamięć dosłownie parę opowadań. Tak, opowiadań i to nawet nie za bardzo kryminalnych (Suspens? Moim zdaniem bardzo trudno jest uknuć zaskakującą intrygę na parunastu...
2015-01-25
Mówią, że klasyka kryminału.
Może, ale moim zdaniem klasyka mocno trącąca myszką.
Współcześni twórcy kryminałów przyzwyczaili nas do trochę innego stylu, niż wszechwiedzący detektyw, który zna rozwiązanie zagadki niemal od początku, konsekwentnie podążając za swoim przeczuciem.
Szarmancki dżentelmen (choć może zbyt namiętnie popijający napoje procentowe), podający kobietom płaszcze i służący zapalniczką, powodujący, że 'damski ściele się trup' nie dopuszcza czytelnika do rozwiązywania zagadki. Snuje swoje koncepcje, ładując się w problemy i narażając swoje życie na poważne niebezpieczeństwo. Wszystkich zna lub zdaje się poznawać w idealnym momencie, kiedy właśnie ich potrzebuje: i wyrzuconego z pracy policjanta i córkę byłego gliny, która ratuje mu życie, i - jakże by inaczej - samych podejrzanych.
O wszystkim dowiadujemy się już po fakcie, gdy nam to pan Marlowe wyłoży kawa na ławę.
Dialogi jak z amerykańskiego westernu w wersji black&white, choć miejscami, owszem, zabawne.
Szemrana atmosfera amerykańskich dzielnic dla bogatych oraz dusznych, zapyziałych przedmieść, skorumpowana policja, sprytni bandyci i wszechobecny dym z papierosów ...
Choć nie można Chandlerowi odmówić kunsztu obrazowych opisów miejsc i ludzi ("Twarz miała szarą i napuchniętą. Zwisające strąkami włosy były owego niezdecydowanego koloru ni to brązowego, ni blond, za martwe żeby zachować żółty odcień, i za brudne, żeby mogły być siwe. Tęgie ciało okrywał bezkształtny flanelowy szlafrok, od wielu miesięcy pozbawiony już koloru i deseniu." str. 31), 'noir' nie zostanie zdecydowanie moim ulubionym stylem kryminału.
Mówią, że klasyka kryminału.
Może, ale moim zdaniem klasyka mocno trącąca myszką.
Współcześni twórcy kryminałów przyzwyczaili nas do trochę innego stylu, niż wszechwiedzący detektyw, który zna rozwiązanie zagadki niemal od początku, konsekwentnie podążając za swoim przeczuciem.
Szarmancki dżentelmen (choć może zbyt namiętnie popijający napoje procentowe), podający...
2015-03-10
Muszę tę książkę polecić moim wszystkim samotnym koleżankom.
Naprawdę.
Toż to przecież jest cudowny przepis na znalezienie partnera!
Nic, tylko wyprowadzić się na prowincję (gdzie oczywiście będzie cię stać na kupno domu; pies to trącał, że z popsutym piecem. Dom to dom. Za pieniądze od byłego. Hojnego i polubownego).
Tam w przeciągu tygodnia wpadasz na umięśnione ‘ciacho’ marzeń, które cię adoruje i namolnie podrywa już od pierwszego spotkania. Ale ty wybierasz może 'troszku' utytego ale inteligentnego, dzielnego, zdolnego, a nade wszystko wrażliwego policjanta, który całe życie czekał właśnie na ciebie. Bo jest lepszy w łóżku i lepiej rokuje. Oczywiście nie mylisz się idąc za głosem intuicji i wskakując mu w ramiona (eufemizm taki) właściwie na pierwszej randce (nie że jakieś tam potępianie, ale rachunek prawdopodobieństwa jest tu mocnym świadkiem oskarżenia. Choć może na polskiej wsi spokojnej, wsi wesołej takie cuda-wianki to norma. A zresztą co ja tam wiem.) Grunt, że autorka sugeruje, że w kolejnej części miłość będzie kwitła. ‘Ciacho’ się w tzw. międzyczasie zmywa, żeby nie komplikować spraw. Od komplikacji są bowiem wszyscy inni.
To taka recenzja wątku pobocznego z lekko złośliwą nutką.
Co zaś do samego kryminału, to jako absolutny dyletant i nie-specjalista od tego gatunku powiem, że słuchało mi się dość przyjemnie. Tak jak relaksującej telenoweli w tle. Nie analizowałam dogłębnie, czy bohaterowie zarysowani kreską grubą czy tylko lekko naszkicowani. Nie wyłapywałam błędów merytorycznych (a ponoć jest ich mnóstwo). I pewnie dlatego też nie mam podstaw, żeby wieszać aż tak wielkie - trzygwiazdkowe - ‘psy’ w ramach oceny. Doprawdy, czytałam chłam o wiele gorszy, więc nie czepiałabym się tak ostro tego debiutu. Popsuło się co prawda pod koniec, bo sprawca się okazał w moich oczach naciągany (czyt. niewiarygodny).
No i ten tytułowy ‘motylek’. Nie mam najmniejszego pojęcia, jaki miał ‘związek ze związkiem’ …
Muszę tę książkę polecić moim wszystkim samotnym koleżankom.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNaprawdę.
Toż to przecież jest cudowny przepis na znalezienie partnera!
Nic, tylko wyprowadzić się na prowincję (gdzie oczywiście będzie cię stać na kupno domu; pies to trącał, że z popsutym piecem. Dom to dom. Za pieniądze od byłego. Hojnego i polubownego).
Tam w przeciągu tygodnia wpadasz na umięśnione...