-
Artykuły
Sięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać1 -
Artykuły
„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać4 -
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać4 -
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2023-11-04
2023-05-11
Łuk Triumfalny … ta powieść uświadomiła mi, dlaczego zapisuję opinie o przeczytanych książkach na portalu „lubimyczytac.pl’ (z naciskiem na ‘dlaczego’; miejsce nie ma większego znaczenia).
Otóż właśnie dlatego, że aby to zrobić, muszę sobie na nowo poukładać to, co przeczytałam, albo (coraz częściej niestety/stety*) przesłuchałam.
Poukładać, przemyśleć, przetrawić i przeanalizować.
Bez tego pewne pozycje puściłabym w zapomnienie.
Za szybko i niesłusznie.
Tak było i z Łukiem Triumfalnym, który zirytował mnie (i jak widać nie jestem w tym odosobniona) wątkiem pokręconej miłości Ravica i Joanny. Szczególnie, że pan Krzysztof Gosztyła – lektor-legenda, posiadacz cudownego głosu i mistrz interpretacji, akurat tutaj, raczej niefortunnie wybrał dla ‘Żułą’, jak ją z francuska wymawiał, wyjątkowo irytujący ton ‘srającego kotka’. To mi trochę psuło odbiór i nasilało moją niechęć właściwie do obojga z głównych bohaterów.
Jak już się trochę uleżało i głos Żułą przestał mi się śnić po nocach, dopiero zaczęła docierać do mnie ta książka.
No i dlaczego ten Łuk Triumfalny???
Co tam było triumfem? Zabiedzone prostytutki, dla których syfilis stanowił wyrok – totalne zeszmacenie się na ulicy zamiast bezpiecznego zacisza burdelu? Obskurne hotele pełne uchodźców żyjących na walizkach i drżących na dźwięk telefonu, który mógł się okazać tym felernym z żandarmerii? Kafejki, w których w oparach dymu piło się calvados? Atmosfera nostalgii i dekadencji? Nadchodząca wojna?
Na pewno z triumfem nie ma nic wspólnego zakończenie …
Z jednej strony Łuk Triumfalny, ten oryginalny, paryski, to symbol zwycięskich podbojów Napoleona. Ale też hołd złożony ofiarom rewolucji francuskiej i poległym żołnierzom poległym. Z dochodzącymi do niego dwunastoma ulicami, niejako ze wszystkich stron świata.
Z jednej strony jeden z nieodzownych symboli Paryża miasta wolności i miłości, a z drugiej … tło nazistowskich parad.
Z jednej – epatujący pięknem i potęgą, z drugiej świadek mierności i upadku.
Upadku i upodlenia, które przyniosła ze sobą wojna, szczególnie ta druga, w ‘przeddzień’ której toczy się akcja powieści.
Nie będę się wymądrzać, bo do końca nie rozgryzłam, jak zinterpretować ten tytuł.
Nie rozgryzłam też do końca przesłania tej powieści. No bo przecież przesłanie być musi, prawda?
Wciskam ją więc w kategorię ‘slow burner’ albo raczej ‘slow cooker’. Nawrzucane składniki najpierw długo, długo bełtają się w mętnej wodzie bez smaku i nadziei na jakąś sensowną strawę, by w końcu przemienić się w coś sycącego i zaskakująco dobrego.
Ravic, człowiek wielu imion, zmienianych na potrzeby kolejnych ucieczek przed żandarmerią funkcjonuje trochę bez kontekstu. Ale czy to daje mu prawo do funkcjonowania też poza kontekstem moralnym? Z jednej strony kieruje nim altruistyczne niesienie pomocy, a z drugiej żądza bezwzględnej, choć - można powiedzieć – zrozumiałej chęci zemsty. Ratujący życie innym, a sam skoncentrowany li i jedynie ma przeżyciu. Sceptyczny i cyniczny, a jednak prawy i idealistyczny w swoich poczynaniach. Żyjący w ciągłym konflikcie, także z samym sobą, bez planu na przyszłość i bez nadzieli, że jego poczynania mogą się przyczynić do jakiejkolwiek zmiany. Jest w nim bunt przeciwko polityce nazistowskich Niemiec, jego dawnej ojczyzny, ale to bunt podszyty rezygnacją i pesymizmem.
Ile ludzi doświadcza w życiu takiego ‘triumfu’, zapijając go w oparach dymu – choć niekoniecznie dosłownie - calvadosem?
Ile ludzi żyje w pozornie wolnym kraju, wśród borykających się z podobnymi problemami emigrantów, dochodząc każdego dnia do wniosku, że nawet zmiana tożsamości i ucieczka nie rozwiązała żadnego z ich problemów?
Obecnie, kiedy te pytania można sobie zadać w kontekście niewojennym, są one wciąż aktualne w wymiarze metaforycznym.
Książka niełatwa i nieoczywista.
------------------------------------------------
*niestety/stety: niestety, bo jestem bardziej wzrokowcem niż słuchowcem i dużo lepiej odbieram i zapamiętuję słowo pisane. ‘Stety’, bo jednak audiobooki zaczęły – przy moim obecnym stylu życia – nieco ratować stan mojego ‘czytelnictwa’ :))))
Łuk Triumfalny … ta powieść uświadomiła mi, dlaczego zapisuję opinie o przeczytanych książkach na portalu „lubimyczytac.pl’ (z naciskiem na ‘dlaczego’; miejsce nie ma większego znaczenia).
Otóż właśnie dlatego, że aby to zrobić, muszę sobie na nowo poukładać to, co przeczytałam, albo (coraz częściej niestety/stety*) przesłuchałam.
Poukładać, przemyśleć, przetrawić i...
2016-04-15
Czytając książki Agathy Christie nieustannie się dziwię, że przy takim zalewie gorszych lub lepszych powieści kryminalnych - jej zagadki, opisane, bądź co bądź, w staromodnym stylu wciąż potrafią się obronić.
U Christie morderca pojawia się niemalże 'w pierwszym akcie', wraz z całą gamą typów i typków, zmyślnie zawoalowanych w splot przedziwnych wydarzeń.
Wraz z nim na miejscu zbrodni, z szybkością światła, pojawia się wszystkowiedząca, nad wyraz spostrzegawcza, wszędobylska i nieprzeciętnie bystra starsza pani, która z ujawniającymi się co i rusz nowymi świadkami i dowodami w sprawie wywołuje ... pobłażliwy uśmiech na mojej twarzy.
A jednak lubię jej (nie Miss Marple, bynajmniej :)) powieści kryminalne nie tylko za piękny, smakowity (choć równie trącający myszką, co metody detektywistyczne starszej pani) język, pełen kurtuazyjnych zwrotów i iście angielskich eufemizmów, ale też za 'kunszt mataczenia' :)
Trzeba przyznać, że o ile sposób zbierania dowodów i szukania sprawcy irytują czasami swoją naiwnością, to mordercę udaje się pani Christie zamaskować idealnie.
Nie ukrywam, że w żadnej z czytanych dotąd powieści Mistrzyni Kryminałów (choć nie przeczytałam ich znowu tak dużo - co zamierzam regularnie nadrabiać) nie udało mi się wywęszyć, kto jest mordercą!
'Morderstwo na plebanii' na pewno nie stanie się moim ulubionym kryminałem, gdyż wydał mi się nieco przerysowany - za wiele postaci, za mało dowodów, a za dużo natomiast przebłysków geniuszu pani Marple.
I do tego - po ciągnącej się w nieskończoność 'akcji', po milionach dialogów w stylu: "Wydaje mi się, że już wiem, kto jest mordercą, ale nie powiem, bo się jeszcze muszę namyślić", morderstwo okazuje się (w moim mniemaniu) nieco nierealne.
Wikary, narrator z którego perspektywy przyglądamy się tej dziwacznej zagadce, jest nudny jak flaki z olejem i tak irytująco ugrzeczniony, że momentami trudno przebrnąć przez jego dywagacje i pozornie nierozgarnięty tok myślowy.
A poza tym ... mimo iż wydaje się, że we wsi St. Mary Mead nikt nie ma zegarka, który chodziłby dobrze, każdy pamięta z dokładnością niemalże co do minuty, gdzie był i co robił o danej porze.
Nie jest to powieść kryminalistyczna, przy czytaniu której czuje się strużkę potu na plecach i gryzie się paznokcie w oczekiwaniu na rozwiązanie zagadki :)
Ot, lekka, odstresowująca lektura.
Ps. Niestety - wbrew większości opinii - oceniam książkę jako przeciętną, ale ... specjalne wyróżnienie należy się pani Christie za cytat: "Młodzi ludzie myślą, że starzy ludzie są głupcami, ale starzy ludzie WIEDZĄ, że młodzi ludzie są głupcami!" - czyli za niezmienne poczucie humoru i dystans do ludzkich przywar.
Po 'Morderstwo na plebanii' sięgnęłam w ramach projektu 'Guardian's 1000 Novels Everyone Must Read'.
http://szeptywmetrze.blogspot.co.uk/p/blog-page_20.html
25/1000
Czytając książki Agathy Christie nieustannie się dziwię, że przy takim zalewie gorszych lub lepszych powieści kryminalnych - jej zagadki, opisane, bądź co bądź, w staromodnym stylu wciąż potrafią się obronić.
U Christie morderca pojawia się niemalże 'w pierwszym akcie', wraz z całą gamą typów i typków, zmyślnie zawoalowanych w splot przedziwnych wydarzeń.
Wraz z nim na...
2012-06-30
'The Birds & other stories' to zbiór opowiadań zwanych często 'lekturą na halloween'.
I rzeczywiście, nie tylko najbardziej znane, "Ptaki", na podstawie którego Hitchcock nakręcił swój sławny film, ale wszystkie budzą co najmniej niepokój. Atmosferyczne, intrygujące, burzące pewien porządek zostawiają czytelnika z nieoczekiwanym zakończeniem i z czymś, co moim zdaniem często pojawia się w twórczości Daphne du Maurier, a co nazywam 'zbrodnią bez kary'.
Ze wszystkich opowiadań najbardziej zapadło mi w pamięci to pt. 'Mały Fotograf' (The Little Photographer). Ze swoim zaskakującym zakończeniem długo wracało do mnie jak zdanie, w którym pozornie brakuje tylko kropki, ale które z powodzeniem możnaby rozwinąć dalej.
Wszystkie historie w pewien sposób oscylują wokół relacji: nieoczekiwanych konsekwencji nowych znajomości, rodzinnych tajemnic, nieprzebaczenia, ukrytych pragnień i osobistych 'szkieletów w szafie', które prędzej czy później z niej wypadają.
Du Maurier nie ma litości dla swoich bohaterów, wrzucając ich w sidła dziwacznego splotu wypadków czy oddając w bezwzględne ręce sił natury. Jeśli dopada ich śmierć, nie jest to śmierć konwencjonalna. Jeśli dopada ich zemsta losu czy przeznaczenie (w które autorka zdaje się mocno wierzyć) są one okrutne i niepozwalające na jakikolwiek ratunek. A jednak, mimo iż czasami wywołują gęsią skórkę, nie można ich nazwać (mini) horrorami czy 'opowieściami grozy'. Nie ma tam duchów czy wampirów. Raczej nieoswojona i zachowująca się nienaturalnie przyroda.
Czytając opowiadania, ma się wrażenie, że wrogość, mściwość, nieprzewidywalność, okrucieństwo i apokaliptyczna atmosfera to nieodłączna część otaczającego nas świata. Tak samo jak fascynacja, miłość czy nadzieja.
Uwielbiam Daphne du Maurier za jej mistrzostwo konstruowania krótkich form, oddziałujących na zmysły, często mrocznych i dziwacznych lecz nie pozbawionych klimatu i zawsze zaskakująco zakończonych.
Polecam zbiór, jeśli nie w takiej formie (gdyż może się on nie ukazać po polsku), to przynajmniej poszczególne opowiadania (szczegóły w opisie książki), a w szczególności: Ptaki, Małego Fotografa i Jabłonkę.
Jedyną wadą tego zbioru jest ... wstęp (do wydania angielskiego), który zamiast - jak w wielu innych czytanych przeze mnie antologiach przybliżać sylwetkę autora/autorów, nakreślać tło czy okoliczności powstawania utworów lub uzasadniania takiego a nie innego ich wyboru - skupia się głównie na ... Hitchcock'u i jego ekranizacjach utwórów du Maurier oraz jego relacji zawodowej z jej ojcem.
książka 7/10 film 8/10 ('Ptaki', Alfred Hitchcock, 1963)
'The Birds & other stories' to zbiór opowiadań zwanych często 'lekturą na halloween'.
I rzeczywiście, nie tylko najbardziej znane, "Ptaki", na podstawie którego Hitchcock nakręcił swój sławny film, ale wszystkie budzą co najmniej niepokój. Atmosferyczne, intrygujące, burzące pewien porządek zostawiają czytelnika z nieoczekiwanym zakończeniem i z czymś, co moim zdaniem...
2012-11-20
Trudno mi się zdecydować, co najbardziej podobało mi się w tej książce, bo to że nastrojowa, wciągająca, mistrzowsko zagadkowa, o nieco gotyckim zabarwieniu, to już zostało nie raz napisane.
Najciekawsze jest chyba to, że główna bohaterka i narratorka, osoba, której imię nie pada nawet raz w całej powieści (!) zostaje zdetronizowana przez ... wspomnienie, przez kobietę z obrazu, przez zmarłą pierwszą żonę Maxa. Tytułowa Rebeka bowiem dominuje całe życie nowej pani na włościach, poślubionej (uwierzmy, że z miłości) przez majętnego i przystojnego hrabiego. Wpływa na ich świeżo budowaną relację - choć dzieje się to raczej z winy kompleksów i wyimaginowanych obaw kobiety z niższych sfer, niż z domniemanej tęsknoty jej męża za pierwszym, gorącym uczuciem do zmarłej żony.
Fascynującą, choć przerażającą postacią jest też pani Danver, służąca Rebeki, która w swoim uwielbieniu do zmarłej (w tragicznym wypadku, jak się okaże) pani, nie jest w stanie znieść obecności intruza, nie może pogodzić się z myślą, że MUSI służyć tej, która nawet do pięt nie dorasta majestatycznej, przepięknej, pewnej siebie Rebece.
Genialnym zabiegiem jest też to, że 'warstwa kryminalna' zaczyna się niemalże pod sam koniec powieści. Nieco rozleniwiony początek zapowiada nic innego jak wiktoriańską powieść obyczajową dla kobiet. Nieco banalny i łzawy wątek brzydkiego kaczątka, któremu przyszło zamieszkać w domu pięknego łabędzia może początkowo nie wciągać, szczególnie mężczyzn. Niech jednak osoba Hitchcock'a, który był wielkim fanem twórczości Daphne du Maurier (choć czerpał z niej jedynie inspirację do swoich filmów, wprowadzając na potęgę zmiany i modyfikacje, których sama autorka nie cierpiała szczerze) będzie tu adekwatną rekomendacją.
Koniec powieści pełen jest wstrzymujących oddech wydarzeń i jeszcze bardziej zaskakujących ich konsekwencji.
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że du Maurier była sama sobie prototypem pani de Winter (czyż sam dobór nazwiska nie jest już znaczącą sugestią?), gdyż również doświadczyła 'pozycji drugiej żony' (choć sama du Maurier pochodziła z arystokracji), również - po długim pobycie w Egipcie, zamieszkała w potężnej kornwalijskiej posiadłości Menabilly (vs. powieściowe Manderley), gdzie natknęła się na pozostałości po pierwszej narzeczonej swojego męża majora Toma Browninga.
Zresztą, jak sama mawiała, "Rebeka" to nie żadna romantyczna opowiastka, ale ... 'studium zazdrości'.
Moim zdaniem powieść nie do końca jest jednak odpowiedzią na pytanie do czego zdolna jest zazdrość i czy opiera się na racjonalnych przesłankach.
To raczej zaskakująca historia pokazująca, jak kobieta potrafi zmienić mężczyznę w kogoś zadowolonego, tryskającego humorem i chęcią życia, albo ... w rozgoryczonego, zdeterminowanego i nieobliczalnego człowieka.
Owiana legendą Rebeka ("Znałam jej twarz, drobną i owalną, piękną gładką skórę i burzę ciemnych włosów. Wiedziałam, czym pachniała, a gdybym usłyszałam jej głos wśród tysiąca innych, rozpoznałabym go. Rebeka, zawsze ta Rebeka. Nigdy się od niej nie uwolnię.") kryje w sobie jednak tajemnicę większą niż tylko bycie uwielbianą, podziwianą i niepodzielną panią Manderley...
książka 8/10 film 7/10 (Jim O'Brien, 1997 TV series)
Trudno mi się zdecydować, co najbardziej podobało mi się w tej książce, bo to że nastrojowa, wciągająca, mistrzowsko zagadkowa, o nieco gotyckim zabarwieniu, to już zostało nie raz napisane.
Najciekawsze jest chyba to, że główna bohaterka i narratorka, osoba, której imię nie pada nawet raz w całej powieści (!) zostaje zdetronizowana przez ... wspomnienie, przez kobietę z...
2016-04-07
Przeczytałam ponownie w ramach przekopywania (i nadrabiania braków w czytaniu) klasyki.
Nie jestem w tej książce 'romantycznie-nastoletnio' zakochana.
Nie płaczę nad losem małego przybysza z odległej planety.
Nie traktuję jak prawdy objawionej.
Nie wieszam sobie cytatów w ramkach.
A może powinnam ...
Zdumiewające jest bowiem to, jak wciąż świeże i (może zabrzmi to banalnie, ale nie ugnę się nawet pod presją bycia uznaną za naiwną gąskę :)) ODKRYWCZE są obserwacje autora!
Zrodzone w erze sprzed podręczników do psychologii dostępnych w każdej księgarni, bez trenerów osobistych, bez poradników na temat rozwoju dzieci, bez wiedzy na temat inteligencji emocjonalnej, toksycznych rodziców, socjologii i wszelkiej innej 'logii', poruszają swoją prostotą, ale też ostrością spostrzeżeń.
A stworzona galeria postaci - genialna!
Daleka jestem od idealizowania dziecięcej optyki.
I nie tęsknię za wszystkimi aspektami dzieciństwa.
Lubię być dorosła :)
Świat dowodzony ręką (i mózgiem) dziecka byłby delikatnie mówiąc miejscem chwiejnym (a jedyny znany mi bliżej młodociany król - Maciuś - skończył nie najweselej).
Oczywistym jest dla mnie, że ludzie dojrzewają, ich poglądy ewoluują, 'realnieją', szczególnie wraz z (o ironio losu!) pojawieniem się dzieci. I to jest dobre.
Szkoda tylko, że nie widzą słonia połkniętego przez węża, nie dostrzegają baranka przez ścianki skrzynki, oceniają astronomów po strojach i wszystko przeliczają.
Nie magiczna, nie bajeczna, nawet nie alegoryczna - dla mnie to po prostu książka mądra.
Przeczytałam ponownie w ramach przekopywania (i nadrabiania braków w czytaniu) klasyki.
Nie jestem w tej książce 'romantycznie-nastoletnio' zakochana.
Nie płaczę nad losem małego przybysza z odległej planety.
Nie traktuję jak prawdy objawionej.
Nie wieszam sobie cytatów w ramkach.
A może powinnam ...
Zdumiewające jest bowiem to, jak wciąż świeże i (może zabrzmi to...
2015-01-25
Mówią, że klasyka kryminału.
Może, ale moim zdaniem klasyka mocno trącąca myszką.
Współcześni twórcy kryminałów przyzwyczaili nas do trochę innego stylu, niż wszechwiedzący detektyw, który zna rozwiązanie zagadki niemal od początku, konsekwentnie podążając za swoim przeczuciem.
Szarmancki dżentelmen (choć może zbyt namiętnie popijający napoje procentowe), podający kobietom płaszcze i służący zapalniczką, powodujący, że 'damski ściele się trup' nie dopuszcza czytelnika do rozwiązywania zagadki. Snuje swoje koncepcje, ładując się w problemy i narażając swoje życie na poważne niebezpieczeństwo. Wszystkich zna lub zdaje się poznawać w idealnym momencie, kiedy właśnie ich potrzebuje: i wyrzuconego z pracy policjanta i córkę byłego gliny, która ratuje mu życie, i - jakże by inaczej - samych podejrzanych.
O wszystkim dowiadujemy się już po fakcie, gdy nam to pan Marlowe wyłoży kawa na ławę.
Dialogi jak z amerykańskiego westernu w wersji black&white, choć miejscami, owszem, zabawne.
Szemrana atmosfera amerykańskich dzielnic dla bogatych oraz dusznych, zapyziałych przedmieść, skorumpowana policja, sprytni bandyci i wszechobecny dym z papierosów ...
Choć nie można Chandlerowi odmówić kunsztu obrazowych opisów miejsc i ludzi ("Twarz miała szarą i napuchniętą. Zwisające strąkami włosy były owego niezdecydowanego koloru ni to brązowego, ni blond, za martwe żeby zachować żółty odcień, i za brudne, żeby mogły być siwe. Tęgie ciało okrywał bezkształtny flanelowy szlafrok, od wielu miesięcy pozbawiony już koloru i deseniu." str. 31), 'noir' nie zostanie zdecydowanie moim ulubionym stylem kryminału.
Mówią, że klasyka kryminału.
Może, ale moim zdaniem klasyka mocno trącąca myszką.
Współcześni twórcy kryminałów przyzwyczaili nas do trochę innego stylu, niż wszechwiedzący detektyw, który zna rozwiązanie zagadki niemal od początku, konsekwentnie podążając za swoim przeczuciem.
Szarmancki dżentelmen (choć może zbyt namiętnie popijający napoje procentowe), podający...
Biblioteczka mamy była za drzwiami do salonu. Niewidoczna i jakoś dziwnie niedostępna.
Pod jej nieobecność, zadzierając głowę i przekręcając ją niezdarnie, składałam z liter swoje pierwsze słowa, odczytując tytuły. Wydawały mi się wtedy zagadkowe i nieodgadnione. A jeden z nich szczególnie przykuwał moją uwagę:
PANNY Z WILKA
„Z jakiego znowu wilka?” – mózg sześciolatka nie ogarniał.
„I jakie panny? Zrobione ze skóry wilka?”
Ta książka zawsze pobudzała moją wyobraźnię.
Aż w końcu nadszedł czas na rozwiązanie zagadki.
I od tamtej chwili zaczęła się moja miłość do Iwaszkiewicza.
Mistrza obserwacji, mistrza rysowania portretów piórem, mistrza bolesnego realizmu.
Kiedy czytam niektóre współczesne powieści, powiastki właściwie, stworzone w miesiąc na kolanie, jak patrzę na te płytkie postaci, oczywiste i przewidywalne, na banalność zdarzeń i słodycz do wyrzygu, to mam czasami szaloną potrzebę zjedzenia czegoś pełnokrwistego.
I takie właśnie ‘Pany z Wilka’, przeczytane po raz setny, dają mej duszy coś więcej niż tylko 36 i 6 …
Nawet nie umiem dobrze zwerbalizować, co jest takiego magicznego w tej – jakże zupełnie niezahaczającej o fantazję – opowieści.
Czy sam pomysł na stworzenie grupy sześciu tak różnych od siebie, tak krwiście naszkicowanych sióstr, w których Wiktor Ruben przegląda się jak w lustrze?
Czy melancholijne refleksje nad upływającym i przeciekającym przez palce życiem?
A może to, że z czasem coraz bardziej utożsamiam się … z Wiktorem. Jakkolwiek by to zabrzmiało :)
Dopada mnie czasami jego rezygnacja i poczucie niespełnienia, mimo że ‘na zewnątrz’ tyle się dzieje. Jestem poważana, wiecznie zajęta kolejnymi projektami i potrzebna wielu. Ale czy gdzieś w tej gonitwie nie zatraciłam siebie? Co się stało z moimi marzeniami? Czy to co robię ma w ogóle jakieś znaczenie?
Nieprzypadkowo – tak myślę – Iwaszkiewicz otwiera tę historię pogrzebem młodego księdza. To nie jest tylko zgrabne rozpoczęcie, przyczynek do wyjazdu przemęczonego i zdołowanego śmiercią przyjaciela Wiktora do Wilka, ale coś, co nadało historii kontekst. Śmierć zresztą przewija się przez kartki opowiadania cały czas. Śmierć Feli, ‘najpełniejszej’ (jak się możemy domyślić lub wręcz jedynej prawdziwej) miłości Rubena, śmierć wyobrażeń o życiu, o przyszłości, o związkach z kobietami. I jeszcze ten świat sprzed wojny, którego nie da się już wskrzesić. I stąd te panny, choć przecież większość z nich, to już mężatki, a nawet rozwódki.
U Iwaszkiewicza wszystko jest subtelne, a jednocześnie niesamowicie wyraziste i pobudzające wyobraźnię. Uwielbiam na przykład, jak Iwaszkiewicz opisuje postaci, używając jednocześnie słów pochlebnych jak i takich, które mają pejoratywny wydźwięk, tak jakby czytelnik miał sam wybrać czy tę osobę polubić czy ‘odepchnąć’ („Imponowała mu swoim spokojem, niefrasobliwością i umiejętnością cieniowania słów. Przy tym rzeczywiście była ładna i młoda, senna, trochę ociężała i jakby zmęczona swoją cielesnością”)
Albo taka perełka:
„Wiktor rozmarzył się tym koleżeńskim obcowaniem z Jolą, która mu się najbardziej ze wszystkich sióstr zawsze podobała, i co do niej jednej nie miał zupełnej pewności, że pozostaje na jego urodę i inteligencję obojętna.” Jedno zdanie. Jedno, jednusieńkie zdanie a więcej mówi o relacji tych dwojga niż te grafomańskie opisy wzdychań, dreszczy przechodzących po plecach, przyspieszonego bicia serca i innych wglądów wszechwiedzącego narratora w duszę bohaterów.
A początkowo nieświadoma, a następnie celowo rozegrana pomyłka w sypialni Julci?
Jedno z najbardziej obrazowo ukazanych na kartach książki zbliżeń erotycznych*. Bez parady penisów i pochw w wymyślnych pozycjach w tle. Bez – jakże teraz niezbędnych do sprzedaży książek – brutalnych i zakrapianych wulgaryzmami opisów seksualnych zapasów.
Aż wreszcie sama konstrukcja akcji.
Kilkudniowa i taka niby od niechcenia wizyta Wiktora w Wilku, miejscu gdzie wciąż jest on przebrzmiałą, ale jednak legendą, gdzie życie z jednej strony toczy się bardzo leniwie, a jednocześnie pulsuje jakimś podskórnym nurtem, staje sceną na której rozgrywają się swoiste etiudy: spotkania-wspominki-rozkminki z każdą z sióstr. Ze wszystkimi łączy go jakaś eteryczna i różna w swej naturze nić porozumienia, którą próbuje po 15 latach znów utkać albo może skonstatować jej zerwanie.
Z Kazią intelektualna, z Julcią retrospekcyjnie erotyczna, z Jolą kokieteryjno-kumpelska (Ale czy aby na pewno?), z Zosią trochę obcesowa i wyemancypowana, a z Tunią - z powiewem świeżości, ale też i w zastępstwie Feli.
I tylko Kazia – ku zdumieniu Wiktora – otwarcie przyznaje, że kochała się w nim na zabój. Pozostałe siostry zaprzeczają. Tylko dlaczego każda z nich jest zazdrosna o te skrawki chwil z Wiktorem? Z Wiktorem, który i tak stwierdza, że on się w Wilku nie ożeni...
Jedno z moich najulubieńszych opowiadań.
________________________________
* Ps. Ciekawe, jak tę samą lekturę można inaczej odbierać po latach, znajdować w niej smaczki, na które kiedyś (być może z braku pryzmatu wciąż nabywanych doświadczeń) nie zwracało się uwagi. Tym razem na mój odbiór 'Panien z Wilka' wpłynęła bardzo, ach jakże bardzo sugestywnie ta opinia: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/panny-z-wilka/opinia/30222301.
I nie wiem czy mi się to podoba.
Zaburzyło mi to mój dotychczasowy obraz Wiktora i całej wilkowskiej dynamiki. Wprowadziło ferment właśnie dlatego, że trudno mi się nie zgodzić z jego autorką.
Książka 9/10, film reż. Andrzej Wajda 1979 7/10
Biblioteczka mamy była za drzwiami do salonu. Niewidoczna i jakoś dziwnie niedostępna.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPod jej nieobecność, zadzierając głowę i przekręcając ją niezdarnie, składałam z liter swoje pierwsze słowa, odczytując tytuły. Wydawały mi się wtedy zagadkowe i nieodgadnione. A jeden z nich szczególnie przykuwał moją uwagę:
PANNY Z WILKA
„Z jakiego znowu wilka?” – mózg sześciolatka nie...