Poetka polska okresu Młodej Polski. Była córką Wandy i Karola Młodnickich. Jej matka, Wanda (z domu Monné) była narzeczoną Artura Grottgera (do dnia jego śmierci tj. 13 grudnia 1867 r.),zaś ojciec – artystą malarzem i przyjacielem Grottgera. Wyrastała więc w atmosferze sztuki. Nawet rodzice chrzestni Maryli byli ludźmi sztuki: w jednej parze był malarz Henryk Rodakowski z pasierbicą Leonią Blühdorn, w drugiej poeta Kornel Ujejski z Leonią Sawczyńską. Nic więc dziwnego, że Maryla od młodych swoich lat uprawiała obie te sztuki.
Willa Zaświecie u stóp lwowskiej Cytadeli, w pobliżu Ossolineum, gdzie mieszkała, była miejscem poetyckich spotkań grupy Płanetnicy, do której należał m.in. Leopold Staff, Edward Porębowicz, Józef Ruffer, Jan Zahradnik i Ostap Ortwin.
Jej najpopularniejszym dziełem był tomik wierszy Dzbanek malin wydany w 1929. W swojej twórczości nierzadko wykorzystywała motywy impresjonistyczne.
Z małżeństwa z przemysłowcem i wynalazcą inż. Wacławem Wolskim miała pięcioro dzieci: trzech synów (Ludwika, Kazimierza i Juliusza) oraz dwie córki (Beatę i Anielę). Najbardziej literacko utalentowany, najstarszy syn Ludwik został zamordowany w 1919 przez Ukraińców, najmłodszy - Juliusz zmarł w 1926. Beata (Obertyńska) była poetką i prozatorką, Aniela (Lela) Pawlikowska - malarką.
Pochowana na cmentarzu Łyczakowskim w rodzinnym grobie Młodnickich i Wolskich.
Nowela Maryli Wolskiej opublikowana po raz pierwszy w 1910 roku we Lwowie. Wydana przez Fundację Festina Lente i udostępniona na chmuraczytania.pl
Nowelka niewielkich rozmiarów, licząca sobie raptem 15 stron, a konwencją baśniową i tematem podobna do niedawno czytanej przeze mnie noweli "Smok zdechł". W starym zamczysku pod okiem ojca dorasta królewna Oda, osierocona przez matkę, która zanim pożegnała ziemski padół zakazała córce oglądać świat, słuchać muzyki i unikać pocałunku niekochanego mężczyzny. Czy matka miała sny prorocze, czy wizje, tego nie wiemy, niemniej przepowiednia spełniła się... Dziewczątko rosło pod kloszem, ogrodzone murami od świata, otoczone niemymi dwórkami, nieświadome swego fatum, a tę izolację okupywał ojciec drogimi sukniami i zabawkami..Do czasu. Chociaż tu rzecz smutna się stała, więc kto ciekawy niech przeczyta.
Narrację można odbierać jak baśń pisaną pięknym, poetyckim, plastycznym językiem z mnóstwem wyszukanych epitetów. Język aż skrzy od kolorów, zapachów i smaków. A sama nieuniknioność tragedii i związane z tym napięcie stopniowane jest bardzo umiejętnie.
Urokliwa humorystyczna "wyliczanka" kolejnych zwierząt z Arki Noego, której smaku dodatkowo dodają nazwiska autorów i miłe wyobrażenie o ich twórczych wieczornych spotkaniach. Ilustracje Wojciecha Kołyszko są doskonałym uzupełnieniem tekstu. Można tylko żałować, że utwór jest taki krótki...
"Słoń z kataru aż się mieni,
Schował trąbę do kieszeni,
Lecz nie bardzo to wygodnie:
Katar cieknie mu przez spodnie,
A gdy on tego nie widzi,
Żona się za niego wstydzi.
Sama katar ma za katy,
Napchała se w trąbę waty."