Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Wciągający, klimatyczny duszny a miejscami też smutny thriller. Trochę za krótki jak dla mnie, bo temat tak świetny, że można by to jeszcze pociągnąć. Może po prostu żałuję, że książka nie była dłuższa, bo świetnie się czytało.
Wiadomo, że nie jest to wybitna literatura, ale jeśli potrzebuje się czegoś co Cię wciągnie to ta książka to doskonały wybór.

Wciągający, klimatyczny duszny a miejscami też smutny thriller. Trochę za krótki jak dla mnie, bo temat tak świetny, że można by to jeszcze pociągnąć. Może po prostu żałuję, że książka nie była dłuższa, bo świetnie się czytało.
Wiadomo, że nie jest to wybitna literatura, ale jeśli potrzebuje się czegoś co Cię wciągnie to ta książka to doskonały wybór.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gdy pierwszy raz przeczytałam opis książki "Farma" Joanne Ramos od razu chciałam ją przeczytać. Zinstytucjonalizowana surogacja wydała mi się bardzo ciekawym tematem i mimo wszystko jednak dość świeżym, bo nie spotkałam się chyba jeszcze z takim zagadnieniem. Kwestie związane z ciążą, czy w ogóle kobiecą płodnością, są ostatnio w naszym kraju i na świecie gorącymi tematami. Najchętniej i najgłośniej omawianymi przez osoby, które zasadniczo mają na ten temat najmniej do powiedzenia. Dlatego podejrzewałam, że Ramos chciała zagrać ta tych kontrowersyjnych tematach i pokazać jakąś perspektywę, byłam ogromnie ciekawa jaką.
Czy autorka chciała pokazać co daje kobietom wyzwolenie się od obciążenia jakim jest ciąża bez jednoczesnego rezygnowania z macierzyństwa? Czy może chciała pokazać, że takie posunięcie jest samolubne? Czy chciała pokazać uprzedmiotowienie kobiet bedących surogatkami, sprowadzenie ich do roli inkubatorów? Wolność jednych kobiet okupioną zniewoleniem innych? A może niesamowite doświadczenie obdarowywania innych ludzi najcenniejszym darem? Bycia ich drogą do szczęścia przy okazji samemu opływając w luksusach?
Byłam bardzo ciekawa, jakie spojrzenie wybrała Joanne Ramos. I nie mniej byłam zaskoczona po zakończeniu tej lektury.
Są autorzy, których światopogląd wylewa się ze stron powieści, perrorują lub oświecają. Przedstawiają postacie, których role są jasne i wyraźne. Wskazują co jest dobre a co złe.
Joanne Ramos taka nie jest.
Joanne Ramos przedstawia nam bohaterki i bohaterów "Farmy" i opowiada ich historię. I tyle. To nie jest przypowieść. Żaden z bohaterów nie jest zły ani dobry, a żaden wybór właściwy lub błędny. Zupełnie tak jak w życiu.
Zresztą przede wszystkim w "Farmie" surogacja wcale nie jest najważniejszą kwestią...

Główną bohaterką jest Jane, młoda filipinka z niższych warstw, która nie boi się ciężkiej pracy i walczy o lepsze życie, ale dość blisko poznajemy też Regan, dziewczynę z dobrego domu, nieustannie próbującą podołać wymaganiom swojego ojca. Ważną postacią powieści jest również Mae, szefowa całego ośrodka. Te trzy młode kobiety są esencją tej opowieści. A przede wszystkim różnice pomiędzy nimi.
Jak już wspominałam surogacja wcale nie jest głównym tematem tej powieści, mam wręcz wrażenie, że ważniejszymi sprawami są nierówności społeczne. Autorka z różnych stron podchodzi do tematu różnic klasowych i rasowych.
Mae, kobieta sukcesu, sama mająca pochodzenie nieamerykańskie zdaje się nie przywiązywać wagi do swojego pochodzenia. W college,u nie czuła potrzeby by bratać się z innymi młodymi ludźmi pochodzenia azjatyckiego, irytują ją lekko fakt, że czyjeś zasługi wywyższa się tylko dlatego, że nie jest biały, lub pochodzi z gorszej dzielnicy. Jednocześnie Mae w swoim ośrodku Złociste Dęby kategoryzuje surogatki. Żywicielki (bo tak w Złocistych Dębach nazywa się surogatki) premium, czyli takie za które klienci są gotowi zapłacić dużo więcej, to dziewczyny o jasnej karnacji, najlepiej rasy kaukaskiej, ładne i wykształcone. Mae uważa te wymagania za śmieszne fanaberie, bo przecież czym niby różni się macica po studiach od tej bez szkoły? Ale jednocześnie wychodzi naprzeciw wszelkim oczekiwaniom swoich klientów.
Czasem możemy widzieć w Mae żądną krwi karierowiczkę, idącą po trupach do celu, nieczułą hipokrytkę. Ale czy jest taka naprawdę? Albo raczej, czy jest TYLKO taka? Czy jest szczęśliwa?
Jane wydaje się typową główną bohaterką. Jest nieśmiała i niepewna. Sierotka Marysia w środku kaptalistycznej dżungli. Jakby miała wzbudzić w nas sympatię i współczucie, tak jak pewien chłopiec mieszkający u wujostwa w skrytce pod schodami. Bywa też szalenie irytująca, głównie przez swoją naiwność i brak asertywności. Ciągle pakuje się w kłopoty tylko dlatego, że nie umie wyrazić swojej opini. Jane ma za sobą trudne dzieciństwo, trudne małżeństwo, całe jej życie jest po prostu trudne, ale stara się osiągnąć co może, by jej maleńka córka, Amalia, miała łatwiej. Jednak Jane wcale nie jest taka niewinna. Jej hipokryzja wcale nie jest mniejsza niż choćby u Mae. Jane, choć pewnie by się do tego nie przyznała, gardzi bogatymi ludźmi. Myśli, że uważają się za lepszych od innych, ale czy sama przy tym nie uważa się za lepszą? Jane zostaje surogatką przede wszystkim dla pieniędzy, usiłuje sobie wmówić, że robi to by pomóc kobietą, które same nie mogą zajść w ciąże lub jej donosić. Jednak Jane oburza fakt, że kobieta chcąca mieć dziecko, może chcieć bez czysto biologicznego przymusu zlecić ciąże innej osobie, na przykład by nie zaprzepaścić swojej kariery lub figury. Dla naszej bohaterki taka postawa jest niewytłumaczalna, egoistyczna. Jane wymaga bardzo wiele od siebie samej, ale też od innych. Surowo traktuje swoją krewniaczkę, Ate Evelyn, która nieustannie jej pomaga, choć nie bezinteresownie. Ate to zresztą też bardzo ciekawa postać i chyba najbardziej mi w tej powieści zaimponowała, chociaż też nie jest idealna.
No i jest jeszcze Reagan. Czy na pewno miała w życiu łatwiej? Regan całe życie próbuje sprostać oczekiwaniom ojca, ale przede wszystkim własnym. Jest chyba najnieszczęśliwszą z wszystkich postaci w powieści i to w sporej mierze na własne życzenie. Czy opłaca się żyć cudzym życiem? Spełniać czyjeś marzenia? Czy czasem nie jest tak, że możemy uczynić świat lepszym, jeśli uczynimy lepszym własne życie?

Mam nadzieję, że udało mi się bez zbytniego spoilerowania udowodnić, że "Farma" porusza wiele problemów, a postacie są w niej pełnokrwiste i nieoczywiste. Właściwie to chyba nawet rozczarowało mnie to jak mało Ramos poświęciła w tej powieści czasu na samą kwestię surogacji. Pojawia się oczywiście motyw przedmiotowego traktowania surogatek, zatajania stanu zdrowia, zmuszania do aborcji czy właśnie chociażby kwestię tego, czy to moralne, by bez medycznych wskazań zlecać ciąże innej osobie. Jednak myślę, że jak na książkę, której akcja dzieje się na farmie surogatek to jednak jest tego trochę zbyt mało. Ale może to był celowy zabieg autorki? By oddemonizować ten temat?
Bardzo z kolei ciekawym zagadnieniem, któremu Ramos poświęca sporo czasu jest to, jak wielką wagę potrafimy obecnie przykładać do rozwoju naszego potomstwa. Wszak w XXI w. posiadanie dziecka nie jest już rzeczą naturalną, a wyzwaniem, osiągnięciem, prestiżowym wyścigiem. Regan niejednokrotnie obśmiewa fakt, że klienci farmy traktują swoje płody jakby już były ludźmi sukcesu.

Ogólnie uważam, że "Farma" jest świetną książką, która zmusza do przemyśleń i porusza bardzo kontrowersyjne tematy. To książka, która opowiada o życiowych wyborach, o poświęceniu. O tym, że każda moneta ma rewers i awers.

Gdy pierwszy raz przeczytałam opis książki "Farma" Joanne Ramos od razu chciałam ją przeczytać. Zinstytucjonalizowana surogacja wydała mi się bardzo ciekawym tematem i mimo wszystko jednak dość świeżym, bo nie spotkałam się chyba jeszcze z takim zagadnieniem. Kwestie związane z ciążą, czy w ogóle kobiecą płodnością, są ostatnio w naszym kraju i na świecie gorącymi tematami....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trzeci tom Tajemnicy Askiru zawitał do księgarni! Oczywiście to tytuł obowiązkowy dla wszystkich fanów tej serii, ale myślę, że akurat ta część spodoba się również bardzo miłośnikom chociażby Gry o Tron G.R.R. Martina. Chcecie wiedzieć dlaczego?
W trzecim tomie akcja dzieje się w Gasalabadzie, stolicy Besarajnu. Autor bardzo malowniczo oddaje miasto, pozwalając nam lepiej wczuć się w klimat powieści. Lubię przydługie opisy i choć Richard Schwartz nie raczy nas nimi aż tak hojnie jakbym chciała, to i tak wystarczająco, by można było przenieść się do przedstawianego świata. Mam wrażenie, że w Oku Pustyni wychodzi mu to lepiej, niż w poprzednich tomach, a już na pewno w pierwszym, ale być może wynika to z faktu, że w trzecim tomie mamy do czynienia z o wiele ciekawszym otoczeniem, jest więc po prostu o czym pisać.

Trzecia część jest właściwie jakby oderwana od głównej fabuły serii. To swego rodzaju przerwa przed ciągiem dalszym. Nie wiem więc jak świadczy o moim stosunku do serii fakt, że ta część spodobała mi się ze wszystkich najbardziej!
Może wpływa na to pewien aspekt powieści o którym pisałam na samym początku. Oko Pustyni aż kipi od politycznych intryg w których sam środek wpadli Havald, Leandra, Zokora i reszta znanej nam kampanii. Dla wszystkich zdruzgotanych po zakończeniu serialowej Gry o Tron ta książka z pewnością będzie nie lada gratką.
W Gasabaldzie toczy się, dosłownie, gra o tron. Wybrany ma być nowy kalif Besarajnu, zmiana u władzy ma miejsce również w Domu Lwa. Przeróżne frakcje próbują wykorzystać okazję, by znaleść się u władzy. Nie mają oporów przed żadną intrygą, morderstwem czy oszustwem, czy nawet wykorzystaniem bardzo mrocznej magii.

Głównym bohaterem, poprzez którego obserwujemy całą fabułę, jest oczywiście Havald. To naturalnie sprawia, że najbardziej skupiamy się na jego postaci, jego przeżyciach i przemyśleniach. Nie brakuje jednak pozostałych, znanych nam postaci, chociażby mojej ulubionej Zokory. Możemy obserwować drużynę Havalda w starciu z nowymi i zupełnie nieplanowanymi przeszkodami. A wszystko to okraszone jest sporą dawką humoru.
Niestety, przynajmniej jak dla mnie, autor ciągle nie odpuszcza wątku miłosnego pomiędzy Leandrą a Havaldem, który jak dla mnie od początku poprowadzony był źle i w zasadzie bez przyczyny. Brakuje mi czegoś co naprawdę by ich ze sobą wiązało. Biorąc pod uwagę, jak dobrze autor radzi sobie z fabułą całej powieści a także całej serii to naprawdę dziwne, że związek głównych postaci jest tak dziurawy. Ale pozostaje mieć nadzieję, że wyjaśni się to w dalszych tomach, tak jak w tym wyjaśniło się wiele tajemnic z poprzednich tomów.
Jeśli obawiacie się, że nie pamiętacie już zbyt dobrze co działo się w poprzednich tomach to w Oku Pustyni znajduje się skrót poprzednich losów drużyny. Jest to dobre rozwiązanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że kolejne części wychodzą w dość sporych odstępach czasu.

Jeśli jesteście fanami serii, to nie trzeba Was przekonywać do tej książki, jeśli jednak ktoś po dwóch poprzednich tomach odniósł wrażenie, że to literatura nie dla niego, to warto mimo wszystko przysiąść do trzeciego tomu Tajemnicy Askiru, ponieważ gąszcz politycznych intryg i walka o władzę w niebezpiecznym chociaż pięknym Gasalabadzie to zupełnie coś innego niż spotykaliśmy u Richarda Schwartza do tej pory.

Z całą pewnością na tom czwarty czekam z jeszcze większym zniecierpliwieniem niż na tom trzeci.

Trzeci tom Tajemnicy Askiru zawitał do księgarni! Oczywiście to tytuł obowiązkowy dla wszystkich fanów tej serii, ale myślę, że akurat ta część spodoba się również bardzo miłośnikom chociażby Gry o Tron G.R.R. Martina. Chcecie wiedzieć dlaczego?
W trzecim tomie akcja dzieje się w Gasalabadzie, stolicy Besarajnu. Autor bardzo malowniczo oddaje miasto, pozwalając nam lepiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miałam lekkie opory przed zabraniem się za tą książkę. Z piórem Anny Bishop poznałam się przy trylogii Czarnych Kamieni, która przeszła gładko w cykl Czarnych Kamieni składający się ostatecznie z 9 tomów. Chociaż nie wszystkie tomy były równie dobre, to jednak pochłonęło mnie uniwersum tych powieści. Przywiązałam się do Jaenelle, Daemona, Lucivara i Saetana. Wiedziałam, że Anne Bishop potrafi czarować.
Gdy jednak sięgnęłam po cykl Efemera dość mocno się zawiodłam i postanowiłam na jakiś czas odpuścić sobie tą autorkę.
Po kilku latach znowu wracam do Bishop. Nie nastawiałam się na tak magiczną powieść jak Córka Krwawych, okazuje się jednak, że Filary Świata to skrząca się od magii historia która wciąga na długie godziny.
Jedną z głównych bohaterek powieści jest młoda czarownica Ari, jest ona ostatnią z potężnego rodu czarownic i bynajmniej nie cieszy się z tego powodu szacunkiem wśród ludzi. Żyje na uboczu i tak naprawdę stara się po prostu nikomu nie wchodzić w drogę. Jednak w noc Letniego Księżyca poznaje ona przybyłego z krainy Tir Alainn Fae i dziwnym trafem oddaje się do jego dyspozycji na jeden miesiąc. Wkrótce jej sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej gdy w jej okolicy pojawiają się kolejni Fae, a zupełnie niebezpiecznie robi się, gdy staje się obiektem zainteresowania inkwizytorów. Inkwizytorzy to mężczyźni zaślepieni chęcią zgładzenia wszystkich czarownic. Nie dostrzegają oni co czarownice dobrego robią dla świata a jedynie obarczają je winą za wszelkie niepowodzenia, nieurodzaje i zarazy.

Choć na początku powieści, jak to u Bishop bywa, jesteśmy zupełnie zagubieni w przestawionym świecie to jednak po jakimś czasie zaczynamy zauważać logiczną całość. Poplątane pozornie chaotycznie nici wątków tworzą wreszcie wyrazisty fabularny splot. Jednak to uwielbienie do wrzucania czytelnika w początkowy chaos niezwykle mnie u Bishop irytuje. Być może nie chce ona zanudzać czytelnika przydługimi opisami, jednak jej technika jest chyba jeszcze bardziej męcząca. Albo też po prostu ja jestem skrzywionym typem czytelnika który uwielbia przydługawe, najlepiej kilkunastostronicowe opisy. No tak, pewnie to drugie.
Mocną stroną tej powieści jest na pewno wspomniana już wyżej Ari. Główne bohaterki zazwyczaj mają to do siebie, że są irytujące, a ich postępowanie wydaje się pozbawione motywacji. Czasem wplątują się w tarapaty jakby na własne życzenie i wybierają najgłupsze z możliwych opcji.
Ari zdecydowanie taka nie jest. Chociaż znajduje się ona w kłopotliwej sytuacji już na samym początku, gdy ją poznajemy, to jednak wszystko co robi ma jakąś przyczynę a decyzje, jakie podejmuje, świadczą o tym, że usiłuje po prostu przeżyć w trudnym, nieprzychylnym świecie.
Poza Ari w Filarach Świata mamy jednak kilka innych frapujących postaci. Chociażby buntowniczy Fae Lucian czy Morag, która zajmuje się zbieraniem dusz umierających ludzi. Jest także czarny charakter Adolfo, inkwizytor, którego życiową pasją jest oczyszczanie świata z czarownic. Każda z postaci ma swój własny charakter, własne motywy i cele. Ale o tym, że Anne Bishop świetnie radzi sobie z tworzeniem postaci dobrze już wiedziałam, miło jednak widzieć, że nie wychodzi z wprawy.

Cieszy mnie bardzo, że zaczyna się kolejna seria Anne Bishop napisana równie świetnie co Czarne Kamienie. Nie mogę doczekać się kolejnych tomów! Właściwie jedynym słabym punktem powieści jak dla mnie jest oczywiście, typowy dla tej pisarki, brak dłuższych opisów, które pozwoliłyby czytelnikowi bardziej zagłębić się w klimat powieści. Ale jak już wspominałam, mam chyba jakąś obsesję na tym punkcie. W każdym razie Filary Świata to magiczna opowieść, która zawiera mnóstwo zwrotów akcji, pełnych napięcia momentów, szczyptę romansu oraz sporą dawkę bajecznego, lekko mrocznego fantasy.
Zdecydowanie polecam!

Miałam lekkie opory przed zabraniem się za tą książkę. Z piórem Anny Bishop poznałam się przy trylogii Czarnych Kamieni, która przeszła gładko w cykl Czarnych Kamieni składający się ostatecznie z 9 tomów. Chociaż nie wszystkie tomy były równie dobre, to jednak pochłonęło mnie uniwersum tych powieści. Przywiązałam się do Jaenelle, Daemona, Lucivara i Saetana. Wiedziałam, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wielu z nas jest miłośnikami rodzimych wierzeń, zaczytujemy się w fantastyce i horrorach, które czerpią ze słowiańskich podań. O wąpierzach, sukkubach, latawcach, strzygach.
Co jednak jeśli chcemy zaszczepić miłość do wierzeń i kultury naszych przodków młodszemu pokoleniu? Otóż jest pewna książka, którą zdecydowanie warto podrzucić młodszemu pokoleniu, chociażby z okazji zbliżających się świąt. Nie macie pomysłu na prezent dla siostrzenicy lub siostrzeńca? A więc mam dla Was małą podpowiedź...
Nie ukrywam, że Marta Krajewska to jedna z moich ulubionych autorek i mam szczerą nadzieję, że będę mogła przeczytać jeszcze wiele jej książek. Ostatnio jednak poznałam ją w nieco innych okolicznościach, a mianowicie czytając jej książkę dla dzieci. Książka nosi tytuł "Noc między Tam i Tu" i jest właściwie początkiem nowej serii, która uzupełnia naszą wiedzę o Wilczej Dolinie, ale sama w sobie jest książką dla dzieci. Pomimo że, jak to z książkami dla dzieci bywa, ma ona nieco uproszczoną formę, to jednak bardzo przypadła mi ona do gustu i to z kilku powodów.
Głównym bohaterem książki jest Bratmił. Właśnie otrzymał on swoje dorosłe imię na ceremonii postrzyżyn, która dla naszych przodków była przejściem między okresem wczesnego i starszego dzieciństwa, a więc pomiędzy czasem, gdy było się tylko zwykłym dzieciakiem biegającym po wiosce a czasem gdy było się już młodzieńcem szkolącym się do przyszłego zawodu. Ceremonia ta odbywała się zazwyczaj pomiędzy 7 a 9 rokiem życia, czego pozostałości widzimy zresztą do dzisiaj w naszym kraju sprytnie zaadoptowane przez chrześcijaństwo.
Ale wracając do książki; Bratmił jest mieszkańcem znanej nam już Wilczej Doliny. Ale akcja "Noc między Tam i Tu" dzieje się na długo przed wydarzeniami z "Idź i czekaj mrozów". Po oficjalnych postrzyżynach Bratmił zaczyna szkolić się by przyjąć zawód swojego ojca, który jest wikliniarzem. Dzięki książce młody czytelnik może zapoznać się z tym jak wyglądało życie naszych przodków, ponieważ, mimo iż jest to w gruncie rzeczy fantastyka, to jednak autorka, sama zaangażowana w odtwórstwo historyczne, opowiada wiele o tym jak wyglądało życie kiedyś. W co wierzono, co jadano, jak spędzano czas. Dodatkowo opowieść wzbogacają piękne ilustracje Magdaleny Szynkarczuk. A więc wszystko, czego nie damy sobie rady wyobrazić możemy obejrzeć na ilustracji.
Ale "Noc między Tam i Tu" to nie tylko świetne wprowadzenie dzieci w świat dawnych Słowian, ale także mądra opowieść o zazdrości, odpowiedzialności i wszelkich problemach wynikających z posiadania rodzeństwa. Bowiem główny bohater niedługo po swoich postrzyżynach zostaje starszym bratem. Mała Paprotka staje się nagle oczkiem w głowie rodziny, wszyscy ją kochają i rozczulają się nad nią, chociaż przecież ona nic jeszcze nie umie! Bratmił wie, że powinien być dorosły i odpowiedzialny. Ale stopniowo zaczyna czuć coraz większą złość i zazdrość. Aż wreszcie zdarza się nieszczęście i mała Paprotka znika porwana przez mamunę i tylko Bratmił może ją odnaleść. Bo tak robią starsi bracia.
Opowieść o Bratmile będzie więc świetną, pouczającą historią dla dzieci, które same zostały starszym rodzeństwem.
Ponadto podoba mi się oczywiście fakt, że Marta Krajewska rozszerza swoja opowieść o Wilczej Dolinie. Dotychczas mieliśmy jedynie historię Vendy i chociaż we wrześniejszych powieściach Krajewskiej to nie zawsze Venda była główną bohaterką to jednak koniec końców to wokół niej skupiały się wszystkie wątki. Teraz poznajemy inne historie, które wydarzyły się w Wilczej Dolinie, a o których za czasów Vendy czasem wspominano. Mam wielką nadzieję, że takich powieści, a właściwie cykli powieści traktujących o różnych mieszkańcach żyjących w różnych czasach w Wilczej Dolinie będzie jeszcze więcej.
Polecam Wam gorąco!

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com

Wielu z nas jest miłośnikami rodzimych wierzeń, zaczytujemy się w fantastyce i horrorach, które czerpią ze słowiańskich podań. O wąpierzach, sukkubach, latawcach, strzygach.
Co jednak jeśli chcemy zaszczepić miłość do wierzeń i kultury naszych przodków młodszemu pokoleniu? Otóż jest pewna książka, którą zdecydowanie warto podrzucić młodszemu pokoleniu, chociażby z okazji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Akcja powieści rozpoczyna się w znanej nam już gospodzie "Pod Głowomłotem". Chociaż magiczna burza śnieżna została już uciszona to Havald i reszta jego kompanów nadal tkwią uwięzieni w gospodzie przez mroźną zimę. I muszę przyznać, że początkowo byłam przerażona faktem, że kolejne kilkaset stron spędzę z nimi w tej gospodzie, to byłoby jednak zbytnie okrucieństwo dla czytelnika i Schwartz na szczęście się go nie dopuszcza. O ile uwielbiam zimowe klimaty o tyle stagnacja z pierwszego tomu po prostu mnie dobijała. Na szczęście "Pod Głowomłotem" zawita nowy podróżny, za sprawą którego nasi bohaterowie znajdą magiczny sposób na uwolnienie się z położonej w górach gospody i dostanie się do słynnego Askiru... przynajmniej w zamierzeniu, bo tak naprawdę wylądują w zupełnie innym miejscu.
W każdym razie, jeśli komuś tak jak mi, w "Pierwszym Rogu" przeszkadzała monotonia miejsca akcji to w "Drugim Legionie" jest zdecydowanie lepiej. Tutaj dosłownie przenosimy się z miejsca na miejsce. Zmienia się klimat i akcja również wydaje się gorętsza. W kwestii związku Havalda i Leandry podzielam opinię czytelników, z którymi rozmawiałam o tej książce, ja również cieszę się, że w "Drugim Legionie" autor zepchnął na dalszy tor ich romans. Zdecydowanie nie była to mocna strona powieści. Samej Leandry też jest jakby mniej, a muszę przyznać, nie przepadałam za tą postacią.
Seria "Tajemnica Askiru" nabiera tempa w drugim tomie. Nie wiem, w jakiej mierze jest to spowodowane tym, że kontynuacja jest lepsza od swojej poprzedniczki, a w jakiej po prostu faktem, że przywiązałam się do postaci i miejsc, ale podczas czytania "Drugiego legionu" naprawdę zaczęłam interesować się historią Askiru i chciałabym dowiedzieć się o nim więcej. Jak na złość autor zdradza nam bardzo niewiele. Akcję obserwujemy z perspektywy Havalda więc wiemy i widzimy tylko tyle co on, jest to jednocześnie irytujące i frapujące w zmiennych proporcjach. O samym Havaldzie niestety również nadal nie dowiemy się wiele więcej niż dotychczas, może z wyjątkiem tego co wywnioskujemy sami z jego zachowania w różnych sytuacjach. Akurat ten zabieg nawet mi się podoba, oczywiście dlatego, że książka będzie miała kontynuację w której zapewne dowiemy się znów trochę więcej.
Wszyscy, którym w "Pierwszym rogu" wpadła w oko mroczna elfka Zokora zdecydowanie nie będą zawiedzeni. W drugiej części jest jej więcej, chociaż ja osobiście czuję lekki niedosyt jeśli chodzi o kreację tej postaci, ale nie mogę zdradzić dlaczego, by nie psuć wam lektury (może napiszę o tym przy recenzji kolejnej części). Poznajemy też kilka nowych postaci, ale wydaje mi się ciekawsze to jakie zmiany zachodzą w postaciach, które już znamy z poprzedniego tomu.
Jest oczywiście coś co mnie w "Drugim Legionie" drażniło. Jest to bardzo często spotykane w literaturze (no i w grach komputerowych) kreowanie głównego bohatera nie idealnego, który nawet gdy popełnia błędy to robi to jakoś tak dobrze, wszyscy go uwielbiają i nawet wrogowie podziwiają. No cóż, nie tylko Schwartz popełnia ten błąd, więc chyba będę się musiała na to uodpornić.
Cóż, drugi tom serii jest zdecydowanie bogatszy, ciekawszy, zabawniejszy i bardziej zaskakujący. O ile "Pierwszy róg" czyta się lekko o tyle "Drugi legion" się pochłania, bo tak bardzo nie można się doczekać co będzie dalej. "Tajemnica Askiru" to zdecydowanie świetna seria fantasy, po którą warto sięgnąć.

Akcja powieści rozpoczyna się w znanej nam już gospodzie "Pod Głowomłotem". Chociaż magiczna burza śnieżna została już uciszona to Havald i reszta jego kompanów nadal tkwią uwięzieni w gospodzie przez mroźną zimę. I muszę przyznać, że początkowo byłam przerażona faktem, że kolejne kilkaset stron spędzę z nimi w tej gospodzie, to byłoby jednak zbytnie okrucieństwo dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gillian Flynn zrobiła coś, co nie każdemu autorowi się udaje, stworzyła tak realny klimat traum i niedomówień, że czytelnik wręcz dusi się nim przez całą lekturę. Czytanie "Ostrych Przedmiotów" nie należy do przyjemnych w sposób konwencjonalny, ale jesteśmy tak zafrapowani i uzależnieni, że nie możemy odłożyć lektury.
Książka zaczyna się w dość typowy dla kryminałów sposób. Główna bohaterka, jak w większości tego typu powieści jest dziennikarką. Dostaje ona zadanie powrotu do małej miejscowości z której pochodzi i napisania artykułu o zaginionej tam dziewczynce. Sprawa jest tym ciekawsza, że w rok wcześniej również zaginęła tam dziewczynka, a później jej zwłoki zostały znalezione w lesie.
Gdy Camille wraca do Wind Gap dostajemy to co zna wielu z nas, którzy pochodzą z małych miejscowości, ale o wiele bardziej intensywne. Wind Gap z całą pewnością nie jest miejscem, w którym chcielibyśmy mieszkać, no chyba, że bylibyśmy uprzywilejowani. Tu każdy wie wszystko o każdym. Jedni są lepsi, popularniejsi, inni gorsi, tak samo w szkole jak i po niej. Ważne jest by stwarzać pozory, by dbać o to co myślą o nas inni. Ważne jak nas widzą, co o nas mówią.
Poza klimatem małej, zaściankowej mieścinki, w której ludzie pozują na lepszych niż są, mamy w tej powieści jeszcze jeden dominujący, zagęszczający atmosferę wątek. Jest to kwestia więzi matka-córka, w tym przypadku bardzo chorych, pełnych żalu, pretensji, oskarżeń, traum i niedomówień. Camille zatrzymuje się w domu swojej matki, Adory. Adora jest dobrze sytuowaną, bogatą, pretensjonalną i dbającą o swój wizerunek kobietą. Mieszka w pięknym domu z mężem, ojczymem Camille, córką Ammą i wiecznym żalem po córce Marian, czasem wręcz zbyt pokazowym. To relacje między Camille i jej matką Adorą, wzajemne oskarżenia, często irracjonalne, są jedną z głównych osi tej powieści. Camille zawsze była dla swej matki ciężarem, błędem, czymś nieudanym. Najpierw przez sam fakt, że istniała, a później przez swoją niepokorność nigdy nie zaskarbiła sobie uczuć matki, które dla wielu są rzeczą oczywistą.
To jednak nie jedyne elementy, które składają się na klimat tej powieści. Mamy jeszcze alkohol, narkotyki, wykorzystywanie seksualne nieletnich i przez nieletnich, zaburzenia psychiczne od samookaleczania począwszy a skończywszy na zastępczym zespole Munchausena. Atmosfera powieści jest bardzo gęsta, pełna patologii i traum, ale niestety bardzo prawdziwa. Myślę, że każdy z nas dostrzeże w poszczególnych wątkach powieści wiele rzeczy, które zna z własnych doświadczeń.
Napisałam bardzo dużo o klimacie powieści i nie bez przyczyny, bo w zasadzie jest to najlepsza cecha tej powieści.
Jeśli chodzi o akcję, to odniosłam wrażenie, że niezbyt wiele się działo, bohaterowie raczej poruszali się niczym we mgle, dochodzenie w sprawie zaginięcia, a później śmierci dziewczynki stoi właściwie w miejscu, a czytelnik dostaje jedynie chaotyczne i nieprowadzące absolutnie do niczego konkretnego tropy. Czujemy jednak skąd może pochodzić zło, chociaż jest go w tej powieści bardzo wiele, ale instynktownie wyczuwamy skąd pochodzi to najbardziej mroczne.
I to nas zwodzi.
Zakończenie powieści było dla mnie sporym zaskoczeniem. Gillian Flynn kończy nagle, odniosłam wręcz wrażenie, że końcówka została celowo skrócona, ucięta. To samo w sobie też mogło być celowym zabiegiem autorki wywołującym w czytelniku dodatkową traumę. Jednak to jak skończyła się fabuła "Ostrych Przedmiotów" też nie należy do przyjemnych. Odniosłam wrażenie, że wszystko, co działo się w Wind Gap, było jeszcze bardziej chore i wypaczone niż się wydawało. Czy to również obrazuje rzeczywistość?
Gorąco polecam tę książkę wszystkim, którzy lubią trudne tematy i niebanalne postacie. Ale zdecydowanie trzeba być bardzo otwartym, by wejść w tą powieść i ją zrozumieć.

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/

Gillian Flynn zrobiła coś, co nie każdemu autorowi się udaje, stworzyła tak realny klimat traum i niedomówień, że czytelnik wręcz dusi się nim przez całą lekturę. Czytanie "Ostrych Przedmiotów" nie należy do przyjemnych w sposób konwencjonalny, ale jesteśmy tak zafrapowani i uzależnieni, że nie możemy odłożyć lektury.
Książka zaczyna się w dość typowy dla kryminałów...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki O kotach Stefan Chwin, Olga Drenda, Gosia Herba, Piotr Paziński, Małgorzata Rejmer, Piotr Siemion, Paweł Sołtys
Ocena 5,3
O kotach Stefan Chwin, Olga ...

Na półkach:

Szczerze mówiąc zawiodłam się na tej pozycji. Jako miłośniczka kotów spodziewałam się opowieści o tajemniczej naturze, przywiązaniu i inteligencji tych istot. Tymczasem jest to zbiór opowiadań, bardzo skąpych zresztą, z których wyłania się wniosek, że koty to tylko dzikie, nieprzyjazne istoty, a przywiązanie do nich jest tylko uczuciowym masochizmem, bo zawsze kończy się dla człowieka bólem po stracie. Widocznie autorzy opowiadań nie mają pojęcia, że kota można trzymać w domu, szczepić i odrobaczać. Właściwie tylko ostatnia opowieść jest w miarę pozytywna i opowiada o przywiązaniu kota i człowieka. Z innych wynika głównie, że koty to samolubne i wredne zwierzęta. Współczuje autorom, że nie udało im się nigdy z żadnym kotem nawiązać głębszej więzi.

Szczerze mówiąc zawiodłam się na tej pozycji. Jako miłośniczka kotów spodziewałam się opowieści o tajemniczej naturze, przywiązaniu i inteligencji tych istot. Tymczasem jest to zbiór opowiadań, bardzo skąpych zresztą, z których wyłania się wniosek, że koty to tylko dzikie, nieprzyjazne istoty, a przywiązanie do nich jest tylko uczuciowym masochizmem, bo zawsze kończy się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Właśnie skończyłam czytać niesamowitą książkę. Nie jest to może lekka powieść na nudne popołudnie, ale zapewniam Was, że jest to książka, od której nie da się oderwać a z każdą stroną włos się coraz bardziej jeży na głowie. Jeśli więc macie ochotę na coś z dreszczykiem to polecam Wam "Runę" autorstwa Very Buck, która w tym tygodniu pojawiła się w księgarniach.
Na pewno każdy z nas kojarzy jak kiedyś wyglądały szpitale psychiatryczne i psychiatria w ogóle. Nasze skojarzenia są zazwyczaj mroczne, ale chociaż metody leczenia chorób psychicznych w XIX wieku nazwalibyśmy dziś co najmniej dziwnymi, a czasem wręcz nieludzkimi, to jednak ówcześni lekarze swoimi eksperymentami przyczynili się do rozwoju tej nauki i przeważnie, na swój sposób, starali się pomóc swoim pacjentkom. Oczywiście pomijając fakt, że poza prawdziwymi przypadkami chorób psychicznych XIX-wieczni psychiatrzy często leczyli kobiety z histerii, czyli w zasadzie poddawali przeróżnym, czasem przerażającym zabiegom, kobiety często jak najbardziej zdrowe. W większości byli oni jednak święcie przekonani, że czynią dobrze i pomagają swoim pacjentkom wrócić do zdrowia.
W powieści Very Buck przenosimy się do Paryża w 1884 roku. Autorka świetnie oddaje klimat dziewiętnastowiecznego miasta. Młody Johnann Richard Hell od kilku lat nosi się z zamiarem tytułu doktora, pracuje w szpitalu dla obłąkanych La Sarpetriere. Jori przyjechał do Paryża ze Szwajcarii, a do zostania specem od umysłów zainspirowała go ukochana, która sama cierpiała na chorobę psychiczną i którą Jori miał nadzieję uleczyć.
W szpitalu La Sarpetriere słynny doktor Charcot przeprowadza eksperymenty na obłąkanych kobietach. Przeprowadza on z udziałem pacjentek spektakle, które cieszą się w mieście ogromną popularnością. Dla Joriego doktor Charcot jest autorytetem, wkrótce jednak w La Sarpetriere pojawia się przypadek, któremu nawet słynny lekarz nie będzie mógł podołać. Owym przypadkiem jest mała dziewczynka imieniem Runa. Przeraża ona cały personel szpitala, chociaż jest chudym, na pierwszy rzut oka budzącym współczucie dzieckiem, przy bliższym poznaniu okazuje się dzika i niebezpieczna, a każde z jej oczu jest innego koloru. Joriego fascynuje nowa pacjentka, oraz dziwne znaki, którymi się posługuje. Młody lekarz postanawia przeprowadzić operację mózgu dziewczynki. Jest przekonany, że oto jego kariera wreszcie ruszyła, wkrótce zacznie on jednak zauważać, co tak naprawdę się wokół niego dzieje.
Tymczasem w Paryżu dochodzi do serii tajemniczych morderstw, a na miejscach zbrodni wyryte są znaki. Niesamowicie podobne do tych, którymi posługuje się mała Runa. Czy więc ubezwłasnowolnione, zamknięte przed światem dziecko, może mieć coś wspólnego z tymi morderstwami?
Cala powieść pokazana jest z perspektywy kilku osób. Lubię to rozwiązanie, bo sprawia ono, że czytelnik ma szerszy pogląd na całą sytuację, możemy wczuć się w kilku bohaterów i poznać ich motywację, zamiary, cele i obawy. Dzięki temu powieść staje się realistyczniejsza, pełniejsza. Vera Buck świetnie operuje tą metodą.
Oczywiście nieodłącznym elementem tej powieści jest groza. Przerażające są zarówno opisy "Leczenia" pacjentek z histerii. Lekarze używają metod często iście nieludzkich, a objawy rzekomej histerii, jakiej się dopatrują u leczonych kobiet, są często godne pożałowania. Oczywiście mężczyźni ci są przeświadczeni o swojej nieomylności, dobrych intencjach i powodzeniu swoich terapii. Grozę w powieści budzi także już sam klimat szpitala psychiatrycznego z XIX w. Atmosfera jest czasem wręcz klaustrofobiczna. Przez to czasem powieść nieco ciężka i pomimo ciekawości człowiek musi odłożyć na chwilę książkę, żeby odpocząć.
Ogólnie jednak powieść Very Buck skradła moje serce. Świetnie kreuje ona postacie, chociaż to co najlepiej jej wychodzi to zdecydowanie tworzenie klimatu. Jej dziewiętnastowieczny Paryż jest jak żywy, jej szpital La Sarpetriere również. Chociaż klimat powieści jest bardzo ciężki i mroczny to jednak warto udać się w tę podróż, z całą pewnością nie pożałujecie.

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2018/09/runa-vera-buck.html

Właśnie skończyłam czytać niesamowitą książkę. Nie jest to może lekka powieść na nudne popołudnie, ale zapewniam Was, że jest to książka, od której nie da się oderwać a z każdą stroną włos się coraz bardziej jeży na głowie. Jeśli więc macie ochotę na coś z dreszczykiem to polecam Wam "Runę" autorstwa Very Buck, która w tym tygodniu pojawiła się w księgarniach.
Na pewno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Skłamałabym gdybym napisała, że "Idealne Życie" jest książką jedyną w swoim rodzaju. Właściwie wybrałam ją, bo po opisie z okładki bardzo przypominała mi książkę "Bad Mommy" autorstwa Tarryn Fisher. Jest właściwie podobna również do kilku innych tytułów, ale osobiście uważam, że wśród thrillerów psychologicznych trudno o oryginalność. Zdecydowanie jednak "Idealne życie" ma swój własny klimat.
Poznajemy Autumn Carpenter której pasją życia jest podawanie się za kogoś kim nie jest. Swojego chłopaka zdobyła nie tym jaka była, lecz tym, że prześledziwszy jego upodobania stała się spełnieniem wszystkich jego ideałów. Stała się dokładnie taką dziewczyną, jakiej szukał. Teraz jednak Autumn fascynuje się obserwowaniem w social media pewnej rodziny, poprzez profil Daphne McMullen.

Życie McMullenów wydaje się być idealne. Kochające się małżeństwo, on idealny mąż i ojciec, oraz ona, idealna żona i matka. Trójka uroczych dzieci, z których jedno w szczególności interesuje Autumn.
Motyw satalkingu może Wam przywodzić na myśl "Dziewczynę z pociągu", wizerunku w social media "Bad Mommy", a pozornie idealnego małżeństwa "Za zamkniętymi drzwiami", ale zapewniam Was, że nawet jeśli czytaliście wszystkie te książki, to nadal warto sięgnąć po powieść Minki Kent, ponieważ przedstawiła ona wszystkie te motywy w zupełnie nowy, frapujący sposób. Okazuje się, że dla Daphne prowadzenie konta na profilu społecznościowym, które z zazdrością śledzi mnóstwo kobiet, a w tym Autumn, jest często odskocznią od trudnego i rozczarowującego życia rodzinnego.
Autumn wkrótce przekonuje się, że idealne życie McMullenów jest jedynie fikcją. Tymczasem w jej własnym życiu również nie dzieje się najlepiej, siostra jej chłopaka coraz bardziej ineresuje się przeszłością Autumn, którą ta wolałaby zostawić za sobą. Fałszywość szczęścia rodziny McMullenów to nic w porównaniu z fałszem jakim jest Autumn Carpenter.
Osobiście uważam, że "Idealne Życie" ma najlepsze zakończenie ze wszystkich wymienionych przeze mnie powyżej książek. O ile całą fabułę raczej łatwo jest przewidzieć, o tyle Kent kończy powieść w naprawdę zaskakujący sposób, na jaki nie pokusiły się autorki pozostałych porównywanych przeze mnie tytułów. Książka Minki Kent jest intrygującą lekturą, która pochłonie Wam czas z taką łatwością z jaką robią to social media. Lepiej więc upewnijcie się, że nie macie do zrobienia nic pilnego.

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2018/08/idealne-zycie-minka-kent.html

Skłamałabym gdybym napisała, że "Idealne Życie" jest książką jedyną w swoim rodzaju. Właściwie wybrałam ją, bo po opisie z okładki bardzo przypominała mi książkę "Bad Mommy" autorstwa Tarryn Fisher. Jest właściwie podobna również do kilku innych tytułów, ale osobiście uważam, że wśród thrillerów psychologicznych trudno o oryginalność. Zdecydowanie jednak "Idealne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jakie uczucia towarzyszą Wam, gdy słyszycie słowo "wilk"? Zapewne u zdecydowanej większości z nas pojawia się wówczas strach. Wyobrażamy sobie spotkanie z tym zwierzęciem w mrocznej puszczy i jesteśmy pewni, że byłoby to najgorsze, co w owej puszczy mogło by nas spotkać. Ale czy nasze lęki są na pewno zasadne? I właściwie skąd się wzięły? Dlaczego ludzie w Białowieży nie boją się wilków, a przyjezdni z Warszawy już tak?

Odpowiedzi na te wszystkie pytania znajdziecie w opowieści snutej przez Adama Wajraka w książce "Wilki". Adam Wajrak jest dziennikarzem i ekologiem. Mieszka on od 1997 roku w Puszczy Białowieskiej, a jego niesamowite podejście do dzikich mieszkańców tej puszczy jest zaraźliwe. Z książki "Wilki" bije podziw i szacunek dla tych pięknych i mądrych istot. Czytelnik dowie się dlaczego wilki nie są niebezpieczne dla ludzi i dlaczego ludzie uważają, że są. Wajrak pozwala także czytelnikowi wejść w ekosystem Puszczy Białowieskiej, oraz lasu w ogóle i uświadamia nam dlaczego wilk jest dla tego ekosystemu niezbędny.

"Wilki" Wajraka to jednak przede wszystkim opis przygód autora z wilkami. Czasem są to anegdotki śmieszne, jak choćby ta z potężnym wilkiem Kazanem, wychowankiem Zakładu Badania Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży, który panicznie bał się... roweru. Czy możecie sobie wyobrazić, że tak piękne, dumne, majestatyczne zwierze jak wilk boi się zwykłego roweru? Przeważnie jednak te wilcze opowieści napawają nas zachwytem i niestety często smutkiem. Niestety irracjonalny lęk człowieka przed wilkami często kończy się dla tych drugich tragicznie.

Jako dziennikarz Wajrak nie poprzestaje jednak tylko na opisie własnych, bardzo bogatych jednak, przeżyć z wilkami, dowiemy się także co nieco o historii wilczo-ludzkiej. O tym jak nasz stosunek do wilków wyglądał na przestrzeni dziejów. Gdzie i kiedy się ich bano, gdzie i kiedy tępiono. Dowiemy się dlaczego w Polsce nikt nie kwapił się do wybierania młodych wilcząt z gniazd, podczas gdy na zachodzie robiono to z zapałem. Przy tym wszystkim książka Adama Wajraka jest nadal lekką, przyjemną lekturą, na przykład na ciepły, wakacyjny wieczór. Można niemal poczuć szum białowieskiej puszczy gdzie gdzieś tam w zielonej głębinie czają się szlachetne, piękne, szare istoty.

Jeśli na gorące letnie dni szukacie książki, która Was zachwyci, a przy tym nie będzie kolejną odmóżdżającą opowiastką, z której nic się nie wynosi, to koniecznie musicie sięgnąć po ten tytuł!
Okazuje się więc jednak, że nie taki wilk straszny...

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2018/07/wilki-adam-wajrak.html

Jakie uczucia towarzyszą Wam, gdy słyszycie słowo "wilk"? Zapewne u zdecydowanej większości z nas pojawia się wówczas strach. Wyobrażamy sobie spotkanie z tym zwierzęciem w mrocznej puszczy i jesteśmy pewni, że byłoby to najgorsze, co w owej puszczy mogło by nas spotkać. Ale czy nasze lęki są na pewno zasadne? I właściwie skąd się wzięły? Dlaczego ludzie w Białowieży nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zdarza Wam się, że jakaś książka mocno was poruszy? Że gdy ją odłożycie, wciąż czujecie się nieswojo, bo wciąż nie możecie przestać myśleć o tym, co się w niej wydarzyło? Najnowsza książka Wiktora Mrok "Mała baletnica" z pewnością Was poruszy. Zwłaszcza, że to co zostało w niej opisane nie jest wymysłem autora. Nie polecam więc jej delikatniejszym czytelnikom.
"Mała baletnica" opisuje kulisy tak zwanego child porn industry. Poznajemy początki powstawania w 1997 roku biznesu opartego o dziecięcą pornografię, w późniejszej części skupiamy się zaś bardziej na działającej w 2017 roku grupie śledczej.

Początkowo poznajemy historię małej dziewczynki mieszkającej w 1991r. w Kijowie. Anastazja tańczy w szkolnym balecie i chciałaby kiedyś zostać prawdziwą baletnicą, ale niestety rzeczywistość, która ją otacza jest dla niej okrutna. Matka zupełnie się nią nie interesuje, jej ojciec jest pijakiem i nawet dobrotliwa nauczycielka baletu pani Aleksandrowa okazuje się wcale nie być takim aniołem, za jakiego uważała ją dziewczynka. Mała baletnica z czasem z ofiary staje się katem i w przyszłości sama zajmuje się handlem dziecięcą pornografią.
W 2017 roku dorosła już Anastazja zostaje znaleziona martwa w swoim domu, a śledczy, którzy przybyli na miejsce odkrywają w jej posiadłości coś jeszcze bardziej przerażającego. Okazuje się, że to dopiero początek śledztwa, które doprowadzi do odkrycia prawdy o rosyjskim biznesie dziecięcą pornografią. Anastazja była jedynie początkiem, a cała sprawa z child porn indystry sięga wielkiej polityki i byłych działaczy KGB.
Muszę przyznać, że książka bardzo mnie zaskoczyła. Myślałam, że trudno będzie przez nią przebrnąć, bo temat jest niełatwy. Ale Wiktor Mrok ma bardzo lekkie pióro i potrafi o trudnych tematach pisać bardzo subtelnie, dzięki czemu książka, chociaż opisuje coś tak okropnego jak wykorzystywanie dzieci nie odrzuca nas z każdą stroną. Co nie znaczy, że Mrok coś przemilcza, czasem używa bardzo dosadnego języka i nie boi się nazywać rzeczy po imieniu.
Autor świetnie opisuje postacie. Bohaterowie "Małej baletnicy" są niezwykle prawdziwi, krwiści, wielowymiarowi. Uważam, że dobrze opisane postaci to nie łatwa rzecz przy pisaniu książki i czytałam wiele książek w której bohaterowie byli sztuczni. Tacy bohaterowie nie potrafią zainteresować czy przywiązać do siebie czytelnika. Na szczęście Wiktor Mrok nie popełnia tego błędu, a bohaterowie jego książki są frapujący i z każdą stroną chcemy ich poznać lepiej, chociaż to w większości wcale nie są mili ludzie.
Zdecydowanie polecam tę pozycję! Chociaż temat jest trudny to fabuła bardzo wciąga i momentami nie można się od tej książki oderwać. Z pewnością sięgnę również po inne książki tego autora, bo wiem że potrafi tworzyć wartką akcję, świetne dialogi i realistyczne postacie.

Zdarza Wam się, że jakaś książka mocno was poruszy? Że gdy ją odłożycie, wciąż czujecie się nieswojo, bo wciąż nie możecie przestać myśleć o tym, co się w niej wydarzyło? Najnowsza książka Wiktora Mrok "Mała baletnica" z pewnością Was poruszy. Zwłaszcza, że to co zostało w niej opisane nie jest wymysłem autora. Nie polecam więc jej delikatniejszym czytelnikom.
"Mała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2018/05/przesilenie-katarzyna-berenika-miszczuk.html

Na tę książkę z niecierpliwością i z kołataniem serca czekało wiele słowianek i nie tylko. Autorka "Kwiatu paproci" po trzecim tomie pozostawiła swoje czytelniczki i czytelników w niemałym szoku. Przez cały rok nie cichły spekulacje fanów. Co dalej z Gosławą? Kim jest jej ojciec? Co knuje Swarożyc? Jak Mieszko poradzi sobie z nowiną, która spadła na niego jak grom z jasnego nieba? I wreszcie nadeszła odpowiedź na wszystkie te pytania! Cóż, moje osobiste domysły w większości się nie sprawdziły.
Gosława żyje w niepewności, bo Swarożyc obiecuje jej wkrótce wyjawić kogo dziewczyna ma dla niego zabić. Na domiar złego Mieszko za nic nie chce uwierzyć, że to z nim jest w ciąży, a matka Gosławy nie chce wyjawić córce kto jest jej ojcem. Prawdy nie chcą wyjawić jej nawet bogowie. Dziewczyna postanawia więc wziąć sprawy we własne ręce. To czego się dowiaduje przerasta jednak jej najśmielsze oczekiwania i wywraca do góry nogami cały świat jaki znała. Zupełnie jakby miała mało trosk Swarożyc ciągle stara się ją uwieść, czy uda mu się przekonać Gosię do siebie (ku uciesze sporej części czytelników)?
Jesień jest wyjątkowo mroźna, zbliżają się dziady. We wsi Bieliny nie ma kto ich odprawić, bo stary żerca zmarł a nowy... zaginął. Nieustępliwa Jarogniewa ma jednak swojego kandydata na to stanowisko, przecież to mają być pierwsze dziady Mszczuja!

"Przesilenie" to kwintesencja wszystkiego co kochamy w "Kwiecie paproci". Są słowiańskie wierzenia, pradawne obrzędy, babska przyjaźń, humor, malownicze opisy pięknej polskiej wsi, odrobina romansu no i nieobliczalni bogowie. Muszę przyznać szczerze, choć mało elokwentnie, że ostatni tom, zapoczątkowanego "Szeptuchą" cyklu, oczarował mnie całkowicie! Miszczuk potrafi tworzyć fabułę w taki sposób, że właściwie nie nudzimy się ani jedną chwilę. Ciągle coś się dzieje, elementy powieści grozy mieszają się z wątkami romansu, fantastyki i suspensu.
Właściwie moim jedynym zastrzeżeniem do tej części jest to, że była zbyt krótka! Raptem 464 strony! A tyle się dzieje! Za szybko! Cóż, prawda jest chyba taka, że po prostu z każdą kolejną stroną jest się coraz bliżej ostatecznego końca wspaniałej książki.

Miszczuk świetnie radzi sobie z opisem słowiańskich zwyczajów i obrzędów. To co wiemy o religii Słowian zręcznie uzupełnia własną wyobraźnią oczarowując nas niesamowitym klimatem kolejnych uroczystości. Mieliśmy już w poprzednich tomach między innymi Rusalia, Noc Kupały, Postrzyżyny, rytuały płodności a w ostatnim tomie uczestniczymy w obrzędzie jesiennych dziadów, czyli nocy, gdy przodkowie przychodzą z Wyraju by przy swoich grobach spotkać się ze swoimi potomkami. Na tę okazję nasi przodkowie szykowali dla swych zmarłych bliskich poczęstunek oraz przynosili miód i do rana ucztowali na cmentarzach.
Swarożyc był w "Przesileniu" czarujący, chociaż po cichu liczyłam na więcej. Weles był chyba jeszcze bardziej tajemniczy niż dotychczas, o ile to możliwe. Autorka świetnie poradziła sobie z postaciami bogów, są niesamowici, nieziemscy, czuć od nich aurę władzy i potęgi, ale jednocześnie są niepokojąco prawdziwi, namacalni. Niestety fani szalonej Mokosz będą zawiedzeni, nie pojawia się ona zbyt często w "Przesileniu" a już zupełnie nie raczy Gosi darzyć swoimi życiowymi radami, zupełnie jakby ciąża Gosi zamknęła jej usta. Przecież o to jej chodziło, czyż nie? Jarogniewa w ostatnim tomie rozwija skrzydła. Najczarniejszy etap jej żałoby po mężu minął i znów jest jadowitą, hardą babą z którą lepiej nie mieć na pieńku, ale i tak znajduje się ktoś kto postanowił ją zlekceważyć i oczywiście przyjdzie tej osobie za to zapłacić. Jesteście ciekawi jak mści się szeptucha?

Podsumowując, nieważne czy kibicujecie Mieszkowi, czy Swarożycowi, czy wolicie szaloną Mokosz czy tajemniczego Welesa, czy utożsamiacie się bardziej z Gosławą czy z Jarogniewą, gorąco zapraszam Was do przeczytania "Przesilenia"! Gwarantuję, że magia tej powieści porwie Was od pierwszej strony (zresztą, jeśli przeczytaliście poprzednie trzy tomy to widocznie jesteście, jak ja, podatni na tę magię). Ta wielogatunkowa powieść tchnąca słowiańskim, prawdziwie polskim duchem, pełna sielskich, bielińskich krajobrazów i niespodziewanych zwrotów akcji, nie pozwoli Wam oderwać się od lektury przez długie godziny! Czym jest sen, kiedy trzeba się dowiedzieć co knuje bóg ognia?

Zakończenie zupełnie mnie osłupiło. Czegoś takiego w żadnym razie się nie spodziewałam! Ale przede wszystkim jest mi niezmiernie żal, że moja przygoda z tym cyklem dobiegła już końca, wiem, że te książki pozostaną ze mną na długo.

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2018/05/przesilenie-katarzyna-berenika-miszczuk.html

Na tę książkę z niecierpliwością i z kołataniem serca czekało wiele słowianek i nie tylko. Autorka "Kwiatu paproci" po trzecim tomie pozostawiła swoje czytelniczki i czytelników w niemałym szoku. Przez cały rok nie cichły spekulacje fanów. Co dalej z Gosławą? Kim jest jej ojciec? Co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2018/04/pierwszy-rog-richard-schwartz_19.html

Pierwsze skojarzenie, jakie nasuwało mi się gdy zaczęłam czytać "Pierwszy Róg" to gra RPG osadzona w świecie fantasy. Gdy do karczmy wchodzi Leandra to sprawia wrażenie, że jest żywcem wyjęta z takiej właśnie gry: rasa-elf, level-trzydziesty, pancerz-superlekka kolczuga. Zresztą to nie jedyny element, który przynosi takie skojarzenia. Powieść pełna jest postaci typowych dla hight fantasy: mroczne elfy, zombie-krasnoludy, magowie, nekromanci. Właściwie nie wiem, czy czytałam kiedyś książkę fantasy, w której wszystkie te rodzaje postaci występowałyby razem. Stąd to skojarzenie z grami komputerowymi.

Jednak poza postaciami, to przynajmniej w początkowej części powieści, mamy do czynienia bardziej z powieścią detektywistyczną z typową zagadką zamkniętego pokoju. Bohaterowie powieści są zamknięci w odciętej od świata przez burzę śnieżną karczmie w górach. W karczmie zaczynają się dziać dziwne rzeczy, dochodzi do brutalnego morderstwa, tak brutalnego, że nie mógł go dokonać człowiek. Pojawia się więc pytanie: kto z gości karczmy jest potworem? Goście karczmy to zresztą istna galeria postaci: są tu niebezpieczni rozbójnicy, są strudzeni wędrowcy, są zniecierpliwieni kupcy. Główny bohater i jego towarzyszka stają przed zadaniem rozwiązania zagadki, ale sprawa zaczyna się komplikować. Tymczasem burza śnieżna przybiera na sile.

Muszę przyznać, że nieszczególnie spodobało mi się to, że akcja powieści dzieje się na przestrzeni kilku dni. Nie przepadam za tym w książkach, mam wrażenie, że to odbiera opowieści realizm. Postacie u Schwartza są też nieco dziwnie przedstawiane, bardzo płytko, oczywiście można to tłumaczyć chęcią przedstawienia ich tak, jak widział ich główny bohater co pozwalało czytelnikowi wejść w wspomnianą zagadkę zamkniętego pokoju. Jednak kobiece postacie są początkowo przedstawiane wręcz szowinistycznie, ich jedynym zmartwieniem, a wręcz jedyną rzeczą, która w ogóle zajmuje ich myśli to ich cześć. Rozumiana bardzo czysto fizycznie. Bohaterki same siebie degradują tylko do jednej roli. Na szczęście z czasem to się zmienia i okazuje się, że przynajmniej niektóre kobiety w tej powieści potrafią też zająć się czymś innym. Ale wrażenie to również może być spowodowane celowym prezentowaniem pierwszego wrażenia głównego bohatera. Cóż, może to ser Havald, a nie Richard Schwartz, tak widział kobiety?

Oddając jednak honor: w miarę czytania książka staje się coraz lepsza. Gdy już wejdziemy w świat przedstawiony w powieści i zżyjemy się nieco z bohaterami zaczyna się już czysta przyjemność z czytania. Dodatkowo tajemnicza karczma skrywająca wiele sekretów oraz dziwna, nienaturalna burza śnieżna sprawiają, że ciężko się oderwać od tej powieści. Nie zgodzę się jednak z stwierdzeniem, że dialogi są "znakomite". Dialogi to nie jest można strona tej powieści. Mocną stroną tej powieści na pewno są trzymające w napięciu zagadki i świetnie zbudowany klimat fantasy. Jeśli jesteście fanami takich autorów jak: J.R.R.Tolkien, Christopher Paolini czy Eoin Colfer to zapewniam Was, że "Pierwszym Rogu" Was oczaruje. Mnie osobiście urzekły również Ostrza Spójni, czyli niezwykłe miecze, które w magiczny sposób związane są z osobą, która je nosi. Każdy miecz ma też swoje własne niezwykłe zdolności, moce. Takie elementy zawsze dodają powieści charakteru. Chcecie dowiedzieć się więcej o Ostrzach Spójni? Koniecznie więc sięgnijcie po książkę Richarda Schwartza! Mam wielką nadzieję, że w dalszych częściach serii dowiemy się więcej o tych niezwykłych mieczach i ich właścicielach.

Jeśli miałabym wskazać swoją ulubioną postać to zdecydowanie byłaby to Zokora. Mało kojarzę mrocznych elfek z literatury. Właściwie to chyba nie spotkałam się jeszcze z żadną mroczną elfką na kartach książek, które czytałam. Zokora jest pewna siebie, zdeterminowana, pełna życia oraz odmienna, inna, frapująca. Jednak w tej książce spotkałam też kilka innych postaci, do których zapałałam sympatią. Na przykład Janos. To pewnie zdziwi osoby, które dopiero zaczęły czytać powieść, ale zapewniam was, że Richard Schwartz potrafi zadziwić.

Stęskniliście się za powieścią tchnącą gęstą atmosferą fantasy? Pełną elfów, magów, potworów? Ale jednocześnie pełną zagadek i zwrotów akcji? Sięgnijcie więc po pierwszy tom cyklu "Tajemnica Askiru". Moim zdaniem to dobra książka, chociaż gdybym miała oceniać jedynie jej klimat powieści fantasy to byłaby rewelacyjna.

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2018/04/pierwszy-rog-richard-schwartz_19.html

Pierwsze skojarzenie, jakie nasuwało mi się gdy zaczęłam czytać "Pierwszy Róg" to gra RPG osadzona w świecie fantasy. Gdy do karczmy wchodzi Leandra to sprawia wrażenie, że jest żywcem wyjęta z takiej właśnie gry: rasa-elf, level-trzydziesty, pancerz-superlekka kolczuga. Zresztą to nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2018/03/zaszyj-oczy-wilkom-marta-krajewska.html

Wracamy do Wilczej Doliny, małej położonej w górach wioski, której mieszkańcy wiodą z pozoru nudne i nieskomplikowane życie. Ale wiemy już doskonale, że to tylko pozory.
O ile nad pierwszym tomem rozpływałam się, że świetny, że wciągający, o tyle przy kontynuacji powiem, że... jest jeszcze lepsza!

We wiosce zaczyna robić się niebezpiecznie. Coś wyje po nocy w lasach, góry nawiedził wilkołak. Venda usiłuje wykonywać jak najlepiej swoją pracę, ale mieszkańcy wioski wcale jej tego nie ułatwiają, w dodatku do wioski przybywa troje podejrzanych wędrowców, zainteresowanych ruinami zamku i legendarnym skarbem. Wkrótce młoda opiekunka dochodzi do wniosku, że po tym, jak dobiła targu z wilczym bogiem jej bogowie odwrócili się od niej. Czy może nadal być żerczynią, jeśli bogowie, do których ma przemawiać w imieniu innych, jej nienawidzą?
Jak poprzednio obserwujemy losy mieszkańców wioski w pryzmacie przemijającego roku, kolejnych świąt i obrzędów, zaczynając od wilczych świąt.
I to jest to co uwielbiam u Marty Krajewskiej: pieczołowicie i z oddaniem opisuje rytuały towarzyszące obchodzonym w Wilczej Dolinie świętom. W ten sposób czujemy jak przywiązani do swych tradycji są mieszkańcy doliny i skąd czerpią przesądy, lęki, ale także siłę i wiarę. Nadaje to książce wiarygodności, realizmu i pozwala nam lepiej się wczuć w życie wioski, zrozumieć jej mieszkańców.
Nie tylko Venda musi się zmierzyć z nowymi wyzwaniami. Atra, która niedawno utraciła dziecko, nie zamierza odpuścić upiorom, jednak ma wrażenie, że nie może liczyć na pomoc opiekunki. Dodatkowo nie opuszcza jej poczucie, że nie przynależy do wioski, postanawia więc udać się po pomoc do wiedźmy. Uparta dziewczyna, której życie potoczyło się zupełnie nie tak jak planowała chce je wreszcie wziąć we własne ręce.
Także pozostali mieszkańcy wioski nie mają lekko, a podpowiem tylko, że Marta Krajewska, co już w sumie wiemy po tomie pierwszym, nie waha się uśmiercać bohaterów swych książek. Mam jednak wrażenie, że w drugim tomie Wilczej Doliny zginęło ich naprawdę wielu. Właściwie umiera tam chyba więcej ludzi niż się rodzi, to źle wróży dla przyrostu naturalnego wioski. Chociaż używanie słowa "ludzie" względem bohaterów tych książek nie jest szczególnie trafne, jak wiemy przecież w Wilczej Dolinie mieszka incognito kilka innych istot wiodących z pozoru ludzi żywot. Wracając do uśmiercania postaci, nie jest to moim zdaniem zła cecha. Dobrze, gdy w książce ktoś umiera, to dodaje jej autentyczności, charakteru i budzi w nas lęk o ulubione postacie, a taki lęk podsyca napięcie. Trzeba jednak umiejętnie zabijać bohaterów i Marta Krajewska radzi sobie z tym bez zarzutu.
Podoba mi się w "Zaszyj oczy wilkom", że podobnie jak w poprzednim tomie, nie ma jednego głównego bohatera. Venda jest właściwie najbliższa bycia najważniejszą postacią w powieści i to wokół niej kręcą się niemal wszystkie wątki, ale jednak nie do końca. Tak naprawdę Venda, ze względu na swoją profesję, jest swoistym centrum wioski, dlatego wmieszana jest w problemy innych mieszkańców doliny. Ale dużo czasu poświęcone jest także Atrze. Nie tylko zresztą uwaga czytelnika kieruje się ku niej, ale i parę dłuższych spojrzeń Wilkookiego!
"Zaszyj oczy wilkom" wydaje mi się dużo bardziej zaskakiwać niż pierwsza część. Sprawa z wilkołakiem naprawdę mnie zaskoczyła! A końcówka pewnie już każdego, kto czytał tę książkę wbiła w fotel. Tym trudniej będzie doczekać się trzeciej części!
Gorąco zachęcam was do lektury "Zaszyj oczy wilkom", no chyba, że nie ciekawi was kto był wilkołakiem, czy DaWerna i Atrę coś połączy, co się przydarzy Lusemu albo czy Vendzie uda się uratować wioskę.
Ja sama nie umiem się już doczekać kolejnej części, a z nieoficjalnych plotek wiem, że będzie mieć premierę już w przyszłym roku!

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2018/03/zaszyj-oczy-wilkom-marta-krajewska.html

Wracamy do Wilczej Doliny, małej położonej w górach wioski, której mieszkańcy wiodą z pozoru nudne i nieskomplikowane życie. Ale wiemy już doskonale, że to tylko pozory.
O ile nad pierwszym tomem rozpływałam się, że świetny, że wciągający, o tyle przy kontynuacji powiem, że... jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2018/03/uwieziona-w-bursztynie-diana-gabaldon.html

Jakby to było, porzucić własny świat, własne czasy i udać się w podróż w przeszłość? Czy wykorzystalibyście okazję by zmienić historię? I jak wielki wpływ na losy wielu może mieć jeden człowiek?
Zapewne te pytania natchnęły Dianę Gabaldon by napisać serię zapoczątkowaną bestsellerową "Obcą" i te same pytania dręczyły później setki jej czytelniczek i czytelników. Ja jednak czytając "Obcą" poczułam się nieco znużona i dość mocno rozczarowana. Spodziewałam się wielu intryg, zwrotów akcji, a tymczasem głównym wątkiem powieści były uczucia Claire i jej kwitnący romans z Jamiem. Nie, "kwitnący" to nieodpowiednie słowo, ale każdy kto czytał pierwszą część przygód Claire wie co mam na myśli. Opisy tego jak przystojny i pociągający był rudowłosy Jamie po prostu zanudziły mnie niemal na śmierć. Wiem, że dla wielu czytelniczek (i pewnie paru czytelników) to był spory atut książki, ale mnie osobiście Jamie nie urzekł.
Pomimo, że pierwszy tom nie urzekł mnie szczególnie to dałam się jednak namówić na przeczytanie kontynuacji. Może też dlatego, że i tak czekała na mnie na mojej półce. I muszę przyznać, że miło mnie zaskoczyła.
W drugiej części przygód Claire, główna bohaterka i jej szkocki mąż nie są już świeżo poślubionymi małżonkami. Przeszli już razem sporo i chociaż nadal często przez swoją upartość i trudne charaktery ścierają się ze sobą to jednak wątek ich związku schodzi już na dalsze tło. Claire i Jamie przede wszystkim starają się zapobiec powstaniu jakobitów by wielu szkotów ocalić od pewnej śmierci. Diana Gabaldon raczy nas wartką akcją, koleje losu głównych bohaterów zmieniają się w szalonym tempie. Jesteśmy w zatłoczonym porcie, na francuskim dworze, z wystawnymi ucztami i skomplikowaną etykietą, to znowu na paryskich ulicach, pełnym rzezimieszków, potem wracamy do zacisznej szkockiej posiadłości, jesteśmy na polach bitew, w obozach wojskowych. Akcja powieści dzieje się jednak również w dwóch czasach. Nim znów przeniesiemy się do 1745 roku, gdzie Jamie Fraser wraz z żoną udają się do Paryża, zobaczymy Claire Randall w roku 1968 gdy jako kobieta w kwiecie wieku odwiedza Szkocję wraz ze swoją rudowłosą córką Brianną. Na koniec powieści znów wracamy do wieku XX by poznać fakty, które zamykają wiele wątków w zaskakującym finale. Wielbiciele Geillis Duncan zdecydowanie nie powinni przerywać lektury po pierwszym tomie.
Trudno jest umiejscowić cykl "Obca" w jednym gatunku literackim. Wiem to także jako księgarz. Jeśli mi nie wierzycie sami przejdźcie się po kilku księgarniach i zauważcie na jak różnych działach można spotkać książki Diany Gabaldon. Czasem przy powieściach historycznych, czasem na fantastyce, bywa że na romansach, a najczęściej wymijająco stoi na dziale z literaturą obcą. W istocie nie ma jednego gatunku pod który można by z zupełną pewnością podpiąć przygody Claire. To jednak świadczy moim zdaniem o tym, że jest to dobra książka. Autorka nie boi się wychodzić poza ramy, nie chce być zaszufladkowana i pisze po prostu to na co ma ochotę. Drugi tom zdecydowanie jest jednak przede wszystkim powieścią przygodową, obyczajową i historyczną. Odnoszę wrażenie, że jest w nim mniej elementów fantasy i nielubianego przeze mnie romansu niż w pierwszym tomie. Dochodzą nawet elementy rodzinnej sagi. Ale jeśli miałabym zdecydować się konkretnie na jeden wątek, który dominuje w tej książce, to powiedziałabym, że jest to przygoda. "Uwięziona w Bursztynie" to przede wszystkim bardzo wartka akcja, która nie pozwala się oderwać od książki.
Oczywiście, książka ma też swoje mankamenty. I dla mnie są to przede wszystkim elementy romansu. Jak dla mnie autorka zbyt idealizuje Jamiego, wybranek głównej bohaterki ma wady, ale jednak zdecydowanie zbyt mało. Widzimy go wprawdzie oczami Claire, ale przecież są oni już ze sobą tak długo, że niemożliwe iż widziała ona w swoim mężu tego samego przystojnego rudowłosego szkota, z którym się ożeniła. Wątek romantyczny jest po prostu zbyt cukierkowy, a opisy erotyczne zbyt wyidealizowane i zbyt mało naturalistyczne. Autorka potrafi przecież opisywać ropiejące rany, śmierdzące rynsztoki, wszy i brud, ale gdy przychodzi do opisów erotycznych to niemal zawsze wszystko jest piękne i wspaniałe. Na dłuższą metę jest to nierealistyczne i biorąc pod uwagę, że na innych polach powieść obfituje w realizm to ta niekonsekwencja jest tym bardziej żenująca.
Zdecydowanie "Uwięziona w Bursztynie" jest dla mnie lepsza od poprzedniej części pod kątem fabularnym. Akcja nie toczy się już jedynie wokół głównych bohaterów. W pierwszej części rozczarowała mnie mała ilość intryg, spisków i wielkiej polityki. W drugiej części cała akcja opiera się głównie na tym. Zastanawiające jest też ciągle przewijające się pytanie: czy można zmienić bieg historii? Claire często boi się, że swoimi poczynaniami unicestwi istnienie Franka, męża, którego poślubiła w XX wieku. Czy ona i Jamie w ogóle są w stanie zmienić losy historii i ocalić kogokolwiek? Ciągle mierzymy się z tym pytaniem i zdaje się, że nie ma na nie odpowiedzi.
Podsumowując muszę przyznać, że Diana Gabaldon przekonała mnie do siebie kolejnym tomem serii "Obca". Teraz zdecydowanie mam ochotę poznać dalsze losy Claire Randall.
Najbardziej w książkach Diany Gabaldon podoba mi się jej sposób pisania. Autorka jest niezwykle drobiazgowa, jej opisy są bogate i pozwalają nam w pełni wczuć się w rozgrywające się na kartach powieści wydarzenia. Uważam, że jeśli potrafi się dobrze pisać, to nawet najdłuższy i najbardziej szczegółowy opis nie osłabi barwnego tempa akcji i "Uwięziona w bursztynie" jest na to świetnym dowodem. Przy tym autorka potrafi świetnie przedstawiać postacie. Bohaterowie, których poznajemy w cyklu "Obca" nie są papierowi. To ludzie z krwi i kości, pełni uczuć, doświadczeń, lęków, sekretów, emocji i pragnień. Każdy jest inny, nieszablonowy. Muszę też przyznać, że zaintrygował mnie wycinek historii opisany w tej książce. Słabo orientowałam się wcześniej w XVIII wiecznej Szkocji. Szkocję zresztą kojarzę jedynie od strony obecnego systemu politycznego (z racji studiów) i z ładnych widoczków (bo są naprawdę ładne). Diana Gabaldon jednak sprawiła że zachciało mi się zgłębić historię tego miejsca, a niesamowity walor, jeśli autorowi udaję się nakłonić swych czytelników by się czegoś nauczyli.
Tak więc "Uwięziona w bursztynie" wydaje mi się już o wiele lepsza od pierwszej części serii. Spędziłam przy niej kilka pełnych napięcia dni i zdecydowanie polecam osobą lubiącym przygodę i nie bojących się odrobiny intryg i historii. A tym, którzy po "Obcej" zdecydowali się zakończyć znajomość z prozą Gabaldon zdecydowanie polecam dać jej drugą szansę, zaręczam, że się nie zawiodą.

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2018/03/uwieziona-w-bursztynie-diana-gabaldon.html

Jakby to było, porzucić własny świat, własne czasy i udać się w podróż w przeszłość? Czy wykorzystalibyście okazję by zmienić historię? I jak wielki wpływ na losy wielu może mieć jeden człowiek?
Zapewne te pytania natchnęły Dianę Gabaldon by napisać serię zapoczątkowaną bestsellerową...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2018/02/na-skraju-zaamania-ba-paris.html

W "na skraju załamania" fabułę śledzimy z perspektywy głównej bohaterki. Cass męczą okropne wyrzuty sumienia, że nie pomogła nieznajomej kobiecie. Wyrzuty sumienia nasilają się, gdy okazuje się, że Cass jednak znała ofiarę morderstwa. Nauczycielkę zaczynają prześladować głuche telefony. Ktoś chce, by się bała. I Cass boi się, z dnia na dzień coraz bardziej. Dodatkowo okazuje się, że zaczyna szwankować jej pamięć.
Samotne dnie w pustym domu, głuche telefony, wyrzuty sumienia i coraz bardziej dziurawa pamięć. Z czasem Cass nie pamięta coraz więcej. Zapomina o spotkaniach ze znajomymi, o rzechach które mówiła, o kodzie do alarmu, o zamówionych zakupach. Z czasem nie potrafi nawet obsługiwać podstawowych urządzeń w domu. Zupełnie, jak kiedyś jej chora na demencję matka. Jedyne co wciąż tkwi w jej pamięci to kobieta siedząca w zaparkowanym w lesie samochodzie w deszczową noc. Tego obrazu i wyrzutów sumienia nie umią zagłuszyć nawet leki uspokajające, przepisane przez lekarza.
Cass uprzytamnia sobie, że osobą kryjącą się za głuchymi telefonami musi być ktoś, kogo zna. Kto jednak chce by się bała? Czy popada w obłęd gdy widzi w kuchni nóż, którym poderżnięto gardło kobiecie w lesie? Czy ten obłęd bierze się z demecji, tabletek, a może przyczyna jest zupełnie inna?
Cass znajduje się na skraju załamania, bo nie wie, czy może ufać własnemu umysłowi, temu co widziała, temu co zapamiętała. Czy może więc ufać komukolwiek innemu? Przyjacielowi, który sięw niej kocha? Mężowi, który się nią troskliwie opiekuje? Przyjaciółce, która się o nią martwi? Nowemu sąsiadowi, który wzbudza w niej niepokój? Kto z nich chce jej strachu?

To moje pierwsze spotkanie z B.A. Paris i muszę przyznać, że autorka ta potrafi budować trzymającą w napięciu narrację. "Na skraju załamania" łyknęłam w dwa wieczory, a pewnie byłby to jeden wieczór, gdybym nie musiała wstawać rano do pracy. Nie da się oderwać od tej książki, strony uciekają nam jedna za drugą a my ciągle jesteśmy głodni tego co dalej. Napięcie pojawia się już na samym początku i nie opada właściwie aż do końca, ciągle trzymając nas w nerwowym oczekiwaniu. Zakończenie zaskoczyło mnie, ale muszę przyznać, że w połowie je przewidziała, chociaż to nie zepsuło mi przyjemności z lektury. Nawet podejrzewając, kto prześladuje Cass Anderson i tak połykamy strony by dowiedzieć się czy na pewno, jak i po co. Jeśli więc chodzi o klimat książki to autorka spisała się genialnie. Książka naprawdę trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Gorzej jest jeśli chodzi o akcję.
W "Na skraju załamania" ciągle czekamy co się wydarzy, co będzie dalej. Ale właściwie przez większość książki nic się nie dzieje. Gdyby nie to, że czyta się ją bardzo szybko, to książka pewnie bardzo by nudziła. Dobrze, że B.A. Paris ma lekkie pióro i nie zarzuca czytelnika zbytnimi opisami, bo inaczej jej książki nie dałoby się przeczytać. Jeśli chodzi o zwroty akcji to w tej książce mamy ich dokładnie... jeden. Gdy Cass dowiaduje się całej prawdy. Jest to zdecydowanie za mało. Później właściwie nie dzieje się już nic zaskakującego.
Moim zdaniem błędem B.A. Paris jest to, że podrzuca czytelnikowi za mało tzw. fałszywych tropów. Czy właściwie w ogóle jakichś tropów. Można oczywiście uzasadnić te braki tym, że przecież przez większą część książki śledzimy fabułę z perspektywy niemal zupełnie przytępionej lekami kobiety, która nie zdaje sobie sprawy z tego jaki jest dzień. No ale jednak jak dla mnie Paris nie zadbała pod tym kątem o swoich czytelników, bo właściwie nie mamy zbyt wiele punktów zaczepienia, by zbudować sobie jakąś własną wersję zdarzeń. Czytelnik musi więc zgadywać zupełnie w ciemno, po prostu wybierając pomiędzy osobami, które Cass znała. No i niestety, każdy kto przeczytał w życiu choć jeden kryminał czy thriller bez problemu domyśli się kto jest "tym złym".
Podsumowując więc, Paris świetnie radzi sobie z budowaniem napięcia i w zasadzie nic więcej. Z akcją jest u niej raczej średnio, a i z gatunkiem jakim jest thriller autorka radzi sobie średnio. Jej książki to właściwie pełne napięcia dramaty obyczajowe z maleńką nutką kryminału.
Jeśli chodzi o thrillery psychologiczne to moim osobistym zwycięzcą tego gatunku nadal pozostają "Bliźnięta z lodu".
Na zakończenie jednak dodam, że "Na skraju załamania" nie jest złą książką. Spędziłam przy niej dwa miłe wieczory i nie żałuję swojego wyboru. Nie jest to jednak książka, którą będę przeżywać miesiącami, o której opowiadać będę znajomym, czy do której wracać będę po latach. Ot po prostu dobry sposób na zabicie czasu i alternatywa od oglądania seriali na netflixie.

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2018/02/na-skraju-zaamania-ba-paris.html

W "na skraju załamania" fabułę śledzimy z perspektywy głównej bohaterki. Cass męczą okropne wyrzuty sumienia, że nie pomogła nieznajomej kobiecie. Wyrzuty sumienia nasilają się, gdy okazuje się, że Cass jednak znała ofiarę morderstwa. Nauczycielkę zaczynają prześladować głuche telefony. Ktoś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2018/01/idz-i-czekaj-mrozow.html

W "Idź i czekaj mrozów" poznajemy Vendę, przybraną córkę opiekuna wioski. Gdy opiekun ginie wieśniacy chcą by to ona stała się nową opiekunką, żerczynią, obrończynią wioski. To zadanie bardzo odpowiedzialne i niebezpieczne, zwłaszcza, że wioska znów staje się zagrożona. Wieśniaków dręczą tajemnicze choroby, nocami coś rozszarpuje śmiałków, którzy zaryzykują wyjście z domu po zmroku, dziwne stwory nawiedzają wieś. Również i samej Vendzie jeden z tych stworów nie daje spokoju. Jak ma rozumieć, że ostatni z rasy wilkarów postanawia wziąć ją pod ochronę? Czego może chcieć? Wiele dylematów staje przed młodą Vendą. Czy zostanie żerczynią? Czy uwolni się od groźnego wilkara? I czy w nadchodzące rusalia znajdzie sobie męża, który pomoże jej w gospodarstwie?

Książka tchnie ludowym, sielskim klimatem, ale pełno jest też w niej słowiańskich (i nie tylko) demonów. Opowiada o trudnych życiowych wyborach, o samotności, pragnieniu miłości, walce o przetrwanie, świętości tradycji i obowiązku. Napisana jest lekkim językiem i ma w sobie magię, która wciąga od pierwszych stron.
Wilczą Dolinę oprócz Vendy zamieszkuje mnóstwo frapujących postaci. Mamy piękną i zarozumiałą wieśniaczkę Atrę, która... no mówiąc kolokwialnie lubi puszczać się na cmentarzu wyklętych (zupełnie nie przesadzam, sprawdźcie sami), co ma dość nieszczęśliwe i mroczne zakończenie. Przyjaciółką Vendy jest Jada, której koleje miłosne miejscami zadziwiają. W wiosce mieszka też Wilnio, gospodyni idealna, żona Kostjana i matka dziewczynki o dość nietypowych zdolnościach. O wilkarze DaWernie, który z nieznanych powodów uczepił się Vendy już pisałam, ale oprócz niego w pobliżu wioski mieszka też dość wredna i wygadana wiedźma, do której wieśniacy chodzą, gdy zwykłe ziółka od opiekuna nie pomagają na ich schorzenia. To tylko niektóre z ciekawszych postaci. Nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów, by nie psuć wam wspaniałej lektory jaką gwarantuje powieść Marty Krajewskiej.
Powieść opatrzona jest też pięknymi ilustracjami Małgorzaty Lewandowskiej. Podkreślają one klimat tej powieści.
Muszę przyznać, że powieść ta nie jest może szczególnie zaskakująca. Miejscami jesteśmy nieco wyprowadzeni z równowagi, miejscami mocno zadziwieni i skonfundowani, ale nie jest to raczej książka z tych, które odkłada się by pozbierać myśli, które powodują szybsze bicie serca i zamęt w głowie. Jednak przy "Idź i czekaj mrozów" uśmiałam się miejscami do łez, a i miejscami była mocno wzruszająca. Myślę, że książka ta wywołuje wystarczająco dużo emocji w czytelniku, by można ją było nazwać rewelacyjną.
Gorąco wam polecam tę pozycję! A jeśli ja miałabym wskazać swoją ulubiona postać to, eh... chyba byłaby to wiedźma spod lasu. Tak już chyba mam, że wredne staruchy parające się czarną magią zawsze wzbudzają we mnie sympatię.

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2018/01/idz-i-czekaj-mrozow.html

W "Idź i czekaj mrozów" poznajemy Vendę, przybraną córkę opiekuna wioski. Gdy opiekun ginie wieśniacy chcą by to ona stała się nową opiekunką, żerczynią, obrończynią wioski. To zadanie bardzo odpowiedzialne i niebezpieczne, zwłaszcza, że wioska znów staje się zagrożona. Wieśniaków dręczą tajemnicze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2017/12/czarownica.html

Gdy społeczeństwem wstrząsa straszna zbrodnia, ludzie chcą znaleźć winnego, który poniesie karę. To ich uspokaja, daje poczucie bezpieczeństwa. Czasem jednak chcą tego aż za bardzo.
Łatwo jest osądzać. Trudniej jest obalić to, w co wszyscy uwierzyli.

Pewnego spokojnego ciepłego dnia ginie czteroletnia dziewczynka, która była tego dnia pod opieką dwóch starszych dziewczyn: Marii i Helen. Nastolatki przyznają się do morderstwa i choć później odwołują swoje zeznania to zostają uznane za morderczynie. Przez sąd, ale przede wszystkim przez społeczeństwo.
Od tamtej chwili muszą żyć z piętnem. Jedna z nich wyrusza w świat i wykorzystuje swoją historię do rozwoju kariery aktorskiej, druga zamieszkuje w Fjällbace, gdzie każdego dnia pokutuje za zbrodnie, której, jak sama mówi, nie popełniła.
Trzydzieści lat później z farmy nieopodal Fjällbacki znów ginie czteroletnia dziewczynka. Wszystko wydaje się tak podobne. Czy i morderca był ten sam? Czy ma to związek z tym, że Marie, jedna z nastolatek oskarżonych o morderstwo, wraca właśnie po latach do Fjällbacki, by kręcić film o Ingrid Bergman? Czy Marie i Helen znów zabiły?
Ludzie z łatwością wskazują sprawców. Obwiniają mieszkańców znajdującego się w okolicy ośrodka dla uchodźców z Syrii. Obcy są idealnym kozłem ofiarnym. Społeczność Fjällbacki jest pewna, kto skrzywdził małą Linnee, ale Patrik Hedström i jego koledzy z komisariatu w Tanumshede nie są tego tak pewni. Sprawa jest bardziej skomplikowana, niż się ludziom wydaje, to jest jedyne, czego można być pewnym.

Ale tak łatwo jest oceniać, sądzić i wskazywać winnych. To jak polowanie na czarownice. Obwiniamy kogoś, by czuć się bezpiecznie, by umniejszyć własne przewinienia, by czuć, że panuje porządek.
Zapominamy jednak o tym, że wtedy prawdziwy sprawca pozostaje na wolności.

Camilla Läckberg znów zabiera nas do malowniczej i pełnej zbrodni szwedzkiej prowincji. Oczywiście pełna zbrodni jest ona raczej tylko w powieściach Läckberg i jest to dość częsty i zrozumiały zarzut wobec pisarki. Ale uzmysłówmy sobie, że nie intrygowała by nas tak samo saga kryminalna, której akcja działa by się co i rusz w innej części Szwecji, czy w ogóle świata. Fjällbacka jest nam już dobrze znana i właściwie po tylu tomach sagi czujemy się tam już niemal jak w domu. Musimy więc przymknąć oko na to, że jest ona swoistym Szwedzkim Sandomierzem (miasteczkiem z pewnego polskiego serialu, które według scenarzystów miało bodajże większą ilość zbrodni niż mieszkańców).
Spotykamy się znów z Eriką Falck i Patrikiem Hedströmem, a także całą resztą dobrze nam już znanych postaci z Fjällbacki. Samo to sprawia, że chce się czytać tę powieść. Uważam, że "Sagę o Fjällbace" trzeba czytać po kolei, nie można po prostu sięgnąć po któryś tom ze środka, to psuje całą przyjemność z czytania. Nie wyobrażam sobie więc, że ktoś, kto nie czytał żadnej części zastanawia się nad "Czarownicą". Takim osobom polecam zabrać się za "Księżniczkę z Lodu". "Saga o Fjällbace" to ścisła całość. I chociaż każdy tom opowiada o innym dochodzeniu, to jednak losy głównych bohaterów, które toczą się we wszystkich tomach, są u Läckberg na tyle ważne, że nie można czytać tomów sagi oddzielnie i zrozumieć z nich wszystko. Czasem dalsze losy Anny, Martina Mollina, Melberga czy innych frapują nas bardziej niż toczące się postępowanie w sprawie zbrodni.

"Czarownica" wydaje mi się jedną z lepszych książek w sadze. Na pewno jest dużo lepsza niż jej poprzedniczka. Właściwie to ciężko mi powiedzieć, dlaczego "Pogromca lwów" nie przypadł mi do gustu, jest to chyba bardzo subiektywne odczucie, ale uważam, że nie miał on tej iskry co inne tomy. "Czarownica" zdecydowanie ma iskrę. No i zaskakujące zakończenie. O ile w poprzedniej części właściwie od razu można było wytypować morderce o tyle w dziesiątym tomie nie mogłam na to wpaść zupełnie. Poza tym jest tyle innych wątków, które rozpraszają naszą uwagę i trzymają nas w niepewności, że "Czarownicę" czyta się naprawdę z zapartym tchem.

Oczywiście moja ocena jest trochę szyta na miarę Läckberg, bo jeśli miałabym ocenić jej książki w porównaniu z innymi kryminałami to będzie to ocena raczej średnia. Może się to wydawać dziwne, bo przyznaję też, że jestem fanką autorki. Ale to, że lubię czyjeś książki, nie znaczy, że jestem ślepa na mankamenty.
Dziesiąty tom "Sagi o Fjällbace" obfituje w typowe dla Läckberg mankamenty w stopniu, powiedziałabym, średnim. Oczywiście Erika Falck swoim intelektem, z którym powinna już dawno sama zostać szefem policji, jak zwykle irytująco wtrąca się w prowadzone dochodzenie. Chociaż, muszę przyznać, w tym tomie nie robi tego aż tak natarczywie jak w poprzednich i właściwie tylko za wyraźną zgodą, czy wręcz prośbą ze strony policji. Tak więc wskaźnik irytującej Eriki jest w tym tomie raczej niski.
Wysoki jest za to wskaźnik przerysowania postaci Melberga. Mnie osobiście nudzi już to jak jego osoba ciągle utrudnia dochodzenia z zamiarem zrobienia wszystkiego po swojemu. O ile dotychczas Melberg był pocieszny o tyle w "Czarownicy" jest już po prostu nudny. Wątek z uchodźcami jest jak dla mnie trochę naiwny. Wiem, że Läckberg chciała swoją książką pokazać ludziom, że zbyt łatwo oceniają obcych negatywnie i w ogóle wykazała się odwagą za poruszenie tego tematu, ale jak dla mnie był on lekko naiwny. Wiem, że Läckberg potrafi być dużo bardziej relatywna, tutaj się o to nie pokusiła.
No oczywiście są też stałe wątki w postaci wścibskiej, ale dobrodusznej teściowej, dzieci i kwestii wychowania oraz ciąż (właściwe to od kilku tomów chyba ciągle ktoś jest w ciąży).

Läckberg jest zdecydowanie w dobrej formie, może nie tak dobrej jak przy pierwszych trzech tomach, ale na pewno w lepszej niż przy ostatniej książce. Osobiście będę z zapartym tchem czekała na ciąg dalszy. Mam nadzieję, że już niedługo Läckberg poczęstuje nas jedenastym tomem, no i było by miło, gdyby w Fjällbace przestały ginąć niemal wyłącznie dzieci i kobiety.

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2017/12/czarownica.html

Gdy społeczeństwem wstrząsa straszna zbrodnia, ludzie chcą znaleźć winnego, który poniesie karę. To ich uspokaja, daje poczucie bezpieczeństwa. Czasem jednak chcą tego aż za bardzo.
Łatwo jest osądzać. Trudniej jest obalić to, w co wszyscy uwierzyli.

Pewnego spokojnego ciepłego dnia ginie czteroletnia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2017/12/harda.html

Ile razy czytając książki Gregory lub Gortnera przychodziła mi do głowy myśl, a gdyby ktoś z taką wyobraźnią i rozmachem opisywał historię Polski, przecież mamy w naszej historii wydarzenia i postacie czasem, mam wrażenie, o wiele bardziej intrygujące. I oto Elżbieta Cherezińska ziściła te moje ciche marzenia, postanowiła sięgnąć wgłąb naszej historii, by stworzyć powieść tak niesamowitą, że nie można się oderwać od czytania.

Kobiety w naszej najwcześniejszej historii nie miały zbyt wiele szczęścia. Chociaż po prawdzie, nigdzie nie miały go zbyt wiele. Kronikarze milczeli o nich, skrybowie pomijali w drzewach genealogicznych. W rezultacie dzisiaj niewiele o nich wiemy, lub mamy informacje niepełne, a czasem nawet sprzeczne.
Tak jest też z córką Mieszka I, Świętosławą. Jeśli zechcemy zapuścić się w odmęty internetu lub zasoby biblioteczne to spotkamy się z niezbyt rozbudowaną bliografią i kilkoma teoriami, z których jedna mówi, że to co wiemy o Świętosławie to w rzeczywistości fakty z życia kilku kobiet, a inna teoria mówi wręcz, że taka kobieta nigdy nie istniała.
Poprzestańmy jednak na tym, że zdecydowana większość historyków zgadza się co do tego, że Świętosława żyła naprawdę, była córką Mieszka I i spotkało ją to, co spotkało. Nie chcę zdradzać wam jej losów i odradzam wam doszkalanie się z historii piastów zanim przeczytacie "Hardą"! Zostawcie sobie sprawdzenie faktów na później. W każdym razie to z czego zaczerpnęła Elżbieta Cherezińska jest chyba najbliższe prawdy o córce Mieszka, jednak nie jest tego zbyt wiele. Dla historyków Świętosława jest nadal postacią tajemniczą. Znamy kilka faktów z jej życia, zachowało się też w różnych listach i kronikach kilka "plotek" na jej temat. No ale jak wiemy dawniej kronikarze raczej nie kierowali się etyką dziennikarską i nie rzadko celowo oczerniali lub wychwalali dane osoby, bo tak było po prostu w danej chwili dobrze widziane.
Jak więc opisać osobę o której ma się tak niewiele w dodatku niepewnych informacji? Cóż, Elżbieta Cherezińska jak widać wie doskonale jak to zrobić, bo jej powieść ma nie tylko realistyczną bohaterkę, ale także jest wciągająca, barwna, pełna detali i porywającej akcji.
"Harda" nie przynudza, czyta się ją jak dobrze wymyśloną powieść, tymczasem autorka czasem wręcz zadziwiająco ściśle trzyma się faktów historycznych, jakie znamy. Jednak tym co jest w "Hardej" najbardziej frapujące, to właśnie tytułowa Harda, czyli Świętosława.

Stworzenie postaci, która będzie realistyczna, pełna emocji, przykuwająca uwagę jest niezwykle trudne, a dowodem na to jest fakt, jak wielu autorom się to nie udaje. Jednak odtworzenie na kartach powieści postaci, która naprawdę żyła, w dodatku w oparciu o tak nikłe dane jest już zadaniem wymagającym nie lada wyobraźni i wyczucia. Odnoszę jednak wrażenie, że Elżbieta Cherezińska poradziła sobie z tym wyzwaniem. Świętosława jest niezwykle realistyczna, wierzę, że nie odbiega to zbyt daleko od tego, jaka była naprawdę. To odważna, pełna życia i nieco nieokrzesana kobieta, która musiała stawić czoła niejednemu wyzwaniu.

W czasach, w których żyła, synowie służyli do prowadzenia wojen, a córki, do zawierania pokoju. Szanowała swojego ojca, chociaż wiedziała, że pewnego dnia zawrze sojusz, którego ona będzie gwarantem, a wtedy będzie musiała opuścić swój dom, ojczyznę i tych, których kocha. Nie wie jednak jak wiele przeciwności spotka ją w życiu, choć przeczuwa, że nie będzie łatwo. Macocha chełpi się swoją władzą nad jej ukochanym ojcem, co nie podoba się zarówno Świętosławie, jak i jej bratu. Czy znienawidzona Oda jest zagrożeniem dla ich pozycji w dynastii? Jaka przyszłość czeka Świętosławę na dworze męża, i w jakim języku będzie odtąd mówiła?
Gdy te myśli zaprzątają głowę młodej Świętosławie na jej drodze niespotykanie staje mężczyzna, w którym się zakochuje. Przyszła królowa musi podejmować wszystkie decyzje na chłodno. Czy zdoła to zrobić gdy jej serce kocha tak gorąco, a ten, którego obdarza tym uczuciem jest władcą obcego państwa?

Jeśli nie stronicie od powieści historycznych, to gorąco polecam wam "Hardę". Jest to świetnie napisana, pełna dopracowanych detali, wartkiej akcji i krwistych postaci powieść. Główna bohaterka oczaruje was tak, że zechcecie szybko sięgnąć po kontynuację.
Zapewne można by zarzucić autorce zbytnią wyobraźnię w kilku kwestiach, przypominam jednak, że faktów historycznych o życiu Świętosławy jest naprawdę niewiele i moim zdaniem autorka zrobiła wszystko co mogła, by jej bohaterka była jak najbardziej prawdziwa. Jednak domeną autorów powieści historycznych jest wypełnianie luk w faktach własnymi wyobrażeniami, bez tego nie da się stworzyć ciekawej powieści. Osobiście uważam, że "Harda" jest dziełem wybitnym. Wreszcie ktoś z temperamentem pisze o naszej historii. Z miłą chęcią sięgnę po inne książki tej autorki.

http://szatanwodkaksiazki.blogspot.com/2017/12/harda.html

Ile razy czytając książki Gregory lub Gortnera przychodziła mi do głowy myśl, a gdyby ktoś z taką wyobraźnią i rozmachem opisywał historię Polski, przecież mamy w naszej historii wydarzenia i postacie czasem, mam wrażenie, o wiele bardziej intrygujące. I oto Elżbieta Cherezińska ziściła te moje ciche marzenia,...

więcej Pokaż mimo to