-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2012-03-08
2012-04-04
Czasami mówi się, że miłość może być tuż obok nas, a my możemy mijać ją codziennie i po prostu jaj nie zauważać. Coś takiego zdarzyło mi się z tą książką. Kupiona przy okazji na targach książki, a następnie rzucona w kąt, czekała na swoją kolej niemal dwa lata. Dzisiaj przeklinam moją ślepotę, bo to jedna z najpiękniejszych książek jakie kiedykolwiek… a może najpiękniejsza?
To skrzynia pełna skarbów, oddająca zarówno bogactwo życia jak i ludzkiej wyobraźni. Są tu starożytne baśnie i legendy, w których ludzie mierzą się z demonami, dywany latają (a ja mam słabość do latających dywanów), biedacy stają się królami a królowie nędzarzami. Są tu historie rodzinne dawne i współczesne, z czasów wojny i pokoju, z małych wiosek, gdzie żyją krewni i dalekiej emigracji. To życie we wszystkich jego przejawach i odcieniach opowiedziane w iście mistrzowski sposób.
Sztuka opowiadania to istota tej książki. To jej treść i forma. Rabih Alameddine pisze o hakawati mistrzach opowieści i sam jest takim mistrzem. Hakawati, gawędziarze, baje wędrowali niegdyś po Bliskim Wschodzie. Jak greccy rapsodowie zatrzymywali się w miastach i miasteczkach, aby opowiadać historie, a opowieść mogła snuć się nawet wiele tygodni. Ludzie zbierali się, aby słuchać kolejnych odcinków serialu, a gawędziarze, jak to artyści, konkurowali między sobą doprowadzając swoje historie do perfekcji. To obrazy z odległego świata – bez telewizji, a nawet bez słowa pisanego, ale za to z wyobraźnią dzierżącą cesarskie insygnia.
Okruchy tego świata wciąż jeszcze istnieją. Mój iracki przyjaciel wspomina, że kiedy był dzieckiem, ojciec opowiadał mu i jego rodzeństwu, hekayat – baśnie ciągnące się wiele dni. Dzieci nie trzeba było zapędzać do łóżek – kładły się wcześnie, bo cały dzień czekały na ciąg dalszy opowieści. Tak jest z tą książką. Chciałoby się wyjść wcześniej z pracy, by powrócić do opowieści. A oba jej wątki: i ten baśniowy, starożytny i ten współczesny, realistyczny konkurują ze sobą jak dwa wyścigowe konie – równie wciągające, równie pasjonujące i bystre. Zabiegają sobie drogę, by jeszcze bardziej podsycić ciekawość czytelnika.(...)
idg
Całość recenzji można przeczytać na blogu Kawiarnia Księżyc: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/04/03/rabih-alameddine-hakawati-mistrz-opowiesci/
Czasami mówi się, że miłość może być tuż obok nas, a my możemy mijać ją codziennie i po prostu jaj nie zauważać. Coś takiego zdarzyło mi się z tą książką. Kupiona przy okazji na targach książki, a następnie rzucona w kąt, czekała na swoją kolej niemal dwa lata. Dzisiaj przeklinam moją ślepotę, bo to jedna z najpiękniejszych książek jakie kiedykolwiek… a może...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-03-29
Zachar Prilepin jest nie tylko piekielnie zdolnym pisarzem. On sam był żołnierzem, brał udział w wojnie w Czeczenii. I pokazuje wojnę z punktu widzenia żołnierza, w jej nagiej, ohydnej i brutalnej prawdzie. Bez romantycznych ozdobników, bez mitologii bohaterstwa i ideologicznego bełkotu. Żołnierz musi wykonać zadanie, a przede wszystkim musi- a raczej chce – przetrwać.
Instynkt przetrwania w warunkach ekstremalnego zagrożenia i totalnego chaosu określa żołnierza, odkrywa prawdę o nim. I ta prawda jest smutna, przerażająca, brutalna. Można zabijać niewinnych cywilów, jeśli jest choćby cień podejrzenia (a jest zawsze), można się zesrać ze strachu, albo upić, ale na pewno nie prowadzi się tych rozważań moralnych, na które mogą sobie pozwolić etycy w swoich gabinetach, czy na konferencjach, czy gdziekolwiek się znajdują.
Na wojnie można się czegoś o sobie dowiedzieć: gdzie leży nasza siła, a gdzie słabość (i pewnie nie tam, gdzie przypuszczaliśmy), ale przede wszystkim można zginąć, można zostać kaleką. Można się bardzo zmienić.
O tym wszystkim Prilepin opowiada ze szczerością, na którą można sobie pozwolić tylko w powieści. Auror jest człowiekiem z ogromnym poczuciem humoru i dystansem do siebie – i to również daje się odczytać w tej książce.
idg
Całość recenzji można przeczytać w Kawiarni Księżyc: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/03/28/zachar-prilepin-patologie/
Zachar Prilepin jest nie tylko piekielnie zdolnym pisarzem. On sam był żołnierzem, brał udział w wojnie w Czeczenii. I pokazuje wojnę z punktu widzenia żołnierza, w jej nagiej, ohydnej i brutalnej prawdzie. Bez romantycznych ozdobników, bez mitologii bohaterstwa i ideologicznego bełkotu. Żołnierz musi wykonać zadanie, a przede wszystkim musi- a raczej chce –...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-04-18
Montefiore jest prawdziwym znawcą epoki stalinowskiej i niezwykle utalentowanym pisarzem. „Saszeńka” opisuje losy młodej bolszewiczki z dobrego domu, zarówno jej perypetie do rewolucji jak i karierę w czasach stalinowskich. Nie sposób przy tym nie dostrzec pewnych analogii z życiorysem Nadieżdy Alliłujewej (żony Stalina), zresztą podobnych historii i życiorysów było zapewne więcej.
Perfekcyjnie odmalowany obraz czasów, doskonała analiza mentalności różnych grup społecznych i wartka akcja – czegóż można chcieć więcej? Montefiore daje więcej. Fabuła zawiera w sobie niespodziankę (pozwolę sobie jej nie zdradzać) – autor posłużył się konstrukcją, która sprawia, że akcja jest nieprzewidywalna.
Książka napisana jest w sposób porywający, polecam czytać w wigilię dnia wolnego – inaczej szanse, że zarwiecie noc i w pracy zjawicie się półprzytomni są ogromne.
idg
Całość recenzji można przeczytać tu: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/04/18/simon-montefiore-saszenka/
Montefiore jest prawdziwym znawcą epoki stalinowskiej i niezwykle utalentowanym pisarzem. „Saszeńka” opisuje losy młodej bolszewiczki z dobrego domu, zarówno jej perypetie do rewolucji jak i karierę w czasach stalinowskich. Nie sposób przy tym nie dostrzec pewnych analogii z życiorysem Nadieżdy Alliłujewej (żony Stalina), zresztą podobnych historii i życiorysów było zapewne...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-05-26
Lektura „Nowego wspaniałego Iraku” skłoniła mnie do refleksji nad tym, jakim właściwie językiem powinno się pisać o krajach nękanych wojnami, niepokojami i nędzą. Czy dowcipkowanie jest na miejscu? Czy suchy styl sprawozdawczy jest na miejscu? Czy rozdzieranie szat jest na miejscu?
Możliwe, że każdy styl jest odpowiedni, trzeba tylko czytać więcej książek, aby uzyskać szerszy obraz, poznać więcej punktów widzenia i nie brać maniery literackiej za lustrzane odbicie rzeczywistości. Zawadzki sprawił, że chcę zwrócić uwagę na kilka książek spoza nurtu, który nazywam „męską szkołą reportażu”. Przedstawiciele „męskiej szkoły reportażu” są odważni, jadą do ogarniętego zamieszkami kraju, studiują sytuację polityczną, rozpoznają najważniejsze ze zwalczających się frakcji i starają się dotrzeć do ich przywódców, aby przeprowadzić wywiady. Często trzymają się blisko wojskowych. Od tłumaczy i taksówkarzy dowiadują się nieco o życiu ludności. Czasami zdarzy się, że żona któregoś z przewodników poda im herbatę – może to spowodować, że jakiś akapit zostanie poświęcony płci pięknej. Później wracają do Interkontinentalu, piją Whiskey i piszą naprawdę dobre książki, które doskonale się czyta.
Petry Prochazkovej nie czyta się z przyjemnością. „Ani życie, ani wojna” nie jest książką, którą można połknąć w jedną noc, chociaż nie jest to tomiszcze pokaźnych rozmiarów. Dawki mogą być różne. Dla mnie dwie strony dziennie okazały się maksymalną możliwą.
Petra Prochazkova rozmawiała z kobietami w zniszczonej wojną Czeczenii. Poznała ich życie: od najbardziej palących problemów po bolączki zupełnie intymne, od marzeń po bezpowrotnie stracone nadzieje, od dramatycznych wydarzeń wojennych po beznadzieję powojennej rzeczywistości. Dowiedziała się tego, czego żaden reporter-mężczyzna w Czeczenii by się nie dowiedział. Weszła do domów i pokazała prawdziwe życie. A prawdziwe życie to nie Basajew, Radujew i Dudajew. A przynajmniej nie tylko. Życie to także Tamara, Kalimat, Zoja…
Prochazkova opisuje rzeczy naprawdę dramatyczne i nie pozwala sobie na dowcipkowanie. Dla niej, bohaterowie książki nie są tylko obiektami, które się opisuje i o których się zapomina.
Czy jest mniej odważna niż przedstawiciele „męskiej szkoły reportażu”? Była w Groznym, gdy miasto było bombardowane, zgłosiła się na wymianę za zakładników wziętych ze szpitala. Nie tylko opisywała to, co dzieje się w Czeczenii, żyła z tymi ludźmi i pomagała im. Zrezygnowała z kariery, aby prowadzić w Groznym sierociniec. Za swoją działalność spotkała się z szykanami, zabroniono jej przebywania na terytorium Federacji Rosyjskiej przez kilka lat.
I nie. Perta Prochazkova nie dowcipkuje w swojej książce.
Idg
Całość recenzji: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/05/21/petra-prochazkova-ani-zycie-ani-wojna/
Lektura „Nowego wspaniałego Iraku” skłoniła mnie do refleksji nad tym, jakim właściwie językiem powinno się pisać o krajach nękanych wojnami, niepokojami i nędzą. Czy dowcipkowanie jest na miejscu? Czy suchy styl sprawozdawczy jest na miejscu? Czy rozdzieranie szat jest na miejscu?
Możliwe, że każdy styl jest odpowiedni, trzeba tylko czytać więcej książek, aby uzyskać...
2012-03-21
Sympatyczna i pełna humoru opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. Tahir Shah decyduje się na to, o czym marzy wielu mieszkańców wielkich miast w wysokorozwiniętych krajach. Na ucieczkę. Kupuje dom w Maroku i przenosi się tam z rodziną.
Dom Kalifa to dom nie byle jaki. Ogromny, zdewastowany, pełen tajemnic. Ma swoją historię i swoich mieszkańców – Tahir przejmuje go w pakiecie z dozorcami i całą armią dżinów. To dom, do którego nie można się ot tak wprowadzić. Nie wystarczy go kupić , aby nim zawładnąć. Trzeba go najpierw poznać, oswoić, okiełznać. Ten skomplikowany proces oswajania, zasiedlania domu odpowiada równie złożonemu procesowi zrozumienia i zadomowienia się w innej kulturze. Tahir uświadamia nam, że to nie tylko my poszukujemy i wybieramy miejsce, które nam się podoba. To miejsce musi również zaakceptować nas. A racjonalnemu człowiekowi Zachodu może być szczególnie trudno odnaleźć się w świecie, gdzie wciąż żywe są prastare tradycje.
Tahir Shah ma jednak w rękawie asa. Czy to ze względu na swój charakter, czy też z racji pochodzenia (w jego żyłach płynie krew afgańska, szkocka i hinduska) nie traktuje tradycyjnej kultury słabiej rozwiniętego kraju z wyższością tak częstą u zachodnich autorów. Tahir Shah bywa rozdrażniony, zdesperowany i zapędzony w kozi róg, ale udaje mu się uniknąć tej chorobliwej maniery, która czasem przejawia się otwartą pogardą a czasem protekcjonalnym pobłażaniem, i której masowo ulegają zarówno reporterzy jak i beletryści.
Całą recenzję można przeczytać w Kawiarni Księżyc:
http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/03/19/tahir-shah-dom-kalifa/
Sympatyczna i pełna humoru opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. Tahir Shah decyduje się na to, o czym marzy wielu mieszkańców wielkich miast w wysokorozwiniętych krajach. Na ucieczkę. Kupuje dom w Maroku i przenosi się tam z rodziną.
Dom Kalifa to dom nie byle jaki. Ogromny, zdewastowany, pełen tajemnic. Ma swoją historię i swoich mieszkańców – Tahir przejmuje...
2012-07-03
To książka piękna w treści i formie. Możemy dowiedzieć się z niej czegoś nowego o miłości, seksualności i sztuce. O poszukiwaniu własnej tożsamości. O wszystkich tych rzeczach napisano już setki dobrych i złych książek, ale Ebershoffowi udało się ująć temat świeżo i niebanalnie. Opowiada o miłości, ale nie o tej rozhisteryzowanej z taniego romansu, mówiącej „musisz być mój”.
Niezwykły związek Einara i Grety odkrywa bardziej subtelne oblicze uczucia od wieków niemiłosiernie trywializowanego przez autorów i nie tylko. Miłość to nie chęć zawładnięcia drugą osobą, to nie sceny namiętności, to nie dzika zazdrość ani obezwładniająca tęsknota. To nie podziw dla męskiej siły i napiętych mięśni. A przynajmniej nie tylko. Miłość to wsparcie, zrozumienie, pomoc w odkrywaniu ja ukochanej osoby, bez względu na to, co myślą inni i nawet za cenę utraty tego, kto jest dla nas najdroższy.
„Dziewczyna z portretu” to także książka o roli sztuki, pomagające nam zrozumieć siebie samych i zrozumieć innych. Sztuka może zawierać w sobie prawdę niedostępną w żaden inny sposób. Wyprzedza nasze poznanie, przetwarza i kształtuje rzeczywistość. Einar przeistacza się w kobietę najpierw na płótnie. To tam, jako dziewczyna z portretu, zostaje zaakceptowany i podziwiany, chociaż realny świat wciąż postrzega go jako dziwadło.
Nie chcę jedna wprowadzać czytelnika w błąd – nie myślcie, że Ebershoff nadaje jednoznaczne odpowiedzi, że ułożył naiwną historyjkę na modny temat LGBT i zwalnia czytelnika z myślenia. To może być najpiękniejsza historia miłosna wszech czasów, ale… niewykluczone, że Greta wykorzystuje Einara, aby zrobić karierę. Możliwe, że Einar to nieczuły egoista.
Treści odpowiada styl – książka napisana jest starannie, doskonale skomponowana, a eleganckim język oddaje i ducha epoki i artystyczną atmosferę środowiska, w którym rozgrywa się akcja.
Davida Ebershoffa zainspirowała historia, która wydarzyła się naprawdę. Wegenerowie byli malarzami. Einar to pierwsza na świecie osoba , która została poddana operacji zmiany płci. Zmarł jako Lili Elbe. Jak zaznacza sam autor „Dziewczyna z portretu” to nie jest książka biograficzna. Ebershoff nie dokumentuje, nie kolekcjonuje faktów. Tworzy. Bo prawda artysty może czasami przewyższać rzeczywistość.
idg
Więcej na blogu Kawiarnia Księżyc: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/06/12/david-ebershoff-dziewczyna-z-portretu/
To książka piękna w treści i formie. Możemy dowiedzieć się z niej czegoś nowego o miłości, seksualności i sztuce. O poszukiwaniu własnej tożsamości. O wszystkich tych rzeczach napisano już setki dobrych i złych książek, ale Ebershoffowi udało się ująć temat świeżo i niebanalnie. Opowiada o miłości, ale nie o tej rozhisteryzowanej z taniego romansu, mówiącej „musisz być...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-03-14
Hitler otrzymał więcej listów od wielbicielek niż Mick Jagger i Beatlesi razem wzięci. Cóż takiego mają w sobie mężczyźni trzymający władzę? Diane Ducret rozpina złocone guziki, ściąga z władców mundury z epoletami i zrywa propagandowe maski. Pokazuje ich nagich. W sypialniach, na daczach, w hotelach. Obnaża ich kompleksy, śmieszności, obsesje.
Książki obiecujące pikantne szczegóły z intymnego życia znanych postaci nie potrzebują specjalnej reklamy – zawsze będą budzić zainteresowanie. Pozostaje pytanie dlaczego? Czego w nich szukamy i czy to otrzymujemy?
Mnie najbardziej interesowało proste pytanie: co one w nich widziały? Co zwyczajna kobieta widzi w mężczyźnie, który stał się ikoną zła, symbolem upadku ludzkości? Czy zakochane dziewczyny widzą tylko dobro, czy też sercem dyktatora może zawładnąć jedynie przebiegła i łasa na na zaszczyty lisica?
„Kobiety dyktatorów” dają tylko zdawkową odpowiedź na te pytania. Z bardzo prostej przyczyny – Ducret opisuje ośmiu dyktatorów, a niemal każdy z nich otoczony jest całą plejadą kobiet. Chociaż książka jest dość pokaźnych rozmiarów, autorka może każdej z tych pań poświęcić jedynie niewielki szkic. Na więcej uwagi zasłużyła Elena Ceaucsescu – nic dziwnego, ona sama miała zapędy dyktatorskie i aktywnie współuczestniczyła w sprawowaniu władzy. Pozostałe panie muszą zadowolić się swoim miejscem. Są jedynie okruchami historii.
To nie jest wada tej książki, a jej zaleta. Ducret znalazła miejsce na przedstawienie postaci zupełnie nieznanych, zapomnianych, nie tylko drugo- ale też trzecioplanowych. Wszyscy słyszeli o Ewie Braun, ale kto zna losy pierwszej żony Mao? Trzeba też przyznać, że autorka więcej miejsca niż żonom, poświęca kochankom i to nie tylko tym, które „zawładnęły sercami” dyktatorów, ale tym, które spotykały się z nimi, kiedy byli jeszcze młodymi chłopakami wkraczającymi w życie. Często to właśnie one miały ogromny wpływ na ukształtowanie się osobowości tych mężczyzn.
Nawet jeśli nie odnajdziemy w tej książce głębokich i wnikliwych portretów kobiet dyktatorów, to znajdziemy tu doskonale przedstawione sylwetki tych właśnie tyranów. W relacjach z kobietami, w domowych pieleszach odsłaniają oni prawdę o sobie. Ujawniają cechy, których nie widać, kiedy przemawiają z trybun. Jak śpiewał Dylan, czasem i prezydent musi stanąć nagi. A nagiego przywódcy nie opromienia blask władzy.
idg
Całość recenzji można przeczytać w Kawiarni Księżyc: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/03/13/diane-durcet-kobiety-dyktatorow/
Polecam też fragment niepublikowanej w Polsce książki "Żona Stalina": http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/03/14/olga-trifonowa-zona-stalina/
Hitler otrzymał więcej listów od wielbicielek niż Mick Jagger i Beatlesi razem wzięci. Cóż takiego mają w sobie mężczyźni trzymający władzę? Diane Ducret rozpina złocone guziki, ściąga z władców mundury z epoletami i zrywa propagandowe maski. Pokazuje ich nagich. W sypialniach, na daczach, w hotelach. Obnaża ich kompleksy, śmieszności, obsesje.
Książki obiecujące pikantne...
2012-05-14
Tranströmer jest trudny, bardzo trudny. Tak to już jest z tymi Noblistami. Kiedy tylko dostaną nagrodę, zaraz wydaje się dzieła zebrane, tłumy biegną do księgarni, kupują. A później okazuje się, że skoczyliśmy do basenu, woda jest głęboka, a my nie potrafimy pływać. I wtedy Noblista wita się ze swoimi kolegami na półce, z której już nie zejdzie. Będzie spełniał ważne zadanie. Będzie zapewniał naszych gości, że mamy intelektualne zainteresowania i jesteśmy na bieżąco. Nie wiem, czy dla Noblisty to cześć. Na pewno dla tłumacza to obraza, bo równie dobrze dzieło mogłoby leżeć na półce w oryginale.
Oczywiście nie musi tak być. Nie trzeba skakać na głęboką wodę. Można poszukać brodu. Przejścia, które pozwoli przedostać się do tajemniczego świata i powoli odkrywać go dla siebie. Obraz po obrazie, metafora po metaforze. Nie trzeba poznać go w całości. Można odkryć dla siebie kilka ciekawych miejsc. Taki bród może się dla każdego znajdować w innym miejscu. Ja podzielę się moimi sekretnymi przejściami. Może komuś też będą odpowiadały.
idg
Moje sekretne przejścia zdradzam na blogu Kawiarnia Księżyc:http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/05/10/tomas-transtromer-wiersze-i-proza-1954-2004/
Tranströmer jest trudny, bardzo trudny. Tak to już jest z tymi Noblistami. Kiedy tylko dostaną nagrodę, zaraz wydaje się dzieła zebrane, tłumy biegną do księgarni, kupują. A później okazuje się, że skoczyliśmy do basenu, woda jest głęboka, a my nie potrafimy pływać. I wtedy Noblista wita się ze swoimi kolegami na półce, z której już nie zejdzie. Będzie spełniał ważne...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-07-31
Bardzo zabawna, a do tego niegłupia.
Dostało się trochę młodemu ambitnemu pokoleniu sługusów korporacyjnych, nieźle oberwały zacofane warstwy społeczeństwa, ale najbardziej Stawirej przejechał się po tych, co to obnoszą się religijnością nie pozbawioną elementów sensacji, za to pozbawioną wszelkiej refleksji.
No dobrze, wszyscy chcą refleksji, ale od czego zacząć? Stawirej na początek proponuje mały eksperyment myślowy: a co by było gdyby Matka Boska objawiła się tobie? Nie jakimś pastuszkom i nie papieżowi, ale właśnie tobie? Pracownikowi biura, czy korporacji , człowiekowi ze wszech miar współczesnemu? Pobiegłbyś do księdza czy do psychiatry? I jak myślisz, który by ci uwierzył? Albo gdybyś tak miał porozmawiać z Jezusem, nie 2000 lat temu, ale teraz, tutaj – to co byście sobie powiedzieli?
Akcja może z pozoru wyglądać na totalną błazenadę i popisową żonglerkę absurdalnymi żartami, ale kto oczekuje czegoś poza rozrywką nie zawiedzie się. Ta książka najeżona jest ważnymi pytaniami o religię, ale jednocześnie proponuje dyskusję w konwencji odartej z mirry, kadzidła i złota.
I najważniejsze. Nie ma się o co obrażać. Choć ateistom może sprawić sporo uciechy, wszystkie zawarte w niej pytania są ważne przede wszystkim dla ludzi wierzących.
idg
Więcej na: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/07/30/jaroslaw-stawirej-masakra-profana/
Bardzo zabawna, a do tego niegłupia.
Dostało się trochę młodemu ambitnemu pokoleniu sługusów korporacyjnych, nieźle oberwały zacofane warstwy społeczeństwa, ale najbardziej Stawirej przejechał się po tych, co to obnoszą się religijnością nie pozbawioną elementów sensacji, za to pozbawioną wszelkiej refleksji.
No dobrze, wszyscy chcą refleksji, ale od czego zacząć?...
2012-04-10
Nawet przez księży katolickich egzorcyzmy są często traktowane jako coś wstydliwego. Kojarzone są raczej z filmami grozy, niż z codzienną praktyką kościoła. W średniowieczu owszem, ale dzisiaj?
Matt Baglio rozpracowuje temat w taki sposób, że jest on interesujący dla każdego. Wierzących zmusza do odpowiedzi na twardo postawione pytanie: czy wierzą i w istnienie substancjalnego zła? Czy uważają, że szatan nie jest jedynie „symbolicznym uosobieniem” lub „brakiem”, ale realną postacią zdolną do oddziaływania na świat fizyczny?Zdolną wysłać równie realne, obdarzone imionami i zajmujące określone miejsce w hierarchii, demony, które mogą zamieszkać w człowieku? Nic dziwnego, że wielu księży podchodzi do egzorcyzmów z dystansem...
Matt Baglio nie stara się nikogo przekonać, że diabły istnieją. Ale też nie stara się dowodzić, że nie istnieją. Po prostu relacjonuje to, co mają na ten temat do powiedzenia egzorcyści. Dzięki wyważonemu tonowi to nie jest lektura religijna, ale kulturoznawcza. Nawet jeśli obok nas nie funkcjonuje równoległa rzeczywistość pełna duchów, demonów i sił nieczystych, to z całą pewnością istnieje świat – na co dzień równie nie zauważalny – ludzi, którzy w nie wierzą, odprawiają tajemnicze rytuały, toczą swoje bitwy i bardzo często cierpią.
Matt Bagli wprowadza nas w ten świat krok po kroku, pokazując drogę młodego księdza – adepta sztuki wypędzania złych duchów – od zdobywania pierwszych informacji na temat egzorcyzmów, poprzez szkolenia, terminowanie, aż do rozpoczęcia własnej praktyki. To świat niepodobny do tego, znamy z filmów, czy literatury i – na wielu poziomach – zaskakujący.
Ta książka porządkuje i przybliża poglądy kościoła na opętanie i kwestie demonów, pokazuje portret współczesnego egzorcysty i szkic opętanego, daje też głos psychiatrii.
idg
Całość recenzji można przeczytać na blogu Kawiarnia Księżyc:
http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/04/10/matt-baglio-obrzed-tajemnice-wspolczesnych-egzorcystow/
Nawet przez księży katolickich egzorcyzmy są często traktowane jako coś wstydliwego. Kojarzone są raczej z filmami grozy, niż z codzienną praktyką kościoła. W średniowieczu owszem, ale dzisiaj?
Matt Baglio rozpracowuje temat w taki sposób, że jest on interesujący dla każdego. Wierzących zmusza do odpowiedzi na twardo postawione pytanie: czy wierzą i w istnienie...
2012-03-26
Rzadko kiedy książka dotycząca konfliktu, który zakończył się dwadzieścia lat temu, jest tak aktualna, jak ta. Autor wielokrotnie porównuje tę wojnę do Wietnamu, ale możliwych analogii jest więcej.
Książka podzielona jest na trzy części. „Mały rys historyczny”, nie jest w tym przypadku jedynie zdawkowym wstępem, a solidnym opracowaniem. Autor dosyć szczegółowo przedstawia historię kraju od XVIII w. – znajomość wydarzeń i uwarunkowań będzie niezbędna do zrozumienia, dlaczego Afganistan stał się krajem kluczem, a zarazem krajem kamieniem, na którym połamali zęby politycy Wschodu i Zachodu. „Brama Indii”, bufor Rosyjskiego imperium – od wieków ten kraj był obiektem żywotnego zainteresowania mocarstw (może tylko mocarstwa się zmieniały, z czasem Wielką Brytanię, zastąpiły Stany Zjednoczone).
Rekonstrukcja okoliczności wprowadzenia wojsk również jest drobiazgowa, chociaż – z konieczności – zawiera w sobie sporo hipotez.
Druga część to portret uczestników wojny na tle wydarzeń. Braithwaite nie skupia się na chronologicznym odtwarzaniu przebiegu działań wojennych na przestrzeni 10 lat, zamiast tego pokazuje, kto brał w nich udział, kto był wtedy w Afganistanie i jaką spełniał rolę. Byli to przede wszystkim żołnierze, ale także cywilni doradcy i, o czym rzadziej się wspomina, wiele kobiet: pielęgniarek, sekretarek, sprzedawczyń. Autor cytuje sporo wspomnień uczestników. Stara się przedstawić wojnę w miarę obiektywnie choć z ośrodek ciężkości przesuwa się dość często w stronę punktu widzenia żołnierzy. Niektórych problemów: nadużyć i diedowszczyzny autor wydaje się jednak nie doceniać. Bierze np. za dobrą monetę opinię jednego z żołnierzy, że diedowszczyzna w gruncie rzeczy pomagała w utrzymaniu dyscypliny. Pojawiają się enigmatyczne sformułowania, nie wiadomo np. jak rozumieć to, że żołnierze pewnego chłopca trochę „przetrzepali”. Zbrodnie wojenne zostały omówione raczej pokrótce i chociaż autor ich nie bagatelizuje, to daje się wyczuć nastawienie w rodzaju: „tak to jest na wojnie”.
Ostatnia część, przedstawiająca losy żołnierzy po wojnie, jest najciekawsza, zawiera kilka fascynujących historii i wydaje się, że autor włożył w nią najwięcej serca. (...)
idg
Całość opinii można przeczytać tu: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/03/26/rodric-braithwaite-afgancy/
Rzadko kiedy książka dotycząca konfliktu, który zakończył się dwadzieścia lat temu, jest tak aktualna, jak ta. Autor wielokrotnie porównuje tę wojnę do Wietnamu, ale możliwych analogii jest więcej.
Książka podzielona jest na trzy części. „Mały rys historyczny”, nie jest w tym przypadku jedynie zdawkowym wstępem, a solidnym opracowaniem. Autor dosyć szczegółowo przedstawia...
Wolność vs. bezpieczeństwo, życie prywatne vs. interes publiczny – konflikt wartości-gigantów to kanwa doskonałej powieści Juli Zeh.
Mało kto ma odwagę poddać w wątpliwość tak niekontrowersyjną wartość jak zdrowie. Juli Zeh robi to w sposób zaskakujący, brutalny i szybko orientujemy się, że ma rację. To ostatni dzwonek, aby podjąć ten temat.
Akcja powieści toczy się gdzieś w drugiej połowie XXI w. Totalitarny system opieki zdrowotnej zapewnia życie pozbawione chorób i fizycznego bólu. Brzmi pięknie, ale cena jest wysoka. Doskonała profilaktyka nie jest jedynie czymś, do czego ma się prawo, do czego się zachęca, co się popularyzuje. Jest restrykcyjnie egzekwowanym obowiązkiem. A tam, gdzie powszechny system reguluje w najdrobniejszych szczegółach życie jednostek, tam kończy się wolność. System oparty na ekologicznie czystej energii słonecznej miażdży jednostki nie mniej sprawnie niż stalinizm. Może tylko zamiast skórzanych rękawiczek czekisty, używa lateksowych rękawiczek laboranta.
Juli Zeh nie daje się uwieść heglowskiemu hasłu „wolność to uświadomiona konieczność”. Odrzuca oklepane do bólu frazesy w rodzaju „wolność to przede wszystkim odpowiedzialność”. Bądźmy szczerzy. Czasami wolność polega na tym, że zapalasz papierosa, kiedy masz na to ochotę. Albo chodzisz boso po lesie, albo siedzisz na brzegu rzeki majtając w wodzie nogami i nie przejmując się tym, że złapie się przeziębienie, albo bakterię. Być może jednym z pierwszych aktów wolności jakich dokonujemy w życiu jest zerwanie szalika pieczołowicie zawiązanego przez babcię. To akt nieposłuszeństwa, zaznaczenia własnej woli i własnej tożsamości, aktywne dążenie do niezależności. Oczywiście można je przypłacić chorobą. Ale może warto czasami „na złość babci odmrozić sobie uszy”? A kim bylibyśmy dzisiaj, gdybyśmy sobie tych uszu nigdy nie odmrozili?
Bohaterowie Zeh walczą o „prawo do choroby”. Szokujące? A jednak. Prawo do wolności jest między innymi prawem do choroby.
Nie martwimy się o to, że odbiorą nam „prawo do choroby”. Nikt nie chce chorować i, jak na razie, więcej zmartwień przysparza brak dostępu do opieki zdrowotnej.
A to, czy chcemy chorować, to już nasza prywatna sprawa.
Z tym, że niezupełnie. Leczyć nas będą z pieniędzy wspólnoty. I tu nasza sprawa prywatna przeradza się w sprawę jak najbardziej wspólnotową. Jeśli, drogi czytelniku, siedzisz ciemną nocą (nie zważając na higienę snu), sączysz winko (zawierające etanol) i nie daj Boże palisz papierosa (szkoda słów), to już sobie grabisz – powoli i systematycznie doprowadzasz swoje ciało do takiego stanu, że będzie musiało wyciągnąć rękę po zasoby NFZ-tu.
Zapraszam do przeczytania całej recenzji na: http://kawiarniaksiezyc.wordpress.com/2012/03/05/julie-zeh-corpus-delicti/
Wolność vs. bezpieczeństwo, życie prywatne vs. interes publiczny – konflikt wartości-gigantów to kanwa doskonałej powieści Juli Zeh.
więcej Pokaż mimo toMało kto ma odwagę poddać w wątpliwość tak niekontrowersyjną wartość jak zdrowie. Juli Zeh robi to w sposób zaskakujący, brutalny i szybko orientujemy się, że ma rację. To ostatni dzwonek, aby podjąć ten temat.
Akcja powieści toczy się...