-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel16
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik267
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2011-01-01
2013-01-17
2012-04-25
"Dawno, dawno temu, anioł i diablica zakochali się w sobie. Nie skończyło się to dobrze."
"Córka dymu i kości" to pierwsza część pięknego i mrocznego cyklu, o przygodach siedemnastolatki imieniem Karou, napisanego przez amerykańską pisarkę - Laini Taylor. Sama autorka wspomina, że jest to książka zarówno dla młodzieży, jak i dla dorosłych. Laini Taylor czerpiąc z mitologii i własnej oszałamiającej wyobraźni, tworzy w powieści olśniewający kolaż, gdzie świat rzeczywisty i magiczny współistnieją na równych prawach i się przenikają. Autorka zadaje pytania bliskie nam wszystkim, bo kto z nas nie czuł się inny, obcy, zagubiony, samotny - jak Karou w świecie ludzi?
Karou wcale nie jest zwykłą nastolatką. Długie włosy w kolorze lapis-lazuli oraz ciało pokryte tatuażami i bliznami po postrzałach z pewnością nie jest codziennością u młodych kobiet, zamieszkujących magiczną Pragę. Jej szkicowniki są pełne niezwykłych potworów. Mówi w ponad 20 językach, nie tylko ludzkich. Kim ona jest? Karou prowadzi podwójne życie: jedno w cudownej Pradze jako tajemnicza i utalentowana studentka Czeskiej Akademii Sztuk, a drugie w sekretnym sklepie, gdzie rządzi Brimstone - Dealer Marzeń. Karou nie zdaje sobie sprawy z tego skąd przybywa i czy jest tylko człowiekiem. Nie wie również po co wyrusza na bardzo ryzykowne wyprawy przez magiczny portal w poszukiwaniu.. zębów dla Brimstone'a. Nie wie do którego świata należy, dopóki nie spotka najcudowniejszej istoty: mężczyzny, który nigdy się nie uśmiecha i posiada oczy w kolorze ognia. Akiva staje się jej tak bliski, iż Karou ma wrażenie, że kocha go całe życie..
Na wszystkich kontynentach na drzwiach domów pojawiają się czarne odciski dłoni, wypalone w drewnie, których nie sposób się pozbyć. Wypalają je skrzydlaci nieznajomi, którzy wkradają się do ludzkiego świata poprzez szczelinę w niebie. Karou niedługo zostanie uwikłana w brutalną wojnę istot nie z tego świata i odkryje prawdę o sobie - zrodzonej z dymu i kości..
"- Te życzenia się nie spełniają.
- Więc po co to robić?
- Bo ma się nadzieję? Nadzieja ma wielką moc. Może nie ma w niej prawdziwej magii, ale jeśli wiesz, na co masz nadzieję, i pielęgnujesz ją wewnątrz siebie jak światło, możesz sprawić, że to się stanie, prawie jak za pomocą magii."
"Córka dymu i kości" wykracza poza poznane do tej pory gatunki. Opowiada o przeklętych kochankach, ich cudownej przygodzie oraz o poszukiwaniu swojej tożsamości. Autorka sięgnęła po bardzo znany temat - anioły i demony. Każdy, gdy słyszy o książce z tymi dwoma istotami ma ochotę powiedzieć 'No nie.. Znowu?' Jednak nic bardziej mylnego. Anioły wcale nie są aż tak święte, a demony wcale nie są tak bardzo złe. Zakazana miłość zostaje przedstawiona tutaj na tle strasznej, krwawej i trwającej od niepamiętnych czasów wojnie pomiędzy serafinami (aniołami), a chimerami, czyli demonami, którzy posiadają cechy zarówno ludzkie, jak i zwierzęce. Nienawiść pomiędzy tymi dwoma rasami jest tak gęsta, że aż namacalna.
Mamy tutaj doczynienia z wieloma bardzo barwnymi postaciami, takimi jak Issy, Kishmish, Twigi, Yasri oraz Brimstone. Wszyscy są chimerami, lecz ostatni z nich zajmuje się tajemniczą magią. Cały czas posyła Karou do różnych zakątków świata, po to, żeby przynosiła mu nic innego jak zęby. Po co mu, do licha, są te głupie zęby? Przez całą książkę czytelnik zadaje sobie nie tylko to pytanie, ale także inne o wiele bardziej złożone. Jednak cała nasza ciekawość zostanie zaspokojona pod koniec książki. Nie można również zapomnieć o mega przystojnym serafinie Akivie. Od pierwszego spotkania go w książce czytelnik zakochuje się w Nim i w jego tygrysich oczach. Och.. dlaczego mężczyźni w książkach są tacy idealni?
Karou jest bardzo oryginalną i wyrazistą postacią. W porównaniu z bohaterkami innych książek wcale nie jest jedną z tych grzecznych i "czystych" dziewczynek, o czym świadczy kolor jej włosów czy tatuaże, pokrywające prawie całe ciało. Jednak jej opiekun Brimstone nie odpowiada na żadne gnębiące ją pytania. Skąd się tu wzięła? Gdzie są jej biologiczni rodzice? Czemu wychowują ją chimery? I dlaczego na jego szyi wisi kostka, której nikomu nie pozwala dotknąć? Całkowicie podzielałam zdanie bohaterki, gdyż sama chciałam znać odpowiedzi na te wszystkie pytania. Karou jest bohaterką, do której zapałałam naprawdę wielką sympatią, gdyż ona jako jedyna próbowała zrobić to, na co inni nie mieli odwagi - spróbować pogodzić chimery i serafinów. Myślę, że każdy kto przeczyta tę książkę polubi główną bohaterkę.
Na zakończenie chciałam złożyć ukłony wydawnictwu Amber za okładkę (która jest po prostu oszałamiająca!) oraz za fizyczną stronę książki. Każdy rozdział obejmują przepiękne czarne skrzydła, które aż proszą się o ich dotknięcie, oraz gdy następuje zmiana punktu narracji książki zamiast zwykłych gwiazdek towarzyszą nam cudowne czarne maski. Naprawdę wielkie brawa za to, bo mało jest takich cudownych książek.
Nie jestem w stanie jakimikolwiek słowami wyrazić tego, jak bardzo książka mi się podobała. Myślę, że najlepiej ujmę to cytując Goodreads: "To nie jest książka na pięć gwiazdek: jest na milion gwiazd, dwa księżyce i anielskie skrzydła w locie". Każdemu szczerze ją polecam!
"- E tam - zaprotestowała Zuzanna. - To musiały być głupie motyle, skoro się w nim zakochały. Wychodujesz sobie nowe, mądrzejsze. Mądre motyle.
- Jasne - powiedziała, unosząc filiżankę do toastu. - Za nowe pokolenie motyli, oby mądrzejszych niż poprzednie."
alone-with-books.blogspot.com
"Dawno, dawno temu, anioł i diablica zakochali się w sobie. Nie skończyło się to dobrze."
"Córka dymu i kości" to pierwsza część pięknego i mrocznego cyklu, o przygodach siedemnastolatki imieniem Karou, napisanego przez amerykańską pisarkę - Laini Taylor. Sama autorka wspomina, że jest to książka zarówno dla młodzieży, jak i dla dorosłych. Laini Taylor czerpiąc z mitologii...
2012-07-17
"Spędziłam w zamknięciu już 264 dni. Towarzystwa dotrzymują mi tylko niewielki notatnik, uszkodzone pióro i liczby w mojej głowie. 1 okno. 4 ściany. 1,5 metra kwadratowego powierzchni. 26 liter alfabetu w języku, którym nie mówiłam przez 264 dni odosobnienia. Minęło 6336 godzin, odkąd dotykałam innej ludzkiej istoty."
Tahereh Mafi jest 24-letnią muzułmanką, która pisze książki, czyta je i pije o wiele za dużo kawy. "Dotyk Julii" to jej pierwsza powieść i pierwsza trylogia. Prawa do ekranizacji tej powieści wykupiło 20th Century Fox.
Nikt nie wie, dlaczego dotyk Julii zabija. Została [ona bowiem przeklęta] obdarzona niezwykłym darem. Rodzice zaczęli bać się się własnego dziecka i oddali ją do zakładu dla psychicznie chorych. [Nie zadali sobie trudu, żeby się z nią pożegnać.] Nikt nie zainteresował się jej zniknięciem. [Większość odetchnęła z ulgą.] Julia nie widziała świata od 3 lat, nie wie jak wygląda świat po niosących nadzieję słowach okrutnego Komitetu Odnowy. Jest już na skraju szaleństwa, gdy do jej celi zostaje przydzielony [współwięzień] współlokator. Głębokie, niebieskie oczy chłopaka przypominają jej kogoś kogo kiedyś znała. [Wygląda tak znajomo tak znajomo tak znajomo.] Pojawienie się tego chłopaka zmienia całe jej życie i już wkrótce Julia powita zgliszcza świata, który do tej pory uważała za piękny.
"Krople deszczu nie przestają mnie zadziwiać. Myślę o tym, jak spadają, jak plączą im się stopy, łamią nogi. Zapominają spadochronów, wypadając z nieba ku niepewnemu końcowi. To tak, jakby ktoś opróżniał kieszenie, nie dbając o to, gdzie spadnie ich zawartość, nie przejmując się, że krople pękają, uderzając od ziemię, że rozpryskują się na chodniku. Że ludzie przeklinają dni, w które krople ośmielą się stukać o ich drzwi. Ja jestem kroplą deszczu. [Rodzice wyrzucili mnie z kieszeni i zostawili, żebym wyparowała na chodniku.]"
Do przeczytania tej książki zachęciła mnie przede wszystkim okładka, która jest po prostu obłędna, i trailer, który również chwycił mnie za serce. Na okładce widzimy dziewczynę spadającą w dół, której sukienka roztrzaskuje się na małe szkiełka. Zarówno sukienka, jak i tło, na którym znajduje się dziewczyna zaczyna się sypać. Okładka cudownie pasuje do angielskiego tytułu powieści czyli "Shatter me", co może oznaczać "Roztrzaskaj mnie", jak i "Zniszcz mnie". Postać Julii i jej [przekleństwa] daru jest niezwykle trafionym pomysłem, jednak tło do jej historii nie pozostaje puste i bez wyrazu.
Znajdujemy się w świecie, w którym rządzi Komitet Odnowy, jak sama nazwa wskazuje - miał poprawić warunki życia mieszkańców, a zrobił coś kompletnie innego. Mamy do czynienia z wymierającymi zwierzętami, brakiem żywności i kolorów. Gdyby się dobrze przyjrzeć to cała książka jest jednym wielkim zimnym kolorem, nie znajdziemy tutaj akcentu w postaci czerwieni - zarówno jeśli chodzi o barwę, jak i o jakikolwiek komizm, który mógłby przełamać grobową powagę tej książki. Jednak właśnie to, że autorka nie naszpikowała jej komizmem, ale stonowała się do poważnych relacji międzyludzkich, sprawiło, że ta książka tak bardzo mi się podobała. Przy niej możemy pogrążyć się w zadumie nad naszym nieuniknionym losem. Czy rzeczywiście nasz świat może w przyszłości tak wyglądać? To tylko jedno z wielu pytań, jakie towarzyszyły mi przy książce.
Jestem zachwycona bohaterami tej książki. Autorka cudownie przedstawiła nam osobę, która przez dłuższy czas siedziała w zamknięciu i musi nauczyć się żyć jak normalny człowiek. Ze względu na to, że mamy do czynienia z pierwszoosobową narracją możemy dokładnie śledzić myśli, rozterki i zachowania Julii. Największym zaskoczeniem w tej powieści było dla mnie właśnie zachowanie głównej bohaterki - Julia bowiem odczuwała lęk przed samą sobą, bała się tego, co może zrobić.. Nieczęsto mamy styczność w książce z taką postacią, przez co zaczęłam niesamowicie szanować autorkę. Pani Mafi idealnie kreuje nam przed oczami obraz osoby niepewnej, strachliwej i zagubionej, a w kolejnych rozdziałach pokazuje jak trudno przyzwyczaić się do normalnego życia. Możemy również zaobserwować przemiany zachodzące w mózgu młodej dziewczyny, która, mimo młodego wieku, tak wiele przeszła w swoim życiu. Oprócz postaci Julii (i Adama, w którym zakochałam się na zabój!) urzekł mnie Warner. Nie mogę powiedzieć, że jestem w nim zakochana, bo to byłaby przesada, ale szalenie podziwiam autorkę za stworzenie takiego charakteru.
Powieść cechuje naprawdę fantastyczna forma, która może przypominać poemat - znajduje się tutaj tyle przenośni, metafor, epitetów i wielu innych środków stylistycznych, których nie powstydziłby się prawdziwy poeta. Pani Mafi ma naprawdę pięknie rozbudowany język i wykazuje się niezwykłym kunsztem literackim, który sprawia, że od razu można zakochać się w jej powieści. Niektóre opisy mogą wydawać się zawiłe i niezrozumiałe, ale jednak jeśli zagłębimy się w nie bardziej, odkryjemy uczucia, które towarzyszyły autorce przy pisaniu książki.
Nie ma słów, które mogą określić moje uczucia względem tej książki. Czytałam ją i czytałam, aż w jeden wieczór doszłam do końca przygód Julii. Autorka stworzyła miejsce, w którym, pomimo wszystkich niedoskonałości, chciałabym zamieszkać. Miałam ochotę otulić się tą rzeczywistością i zatracić się w niej, mogąc śledzić z bliska wszystkie losy moich ulubionych bohaterów. Polecam ją dosłownie wszystkim, bo książka przełamuje wszystkie bariery i zakochają się w niej wszyscy - od miłośników powieści historycznych po zakochanych w horrorach. Jest to pozycja obowiązkowa i nawet nie wyobrażam sobie takiej możliwości, żebyście jej nie przeczytali. Kupcie, wypożyczcie, ukradnijcie, ale przeczytajcie!
" - Za to ty twierdzisz, że tak dobrze mnie znasz.
Zaciskam zęby, nie ufając sobie na tyle, żeby się odezwać.
- Przynajmniej jestem szczery - dodaje.
- Dopiero co przyznałeś, że jesteś kłamcą!
Unosi brwi.
- Przynajmniej jestem szczery co do tego, że jestem kłamcą."
Zdania znajdujące się w [] są przekreślone, na wzór przekreśleń znajdujących się w książce. Recenzja pochodzi z mojego bloga: alone-with-books.blogspot.com
"Spędziłam w zamknięciu już 264 dni. Towarzystwa dotrzymują mi tylko niewielki notatnik, uszkodzone pióro i liczby w mojej głowie. 1 okno. 4 ściany. 1,5 metra kwadratowego powierzchni. 26 liter alfabetu w języku, którym nie mówiłam przez 264 dni odosobnienia. Minęło 6336 godzin, odkąd dotykałam innej ludzkiej istoty."
Tahereh Mafi jest 24-letnią muzułmanką, która pisze...
2013-06-09
„ - Może „okay” będzie naszym „zawsze”?
- Okay”.
John Green jest pisarzem, autorem bestsellerów z listy "New York Timesa". Debiutował znakomitą powieścią Szukając Alaski, opublikował następnie kilka powieści, z których ostatnia, Gwiazd naszych wina przyniosła mu ogromną popularność i splendor. Otrzymał wiele nagród literackich, m.in.: Printz Medal, Printz Honor i Edgar Award. Mieszka z żoną i synem w Indianapolis. Wraz z bratem Hankiem prowadzi Vlogbrothers, jeden z najpopularniejszych projektów wideo w sieci.
Hazel Grace Lancaster jest szesnastolatką, która trzy lata temu zachorowała na raka i od tej pory nie chodzi do szkoły, a cały swój wolny czas spędza na czytaniu raz po raz Ciosu udręki i oglądaniu programu America's Next Top Model. Nieodłącznym elementem jej życia jest aparat tlenowy, którego nazwała Philip. Jakiś czas temu zdarzył się Cud, dzięki któremu Hazel przeżyła. Przyjęła nowe lekarstwo, Phanlanxifor, które zadziałało akurat na jej organizm i guzy w jej płucach przestały się powiększać. Co prawda, Hazel dalej jest boleśnie świadoma tego, że ten lek „kupił” jej trochę więcej życia, jednak nie zniszczył całkowicie komórek rakowych.
Prawdziwym przełomem w jej życiu jest moment, w którym na grupie wsparcia w Dosłownym Sercu Jezusa poznaje Augustusa Watersa. Dowiaduje się, że chłopak chorował na kostniakomięsaka, który pozbawił go jednej nogi - teraz jednak ma się o wiele lepiej i ma nadzieję, że rak nie powróci. Z Hazel łączy go rozmowa o zapomnieniu, a potem odnajdują coraz więcej wspólnych rzeczy. Dziewczyna nawet nie spostrzeże się, kiedy Augustus stanie się dla niej wszystkim. Czeka na nią niesamowita podróż, o której długo marzyła i wreszcie będzie miała możliwość spełnienia swojego marzenia.
„Zakochiwałam się w nim tak, jakbym zapadała w sen: najpierw powoli, a potem nagle i całkowicie”.
Długo broniłam się przed tą książką, a im więcej pochlebnych opinii czytałam, tym bardziej nie chciałam po nią sięgnąć. Myślałam, że to nie będzie książka dla mnie, bo naprawdę ani trochę mnie do niej nie ciągnęło, jednak zakupiłam ją pod wpływem impulsu i ani trochę tego nie żałuję. To chyba najlepiej wydane 35 złotych. Bardziej nie mogłam się mylić, mówiąc, że to nie jest książka dla mnie, bo to historia dla każdego, z którą wszyscy muszą się zapoznać.
Są takie książki, o których chcielibyśmy powiedzieć milion rzeczy, ale żadne mądre słowo z nas nie wypłynie, bo autor tak bardzo namieszał nam daną historią w głowie. Możemy tylko cały czas odtwarzać w myślach przygody bohaterów, śmiać się przy ich licznych rozmowach i płakać nad zakończeniem. Są takie książki, które trafiają prosto do serca - taką właśnie jest Gwiazd naszych wina. Alfabet ma niestety tylko 32 litery i to jest stanowczo za mało, żeby określić geniusz tej książki i jej autora. Miłość do tej historii chciałoby się wykrzyczeć we wszystkich językach świata, a nawet stworzyć kilka nowych, tylko po to, żebyśmy mieli pewność, iż wszyscy dowiedzą się o tym, jak bardzo jest cudowna.
Zanim jeszcze zaczęłam czytać tę pozycję to skojarzyła mi się z książką Oskar i pani Róża, która również wywarła na mnie wielkie wrażenie. Wydaje mi się, że nie ma co porównywać tych dwóch książek między sobą, bo obydwie są genialne, jednak przyznam szczerze, że bezapelacyjnie nie ma większego geniuszu niż Gwiazd naszych wina. A dlaczego? Cytując autora powiem, że dlatego, iż to nie jest książka o raku, bo książki o raku to lipa. To nie jest ckliwa historia, w której bohater chory na raka jest niemożliwie twardy i niewzruszony oraz nie ustaje w walce z chorobą. Ta książka nie miała na celu wywołać litości w czytelniku, ale zaskarbić sobie jego sympatię, nie pozostawiając żadnych negatywnych doznań. Od pierwszych stron mogliśmy zakochać się w Hazel i Augustusie, a autor wykreował te postaci w taki sposób, że nawet nie odczuwaliśmy tego, iż mogą być chore na raka. Zazwyczaj smucimy się nad losem bohaterów i wywołują oni w nas litość, ale nie w tej książce - nie patrzymy na nich jak na obłożnie chorych, ale jak na zdrowych i pełnych życia ludzi, którymi są mimo swojej choroby. Hazel i Augustus nie płaczą nad swoim losem, ale cieszą się życiem i każdą chwilą spędzoną ze sobą. Bo właśnie o to chodzi w byciu silnym - nie o wzniosłe mówienie o swojej walce z chorobą, ale znoszenie ją w spokoju i nie pozwalanie na to, żeby rozprzestrzeniła się i zagnieździła w naszej mentalności oraz żeby zniszczyła nas przez nadmierny natłok myśli.
„ - Nie zabijają dopóki nie zapalisz - powiedział, kiedy samochód zatrzymał się przy nas. - A ja nigdy żadnego nie zapaliłem. Widzisz, to metafora: trzymasz w zębach czynnik niosący śmierć, ale nie dajesz mu mocy, by zabijał”.
Gwiazd naszych wina złamało mi serce w podobny sposób jak Baśniarz. To prawda, te pozycje potrafią zdołować człowieka, jednak mimo wszystko pozwoliłabym, żeby złamały serce jeszcze milion razy, jeśli to oznaczałoby, że mogę przez choć krótką chwilę znowu pobyć razem z ukochanymi bohaterami. John Green jest naprawdę bardzo okrutny - przez prawie całą książkę prowadzi czytelnika z wielkim humorem i sprawia, że może się odprężyć, a potem nagle uderza w niego zbyt wielką falą emocji, której nie może znieść. To w pewien sposób cudowne, że w pewnej chwili śmiejemy się jak szaleńcy, a w drugiej wypłakujemy sobie oczy. Taki geniusz to tylko u Johna Greena.
Można sobie mówić, że ta historia na pewno nie jest dla mnie, że mi się nie spodoba, że nie przepadam za taką literaturą, ale prawda jest taka, że wszyscy jesteśmy wielbicielami książek Greena - niektórzy tylko jeszcze ich nie odkryli. Nie mam słów, które mogłyby opisać to, co działo się ze mną przy czytaniu tej książki. To była miłość od pierwszej strony - już wtedy wczułam się w sytuację bohaterów i nie odstępowałam ich na krok. Chyba nie było takiej siły, która mogłaby mnie odciągnąć od tej książki. Nie pomagało absolutnie nic - żadnego jedzenia, żadnego picia, żadnych rozmów, wszystkiego musiałam się wyrzec dopóki nie skończyłam czytać Gwiazd naszych wina.
Trudno jest pisać o książce, gdy ma się o niej tak wiele do powiedzenia, że aż czuje się wielki ból z powodu tego, iż nie można powiedzieć wszystkiego, co się chce. Nawet nie mam możliwości, żeby przelać przez opuszki moich palców za pośrednictwem klawiatury tego wszystkiego, za co chciałabym, żebyście pokochali tę książkę. Nie mam takich słów, które trafiłyby bezpośrednio do Waszego serca i namieszałyby w nim tak bardzo jak w moim zamieszały Gwiazd naszych wina. Wszystkie te wyrazy ukradł mi John Green i zamknął w swojej książce, więc jeśli chcecie znać moją opinię na temat tej historii to jest tylko jedno rozwiązanie: musicie ją przeczytać i odczuć na sobie jej moc. Powtórzę to jeszcze raz: To nie jest książka o raku, bo książki o raku to lipa. Powiem szczerze, że nie macie żadnej wymówki, która mogłaby Was obronić przed przeczytaniem tej książki. Po prostu musicie ją poznać, bo inaczej nie możecie w pełni odczuć tego wszystkiego, co daje nam obcowanie z literaturą. To właśnie dzięki Gwiazd naszych wina możemy przypomnieć sobie za co tak bardzo kochamy czytanie, a nawet rozkochać w książkach serca niedowiarków, którzy tłumaczą, że nie lubią czytać. Co to w ogóle za wytłumaczenie? Czymś takim mają się wywinąć przed przeczytaniem Gwiazd naszych wina? Każdy z nas jest czytelnikiem, ale niektórzy jeszcze o tym nie wiedzą, bo nie przeczytali żadnej książki Johna Greena.
„Czasami trafiasz na książkę, która przepełnia cię dziwną ewangeliczną gorliwością oraz niezachwianą pewnością, że roztrzaskany na kawałki świat nigdy już nie będzie stanowił całości, dopóki wszyscy żyjący ludzie jej nie przeczytają. Ale są też dzieła takie (...), o których nie możesz opowiadać innym, książki tak rzadkie i wyjątkowe, i twoje, że dzielenie się nimi wydaje się niemal zdradą”.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
„ - Może „okay” będzie naszym „zawsze”?
- Okay”.
John Green jest pisarzem, autorem bestsellerów z listy "New York Timesa". Debiutował znakomitą powieścią Szukając Alaski, opublikował następnie kilka powieści, z których ostatnia, Gwiazd naszych wina przyniosła mu ogromną popularność i splendor. Otrzymał wiele nagród literackich, m.in.: Printz Medal, Printz Honor i Edgar...
2012-01-01
2013-02-18
Anna Szyszkowska-Butryn jest absolwentką anglistyki oraz kulturoznawstwa. To lektorka języka angielskiego z doświadczeniem w nauczeniu wszystkich grup wiekowych. Uwielbia odkrywać nowe techniki uczenia się języków i czerpie wiele inspiracji z nieustannych podróży. Specjalnie na potrzeby tego poradnika wybrała najskuteczniejsze współczesne metody nauki języków obcych, a następnie udoskonaliła je i wypróbowała w swojej praktyce zawodowej.
W dzisiejszych czasach umiejętność posługiwania się chociaż jednym obcym językiem jest bardzo ważna. Bez tego nie moglibyśmy podróżować i porozumiewać się z innymi, a dodatkowo dzięki temu możemy znaleźć lepszą pracę. Na przykład jeśli chodzi o język angielski to jest on zdecydowanie jednym z najczęstszych języków, jakimi się posługujemy - nie wspomnę tutaj o mandaryńskim, którym mówi najwięcej osób na świecie, bo naprawdę trudno jest się go nauczyć, a angielski przyjdzie nam do głowy bardzo łatwo.
Jednak często zdarzają się osoby, które narzekają, że nauka języków nie jest dla nich, bo - nie mają zdolności językowych, cierpią na słomiany zapał lub wykręcają się tym, że nauka języka jest bardzo trudna. Wcale tak nie jest! Jedyną rzeczą, która przeszkadza nam w nauce jest nasz brak wiary w samego siebie. Wystarczy znaleźć odpowiednią metodę do nauki danego języka, a z pewnością uda nam się szybko osiągnąć dobre rezultaty. Ale jak znaleźć "swoją" metodę nauki? Właśnie tutaj potrzebny jest nam ten poradnik, który nie tylko pokaże nam wiele zróżnicowanych sposobów na szybką naukę, ale również pomoże nam pokonać własny brak konsekwencji w nauce i lenistwo.
Poradnik dzieli się na trzy części do nauki i jeden z szablonami do poszczególnych zadań. W części pierwszej odkryjemy sekrety procesu uczenia, czyli zobaczymy przeszkody na drodze do nauki, nauczymy się motywacji oraz technik organizacyjnych i wreszcie poznamy typy inteligencji. Kolejna jest już właściwym wejściem do zgłębiania zagadnień o szybkiej nauce. Poznamy 51 skutecznych pomysłów na naukę i będziemy mogli samodzielnie wybrać, który z nich będzie dla nas najlepszy. Natomiast w przedostatniej części dowiemy się o sztuczkach samouków i poznamy wielki sekret nauki. Brzmi fantastycznie, prawda?
Jeśli chodzi o mnie to uwielbiam się uczyć obcych języków i zgłębiać tajemnice innych kultur, więc właściwie nie trzeba mnie długo namawiać do nauki jakiegoś języka - chyba tylko niemiecki jest wyjątkiem. Niestety prawda jest taka, że często cierpię na tzw. "słomiany zapał" i już po kilku tygodniach odechciewa mi się uczenia, chociaż wiem, że tracę czas, bo mogłabym teraz robić wielkie postępy w nauce. Ostatnio postanowiłam, że zrobię sobie listę fiszek z kilkoma zwrotami z języka koreańskiego, a i tak do tej pory się za to nie zabrałam. Dlatego stwierdziłam, że ten poradnik będzie dla mnie idealny i wreszcie będę mogła zebrać się w sobie, by nauczyć się danego języka na przyzwoitym poziomie. Rzeczywiście trafiłam w dziesiątkę!
Co mnie od razu przykuło do tego poradnika? Słowo "szybko". Zawsze marzyłam, żeby w jak najkrótszym czasie opanować jak najwięcej z danego języka - na przykład przed wakacjami w Anglii uczyłam się kilka tygodni, żeby wiedzieć jeszcze więcej na temat codziennych sytuacji i móc lepiej się porozumieć. Przyznam szczerze, że jestem naprawdę bardzo mile zaskoczona tym poradnikiem, bo nie myślałam, że jest to aż taka kopalnia wiedzy. Znajdziemy tutaj 51 genialnych pomysłów, dzięki którym nasza nauka będzie przebiegała szybciej niż dotychczas. Jestem żywym i oddychającym dowodem na to, że poradnik naprawdę działa, bo w ciągu kilku ostatnich dni zmotywowałam się i poczyniłam większe postępy w mojej nauce hiszpańskiego.
Co jest w nim najlepsze? To, że autorka nie narzuca nam jednej metody, która na pewno musi nam odpowiadać - wiadomo, że ile ludzi, tyle pomysłów na naukę i nigdy jeden sposób nie jest dobry dla wszystkich. Tutaj możemy wybierać i dostosować się do takiej metody, która będzie dla nas najlepsza, a nie musimy wierzyć w jeden genialny sposób, dzięki któremu pozbędziemy się problemu z wolną nauką.
Według mnie poradnik jest po prostu mistrzowski. Wszystko jest jasno wytłumaczone i fachowo wykonane - widać, że autorka przykładała się i pracowała przez kilka lat nad tą książką, bo dzięki niej nauczyłam się teraz wielu nowych metod na szybką naukę. Nie będę Wam ich przytaczać z prostego powodu - każdy powinien znaleźć swój własny tok nauczania i to kwestia osobista, co będzie dla Was lepsze.
Dzięki temu poradnikowi zebrałam się w sobie i stałam się bardziej konsekwentna w swojej nauce języków. Teraz już nie myślę: "A może bym się teraz trochę pouczyła hiszpańskiego?", ale zanim ta myśl wpłynie do mojej głowy już to robię. Nie chodzi tutaj tylko o szybkie przyswajanie wiedzy, ale o zatrzymywanie jej w głowie, tak, żeby udało się nam ją odnaleźć, gdy będzie potrzebna. Tutaj poradnik również staje na wysokości zadania, bo te sposoby są naprawdę dobrze dopracowane i nauka szybko wpada do głowy, ale również zostaje na długo.
Ze swojej strony mogę go jeszcze tylko bardzo, ale to bardzo, polecić dla wszystkich, którzy mają problemy z nauką i chcieliby się szybko tego problemu pozbyć, ale również dla tych, którzy potrzebują większej motywacji. Wydaje mi się, że każdy powinien mieć taki poradnik w domu, żeby czasami do niego zajrzeć - nigdy nie wiadomo kiedy przyda nam się dany język, więc lepiej być przygotowanym, a ta książka z pewnością Wam bardzo pomoże. Jeśli zastanawiacie się nad nabyciem tego poradnika to nawet nie macie o czym myśleć - musicie go mieć na swojej półce!
Anna Szyszkowska-Butryn jest absolwentką anglistyki oraz kulturoznawstwa. To lektorka języka angielskiego z doświadczeniem w nauczeniu wszystkich grup wiekowych. Uwielbia odkrywać nowe techniki uczenia się języków i czerpie wiele inspiracji z nieustannych podróży. Specjalnie na potrzeby tego poradnika wybrała najskuteczniejsze współczesne metody nauki języków obcych, a...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-05-02
"Ogień jest zaraźliwy! I jeśli my spłoniemy, Ty spłoniesz razem z nami."
"Kosogłos" to trzecia i ostatnia część bestsellerowej powieści Suzanne Collins o totalitarnym państwie Panem i jego mieszkańcach, którzy wzniecili bunt, by obalić rządy złowrogiego Kapitolu. Collins jest amerykańską pisarką, która zasłynęła świetnie przyjętym cyklem powieściowym o podziemnym świecie pt. "The Underland Chronicles". Jej trylogia "Igrzyska śmierci" o futurystycznym państwie stała się prawdziwym bestsellerem i przez wiele tygodni utrzymywała się na listach najpopularniejszych książek "The New York Timesa" oraz Amazonu, zbierając świetne recenzje. Suzanne Collins mieszka wraz z rodziną w Connecticut.
Katniss Everdeen, dziewczyna, która igra z ogniem, przeżyła już drugie Głodowe Igrzyska, tym razem Ćwierćwiecze Poskromienia, ale niestety jej dom został doszczętnie spalony przez Kapitol. Teraz mieszka razem z siostrą i matką w Trzynastce - legendarnym podziemnym dystrykcie, który wbrew temu co mówił Kapitol istnieje i co więcej - ma zamiar przeciwstawić się dyktatorskiej władzy.
Katniss, mimo początkowej niechęci, wykończona fizycznie i psychicznie poprzez kolejne Igrzyska, w których musiała brać udział, decyduje się zostać Kosogłosem - symbolem oporu przeciw tyrańskiemu Kapitolowi. Zadanie nie będzie łatwe, ponieważ dziewczynie dane będzie zmierzyć się nie tylko z wojskami prezydenta Snowa, ale także z własnymi problemami miłosnymi i moralnymi. Czy podczas wojny jest miejsce na jakiekolwiek uczucia? Czy wojna może usprawiedliwić nawet najokrutniejsze postępowanie wobec ludzi?
"Nie mogę uwierzyć, że tak normalnie wyglądam na zewnątrz, choć w środku mam kompletne pobojowisko."
Właściwie to chyba ten cytat opisuje najlepiej moje teraźniejsze odczucia wobec przeczytanej książki. Nie jestem wstanie wyciągnąć jakichkolwiek wniosków z tego co przeczytałam, gdyż moje oczy cały czas zalane są łzami. Gdy tylko ktoś wspomina o jakimkolwiek bohaterze to wybucham histerycznym płaczem, gdyż wiem, że rozstałam się z nimi na dobre. Nawet jeśli przeczytam tę serię poraz drugi to nigdy nie będzie to samo. Czuję się jakbym straciła najlepszego przyjaciela.. A nawet jeszcze gorzej. Za szybko się przywiązuję do bohaterów i trudno mi się z nimi rozstać. Na prawie każdej stronie działy się takie rzeczy, które szybko wciskały w moje ręce chusteczki, żebym nie utopiła się w potoku łez.
Nie istnieje chyba żaden przymiotnik, który może określić geniusz pani Collins... po prostu majstersztyk! Uwielbiam ją za stworzenie tak zaskakującej akcji, za niebanalne pomysły na przyciągnięcie uwagi czytelnika. Uwielbiam ją za to, że przekazała w swoim dziele tak cudowny ogrom emocji, które towarzyszyły mi przy tej książce i przy każdej przesuwanej kartce. Po przeczytaniu ostatniej części kocham ją jeszcze bardziej i zarówno nienawidzę. Nienawidzę tego, że zabiła moich ulubionych bohaterów. Przy każdej śmierci zwijałam się z wewnętrznego bólu, a łzy zalewały moją twarz. Zakończenie powieści wcale nie jest tak wielką bombą, jaka towarzyszyła czytelnikowi pod koniec dwóch pierwszych części. Dla jednych może to być typowy happy end, dla niektórych nie, ale to kwestia gustu.. Według mnie skończyło się bardzo dobrze, jednak chciałabym dowiedzieć się więcej o losach Gale'a i innych, a tych informacji nie dostarczył mi epilog.
Jedyne czego brakowało mi w tej pozycji to walki. Według mnie było jej zbyt mało.. Myślałam, że będzie jedno wielkie starcie z Kapitolem i z prezydentem Snowem, co poprzedzi kilka ulicznych walk, a tak naprawdę Katniss brała udział w zaledwie kilku potyczkach. Dlatego moje zamiłowanie do wojny w książkach nie zostało w pełni zaspokojone, jednak to nie zaważyło tak bardzo na ocenie dla książki. Cała reszta przykrywa to jedno niedociągnięcie i stwarza po prostu idealną powieść dla dorosłych i młodych ludzi, którzy dostrzegają to, że nieodłącznym elementem naszego życia jest brutalność i walka.
Podsumowując, książka jest zdecydownie najlepszą ze wszystkich części oraz najlepszą serią, jaką kiedykolwiek przeczytałam. Z pewnością jeszcze wiele razy będę do niej wracać, a na razie jest nieodłącznym elementem mojego życia. Dzięki pani Collins będę bardziej doceniała to, co mam. To był dla mnie naprawdę wielki zaszczyt! Dziękuję za idealnie skonstruowanych bohaterów, porywającą akcję i wizję futurystycznego państwa, w którym zdecydownie nikt nie chciałby się znaleźć.
Po zakończeniu "Kosogłosa" siedziałam z otwartymi ustami, wpatrując się jeden, nieistniejący punkt i zastanawiając się "Co mam zrobić ze swoim życiem?". Nie byłam chyba przygotowana na taką bombę emocjonalną. Jednak jeśli skończyłeś czytać drugą część IŚ i już nie możesz się doczekać kolejnej to szukaj jej szybko i zagospodaruj przynajmniej cały jeden dzień, gdyż od książki nie można się w ogóle odciągnąć. Oczywiście moja ocena to 10/10, gdyż książka jest po prosu ar-cy-dzieł-em!
"(...) Chwyta Gale'a, pogrążonego w rozmowie, i obraca go ku nam.
- Przystojniak z Niego, co?
- Nie spodziewaj się, że będziemy pod wrażeniem. Przed chwilą widzieliśmy Finnicka Odaira w samych majtkach."
"Ogień jest zaraźliwy! I jeśli my spłoniemy, Ty spłoniesz razem z nami."
"Kosogłos" to trzecia i ostatnia część bestsellerowej powieści Suzanne Collins o totalitarnym państwie Panem i jego mieszkańcach, którzy wzniecili bunt, by obalić rządy złowrogiego Kapitolu. Collins jest amerykańską pisarką, która zasłynęła świetnie przyjętym cyklem powieściowym o podziemnym świecie...
2011-01-01
2012-10-03
"My łamiemy tę regułę... My otwieramy nowe szlaki".
Licia Troisi jest astrofizykiem i pracuje w rzymskim obserwatorium. Popularność przyniosły jej trylogie "Kroniki Świata Wynurzonego" (wszystkie części znalazły się w pierwszej dziesiątce na liście bestsellerów we Włoszech), "Wojny Świata Wynurzonego" i "Dziedziczka smoka".
Nashira jest światem, która boryka się z dość specyficznym problemem - panuje tam niedobór powietrza. Jedynym jego źródłem są wielkie drzewa, w których mieszczą się Powietrzne Kamienie, produkujące i utrzymujące stały dopływ powietrza. Wokół wielkich drzew została zbudowana całe imperium Talarii, które jest podzielone na: Królestwo Wiosny, Lata, Jesieni i Zimy. Główną ludność tej krainy stanowią Talaryci, którzy posiadają własnych niewolników - Femtytów. Wszyscy żyją w cieniu dwóch wielkich słońc, Miravala i Cetusa. Antyczny dogmat zabrania im spoglądania w niebo oraz na dwa słońca.
W takim świecie żyła do tej pory Talitha, córka hrabiego Królestwa Lata, szkoląca się na gwardzistkę. Razem z ojcem i matką wybiera się na ślub kuzynki do Królestwa Wiosny, jednak ta podróż przyniesie opłakane skutki. W przeciągu kilku dni umiera ukochana siostra Talithy - Lebitha, która w wieku 9 lat została oddana do klasztoru, by dzięki swojej pilności i charyzmie, zdobyć stanowisko Małej Matki i oddać głos na swojego ojca, hrabiego Megassę, który ma kandydować na władcę Królestwa Lata. Megassa jednak zdaje się nie przejmować powagą tej sytuacji i rozkazuje Talitcie zająć miejsce siostry w zakonie. Talitha jest załamana, miała przecież zostać gwardzistką, wszystkie jej plany sprowadzały się do Gwardii! Jednak posłusznie, razem ze swoim wiernym niewolnikiem Saiphem, wykonuje rozkaz ojca i trafia do rygorystycznego klasztoru. Jednak już od pierwszego dnia planuje z Saiphem ucieczkę.
Gdy wywróciła zakon do góry nogami nie zdawała sobie sprawy z tego jakie konsekwencje to za sobą pociągnie. Nie wie o tym, że zakonnice strzegą tajemnicę: świat chyli się ku upadkowi, a zabójczy ogień nadciągnie z niespodziewanej strony. Tylko jeden człowiek może pomóc Talitcie w ocaleniu Nashiry. Na jego poszukiwania musi wyruszyć do najzimniejszej części kraju i być może tam znajdzie odpowiedź na powstrzymanie całej Talarii przed unicestwienem.
"Jeśli o czymś myślisz, to na pewno się nie zdarzy. Życie nigdy nie jest takie, jak oczekujemy”.
Przyznam, że nie słyszałam o tej książce i autorce nigdy wcześniej, ale gdy nadarzyła się możliwość recenzji byłam bardzo chętna. Po przeczytaniu opisu mój apetyt na tę pozycję wzrósł, a gdy zobaczyłam okładkę, wiedziałam, że musi być moja. Czy mi się podobało? Oczywiście! Czy się rozczarowałam? Ani trochę!
Książka jest kwintesencją tego, co powinno zawierać każde dzieło z gatunku fantastyki. Największym atutem lektury jest fabuła - i właściwie cała reszta. Gdy bierzesz ją do ręki zdaje się, że krzyczy "Jestem idealna pod każdym względem! Przeczytaj mnie i zakochaj się Nashirze!" To jedna z niewielu książek do której nie mam żadnego "ale". Podobała mi się pod każdym względem. Począwszy od prologu, a skończywszy na epilogu książka jest wręcz idealna.
Naprawdę nie mam się do czego przyczepić - chociaż nie wiem jak bardzo bym chciała to zrobić. Od samego początku autorka buduje napięcie, które podczas czytania, nie opuszcza czytelnika nawet na sekundę. Wydaje się nam, że jest wszystko w porządku, a po chwili pojawia się moment, który rujnuje naszą dotychczasową równowagę. Jestem pod wrażeniem warsztatu Licii Troisi, która zbudowała od podstaw świat, który tak diametralnie różni się od naszego. Można powiedzieć, że jest ona swego rodzaju bogiem. Jestem zachwycona Królestwami, światem Nashiry i językiem autorki. Poprzez rozległe opisy mogłam wyobrazić sobie Talarię, tak jakbym sama w nim mieszkała.
Główna bohaterka jest czasami niecierpliwa i impulsywna, ale gdy trzeba potrafi być odważna, rozsądna i troszczy się o swoich najbliższych. Przyznam, że na początku nie zdobyła mojej sympatii, ale to tylko dlatego, że była uległa względem swojego despotycznego ojca. Jednak z czasem przerodziła się w prawdziwą wojowniczkę i przywódczynię, a może to raczej Saiph został przywódcą? Tutaj pojawia się paradoks. Mężczyzna z najniższej kasty w państwie staje się symbolem rebelii i popycha Fetytów ku walce o wolność. Najlepsze jest to, że robi to całkowicie nieświadomie i zdaje się, że nawet nie chce brać w tym udziału, nie chce by ludzie składali mu pokłony i wychwalali. Mimo tej sławy pozostał sobą, a podróż, którą odbył z Talithą umocniła go. Mimo tego, że to Talitha jest tutaj główną bohaterką, Saiph odgrywa znaczącą rolę i przyznam, że autorka wykreowała idealny typ mężczyzny. Z jednej strony uległy i wierny swojej towarzyszce, a z drugiej waleczny i odważny, gotowy w każdej sekundzie chronić życia kobiety. Bohaterowie są przede wszystkim realni, a to sprawia, że możemy się z nimi utożsamiać. Mimo tego, że diametralnie się różnią, świetnie wpływają na siebie nawzajem.
Kolejnym atutem powieści jest brak wymuszonego wątku miłosnego. Właściwie jest on zerowy, żadnego zamartwiania się, co pomyśli druga osoba - jest wojna i trzeba walczyć! Taka logika mi się podoba. Nie wiem czy autorka zrobiła to specjalnie, czy też nie, ale jest to zdecydowanie jeden z największych plusów książki. Właściwie można by pomyśleć, że Talitha i Saiph są tylko przyjaciółmi. Przecież taki związek nie miałby przyszłości - ona jest hrabianką, a on zwykłym niewolnikiem. Jednak mam nadzieję, że potem wykwitnie z tego ciekawe uczucie.
Autorka wolała poświęcić się na budowaniu napięcia niż wątku miłosnego, co tylko przechodzi na jej korzyść. Akcja jest bardzo dobra i stonowana - nie pędzi jak szalona, ale i nie wlecze się jak flaki z olejem. Mimo tego nigdy nie można się nudzić, wszystko płynie umiarkowanym tonem, jednak stale coś się dzieje.
Gdy dodamy do książki kilka smoków, łyżeczkę obcej kultury i wierzeń, garść kolorowych opisów, szczyptę miłości i wielu innych skrajnych emocji oraz ciążące nad światem niebezpieczeństwo otrzymamy "Królestwa Nashiry. Marzenie Talithy". Zdecydowanie to jedna z moich ulubionych pozycji, z którą każdy z Was powinien się zapoznać! Gdybym miała taką możliwość to wystawiłabym ocenę 11/10, ale skala ogranicza mnie w marnych 10 punktach, które nie są w stanie oddać mojej miłości do tej historii. Z całego serca Wam ją polecam i jestem przekonana, że przypadnie ona do gustu każdemu z Was.
" - (...) Od kiedy byliśmy dziećmi, cały czas powtarzano nam, że patrzenie na niebo jest grzechem. A tymczasem to tylko dużo ciemności pokrytej małymi światełkami.
- Nie tylko i dobrze o tym wiesz. Chodzi o to, że pod Talarethem możemy wierzyć, że jesteśmy jedyni i wyjątkowi; wmawiać sobie, że jesteśmy wybrani przez bogów i że Talaria jest całym naszym horyzontem. Ale kiedy wychodzisz na zewnątrz i podnosisz wzrok zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś tylko malutkim punkcikiem pośrodku nicości.
- Prawdopodobnie to dlatego nie chcą, żebyśmy na nie patrzyli - podsumował Saiph".
"My łamiemy tę regułę... My otwieramy nowe szlaki".
Licia Troisi jest astrofizykiem i pracuje w rzymskim obserwatorium. Popularność przyniosły jej trylogie "Kroniki Świata Wynurzonego" (wszystkie części znalazły się w pierwszej dziesiątce na liście bestsellerów we Włoszech), "Wojny Świata Wynurzonego" i "Dziedziczka smoka".
Nashira jest światem, która boryka się z dość...
2013-11-28
"W każdym spotkaniu jest część żalu z rozstania, ale w każdym rozstaniu jest ta sama ilość radości ze spotkania".
Mortmain nie odpuszcza. Nocni Łowcy mogli pomyśleć, że po ostatniej walce to już koniec, ale niestety tak się nie dzieje. Mortmain siedzi w ukryciu, ale zawsze będzie udoskonalał swój plan przeciwko wrogom. To tylko kwestia czasu kiedy zaatakuje, a Nocni Łowcy muszą być na to przygotowani.
Tessa po raz kolejny znajduje się w sytuacji bez wyjścia. Kocha obydwu mężczyzn i nie chce skrzywdzić ani Jema, ani Willa, jednak kiedyś w końcu będzie musiała wybrać. Okazuje się, że Jem jest coraz bardziej chory, a jakby tego było mało - całe lekarstwo znajduje się w rękach Mortmaina. Układ jest prosty - Tessa odda się w jego ręce, żeby mógł dokończyć swój okrutny plan, a on prześlę Jemowi wszystkie zapasy opium, które posiada. Jeśli Jem nie dostanie opium - zginie, jeśli Tessa dostanie się w ręce Mortmaina - zginie. To sytuacja bez wyjścia, a Nocni Łowcy kompletnie nie mogą sobie z tym faktem poradzić. Kto w końcu zwycięży? Czy Mortmainowi uda się zrealizować swój okrutny plan?
"Życie to książka i są w niej tysiące stron, których jeszcze nie przeczytałem. Przeczytam je razem z tobą, ile się da, zanim umrę..."
Książki Cassandry Clare są ze mną od zawsze. Najpierw zakochałam się w Darach anioła, a potem zapałałam równie głęboką, o ile nawet nie głębszą, miłością do Diabelskich maszyn. Kiedy sięgałam po Mechaniczną księżniczkę, kompletnie nie mogłam poradzić sobie z faktem, że to już ostatnia część jednej z moich ulubionych serii. Nie wyobrażałam sobie tego, żeby przeczytać tę powieść i żyć, jakby nic się nie stało po jej zakończeniu. Mam naprawdę wielki strach przed kończeniem czegokolwiek - nie obejrzę ostatniego odcinka serialu; nie napiszę ostatniego rozdziału opowiadania; nie chcę przeczytać ostatniej książki z mojej ukochanej serii. Dokładnie tak samo miałam z tą powieścią, jednak moja ciekawość, co do dalszych losów bohaterów była zbyt wielka, by darować sobie lekturę Mechanicznej księżniczki.
Muszę zacząć od tego, że nie mogłam posiąść się z radości, kiedy dostałam tę książkę w ręce. Powieści Cassandry Clare mają na mnie dziwnie zbawienny wpływ i jest to jedyna autorka, która swoim stylem pisania potrafi wprowadzić mnie w niesamowity trans, z którego nie potrafię się wybudzić. Nie jem, nie piję, nie śpię - muszę ciągle czytać i rozkoszować się każdą kolejną kartką. Kiedyś wydawało mi się, że 500 stron powieści to naprawdę wiele i nigdy tego nie przeczytam, a jednak książki Cassandry Clare połykam w kilka dni - Mechaniczną księżniczkę przeczytałam w dwa i naprawdę żałowałam, że tak szybko zakończyłam swoją przygodę z ukochanymi bohaterami. Bo naprawdę jest o kim wspominać. Kocham w tej powieści niemal każdą postać, nawet samego Mortmaina na swój sposób uwielbiam. Cassandra Clare jest jedyną autorką, która potrafi stworzyć tak rzeczywistych i charakterystycznych bohaterów, którzy pozostają w umyśle czytelnika na długi czas. Tessa była jedną z niewielu bohaterek, które nie irytowały mnie swoim zachowaniem i wręcz idealnie czytało mi się powieść z jej punktu widzenia. Jem był według mnie idealnym wzorem przyjaciela, jakiego powinna mieć każda kobieta (I'm really sorry, but - Team Wessa) i sama byłabym naprawdę wniebowzięta, gdybym miała takiego chłopaka obok siebie. Will był natomiast według mnie najlepszym mężczyzną, jakiego może sobie kobieta wymarzyć. Cały czas się troszczył o swoich najbliższych i zawsze był dobry dla Tessy. Przypominał mi nieco Jace Waylanda z Darów anioła, ale tylko przy niektórych swoich słowach, którymi ripostował do wszystkich wokół. Z tą trójką bohaterów niesamowicie się zżyłam (no i oczywiście z cudownym Magnusem), więc byłam naprawdę ciekawa tego, jak autorka wybrnie ich trójkątu miłosnego. I kolejna niesamowita rzecz! Pierwszy raz od niepamiętnych czasów nie denerwuje mnie niespełniony trójkąt miłosny głównych bohaterów. Sama miałam niesamowite trudności z wybraniem lepszego według mnie chłopaka i pewnie na miejscu Tessy nigdy nie potrafiłabym tego zrobić.
Wszyscy wokół mówią, że są szczęśliwi z zakończenia, jakie zafundowała nam Cassandra Clare. A ja muszę powiedzieć, że absolutnie nie jestem z niego zadowolona. To mało powiedziane - po zakończeniu powieści myślałam, że nią rzucę. Nie będę przytaczać dokładnie tego, co wprawiło mnie w taki nastrój, bo nie mam zamiaru Wam spoilerować. Po prostu wystarczy Wam stwierdzenie, że według mnie zakończyło się kompletnie bez sensu i jeszcze przez kilka dni po końcu powieści chodziłam, jak zombie i dalej nie mogłam zrozumieć rozumowania Cassandry Clare. Ja takiego zakończenia nie kupuję, dla mnie istnieje tylko połowa epilogu, a o reszcie zapominam. Jednak nie zmienia to faktu, że dalej ta książka znajduje się na liście moich najukochańszych pozycji. To jest naprawdę mało powiedziane, że mi się podobała - ja nią dosłownie żyłam. Czułam się, jakby te wszystkie wydarzenia rozgrywały się u moich przyjaciół, a ja niestety nie mogę nic z tym zrobić, tylko życzliwie przyglądać się z oddali. W kilku momentach, to muszę przyznać, Cassandra Clare była według mnie naprawdę niepoprawna i kilkakrotnie zdarzyło się, że musiałam przerwać lekturę, bo nie wierzyłam w to, co się dzieje. Niektóre sytuacje wydawały mi się niedorzeczne, a za chwilę wręcz uwielbiałam autorkę. Ale to jest chyba wyznacznik dobrej lektury - kochasz i nienawidzisz autora za to, co robi z twoim życiem. Ja miałam tak prawie przez całą powieść.
"Nasze serca, Tesso, potrzebują lustra. Widzimy swoje lepsze ja w oczach tych, którzy nas kochają".
Jestem chyba nieco za bardzo emocjonalnym człowiekiem, bo muszę przyznać z ręką na sercu, że na żadnej książce do tej pory nie płakałam aż tyle. Przy czytaniu Mechanicznej księżniczki zużyłam 10 paczek chusteczek i niemal wypłakałam sobie oczy. Nie przesadzając, moje oczy robiły się mokre przeciętnie co kilka kartek, bo cały czas przypominałam sobie o tym, że to ostatnia część mojej ukochanej trylogii. Chciałam zapamiętać z niej jak najwięcej i chłonęłam niemal każdy fragment zachowania bohaterów: doszło w końcu do tego, że pamiętałam w co dokładnie byli ubrani oraz kiedy poruszali się w prawo, a kiedy w lewo. Więc po prostu prawda jest taka, że ta książka zniszczyła mnie psychicznie. Dalej nie jestem w stanie się po niej pozbierać, a chyba najlepszym dowodem na to jest fakt: piszę tę recenzję po niemal miesiącu (bez dwóch dni) od jej przeczytania, wcześniej nie dałam rady.
Mechaniczna księżniczka jest chyba najlepsza z całej trylogii, co rzadko się zdarza. Cassandra Clare połączyła w niej wszystkie wyznaczniki dobrej książki: akcję rosnącą w miarę upływu stron, niesamowite uczucia bohaterów, walkę dobra ze złem oraz chwile smutków. Jestem przekonana, że jeśli będzie czytać tę część osoba, której chociaż trochę spodobały się dwa pierwsze tomy to wypłacze sobie na niej oczy. Naprawdę. Mechaniczna księżniczka jest niesamowicie wzruszającą książką, a ja nie potrafię pisać o swoich emocjach ani opowiadać o powieściach, które wywołały w mojej duszy, sercu i rozumie fizyczne obrażenia. O książkach, które się naprawdę pokochało, pisze się najgorzej, bo nie ma wystarczająco wielu słów, które w pełni wyraziłyby nasze uczucia względem danej powieści. Ta książka jest po prostu piękna.
Mechaniczna księżniczka mnie psychicznie wykończyła i bardzo długo zbierałam się do tego, żeby móc przekazać Wam te wszystkie uczucia, które targały mną podczas jej czytania. I tak nie opisałam wszystkiego w wystarczająco dobry sposób. Dalej rozpaczam nad tym, że muszę pożegnać moich ulubionych bohaterów, a ta książka jest ostatnią, którą zrecenzuję z tej trylogii. Chciałabym teraz powiedzieć Wam, jak bardzo zachęcam Was do przeczytania wszystkich części, ale nie jestem w stanie tego zrobić. Musicie mi uwierzyć, że naprawdę warto i Diabelskie maszyny będą się niesamowicie cieszyć, jeśli znajdą się na Waszej półce i je pokochacie. To ostatnia recenzja książki z tej serii. Już ostatnie zdanie, więc: Trwaj trylogio w sercach swoich czytelników, bo chwile spędzone przy twojej lekturze są piękne.
" - (...) Co się dzieje?
- Właśnie - Sztućce Willa szczęknęły o talerz. - Konsul? Przeszkadza nam w śniadaniu? Co będzie dalej? Inkwizytor na herbacie? Pikniki z Cichymi Braćmi?
- Pieczone kaczki w parku - rzucił Jem szeptem, po czym on i Will uśmiechnęli się do siebie".
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
"W każdym spotkaniu jest część żalu z rozstania, ale w każdym rozstaniu jest ta sama ilość radości ze spotkania".
Mortmain nie odpuszcza. Nocni Łowcy mogli pomyśleć, że po ostatniej walce to już koniec, ale niestety tak się nie dzieje. Mortmain siedzi w ukryciu, ale zawsze będzie udoskonalał swój plan przeciwko wrogom. To tylko kwestia czasu kiedy zaatakuje, a Nocni Łowcy...
2012-06-02
"To w porządku kochać kogoś bez wzajemności, dopóki ten ktoś jest wart miłości. Dopóki na nią zasługuje."
"Mechaniczny anioł" to pierwsza część trylogii Diabelskie maszyny, prequela serii Darów anioła, autorstwa Cassandry Clare. Pisarka urodziła się w amerykańskiej rodzinie w Teheranie. Zanim skończyła 10 lat mieszkała we Francji, Anglii i Szwajcarii. Od szkoły średniej mieszkała w Los Angeles i Nowym Jorku, gdzie pracowała w redakcji. W 2004 r. zaczęła pracę nad powieścią "Miasto kości", do której natchnieniem był krajobraz Manhattanu. W fandomie związanym z Harrym Potterem jest znana dzięki opowiadaniu Draco Trilogy. Cassandra Clare jest jej pseudonimem artystycznym.
Po śmierci swojej ciotki Harriet, Theresa Gray przypływa na statku Maine do Londynu, na zaproszenie swojego brata. Jednak to nie on wita ją na wybrzeżu, tylko dwie panie, które chcą, żeby nazywano je Mrocznymi Siostrami. Mimo początkowej niechęci do sióstr jedzie razem z Nimi do Mrocznego Domu, który stanie się wkrótce jej więzieniem.
Mroczne Siostry grożą śmiercią jej brata, Nathaniela, jeśli Tessa nie będzie wieczorami ćwiczyła jej, dotąd nieznanych, umiejętności. Tessa bowiem potrafi zmieniać się w innych ludzi, dotykając przedmiotów, które do nich należały. Zostaje ona uwięziona w Mrocznym Domu i bojąc się o brata, godzi się na tortury, jakim poddają ją Mroczne Siostry. Wszystko się zmienia, gdy zostaje przypadkowo uwolniona przez Nocnego Łowcę. Lecz co stanie się z jej bratem, jeśli ucieknie? Okazuje się, iż Tessa jest zamieszana w większą aferę i ma zostać wydana za mąż za niejakiego Mistrza, co bardzo interesuje Nocnych Łowców. Dziewczyna zostaje wplątana do świata, o którego istnieniu nie miała pojęcia. Czy pomiędzy surowymi zasadami Nocnych Łowców, jest miejsce na miłość?
"- Chyba będziemy musieli wyważyć drzwi...
- Albo nie - powiedział Jem, sięgając do gałki. Drzwi otworzyły się, ukazując prostokąt ciemności.
- Nie, to zwykłe lenistwo - skomentował Will."
W tej książce mamy doczynienia z wieloma różnymi postaciami: wampirami, Nocnymi Łowcami, wilkołakami, a nawet maszynami. Cały czas po ulicach przemykają Podziemni i tylko Nocni Łowcy, utrzymują porządek w chaosie, jaki panuje poprzez panoszenie się demonów. Właśnie do Nich należą nasi bohaterowie: Will, Jem, Jessie, Charlotte i Henry. Tessa wkracza do nowego świata, całkowicie nieświadoma praw, jakie nim rządzą. Bohaterka szczególnie przypadła mi do gustu ze względu na to, iż czytała bardzo dużo książek, o czym często jest mowa w tej powieści. Sama Tessa pragnie się stać jak królowa Boadycea, która była silniejsza psychicznie od niejednego mężczyzny. Postać nie jest wyidealizowana i przesłodzona, jak w ostatnich czasach się często zdarza. Autorka nie bała się mówić o tym, że postać nie ma pojęcia o posługiwaniu się bronią i nie próbuje z Niej za wszelką siłę robić bohaterki. Często podejmuje błędne decyzje i ufa ludziom, którym nie powinna, przez co ma się wrażenie, iż jest ona prawdziwą osobą, a nie tylko fikcyjną postacią. Muszę również wspomnieć tutaj o Williamie i Jamsie. Są oni również znani jako Will i Jem.
Will do złudzenia przypominał mi Jace'a Wayland'a, którego znamy z serii Dary anioła. Jednak jest on od Niego o wiele gorszy i skrywa w sobie tajemnice, o której nie wie nawet jego najlepszy przyjaciel. Cechuje go przede wszystkim arogancja. Jest całkowicie obojętny na problemy innych ludzi, z wyjątkiem James'a, jego jedynego przyjaciela. Właściwie można stwierdzić, iż William Herondale jest XIX-wieczną wersją Jace'a Wayland'a. Więcej słów nie potrzeba, typowy niegrzeczny chłopiec, na widok którego kobiety mdleją.
James Carstairs pochodzi z Szanghaju. Musiał niestety z niego uciec, gdy demon zabił jego rodziców i polował również na Jema. On i Will są swoimi parabatai. Każdy Nocny Łowca ma swojego parabatai, którzy są dla siebie nie tylko najlepszymi przyjaciółmi, ale również duetem w walce, znają się na wylot. Jem jest całkowitym przeciwieństwem Willa. Za każdym razem, gdy jego przyjaciel dostaje ataku furii to właśnie James sprowadza go na ziemię. Jak na Nocnego Łowcę, jest naprawdę bardzo miłą i empatyczną osobą, która zdaje się rozumieć wszystkich wokoło. Niestety Jem choruje na pewną przypadłość, która powoli zabija go wewnętrznie.
Książka zaczyna się od małego wprowadzenia w życie Nocnych Łowców, bowiem już w prologu Jem i Will zabijają jednego demona. Już od tego, czytelnik nie może się oderwać od książki i czyta ją, coraz bardziej zagłębiając się w kolejne wydarzenia. Nie ma czasu na odpoczynek, gdyż akcja pędzi w niesamowitym tempie. Bohaterowie walczą nie tylko z demonami bądź innymi Podziemnymi, lecz z własnymi słabościami, które uderzają nas w kolejnych stronach powieści. Pojawiają się tam również maszyny, które zagrażają całej Wielkiej Brytanii i Mistrz, który chce stworzyć podległe sobie Imperium Brytyjskie. Tylko właściwie kim on jest? Ostatecznej odpowiedzi dowiemy się dopiero w ostatnich rozdziałach książki.
Fabuła niezmiernie przypadła mi do gustu, po prostu cudo! Zatraciłam się w niej kompletnie, tym bardziej, iż uwielbiam książki, których akcja toczy się w Londynie. To tajemnicze miasto, które sprawia, że historia, która się w nim rozgrywa musi być atrakcyjna dla czytelnika. Nigdy nie jesteśmy pewni tego, czy dobrze trafiliśmy osądzając daną osobę. Udoporniłam się na zagadki pani Clare przez Dary anioła, więc po prostu wiedziałam, iż autorka w pewnym momencie wprowadzi scenę, która na zawsze zmieni książkę. W tym momencie każdy zatrzymuje się myśląc: "Boże, to nie może być prawda". Jednak ja od początku nie ufałam wielu osobom, więc cała historia z Mistrzem nie odcisnęła na mnie wrażenia. Owszem, chciałam wiedzieć kim on jest, ale po pewnym czasie sama zorientowałam się o kogo chodzi.
Jedyną rzeczą, której brakowało mi w książce to klimat wiktoriański. Akcja rozgrywa się podczas panowania królowej Wiktorii, a jednak nie ma mowy o stylu, który cechował ten okres. Sama uwielbiam styl wiktoriański i byłam szczerze zawiedziona, iż nie trafiłam na jego większą ilość. Do samej fabuły nie mam żadnych zatrzeżeń, bo historia niewiarygodnie wciąga. Na początku zdziwiło mnie trochę, iż jest tam mowa o maszynach, ale po chwili już kompletnie mi to nie przeszkadzało. Tylko czytałam, czytałam i czytałam.. Aż w mgnieniu oka doszłam do ostatniej strony, nie mając pojęcia dlaczego książka się skończyła. Przecież ledwo co ją zaczęłam czytać, to nie fair!
Książki pani Clare mają ten niesamowity nastrój, który pochłania nas od samego początku. Nie mogłam opanować uśmiechu, który wpełzł mi na usta, gdy dostałam w swoje łapki tę serię. Już wiedziałam, że pani Cassandra mnie nie zawiedzie i będę równie szczęśliwa, jak po przeczytaniu Darów anioła. Słyszymy znajome nazwiska, które przewijają się przez powieść: Wayland, Bane, Lightwood.. Po prostu nie da się nie poczuć tutaj atmosfery panującej w Darach anioła. Oczywiście nie brakowało tutaj tego, co lubię najbardziej - walki. Autorka nie dała nam wytchnienia po jednej masakrze, a już dochodziło do drugiej, której nikt się nie spodziewał. Było tutaj naprawdę bardzo dużo krwi, brutalności i morderstw. Niemal w każdej scenie pojawiała się krew, co nie było chyba zbyt dobrym posunięciem, moim zdaniem. Niektórym może się to po prostu nie spodobać - mnie na przykład nie obrzydzają sceny pełne krwi, lecz niektórzy czują się zniesmaczeni. Wolę, gdy są sceny, które wdzierają się w psychikę i powodują u nas lęk przed wszystkim po przeczytaniu książki. Wiem, wiem, jestem dziwna, ale nie moja wina, że przelew krwi mnie nie rusza. Jednak i tak ta książka była o wiele mniej krwawa niż seria Darów anioła, tam to dopiero się działo. Opisywanie czarnej posoki, która wypływała z demonów, obrzydliwe.
Jeśli ktoś czytał Dary anioła to ta trylogia wyjaśnia jedną sprawę - pojawienie się w Instytucie słynnego kota Church'a. Tego samego, który z dezaprobatą witał wszystkich nowych gości i prowadził ich w błędne korytarze Instytutu. Oczywiście przewija się tutaj również postać Magnusa Bane'a, który - o dziwo! - okazuje się, iż był kiedyś zainteresowany kobietami! Niespodziewałam się tego po Nim.
Pani Cassandra ma naprawdę niesamowicie rozwinięty język oraz warsztat pisarski, którego można tylko pozazdrościć. Bezbłędnie projektuje zdania i dialogi, które, dzięki Willowi, stają się naprawdę niesamowicie zabawne. Czytając to w kilku momentach uśmiechnęłam się do siebie. Miałam również wrażenie, że gdyby Jace i Will mieli szanse się spotkać to pewnie znienawidziliby się. To niebezpieczne, gdy dwie osoby są do siebie tak bardzo podobne. Autorka jednak nie za bardzo poradziła sobie z wiktoriańskim światem, który krótko mówiąc - przerósł ją. Jednak to nie zaważyło na mojej ocenie dla książki, gdyż biorąc pod uwagę talent pani Clare książka zasługuje na najwyższą ocenę.
Jest to przede wszystkim lektura obowiązkowa dla osób, które czytały i pokochały Dary anioła. Mimo tego, iż uważam, że Dary były ciut lepszą powieścią to nie mogę znaleźć przymiotnika, który wyraziłby moje uczucia względem tej powieści. Od pierwszej strony zakochałam się w niej. Historia z Nocnymi Łowcami, która urzekła mnie w Darach anioła, przerodziła się w miłość w Diabelskich maszynach. Jedyne co mnie odstrasza to okładka. Mam nadzieję, że niedługo wezmą przykład z angielskich i zrobią coś równie pięknego. W tej części nie wyjaśniają się żadne tajemnice, może oprócz tej z Mistrzem. Jego zamiary względem Tessy są jednak dalej ukryte i pod koniec ma się ochotę zamordować autorkę. Szczególnie po epilogu nie mogłam uwierzyć, że pani Clare kończy powieść w takim momencie. "Mechaniczny anioł" pozostawia wielki niedosyt i sprawia, iż z utęsknieniem czeka się na kolejną część, żeby móc ponownie zagłębić się w historii Tessy i Willa, którzy przemierzają wiktoriański Londyn. Książki pani Clare są niczym narkotyk, który sprawia, iż chce się czytać więcej i więcej, a kolejne części zasklepiają się w naszym sercu z jeszcze większą mocą. Gdybym mogła dać ocenę 11 to z pewnością bym to uczyniła, lecz muszę poprzestać na 10/10. Z wielką niecierpliwością czekam na kolejny tom i wiem, że autorka mnie nie rozczaruje. Wszyscy, którzy jeszcze nie przeczytali tej serii - niech postanowią się poprawić i sięgnąć po nią szybko. Dziękuję pani za tak wspaniałą książkę!
"- Wiesz, kiedyś myślałem, że moglibyśmy zostać przyjaciółmi - powiedział Lightwood.
- A ja kiedyś myślałem, że jestem fretką, ale okazało się, że to tylko zamroczenie opium - odparował Will. - Wiedziałeś, że ono właśnie tak działa? Bo ja nie."
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
"To w porządku kochać kogoś bez wzajemności, dopóki ten ktoś jest wart miłości. Dopóki na nią zasługuje."
"Mechaniczny anioł" to pierwsza część trylogii Diabelskie maszyny, prequela serii Darów anioła, autorstwa Cassandry Clare. Pisarka urodziła się w amerykańskiej rodzinie w Teheranie. Zanim skończyła 10 lat mieszkała we Francji, Anglii i Szwajcarii. Od szkoły średniej...
2012-07-20
"Londyn to przedsionek piekła"
"Mechaniczny książę" to druga część trylogii Diabelskie maszyny, prequela serii Darów anioła, autorstwa Cassandry Clare. Pisarka urodziła się w amerykańskiej rodzinie w Teheranie. Zanim skończyła 10 lat mieszkała już we Francji, Anglii i Szwajcarii. Od szkoły średniej mieszkała w Los Angeles i Nowym Jorku, gdzie pracowała w redakcji.W 2004 r. zaczęła pracę nad powieścią "Miasto kości", do której natchnieniem był krajobraz Manhattanu. W fandomie związanym z Harrym Potterem jest znana dzięki opowiadaniu Draco Trilogy. Cassandra Clare jest jej pseudonimem artystycznym.
Po wielu mrocznych przeżyciach Tessa znajduje schronienie u Nocnych Łowców, gdzie zaczyna czuć się jak w domu. Jednak tę sielankę zakłóca Benedict Lightwood, który chce odebrać Charlotte jej Instytut. Rada mogłaby od razu odebrać jej prawa do panowania nad wyżej wymienioną kwaterą, jednak daje jej ostatnią szansę - ma znaleźć dla nich namiary na Mortmaina, tajemniczego Mistrza, który z osobistych pobudek pragnie zniszczyć ród Nocnych Łowców. Zadanie okazuje się niewykonalne, gdyż mają na niego zaledwie dwa tygodnie, a potem Instytut przejdzie pod pieczę Lightwoodów.
W ten sposób Tessa dostaje niebywałą szansę, żeby pomóc w złapaniu Mortmaina i poznaniu dokładnie tego kim ona sama jest. Z pomocą przystojnego i autodestrukcyjnego Willa i zakochanego w niej Jema, Tessa udaje się na poszukiwanie Mistrza. Jednak co wspólnego z tym może mieć nagłe pojawienie się rodziny Willa? Główna bohaterka uświadamia sobie, że jej serce bije coraz mocniej do Jema, ale skoro naprawdę go kocha to dlaczego ciągle dręczy ją tęsknota za Willem? Czy wreszcie odnajdą Mistrza, a Tessie uda się znaleźć odpowiedzi na pytania, kim jest i dlaczego się urodziła?
" - Właściwie zachowuje się pan, jakby nas wszystkich nie lubił.
- Wcale nie - zaprotestował Gabriel. - Po prostu nie lubię jego - Wskazał na Willa.
- Boże! - Mruknął Will i ugryzł jabłko. - Bo jestem przystojniejszy, niż ty?"
Postacie są naprawdę bardzo podobne to tych, z którymi możemy się spotkać w Darach anioła. Tessa, Will, Jem i Jessamine, aż chce się powiedzieć: Clary, Jace, Alec i Isabel. Jednak nic bardziej mylnego. Może się wydawać, że bohaterowie są wykreowani na jednej i tej samej zasadzie, ale jednak bardzo się różnią. Tessa jest całkowicie inna niż Clary. Clary cały czas denerwowała mnie swoim zachowaniem, a Tessa na naszych oczach z małej szarej myszki staje się pewną siebie, bystrą i odważną dziewczyną. Cofam to, iż powiedziałam, że Will Herondale to XIX wieczna wersja Jace Wayland'a. Jace jest przy nim o wiele, wiele gorszy. Will może na początku wydawać się arogancki, płytki i samolubny, ale pod koniec książki staje się, że się tak wyrażę, normalnym członkiem społeczeństwa. Już nie jest taki mroczny jak poprzednio, ale szczęśliwy i obdarza wszystkich dobrocią, co w ogóle mi do Niego nie pasuje, bo przygotowałam się na charakter bad boy'a. Jem prawie w ogóle nie jest podobny do Alec'a. Jem jest miłą i empatyczną osobą, która rozumie wszystkich i stara się wszystkim pomagać. Natomiast Alec był płytki i po prostu dziwny.. Nigdy nie darzyłam tej postaci wielką sympatią. Jessamine jest prawie identyczna jak Isabel. Może nie jest tak odważna jak ona, i wcale nie chce być Nocnym Łowcą, ale to kolejna postać, która szalenie przypadła mi do gustu i której o nic bym nie podejrzewała, a jednak pozory czasami mylą.
Dowiadujemy się również w jaki sposób Will i Jem stali się swoimi parabatai i co właściwie to znaczy. Każdy Nocny Łowca ma swojego parabatai, którzy nie tylko są swoimi najlepszymi przyjaciółmi, ale także to duet w walce. Gdzie pójdzie jeden, tam drugi musi mu towarzyszyć i osłonić go własnym ciałem w razie zagrożenia życia. Znowu to wspomnę, ale Will i Jem są swoimi całkowitymi przeciwieństwami. Will bywa arogancki, dumny, pewny siebie i nie zwraca na nikogo uwagi, oprócz Jema. Jednak wszystko może wytłumaczyć jego zachowanie, gdyż w tej części dowiadujemy się prawdziwego "ja" Williama Herondale. Natomiast Jem był zawsze sympatyczny i pomocny, a jednak jeden moment wytrącił mnie z równowagi i sama nie wiedziałam co mam o nim myśleć. Mimo tego, Jem zawsze sprowadza Willa na ziemię, gdy ten dostaje ataku furii i jest przy każdym, który potrzebuje pomocy.
Tessa, ach Tessa. To jedna z moich ulubionych bohaterek. Nie dość, że jest miła i dla wszystkich ma dobre słowo, to jeszcze na naszych oczach staje się tą królową Boadyceą, którą tak bardzo pragnęła być. Nie jest przekoloryzowana ani przesłodzona, jest po prostu ludzka. Podejmuje złe decyzje, często się myli i ufa tym, którym nie powinna, przez co tak bardzo przypomina nas samych. Oj, muszę jeszcze wspomnieć o Magnusie Bane, który jest po prostu fantastyczny! Kocham Panią Cassandrę za to, że stworzyła taką barwną i zabawną postać, która towarzyszy mi już od Darów anioła. Zresztą każda osoba, która zostanie wykreowana przez Panią Clare jest fantastyczna i od razu idzie się w niej zakochać.
"Czy jeśli człowiek długo przed czymś się broni, traci to zupełnie? Czy jeśli nikomu na tobie nie zależy, w ogóle istniejesz?"
Fabuła w tej części nie za bardzo przypadła mi do gustu. Nie wiem, zawsze przyzwyczaiłam się, że Nocni Łowcy dużo zabijają demonów i w ogóle, a w tej serii zabili tylko jednego. Jakoś wydawało mi się, że autorka trochę przystopowała z ideą Nocnych Łowców, żeby się skupić na wątku Mistrza, a jednak wolałabym trochę poczytać o ich fachu. Wątek z Mortmainem jest naprawdę bardzo zawiły i sama zastanawiam się jak autorka się z tego wywinie. Mimo tego, że Mistrz we własnej osobie w ogóle nie pojawił się w tej części to cały czas znał ich ruchy, a mimo to dalej nie ujawniał swojego położenia. Ta postać akurat niezmiernie przypadła mi do gustu, jest w nim coś tajemniczego. Akcja pędzi przez wszystkie rozdziały i czytamy książkę z zapartym tchem, zastanawiając się: "Co dalej, co dalej?!". Ja osobiście po prostu już nie mogę doczekać się "Mechanicznej księżniczki" szczególnie po zakończeniu. Muszę to przyznać, że "Mechaniczny książę" jest jeszcze lepszy niż "Mechaniczny anioł", co uważałam za coś niemożliwego. Akcja się naprawdę zagęściła od tego czasu i nie ma mowy o jakimkolwiek odetchnięciu.
"Mechaniczny książę" jest moją ulubioną częścią tej serii również przez emocje, które mną targały. Tyle łez to chyba na żadnej książce nie wylałam (nawet na "Kosogłosie"!). Jednocześnie towarzyszyły mi sprzeczne emocje: strach i odwaga, smutek i radość, miłość i nienawiść.. Po prostu tego się nie da opisać, to trzeba przeżyć! Na początku autorka rozbawiała mnie, tylko po to, żeby zaraz potem zaserwować mi solidną porcję wyciskaczy łez. Po zakończeniu książki stwierdziłam, że Pani Clare już absolutnie nie lubię i więcej nie przeczytam żadnej jej książki, ze względu na zakończenie.. No może na troszkę przed zakończeniem, jeśli ktoś czytał to wie o co będzie mi chodzić. Miałam ochotę pojechać do niej i ją po prostu udusić za to, co zrobiła i teraz już wiem na pewno: po "Mechanicznej księżniczce" rozwodzę się z Panią Cassandrą! Tak, tak.. Tak samo mówiłam przy każdej jej książce, a jednak ciągle mnie do nich przyciągała.
Muszę też wspomnieć o okładce, która jest po prostu magiczna! Jestem nią całkowicie oczarowana. Mag naprawdę pokazał tutaj klasę i udało im się stworzyć coś równie pięknego jak wnętrze powieści. Z okładki spogląda na nas Tessa, ubrana w cudowną sukienkę. Co prawda ja sobie ją całkowicie inaczej wyobrażałam, ale przyznam, że okładka wyszła fantastycznie. To najlepsza okładka, jaką do tej pory udało im się wykreować.
"Mówią, że czas leczy rany, ale to nie oznacza, że znika przyczyna smutku."
Pani Clare ma naprawdę niesamowicie rozwinięty język i warsztat pisarski, którego można jej jedynie pozazdrościć. Bezbłędnie projektuje zdania i dialogi, które urozmaica dowcip Willa. Przyznam, że naprawdę bardzo chciałabym pisać tak jak ona. Sprawić, żeby czytelnik wciągnął się w świat Nocnych Łowców bez opamiętania i ciągle o nich myślał. Ja po przeczytaniu "Miasta kości" już byłam od nich uzależniona. Zawsze, gdy czytam książki Pani Cassandry ogarnia mnie taki specyficzny nastrój. Nie potrafię tego opisać, ale to uczucie, które sprawia, że mam ochotę siedzieć z ręką na okładce każdej z tych książek i wspominać moje emocje, które towarzyszyły mi po przeczytaniu jej po raz pierwszy, coś cudownego. Naprawdę kieruję wielkie ukłony w stronę tej Pani!
"Mechaniczny książę" to książka, która złamała mi serce, a jednocześnie sprawiła, że zakochałam się w Nocnych Łowcach na nowo. Gdyby można było umrzeć z miłości do książki to w tej chwili byłabym martwa. Jest to zdecydowanie jedna z moich ulubionych książek i nawet jeśli nie za bardzo pociąga Cię opis tej lektury to warto po nią sięgnąć, żeby uczestniczyć w spacerowaniu po deszczowym Londynie razem z Tessą, Willem i Jemem. Jest naprawdę obłędna i gdybym tylko mogła to dałabym jej ocenę 11/10, ale niestety nie dam rady. Książka naprawdę wybija się ponad wszystkie bariery i podziały oraz sprawi, że każdy człowiek zapała miłością do książek. Moja rozpoczęła się od "Miasta kości", a kiedy Ty dasz się oczarować?
" - Odszkodowania - powiedział nagle Jem, odkładając ołówek.
Will spojrzał na niego zaintrygowany.
- Czy to jakaś gra? Rzucamy pierwsze słowo, jakie przyjdzie nam do głowy? W takim razie moje brzmi: "genuphofobia" i oznacza irracjonalny strach przed kolanami.
- A jakie jest określenie na racjonalny strach przed irytującymi idiotami? - wypaliła Jessamine."
"Londyn to przedsionek piekła"
"Mechaniczny książę" to druga część trylogii Diabelskie maszyny, prequela serii Darów anioła, autorstwa Cassandry Clare. Pisarka urodziła się w amerykańskiej rodzinie w Teheranie. Zanim skończyła 10 lat mieszkała już we Francji, Anglii i Szwajcarii. Od szkoły średniej mieszkała w Los Angeles i Nowym Jorku, gdzie pracowała w redakcji.W 2004 r....
2009-01-01
"Kochać to niszczyć, a być kochanym, to zostać zniszczonym".
Clary Fray pewnego dnia postanawia wybrać się ze swoim przyjacielem Simonem do klubu Pandemonium. Już na wejściu spotyka interesującego chłopaka, który odróżnia się od innych osób swoim zachowaniem i kolorem włosów. Dziewczyna stara się dobrze bawić u boku najlepszego przyjaciela, jednak widzi, że pewna dziewczyna prowadzi ze sobą tego samego chłopaka, którego spotkała przy wejściu do klubu, w ustronne miejsce. Clary czuje w powietrzu kłopoty, więc zostawia Simona i idzie za tymi dwoma osobami. Właśnie przez to wydarzenie jej cały świat ulegnie zmianie. Widzi, że na jej oczach chłopak zostaje zamordowany przez trójkę osób: dwóch chłopaków i dziewczynę, która go tam zwabiła. Próbuje zawołać pomoc i pokazać zwłoki chłopaka, jednak okazuje się, że nikt nie widzi trójki zabójców oprócz niej samej, a ciało dziwnym sposobem zniknęło. W tym momencie Clary wkracza w tajemniczy świat Nocnych Łowców...
Stara się zapomnieć o sytuacji w klubie, jednak ciągle nie daje jej to spokoju. Aż do czasu, gdy ponownie spotyka jednego z zabójców chłopaka. Okazuje się, że Jace, bo tak się jej przedstawił, należy do rasy Nocnych Łowców, a chłopak, którego zabił wcale nie był człowiekiem, ale demonem. Dziewczyna nie wierzy w to, co jej powiedział aż do chwili, w której jej samej przychodzi zmierzyć się z jednym z tych stworzeń. Ma to miejsce wtedy, gdy dziewczyna wraca do domu i okazuje się, że wszystko w środku jest zniszczone, jej matka została porwana, a zza rogu wyskakuje na nią demon. Clary udaje się go pokonać, a następnie z pomocą przychodzi jej Jace, który wprowadza dziewczynę do nowojorskiego Instytutu, w którym mieszkają Nocni Łowcy. Clary nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wielką rolę będzie odgrywać w tamtym świecie, a to dopiero początek jej przygód.
"Sarkazm to ostatnia deska ratunku, dla osób o upośledzonej wyobraźni".
Już na samym początku muszę Was przeprosić, jeśli moja recenzja będzie nieskładna i brzmiała mniej więcej w ten sposób: "Kocham tę ksiażkę! Kocham Jace! Dary Anioła są idealne!", ale mam w sobie teraz za dużo emocji, których naprawdę nie potrafię przelać w tę wypowiedź. Miasto kości czytałam już w 2009 r., zaraz po wydaniu książki na polskim rynku, i ani na chwilę nie żałowałam mojego wyboru, który, krótko mówiąc, został podjęty bardzo szybko. Nie widziałam nawet, co to za książka ani o czym jest, ale od momentu, w którym ujrzałam ją w księgarni wiedziałam, że musi być moja. Tak też się stało i dzięki Mieście kości zaczęła się moja przygoda z nałogowym czytaniem książek, jednak do tej pory jest to jedna z moich ulubionych serii, do której mam wielki sentyment i której za żadne skarby świata nikomu bym nie oddała. Już mniej więcej wiecie, że uwielbiam tę książkę, więc postaram się choć w malutkim stopniu okazać w tej recenzji moje odczucia względem tej powieści, co może okazać się naprawdę bardzo trudne. Gotowi na peany? Mam nadzieję, że tak, bo ta recenzja to jedna wielka pieśń pochwalna na temat Miasta kości.
Zacznijmy od tego, że czytałam tę książkę cztery lata temu i do tej pory pozostawiła w moim sercu oraz głowie wielki ślad. Przez te cztery lata miałam okazję zapoznać się z dalszymi częściami tej serii oraz z inną trylogią tej autorki, czyli Diabelskimi maszynami. Miasto kości czytałam już naprawdę niezliczoną ilość razy i fabułę mogłabym Wam wyśpiewać, gdybyście obudzili mnie o pierwszej w nocy. Świat Nocnych Łowców stał mi się tak bliski, jakby istniał naprawdę i jakbym do niego od zawsze należała. Nigdy nie zdarzyło mi się, żebym w aż taki sposób przeżywała każdą stronę powieści i bez pamięci się w niej zatraciła. Każdą kartkę przewracałam z nabożnym uwielbieniem w oczach, a wszystkie pięć tomów serii oraz trylogia Diabelskie maszyny stoi na górnej półce na samiutkim początku, tak że za każdym razem, gdy przechodzę koło mojej biblioteczki to pierwsze, co widzę to właśnie te ukochane książki. To jedna z niewielu serii, które mogłabym czytać w kółko i która nigdy mi się nie znudzi. Za każdym razem przenoszę się wtedy w całkowicie odmienny świat i żaden bodziec zewnętrzny nie jest w stanie oderwać mnie z mojego transu, gdy sięgam po Miasto kości. To więcej niż zwykła książka, naprawdę. W trakcie czytania tej powieści nie liczy się dla mnie fakt, że jestem głodna, że powinnam zrobić zadania lub się pouczyć, nieważne, że jest noc i powinnam spać zamiast z uwielbieniem pochłaniać każdą kolejną stronę - liczy się tylko Miasto kości, świat Nocnych Łowców i nic więcej.
Z bohaterami tej powieści bardzo się zżyłam i czuję się, jakby byli częścią mojej rodziny. Mimo tego, że czasami podejmowali głupie decyzje i robili naprawdę elementarne błędy, to i tak przecież nikt z nas nie jest idealny - autorka w ten sposób pokazała, że postacie są do bólu rzeczywiste. Często nie zgadzałam się z wyborami Clary i, mimo tego, że mnie momentami bardzo irytowała, byłam z niej dumna, gdy potrafiła wpaść na właściwą odpowiedź. Jace od zawsze i na zawsze będzie jedną z moich najukochańszych postaci - zabawny, strzelający ciętymi ripostami, jak z rękawa, arogancki i nieczuły, czyli typowy bad boy, a jednak potrafi pokazać swoją łagodniejszą stronę. Nie sposób go określić jakimikolwiek słowami i wyrazić całą swoją miłość. Simon, Izzy i Alec - ich uwielbiam po prostu za wszystko. Simona za to, że zawsze był przy Clary, Izzy za to, że była bardzo wyrazista, wiecznie wściekła i potrafiła jawnie nie zgadzać się ze wszystkimi, a Aleca za to, że był... po prostu Aleckiem. Nieco zgryźliwym i wrednym dla głównej bohaterki, ale w obronie przyjaciół zrobiłby wszystko. I jest jeszcze Magnus. Ach, Magnus. Aż chciałoby się strzelić tutaj masą serduszek, które w małym stopniu wyjaśniłyby moją miłość do tego bohatera. Mimo tego, że pojawiał się w Mieście kości epizodycznie, to i tak pokochałam go już od pierwszego tomu, a podczas czytania kolejnych tylko utwierdzałam się w tym, że bez Magnusa ta seria nie byłaby tak idealna. Naprawdę dziwnie opisywać mi bohaterów tej książki, gdyż czuję się, jakbym miała opisywać własną rodzinę na pierwszych lekcjach w szkole: jacy są, czym się zajmują, za co tak bardzo ich lubię. Moje uczucia względem wszystkich książkowych postaci z tej serii są bardzo jasne, więc niestety nie potrafię w pełni oddać tego, jak bardzo ich uwielbiam.
Czytałam Miasto kości niezliczoną ilość razy, więc możecie uwierzyć mi w to, że za każdym razem moja miłość do tej serii tylko wzrastała. Chyba nie znalazłam żadnych minusów, a nawet jeśli takie były to na tyle niewidoczne, że całkowicie o nich zapomniałam. Styl Cassandry Clare jest jedyny w swoim rodzaju. Potrafi tak bardzo zamieszać w głowach czytelników, że całkowicie zgubimy wątek i nawet nie spostrzeżemy się, gdy autorka rzuci nam pod koniec książki oczywistą rzecz, na którą kroiło się od samego początku książki. Poza tym przyzwyczaiłam się już do stylu tej autorki na tyle, że teraz czytam o wiele uważniej jej powieści. Wiem, że jeśli Cassandra Clare niby przez przypadek przytoczyła jakąś rozmowę, czy pokazała jakiś przedmiot, to znaczy, że będzie miał on duże znaczenie w przyszłości Nocnych Łowców. Autorka stara się po prostu zabawić z naszą spostrzegawczością i sprawdzić, czy czytamy książkę na tyle uważnie, żeby połączyć wszystkie elementy w zgrabną całość. Wszystko, co autorka opisała w danym tomie serii ma wielkie znaczenie. U Cassandry Clare nie ma przypadków, czy wypadków przy pracy, wszystko ma swój określony cel, który poznamy pod koniec książki... czy nawet pod koniec serii. Jeśli już jesteśmy w temacie ostatniej części, to absolutnie nie mogę się doczekać tego momentu, w którym poznam rozwiązanie wszystkich zagadek. Ktoś może zarzucić autorce, że przecież Dary anioła miały być trylogią. I faktycznie są... Tylko w pewien sposób podwójną. Miasto kości, Miasto popiołów i Miasto szkła stanowią jedną trylogię, która skupia się wokół Clary, Jace'a, walki z Valentinem i szukania wszystkich Darów otrzymanych od Nocnych Łowców przez Anioła Razjela. Natomiast Miasto upadłych aniołów, Miasto zagubionych dusz i Miasto rajskiego ognia traktują o nieco innych tematach: na główny plan wysuwają się tutaj inni bohaterowie, oczywiście Jace i Clary dalej są głównymi postaciami, oraz porusza całkowicie inny wątek przygód Nocnych Łowców. Och, a przygód to oni mieli naprawdę mnóstwo i pewnie jeszcze wiele przeżyją. Trochę się tutaj rozpisałam na ten temat, ale uwierzcie mi, że mam naprawdę zbyt wiele do powiedzenia na temat Miasta kości i całej tej serii. Po prostu nie ma takiej rzeczy, która by mi się nie spodobała w tej książce, jak i całej serii. Wszystko według mnie perfekcyjnie ze sobą współgra i tworzy idealną całość, tak że czytelnik nie może się doczekać kolejnych tomów, a szczególnie po przeczytaniu zakończenia tej powieści.
Miasto kości to książka jedyna w swoim rodzaju, którą kocham miłością bezgraniczną i będę ją polecać dosłownie każdej osobie, którą spotkam. Pierwsza powieść, która przychodzi mi na myśl, gdy ktoś mówi: "Tyle czytasz... Może poleć mi jakąś fajną książkę", to właśnie Miasto kości. Nie ma takiego przymiotnika, rzeczownika, czasownika, czy innej części mowy, dzięki której mogłabym określić swoje wszystkie odczucia względem tej powieści. To, co opisałam powyżej to jedynie marna namiastka tego, co czuję do Miasta kości. Jeśli więc nie spotkaliście się z tą książką, nie czytaliście jej, czy nie chcecie jej przeczytać, to powiem Wam jedną rzecz: Bardzo źle robicie, jesteście w wielkim błędzie! Powinniście jak najszybciej sięgnąć po Miasto kości, jak i kolejne części tej serii. Jeśli się Wam nie spodoba to możecie winić mnie, ale prawda jest taka, że tej książce nie mam nic do zarzucenia... No może oprócz rąk na szyję Jace'a lub Magnusa, ale to już inna sprawa. Już kończąc, wspomnę, że: polecam, polecam, polecam, z całego serca polecam!
"- W przyszłości, Clarisso, może byłoby rozsądnie wspomnieć, że masz już mężczyznę w swoim łóżku, żeby uniknąć takich niezręcznych sytuacji - powiedział.
- Zaprosiłaś go do łóżka? - spytał Simon, wstrząśnięty.
- Śmieszne, co? - rzucił Jace - Przecież wszyscy byśmy się nie zmieścili.
- Nie zapraszałam go do łóżka - warknęła Clary. - Po prostu się całowaliśmy.
- Tylko całowaliśmy? - Ton Jace'a był pełen udawanej urazy. - Tak szybko zapomniałaś o naszej miłości?".
"Kochać to niszczyć, a być kochanym, to zostać zniszczonym".
Clary Fray pewnego dnia postanawia wybrać się ze swoim przyjacielem Simonem do klubu Pandemonium. Już na wejściu spotyka interesującego chłopaka, który odróżnia się od innych osób swoim zachowaniem i kolorem włosów. Dziewczyna stara się dobrze bawić u boku najlepszego przyjaciela, jednak widzi, że pewna...
2011-01-01
2011-01-01
2011-01-01
2013-10-27
Jak sam tytuł wskazuje książka mówi o wypiekach i deserach, które z pewnością chcielibyście wypróbować. Wszystkie przepisy w niej zawarte są owocem sześcioletniego prowadzenia bloga, ale znajdują się tam również przepisy, których nie znajdziemy na stronie autorki. Nie od dzisiaj piekłam razem z tym blogiem, niemal wszyscy moi znajomi z niego korzystają, więc raczej jest to oczywiste, iż nie mogłam doczekać się zrecenzowania tej książki kucharskiej. Nie mogłam się doczekać premiery, bo wiedziałam, że to będzie jeden z najlepszych podręczników do pieczenia na mojej półce i oczywiście się nie rozczarowałam. Moje wypieki i desery to prawdziwa biblia dla wszystkich miłośników pieczenia.
Nie mogę nie wspomnieć o walorach książki, które od razu przykuwają wzrok czytelnika. Jest naprawdę bardzo solidna, w twardej oprawie, i jestem przekonana, że nic nie może jej zniszczyć. Już sama okładka zachęca nas do zastosowania wszystkich przepisów, a kiedy otwieramy książkę to od razu chce się nam jeść. Zawarte są tam autorskie zdjęcia wszystkich wypieków i deserów, na których widok aż nam ślinka cieknie. Są naprawdę piękne i od razu zachęcają do spróbowania swoich sił z danym przepisem. Ja niejednokrotnie to zrobiłam i za każdym razem otrzymywałam satysfakcjonujący efekt. Może nie mam tak pięknych zdolności do zdobienia deserów, jak autorka tej książki, ale mogę przyznać z ręką na sercu, że jeszcze żaden przepis mnie nie zawiódł i wszystkie się sprawdziły.
Jest to książka nie tylko dla tych, którzy kochają piec. Przepisy są wytłumaczone w tak prosty sposób, iż z pewnością poradzi sobie z nim nawet osoba bez szczególnych zdolności do pieczenia. Każdy przepis jest wyraźnie przedstawiony i niezbyt złożony, więc z pewnością znajdą się tam zarówno proste przepisy dla nowicjuszy, jak i nieco trudniejsze dla prawdziwych miłośników pieczenia. Ja jestem absolutnie zauroczona Moimi wypiekami i deserami, które podbiły moje serce już od samych początków. Zresztą nie tylko moje, bo gdy tylko pokazywałam tę książkę znajomym to od razu zachciało im się piec i wypróbować wszystkich przepisów. To zdecydowanie dowód na to, że Moje wypieki i desery rozbudzają wyobraźnię czytelnika i sprawiają, że chce się wszystkiego spróbować. Mój ambitny plan polega na tym, iż wypróbuję wszystkie przepisy z tej książki i jestem przekonana, że każdy wyjdzie w taki sposób, jaki przedstawiła autorka.
No cóż, prawda jest taka, że dla mnie ta pozycja jest poza skalą. Nie ma takiej oceny, która dokładnie przedstawiłaby moje odczucia względem Moich wypieków i deserów. Książka jest po prostu mistrzostwem samym w sobie i raczej nie jest możliwe dokładnie ocenić ją w sposób obiektywny. Ja jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tą pozycją i już wiem, że bardzo często będę z niej korzystać. Bo w końcu: Kto z nas nie lubi słodkości? No oczywiście, że każdy je uwielbia, a Moje wypieki i desery tylko w tym nas utwierdzą. Ze swojej strony bardzo, naprawdę bardzo, polecam tę książkę kucharską dosłownie wszystkim, no może za wyjątkiem osób, które są na diecie, gdyż po zobaczeniu wszystkich fotografii, które są tam zawarte, możecie rzucić wszystko i pójść wypróbować dany przepis.
Jak sam tytuł wskazuje książka mówi o wypiekach i deserach, które z pewnością chcielibyście wypróbować. Wszystkie przepisy w niej zawarte są owocem sześcioletniego prowadzenia bloga, ale znajdują się tam również przepisy, których nie znajdziemy na stronie autorki. Nie od dzisiaj piekłam razem z tym blogiem, niemal wszyscy moi znajomi z niego korzystają, więc raczej jest to...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-11-03
"Nasi bracia i siostry, wiemy, że tu jesteście. Pewnego dnia wyjdziemy z Kopuły i przyłączymy się do Was w pokoju. A na razie przyglądamy się Wam życzliwie z oddali".
Julianna Baggott jest uznaną przez krytyków autorką bestsellerów.W ciągu ostatnich dziesięciu lat wydała siedemnaście książek - dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Wykłada na Uniwersytecie Stanowym Florydy, gdzie prowadzi zajęcia z twórczego pisania. Działą też w założonej wraz z mężem fundacji "Kids in Need - Books in Deed", której celem jest przekazywanie darmowych książek dzieciom z ubogich rodzin. Wydana niedawno "Nowa ziemia" to pierwsza część trylogii Świat po wybuchu, która zebrała bardzo przychylne recenzje. Książka została przetłumaczona na 20 języków, a prawa filmowe do jej zekranizowania kupiła wytwórnia Fox 2000, producent "Zmierzchu".
Świat został zdziesiątkowany przez Wybuch - bomby nuklearne, które zniszczyły wszystko dookoła. Tylko Kopuła została nietknięta i wszyscy utożsamiają ją z okiem Bożej Opatrzności, która czuwa nad innymi. Ludzie, którzy mieli na tyle szczęścia i rozumu, by dostać się do Kopuły, zostali nazywani Czystymi - prawie nie odczuli Wybuchu. Ci, którym się nie udało tam dostać, zostali zdeformowani, zmutowani i połączeni z rzeczami, które akurat w tym momencie znajdowały się najbliżej nich.
Pressia ma szesnaście lat i mieszka razem ze swoim dziadkiem i małą mechaniczną cykadą w byłym zakładzie fryzjerskim na Gruzowiskach. Udało się jej przeżyć Wybuch, który zniszczył prawie wszystkie budynki i znaczną liczbę ludzi. Została zespojona z głową swojej ulubionej lalki, która teraz zastępuje jej jedną dłoń. Wykonuje z kawałków metali bądź drutów różne metalowe zwierzątka, np. motylka, który porusza skrzydłami. Udaje się jej sprzedać takie rzeczy za trochę jedzenia, którego brak jej i dziadkowi. Codziennie, chodząc na targ, musi uważać, żeby nie zostać zaatakowaną przez Pyły, Grupony albo Bestie. Zagraża jej również OPR (Organizacja Przenajświętszej Rewolucji) - jednostka wojskowa, która nienawidzi Kopuły i zaczyna szkolić młodych ludzi, by zasilić szeregi swojej armii. Lecz Pressia nie chce się tam dostać, dlatego postanawia uciec. Postanawia zostawić swojego dziadka, zakład fryzjerski i swoją malutką cykadę...
W Kopule żyje chłopak imieniem Partridge, który wiedzie niemal idealne życie, mogąc być Czystym. Pewnego dnia odwiedza razem z klasą miejsce, w którym zostały zachowane pamiątki po bliskich. Odnajduje tam naszyjnik, szkatułkę i kartkę urodzinową od swojej zmarłej matki. Ale czy na pewno ona zmarła? Partridge zaczyna w to coraz bardziej wątpić. Dodatkowo okazuje się, że jego mózg jest odporny na kodowanie, a jego ojciec nie może tego znieść. Wbrew poglądowi, który został rozsiany przez Kopułę, że gdy wyjdzie się na zewnątrz od razu zostanie się pobitym, zamordowanym i zjedzonym przez ludzi, którzy nie mają już w sobie żadnej ludzkiej cząstki - Partridge postanawia uciec i odnaleźć swoją matkę. Na zewnątrz Kopuły od razu pojawiają się plotki o Czystym, który opuścił Kopułę i teraz każdy pragnie go mieć.
Co się stanie, gdy dziewczyna z Gruzowiska spotka na swojej drodze Czystego? Czy połączą swoje siły i uda im się powstrzymać bezwzględną Kopułę?
"Jestem tutaj, pomyślała Pressia. Przeżywam następną chwilę, a potem kolejną. Ale kim była? Pressią Belze? Emi Imanaką? Czy jest czyjąś wnuczką lub córką? Sierotą, nieślubnym dzieckiem, dziewczyną z głową lalki zamiast dłoni, żołnierzem?"
W ostatnim czasie namnożyło się książek postapokaliptycznych i myślałam, że ten temat jest już do końca wyczerpany, że nie da się wymyślić nic ponad to. A jednak się pomyliłam. Julianna Baggott w swojej nowej książce przedstawiła nam bardzo realistyczną wizję apokalipsy i tego, co będzie się działo po niej. Ukazała nam wizję świata, którego sami wolelibyśmy nie zaznać. Nigdy nie chcielibyśmy znaleźć się w takiej sytuacji, w jakiej znaleźli się nasi książkowi bohaterowie.
"Nowa Ziemia" jest przede wszystkim przerażająca. Wszystkie mutacje, deformacje i stopnienia tak pobudzają umysł czytelnika, iż można to wszystko wyobrazić sobie naprawdę. Najstraszniejszymi istotami były Pyły, czyli ludzie, którzy złączyli się z ziemią, oraz Bestie, które całkiem utraciły swoje człowieczeństwo poprzez połączenie ze zwierzętami. Autorka nawet przez chwilę się nad nami nie lituje, cały czas pokazuje nam kolejne losy zniszczonej przez wybuchy planety. Jednak najgorszą rzeczą dla mnie była zabawa nosząca nazwę Szał Śmierci. Już samo to określenie jest przerażające, a gdy dowiadujemy się, że ludzie z OPR urządzają taką zabawę, żeby zabijać ludzi i traktować ich jako punkty w grze, nie mieści nam się to w głowie. Sama przez pierwszych kilkaset stron nie mogłam się nadziwić, zarówno wielką wyobraźnią autorki, jak i wszystkimi mutacjami, które zaszły w ludziach.
Gdy czytałam opis książki pomyślałam sobie: "Oho, no to już wiadomo, że Pressia i Partridge będą ze sobą". Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że jest całkowicie inaczej. Przez prawie całą książkę kibicowałam związkowi Pressi i Bradwella oraz Partridge'a i Lydy. Stwierdziłam, że to byłoby podłe, gdyby autorka nagle wyczarowała nam jakieś uczucie pomiędzy głównymi bohaterami. I wyczarowała, jednak nie takie, jakiego mogliśmy się spodziewać. O ile wątek miłosny między Partrigde'm a Lydą rozwinął się szybko to uczucie między Pressią a Bradwellem było stopniowe. Właściwie razem z główną bohaterką nie wiedzieliśmy co ona czuje do Bradwella. Moja reakcja na każdą scenę z Pressią i Bradwellem była następująca: "Oj no, zamknijcie się wreszcie i całujcie się! Przecież ja wiem, że się kochacie. Musicie być razem!" Mimo tego, że Pressia była młodą osobą to ich uczucie było bardzo dojrzałe i racjonalne. Cieszyłam się, że autorka nie skupiła się tutaj głównie na wątku miłosnym tylko zgrabnie wplotła go w akcję, bo naprawdę uczucia między bohaterami były wisienką na torcie, idealnym dopełnieniem całości.
" - Miałeś trzymać się nas wyłącznie z własnej korzyści, ze swoich egoistycznych powodów - rzekła. - Mówiłeś, że masz taki powód.
- Bo mam.
- Jaki?
- Ty jesteś moim egoistycznym powodem".
W tej książce występuje też specyficzna narracja. Narratorem nie jest Pressia czy Partrigde, narrator jest wszechwiedzący i całą akcję w książce poznajemy od strony czterech bohaterów: Pressi, Partridge'a, Lydy i El Capitana. Ten ostatni był zdecydowanie jedną z moich ulubionych postaci. Mimo tego, że na początku zdawał się surowy i brutalny to potem zaprzyjaźnił się z wszystkimi i nie wyobrażam sobie tego, żebym nie zobaczyła go w drugiej części, na którą już teraz czekam z utęsknieniem.
O ile na początku wydawało mi się, że akcja się wlecze, to potem od razu porzuciłam to stanowisko i nie było siły, która odciągnęłaby mnie od tej książki. Nie ma takich słów, którymi mogłabym określić swoje uczucia względem tej powieści. Zdecydowanie zbyt duże miejsce zajmuje ona w moim sercu, żebym mogła pogodzić ją z innymi książkami. Nie jestem pewna czy po przeczytaniu tej lektury znajdę kolejną taką, która tak bardzo trafi w moje serce. Już chyba lepszej książki nie dało się napisać, naprawdę. Autorka wyczerpała w całości temat i pokazała swój wielki talent. Nie da się inaczej powiedzieć o tej książce niż: ar-cy-dzie-ło!
Tak bardzo cieszę się, że mam tę książkę w swojej biblioteczce! To moja kolejna perełka obok książek pani Clare, Collins i Mafi. Jeśli zastanawiasz się nad tym, czy przeczytać tę książkę - to moja odpowiedź brzmi: Leć do księgarni i kupuj, a nie pożałujesz! Gwarantuję, że osoby, które lubują się w czytaniu książek postapokaliptycznych z pewnością będą zadowolone z przygarnięcia do siebie "Nowej Ziemii". W tej książce jest wszystko: miłość, przygoda, przyjaźń, tajemnica, realistyczna wizja końca świata oraz to, co najlepsze - obietnica kontynuacji.
UWAGA! Książka wywołuje w duszy silne obrażenia i wiele emocji. Jeśli jesteś delikatną i uczuciową osobą lepiej zainwestuj w paczkę chusteczek. Wciąga na wiele godzin, momentami bardzo przeraża i zostaje w głowie na zawsze. Czy jesteś gotowy na tak silną dawkę emocji?
"Ujęła motyla i podniosła w górę; jego zakurzone delikatne skrzydła prześwietliło białe światło lampy.
- Utraty nakładają się na siebie - rzekł Bradwell. - Nie można doświadczyć jednej, nie doświadczając jednocześnie wszystkich wcześniejszych. Ale mam wrażenie, że ten motyl stanowi dla nich przeciwwagę. Nie potrafię tego wyjaśnić. To jakby odzyskanie utraconego terenu.
- Wysiłek, jaki włożyłam w ich tworzenie, teraz wydaje mi się stratą czasu. Nawet nie potrafią fruwać. Kiedy się je nakręci, tylko machają skrzydłami i nic więcej.
- Może po prostu dotychczas nie miały dokąd polecieć".
"Nasi bracia i siostry, wiemy, że tu jesteście. Pewnego dnia wyjdziemy z Kopuły i przyłączymy się do Was w pokoju. A na razie przyglądamy się Wam życzliwie z oddali".
Julianna Baggott jest uznaną przez krytyków autorką bestsellerów.W ciągu ostatnich dziesięciu lat wydała siedemnaście książek - dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Wykłada na Uniwersytecie Stanowym Florydy,...
2013-05-29
"Jesteśmy nieszczęśnikami, lecz wciąż potrafimy śpiewać - a pieśni wznoszą się w nas. Tak, jesteśmy brudni i podli, ale także zdolni do zaskakującej czułości, uprzejmości, do piękna. Jesteśmy ludźmi - pełnymi wad, a jednak dobrymi, prawda?"
Julianna Baggott to ceniona przez krytykę, nagradzana autorka bestsellerów, profesor na Wydziale Sztuki Filmowej Uniwersytetu Stanowego Florydy oraz współzałożycielka organizacji Kids in Need - Books in Deed. Opublikowała dziewiętnaście książek, w tym powieści dla dorosłych i dla młodszych czytelników oraz zbiory poezji. Współpracuje m.in. z magazynami "New York Times", "Washington Post" i "Boston Globe". jej książki ukazały się w ponad pięćdziesięciu zagranicznych wydawnictwach. Nowa Ziemia, pierwszy tom cyklu Świat po Wybuchu, została przetłumaczona na kilkadziesiąt języków, a prawa filmowe wykupiła wytwórnia Fox 2000. W przygotowaniu jest trzeci tom cyklu - Nowe jutro.
Partridge już wie, co stało się z jego matką i bratem oraz kto odpowiadał za ich śmierć. Nie stracił jednak całej rodziny, gdyż pośród ponurych Gruzowisk i Stopionych Ziem odnalazł siostrę, o której istnieniu nie miał pojęcia - Pressię Belze. Mimo tego, że jego najbliższe osoby już nie żyją zyskał kilku nowych przyjaciół, a nawet miłość. Dołączył do grupy, którą kieruje El Capitan i to właśnie w towarzystwie tych ludzi czuł się bezpieczniej i pewniej niż w rzekomo cudownej Kopule. Świat na zewnątrz jest dla niego bardziej wyraźny, a sama myśl o tym, że musiałby wrócić do Kopuły wywołuje w nim odrazę i brak chęci. Niestety jego ojciec, Elery Willoux, nie ma zamiaru łatwo się poddać i zrobi wszystko, żeby jego syn wrócił z powrotem do bezpiecznej bańki, którą dla niego stworzył - do bańki, w której będzie mógł go ciągle kontrolować, manipulować jego czynami i uczuciami. Nie cofnie się nawet przed tym, żeby atakować bezbronnych ludzi na zewnątrz Kopuły. Partrigde będzie musiał wrócić pod skrzydła ojca i zmierzyć się z najstraszliwszym wyzwaniem, jakie można sobie wyobrazić.
Pressia nareszcie zaczyna rozumieć, kim jest. Wie, że całe życie, jakie do tej pory wiodła to jedynie bajka, którą stworzył dla niej dziadek. Tak naprawdę nazywa się Emi Brigid Imanaka i znalazła brata, z którego istnienia nie zdawała sobie sprawy. Okazuje się, że Bradwell, chłopak, w którym jest zakochana, dowiedział się o istnieniu kilku Czarnych Skrzynek, z których jedna wydała mu się zaskakująco interesująca. Nie była podobna do wszystkich innych. Fignan, bo tak dał mu na imię, zawierał w sobie tajemnicze informacje, które tylko Pressia mogła z niego wyciągnąć. Okazuje się, że nie jest to zwykła skrzyneczka, ale kopalnia wiedzy, która pomoże im w naprawieniu istniejącego świata. Fignan jest kluczem, a Pressia musi tylko odnaleźć do niego odpowiedni zamek. Jednak nie jest to łatwe zadanie, gdyż musi wyruszyć w niebezpieczną podróż na zdziczałe tereny, na które nie prowadzę żadne mapy.
"Miłość to luksus. To coś, czym ludziom wolno się rozkoszować, kiedy nie muszą już walczyć o przetrwanie i o utrzymanie innych przy życiu".
Z reguły drugie części dobrych serii są kiepskie, gdyż autorzy chcą dogonić fabułą i nieprzewidywalnością poprzedni tom, który tak dobrze sprzedał się na książkowym rynku. Wiele razy zawiodłam się na kontynuacjach danego cyklu i miałam wielką nadzieję, że w tym przypadku okaże się inaczej - że autorka znowu oczaruje mnie swoim światem i opisami. Na szczęście Nowy Przywódca okazał się równie dobry jak swoja poprzedniczka, a ja na nowo zakochałam się w tej serii.
Nowa Ziemia to było jedynie preludium do serii. W pierwszej części autorka musiała wprowadzić czytelnika w świat po Wybuchu i przyzwyczaić do warunków, które tam panują, jednak w Nowym Przywódcy mogła popuścić wodzę wyobraźni i dać upust swoim pomysłom na temat relacji bohaterów oraz całej akcji. W porównaniu z poprzednią częścią, wydaje mi się, iż w tej dzieje się o wiele więcej nieprzewidywalnych rzeczy - o ile w Nowej Ziemi wszystko to nas fascynowało, bo było nowe i chcieliśmy to poznać, o tyle w Nowym Przywódcy dobrze znamy sytuację, która panuje w tym świecie i wczuwamy się we wszystkie rzeczy, które dzieją się z bohaterami.
Pod względem fabularnym ta książka jest również lepsza od swojej poprzedniczki. Prawie wszyscy nasi bohaterowie w pewnym momencie tej historii się rozdzielają (formuje się tylko jedna grupa) i dzięki temu możemy poznać problematykę tamtego świata z różnego punktu widzenia: Partrigde'a w Kopule, Lydy u Matek oraz pozostałej grupki bohaterów w najróżniejszych sytuacjach. Gdyby autorka postanowiła napisać tę książkę tylko i wyłącznie z punktu widzenia Pressi bądź Partridge'a to historia, którą przedstawiła, nie byłaby aż taka dobra. Cały urok tej książki skupia się wokół narracji z punktu widzenia każdego bohatera i możliwości poznania ich odczuć na temat sytuacji, która dzieje się w ich świecie. Wszystkie postacie wykreowane w tej książce są barwne i pełne prawdziwych ludzkich uczuć, przez co wydają się nam realne i niemal dotykamy ich przez kartki Nowego Przywódcy, oni natomiast łapią nas za obie dłonie, obiecują dobrą zabawę i rzeczywiście ją zapewniają, prowadząc przez całą historię i zapewniając bezpieczne dotarcie do końca tej powieści.
Może odczucia względem związku Partridge'a z Lydą i Pressi z Bradwellem dalej nie uległy zmianie - ciągle uwielbiam ich relację i cieszę się, że autorka w tej części popchnęła ich jeszcze bliżej siebie, a my z uśmiechem na twarzy mogliśmy obserwować ich rosnące uczucia. W tej części wątek miłosny miał większą wagę niż w poprzedniej ze względu na to, że nasi bohaterowie robili wiele rzeczy, myśląc o drugiej osobie. Poza tym pojawia nam się również mały trójkąt miłosny, z którym ja niestety nie potrafiłam sobie poradzić, gdyż zawsze będę kibicować tym dwóm parom, które wymieniłam. Uczucia bohaterów wpływały na ich decyzje i było to widać w tej powieści, jednak wątek miłosny wcale nie przesłonił fabuły, a jedynie był idealnym dopełnieniem całości.
Ja już od pierwszej strony dałam się pochłonąć tej historii i musiałam się bardzo opanowywać, żeby nie przeczytać jej w zastraszającym tempie. Po prostu musiałam "dawkować" Nowego Przywódcę, żeby nie przeczytać go zbyt szybko i nie żałować tego, że już skończyłam lekturę tej powieści. Akcja pędzi już od pierwszych stron, gdyż w prologu poznajemy nową bohaterkę - Wildę. To od razu sprawia, że jesteśmy coraz bardziej ciekawi czekających na nas wydarzeń i niemal połykamy książkę, delektując się każdą stroną. Autorka ma tak dobre pióro, że każdy opis, który kreuje, od razu wyświetla się w naszym umyśle, przez co mamy wrażenie, jakbyśmy mieli telewizor w głowie, na którym został wyświetlony ten cudowny film pt. Nowy Przywódca.
Pośród całego kiczu, który ostatnio zalał rynek wydawniczy tanimi schematycznymi opowiastkami i bezbarwnymi bohaterami, Nowy przywódca przypomina czytelnikom o tym, że kochają czytać książki; błyszczy barwną fabułą oraz wyróżnia się na tle innych powieści z tego gatunku. Czasami zdarzają się takie książki, o których trudno cokolwiek napisać ze względu na ogrom uczuć, które czytelnik trzyma w sobie po ich przeczytaniu. Jeśli miałabym zawrzeć całą swoją opinię w jednym zdaniu to napisałabym: Uwielbiam każdą stronę tej powieści. Właśnie dlatego z całego serca polecam tę książkę wszystkim osobom - nawet tym, które nie lubią czytać, bo jestem przekonana, że cała seria Świat po Wybuchu zmieni takie podejście do książek i sprawi, że zakochacie się w czytaniu. Nowy Przywódca jest tak samo brutalny, nieprzewidywalny i ekscytujący jak Nowa Ziemia, więc nie musicie się obawiać tego, że możecie się zawieść. Wystarczy, że w tej chwili sięgniecie po tę serię, a ja obiecuję Wam, że nie pożałujecie i spędzicie z nią wiele miłych chwil.
" - (...) Art Walrond, przyjaciel rodziny, namówił moich rodziców, żeby kupili mi psa. Powiedział, że jako jedynak potrzebuję domowego zwierzęcia. Nazwałem go Art Walrond.
- Dziwne imię dla psa.
- Byłem dziwnym dzieckiem.
- Ale kiedy Art Walrond, przyjaciel rodziny, i Art Walrond, pies, byli jednocześnie w tym samym pokoju i powiedziałeś: "Siad, Art Walrond", to który z nich siadał?
- Czy to problem filozoficzny?
- Być może".
Recenzja pochodzi z: alone-with-books.blogspot.com
"Jesteśmy nieszczęśnikami, lecz wciąż potrafimy śpiewać - a pieśni wznoszą się w nas. Tak, jesteśmy brudni i podli, ale także zdolni do zaskakującej czułości, uprzejmości, do piękna. Jesteśmy ludźmi - pełnymi wad, a jednak dobrymi, prawda?"
Julianna Baggott to ceniona przez krytykę, nagradzana autorka bestsellerów, profesor na Wydziale Sztuki Filmowej Uniwersytetu...
"Baśniarzu, dokąd żegluje ten statek, na którego pokładzie się znajdujemy? Dokąd prowadzi twoja baśń? Kto płynie czarnym statkiem? Czy poleje się jeszcze więcej krwi?"
Antonia Michaelis pracowała m.in. w południowych Indiach, Nepalu i Peru. W Greifswaldzie studiowała medycynę i równocześnie zaczęła pisać książki dla dzieci i młodzieży. Od kilku lat mieszka w pobliżu wyspy Usedom, gdzie zajmuje się pisarstwem jako wolny strzelec. Wydała już wiele interesujących, pełnych fantazji i odnoszących sukcesy książek. Dotychczas w Polsce ukazały się: Tygrysi księżyc, U nas w Ammerlo, Lato w Ammerlo i Mikołajowe historie.
Anna jest zwykłą osiemnastolatką, która przygotowuje się do matury. Nigdy nie interesowały ją sprawy szkoły i miała tylko jedną najlepszą przyjaciółkę. Cały czas czuła się jakby żyła w bańce mydlanej, jakby była zamknięta na wszystko to, co dzieje się na zewnątrz niej. Aż pewnego dnia przyszedł baśniarz, któremu udało się do niej przebić.
Wszystko zaczęło się od niepozornej szmacianej lalki, którą Anna znajduje w sali maturalnej. Okazuje się, że jest to własność siostry Abla Tannateka. Wszyscy nazywają go polskim handlarzem pasmanterią, a za jego osobą ciągnie się zła opinia. Jednak Anna wcale nie poddaje się temu stereotypowi i próbuje go poznać oraz zrozumieć. Okazuje się, że Abel ma jeszcze drugie oblicze: nie jest tylko outsiderem, wagarowiczem i handlarzem narkotykami - istnieje także Abel, który jest smutnym baśniarzem. Snuje on fantastyczną opowieść dla swojej małej siostrzyczki Michi. Anna zakochuje się w nim i w jego słowach, nie zważając na to, co może się wydarzyć. Jednak w opowieści o Małej Królowej zaczynają niebezpiecznie zacierać się granice między fantazją a rzeczywistością. A jeśli jej fabuła nie jest fikcją?
"Ale za słowami czyhała ciemność, ciemność jaka panuje we wszystkich baśniach. Dopiero później, dużo później, zbyt późno zrozumie, że ta baśń była śmiertelnie niebezpieczna".
Tak wiele chciałabym powiedzieć o tej książce i właśnie teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak mało istnieje słów. Te 32 litery alfabetu to za mało, żebym mogła z nich ułożyć sensowne zdanie, które nie rozpływałyby się przede mną i w pełni oddałyby to, co chcę przekazać. Na świecie istnieje zdecydowanie za mało słów. Za mało, żebym napisała jak bardzo ta książka mi się podobała i za mało, żebym udowodniła Wam, że warto ją przeczytać. Zdałam sobie sprawę z tego, że nie mam tutaj tak wysokiej noty, żeby móc sprawiedliwie ocenić tę książkę - 10/10 to niewiele. Po raz pierwszy po prostu zabrakło mi słów.
Gdy przeczytałam opis tej historii moje pierwsze skojarzenie to: Nevermore Kelly Creagh. Tamta książka mi się nie spodobała i bałam się, że z tą będzie podobnie. Wydaje mi się, że bardziej nie mogłam się pomylić. Prównanie Baśniarza do Nevermore to po prostu obraza talentu Antoni Michaelis. Jeśli czytaliście Nevermore i się Wam spodobała to uwierzcie mi - w Baśniarzu się zakochacie, nie będziecie mogli spać po nocach, a za dnia nie będziecie w stanie normalnie funkcjonować. Wasze życie nigdy nie będzie takie samo jak przed przeczytaniem tej książki.
Chciałabym napisać coś o bohaterach, ale znowu brakuje mi słów - po raz pierwszy nie wiem co mam o nich powiedzieć. W tej historii bardziej przydałoby się doświadczenie psychologa, który mógłby przedstawić nam studium osoby Abla. Jest to postać tak złożona i pełna wewnętrznych tajemnic, iż wydaje mi się, że nawet sama autorka nie poznała go w całości. Nawet Anna nie była w stanie poznać jego całej osobowości, a byli ze sobą naprawdę bardzo blisko. Co w takiej sytuacji może zrobić zwykły czytelnik? Może tylko odkrywać razem z główną bohaterką kolejne strony Abla Tannateka.
" - Młoda damo, czy mogę służyć chusteczką. Pani płacze.
- Och, rzeczywiście. Widzi pan, a ja myślałam, że się śmieję. Jak bardzo można się pomylić".
Przyznam się bez bicia, że na początku książka mi się nie podobała. Nie mogłam się do niej przekonać, bo czułam, że się na niej zawiodę. Wydawało mi się, że to będzie kolejna love story z wielkim i hucznym happy endem. I znowu nie mogłam się bardziej pomylić. Ta książka za bardzo pomieszała mi w głowie i nie jestem w stanie odróżnić prawdy od fikcji literackiej. Czy coś takiego zasługuje tylko na miano arcydzieła? Arcydzieło to kolejne słowo, które mnie zawiodło - jego znaczenie jest zbyt ograniczone dla tej książki.
Jeśli liczycie na przesłodzoną historię o parze zakochanych z dwóch odrębnych światów, którzy będą żyli długo i szczęśliwie to naprawdę grubo się mylicie. Na pozór może to być książka o miłości, ale według mnie ta miłość to tylko puste słowo, które nie oddaje w pełni uczucia między Anną i Ablem. Przede wszystkim ta książka jest o życiu. O życiu, które jest brutalne. O życiu, które nigdy nie jest piękne. O życiu, w którym jest ciężko. O życiu, które nas zawodzi.
Powiem to po raz kolejny: zabrakło mi słów. Nie istnieje taki wyraz czy zdanie, które mogłoby określić tę książkę. Chciałabym jeszcze tyle o niej opowiedzieć, ale to zabrzmiałoby naprawdę bardzo trywialnie. Tej książki nie da się opowiedzieć, ją trzeba przeczytać i poczuć głęboko w sercu. We mnie ona uderzyła z taką siłą, jakiej zabrakło innym pozycjom, którym dałam tę samą ocenę. Więc powiem jeszcze tylko jedną rzecz: Jeśli nie czytaliście tej książki to naprawdę powinniście żałować i w tej chwili biec do księgarni, by ją kupić. Jest warta każdej ceny, bo spędzicie z nią kilka pięknych wieczorów. Ta pozycja łączy w sobie dosłownie wszystko: jest zarówno powieścią młodzieżową, jak i połączeniem kryminału, thrillera, fantastyki oraz dramatu. Już teraz ostrzegam Was, że książka wywołuje wielkie obrażenia w duszy i w sercu, a żeby dotrzeć do końca trzeba zaopatrzyć się w pudełko chusteczek. Jednak musicie odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy jesteście w stanie wejść w świat ponurego baśniarza i nie zostać nim opętani?
" - Co ci leży na sercu?
- Nic - odpowiedziała i po chwili dodała: - Świat. (...)
- Tak - odparł Magnus. - Tak wyglądasz, jakby świat leżał ci na sercu".
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
"Baśniarzu, dokąd żegluje ten statek, na którego pokładzie się znajdujemy? Dokąd prowadzi twoja baśń? Kto płynie czarnym statkiem? Czy poleje się jeszcze więcej krwi?"
więcej Pokaż mimo toAntonia Michaelis pracowała m.in. w południowych Indiach, Nepalu i Peru. W Greifswaldzie studiowała medycynę i równocześnie zaczęła pisać książki dla dzieci i młodzieży. Od kilku lat mieszka w pobliżu wyspy...