-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
Od dawna spotykałam się z opinią, że polskie fantasy ssie. I przykro mi, ale „Ostatnie życzenie” mnie nie przekonało, więc sama zaczęłam zastanawiać się ile jest prawdy w tym stwierdzeniu. Aż na horyzoncie pojawiła się Aneta Jadowska i wychwalana w całych Internetach Seria z Nikitą. Spotkałam w bibliotece, sięgnęłam z ciekawości. Przepadłam.
Mamy alternatywną Warszawę. Miejsce, podzielone na dwie części – Warsa i Sawę, w którym po wojnie magia oszalała. W Warsie jest okrutnie i niebezpiecznie, w Sawie jeszcze gorzej. Mamy też główną bohaterkę, członkinie Zakonu, na uboczu i nielubianą. Inni członkowie po prostu się jej boją, bo jej partnerzy zazwyczaj ginęli w dziwnych okolicznościach. Nikita w życiu ma bardzo mało osób, którym naprawdę ufa, lecz dla tych naprawdę jest w stanie się poświęcić, dlatego kiedy ginie ważna dla niej postać, tytułowa dziewczyna z Dzielnicy Cudów, dziewczyna angażuje się w sprawę i jej celem jest odnaleźć tę kobietę. Jaki związek z całą tą sytuacją ma nowy partner Nikity, tajemniczy i dziwny Robin?
W tej książce wszystkiego dowiadujemy się powoli, co bardzo mi się podoba. Jesteśmy od razu wrzuceni w akcję i wiadomości o bohaterach czy świecie dochodzą powoli, stopniowo, co bardzo mi się spodobało. Nie lubię sytuacji w której już w pierwszym rozdziale bohaterka opowiada całe swoje życie, przez takie infantylne zagrania jestem zniechęcona do narracji pierwszoosobowej. Tu, choć ta narracja występuje, nie mam z nią problemu. Może to dlatego, że zdecydowanie polubiłam główną bohaterkę…
Choć polubiłam to za małe słowo! Powinnam zacząć spisywać książkowych mężów i żony, wtedy ona byłaby jedną z kobiet na szczycie tej listy! Jest naprawdę świetna, ma twardy charakter, przez wydarzenia podchodzi do ludzi nieufnie, lecz ma grupę osób, na których jej bardzo zależy. Tak jak pisałam fakty o niej poznajemy powoli i dzięki temu z każdą historią i wydarzeniem z jej życia coraz bardziej ją lubiłam.
Dzięki temu twardemu charakterowi głównej bohaterki niektóre sytuacje, które łatwo możnaby zmienić w zbyt dramatyczne i pompatyczne tu – choć nadal są ważne nie przekraczają tej granicy i nie są przesadzone. Czytelnik przejmuje się nimi, zdecydowanie, ale nie jest to zbyt naciągane na uczucia. Choć w jednej sytuacji według mnie przydałoby się więcej dramaturgii.
Kolejną ważną postacią jest nowy partner Nikity – Robin. O nim tak właściwie prawie do końca książki wiemy niewiele. Dopiero później, z odkrywaniem poszczególnych faktów zaczynamy rozumieć całą tę aurę tajemniczości, którą owiana jest ta postać. Czytelnik nie ma jednak zdradzonych wszystkich faktów i z pewnością zostaje pewien niedosyt odnośnie tej postaci, chce wiedzieć się więcej. Reszta bohaterów drugoplanowych jest naprawdę ciekawa, znalazłam wśród nich parę perełek, które na pewno zostaną długo ze mną, ale nie chcę ich wszystkich przybliżać, by nie niszczyć przyjemności z lektury i poznawania ich samemu.
Co wyróżnia tę książkę to bardzo ciekawy świat, osadzony w naszej historii, a dzięki temu wiarygodny (choć trudno mówić o fantastycznym świecie, że jest wiarygodny). Mamy tu dużo ciekawych sytuacji, takich jak czkawka, stworzeń, zarówno groźnych jak i tych łagodnych. I dzielnice, z których tytułowa Dzielnica Cudów najbardziej się wyróżnia. Tworzy ona niesamowity klimat już minionych lat, jednak również nie jest wyidealizowana i problemy tamtych czasów nadal tam pozostały.
Podsumowując, „Dziewczyna z dzielnicy cudów” to książka, która zdecydowanie zachwyciła mnie zarówno światem, jak i bohaterami. Z chęcią sięgnę po następną część. Teraz jestem pewna, że jeśli ktoś powie mi, że nie mamy dobrej, polskiej fantastyki polecę mu książkę Pani Jadowskiej. Serdecznie wszystkim polecam i gwarantuję, że bardzo łatwo zakochać się w tym świecie, bohaterach i z zapartym tchem śledzi się kolejne wydarzenia.
Od dawna spotykałam się z opinią, że polskie fantasy ssie. I przykro mi, ale „Ostatnie życzenie” mnie nie przekonało, więc sama zaczęłam zastanawiać się ile jest prawdy w tym stwierdzeniu. Aż na horyzoncie pojawiła się Aneta Jadowska i wychwalana w całych Internetach Seria z Nikitą. Spotkałam w bibliotece, sięgnęłam z ciekawości. Przepadłam.
Mamy alternatywną Warszawę....
http://sunny-snowflake.blogspot.com/2017/10/jeff-giles-na-krawedzi-wszystkiego.html
Uwielbiam zimę. To moja ulubiona poru roku, zachwyca mnie spokojnym, białym krajobrazem, wszechobecnym śniegiem i miłym chłodem. I to był chyba argument, który przyciągnął mnie do tej książki: piękne, zimowa okładka i wydarzenia, dziejące się właśnie tą porą. Poza tym miałam ochotę na ciekawą, przyjemną młodzieżówkę? Czy ją dostałam?
Zoe, ma za sobą trudny czas, w którym straciła ojca oraz przyjaciół w postaci pary staruszków, mieszkających w pobliżu. W dzień zamieci śnieżnej, gdy jej matka musiała zostać w mieście, a ona zająć się bratem stało się coś niezwykłego. Właśnie wtedy poznała Iksa, który uratował jej życie. Wraz z jego przybyciem życie dziewczyny całkowicie się zmieniło, pojawiły się w nim elementy fantastyki oraz… miłość.
„Na krawędzi wszystkiego” to typowa książka młodzieżowa z elementami fantastyki. Młoda dziewczyna i niezwykły chłopak, wiadomo, jak to się skończy. Przyznam, że na początku bardzo miło czytało mi się o tej dwójce. Ich relacja była bardzo urocza i subtelna. W pewnym momencie jednak za szybko się rozwinęła, przez co trochę straciła na wiarygodności. Mimo to z przyjemnością śledziłam ich wspólne losy.
Zoe dla mnie była bardzo zwykła. Typowa nastolatka po stracie. Wyróżniała się jedynie uporem i tym, że czasem wyskakiwała z czymś „jak Filip z konopi”. Niezwykłymi postaciami byli za to Iks oraz jego przyjaciele. Chłopak znał przez całe życie tylko ich, nie rozumiał normalnego świata, zwrotów, relacji i uczuć. To było na swój sposób urocze i niewinne. Na swój sposób, bo chłopak pochodził z Niziny – tamtejszego piekła.
Kolejna wizja piekła w książce znowu mnie nie zawiodła. Jest tu hierarchia, wszyscy mają swoje zadania i dziwne przytyki. Wszystko jest jednak owiane tajemnicą i znamy jedynie mały skrawek tego świata – tyle, ile znał Iks. Z jednej stronu to bardzo przemyślane, skąd mamy znać więcej, z drugiej jednak czytelnik czuje lekki niedosyt i chce więcej szczegółów dotyczących Niziny.
Wracając jeszcze do bohaterów, warto zwrócić uwagę na tych drugoplanowych. Brata Zoe, którego po prostu uwielbiam, jest mega uroczy i śmieszny. Jej przyjaciół, szczególnie Dallasa. No i przyjaciół Iksa, czyli prawdziwe cudeńka. Postaci, które nawet w okolicznościach, w jakich byli (no jednak piekło nie jest zbyt miłe) oddaliby za niego wszystko i były przy tym bardzo charakterystyczne i specyficzne.
Coś, czym książka naprawdę mnie zachwyciła, to humor. Wiele razy zaśmiałam się podczas czytania. Dobrze, że został tu wprowadzony, bo rozładowywał atmosferę przy poważniejszych momentach. Ogólnie język był bardzo prosty, przyjemny i książkę czytało się szybko.
Jeżeli chodzi o fabułę, przyznaję, że wielu rzeczy się domyśliłam, parę jednak mnie zaskoczyło. Duża część była do przewidzenia, jednak nie psuło mi to przyjemności z czytania. Były też takie momenty, kiedy zastanawiałam się jak bohaterom uda się z tego wybrnąć. Ogólnie książka mnie wciągnęła, a zakończenie pozostawiło dużo nierozwiązanych kwestii i chęć przeczytania kontynuacji!
Podsumowując, „Na krawędzi wszystkiego” to bardzo przyjemna młodzieżówka, jakiej akurat potrzebowałam. Mimo paru niedociągnięć przy czytaniu jej bawiłam się bardzo dobrze, głównie dzięki ciekawym bohaterom. Nizina i dalsze losy bohaterów mnie zaintrygowały i na pewno będę chciała więcej!
http://sunny-snowflake.blogspot.com/2017/10/jeff-giles-na-krawedzi-wszystkiego.html
Uwielbiam zimę. To moja ulubiona poru roku, zachwyca mnie spokojnym, białym krajobrazem, wszechobecnym śniegiem i miłym chłodem. I to był chyba argument, który przyciągnął mnie do tej książki: piękne, zimowa okładka i wydarzenia, dziejące się właśnie tą porą. Poza tym miałam ochotę na...
Teoretycznie nikt nie lubi schematów w książkach. Ale to tylko teoria. Bo choć większość wyświechtanych motywów, bohaterów i sytuacji wywołuje na mojej twarzy grymas, to jest parę, które bardzo lubię. Szczególnie niektóre schematy w kryminałach. Tylko muszą być one odpowiednio użyte. I to zdecydowanie udało się Przemysławowi Piotrowskiemu, który w „Drodze do piekła”, prócz mocnej, kryminalnej historii umieszcza pewną refleksję na temat cywilizacji i jej prawdziwości.
John Pilar to dawny amerykański żołnierz, któremu ginie cała najbliższa rodzina – żona i dwójka dzieci. Co więcej, on sam zostaje oskarżony o ich zabójstwo i skazany na karę śmierci. Godzi się ze swoim losem i pragnie spotkać się z rodziną po śmierci w niebie. Zamiast tego budzi się w miejscu przepełnionym zapachem siarki, jękami, krzykami cierpienia i strasznymi kreaturami w piekle.
Lukas, brat Johna ma zająć się jego pogrzebem. Ku jego zdziwieniu Pilar zostaje skremowany, choć rozmawiając z bratem prosił o uroczysty pogrzeb w mundurze, z polską flagą i pochowanie w trumnie. Rozpoczynając swoje małe śledztwo w tej sprawie Lukas nie wie, w jak dziwną i skomplikowaną sprawą będzie musiał się zmierzyć. W jej rozwiązaniu pomoże mu Rose Parker, dziennikarka, poszukująca sensacji, która odmieni jej karierę.
Bohaterowie naprawdę trącają schematem Lukas – były policjant, teraz detektyw i alkoholik. Rose – młoda, ambitna dziennikarka. Znane? Oczywiście! Nie zmienia to faktu, że polubiłam tych ludzi, interesowały mnie te wydarzenia i pochłaniałam ten klimat – rodem z amerykańskich filmów detektywistycznych.
Nie myślcie jednak, że to taka zwykła książka, o nie! Bo prócz tego wątku mamy wątek wydarzeń z piekła, które opisane są wręcz realistyczne. Jest to zdecydowanie książka dla ludzi o mocnych nerwach, których nie odstraszą opisy niektórych okropieństw (co najbardziej zapamiętałam – rozcięcie skóry, włożenie pod nią palca i wyrwanie całego jej kawałka na żywca. Aż przechodzą mnie dreszcze jak o tym pomyślę!). Tak jak w poprzedniej książce tego autora mamy mocny, brutalny, męski styl pisania. Prócz tego pojawia się jeszcze tajemniczą organizację, ale więcej nie piszę, by nie zdradzić za dużo! Przyznam jednak, że przy czytaniu domyślałam się pewnej kwestii. ;)
Pomimo tego, że jest tu typowy kryminał/sensacja nie mamy często spotykanego szczęścia – bohaterowie w patowej sytuacji i nagle idealne wyjście! Nie, to jest książka w której takie nierealne sytuacje występuję. Za to mamy dużo na początku nieistotnych kawałków, które później okazuję się, że pełnią bardzo ważną rolę. I dzięki temu sprawy bez wyjścia rozwiązują się, nie dzięki sztucznemu szczęściu. Często te rozwiązania szokowały mnie, co uważam za wielką zaletę!
Co do końcówki niektóre sytuacje stamtąd wydawały mi się bardzo przerażające, wręcz wbijające się w mózg i pozostające tak na zawsze. Nadal w niektórych sytuacjach są przerażające opisy, ukazanie niezwykłego bestialstwa. I wskazanie na słabości naszej cywilizacji. Przecież kto wie, co działoby się gdyby nie prawa, które nas ograniczają. Mordowalibyśmy się, gwałcili, torturowali? W człowieku drzemie bestia, a Przemysła Piotrowski wydobywa ją i wskazuje, że w XXI wieku ona nadal istnieje. Zdecydowanie książka zmusza mnie do przemyślenia paru spraw.
Podsumowując, „Droga do piekła” to niezwykła, bardzo brutalna książka, z niesamowitym klimatem oraz pewną kwestią, którą warto przemyśleć. Zdecydowanie polecam ją, bo to nie jest lektura, którą się zaraz zapomni, lecz zostaje z człowiekiem, zmusza do rozmyślania czy sami na ziemi nie tworzymy sobie po cichu drogi do piekła.
Teoretycznie nikt nie lubi schematów w książkach. Ale to tylko teoria. Bo choć większość wyświechtanych motywów, bohaterów i sytuacji wywołuje na mojej twarzy grymas, to jest parę, które bardzo lubię. Szczególnie niektóre schematy w kryminałach. Tylko muszą być one odpowiednio użyte. I to zdecydowanie udało się Przemysławowi Piotrowskiemu, który w „Drodze do piekła”, prócz...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zapraszam: http://sunny-snowflake.blogspot.com/2017/10/przemysaw-piotrowski-radykalni-terror.html
Temat imigrantów jest obecnie bardzo aktualny. Przez niego ludzie są podzieleni, przyjmować czy nie przyjmować, jeśli tak to na jakich warunkach? To są obecne problemy, a jak będzie z tym w przyszłości? „Radykalni. Terror” autorstwa Przemysława Piotrowskiego pokazują właśnie taką wizję bardzo bliskiej przyszłości, która jest możliwa, jeśli obecna polityka się nie zmieni. Wizję zbliżającej się wojny.
Kuba Polak jest typowym studentem – na razie jego życie to imprezy na wymianie w Hiszpanii wraz z kumplem Marcinem, dziewczyną przyjaciela Moniką oraz jego ukochaną, Nawal o egzotycznym pochodzeniu. Wszystko zmierza w dobrym kierunku, szczególnie, że piękna arabka zachodzi w ciążę i niedługo Kuba zacznie tworzyć rodzinę. Szczęście to przerywa jednak ojciec Nawal, radykalny muzułmanin, który zmienia dalsze życie bohaterów w piekło. Morduję kobietę oraz gwałci i porywa Monikę. Od teraz głównych celem Kuby będzie pomszczenie ukochanej oraz pomoc Michałowi w odbiciu dziewczyny. Pomoże im w tym Krzysiek, brat Moniki, żołnierz Legii Cudzoziemskiej, który z doświadczenia zna już bestialskie zachowania radykalnych muzułmanów.
Jak widać od początku książka serwuje nam bardzo brutalne wydarzenia opisane w naprawdę mocny sposób. Cała książka napisana jest męskim językiem, twardym, pełnym przekleństw, nadającym również charakteru powieści. Odpowiada to wydarzeniom z książki, szczególnie tym z perspektywy porwanej i gwałconej Moniki.
Perspektyw mamy tu kilka. Przeważa pierwszoosobowa z perspektywy Kuby, często pojawia się dziennik Moniki. Są też fragmenty oczami innych bohaterów w trzecioosobówce. Wszystko to nie przeszkadza, wręcz urozmaica lekturę. Mam jednak problem z perspektywą niewiernego, już 10 lat później. Dla mnie bardzo mąciła i zamiast ciekawić nudziła oraz wytrącała w akcji.
Mam wrażenie też, że akcja w środku książki trochę zwalnia. Tak samo końcówka, przesycona akcją poszła według, mnie zbyt prosto. Wielu końcowych wydarzeń można było się domyślić, reszta poszła po myśli bohaterów, więc nie wzbudzało to aż tylu emocji.
Trzeba przyznać, że książka ta na pewno nie jest poprawna politycznie. Wielu bohaterów tam po prostu nie toleruje muzułmanów. Ci bohaterowie jednak przeszli swój i ich zdanie można zrozumieć. Autor piętnuje całego wyznania, pojawiają się i dobrzy muzułmanie oraz parę razu pojawiają się powody przez które rodzą się konflikty między rdzennymi mieszkańcami starego kontynentu a przybyszami, m. in. bieda w muzułmańskich dzielnicach. Poza tym pojawia się szansa lepszego zrozumienia nieznanego nam wyznania, więc na całą sprawę mamy wiele różnych spojrzeń.
Przyszłość przedstawiona w powieści jest naprawdę bliska, bo to zaledwie sześć lat, jednak wiele rzeczy przez ten czas się pozmieniało. Szczególnie widać to w krajach zachodnich, gdzie muzułmanie tak właściwie przejmują władzę. Jest też nowy wynalazek Rosji. Chciałabym jednak, by świat ten był bardziej rozszerzony, np. bardzo mało wiadomo o Polsce, lecz wszystko do nadrobienia w kolejnym tomie.
Z bohaterami da się zżyć, współczuć im i życzyć powodzenia, szczególnie z Moniką, która jest chyba moją ulubioną postacią. Wszyscy przez makabryczne wydarzenia zmieniają się, twardnieją w obliczu zbliżającej się wojny. Ten rozwój nadaje im wielkiego realizmu i ciekawi mnie ich dalszy rozwój.
Podsumowując, „Radykalni. Terror” to dobra powieść , która może nie pokazuje rozwiązać sytuacji, bo nie po to jest, lecz pomaga przejrzeć na oczy i zastanowić się w jaką stronę idzie polityka Europejska. Pomimo paru wad nie jest przesadzona i jest porządną lekturą, która patrzy na temat muzułmanów z wielu stron. Serdecznie polecam i chętnie zapoznam się z drugą częścią, gdy już powstanie.
Zapraszam: http://sunny-snowflake.blogspot.com/2017/10/przemysaw-piotrowski-radykalni-terror.html
Temat imigrantów jest obecnie bardzo aktualny. Przez niego ludzie są podzieleni, przyjmować czy nie przyjmować, jeśli tak to na jakich warunkach? To są obecne problemy, a jak będzie z tym w przyszłości? „Radykalni. Terror” autorstwa Przemysława Piotrowskiego pokazują właśnie...
Pełna opinia: http://sunny-snowflake.blogspot.com/2017/08/artur-urbanowicz-grzesznik.html
Odkąd tylko usłyszałam o tej książce, byłam nią bardzo zainteresowana. Czemu? Połączenie twardego, gangsterskiego świata z wątkiem paranormalnym zapowiadało się jako coś zupełnie nowego, przynajmniej dla mnie. Do tego z góry spodziewałam się po autorze „Gałęzistego”, że wiara i religia będą pełnić tu bardzo ważną rolę, co tym bardziej urozmaica lekturę. Najlepsze jest to, że „Grzesznik” przerósł moje wszelkie oczekiwania.
Marek Suchocki, znany jako Suchy trzęsie Suwalskim półświatkiem. Jego życie jest niemal idealne. Ma rodzinę, kochankę, pieniądze i władzę. Wszystko to się jednak kończy, gdy do miasta wraca dawny Boss, Grzegorz Samielewicz, zwany Samielem, bądź tytułowym Grzesznikiem. Wraz z jego powrotem rozpoczyna się ciąg pechowych zdarzeń, które prowadzą do zguby Suchego. Prócz tego po pewnym wypadku Suchocki orientuje się, że widzi zjawy.
W tej książce cały czas coś się dzieje! Akcja pędzi na łeb na szyję. Dwa główne wątki: ten gangsterki oraz ten paranormalny przeplatają się sprawiając, że czytelnik nie może się nudzić. Ogólnie w połączeniu tych dwóch różnych motywów bardziej wybija się paranormalny, gangsterski jest kontynuowany głównie ze względu Grzesznika i jako przyczyny dalszych zdarzeń. Wydarzenia lecą jedno po drugim i choć książka ma ponad 700 stron czyta się ją bardzo szybko. Jest to też wynikiem krótkich rozdziałów, które na początku trochę wytrącały mnie z równowagi, ale z czasem i przywykłam i wydaje mi się, że coraz bardziej się wydłużały.
W poprzedniej książce autora bohaterowie nie wierzyli w dziwne sytuacje i widziadła, tłumaczyli je jak mogli. Tu wydaje mi się, że gangster bardzo szybko uwierzył w to, co się dzieje, ale nie pogodził się z tym tylko szukał ratunku – zarówno w szpitalu jak i Kościele. Nigdzie jednak nie ma konkretnych odpowiedzi, wydarzenia są coraz bardziej przerażające, a wszystko wyjaśnia się dopiero przy finale powieści.
Będąc przy nim, nigdy nie spodziewałabym się, że autor tak to rozwiąże. Zarówno punkt kulminacyjny, wyjaśnienie całej akcji jak i jej samo zakończenie, ostatnia scena, były dla mnie bardzo niespodziewane. Nie wiedziałam, że może się to potoczyć w tę stronę! Przez chwilę bałam się, że zakończenie zostanie zbyt wyidealizowane, ale na szczęście moje obawy się rozwiały. Jest to największa zaleta tej książki.
Z bohaterami mam mały problem. Choć nie do końca lubi się Marka, jego intencje i zachowania kibicuje się mu, by dowiedzieć się, jak to wszystko się skończy. Grzesznik oczywiście jest dla czytelnika enigmą, z jednej strony genialny, z drugiej bezlitosny. A reszta jakoś mnie obeszła. Nie było więcej bohaterów, z którymi w jakikolwiek sposób bym się zżyła i którzy pochłaniali by moją uwagę. Przez to niektóre poboczne wątki delikatnie dla mnie kuleją, szczególnie ten z Kniziem.
W powieści występuje wiele ciekawych motywów, wprowadzonych głównie przez Samiela, jak mowa ciała czy techniki manipulacji, o których można dowiedzieć się wiele ciekawego. Książka daje również wiele do myślenia. Do mnie głęboko trafiła i sprawiła, że teraz parę razy zastanowię się nad niektórymi moimi czynami, bo ich konsekwencje mogą się za mną ciągnąć bardzo długo.
Co do pióra autora, dla mnie się poprawiło. W jego pierwszej książce czasem coś wydawało się niespójne, czy niektóry narzekali na zbyt wiele przekleństw. Dla mnie tu wszystko jest naturalne, napisane przyjemnym językiem, który z jakiegoś powodu wydawał mi się twardy, adekwatny do klimatu powieści.
Podsumowując, „Grzesznik” to bardzo dobra, pełna akcji i napięcia powieść łącząca ze sobą bardzo różne motywy. Serdecznie ją polecam, bo mnie z pewnością zapadnie w pamięć, szczególnie dzięki niezwykłej, zaskakującej końcówce i morałowi, który za całą powieścią idzie. Teraz pozostaje czekać na kolejną powieść Artura Urbanowicza, bo z książki na książkę jestem coraz bardziej zachwycona!
Pełna opinia: http://sunny-snowflake.blogspot.com/2017/08/artur-urbanowicz-grzesznik.html
Odkąd tylko usłyszałam o tej książce, byłam nią bardzo zainteresowana. Czemu? Połączenie twardego, gangsterskiego świata z wątkiem paranormalnym zapowiadało się jako coś zupełnie nowego, przynajmniej dla mnie. Do tego z góry spodziewałam się po autorze „Gałęzistego”, że wiara i religia...
Pełna recenzja - http://sunny-snowflake.blogspot.com/2017/08/remigiusz-mroz-deniwelacja.html
Przyznam, że byłam trochę uprzedzona do nowej książki z serii z komisarzem Forstem. Miała być trylogia, była trylogia w której zamknęła się cała sprawa Bestii z Giewontu. Po co więc kolejna książka? Nie można w końcu dać spokoju Forstowi? Na szczęście autor postanowił jeszcze trochę podręczyć jednego z moich ulubionych książkowych bohaterów co poskutkowało tą bardzo dobrą powieścią.
(Kotu też się podoba)
Nadeszły roztopy, a wraz z nimi znaleziono trupy pięciu kobiet niczym ze sobą niepowiązanych. Sprawa bardzo trudna, żadnych powiązań, żadnych śladów. Prócz jednego. Prowadzącego do Wiktora Forsta. Nikt jednak nie wie znajduje się komisarz, który bez niczyjej wiedzy prowadzi własną, skomplikowaną sprawę na własną rękę. Kolejne zabójstwa sugerują nowego seryjnego zabójcę, szczególnie, kiedy powracają tajemnicze monety. Co tym razem ma do przekazania zabójca i jak jest z tym związany Forst?
To zdecydowanie książka z Forstem inna od reszty. Czytelnik od razu rzucony jest w wir wydarzeń o których tak właściwie mało wiadomo. Na początku były komisarz to dla nas enigma, zjawia się w dziwnym miejscu, robi niewytłumaczalne rzeczy nie wiadomo po co. Z drugiej strony prokurator Wadryś-Hansen i Osica starają się rozwiązać sprawę, która cały czas popycha ich w stronę Forsta. Wydaje się, że niektóre wydarzenia są jakieś niepotrzebne, nielogiczne i nie można tego złożyć w sprawną całość. Aż w końcu wszystko się układa.
W pewnym momencie w książce jest pewien zabieg czasowy, który całkowicie zmienił przeze mnie postrzeganie całej tej historii. Musiałam wstać, zrobić spacer po mieszkaniu, wypić kolejną kawę, poukładać to sobie w głowie, z entuzjazmem wytłumaczyć to mamie, która kompletnie nie wiedziała o co chodzi po czym powrócić do czytanie. Niektórym ten zabieg się nie spodoba, bo naprawdę komplikuje czytanie i odbiór tej książki. Dla mnie był świetny, bo sprawiał, że ogarnięcie sprawy i zgadnięcie, kto zabija tak właściwie jest niemożliwe. Naprawdę, nie wierzę, że ktokolwiek domyślił się tożsamości zbrodniarza.
Przyznam, ze mało tu gór i tego starego, Forstowego klimatu znanego z poprzednich części. Jest za to jeszcze więcej zwrotów akcji. Historia jednak trochę mnie nie przekonuje, po co były komisarz angażował się w kolejną, pokrętną sprawę. Z jednej strony można to zwalić, jak było w książce, na jego polityczną przeszłość, nie do końca mnie to jednak przekonuje.
Powrót do starych bohaterów był naprawdę świetny, bo już ich znamy, lubimy i czujemy do nich lekki sentyment. Jednak wszystkie te postacie przeszły przemianę. Sprawa bestii z Giewontu odcisnęła na nich swoje piętno. Ewoluowali oni, zmienili się, co sprawia, że są jeszcze bardziej wielowymiarowi. Jednocześnie widzimy ich stare przywary i przyzwyczajenia. Szczególnie widać to u Pani prokurator Wadryś-Hansen. Tak samo przez całą książkę widzimy rozwój zabójcy, coraz większą rządzę krwi i zabijania. Muszę przyznać, autor jest mistrzem w tworzeniu psychopatycznych, seryjnych morderców. Rozwijają się też niektóre relacje, co nie zawsze mi się podobało.
Zakończenie książki sprawiło, że parę razy miałam wręcz zawał. Co około 5 stron krzyczałam, że już wiem, kto jest zabójcą i za żadnym razem nie miałam racji. Jak już pisałam nie wierzę, że da się tu przewidzieć zabójcę. Poza tym oczywiście ostatni strona niszczy wszystko i sprawia, że najchętniej czytałabym już kolejną część.
Co mogę tu napisać, prócz tego, że książka bardzo mi się podobała, wstrząsnęła mną i sprawiła, że chcę więcej. Wydaje mi się, że nie spodoba się ona wszystkim fanom serii z komisarzem Forstem, bo jest zupełnie inna, ale ja jestem jej fanką. Fajnie było wrócić do lubianych bohaterów w zupełnie innej, intrygującej sprawie.
Pełna recenzja - http://sunny-snowflake.blogspot.com/2017/08/remigiusz-mroz-deniwelacja.html
Przyznam, że byłam trochę uprzedzona do nowej książki z serii z komisarzem Forstem. Miała być trylogia, była trylogia w której zamknęła się cała sprawa Bestii z Giewontu. Po co więc kolejna książka? Nie można w końcu dać spokoju Forstowi? Na szczęście autor postanowił jeszcze trochę...
Cała recenzja - http://sunny-snowflake.blogspot.com/2017/07/j-k-rowling-quidditch-przez-wieki.html
„Quidditch przez wieki” to następna z książek, które mają wzbogacić o szczegóły świat magii wykreowany przez J. K. Rowling. Ta, jak sam tytuł wskazuje, ma przybliżyć czytelnikowi najpopularniejszy sport czarodziejów – quidditcha. Przyznam, że tej książeczki byłam najbardziej ciekawa. Czy sprostała moim oczekiwaniom?
Książka podzielona jest na rozdziały, każdy zajmujący się inną kwestią. Zaczynając od miotły, przez początki Quidditcha po spis drużyn, mamy tu wszystko związane z tym sportem. Prócz tego znajdziemy rozdział o innych grach miotlarskich, co bardzo mi się spodobało, przecież cały świat czarodziejów nie może grać tylko w jedno.
Wiele kwestii zostało fajnie rozwiązanych, np. czemu akurat miotły i jak pojawił się złoty znicz. Zdecydowanie pomyślano nad tymi kwestiami i wybrano ciekawe, lecz nie przesadzone rozwiązania. Czarodzieje nie są tu również idealizowani przy tych wszystkich kwestiach, były wśród nich spory dotyczące tego sportu, ciekawe faule oraz wręcz akty bestialstwa.
Książeczka stylizowana jest na historyczną, znajdziemy tu wiele listów, artykułów czy rycin, dotyczących tekstu. Jest też wiele nazwisk, które jednak mało mnie obchodziły teraz nie powtórzyłabym żadnego z nich. Nie podoba mi się również czcionka chwilami stylizowana na starodawną, trudno się ją czyta.
Prócz historii Quidditcha czytelnik zapoznaje się ze spisem najpopularniejszych fauli, ciekawych zagrań oraz drużyn brytyjskich i irlandzkich. To akurat bardzo mi się spodobało, wiele drużyn kojarzy się już z serii książek o Harrym Potterze. Na szczęście autorka nie zatrzymała się jedynie na tym obszarze i jest również rozdział o Quidditchu na świecie, gdzie ukazane są rozwój tego sportu i jego tradycje na różnych obszarach. Jest też polski akcent, mianowicie Gargulce z Grodziska oraz postać znanego szukającego, Józefa Wrońskiego, od którego nazwiska pochodzi znane zagranie – zwód Wrońskiego.
Książka jest stylizowana na pożyczoną z biblioteki Hograwtu, przez co jest w niej karta biblioteczna. Fajnym pomysłem są też pochlebne opinie o książce. W obu przypadkach jednak użyte są nazwiska znane jedynie z serii o Harrym Potterze, co jest bardzo nielogiczne. Gdyby dodać tu parę nieznanych nazwisk byłoby lepiej.
Co do wydania, bardzo lubię tę okładkę. Jest bardzo prosta, ale rzuca się w oczy. Każdy rozdział rozpoczyna piękna ilustracja. Poza tym są ryciny i odróżniające się teksty, o których już wspominałam – dodają bardzo dużo charakteru historycznej książki. Jest też wiele herbów – przy spisie klubów, graczy czy scen historycznych meczów. Jak zwykle wydanie nie zawodzi.
Również i ta książka zasila konto organizacji Lumos, o której pisałam już trochę tutaj, ale również Comic Relief, również wspierającą dzieci, szczególnie w trudnych okolicznościach – miejscach przemocy, wojny czy zaniedbywania. Dlatego zakup tej książki to bardzo szlachetny czyn (pisze Sandra, która wypożyczyła ją z biblioteki).
Podsumowując, „Quidditch przez wieki” to naprawdę dobry dodatek do świata magii. Podobała mi się trochę mniej niż „Baśnie Barda Beedle'a”, jednak i tak była bardzo ciekawa. Polecam, szczególnie dla fanów serii. Przy okazji można wspomóc naprawdę szczytne cele!
Cała recenzja - http://sunny-snowflake.blogspot.com/2017/07/j-k-rowling-quidditch-przez-wieki.html
„Quidditch przez wieki” to następna z książek, które mają wzbogacić o szczegóły świat magii wykreowany przez J. K. Rowling. Ta, jak sam tytuł wskazuje, ma przybliżyć czytelnikowi najpopularniejszy sport czarodziejów – quidditcha. Przyznam, że tej książeczki byłam najbardziej...
Cała recenzja - http://sunny-snowflake.blogspot.com/2017/07/julie-israel-indeks-szczescia-juniper.html
Młodzieżowe obyczajówki na rynku wydawniczym wyrastają jak grzyby po deszczu. Jak więc wybrać perełkę wśród tego wszystkiego? Trzeba się czymś wyróżnić. Jednak chyba każdy pomysł na fabułę książki obyczajowej został już wykorzystany, a często wręcz idą one już wytartymi schematami. Co więc zrobić? Wyróżnić się ciekawymi bohaterami, jak zostało to zrobione w „Indeksie szczęścia Juniper Lemon” autorstwa Julie Israel.
Minęło 65 dni od śmierci siostry Juniper, Camilli. Zmienia to cały świat dziewczyny, która teraz jest wytykana w szkole i nie dogaduje się z rodzicami. Dziewczyna odlicza te dni, robiąc Indeks szczęścia, w którym wymienia wady i zalety poszczególnego dnia oraz go ocenia. Juniper gubi jednak 65 fiszkę, która zawiera tajemnicę. Do tego bohaterka odnajduje list swojej siostry do tajemniczego „Ty” i postanawia przekazać mu ostatnią wiadomość od swojej siostry tylko jak go znaleźć. Szukają fiszki dziewczyna poznaje wiele tajemnic i problemów swoich znajomych i stara się je rozwiązać.
To dość dużo informacji jak a początek książki i od razu czytelnik wrzucony jest w wir wydarzeń. Te parę elementów przeplata się przez całą powieść. Jest to jednak książka opowiadająca głównie o przeżywaniu straty – właśnie po to Juniper, chce przekazać list, dlatego spisuje fiszki, dlatego angażuje się w sprawy innych. By napełnić dziury, które pojawiły się w jej życiu. I ten motyw dziur, często powtarzany w tekście bardzo mi się podobał – Juniper musiała znaleźć sposób jak je zapełnić.
Książek o stracie było mnóstwo – co więc wyróżnia tę? Dobrze wykreowani bohaterowie. Juniper nie jest ideałem – jej wścibstwo czy chwilowa nadgorliwość nie są najlepszymi wadami. Jednak to dodaje jej autentyczności. Poza tym bardzo podobało mi się jej postrzeganie świata (np. wcześniej wspomniane dziury). Jest to postać, która popełnia błędy, ale robi też wspaniałe rzeczy i za to ją zapamiętam.
Podobało mi się też poruszenie tematu relacji z rodzicami. Mama Juniper odcięła się od rodziny, nie jest już tą samą żywą osobą. W domu roi się od sekretów i stara się trzymać pozory wytrzymywania ze sobą i zgodnego życia. Tak naprawdę jest każdy jest przewrażliwiony na temat Cam. Było to bardzo autentyczne i pokazywało różne konsekwencje śmierci ważnej osoby.
Przyjaciele Juniper to również bardzo ważny punkt książki. Zdecydowanie są charakterystyczni, lecz nie przerysowani, da się ich lubić. Nie ma o nich za dużo informacji, nie dominują książki, nie również jedynie elementem, który trzeba odbębnić i tyle. Naprawdę bardzo ich polubiłam, szczególnie Gąbkę (jeśli ktoś czytał: domyślałam się, co się święci z nim i… <3 ).
W książce, jak to w prawie każdej młodzieżówce występuje wątek miłosny, ale jest on tak delikatnie poprowadzony i nie przerysowany, że mi nie przeszkadzał. Na szczęście nie przeważył tej historii i nie muszę na niego narzekać, choć jeden kawałek trochę mi się w nim nie podobał.
Sam pomysł pisania Indeksu bardzo mi się spodobał. Jest to naprawdę niezwykła idea i trochę mnie zainspirował (choć nie spisuje czegoś takiego, bo jestem po prostu zbyt leniwa).
Podsumowując, „Indeks szczęścia Juniper Lemon” to bardzo dobra młodzieżówka, z ciekawymi bohaterami, motywami i pomysłami. Choć bazuje na bardzo powszechnym motywie zachwyciła mnie i zdecydowanie zapamiętam ją na długo.
Cała recenzja - http://sunny-snowflake.blogspot.com/2017/07/julie-israel-indeks-szczescia-juniper.html
Młodzieżowe obyczajówki na rynku wydawniczym wyrastają jak grzyby po deszczu. Jak więc wybrać perełkę wśród tego wszystkiego? Trzeba się czymś wyróżnić. Jednak chyba każdy pomysł na fabułę książki obyczajowej został już wykorzystany, a często wręcz idą one już wytartymi...
Pierwsza część mnie zachwyciła. Po prostu zakochałam się w tym świecie, bohaterach klimacie. I nie mogłam doczekać się powrotu do przygód Nikity, dlatego szybko sięgnęłam po następną część. "Akuszer bogów" miał być dla mnie jeszcze lepszą kontynuacją świetnie zaczętej historii. A jak wyszło?
W poprzedniej części Ture pozostawił coś Nikicie. Wiadomość z adresem miejsca, gdzie wszystkie tajemnice mają się rozwiać. Mianowicie domu w intrygującej, przesiąkniętej magią i nordyckimi wierzeniami Norwegii. Jej droga do prawdy wiedzie przez niejedną przygodę. Bohaterka pozna stado zmiennokształtnych motocyklistów, rodzinny dom z ciężarną z shot gunem w ręku, a nawet będzie musiała wędkować! Ale czy prawdę warto poznać?
Na początku książki czytelnik od razu wpada w wir akcji, który nie ustaje. Znamy już bohaterów, realia, teraz możemy się bawić! Oj nie do końca, bo Norwegia została zupełnie inaczej przedstawiona, dzięki czemu czytelnik poznaje kolejny kawałek magicznego świata, zostaje w niego wciągnięty na nowo. Tutaj nie ma tajemniczych miast alternatywnych. Tu magia po cichu miesza się z rzeczywistością, ubarwia ją.
Inny świat to inny klimat. Nadal jest bardzo intrygująco i tajemniczo, jednak nie aż tak groźnie. Brak tu niebezpiecznych burz czy czkawek, które wyrzucają na ulice tabuny niezrównoważonych wilkołaków. Mamy za to potężne bóstwa, które z nieznanego powodu bardzo naprzykrzają się Nikicie.
Przyznam, że w życiu nie pomyślałabym, że książka pójdzie w stronę mitologii nordyckiej. Może to dlatego, że żadnej książki o tej tematyce nie czytałam, a Odyna czy Thora znam jedynie z filmów Marvela. Muszę się jednak tym bardziej zainteresować, bo po "Akuszerze" jestem jak najbardziej na tak!
Co do bohaterów, mamy tu mnóstwo nowych postaci. Nie są one jednak wprowadzone na siłę, nie pojawiają się nagle, nie jest to tak, że Nikita puka do pierwszego lepszego domu i od razu dostaje gościnę. O nie, wszystko ma swoje podstawy już w pierwszej części! A jeśli chodzi o charaktery, nadal kreowani bohaterowie są wyjątkowi, godni zapamiętania, teraz nie tylko jako pojedynczy człowiek, a grupa, stado czy rodzina.
Jest też ktoś wyjątkowy, kogo bardzo polubiłam, czyli Akuszer. Postać bardzo mądra, doświadczona, pokrzywdzona, ale mająca z tego ogromną lekcję. Nakierował on Nikitę w jej przemianie. Tak, bo nasza główna bohaterka bardzo się rozwija. Zdecydowanie nie jest już zimną suką odtrącającą wszystkich, w środku poranioną przez przeszłość. Coraz więcej osób pojawia się w jej życiu, a ona dzięki nim staje się silniejsza. Rozwija się relacja z Panem B., co mnie cieszy. (Kto czytał, ten wie) I to właśnie przekazała mi ta książka. Nie da się żyć samemu, ludzie potrzebni nam są w życiu. Niby banalne, ale w tej książce bardzo dobrze, nienachalnie ten morał przekazano.
Jeżeli chodzi o finał to mam mieszane uczucia. Parę rzeczy bardzo mi się podobało, parę w ogóle. Z jednej strony wydaje mi się, że niektóre sceny zostały potraktowane po macoszemu, tylko po to, by udowodnić przemianę bohaterki. Inne za to bardzo mną wstrząsnęły i obudziły ochotę na więcej!
Podsumowując, zdecydowanie czekam na kolejny tom serii z Nikitą, która bardzo mnie wciąga, zachwyca światem i bohaterami i angażuje. Szczególnie, że teraz będziemy się mierzyć z historią Robina! Serdecznie polecam całą serię, bo naprawdę interesujące, wartościowe książki.
Pierwsza część mnie zachwyciła. Po prostu zakochałam się w tym świecie, bohaterach klimacie. I nie mogłam doczekać się powrotu do przygód Nikity, dlatego szybko sięgnęłam po następną część. "Akuszer bogów" miał być dla mnie jeszcze lepszą kontynuacją świetnie zaczętej historii. A jak wyszło?
więcej Pokaż mimo toW poprzedniej części Ture pozostawił coś Nikicie. Wiadomość z adresem miejsca,...