-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński2
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać7
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać1
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2000-06
2016-11-25
Nigdy żaden kryminał nie spowodował, że przeskoczyłam x stron, aby sprawdzić zakończenie; a ta książka - mimo że nie jest ani kryminałem, ani prozą akcji doprowadziła mnie do takiej ciekawości, że po raz pierwszy w życiu nie wytrzymałam i musiałam w połowie II tomu sprawdzić zakończenie, bo inaczej normalnie bym padła z ciekawości.
Zawsze też love story albo mnie nudziły na śmierć, albo bawiły, a tu wzruszyłam się wątkiem sercowym i normalnie się popłakałam.
Lepsza niż kryminał, bardziej wzruszająca niż wszystkie romanse, a przecież to tylko książka o kowbojach, którzy wymarzyli sobie pognać kilka tysięcy krów z Teksasu do Montany.
A ja przecież nie znoszę westernów! Przeczytałam tę książkę, tylko i wyłącznie po to, żeby mnie jeden taki przestał nagabywać na jej przeczytanie, żeby moc powiedzieć "próbowałam ale sorry to nie dla mnie i nie doczytałam"....
Nie to nie zwykły western. To jedna z najgenialniejszych książek w historii literatury. Powieść, która mnie całkowicie i do końca pochłonęła, dzieło po którego zakończeniu czuję do teraz rozdzielającą pustkę, że już się skończyło. Książka, która pozwoliła mi się wyspać dopiero po przeczytaniu ostatniej strony (gdyby miała więcej więcej niż 800 stron i nie spałabym przez nią więcej niż 2 noce, to najprawdopodobniej bym padła z wycieńczenia, ponieważ jej po prostu nie byłabym w stanie odłożyć).
Nie znoszę westernów, a tę książkę uważam za jedną z najlepszych, jakie przeczytałam. To pokazuje, że genialna literatura jest wspaniała bez względu na to, do jakiej zalicza się kategorii.
Zresztą wydaje mi się, że "Na południe" to nie tyle western ile świetna książka o marzeniach mężczyzn.
Nakreśla ona wspaniale typ mężczyzny wolnego, niedającego się ujarzmić jak dziki koń. Postaci zarysowane są rewelacyjnie pod kątem psychologicznym. To, że to książka o kowbojach nie ma większego znaczenia. Gdyby zamiast o kowbojach autor napisał np. o mężczyznach zakładających jakąś spółkę współcześnie w USA, albo o podróżnikach, to można by było zachować dokładnie te same osoby, ich psychologiczne sylwetki i przygody, a tylko zmienić scenografię i dialogi na bardziej bankowe, czy podróżnicze.
Jak ja przeżyję to, że ta cudowna książka się już skończyła? Ja chcę więcej!!! Jedyne co mnie trzyma przy nadziei, to to, że autor napisał jeszcze inne książki...
PS Żeby jakoś przetrwać wczoraj ten okropny żal po skończeniu powieści wczoraj obejrzałam cały serial i mimo, że książka jest tysiąckrotnie lepsza od filmu (w filmie gubi się masę niuansów psychologicznych, które decydują o genialności w zarysowaniu postaci), to byłam niesamowicie zdziwiona tym jak świetnie został zrobiony ten film.
Szczególnie przed obejrzeniem bałam się, że się wścieknę jak zobaczę aktora grającego Gusa (moją miłość), tymczasem Robert Duvall zagrał tę rolę tak, że nie dość że nie umniejszył tej przecudnej postaci, to jeszcze ją ubogacił. Dostał za tę rolę zresztą Złotego Globa, a książka Pulitzera. Z tym, że nagrody te zdobywały też role i książki dużo słabsze niż "Na południe nad Brazos" i niż Duvall. Dla tej książki i dla tej roli brak jest po prostu skali.
O ekranizacji powiem jeszcze tyle, że nie znoszę starych filmów, które trącają myszką, ta zaś ekranizacja jest taka, że zupełnie nie widać po niej, że powstała w latach osiemdziesiątych. Film równie dobrze mógłby zostać nakręcony rok temu.
Nigdy żaden kryminał nie spowodował, że przeskoczyłam x stron, aby sprawdzić zakończenie; a ta książka - mimo że nie jest ani kryminałem, ani prozą akcji doprowadziła mnie do takiej ciekawości, że po raz pierwszy w życiu nie wytrzymałam i musiałam w połowie II tomu sprawdzić zakończenie, bo inaczej normalnie bym padła z ciekawości.
Zawsze też love story albo mnie nudziły...
2018-02-17
2016-08-16
Czy jest ktoś, kto ocenił źle "Okrążmy świat raz jeszcze"? Chyba nie. Przynajmniej na tym portalu. I nic w tym dziwnego, bo tej książki ocenić źle po prostu się nie da!
Genialne połączenie dzikiej radości świata, fascynujących przygód i przedniego poczucia humoru powoduje, że literatura ta wciąga bardziej niż najlepsza książka przygodowa i że jest to najlepsza z najlepszych rzecz podróżnicza.
Na tle innych wypocin podróżniczych "Okrążmy świat" tym się wyróżnia, że młode nasze zuchy wyruszają bez pieniędzy, więc co za tym idzie zmuszone są w czasie podróży dookoła świata podejmować zatrudnienie. Dzięki temu czytelnik ma okazję poznawać fascynujący, bezpowrotnie już miniony, tropikalny świat kolonialny - głębiej niż tylko z perspektywy podróżnika. I tak np. w części dotyczącej Indochin podróżnicy nasi najpierw, słaniając się już z głodu, szukają pracy, potem przechodzą rozmowy kwalifikacyjne w przebogatych pałacach panów kolonialnych, a potem pracują z tubylcami w dżungli.
Poza niewątpliwymi wartościami odkrywczymi mamy tu mnóstwo przezabawnych sytuacji i dialogów z tubylcami oraz wyciskających łzy śmiechu sprzeczek pomiędzy przyjaciółmi. Nie ma jednej strony, która nie bawi albo nie wzrusza, albo nie zadziwia!
Zaletą jest to, że autor - po cenzurze kolegi - wyrzucił z książki to wszystko, co było mniej zabawne, nużące i co jedynie stanowiło zwykły zapis drogi. Dzięki temu nie mamy tutaj fragmentów nudnych i pobieżnych. Całość trzyma równy, fascynujący poziom, ponieważ książka nie jest drobiazgowym zapisem wszystkiego, ale składa się jedynie z najciekawszych i najbardziej fascynujących wątków podróży.
Książkę gorąco polecam, albowiem prawdę mówiąc nie wyobrażam sobie, żeby można było być z niej niezadowolonym.
Ja czytanie zaczęłam od tomu II, więc na szczęście przede mną jeszcze tom I (w bibliotece zgubili tom I, a zatem dotarcie do niego chwilę mi zajmie). Jak dobrze, że jeszcze mam zatem nadzieję na dalszą część tych wspaniałych przygód (choć nie sądzę, żeby coś przebiło Indochiny, które sam autor uważa za najpiękniejszą i najbardziej wzruszającą część podróży).
Czy jest ktoś, kto ocenił źle "Okrążmy świat raz jeszcze"? Chyba nie. Przynajmniej na tym portalu. I nic w tym dziwnego, bo tej książki ocenić źle po prostu się nie da!
Genialne połączenie dzikiej radości świata, fascynujących przygód i przedniego poczucia humoru powoduje, że literatura ta wciąga bardziej niż najlepsza książka przygodowa i że jest to najlepsza z...
2003
Książka stanowi niezwykle sugestywny i szczegółowy zapis życia Mesjasza i jego Matki (tudzież innych osób znanych z kart Ewangelii) od momentu pojawienia się na świecie Maryi. Poszczególne opisywane w niej zdarzenia stanowią zapis doświadczeń mistycznych autorki.
Ogromna szczegółowość pozwala uporządkować sobie w głowie całą ewangeliczną opowieść. Oprócz zdarzeń i ich wytłumaczenia mamy opis przyrody w każdej ze scen, opis pogody, opis zapachów. Słowem każdą scenę można nie tylko szczegółowo zobaczyć oczyma wyobraźni ale też poczuć zapach otoczenia, w jakim się rozgrywa, odczuć warunki atmosferyczne, które akurat panują.
Tak na prawdę, to po przeczytaniu tej książki (myślę o pierwszej książce z serii) dopiero naprawdę pokochałam i zrozumiałam Boże Narodzenie, święto Trzech Króli i szereg innych zdarzeń z początków życia Jezusa.
Dla osób wierzących (Katolików) ważna książka, która porusza i ogromnie ożywia wiarę na długie miesiące, pomaga stać się lepszym człowiekiem - ale radzę kupić sobie najpierw część I, potem stopniowo kolejne, a nie wszystkie od razu, żeby się nie okazało, że do końca ciężko dojść. Książka do czytania na lata, wracania do niej - dlatego lepiej ja kupić a nie pożyczać. Najlepiej sięgnąć do niej przed Bożym Narodzeniem.
Książka stanowi niezwykle sugestywny i szczegółowy zapis życia Mesjasza i jego Matki (tudzież innych osób znanych z kart Ewangelii) od momentu pojawienia się na świecie Maryi. Poszczególne opisywane w niej zdarzenia stanowią zapis doświadczeń mistycznych autorki.
Ogromna szczegółowość pozwala uporządkować sobie w głowie całą ewangeliczną opowieść. Oprócz zdarzeń i ich...
2018-02-16
*) Opinia dot. 2 i 3 tomu trylogii złodziejskiej
Z biegiem lat coraz trudniej mi zachwycić się książką. I kiedy przyznałam sobie w duchu, że przy osiągniętym stopniu zblazowania nic mnie już nie zachwyci … pojawił się Sergiusz Piasecki.
Jeszcze nigdy nie przeżyłam czegoś takiego! Wróciłam skonana z podróży po dniu, który wykończył mnie fizycznie i psychicznie. Wieczorem położyłam się ledwo żywa z książką w ręku nie licząc, że zdołam przeczytać więcej niż kilka stron i … czytałam bez żadnej przerwy do 13:00 następnego dnia. Pochłonęłam na raz dwa tomy od pierwszej do ostatniej strony bez 5 minutowej przerwy. Sama jestem w szoku, że fizycznie to jest możliwe. Co za czad! Nie ma nikogo, kto tak potrafi pisać!
Dziś zrobiłam przetasowanie w ocenach: poodejmowałam gwiazdki F. Dostojewskiemu, M. Puzo itd.
Pomyślicie – "oszalała". Możliwe, że ktoś zacznie się śmiać: "zdziecinniała", ewentualnie może stwierdzić - "zawsze była dziunia mało inteligentna". Bo jak można odejmować geniuszom literatury światowej i stawiać ponad nimi autora, którego nikt nawet nie nazwie klasykiem literatury, który nawet dobrze po polsku nie mówił, który nie dosięga wielkim mistrzom pióra do pięt, a pisał nędzne czytadła.
Tak. To nawet będzie racjonalny zarzut, jeżeli ktoś mi go postawi, ale ja nigdy nie byłam racjonalna, a za to zawsze byłam szczera do bólu i nie było we mnie fałszu. I jeżeli mam ocenić szczerze i zgodnie z moimi odczuciami, a nie opiniami innych ludzi i uczonych krytyków, to muszę odebrać Dostojewskiemu oraz Puzo i dać Piaseckiemu!
A skąd ten mój obłęd się wziął? Skąd to moje całkowite zakochanie w Piaseckim?
W. Bolecki, pisząc o Piaseckim, posłużył się cytatem z św. Jana: „Spititus flat ubi vult”, co znaczy „Duch objawia się gdzie chce”. I jak ów duch ujawnia się w dziwnych miejscach, tak talent literacki zakorzenia się w osobach, których nikt by o to nigdy nie podejrzał.
Bo czy ofiary przestępstw kradzieży, czy pospolitego bandytyzmu - jakimi zawodowo trudnił się S. Piasecki przez swoje dorosłe życie aż do wydania na niego wyroku śmierci – pomyślały: „Ach jak miło. Straciłem wszystko i dostałem w czachę, ale ten gość, co mnie obrobił, to przynajmniej literacki geniusz?”. Nie sądzę. Raczej goście wygrażali mu w myślach, wyzywali od mętów, szumowin, ludzi niegodnych, aby chodzili po tym świecie bożym, narkomanów, wrednych kanalii, wyrzutków, zasługujących jedynie na śmierć. Tak. Takiego sobie znalazłam idola! I dla takiego idola zrzuciłam z podium Dostojewskiego. Pomyślicie – kretynka jak nic.
Kwestia tylko taka, że gdy w więzieniu ów bandyta nauczył się pisać i czytać po polsku, gdy poznał po raz pierwszy to narzędzie zabawy literami, to nie stało się ono bezużyteczne jak u milionów ludzi na świecie, którzy czytają / piszą, a zdaje się to jak psu na budę, ale zaczął go trawić głód pisania. To było jak ból porodu, jaki napiera na rodzącą kobietę. To był szał, trochę podobny do tego, o którym pisał Reymont w swoich listach.
Kiedy z więzienia wydawnictwo pozytywnie oceniło rękopis Piaseckiego i poprosiło, żeby coś o sobie im zdradził, to Sergiusz napisał: "Piszę, bo pisać muszę. Jest to po prostu moją potrzebą organiczną, nieodzowną i niezwalczoną.[…] Rozsadza mi to umysł. […] Jak przykro rozkładać pracę na miesiące, lata, gdy się chce ją wykonać zaraz … aby mieć spokój”.
Publikacja już pierwszej książki Piaseckiego stała się przebojem wydawniczym. Liczba wydań polskich i zagranicznych – ogromna. Po międzynarodowym sukcesie podobno jury Nagrody Nobla rozpatrywało w 1938 r. kandydaturę Piaseckiego.
Nagrody oczywiście nie dostał, zaszufladkowano go jako pisarza czytadeł. Dodatkowo w związku z jego obłędną i bezwarunkową nienawiścią do bolszewików został w PRL i całym bloku komunistycznym skazany na nieistnienie. A gdy rodacy się go wyparli, któż miał go promować?
Ale to nieważne jak go szufladkują. Ja znalazłam u niego prawdę na miarę Cormac McCarthy czy Dostojewskiego. On nie pisze o niczym. Pisze o istocie życia. Prawda, jaką wyraża przewyższa świetną narrację. To jest dokument życia. I kupuję nawet ten liryzm i sentymentalizm, które wydawać się mogą trochę śmieszne, ciut przesadzone, a może i lekko tandetne. A czemu kupuję? Bo w swoim czasie zdarzyło mi się poznać kilku chłopaków z poprawczaka i wnikając w ich psychikę znalazłam dokładnie to, o czym pisze Piasecki. Znalazłam tu w tej powieści tych samych ludzi. Z tymi wadami i zaletami oraz tym właśnie nierealnym liryzmem i sentymentalizmem. A jak coś staje się prawdziwe, to nie może być tandetne. Kiedyś znałam jednego chłopaka, który całe życie spędził na marginesie życia, wszyscy się go bali, a ja wiedziałam, że jest to jedyny człowiek, którego gdybym poprosiła o pomoc, to zrobiłby wszystko. Znałam też dziewczynę, prostytutkę z domu dziecka, co do której czasem się zastanawiam, czy kiedyś będę tak dobra jak ona na pewnych płaszczyznach życia. Kurde, znam te typy! Oczywiście nie mówię - co podkreśla też Piasecki - że każdy kryminalista jest szlachetny, bo są tam też męty jakich mało, z okrucieństwem i spaczoną psychiką, ale zdarzają się wśród nich też bohaterowie prosto z książek Piaseckiego.
I za tę prawdę, za ten klimat, za tę zabójczą narrację, która rozbudziła mnie ledwo żywą i trzymała w pobudzeniu, bez 5 minut przerwy, całą noc i następny dzień (na szczęście był weekend, bo nie wiem, co by było, gdyby był tydzień roboczy) pokochałam tę literaturę całym sercem i duszą.
*) Opinia dot. 2 i 3 tomu trylogii złodziejskiej
Z biegiem lat coraz trudniej mi zachwycić się książką. I kiedy przyznałam sobie w duchu, że przy osiągniętym stopniu zblazowania nic mnie już nie zachwyci … pojawił się Sergiusz Piasecki.
Jeszcze nigdy nie przeżyłam czegoś takiego! Wróciłam skonana z podróży po dniu, który wykończył mnie fizycznie i psychicznie. Wieczorem...
2016-03-15
Uwaga: Kto nie czytał niech przed przeczytaniem tej opinii najpierw sięgnie po tę genialną rzecz, żeby nie stracić przyjemności bycia zaskoczonym!
Książki nie da się odłożyć. Nie pije się, nie je, nie odbiera telefonów, generalnie zawiesza się funkcje życiowe aż się skończy. A że jest króciutka i czyta się ją w dwie godziny, to jej wciągająca właściwość jest całkowicie nieszkodliwa.
Ludzie piszą, że to bajka. Dla mnie to nie tyle bajka, co łamigłówka, stworzona przez niezwykle inteligentnego autora, opisana genialnym czarnym humorem, prowadząca do zaskakującej ale pięknej prawdy.
Przyznam, że po raz pierwszy w życiu autor książki mnie tak kompletnie zaskoczył. Czytałam sobie tę niby bajkę, żeby dopiero jakieś 5 minut po przeczytaniu ostatniego zdania zrozumieć, że to jest książka całkowicie o czymś innym, niż myślałam kiedy ją czytałam. Niesamowita inteligencja autora, który tez szanuje czytelnika, ponieważ nie mówi mu rzeczy jak krowie na rowie, łopatologicznie. Autor toczy swoją inteligentną grę z czytelnikiem i zaskakuje.
W książkach dużą uwagę zwracam na początek, to jest na pierwszą stronę. Jak pierwsza jest genialna, to reszta często też. A tu pierwsza strona jest genialna w swojej prostocie, czarnym humorze i uzależniająca.
Wprowadzając w treść powiem, że w pierwszych zdaniach widzimy dwóch jeźdźców, zmierzających na koniach na pole bitwy. Nisko nad ziemią polatują bociany, których białe stada prują mgliste, nieruchome powietrze.
- Skąd tyle bocianów pyta jeden z nich?
- Lecą na pobojowiska odpowiada drugi.
Przylot bocianów w tych krajach uważany jest za dobrą wróżbę pomyślał pierwszy. Chciał okazać, że cieszy się z ich widoku. Mimo woli poczuł się jednak jakoś nieswojo.
- Cóż może zwabiać te ptaki brodzące na pola bitew? - zapytał pierwszy
- Jedzą ludzkie mięso odkąd nieurodzaje wyjałowiły pola - odpowiedział drugi
Czyż nie genialne? Genialne, zwłaszcza że dialog jest znacznie ciekawszy, bo aby nie cytować całej strony skróciłam ją na kilku zdań.
I tak jest całe dwa pierwsze rozdziały - genialne obrazy i genialny humor. Obrazy z przerysowaniu są dziecinne - co tworzy genialną całość z rozwiązaniem łamigłówki.
Potem jest cały środek. Cała zawartość, poprzez którą autor prowadzi czytelnika do prawdy. Autor przekazuje swoje myśli nie łopatologicznie ale przez zabawę z czytelnikiem i udawanie przez pół książki, że pisze się zupełnie o czymś innym.
Całość ciągnie się nie wiadomo o czym i nagle w ostatnim rozdziale jest rozwiązanie.
Dokładnie jak u A. Christie!!!
Konstrukcja tej książki jest taka, że autor rzuca nam wskazówki, jak połówki przedmiotów, które mają doprowadzić do wniosków ukrytych w ostatnim rozdziale. Książka jest jak wyprawa dworzan po śladach Złego przepołowionego, kiedy pierwszy raz opuścił swoje komnaty. Idą po śladach jakie zostawia. Tu mamy ślady, które prowadzą do wniosków. Bajecznie świetnie wymyślone.
Kluczem do zagadki jest ostatni rozdział, gdzie pojawia się jakby wyjaśnienie o czym myśli autor.
Ostatni rozdział bowiem wychodzi z tonu bajki i padają kluczowe słowa:
-I człowiek ruszył zajadle przeciwko sobie mając obie ręce uzbrojone w szpady
-Stał się znowu całkowitym człowiekiem ani złym ani dobrym, mieszaniną złego i dobrego
- Bywa, że człowiek jest niepełny, a jest po prostu tylko młody
- Siedziałem ukryty w lesie i opowiadałem sobie bajki, kiedy dowiedziałem się, że jest już za późno.
- ostatnie zdanie życie to składowa odpowiedzialności i świetlików.
I nagle po przeczytaniu tej opowieści, dopiero po zakończeniu jej nagle olśniewa, że ta książka jest o czymś zupełnie innym, niż się wydawało przez całą książkę!
Dopiero w ostatnim rozdziale się NAGLE SPAJAJĄ TE DWA RÓWNORZĘDNE, CAŁKOWICIE ODMIENNE WĄTKI, JAKIMI SĄ MŁODOŚĆ I PRZEPOŁOWIENIE. BO TO JEST KSIĄŻKA WŁAŚNIE O niedojrzałości: MŁODOŚCI, w której wszystko jest albo białe albo czarne, albo dobre albo złe (mimo, że w życiu nie ma uczynków tylko dobrych albo tylko złych: wszystko ma swoje uwarunkowania i można myśleć o sobie, ze jest się dobrym a w istotnie być głupim matołem, który tego nie widzi i każe głodującym żebrakom paść całym swoim wartościowym pokarmem swoją oślą szkapę, która mogłaby się najeść byle jaką trawą - czy to jest dobro czy żałosność?).
W TRAKCIE DOJRZEWANIA (o ile komuś dane jest dojrzeć, bo niektórzy nie dostępują tej łaski przez 90 lat życia)DOCHODZI DO DOROŚNIĘCIA - OWEGO ZESPOJENIA. I DORASTAJĄC CZŁOWIEK STAJE SIĘ całkowitym człowiekiem ani złym ani dobrym. Mieszaniną złego i dobrego. Człowiek jest niepełny, zanim dojrzeje, gdy PRZESTAJE BYĆ MŁODY, może stać się całością.
Ale do tego zespolenia potrzebna jest walka, wysiłek. Do tego jest potrzebne, żeby samemu z sobą stoczyć bój!!!
ŻEBY TYLKO TEN CZŁOWIEK ZDĄŻYĆ DOROSNĄĆ PÓKI NIE UMRZE. ŻEBY NIE BYŁO TAK, ŻE BĘDZIE SIEDZIAŁ CAŁE ŻYCIE W LESIE I OPOWIADAŁ SOBIE BAJKI, KIEDY DOWIE SIĘ, ŻE PRZYSZEDŁ KRES, a on wszystko przespał (jak napisano w ostatnim rozdziale). Przespał życie które mogło być zachwycające tak, że się to nie mieściło w głowie.
I widząc, że to książka o młodości i o stawaniu się pełnym, pięknym, zamiast żałosnym pośmiewiskiem całej wsi - wiemy skąd ten przerysowany czarny humor. Toż przecież on jest dziecinny! Tak jak dziecinna jest połowiczność (mimo że ubrana w tajemniczą czarna szatę). Wszystko komponuje się w bardzo kompatybilna całość.
Natomiast druga prawda z tej książki, która mnie powaliła, bo wierzę w nią całą sobą to to, że JAK DOJRZEJEMY, TO wcale nie utracimy radości i pasji. Całkowicie nie! BO ŻYCIE JEST PIĘKNE nawet dla człowieka dojrzałego. Czasem jednak człowiek nie widzi piękna (piękno obrazowane przez statek z kapitanem Cookiem), bo opowiada sobie bajki w lesie, bo traci czas!
w ostatnim zdaniu książki autor pisze, że ŻYCIE JEST PASJONUJĄCĄ MIESZANINĄ OWYCH NIESAMOWICIE PASJONUJĄCYCH ŚWIETLIKÓW oraz Odpowiedzialności (świetliki zresztą przejawiały się niby bez sensu w treści..., a znaczą tyle co pasja, porywające, zachwycające tajemnice)
W książce tej jest tyle myśli, że analizować ją można na więcej liter niż zawiera sama książka. Nie ma tu zdań bez sensu.
bardzo ciekawa jest drugoplanowa postać lekarza. Narrator zachwyca się lekarzem, który goni za świetlikami i który jest dobrym człowiekiem, ale ucieka przed odpowiedzialnością (mimo, że umie, to nie leczy ludzi. Człowiek myśli, że on nie jest lekarzem, w pewnym momencie człowiek zastanawia się czy on może nie jest oszustem podającym sie za lekarza, że on nie umie leczyć, a on po prostu nie chce, nie czuje się za nic odpowiedzialny. Mimo ze, jak się okaże, jest geniuszem na polu medycyny. Przez to, ze nie chce być odpowiedzialny wzbudza obrzydzenie i ludzie od niego odchodzą (odchodzi narrator). Odchodzą zresztą do sekt, do złodziejaszków. Ale jak lekarz staje się odpowiedzialny i zaczyna dawać z siebie, to nie tylko narrator wraca do niego z przyjaźnią i bez wypominania, ale przede wszystkim lekarz dochodzi do pełni szczęścia: lekarz wsiada na swój okręt z kapitanem Cookiem! Piękna scena. Widzimy bowiem jak realizują się jego marzenia które są tak piękne, że są całkowicie nierealne, a one się jednak realizują. Czytelnik przez całą książkę uwierzył, że kapitan Cook to coś czego nie ma. A on jest. To też piękny przekaz; zapewnienie autora do dojrzewających: nie dajcie sobie wmówić, że Wasze pragnienia się nie zrealizują.
PRZEPOŁOWIENIE JEST PRZEPIĘKNĄ, IDEALNĄ W SWOJEJ PROSTOCIE ALEGORIĄ. cZY może być coś bardziej żałosnego niż człowiek przecięty na pół? Pośmiewisko dla wszystkich. Postrach. Książka nie jest bajką - jest alegorycznym i inteligentnym doprowadzeniem czytelnika do myśli, żeby nie być żałośnie przepołowionym, żeby nie być żałosnym, gdy można być szczęśliwym, o ile człowiek stoczy ze sobą walkę i podejmie się odpowiedzialności. Po podjęciu wysiłku całe piękno życia stanie przed człowiekiem otworem - nawet to piękno, które jest tak piękne, że aż nierealne. A ono realne jest.
Uwaga: Kto nie czytał niech przed przeczytaniem tej opinii najpierw sięgnie po tę genialną rzecz, żeby nie stracić przyjemności bycia zaskoczonym!
Książki nie da się odłożyć. Nie pije się, nie je, nie odbiera telefonów, generalnie zawiesza się funkcje życiowe aż się skończy. A że jest króciutka i czyta się ją w dwie godziny, to jej wciągająca właściwość jest całkowicie...
1999
Uwielbiam tę książkę. Uwielbiam jej pierwsze zdanie (które jest genialne swoją drogą!), uwielbiam ostatnie i wszystkie inne które są pomiędzy. Uwielbiam tytuł.
Przez "Ziemię Obiecaną" pokochałam Reymonta i doceniłam jako geniusz literacki. Autor ten daje mi w książkach właśnie to, czego szukam, a w sumie chyba nawet więcej niż szukam.
Reymont w "Ziemi" pokazał z jakąż niesamowitą pasją pisze książki, jak tym żyje, jak drąży, jak zaciekle i niestrudzenie dowiaduje się wszystkiego o temacie, o którym pisze i jak bajecznie potrafi to przekazać. Językiem prostym, łatwym w odbiorze opisuje zjawiska w sposób, który dogłębnie je oddaje. Tak dogłębnie jak Reymont może coś zgłębić jeden na tysiące, a tak przekazać jeszcze mniej.
obejrzałam kiedyś taki film dokumentalny o Reymoncie, z którego wynikało, że kiedy pisał on "Chłopów" wezwano do niego lekarza i kiedy ten po zbadaniu pacjenta zapytał Reymonta "Coś człowieku wyrabiał, żeś się doprowadził do takiego stanu?", autor odpowiedział coś w stylu: "Tańczyłem 3 dni jak szalony na weselu". To jest właśnie takie pisanie: inni autorzy mniej lub bardziej sprawnie piszą o weselu, a on to wesele przetańcza, i to przetańcza w jakimś szale, do upadłego, a potem scala się z tym weselem i wydziela to wesele z siebie(przerobione przez swój umysł) - pisząc.
Pisząc "Ziemię Obiecaną" Reymont również zamieszkał w Łodzi, całymi dniami włóczył się, pytał - zamienił się w szpiega, włóczęgę, denerwował ludzi swoją "babską ciekawością" - jak ocenił jeden z żyjących wówczas w pobliżu. A ten drążył, drążył, łaził po tej Łodzi całymi dniami. Jak tłumaczył Goźlinskiemu - "za dnia szwendam się, rozmawiam z przechodniami, praczkami, przesiaduję w kawiarniach i cukierniach. Do domu wracam w nocy i piszę, pijąc kawę i odpalając papierosa od papierosa".
W końcu z tego szwędania się, węszenia, wchodzenia w rzeczywistość łódzką bez końca, bez umiaru, w obłędzie, u Rejmonta rozdęła się fascynacja ówczesną Łodzią do rozmiarów gigantycznych. Pisał: "Łódź zajmuje mnie i porywa wieloma rzeczami: 1. rozrost miasta, fortun z iście amerykańską szybkością, 2. psychologia tych napływających tłumów po żer (...), 3. oddziaływanie takiej ssawki, polipa, jaką jest Łódź, na cały kraj, 4. przerobienie się Polaków w kosmopolitycznym młynie. Dla mnie Łódź jest jakąś mistyczną wprost potęgą ekonomiczną (...), która ogarnia swoją władzą coraz szersze koła ludzkie. Uwielbiam masy ludzkie, kocham żywioły, przepadam za wszystkim, co się staje dopiero - a wszystko to mam w Łodzi" - pisał Władysław Reymont.
I kiedy ta fascynacja nabrzmiała jak gigantyczna bańka mydlana czy gigantyczny wrzód (że tak powiem naturalistycznie :)), to znalazła ujście w tej genialnej książce. Książce, która wystawia pomnik geniuszowi jej twórcy.
Trzeba tu jednak powiedzieć - Reymont nie pisał o Łodzi dzisiejszej, Reymont nie pisał też o Łodzi z czasów, gdy zdawał do łódzkiego gimnazjum. Reymont pisał o Łodzi, jaką po raz pierwszy zobaczył w 1985 r. Pisał o Łodzi z konkretnych lat, które minęły i nigdy nie wrócą. pisał o Łodzi z czasów, kiedy ta Łódź była zupełnie czymś innym niż wcześniej i później.
Dlatego ja, którą większą część życia spędziłam w Łodzi, gdzie uczyłam się, studiowałam, pracowałam itd zdecydowanie muszę odciąć się od tego, że jest to książka o Łodzi dzisiejszej. Nie - to książka o zupełnie innym mieście, którego w Łodzi dziś szukać i znajdować możemy tylko archeologicznych pozostałościach (jakiż zresztą pięknych :)).
Geniusz autora powoduje jednak, że poza światem, który minął, dokonana została tak wspaniała charakterystyka ludzkich zachowań, postaci, osobowości, że ta prawda o zdarzeniach daje się odnaleźć nie tylko w pozostałościach po fabrykach, ale dziś przede wszystkim daje się odnaleźć w osobowościach ludzkich. Ludzie przecież są podobni. Te same pierwiastki mają w sobie zawarte teraz i wtedy. Żyją w innych warunkach ale ich cechy tlą się w nich: ujawniając się lub nie w zależności od warunków, otoczenia itd. I to co widzi Reymont w ludziach z ówczesnej Łodzi widzę też ja dziś w ludziach z Łodzi, Warszawy, Krakowa, Katowic i wszystkich innych ludziach, też poza Polską. Jest niesamowita prawda i umiejętność obserwacji objawiająca się w postaciach z Ziemi obiecanej, którą można znaleźć i w ludziach dziś. Przez to książka ta według mnie będzie zawsze aktualna, zawsze dramatycznie prawdziwa. Sama znam Karolów Borowieckich, zmam też Moryców, Maxów i dużo innych postaci z "Ziemi", tyle że przez jakieś fragmenty tych osobowości, jakie odkrywam w nich, a które tak wspaniale odmalował Reymont w tym genialnym dziele.
Reasumując- książka genialna, autor geniusz.
Czasem wymądrzam się, co ja bym w danej książce zmieniła, jak to bym inaczej coś ujęła, coś inaczej napisała. A tu padam skapitulowana. Nie byłabym w stanie zmienić ani jednej joty, ani jednej kreski ze szkodą dla dzieła, bo wszystko jest ideałem, aja nie jestem geniuszem jak Reymont.
Od pierwszego zdania "Łódź się budziła." Enter. Przeskok do pokoju Borowickiego, który tez się budził, jako trybik tej łódzkiej maszyny. od pierwszego zdania, wszystko to ideał! Czy mógł być zresztą lepszy początek tego genialnego dzieła?
UWAGA NA MARGINESIE:
I na koniec dodam, że wszystkich, którzy mieszkają w Łodzi lub w pobliżu i kochają książkę GORĄCO POLECAM OBEJRZENIE W ŁÓDZKIM TEATRZE WIELKIM BALETU ZIEMIA OBIECANA. Jest to jedyny balet grany w łódzkim TW bez przerwy od kilkunastu lat. Żadna inna inwestycja TW łódzkiemu nie zwróciła się tak, jak inwestycja w ten balet. Choreografię zrobił wybitny choreograf Gray Veredon, który fabułę poznał z Filmu przede wszystkim, ale jego wrażliwość i wybitna umiejętność czucia i przekazania dały balet lepszy i bardziej oddający tę polska książkę i polski film niż by to uczynił choreograf z Polski.
Balet widziałam z kilkanaście razy (może więcej). Generalnie zawsze szłam jak był grany. Balet może nie tak genialny jak książka, bo książce dorównać nie może nic, ale świetny. (Zresztą film Wajdy też świetny ale to już inna kwestia).
Poniżej link do skrótu baletu:
https://www.youtube.com/watch?v=GKqTy8XB-4w
Skrót nie oddaje baletu, ale można zwrócić uwagę choćby na wybrane wątki:
- (minuta 2:01-2:05) Nazar Botsiy jako podpalacz w samych spodniach - najlepszy moim zdaniem tancerz TW w Lodzi. Najlepszy, bo jedyny tańczący głównie emocjami a nie techniką. Wytańczający siebie a nie plan ruchów, a że w nim emocji jest cała masa, to ma ich wystarczająco na każdy spektakl. Zresztą emocji i gniewu w nim jest tyle co w reszcie razem wziętej. Postać podpalacza w balecie na marginesie bardzo ciekawa. Moim zdaniem postać ta (jedyna której nie ma w książce, jest tylko w balecie) wyraża istotę Karola Borowieckiego bardziej niż sam Karol Borowiecki. Jest to postać, która skupia w sobie całą tę zachłanność, gniew, jaki kiełkuje w innych postaciach. Inni grają role, a Nazar wytańcza z nieskończonych pokładów, jakie w nim są, całe zło wszystkich postaci Ziemi Obiecanej.
-2:20 minuta - scena przedstawiająca pracę w szwalni (z nitkami) - moim zdaniem piekna...
- 2.32, 2:42 świetna Lucy (w czerwonej sukience - świetne emocje w wykonaniu Moniki Maciejewskiej)
2:42 - świetna scena gwałtu.
Uwielbiam tę książkę. Uwielbiam jej pierwsze zdanie (które jest genialne swoją drogą!), uwielbiam ostatnie i wszystkie inne które są pomiędzy. Uwielbiam tytuł.
Przez "Ziemię Obiecaną" pokochałam Reymonta i doceniłam jako geniusz literacki. Autor ten daje mi w książkach właśnie to, czego szukam, a w sumie chyba nawet więcej niż szukam.
Reymont w "Ziemi" pokazał z jakąż...
2016-04-02
Rewelacyjny owoc katorżniczej pracy autora, który włożył ogromny wysiłek tworząc ten monumentalny dokument ku pamięci wszystkich, którzy przeszli przez więzienia / obozy komunistycznej Rosji.
O ile wszystkie inne wspomnienia z pobytów w obozach stanowią jakiś wycinek rzeczywistości obozowej to tu mamy udaną próbę całościowego odtworzenia mechanizmów represji oraz ich efektów. Dzieło posiada matematyczną konstrukcję: mamy po kolei analizę aresztowań, więzień, transportu i innych kolejnych etapów uwięzienia. Mamy rzetelną analizę relacji między ludźmi we wszelkich aspektach ich obozowego istnienia.
Genialne, wielkie dzieło. Dzieło całościowe, rzetelne, pełne. Czytając 20 innych wspomnień z obozów widzimy część, czytając to jedno dzieło widzimy całość.
Czytając zwróciłam uwagę na dwie bardzo ważne zalety autora:
1. obiektywizm
2. genialne poczucie humoru.
Obiektywizm ma o tyle znaczenie, że pod koniec życia Sołżenicyn wygłaszał różne poglądy, które mnie porażały i które mnie drażnią, zresztą z innych jego pism i wywiadów wynika, że autor ten generalnie ma psychikę całkowicie odmienną od mojej i gdyby pisał subiektywnie, to nie byłabym w stanie jego książki przeczytać. Natomiast pisząc Archipelag autor do tego stopnia osiągnął efekt obiektywizmu, że jakby wyszedł z siebie, zostawił za sobą swoje poglądy i napisał monumentalne, wielkie dzieło, całkowicie niezatrute własnymi poglądami. Jest to na pewno wieka sztuka i za to autorowi należy się ogromne uznanie.
Z drugiej strony, przy całej tej ciężkiej, przerażającej tematyce, genialne poczucie humoru czyni tę książkę jeszcze bardziej wartościową, albowiem łatwą w przyswojeniu.
I na koniec drobna uwaga: jak wiele razy pisałam ważna dla mnie jest pierwsza strona książki, jak pierwsza mnie porwie, to na 80% całość też mnie porwie. Tu 3 pierwsze zdania są genialne. Lepiej tej książki zacząć się nie dało. Z genialnym czarnym humorem, ciekawie, tak, że czytelnik jest kupiony na samym wstępie.
Wspaniała, wartościowa pozycja, którą prędzej czy później ale powinno się poznać.
Rewelacyjny owoc katorżniczej pracy autora, który włożył ogromny wysiłek tworząc ten monumentalny dokument ku pamięci wszystkich, którzy przeszli przez więzienia / obozy komunistycznej Rosji.
O ile wszystkie inne wspomnienia z pobytów w obozach stanowią jakiś wycinek rzeczywistości obozowej to tu mamy udaną próbę całościowego odtworzenia mechanizmów represji oraz ich...
2020-08-17
Wczoraj rano przeczytałam opinię „PIEROGI_I_PĄCZKI”. Po kilku godzinach nerwowych poszukiwań upolowałam książkę, a wczoraj wieczorem skończyłam czytać. Inaczej być nie mogło, skoro właśnie takich pozycji szukam.
Czy było warto?
- Na pewno tak.
Jak się czytało?
- Pierwsze 50 stron połknęłam jak wygłodzony wilk jagnię. Coś wspaniałego! Reszta szła wolniej, ponieważ treść rozwodniona została większą ilością przemyśleń i spostrzeżeń o życiu. Końcówka podkręciła emocjonalność, nawet uroniłam jedną łzę. Ogólnie polecam i jestem bardzo wdzięczna, że wczoraj dowiedziałam się o istnieniu tej perełki.
Nie będę zdradzać treści ale uwielbiam książki o ludziach sukcesu, którzy osiągnęli rzeczy niebywałe startując od zera, a tu chyba nawet od poziomu poniżej zera.
Sam opis życia niewolników, ich relacji z panami i stosunków po zniesieniu niewolnictwa w USA – rewelacja. To trzeba znać!
Na uwagę zasługuje, że czarnoskóry autor przez całą książkę nie pisze ani jednego złego słowa o białych. Nie ma tu chorych pretensji, żądań, jakie dziś słyszymy z amerykańskich ulic o dyskryminacji, a na uwagę zasługuje pochodzący z 1905 r. cytat autora (przytaczany w opinii Pierogi_i_Pączki), gdzie czarnoskóry oznajmia, że 10.000.000 niewolników w USA ma lepszy żywot niż reszta rozsianych po świecie murzynów.
Autor wzbudza we mnie dużą sympatię. Nie dziwię się, że gdy podróżował pociągiem tysiące ludzi stało na stacjach, żeby mu machać i go pozdrawiać. To człowiek przez duże Cz,takich ludzi się po prostu szanuje i to szanuje go każdy: i biały, i czarny i czerwony.
Zachęcam też do lektury, ponieważ jest bardzo ciekawa i łatwo dostępna (koszt od kilku do kilkunastu złotych, a jest też osiągalny darmowy PDF na Wikiźródła).
Wczoraj rano przeczytałam opinię „PIEROGI_I_PĄCZKI”. Po kilku godzinach nerwowych poszukiwań upolowałam książkę, a wczoraj wieczorem skończyłam czytać. Inaczej być nie mogło, skoro właśnie takich pozycji szukam.
Czy było warto?
- Na pewno tak.
Jak się czytało?
- Pierwsze 50 stron połknęłam jak wygłodzony wilk jagnię. Coś wspaniałego! Reszta szła wolniej, ponieważ treść...
2016-08-11
Przez większą część mojego życia wyznawałam przekonanie, że nie ma na świecie literatury dorównującej literaturze rosyjskiej. Obecnie literatura wschodnia stała się dla mnie niezjadliwa (za bardzo przegadana, przesadnie patetyczna i przed wszystkim niestrawnie depresyjna). Zdecydowanie preferuję Włochów.Ale jako że nic nie potwierdza zasady tak trafnie jak wyjątek, to jedną z najlepszych KSIĄŻek Z ZAKRESU LITERATURY PIĘKNEJ, JAKĄ PRZECZYTAŁAM W MOIM ŻYCIU SĄ "BRACIA KARAMAZOW" Dostojewskiego.
Po Dostojewskiego sięgnęłam po raz pierwszy w pierwszej klasie liceum i teraz wiem, że to było za wcześnie. Zraziłam się.
Teraz wiem, że ta książka może być w pełni odebrana dopiero z bagażem zachwytów teologicznych i z wieloletnią praktyką prawniczą. Bez tego Dostojewskiego odbierałabym może w 10 %. Dlatego "Braci" polecam pw. duchownym, prawnikom lub kryminalistom :)
Z takim nastawieniem z przeszłości, że Dostojewski jest ciężki i czeka mnie męka porównywalna z F. Kafką, tylko że dziewięciokrotnie dłuższy, zabrałam się do czytania "Braci Karamazow"...
... I przeżyłam największe czytelnicze zdziwienie..., ponieważ okazało się, że ten autor, którego przez 20 lat odbierałam jako niedostępnego dla mnie i ciężkiego okazał się geniuszem, piszącym dokładnie i precyzyjnie w mój gust i to na tematy żywotnie mnie zajmujące.
Od pierwszych stron przecierałam oczy ze zdziwienia jak podróżnicy, stawiający pierwsze kroki na nieodkrytych lądach i wychodziłam ze zdziwienia, że ktoś mógł napisać coś tak dokładnie w moim stylu, coś czego się nie czyta, ale pochłania, zasysa jak smok rzekę, co się czyta po kilka razy, przecierając oczy ze zdumienia, że ktoś myślał jak ja i to o rzeczach tak bardzo mnie zajmujących. Cały odbiór tej książki i jej czytanie to magiczna, piękna przygoda i duchowa rozkosz nie do opisania.
Nie chcę pisać o treści, ponieważ ja nie znając fabuły miałam szaloną radość móc się niepokoić przebiegiem akcji i tego też życzę innym czytelnikom.
Żeby zachęcić tych, którzy "Braci" z różnych względów nie czytali podam tylko powody, dla których warto moim zdaniem sięgnąć po tę książkę:
1. Książka została uznana przez Alberta Einsteina za najwybitniejsze dzieło światowej literatury. I takim jest.
2. Wspaniała lektura dla lubiących literaturę duchową. Jak napisał na LC czytelnik Samson Miodek: "Bracia Karamazow bardziej mnie przekonują do istnienia Boga niż sama Biblia, bo czy ktoś po przeczytaniu tej powieści, wątpi jeszcze w to, że człowiek ma duszę?" W tym zdaniu wyrażone jest świetnie, jak głęboko ta książka poraża wartościami.
Nie pamiętam, aby w literaturze pięknej z jakiegoś innego autora do tego stopnia emanował świat nadprzyrodzony. Jest to coś doprawdy niesamowitego i rozdzierającego duszę.
3. Jako prawnik praktykujący na salach sądowych i uwielbiający moje zajęcie muszę przyznać, że zawsze ilekroć czytam nawet wysokich lotów literaturę z akcją w sądach czy więzieniach, to mam ochotę książkę podrzeć i wyrzucić na śmietnik. ZAWSZE muszę czytając o sądach stoczyć ze sobą walkę i przekonać się, żeby podchodzić na luzie i odbierać treść jako jeszcze jedną z bajek. Atmosfera i istota sal rozpraw mają się do rzeczywistości sądowej zazwyczaj jak piernik do wiatraka. Nawet najlepsi autorzy i to nawet pisarze prawnicy tworzą sobie fikcję, której nie ma; obraz procesu znany z książek i filmów funkcjonuje tylko na kartach książek i na ekranach TV. Jest to bajka.
"Bracia Karamazow" natomiast to pierwsza i zdecydowanie JEDYNA książka, która oddaje według mnie w pełni i naturę przestępcy i zachowanie podsądnego i cały przewód sądowy.
Wielokrotnie czytając o procesach sądowych na kartach literatury - wbrew historii prawa - zastanawiałam się w przypadku genialnych pisarzy, czy może ten proces karny stał się teraz całkowicie inny w odbiorze niż był kilkaset lat temu? Nieprawda. Teraz wiem na 10000000 %, że on był dokładnie taki jak teraz (w sensie wydźwięku, a nie niuansów- poszczególne elementy są oczywiście różne w różnych procedurach i okresach, ale chodzi mi tu o istotę, o odbiór ogólny, o zachowania ludzi). Zresztą tu wszystko się zgadza, najmniejsze szczegóły jak dziennikarstwo sądowe czy kariery prawników.
W "Braciach Karamazow" nic mnie nie razi z prawniczego punktu widzenia, wszystko jest takie realne i prawdziwe, chwytające najmniejsze atomy rzeczywistości.
Nie na darmo Dostojewski czytał kroniki sądowe, artykuły prasowe, nie na darmo sam był sądzony i skazany.
Mowy sądowe (choć w procesie nie mają wcale takiego znaczenia jak tutaj)są genialnym zarysowaniem interpretacji psychologicznej i zdradzają geniusz psychologiczny autora. Jeżeli tak Dostojewski przemawiał 6.6.1880 r w czasie odsłonięcia pomnika Puszkina, to nie dziwię się, że - jak podają źródła - słuchacze mdleli z wrażenia.
4. Postać Dymitra jest wprost genialna!!! Uchwycenie tego typu osobowości jest bezcenne (jest tak prawdziwe, że sama zetknęłam się z z jednym takim nawet niedawno...). Zarysowanie tej postaci udowadnia mi, że nic nie jest tak pasjonujące jak prawda i rzeczywistość. Przecież Dymitr istniał w rzeczywistości - Dostojewski poznał go w czasie odbywania kary. Był to zdymisjonowany oficer carski, podporucznik Iliński.
5. Zarysowanie postaci jest na takim poziomie, że nawet ich nie ocenię (no może Alosza jest zbyt cukierkowy, ale nosi on imię zmarłego w toku pisania ukochanego synka Dostojewskiego, więc rozumiem co odcisnęło piętno na tej konstrukcji).
Książka bez zakończenia. Miało być, ale autor zmarł. Jednak z mojego punktu widzenia, brak kontynuacji jest zaletą. To co mamy tutaj to sama prawda, w dalszych losach zaczęłaby się fikcja.
Dużo jeszcze by pisać, ale i tak geniuszy tego opisać nie zdołam.
Przez większą część mojego życia wyznawałam przekonanie, że nie ma na świecie literatury dorównującej literaturze rosyjskiej. Obecnie literatura wschodnia stała się dla mnie niezjadliwa (za bardzo przegadana, przesadnie patetyczna i przed wszystkim niestrawnie depresyjna). Zdecydowanie preferuję Włochów.Ale jako że nic nie potwierdza zasady tak trafnie jak wyjątek, to jedną...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-12-10
Bardzo długo szukałam dobrej książki o psalmach znajdując jedynie śmiertelnie nudne wywody, które rzucałam w kąt po kilkudziesięciu stronach. Zaczęło mi nawet być żal autorów tych utworów, którzy będąc księżmi, a zatem mając obowiązek kilka razy dziennie odmawiać brewiarz złożony z psalmów, mieli do nich tak koszmarnie beznamiętny stosunek.
I nagle wpadła mi w ręce perełka "Chleb na pustyni". Cudo napisane przez mnicha, który psalmy nie tylko kochał, ale też karmił nimi swoją kontemplacyjną naturę i subtelny mistycyzm. Nie jest to pisanina bez sensu - ot tak żeby coś wydać. Każde słowo jest dogłębnie przeżyte; w każdym zdaniu tonie się jak w studni.
Ogólnie przyznam, że nie pamiętam kiedy czytałam tak wyrobionego duchowo kapłana, w dodatku o duchowości takiej dokładnie jak najbardziej cenię.
Książka nie stanowi medytacji nad konkretnymi psalmami, ale odnosi się do psalmów w ogólności jako części składowych liturgii godzin, płynącej co dzień z całego świata ze wszystkich dusz zakonnych i kapłańskich.
Jest adresowana do mnichów, którzy śpiewają psalmy na chórze. Nie polecam osobom świeckim. Natomiast prześliczne odnoszenia do wspólnego odprawiania liturgii godzin czynią z tej książki konieczną lekturę każdego zakonnika z zakonów z wspólnie śpiewaną liturgią. Książka wiele wyjaśnia i ubogaca, pobudza rozkochanie w modlitwie chórowej.
Na mnie osobiście największe wrażenie wywarły odniesienia do psalmów opisujących wyjście Izraelitów z Egiptu. Przyznam, że do dziś były to dla mnie najmniej ciekawe fragmenty brewiarza, które mnie nużyły, a od teraz chyba stały się jednymi z najcenniejszych. Rozważania na ich temat zaskoczyły mnie i rozwinęły.
Autor był wspaniałym, cudownym mistrzem życia duchowego w stopniu wprost niewiarygodnym. Na pewno przeczytam wszystko co napisał.
Bardzo długo szukałam dobrej książki o psalmach znajdując jedynie śmiertelnie nudne wywody, które rzucałam w kąt po kilkudziesięciu stronach. Zaczęło mi nawet być żal autorów tych utworów, którzy będąc księżmi, a zatem mając obowiązek kilka razy dziennie odmawiać brewiarz złożony z psalmów, mieli do nich tak koszmarnie beznamiętny stosunek.
I nagle wpadła mi w ręce...
2000
Książkę przeczytałam strasznie dawno na początku studiów, kiedy kompletnie nie miałam czasu na czytanie. Przez cały rok niczego innego nie przeczytałam i może dlatego jak mi zupełnie przypadkiem ta książka w ręce wpadła, to pochłonęłam ją w 2 czy 3 dni, bez spania, jedzenia. Wywarła na mnie bardzo dobre wrażenie.
A przede wszystkim rozkochała mnie w twórczości Prusa, którego zaczęłam ogromnie cenić. Jeszcze kilka lat temu miałam gdzieś cytaty z tej książki, które stanowiły miód na moje serce np. świetna definicja człowieka... i na jak podstawie myśl, żeby nie oceniać innych.
Świetna, mądra książka świetnego i mądrego autora.
Długo mnie męczyła odpowiedź na pytanie czy wyszła za mąż, czy poszła do klasztoru. Odpowiedź brzmi: wyszła za mąż. Kiedyś przeczytałam świetną rzecz o Prusie (za Chiny nie pamiętam już autora ani tytułu, bo to było z kilkanaście lat temu). Autor tam pisze, że pierwowzorem bohaterki głównej z Emancypantek była późniejsza żona jednego z jego znajomych. Jest to powieść o niej. Natomiast wybór takiego zakończenia autor wybrał, ponieważ nie chciał, żeby wyszło, iż do klasztoru idą tylko te, co im się nikt nie oświadczył, a jak ktoś się trafił, to dawaj do świata wracać co prędzej :). I istotnie z perspektywy różnych twierdzeń autora tej publikacji taki koniec powieści jest bardzo moim zdaniem dobry i uważam go moim skromnym zdaniem za niemal pewny (aczkolwiek zawsze mogę się mylić...)
Książkę przeczytałam strasznie dawno na początku studiów, kiedy kompletnie nie miałam czasu na czytanie. Przez cały rok niczego innego nie przeczytałam i może dlatego jak mi zupełnie przypadkiem ta książka w ręce wpadła, to pochłonęłam ją w 2 czy 3 dni, bez spania, jedzenia. Wywarła na mnie bardzo dobre wrażenie.
A przede wszystkim rozkochała mnie w twórczości Prusa,...
2016-07-17
Jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam. Teraz, kilkadziesiąt godzin po przeczytaniu jakoś trudno mi odnaleźć się w świecie realnym. Książka niesamowicie podziałała na mnie, całkowicie mną zawładnęła.
Tak. Jest to - jak pisali moi poprzednicy - genialny obraz wymierającej arystokracji. I jest to niewątpliwie najlepszy obraz arystokracji, z jakim się do tej pory zetknęłam. Dzięki tej książce wchodzi się w ten świat w całości, bez reszty. Odczuwa się go wszystkimi zmysłami w sposób tak realny, jakiego nie osiągnie się w żaden inny sposób.
Ale chciałabym zaakcentować, że to nie jest tylko książka o arystokracji, jak zwykło się mówić. Jest to również wybitny utwór o odchodzeniu, przemijaniu i patrzeniu z perspektywy życia na swoje wybory.
Jest to również najpiękniejszy poemat o ŚMIERCI, jaki kiedykolwiek czytałam.
Giuseppe Tomas, ostatni książę z sycylijskiej rodziny Lampedusa ukończył "Geparda" tuż przed swoją śmiercią. A podkreślić należy, że autor ten zmarł jako człowiek zubożały i nieznany. "Gepard" został opublikowany dopiero rok po jego śmierci w okolicznościach, których nie można było przewidzieć umierając (o okolicznościach wydania tej wybitnej, tłumaczonej na wszystkie języki książki powstała zresztą dość ciekawa książka).
Być może z tymi dość smutnymi okolicznościami powstania dzieła związany jest jego gorzkawy smak. Autor w chwili pisania "Geparda" zwanego "Lampartem" nie miał wiele, wszystko zostało tam, w oddali, zagrzebane w otchłaniach minionych lat. Przeczuwając śmierć, a zatem w momencie, kiedy przeszłość wyostrza się w pamięci, autor całym sobą zwraca się do przeszłości, do tych lat bezpowrotnie minionych, straconych, stanowiących jakby jedyny skarb.
Pisał więc umierający autor o śmierci, o spojrzeniu na życie z perspektywy odchodzenia i o wymierającej arystokracji, która jest dla niego sferą jakby świętą (w monologu Jezuity jest zresztą arystokracja dość ciekawie porównana do rzeszy świętych).
Książka jest niesamowicie prawdziwa. I to nie tylko dlatego, że postaci z niej istniały realnie (pradziadek autora był istotnie astronomem), ale też dlatego, że jest tak bardzo osobista w wydźwięku, w żalu, w nostalgii.
Ta książka nie jest fikcją. Takie fikcje nie powstają. Tu każda myśl została przeżyta, przez autora albo inne osoby.
Czytając "Geparda" przez pierwsze strony lamentowałam, jaka szkoda, że autor napisał tylko tę jedną książkę i nic więcej. Po przeczytaniu wiem, że nic innego nie mogło powstać, ponieważ tu jest wszystko. To jest książka życia, a życie ma się jedno. Książki zaś tak prawdziwe jak "Gepard", przechrzczony na lamparta, wydaje się tylko po śmierci, za życia wstyd pisać o ludziach prawdziwych, po śmierci jest to już wszystko jedno.
A że jest to książka sycylijska, włoska, to nie jest ciężka ale przeciwnie - lekka i zabawna.
Tylko Włosi potrafią pisać o odchodzeniu z poczuciem humoru, który nie umniejsza piękna tego poematu o śmierci, ale je potęguje. Podobnie tylko Włosi temat rzekę tak zgrabnie umieją ująć na tak niewielu stronach. Za to właśnie kocham tę literaturę całym sercem.
Dlatego właśnie obecnie nawróciłam się z literatury rosyjskiej, na włoską , a "Gepard" to nawrócenie ostatecznie przypieczętował. Niestety jako dusza Słowiańska sama jednak mam skłonności do rozwlekania myśli o czym świadczy ta choćby opinia.
Na domiar dobra jest to książka sycylijska: o Sycylii, o Sycylijczykach, o cechach, które można tam zauważyć do dziś i które wciąż są aktualne. Oddanie Sycylii w tej książce jest cudownie prawdziwe do dziś, co dla mnie ma ogromne znaczenie z uwagi na mój wielki sentyment do tego miejsca na ziemi. Przyznam zresztą, że kilka wypraw do Sycylii nie nauczyło mnie tak tej wyspy jak ta jedna książka... Ciężko to wytłumaczyć bez poznania tej wyspy i bez przeczytania książki.
Dużo jeszcze można pisać o "Gepardziątku", ale nie wszystko i tak się da wypowiedzieć. To trzeba przeczytać a raczej przeżyć.
Jedno jest pewne, że jest to jedna z najwybitniejszych książek w historii literatury u nas w Polsce znana mniej niż w innych krajach.
Zalety tej książki: i te poważne i oczywiste, jak i te mniej poważne i żartobliwe, czy też te zakamuflowane jak obraz mafii ukryty w wypowiedzi ojca Jezuity są nie do przecenienia. Swoją drogą to też typowe dla Sycylijczyka: w wydanej pośmiertnie książce można obnażyć uczucia rodziny ale o mafii milczeć trzeba jak grób nawet w grobie, a napisać o niej można jedynie w sposób ukryty.
Jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam. Teraz, kilkadziesiąt godzin po przeczytaniu jakoś trudno mi odnaleźć się w świecie realnym. Książka niesamowicie podziałała na mnie, całkowicie mną zawładnęła.
Tak. Jest to - jak pisali moi poprzednicy - genialny obraz wymierającej arystokracji. I jest to niewątpliwie najlepszy obraz arystokracji, z jakim się do tej pory...
2013
Jest to książka dzięki której pokochałam okolice bieguna. Po jej zakończeniu przez tydzień nie robiłam nic innego jak tylko szukałam książek, artykułów, filmów dokumentalnych na ten temat. Książka może zainteresować osoby, które lubią czytać o okolicach podbiegunowych i osoby które lubią oglądać / czytać o sztuce przetrwania. Nie pamiętam książki z której więcej bym się dowiedziała na temat życia w okolicach podbiegunowych (życia w sensie zdobywania pokarmu, podróży, stawiania iglo, polowań na poszczególne zwierzęta, ślepoty śnieżnej itd.). Jest tym bardziej cenna, że z uwagi na bycie napisaną dawno temu, książka daje wgląd w życie, którego już nie ma, a które dawno temu wiedli mieszkańcy kanadyjskiej Arktyki w czasach, kiedy docierali tam pierwsi biali ludzie z cywilizowanego Zachodu Europy czy Kanady.
Bije od autora coś bardzo dla mnie fajnego - siła, odwaga ale też wrażliwość i umiejętność spostrzegania tego, co ważne.
Książka stanowi zapis pracy misyjnej w tym piekielnie trudnym rejonie, jakim jest Arktyka. Misjonarze jechali wówczas do kraju dzikich ludzi (dla których morderstwo było niejako środkiem wyrażenia swoich uczuć i realizacji celów, a liczba urodzeń dziewczynek była powszechnie ograniczana poprzez mordowanie noworodków płci żeńskiej natychmiast po porodzie przez walnięcie w łeb albo wyrzucenie zwierzętom) i musieli w kilka miesięcy nauczyć się sami trudnej sztuki przetrwania tam, którą tubylcy mieli wpajaną od pokoleń. Ten kto nie podołał umierał. Umierał z powodu zgubienia się, załamania lodu, będąc zamordowanym itd.
Autor bardzo ciekawie opisuje obyczaje ludzi, piękno lodowej krainy oraz trudności związane z życiem w niej (potworny ból oczu od śniegu, radzenie sobie z zimnem, tubylcami itd.). Opisuje brutalność przyrody i ludzi celnie i prawdziwie ale ze zrozumieniem i szacunkiem.
W wielu fragmentach autor śmieje się przez łzy. Jeden z ciekawych opisów dotyczy tego jak mordercy jednego kapłana paradują po mroźnej, odciętej od świata i ludzi krainie w sztach liturgicznych, a na pytanie, czy widzieli kiedyś księdza mówią, że nigdy (myśleli, że to normalne ubrania, które można ukraść od każdego białego, a nie tylko od pojawiającego się raz na życie księdza).
Wysiłki podejmowane przez misjonarzy na tym morderczym lądzie były niesamowite, taka walka o każdy dzień z naturą, która każdego dnia ujawniała swoją potworną siłę w walce z człowiekiem.
W pewnym momencie autor wspomina taki ciekawy dialog dwóch misjonarzy którzy podjęli tę nierówną, morderczą walkę z Arktyką i jeden z nich mówi coś w rodzaju "Ty, ale jak Boga nie ma, to nieźle się daliśmy nabrać, prawda?".
Jednocześnie bardzo mi się podobają spostrzeżenia co do ludzi, analizy ich zachowań, spojrzenie na kwestie społeczne.
Autor musiał być bardzo wnikliwym obserwatorem - zresztą w tej nieludzkiej krainie, gdyby nie był inteligentny niechybnie by umarł, a on przeżył...
Książka nie została napisana przez profesjonalnego pisarza, literata i ma swoje wady w warstwie technicznej, ale mądrość z niej płynąca, jak i heroizm autora, który ryzykował co dzień swoje życie w imię własnych ideałów, a przy tym jakiś szacunek do tej krainy mroźnej i złej i jej mieszkańców powoduje, że warstwa techniczna jest mniej ważna.
Jest to książka dzięki której pokochałam okolice bieguna. Po jej zakończeniu przez tydzień nie robiłam nic innego jak tylko szukałam książek, artykułów, filmów dokumentalnych na ten temat. Książka może zainteresować osoby, które lubią czytać o okolicach podbiegunowych i osoby które lubią oglądać / czytać o sztuce przetrwania. Nie pamiętam książki z której więcej bym się...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-02-18
Nienawidzę nienawiści
George Mallory, który w 1924 r. zginął podczas próby wejścia na Mount Everest jest dla Anglików bohaterem narodowym. I tej chwale niczego nie ujmuje fakt, że po pierwszej nieudanej wyprawie na najwyższą górę świata jeździł po USA z tournee reklamowanym plakatami według których jego wyprawa była ... uwieńczona sukcesem. Sprawę wytłumaczono tym, że jakiś przedsiębiorca trochę okłamał. I w pełni zgadzam się z Anglikami, bo czasem życie pisze scenariusze poza nami, a ci najwięksi podróżnicy dają z siebie bardzo dużo i to czy wyprawa była dokładnie taka jak się mówi czy nieco inna bywa w świetle innych osiągnięć drugorzędne (czasem więcej przeciwieństw musiał pokonać ten, który przegrał niż ten, który wygrał).
Podobnie nasz Kapuściński. Jeździł? Jeździł! A że nie dokładnie tak jak pisał, to co to mnie w sumie obchodzi, skoro jego książki są świetne? Nikt nie zaprzeczy, ze Kapuściński znał Afrykę, jeździł po niej, wgryzał się w nią i nią żył. I to z jego książek przebija. Reszta jest nie ważna. (W zakresie Kapuścińskiego jedna uwaga - uważam jego dzieła za świetne ale poza "Cesarzem", który jest sprzeczny z WSZYSTKIMI opracowaniami historycznymi a zgodny jedynie z doktryną radziecką, mimo czego przedarł się do opinii i zafałszował historię).
Są jednak ludzie, podróżnicy polscy, którzy mają zamiłowanie do prawdy. I to tak szalone, obłędne, że kiedy jeden z nich jest wpisany do księgi rekordów Guinnessa, to mimo braku funduszy zbierają się, za ostatnie pieniądze jadą do dżungli amazońskiej, odnajdują Indianina, który był przewodnikiem polskiego rekordzisty, robią śledztwo, wyciągają z Indianina zeznania obciążające, że Polak oszukał, bo 10 km był ciągnięty, a sam nie wiosłował i zaczynają proces usunięcia rekordu z księgi.
Czasem myślę, że gdyby niektórzy Polacy ten nadludzki wysiłek, jaki wkładają w szkodzenie innym przekuli w wysiłek twórczy, to bylibyśmy drugą Japonią. Ja uważam to co zrobili polscy podróżnicy z M. Gienieczko za obrzydliwe i wyryłam sobie w pamięci listę tych, którzy najbardziej darli się, pisali, szkalowali jako osoby, które będę czytelniczo unikać. Obrzydliwość!
Tak więc po rozprawieniu się z wrogami autora przechodzę do treści - książka rewelacyjna w czytaniu! Gienieczko umie zainteresować, a przede wszystkim czyni tematem, to co najbardziej kocham w książkach tego typu: mróz, ekstremalne pokonywanie siebie, wyzwania. Jest tak zimno, że człowiek czytając zgrzyta zębami. Nie ma przegadania i brak tu czegoś, czego nienawidzę w książkach o Rosji - wchodzenia w całą tą rosyjską depresję. Jak ja nie znoszę tego pławienia się opowieściach alkoholików, samotnych matek i całego tego bezsensu! A 99 % polskich książek o Syberii idzie w tą nutę. Dlatego Gienieczko to jedyny chyba autor piszący o północy w sposób, który trawię. Z powyższych względów z pewnością sięgnę jeszcze nie raz po autora w odróżnieniu od jego wrogów, którzy zamiast jechać na Syberię i napisać coś takiego zdychają z zazdrości i spłukują się na udowadnianie nieścisłości. A zazdrościć jest czego, ponieważ poza przygodami życia autor istotnie umie pozyskać wielkie środki na wyprawy i dobrze się sprzedać. Tyle, że ja ciesze się jeżeli ktoś ma takie umiejętności, więc to postrzegam tylko na plus. Książkę zdecydowanie polecam.
Nienawidzę nienawiści
George Mallory, który w 1924 r. zginął podczas próby wejścia na Mount Everest jest dla Anglików bohaterem narodowym. I tej chwale niczego nie ujmuje fakt, że po pierwszej nieudanej wyprawie na najwyższą górę świata jeździł po USA z tournee reklamowanym plakatami według których jego wyprawa była ... uwieńczona sukcesem. Sprawę wytłumaczono tym, że jakiś...
2020-08-10
ZASKAKUJĄCE CUDEŃKO HISTORYCZNE ZA 9 ZŁ Z BIEDRONKI
Od zawsze lubiłam historię i w szkole często sięgałam po książki historyczne, ale w latach mojego liceum i szkoły podstawowej, a zatem kiedy czytałam tego typu literaturę, chyba nie było pozycji takiej jak ta. Takiej jak ta, czyli tak zajmującej, tak pasjonującej i do tego tak łatwej w odbiorze. Książeczkę kupiłam w Biedronce za 9 zł i od niechcenia otworzyłam, żeby przeczytać jedną stronę, zorientować się mniej więcej w temacie i odłożyć aż skończę zaczęte rzeczy. Niestety po jednej kartce nie dało rady odłożyć przez cały dzień, a zatem do ostatniej strony. Wciąga bowiem to cudeńko jak ruchome bagna.
Nie kojarzyłam wcześniej autorki ale po lekturze sądzę, że jest to osoba, która urodziła się po to, by pisać, ponieważ ma niesamowity talent, lekkie pióro i umiejętność pochłonięcia bez reszty uwagi czytelnika. Zresztą teraz widzę, że w każdej opinii pojawia się uwaga o łatwości czytania, czyli to chyba powszechna opinia czytelników. To jest sztuka tak pasjonująco pisać o historii. I to pisać nie fabularyzowaną powieść historyczną ale normalną książkę historyczną. Moje uznanie za wyważenie, proporcje, brak jakiegokolwiek przegadania tematu i stworzenie czegoś tak pasjonującego!
Chyba po latach wrócę do książek historycznych, a na pewno do lektur autorstwa ocenianego właśnie cudeńka.
Na marginesie dziś od rana znów pognałam do Biedronki, skoro można tam upolować TAKIE książki i zauważyłam, że w kraju, w którym podobno nikt nie czyta nie było już tych książek, na które patrzyłam w zeszłym tygodniu, były inne. Wszystkie rozkupione i to w małej wsi na Dolnym Śląsku, pozbawionej turystów, pół godziny od gór. To pokazuje, że ludzie kupują książki o ile są łatwo dostępnej i tanie (wszystkie po 9 ,99 zł). Nie chcę uprawiać reklamy ale wydaje mi się, że ten dyskont spełnia całkiem ładne zadanie w propagowaniu czytelnictwa.
ZASKAKUJĄCE CUDEŃKO HISTORYCZNE ZA 9 ZŁ Z BIEDRONKI
Od zawsze lubiłam historię i w szkole często sięgałam po książki historyczne, ale w latach mojego liceum i szkoły podstawowej, a zatem kiedy czytałam tego typu literaturę, chyba nie było pozycji takiej jak ta. Takiej jak ta, czyli tak zajmującej, tak pasjonującej i do tego tak łatwej w odbiorze. Książeczkę kupiłam w...
2019-04-04
PASJONUJĄCY TEMAT + DOBRY WARSZTAT AUTORÓW + RZETELNOŚĆ DZIENNIKARSKA = MOJA WIELKA PRZYJEMNOŚĆ CZYTANIA
Biografia Kukuczki stanowi moim zdaniem opis życia klinicznego przykładu uzależnienia od adrenaliny. Ludzie ginęli przy nim jak muchy, a on szedł i szedł. W końcu dostał to, do czego praktycznie rzecz biorąc ślepo dążył i co przy takim nagromadzeniu sytuacji niebezpiecznych było oczywiste i umarł gdzieś tam wśród chmur w Himalajach w bardzo zresztą dziwnych okolicznościach.
Życie Kukuczki odmalowane zostało na kartach książki bardzo ciekawie i rzetelnie. Nie jest to ani laurka ani krytyka, postać zarysowana została wieloaspektowo, kolorowo, prawdziwie. Weźmy na przykład relacje z żoną. Pokazano człowieka, którego nigdy nie było w domu, z którym nie można było nawet jeden raz wyjechać na wakacje. Ale z drugiej strony wyłania się kobieta, której to od początku pasowało i twierdzi, że była szczęśliwa. Wiedziała, że nie może stawiać sprawy na ostrzu noża, więc nie powiedziała nigdy ja albo góry, albowiem od poznania się wiedziała, że on wybrałby góry. Skoro im to pasowało to trudno, żebym ja mogła mieć do tego uwagi, no bo na jakiej niby podstawie? Z drugiej strony mamy osobę religijną, wierną, która bez jakiejkolwiek zwłoki, po wyprawach, wracała do żony, nawet kosztem gniewu współtowarzyszy podróży. Mamy też osobę, która przegrała w wyścigu zdobywania ośmiotysięczników, ponieważ chciała być przy żonie w czasie porodu. Widzimy też człowieka bezkompromisowego, wybierającego zawsze cięższe osiągnięcia, dla którego nie liczyło się to aby wejść, zaliczyć i odcinać kupony, ale żeby wejść w trudnym stylu, niezdobytą ścianą, w zimowej porze itp.
Ważne dla mnie jest to, że książka napisana jest bardzo dobrze. Trzyma w napięciu, jest ciekawa, ale ponadto stanowi też owoc rzetelnej pracy - choćby na poziomie zbierania materiałów. Autorzy dotarli do starych tekstów, pamiętników, do wielu źródeł osobowych (rodziny, przyjaciół, wrogów, rywali). Spisali się - moim zdaniem - na piątkę.
Dodatkowej wartości i smaku książce dodają fascynujące wątki PRL-owskie. Cudownie mi było czytać o powojennych wyprawach w polskie góry, realiach w ówczesnych zakładach pracy, przemycie na granicach, imprezach, dorabianiu himalaistów na pracach wysokościowych, o wyposażeniu uczestników wypraw, stosunkach w PRL-owskim świecie himalaistów itp.
Pozycja z pewnością warta przeczytania.
PASJONUJĄCY TEMAT + DOBRY WARSZTAT AUTORÓW + RZETELNOŚĆ DZIENNIKARSKA = MOJA WIELKA PRZYJEMNOŚĆ CZYTANIA
Biografia Kukuczki stanowi moim zdaniem opis życia klinicznego przykładu uzależnienia od adrenaliny. Ludzie ginęli przy nim jak muchy, a on szedł i szedł. W końcu dostał to, do czego praktycznie rzecz biorąc ślepo dążył i co przy takim nagromadzeniu sytuacji...
2020-10-21
Całkowicie nie pojmuję , co mi padło na umysł, że przy mojej wielkiej miłości do literatury podróżniczej, szukając nowych pozycji, całkowicie wyparłam fakt, że i Sienkiewicz napisał przecież książkę, w której opisał swoje przygody Afryce. Co więcej ja do dziś pamiętam wykład mojego polonisty w liceum, który mówił o tych listach, żartując, że Prusowi inspiracji do pisania felietonów dostarczała zwykła polska wieś, a Sienkiewicz musiał gonić za nią do Afryki i Ameryki.
Tak czy inaczej coś mi ewidentnie padło na mózg i całkowicie nie wiem czemu, mimo wiedzy o "Listach z Afryki" nigdy ich wcześniej nie czytałam. A przecież tak uwielbiam opisy podróży po Afryce sprzed wielu lat. To zdecydowanie mój temat!
To co wyróżnia Sienkiewiczowskie "Listy z Afryki" na tle całej literatury podróżniczej to styl i język. Jakaż to była dla mnie dzika przyjemność czytać opowieść o moich ukochanych podróżach, napisaną TAKIM językiem! Ciężko opisać tę radość czytania. I choć nie oceniam literatury podróżniczej kategoriami formalnymi, to jednak jakaż to odskocznia mieć do czynienia z ulubionym tematem po raz pierwszy opisanym w taki sposób! To była dla mnie tak wielka przyjemność, że dawkowałam sobie po 15 stron na dzień, żeby owa uczta trwała dłużej!
Raz tylko czytałam wcześniej książkę o podróży, napisaną przez noblistę i była to "Raga. Ujrzałem niewidzialny kontynent" autorstwa Jean-Marie Gustave Le Clézio, ale to był kompletny niewypał i jedna wielka tragedia. Ani w tym podróży ani pięknego języka. Sienkiewicz natomiast mnie całkowicie zaczarował słowem. Jego opisy podróży statkiem, Egiptu i Afryki były po prostu od pierwszej strony poezją. Jak ten człowiek umie malować piórem! Jak oddaje rzeczy nieuchwytne! Brak słów ile przyjemności dała mi ta książka. Ze względu na moje subiektywne zamiłowanie do czytania o podróżach jest to chyba od dziś moja ulubiona książka naszego noblisty.
Subiektywnie bardzo podobały mi się również uwagi o misjach. Plus za cenne uwagi o powszechnym niewolnictwie w Afryce, gdzie każdy murzyn miał swojego niewolnika i łapanie w niewolę przez współbraci było chlebem powszednim, znoszonym dopiero przez kolonizatorów.
Daję najwyższą ocenę w tej kategorii. W euforii po przeczytaniu może i bym dała 9 *, gdyby nie opisy polowań. To jedyne co mnie nie zachwycało, jednak na usprawiedliwienie dodać muszę, że w owych czasach wszyscy Europejczycy musieli mordować zwierzęta w Afryce, a "Listy" Sienkiewicza i tak nie są nawet w 1/100 tak obrzydliwe w opisach polowań jak "Wśród czarnych" Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego. Sienkiewicz miał jednak jakąś wrażliwość i nie krzesał z siebie opisów jak ten rzeźnik Ossendowski.
Całkowicie nie pojmuję , co mi padło na umysł, że przy mojej wielkiej miłości do literatury podróżniczej, szukając nowych pozycji, całkowicie wyparłam fakt, że i Sienkiewicz napisał przecież książkę, w której opisał swoje przygody Afryce. Co więcej ja do dziś pamiętam wykład mojego polonisty w liceum, który mówił o tych listach, żartując, że Prusowi inspiracji do pisania...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-22
Nie no czad! To się nazywa książka! Czysta przyjemność czytania! Wciągająca, rozweselająca i sentymentalna.
W swoim czasie Andrzej Lepper każdą swoją wypowiedź sejmową kończył słowami "Balcerowicz musi odejść".
Wzorował się przy tym na Katonie Starszym, który wszystkie swoje wypowiedzi kończył hasłem „A poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć”.
Na obu natomiast wzorował się mój pierwszy znajomy na LC, który każdą swoją wiadomość do mnie kończył słowami "Na południe od Brazos przeczytać musisz". Czy rozmowa była o książkach podróżniczych, czy historycznych, czy horrorach, czy o górach, czy o Warszawie, czy o psach, to wniosek końcowy był jeden i brzmiał "Na południe przeczytaj".
Dla spokoju skombinowałam sobie zatem ten western. Przeleżał on x miesięcy, zgodnie ze zwyczajem, że najlepsze książki przed przeczytaniem jakoś mnie odpychają.
W końcu się przemogłam, sięgnęłam, zaczęłam czytać, skończyłam pierwszy tom i od wczoraj ....
... wzorując się na moim pierwszym znajomym na LC, wzorującym się na Lepperze, wzorującym się na Katonie Starszym mam ochotę każdą prowadzoną rozmowę kończyć zdaniem, "A poza tym uważam, że Na południe od Brazos należy przeczytać".
No bo jak można zaniechać tak miłej i przyjemnej rozrywki?
Nie no czad! To się nazywa książka! Czysta przyjemność czytania! Wciągająca, rozweselająca i sentymentalna.
W swoim czasie Andrzej Lepper każdą swoją wypowiedź sejmową kończył słowami "Balcerowicz musi odejść".
Wzorował się przy tym na Katonie Starszym, który wszystkie swoje wypowiedzi kończył hasłem „A poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć”.
Na obu natomiast...
Wśród ponad tysiąca książek, które przeczytałam od lat pacholęcych są arcydzieła literackie, psychologiczne i religijne oraz jest Dzienniczek - książka nie do porównania z żadną inną, jedyna która według mnie zasługuje na 10 *.
Książka która zmienia. Łazi człowiek po świecie i nagle łup, jakby go piorun strzelił. I potem historia życia dzieli się na dwie: przed i po przeczytaniu. Gdybym tego nie przeżyła, to nie wierzyłabym, że jedna książka może mieć takie rażenie, tak wszystko poprzewracać, a co więcej życie uczynić cudowną przygodą, która trwa i trwa tyle już lat.
A najzabawniejsze jest to, że dla wielu niezwykle mądrych ludzi, którzy są daleko bardziej ode mnie oczytani i elokwentni ta książka to zwykły bełkot analfabetki.
Wysławiam Cię Ojcze, że te rzeczy zakryłeś przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. A jeszcze bardziej Cię wysławiam za to, że uczyniłeś mnie takim wielkim prostaczkiem, który dał się całym sercem uwieść tą książką!
Po ludzku rzecz biorąc 20 zł na tę książkę wydane 16 lat temu to mój interes życia! 20 zł za prawie już 20 cudownych, szczęśliwych lat; to się opłaca.
Wśród ponad tysiąca książek, które przeczytałam od lat pacholęcych są arcydzieła literackie, psychologiczne i religijne oraz jest Dzienniczek - książka nie do porównania z żadną inną, jedyna która według mnie zasługuje na 10 *.
więcej Pokaż mimo toKsiążka która zmienia. Łazi człowiek po świecie i nagle łup, jakby go piorun strzelił. I potem historia życia dzieli się na dwie: przed i po...