-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel16
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2022
Z tą książką jest identycznie jak z "Breslau Forever"- jeśli weźmiesz ją chociaż trochę na serio, to odrzucisz z niesmakiem. Mało tego: prawdopodobnie, jeśli nie jesteś dość uparty, ciśniesz nią w kąt po rekordowych ośmiu stronach. Swąd kina klasy B unosi się bowiem nad tą makulaturą już od samego początku i w różnym natężeniu otula nozdrza czytelnika przez bite 360 stron.
Przyznaję: nie podchodziłem do tego gniota jak do niskobudżetowego akcyjniaka- a to poważny błąd skutkujący tym, że w trakcie już nie mogłem się przestawić i wszystko mnie w tym czymś wkurzało.
Fabuła, co zaskoczeniem nie jest, kupy trzyma się ledwo co- obserwujemy śledztwo w sprawie znikających meneli i tajemniczych eksperymentów, prowadzone przez dwoje tak infantylnych i tak stereotypowych bohaterów, że proszę siadać.
Są, a i owszem, elementy fantastyki- te dzielą się na te, które autor umyślnie tak nakreślił, i te, które są tak cholernie głupie i sztampowe, że weszły do gatunku fantasy z kopa, ale bynajmniej nie celowo.
Przytoczone na początku "Breslau Forever" charakteryzowało się najbardziej denerwującym bohaterem, jakiego można sobie wyobrazić, Staszewski się chyba nazywał, będącego synonimem słowa "zajebisty"- co w połączeniu z wyjątkowo dziurawą fabułą dało śmierdzącego gniota, którego długo musiałem odchorować.
Tu w glorii i chwale objawia nam się Andrzejewski, który mógłby początkowo jawić się jako kalka Staszewskiego. Na szczęście (tak!) jeden z głównych bohaterów jest "tylko" sfrustrowanym seksualnie typem w stylu macho, nie radzącym sobie z kobietami, ale przynajmniej, co poczytuję za gigantyczny plus: w przeciwieństwie do typa z "Breslau..." nie przekonuje nas na co drugiej stronie, słowem i czynem, jaki to z niego jest debeściak.
Jeśli jednak myślicie, że Ziemiański odpuścił sobie walenie po stereotypach, to się trzymajcie, bo na dwunastocentymetrowych szpilkach wpada na scenę BB, masochistka, atencjuszka, ekspertka od psychiatrii, weteran z Afgana- do tego wyglądająca jak mokry sen każdego mężczyzny. I tak, bić się potrafi jak typ z UFC. Żart? Farsa? Jak najbardziej.
Z bohaterów jedynie Różycki przypadł mi do gustu. Policjant- rutyniarz, który wie, że nic nie jest takie proste i czasem trzeba przepisy nagiąć, ale nie jechać z ogniem i mieczem jak dwójka głównych bohaterów.
Aż mi się przypomniały stare czasy, gdy lubiłem oglądać serial "Ekstradycja" z Kondratem.
Do brzegu: jeśli czytasz tę recenzję PRZED lekturą, to nastaw się właśnie na b-klasową radochę, tak żeby wyłączyć mózg i jakoś w to brnąć. Jeśli ci to jednak nie pasuje, to nawet nie zaczynaj tego syfu, szkoda nerwów.
Z tą książką jest identycznie jak z "Breslau Forever"- jeśli weźmiesz ją chociaż trochę na serio, to odrzucisz z niesmakiem. Mało tego: prawdopodobnie, jeśli nie jesteś dość uparty, ciśniesz nią w kąt po rekordowych ośmiu stronach. Swąd kina klasy B unosi się bowiem nad tą makulaturą już od samego początku i w różnym natężeniu otula nozdrza czytelnika przez bite 360...
więcej mniej Pokaż mimo to2022
2021-10-26
2021-10-08
2021-08-21
Przegięła się pała goryczy.
Mam wrażenie, że czytałem wszystkie, lub prawie wszystkie książki z tej serii, ale więcej "nie wytrzymie". Syf, popelina, powtórzenia co kilka stron, teksty tak czerstwe, że i wychłeptanie wanny wody nie pomoże!
Moja cierpliwość została ostatecznie wyczerpana. Ja wiem, że książki z Wędrowyczem miały być takimi zapychaczami czasu, humorystycznymi utworami, prymitywnie ciosanymi siekierą, żeby się czytelnikowi nie nudziło w podróży, czy w WC. Ale tu autor, mocno już rozbujany poprzednimi częściami, przebił dno i zapukał od spodu.
Tego się serio nie da czytać. Wziąłem do pociągu, czytałem po trochu w robocie- no nic nie szło. Zostało mi może ze dwadzieścia stron, ale więcej nie wmuszę tej grafomanii, bo się porzygam.
Bierz pan tego Wędrowycza, resztę majdanu i idź w cholerę!
Przegięła się pała goryczy.
Mam wrażenie, że czytałem wszystkie, lub prawie wszystkie książki z tej serii, ale więcej "nie wytrzymie". Syf, popelina, powtórzenia co kilka stron, teksty tak czerstwe, że i wychłeptanie wanny wody nie pomoże!
Moja cierpliwość została ostatecznie wyczerpana. Ja wiem, że książki z Wędrowyczem miały być takimi zapychaczami czasu, humorystycznymi...
2021-03-31
Nuda straszliwa.
Grubo ponad sześćset stron, a gdyby wywalić większą część niepotrzebnych opisów, to objętość by się skurczyła do okolic 250. Opisy są tu zresztą największą bolączką, bo ich ślamazarność i kurczowe trzymanie się każdej pierdoły, jest po prostu osłabiające. Zeszło mi się z tą książką bity miesiąc, nawet gdy całe weekendy siedziałem na tyłku w domu. Fabuła trzyma się jako tako aż do momentu, gdy dowiadujemy się po co właściwie bohaterzy szukają ciała Percivala. I tu następuje zwrot po którym nie mogłem już tej książki traktować na serio (zdjęcia), a każda kolejna decyzja autora jawiła się jako coraz bardziej grafomańska, aż do Niemców przebranych za yeti i samych stworów.
Nie mogę określić jak głupie to wszystko jest. Nie jestem też taternikiem i nie znam się na technikach wspinaczkowych, ale większość wyczynów bohaterów, w czasach gdy w modzie górskiej dominowały onuce, czapki pilotki i gwoździe w butach, ociera się o cyrkową akrobację z silną nutą fantasy.
Występują również przekłamania historyczne, ale mówiąc szczerze: przy tylu debilizmach fabularnych, nieścisłości co do np. Eigeru schodzą na bardzo odległy plan.
Przyciągnęło mnie nazwisko autora, a dostałem po łapach, nie pierwszy już raz.
Nuda straszliwa.
Grubo ponad sześćset stron, a gdyby wywalić większą część niepotrzebnych opisów, to objętość by się skurczyła do okolic 250. Opisy są tu zresztą największą bolączką, bo ich ślamazarność i kurczowe trzymanie się każdej pierdoły, jest po prostu osłabiające. Zeszło mi się z tą książką bity miesiąc, nawet gdy całe weekendy siedziałem na tyłku w domu. Fabuła...
2021-01-28
2020-12-31
2020-08-27
Dałem się nabrać na tekst z okładki ("kryminał humorystyczny"). Owszem, humor jest, ale taki z gatunku polskiego kabaretu dla kretynów, zmieszanego z grypsami z tak długą brodą, że aż się o nią potykają.
Książka jest fatalnie napisana, kolejne strony są zalane kolejnymi nic nie znaczącymi postaciami, tonami zbiegów okoliczności głupimi ponad wszelkie wyobrażenia i tak debilnymi wykrzyknieniami bohaterów, że ręce i cycki opadają. Główna bohaterka, podobnie jak większość postaci tego czytadła, ma IQ na poziomie pomarszczonego ziemniaka, co przez "autorkę" (ludzie, nie nazywajcie jej tylko pisarką!) zostało odmalowane jako coś wielce uroczego, a jej nieporadność w śledzeniu mordercy, jako taaaaakie słooooodkie.
Słodyczy jest tu zresztą tak dużo, że się aż ulewa, infantylność tego papieru toaletowego wystrzelona poza skalę. Skromny przykład, cytat dokładny: "- Noreczka? Dzień dobry, tu Leleczka ze Świata literatury! Jak zdrowie? Jak tam nasza Sofeczka?". I tak jest ciągle, to porzygu.
Stara baba Doncowa przy okazji wkłada w usta małolatów i kryminalistów sformułowania, które już w chwili pisania tego stolca były uważane za przestarzałe. Twórczyni tego czegoś chciała być na siłę "na czasie" co wyszło, jak wszystko inne, niebywale koślawo.
Nie wiem czemu czytałem to do końca, przebijałem przez kolejnych bohaterów, którzy są synami ciotki świekry bratowej, pierwszej z lewej, trzeciej z miotu Eulazji z nieprawego łoża, której brat konkubent sąsiada syn Walery Dupow pił wódę z ojcem ochroniarza Borysa Jelcyna.
Szykujcie się na podobne zbitki. Zostaliście ostrzeżeni.
Zgaduję, że nawet jako podpałka do ogniska ten twór się nie nadaje, bo daje dym wyjątkowo śmierdzący. Won mi z tym w cholerę.
Dałem się nabrać na tekst z okładki ("kryminał humorystyczny"). Owszem, humor jest, ale taki z gatunku polskiego kabaretu dla kretynów, zmieszanego z grypsami z tak długą brodą, że aż się o nią potykają.
Książka jest fatalnie napisana, kolejne strony są zalane kolejnymi nic nie znaczącymi postaciami, tonami zbiegów okoliczności głupimi ponad wszelkie wyobrażenia i tak...
2020-02-09
Bardzo duże rozczarowanie.
Piękne opisy przyrody, takie z poetycznym sznytem (ale długaśne do przesady), mieszają się z przaśną fabułką i osłabiającym wręcz zadęciem niektórych fragmentów. Szczątki trupa w austriackim mundurze? Dwie dziewuchy zdające się na "osąd gór" która ma zginąć w imię miłości do jakiegoś dupka? Jak czytam takie pierdoły, to czuję jak mi kawa kwaśnieje! Co za bzdury!
Nowelki mają chyba ambicje bycia "opowiastkami z dreszczykiem", z dodatkowym morałem o miłości i przyjaźni, ale są tak kwadratowo napisane, że to przechodzi moje pojęcie.
Żałuję, że sięgnąłem po tę książkę.
Bardzo duże rozczarowanie.
Piękne opisy przyrody, takie z poetycznym sznytem (ale długaśne do przesady), mieszają się z przaśną fabułką i osłabiającym wręcz zadęciem niektórych fragmentów. Szczątki trupa w austriackim mundurze? Dwie dziewuchy zdające się na "osąd gór" która ma zginąć w imię miłości do jakiegoś dupka? Jak czytam takie pierdoły, to czuję jak mi kawa...
2020-02-06
Czysty horror. Tak pierwszy, jak i drugi tom. Trzeciego z własnej woli, za darmo, nie przeczytam- masochizm ma jakieś granice.
Nominację do Wielkiego Kalibru za rok 2018 dla "Pogromcy grzeszników" uważam za skandal i jaskrawy dowód na to, jak mierny wybór miała kapituła. A drugi tom jest jeszcze gorszy! Ta opinia będzie więc zbiorczym zestawem przemyśleń po dwóch tomach, zamiast jechaniem li tylko po drugim tomie.
Zwróćcie uwagę jak tutaj poprowadzona jest intryga. W obu tomach długimi fragmentami nie dzieje się nic, w pierwszym nawet kolejne trupy zlewają się w jedną kupę- za to na ostatniej prostej autor sypie kolejnymi wątkami kompletnie od czapy, byle zapchać strony, a finał musi być z takim "holiłudzkim" sznytem. Choćby akcja w Kępie, która jest potrzebna jak zawiasy w tyłku i napisana tak niebywale koślawo, że zawstydziłaby niejednego grafomana. Gdyby autor przedstawił scenę, jak Stalin wjeżdża na koniu do Semadeniego, to nie byłoby zaskoczenia.
Powtarzalność wyjaśnień jest tu przygniatająca, a nawet te świeższe próby odmalowania klimatu epoki, przypominają wykłady. Rozumiem, że trzeba czasem coś doświetlić, żeby czytelnik załapał szerszy kontekst, ale to, cholera ciężka, ani trochę nie wychodzi naturalnie! Idziesz ulicą z bohaterami, a czujesz się jak na wycieczce z przewodnikiem, który powtarza to samo już szósty raz tego dnia i już tym, po ludzku, rzyga. Dialogi są tak drewniane, że nie sposób brać ich na serio- czytając nie wierzyłem w ich przyjaźnie czy animozje.
Zresztą, dialogi są często tylko pretekstem do wygłoszenia wykładu. Dobrym przykładem jest scena z Boyem i Ireną Krzywicką. Oni nie mówią, nie starają się rozmawiać- oni perorują. To NIE JEST dialog, bo nawet nie odpowiadają na pytania śledczego. Albo scena na lotnisku pod koniec drugiego tomu- wszyscy wstrzymują oddech, a lotnik konspiracyjnym szeptem robi wykład o awiacji. Z niedowierzaniem zamknąłem książkę, rzuciłem w kąt i nie wracałem przez jakiś czas.
Przyczepiłem się do dialogów, bo bohaterowie dużo rozmawiają (i co stronę piją i jarają- serio), a jeśli nie ma chemii między nimi, czegoś co kupi czytelnika, to nawet super intrygę możesz sobie w buty wsadzić, wyższy będziesz.
O właśnie, bohater. Nazwisko Strasburger zobowiązuje, więc co chwilę lecą kulawe dowcipasy, albo suchary które słyszałem jeszcze w ogólniaku. Nic to, rozbawiona gawiedź klepie się po kolanach jak pensjonariusze pokoju bez klamek i ryczą "Dodek, Prawdziwy Dodek!" (że niby lepszy komediant niż Dymsza)- i tak co kilka stron. Postacie są przestrzelone, przeciągnięte niemiłosiernie, ale ani krzty w nich charakteru. Picie Strasburgera w drugim tomie, to już w ogóle są takie jaja, że chyba nigdy nie widziałem głupszego sposobu pokazania problemu alkoholowego w książkach. Siadaj, pała, przyjdź jutro z rodzicami.
Autor twierdzi, że wzoruje się na Wrońskim. Chwała mu za to, ale wyszło tak, jak by producent taczek sugerował, że czerpie inspiracje z Mercedesa. To jest skala tego, jaki jest pomiędzy tymi autorami rozrzut jakościowy. Dałoby się czytać tę serię, ale tam wszystko opiera się na przesadzie. Używki, dowcipy, zgony, to jak się ludzie wypowiadają.
Dodałem po dwie i jednej gwiazdce za knajacki klimat, ale nawet on, jak wszystko w tej serii, jest przestrzelony dosyć znacznie. Miały być lekkie pociągnięcia pędzla, cieniowanie aby nadać charakteru całości, a wyszło miejscami jak ciśnięcie w płótno wiadrem z farbą.
Czysty horror. Tak pierwszy, jak i drugi tom. Trzeciego z własnej woli, za darmo, nie przeczytam- masochizm ma jakieś granice.
Nominację do Wielkiego Kalibru za rok 2018 dla "Pogromcy grzeszników" uważam za skandal i jaskrawy dowód na to, jak mierny wybór miała kapituła. A drugi tom jest jeszcze gorszy! Ta opinia będzie więc zbiorczym zestawem przemyśleń po dwóch tomach,...
2020-01-20
2019-12-02
2019-11-21
2019-07-08
W kwestii wyjaśnienia: wygrałem tę książkę w tutejszym konkursie- a i to tylko dlatego, że mi temat siadł. Nie jestem fanem takiej literatury, wręcz przeciwnie- stąd i katastrofalna ocena. Ale pan kurier przyniósł, więc wypadało przeczytać, zanim upchnę po cichu tę szmirę do regału od bookcrossingu, który znajduje się w miejscowej bibliotece.
"Fabuła" jest nielicho naiwna, prosta jak koreański wartownik. Tu się absolutnie nic nie dzieje, a i bohaterowie jak odbici od kalki tysięcy im podobnych wcześniej.
Autorka próbuje ratować to coś powtarzaniem w kółko dowcipasów nawiązujących do tytułu i męskich zwisów, co było tak wyrafinowane, jak naplucie komuś na buty.
Nie rozumiem jak można czerpać radochę z czytania czegoś takiego. Chyba, że ktoś wilgotnieje lub sztywnieje czytając sceny seksu pomiędzy zjawiskową "prawie dziewicą", a stereotypowym Herosem z Romansów. Kij z tym, że to chamski psychopata, ale przystojny i dodatkowo śpiący na szmalu.
Od teraz będę się trzymał z daleka od tego gatunku. Spróbowałem, pośmiałem się z niedowierzaniem, wystarczy.
W kwestii wyjaśnienia: wygrałem tę książkę w tutejszym konkursie- a i to tylko dlatego, że mi temat siadł. Nie jestem fanem takiej literatury, wręcz przeciwnie- stąd i katastrofalna ocena. Ale pan kurier przyniósł, więc wypadało przeczytać, zanim upchnę po cichu tę szmirę do regału od bookcrossingu, który znajduje się w miejscowej bibliotece.
"Fabuła" jest nielicho naiwna,...
Na tej książce kończy się moja "przygoda" z wytworami autora. Nie mam już siły, a każdy kolejny tom z tego uniwersum przebija poprzednika powtarzalnością i brakiem pomysłu na pchnięcie fabuły do przodu.
Rudnicki swoim zwyczajem bez opamiętania "zgrzyta zębami" i "warczy gniewnie" (ulubione zwroty autora, na co trzeciej stronie), zachowując się jak niewidomy turysta dostępuje kolejnych zaszczytów w tempie wręcz groteskowym. Jest jakaś rzecz, którą umiał znikomy promil ludzi w historii tego świata? Żaden problem, Olaf w pół godziny ogarnie temat i będzie kosił chłopów setkami. Lawinowo też spadają na niego kolejne zaszczyty i tytuły, każdy jeszcze bardziej infantylnie nazwany niż poprzedni.
W tej serii nie ma żadnej rzeczy, ktora by się protagoniście nie udała, której by nie umiał. To już nawet nie tyle jest schematyczne, co raczej przypomina autoplagiat w obrębie jednej książki. Ten sam motyw jest w kółko powtarzany- rzadko widuje się tak prymitywne lanie wody i koncepcyjne ubóstwo
A, no i każda, KAŻDA kobieta chce zedrzeć z niego gacie. Może jakiś fetysz autora, a może niedobór w prawdziwym życiu każe mu wrzucać następne niczym nie różniące się, tekturowe bohaterki - nimfomanki. A, no i coś zaskakującego: tu nie ma fabuły. Nie ma jakiejś przewodniej rzeczy, do której by się dążyło. Ok, jest jakaś mglista misja do wykonania, ale to co jest po drodze, równie dobrze mogłoby być na początku książki, na jej końcu, albo w poprzednim tomie- bez znaczenia. Różnice są tylko w ilościach "elitarnych jednostek" którymi steruje Rudnicki. Sto, dwieście tysięcy, pół miliona- jeden wał, przy tej skali absurdu podobne liczby już nawet nie wywołują uśmiechu politowania. Poziom (szorujący po dnie) trzymają sceny walki alchemika z kolejnymi super-duper-koksami Świata Stali, mającymi po kilka wieków legendarnymi wojownikami, posiadającymi niemal boskie zdolności, które trwają raptem pół strony i przypominają zabawy z kotem. ZERO dynamiki, ZERO polotu, ZERO sensu. To samo jest ze (rany, jak ten zwrot nie pasuje) "scenami batalistycznymi" które idą w niezmiennym trybie:
- mistrzu, naciera na nas armia Białych
- (zgrzytając zębami): bez obaw, mam magiczne sztuczki i baby- tygrysy
- *Biali zyskują przewagę*
- urabura, srutututu dosz danthar!
- mistrzu, po stronie wroga sto tysięcy ofiar, drugie tyle do niewoli wzięliśmy
- (warcząc gniewnie) ha, dobrze im tak!
- losowa kobieta z otoczenia: weź mnie tu i teraz.
Czym wy się ludzie podniecacie? W obu cyklach nuda jest straszna i to co od biedy było ciekawe w pierwszym tomie "Materia Prima" z biegiem czasu rozrosło się do tragikomicznych rozmiarów. Żaden to spoiler, ale Samarin w bieżącym tomie gada sobie jak równy z równym z carem, czasem mu wręcz rozkazując, a jego koteria przypomina Avengersów: wszyscy są potężni poza skalę, najlepsi, najmądrzejsi i najbardziej lubiani.
Po trzydziestu stronach chciałem rzucić tym gniotem w kąt, ale siłą woli się zmusiłem. Żałuję każdej spędzonej na tym minuty, bo to popelina tylko kroczek wyżej stojąca od tego chłamu który ostatnio produkują Pilipiuk i Ziemkiewicz.
Dla kogo jest ta książka? Jeśli masz biegunkę i dużo czasu spędzasz w toalecie, to jest typ dla ciebie. Jeśli śmiejesz się na polskich kabaretach i oglądasz paradokumenty, to tu się będziesz świetnie bawić. Z dobroci serca dwie gwiazdki, bo to nie jest kompletna katastrofa. Autora dorzucam do worka "jeśli naprawdę musisz" i tak go będę przedstawiał, jeśli ktoś się mnie będzie o jego książki pytał. Ale z drugiej strony.. warto tracić czas na coś takiego? Sześć tomów, pewnie grubo ponad trzy tysiące stron, a radości z tego tyle, co kot napłakał.
Już wolę budzić się każdego dnia ze skurczem w łydce, niż sięgnąć po kolejną książkę pana Przechrzty.
Na tej książce kończy się moja "przygoda" z wytworami autora. Nie mam już siły, a każdy kolejny tom z tego uniwersum przebija poprzednika powtarzalnością i brakiem pomysłu na pchnięcie fabuły do przodu.
więcej Pokaż mimo toRudnicki swoim zwyczajem bez opamiętania "zgrzyta zębami" i "warczy gniewnie" (ulubione zwroty autora, na co trzeciej stronie), zachowując się jak niewidomy turysta...