-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać358
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2022
2021-08-21
2019-08-25
2018-12-22
2018-08-23
2018-07-14
2017-08-14
2017-02-07
2016-12-05
2016-02-10
Sądziłem w swojej naiwności, że "Sfera Armilarna" była najgorszą częścią cyklu, że gorzej i bardziej sztampowo, to już się nie da.
Och, myliłem się jak cholera...
Zacznijmy od tego, że wygląda to na zwykły, bezczelny skok na kasę. Nie ma się co szczypać, mówmy bez ogródek.
Cały cykl trzymał poziom przez pierwsze trzy części. Potem były już tylko liche przebłyski dobrej formy, łyskające nieśmiało spod grubej na łokieć warstwy mniejszych i większych głupot.
W siódmym tomie autor po raz kolejny w głównej roli obsadził Staszka, czyli prawdopodobnie najbardziej zdewociałego i denerwującego bohatera spośród wszystkich, jakich do tej pory stworzył. Rekordowo infantylny, pompatyczny, na domiar złego jest encyklopedycznym przykładem ciężkiego frajerstwa. Już pomijam fakt, że małolat posiada wiedzę teoretyczną i praktyczną w praktycznie każdej dziedzinie, bo do tego zdążyłem "przywyknąć".
Wątek Heli jako bohaterki został zminimalizowany i wdeptany w błoto - teraz jest postacią z drugiego planu, zresztą niezbyt ważną. Co do Marka... Jako postać nie prezentuje się źle, ale cała ta pseudo- mafijna otoczka, te odjazdy rodem z "Archiwum X", ten zbiór powalająco stereotypowych dziwaków, którzy mu towarzyszą... Nie, nic nie powiem - tę szmirę musicie sami sprawdzić.
Fabuła właściwie leży i już nawet nie kwiczy. Historia jest naciągana jak guma w gaciach hydraulika, a te bogoojczyźniane wtręty, łkanie "jak to drzewiej było!", mogą wywołać ciężką reakcję alergiczną. Skrajna nostalgia, patos nie z tej ziemi i lawina wydarzeń zakrawających na cuda, albo jakiś mało śmieszny pastisz. Moher fantasy jak w mordę dał.
Z plusów tylko jeden: tło historyczne. Tu mucha nie siada, bo pan Andrzej zna się na rzeczy. Ktoś ostatnio napisał bardzo mądrą rzecz, która i mnie uderzyła po przeczytaniu "Sowiego zwierciadła": Wielki Grafoman odnajduje się wyłącznie w krótkich formach, w opowiadaniach lub ich zbiorach. Przy długich utworach zwyczajnie się gubi, traci impet i inwencję, przez co brnie w coraz bardziej kuriozalne rozwiązania, albo ucina wątek w jednym momencie, gdy widzi, że dalej z nim nie ruszy.
Na mszę w tej intencji nie dam, ale z całych sił trzymam kciuki za to, by przypadkiem nie powstała kolejna część "Oka jelenia" (a wszystko jest możliwe), jeśli ma się prezentować jak ostatnie tomy.
Sądziłem w swojej naiwności, że "Sfera Armilarna" była najgorszą częścią cyklu, że gorzej i bardziej sztampowo, to już się nie da.
Och, myliłem się jak cholera...
Zacznijmy od tego, że wygląda to na zwykły, bezczelny skok na kasę. Nie ma się co szczypać, mówmy bez ogródek.
Cały cykl trzymał poziom przez pierwsze trzy części. Potem były już tylko liche przebłyski dobrej...
2015-08-04
2012-06-10
Po przeczytaniu dwóch innych, nie Wędrowyczowskich zbiorów opowiadań Pana P, mianowicie "2586 kroków" i "Czerwonej gorączki" ("Rzeźnika drzew" jeszcze nie dopadłem) miałem mieszane uczucia sięgając po "Aparatusa".
Okazuje się jednak, że obawy te były przedwczesne i mocno na wyrost.
O ile pierwsze opowiadanie można potraktować jako, niestety, mało udaną wprawkę, o tyle pozostałych siedem utworów można śmiało polecić.
Czytelnicy przyzwyczajeni do postaci doktora Skórzewskiego będą mieli okazję przeczytać trzy opowiadania z tymże bohaterem.
Może i całość momentami trąca trochę grafomaństwem, a punkty kulminacyjne bywają brutalnie urżnięte w mało odpowiednich momentach, ale wystarczającą rekompensatą są kapitalne pomysły Pilipiuka.
Do chwili przeczytania "Rzeźnika drzew" uznaję w swoim osobistym rankingu "Aparatusa" za najbardziej udany zbiór opowiadań Pana Andrzeja. Oczywiście w tej klasyfikacji nie uwzględniam książek o egzorcyście- bimbrowniku. To jest jednak zupełnie inna kategoria opowiadań, nawet nie za bardzo jest sens je porównywać.
Reasumując: bardzo dobra, chociaż do rewelacji jeszcze trochę brakuje.
Po przeczytaniu dwóch innych, nie Wędrowyczowskich zbiorów opowiadań Pana P, mianowicie "2586 kroków" i "Czerwonej gorączki" ("Rzeźnika drzew" jeszcze nie dopadłem) miałem mieszane uczucia sięgając po "Aparatusa".
Okazuje się jednak, że obawy te były przedwczesne i mocno na wyrost.
O ile pierwsze opowiadanie można potraktować jako, niestety, mało udaną wprawkę, o tyle...
2015-05-15
2013-10-19
Z mojej rachuby wynika, że „Czarownik Iwanow” jest już szóstą książką o Wędrowyczu, jaką przeczytałem. Niestety muszę z tego miejsca ogłosić, że jest to zdecydowanie najsłabsza ze wszystkich część- gorsza nawet od „Homo bimbrownikusa”, a to już poważna kategoria wagowa.
Spośród tych kilku opowiadań zdecydowanie wyróżnia się tytułowe, reszta jest tylko dodatkiem. Szkoda tylko, że wyróżnia się długością, bo humorem czy ciekawą fabułą zdecydowanie nie. Przy większości opowieści o egzorcyście z Wojsławic rżałem jak opętany, a tu.. nie wiem czy moja gęba wykrzywiła się chociaż cztery razy. Doszło nawet do tego, że tęsknie patrzyłem na zalegające wszędzie książki do przeczytania, nerwowo zaglądając w spis treści, bo ciekaw byłem kiedy się wreszcie to opowiadanie skończy. Umówmy się co do jednego: fabuła w opowiadaniach Pilipiuka nigdy nie miała specjalnego znaczenia- był jakiś absurdalny pomysł do którego autor doklejał jakieś smaczki, barwne postacie, jajcarskie opisy, co w połączeniu z przaśnym dowcipem dawało lekturę, przy której nudzić się nie można. W tym wypadku jednak humoru właściwie brak, a jak już się człowiek nudzi, to nawet do marnej fabuły się przypieprzy.
Jedyną zaletą tej książki jest opowiadanie „Kocioł”- pokazuje czytelnikowi stary, dobry, Wędrowyczowski dowcip. Gdyby całość się tak prezentowała, no to panie.. klasa światowa, owacje na stojąco i histeria jak na koncertach Beatlesów.
Niestety- kilkanaście stron dobrej lektury nijak nie może zrekompensować ponad dwustu, przy których kląłem szpetnie tłumiąc ziewanie. Jest to zatem pierwszy Pilipiuk który ląduje na mojej półce z gniotami (nawiasem mówiąc, ma tam doborowe towarzystwo) i mam nadzieję że ostatni.
Z mojej rachuby wynika, że „Czarownik Iwanow” jest już szóstą książką o Wędrowyczu, jaką przeczytałem. Niestety muszę z tego miejsca ogłosić, że jest to zdecydowanie najsłabsza ze wszystkich część- gorsza nawet od „Homo bimbrownikusa”, a to już poważna kategoria wagowa.
Spośród tych kilku opowiadań zdecydowanie wyróżnia się tytułowe, reszta jest tylko dodatkiem. Szkoda...
2013-08-21
2013-08-18
2013-07-26
Wielki, (prawie) genialny powrót Wędrowycza.
Po mocno rozczarowującym „Homo bimbrownikusie” krążyły mi po głowie uzasadnione podejrzenia o to, że autorowi się zwyczajnie skończyły pomysły. Temat się zużył, bo i ciężko coś odkrywczego napisać w szóstej już części przygód bimbrownika o dobrze znanych odchyłach. Siódemka jednak okazała się szczęśliwa, ponieważ „Trucizna” to ponowna zwyżka formy. Mamy do dyspozycji 20 opowiadań z których, przyznaję, niektóre zbyt chwalebne nie są. Jednak nie ma co się tym jęczeniem sugerować- większa część książki trzyma zaskakująco mocny poziom. Humor i tematyka opowiadań o Wojsławicach jest dla większości dobrze znana, a jednak.. wciąż bawi. I to jak. No, przynajmniej jeśli ktoś lubi dowcip toporny niczym oblicze przeciętnego boksera. Mi odpowiada jak najbardziej.
Co jakiś czas można natrafić na motywy lub bohaterów epizodycznych znanych z innych książek Pilipiuka, czy też innych pisarzy z Fabryki Słów. Przy „mechanicznym kotku” konkretnie się uśmiałem. Dla fanów tego wydawnictwa te wtręty mogą się szybko stać swoistą zabawą- mocno wciągającą i przyprawiającą o spazmatyczny chichot zabawą, trzeba dodać.
Nawet we własnej opinii przyznaję, że odrobinę przegiąłem z oceną końcową. Ale na nią miały wpływ dwa ważne czynniki: długa przerwa od Wędrowyczowskich opowiadań, odwyknięcie od ich absurdalnego stylu, a także fakt, że „Trucizna” jest jaskrawo lepsza od swego poprzednika, po lekturze którego miałem wyżej wspomniane czarne myśli. Umówmy się tak: pomijając mój głupawy sentymentalizm, to spokojnie można jedną gwiazdkę ująć. Nie ma co się oszukiwać- kiedyś seria o bimbrowniku- egzorcyście, musi się skończyć. Ale póki co trzyma się nadzwyczaj krzepko i na finał się nie zanosi. I dobrze. Na zdrowie!
Wielki, (prawie) genialny powrót Wędrowycza.
Po mocno rozczarowującym „Homo bimbrownikusie” krążyły mi po głowie uzasadnione podejrzenia o to, że autorowi się zwyczajnie skończyły pomysły. Temat się zużył, bo i ciężko coś odkrywczego napisać w szóstej już części przygód bimbrownika o dobrze znanych odchyłach. Siódemka jednak okazała się szczęśliwa, ponieważ „Trucizna” to...
2010-01-01
2013-04-19
2013-03-02
Piąta już część przygód lekko zdewociałych bohaterów z przyszłości. Diametralnie różna od pozostałych, gdyż tym razem napisana została w formie kryminału. Jest krwawo, jest tajemniczo, same nasuwają się porównania do „Kacpra Ryxa”, nawet czasy się zgadzają. Taka odmiana wyszła serii na dobre, szczególnie biorąc pod uwagę skopaną część IV. Szkoda tylko, że rozwiązanie jest tak surrealistyczne i nie posiadające choćby znamion prawdopodobieństwa. Pochwały należą się za postać justycariusza Grota i historyjki o Lisie Reinicke.
Nadal mam spory żal do Pilipiuka, za to trochę nachalne rozciąganie serii, byle jeszcze jeden tom wydać (mocno odbija się to na jakości), a Staszek ze swoimi świętoszkowatymi wyrzutami sumienia wkurza mnie nieludzko. Kiedyś pewien czytelnik napisał, że Wielki Grafoman ociera się w tej sadze o coś, co można nazwać „moher fantasty”. Sporo w tym prawdy.
Rzuca się w oczy, że ten tom to zwykła zapchajdziura. Autor nie miał pomysłu na poprowadzenie fabuły, więc wygrzebał kompletnie urągające logice rozwiązanie tegoż problemu. Nie jest katastrofalnie, tak jak już wyżej napisałem, ale do zachwytów nadal jest bardzo daleko. Oby finał to zrekompensował.
Piąta już część przygód lekko zdewociałych bohaterów z przyszłości. Diametralnie różna od pozostałych, gdyż tym razem napisana została w formie kryminału. Jest krwawo, jest tajemniczo, same nasuwają się porównania do „Kacpra Ryxa”, nawet czasy się zgadzają. Taka odmiana wyszła serii na dobre, szczególnie biorąc pod uwagę skopaną część IV. Szkoda tylko, że rozwiązanie jest...
więcej mniej Pokaż mimo to
Przegięła się pała goryczy.
Mam wrażenie, że czytałem wszystkie, lub prawie wszystkie książki z tej serii, ale więcej "nie wytrzymie". Syf, popelina, powtórzenia co kilka stron, teksty tak czerstwe, że i wychłeptanie wanny wody nie pomoże!
Moja cierpliwość została ostatecznie wyczerpana. Ja wiem, że książki z Wędrowyczem miały być takimi zapychaczami czasu, humorystycznymi utworami, prymitywnie ciosanymi siekierą, żeby się czytelnikowi nie nudziło w podróży, czy w WC. Ale tu autor, mocno już rozbujany poprzednimi częściami, przebił dno i zapukał od spodu.
Tego się serio nie da czytać. Wziąłem do pociągu, czytałem po trochu w robocie- no nic nie szło. Zostało mi może ze dwadzieścia stron, ale więcej nie wmuszę tej grafomanii, bo się porzygam.
Bierz pan tego Wędrowycza, resztę majdanu i idź w cholerę!
Przegięła się pała goryczy.
więcej Pokaż mimo toMam wrażenie, że czytałem wszystkie, lub prawie wszystkie książki z tej serii, ale więcej "nie wytrzymie". Syf, popelina, powtórzenia co kilka stron, teksty tak czerstwe, że i wychłeptanie wanny wody nie pomoże!
Moja cierpliwość została ostatecznie wyczerpana. Ja wiem, że książki z Wędrowyczem miały być takimi zapychaczami czasu, humorystycznymi...