-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant2
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać30
Biblioteczka
2024-05-16
2024-03-07
Nie spodziewałem się zbyt wiele po książce, w której fabułą jest podróż do Indii trzech sióstr, które zostały wychowane w Wielkiej Brytanii. Indyjskie pochodzenie swoich rodziców bohaterki raczej traktowały jako problem, z którym musiały się mierzyć w młodości niż powód do określenia swojej tożsamości. I nagle trzeba jechać do Indii, bo mama kazała... Teraz, dorosłe już kobiety wiozą ze sobą swoje bagaże doświadczeń i swoje problemy. Ale przekonałem się, że to nieźle napisana historia z dużą dozą sikhijskiego kolorytu.
Nie spodziewałem się zbyt wiele po książce, w której fabułą jest podróż do Indii trzech sióstr, które zostały wychowane w Wielkiej Brytanii. Indyjskie pochodzenie swoich rodziców bohaterki raczej traktowały jako problem, z którym musiały się mierzyć w młodości niż powód do określenia swojej tożsamości. I nagle trzeba jechać do Indii, bo mama kazała... Teraz, dorosłe już...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-13
Podczas lektury książki "Złoto Bombaju", nieustannie prześladowało mnie kilka uczuć, które z jednej strony trudno mi było jasno określić, a z drugiej strony przebijały się bezustannie do mojej świadomości. Po przebrnięciu przez książkę, spróbuję je nazwać na potrzeby tej recenzji:
- "lekturowość szkolna" - całą książkę przeczytałem ze świadomością, że mam w rękach coś dla młodszego, niezbyt wyrobionego literacko czytelnika. A takiemu przecież należy prostym językiem, bez zaskoczeń, bez mącących w głowie zwrotów akcji, nieskomplikowanym stylem i jasnym sposobem argumentacji przekazać myśli autora;
- "zadaniowość szkolna" - styl, intryga a przede wszystkim opisy sytuacji oraz monologu wewnętrznego narratorów powieści bezsprzecznie przywołuje na myśl zdania z elementarza szkolnego. A styl ten, siłą rzeczy, przenika później do wypracowań pisanych z mozołem na potrzeby uzyskania oceny z języka polskiego. Piszący zapełnia w pocie czoła strona po stronie nie bacząc na sensowność wylewania kolejnych porcji fizycznego czy wirtualnego atramentu;
- "pozytywizm szkolny" - i tak wiemy, że się nie uda wygrać z szarym życiem, dowodzą tego zastępy pozytywistycznych bohaterów, a to Antek, a to Janko Muzykant...;
- "po co" - zastanawiałem się coraz częściej wraz z postępami w czytaniu. Po co ktoś zatytułował książkę "Złoto Bombaju", skoro powinna nosić tytuł "Szarość Lublina"? No, ale tutaj odpowiedź akurat udało mi się znaleźć, sam się złapałem na taki a nie inny tytuł... Kto powiedział, że tytuł ma odzwierciedlać treść książki? Przecież bym nie kupił "Szarości Lublina", a na "Złoto Bombaju" i owszem;
- "strata czasu" - z każdą stroną narastało we mnie poczucie straconego czasu, który poświęciłem na lekturę "Złota Bombaju". Gdyby tematyka nie dotyczyła Indii, zapewne bym porzucił lekturę przed końcem drugiego rozdziału.
Podczas lektury książki "Złoto Bombaju", nieustannie prześladowało mnie kilka uczuć, które z jednej strony trudno mi było jasno określić, a z drugiej strony przebijały się bezustannie do mojej świadomości. Po przebrnięciu przez książkę, spróbuję je nazwać na potrzeby tej recenzji:
- "lekturowość szkolna" - całą książkę przeczytałem ze świadomością, że mam w rękach coś dla...
2023-08-07
Autor, wraz z głównym bohaterem, mierzy się z problemami bankowości. Podobnie jak w przypadku usług pocztowych i tym razem rodzą się błyskotliwe pomysły, które czynią lekturę ucztą dla umysłu.
Autor, wraz z głównym bohaterem, mierzy się z problemami bankowości. Podobnie jak w przypadku usług pocztowych i tym razem rodzą się błyskotliwe pomysły, które czynią lekturę ucztą dla umysłu.
Pokaż mimo to2020-07-12
Jak sam tytuł wskazuje, „Spowiedź Hana Solo. Byłem przemytnikiem w Indiach” ma być czymś w rodzaju wyznania grzechów. To pierwszy krok do ewentualnego oczyszczenia. Autor jednak zdaje się żadnego rozgrzeszenia nie potrzebować. Dobrze mu z tym, jak kiedyś żył i nie widzi w swoich „grzechach” żadnego specjalnego problemu. Co więcej uważa, że zrobił kawał solidnej roboty w ratowaniu świata. Ja jednak odnoszę wrażenie, że życie obchodzi go od tyłu i wymierza mu solidnego kopniaka.
Dlaczego tak uważam? Sądzę, że „Spowiedź Hana Solo” jednak nie jest opowieścią moralnie klarowną. Autor oczywiście także zdaje sobie z tego sprawę. Z jednej strony Han Solo gloryfikuje dokonania polskich przemytników (w tym swoje) w rozwoju „wolnego rynku” na terenie Indii. W warunkach Polski Ludowej takowe działania byłyby raczej trudne. „Za komuny” autor mógł biegać po mieście z ulotkami ale działania biznesowe najwyraźniej nie wchodziły w grę. W Indiach natomiast nie dość, że pojawił się gotowy pomysł na szybki choć nielegalny zarobek, to za takową działalność nie grożą jakieś specjalnie uciążliwe konsekwencje. No i siedzą w tym Polacy. Nie zdradzę żadnej tajemnicy, że zarobkowanie autora polegało przez kilka lat na przemycaniu elektroniki użytkowej (głównie kamery i magnetowidy) z Singapuru do Indii. Zdecydowana przewaga zysków (głównie finansowych) nad ewentualnymi stratami (głównie finansowymi) czyniła jego życie ekscytującym i dostatnim. Jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia. Przez większą część „spowiedzi” autor zarzeka się, że przemyt elektroniki jest dobry, ale już złota, narkotyków czy ludzi to co innego. Tak daleko się nie posunie, ponieważ konsekwencje mogą już być poważne (nie tylko finansowe). Ale malejące dochody z przemytu elektroniki skłaniają go jednak do zajęcia się także przemytem złota. I znowu zarzeka się, że dalej granicy nie przesunął. Pozostaje mu uwierzyć na słowo.
Drugim (równoległym) wątkiem książki jest powrót autora do Indii po trzydziestu latach. Bogatszy o doświadczenia życiowe, szereg lektur, przemierza kraj na piechotę i udaje mu się zauważać rzeczy, których wcześniej nie dostrzegał. Opisując swoją działalność przemytniczą w Indiach, Indusi praktycznie nie pojawiają się jako bohaterowie opowieści. Cała akcja toczy się wokół Polaków z grup przemytniczych lub kilku innych obcokrajowców. Indusi pojawiają się tylko jako pośrednicy ułatwiający działalność przemytniczą lub celnicy tę działalność utrudniający. Jednym słowem agenci sprzedający bilety, hurtowi odbiorcy przemycanego towaru czy hotelowi chłopcy na posyłki stanowią tło, które nie budzi specjalnego zainteresowania, dopóki dobrze spełnia swoją usługową rolę w postaci dostarczania mieszkania, alkoholu, biletów czy zbytu kontrabandy. Chyba jedyny Indus, któremu autor poświęca więcej uwagi to prawnik, który zadziwił go swoją sprawnością i wykraczającą poza obowiązki pomocą mu zaoferowaną. Dopiero powrót po wielu latach do Indii, skłania Hana Solo do bliższego zainteresowania się krajem i ludźmi. W tej narracji przewija się głównie wątek kolonialnej eksploatacji Indii przez Anglików. Myślą przewodnią tej części stają się m.in. stwierdzenia Shashi Tharoora o tym, że Anglicy zajmując Indie podporządkowali sobie jeden z najbogatszych regionów świata a odchodząc, pozostawili jeden z najuboższych. Jak tego dokonali? Głównie poprzez transfer indyjskich bogactw za granicę czyli do metropolii. Autor widzi (zgadzając się Tharoorem) dzisiejsze ubóstwo przeciętnego mieszkańca Indii jako konsekwencje dwóch wieków transferu zysków z Indii do metropolii.
I tu dochodzę do mojej wcześniejszej myśli, na temat kopniaka wymierzonego (metaforycznie) przez życie autorowi. Otóż pokazuje on prowadzony w sposób zorganizowany przemyt elektroniki i złota jako działalność w zasadzie dobroczynną dla Indii (ludzie mają na czym oglądać filmy i co nosić na palcach). Dlaczego ta działalność była taka opłacalna dla autora? Ano może dlatego, że władze uważały, że Indiom potrzebne jest wtedy coś innego niż magnetowidy czy kamery wideo. Może wolały nie transferować pieniędzy za granicę? Może chciały inwestować w kraju, zamiast transferować pieniądze za granicę na zakup dóbr konsumpcyjnych? I dlatego ustanowiły takie wysokie cła na elektronikę? Autor poniekąd potępia Anglików za robienie w sposób zorganizowany na masową skalę tego samego co on robił w sposób zorganizowany na skalę może niewielką, ale dla wielu osób znaczącą. Autor podróżując przez współczesne Indie nie tylko dostrzega ubóstwo, ale też stara się je zrozumieć. Ale czy przepłacając teraz za klapki u ulicznego sprzedawcy-nędzarza szuka odkupienia za to, że kilkadziesiąt lat wcześniej nie płacił podatków, które mogły posłużyć wtedy do opłacenia edukacji czy stworzenia nowych miejsc pracy? Wiem, że to rozumowanie wygląda na trochę łzawe i naciągane ale czy nie ma w tym trochę racji?
Cezaremu Borowemu należą się wyrazy uznania za zebranie swoich doświadczeń i podzielenie się nimi z czytelnikami. Nie każdy zdobędzie się na taką odwagę, gdy przychodzi mówić o działalności niezgodnej z prawem. Nawet jeśli żyje się w przekonaniu, że była ona dobra dla samego siebie i dla świata. Warto po książkę sięgnąć, żeby wyrobić sobie zdanie na ten temat i zobaczyć Indie z różnych stron. No i zrozumieć, dlaczego polski paszport może niekiedy przy przekraczaniu różnych granic niekoniecznie robić pozytywne wrażenie na pogranicznikach czy celnikach...
Ilustrowana wersja recenzji na http://cyfranek.booklikes.com
Jak sam tytuł wskazuje, „Spowiedź Hana Solo. Byłem przemytnikiem w Indiach” ma być czymś w rodzaju wyznania grzechów. To pierwszy krok do ewentualnego oczyszczenia. Autor jednak zdaje się żadnego rozgrzeszenia nie potrzebować. Dobrze mu z tym, jak kiedyś żył i nie widzi w swoich „grzechach” żadnego specjalnego problemu. Co więcej uważa, że zrobił kawał solidnej roboty w...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-31
Nicolas Bouvier wyruszył wraz z przyjacielem w latach '50 XX wieku drogą lądową do Indii. Jako środek transportu służył im mały fiacik, jako budżet – własne zarobki w drodze. Jako miarę czasu używali miesięcy a świadectwo przeżyć dawała maszyna do pisania autora. Zawarte w książce opisanie podróży wiodącej przez Bałkany i Turcję po Afganistan, jest jedną z najpiękniejszych relacji podróżniczych, jakie zdarzyło mi się przeczytać. Jadąc niespiesznie przez Europę i Azję oraz posługując się uniwersalnym językiem muzyki (a także mniej uniwersalnym francuskim), autorowi udało się zbliżyć do ideału podróży, w której miesza się przedmiot i podmiot. podróż staje się celem samym w sobie i nie jest do końca pewne, czy dobiegnie ona do przewidzianego końca. Bo koniec może nastąpić gdziekolwiek, bo wyznaczona meta nie ma specjalnego znaczenia. W tą podróżniczą sielankę wkradają się raz po raz spore niebezpieczeństwa, a to związane z finansami, a to ze zdrowiem. Ma miejsce także brutalne zderzenie z „realnym” życiem toczącym się poza trasą. Jak sobie z tym radzą bohaterowie? Jak reagują na to napotkani w drodze ludzie? O tym wszystkim równie niespiesznie warto przeczytać w książce.
„Oswajanie świata” jest książką drogi i jakoś w jej opisach utkwiło mi określenie, że chodzi o podróż do Indii. Nie jest kryminałem, więc nie zdradzę specjalnej tajemnicy i napiszę jasno, że tylko jedno mnie srodze zawiodło w całej książce – finał. To miała być podróż do Indii! Spodziewałem się, że kiedyś autor tam dotrze!! I coś o tym kraju napisze!!! Gdzie są dalsze części? Ale i tak ją gorąco polecam a sam jeszcze po nią sięgnę zapewne nie raz.
P.S.
Ilustrowana wersja recenzji na: http://cyfranek.booklikes.com
Nicolas Bouvier wyruszył wraz z przyjacielem w latach '50 XX wieku drogą lądową do Indii. Jako środek transportu służył im mały fiacik, jako budżet – własne zarobki w drodze. Jako miarę czasu używali miesięcy a świadectwo przeżyć dawała maszyna do pisania autora. Zawarte w książce opisanie podróży wiodącej przez Bałkany i Turcję po Afganistan, jest jedną z najpiękniejszych...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-01
To kolejny tom o poznańskich milicjantach, który przeczytałem z przyjemnością. Na pewno sięgnę po kolejne. Może tym razem pomysł na intrygę nie jest jakaś bardzo wymyślna, ale wszystko jest logicznie umocowane w wielkopolskiej i PRL-owskiej rzeczywistości. Mam wrażenie, że tym razem autor bardziej przyłożył się do detali i języka używanego przez poszczególnych bohaterów. Ale to tylko na plus.
To kolejny tom o poznańskich milicjantach, który przeczytałem z przyjemnością. Na pewno sięgnę po kolejne. Może tym razem pomysł na intrygę nie jest jakaś bardzo wymyślna, ale wszystko jest logicznie umocowane w wielkopolskiej i PRL-owskiej rzeczywistości. Mam wrażenie, że tym razem autor bardziej przyłożył się do detali i języka używanego przez poszczególnych bohaterów....
więcej mniej Pokaż mimo to
Interesuję się tematyką indyjską, stąd książki Krzysztofa Mroziewicza są moją "lekturą obowiązkową". Cenię jego wiedzę oraz doświadczenie i cieszę się, że popularyzuje Indie w różnej formie. Musiałem więc sięgnąć także po "Szyfr Jednorożca". Niestety, niewiele dobrego mogę o tej książce powiedzieć. Oprócz dobrego pomysłu i kilku ciekawie nakreślonych uwarunkowań lokalnych, książka jest dla mnie niestrawna.
Całość jest pomyślana jako opowieść na poły kryminalna, na poły sensacyjno-szpiegowska z przemytem rakiet przeciwlotniczych i światem dyplomacji trzeciorzędnego kraju w tle.
O ile konstrukcja fabuły polegająca na ignorowaniu liniowości czasu jest do przejścia, o tyle rozdziały o długości kilku akapitów i pisanie niedomówieniami zupełnie wybijało mnie z rytmu czytania i nie pozwoliło się wciągnąć w opowieść. Krótko mówiąc, wciąż urywany natłok faktów, mitów i anegdotek z życia dyplomacji nie ułożył się w coś, co bym mógł ogarnąć. Może innym się uda, ja (choć doczytałem do końca) się poddaję.
Interesuję się tematyką indyjską, stąd książki Krzysztofa Mroziewicza są moją "lekturą obowiązkową". Cenię jego wiedzę oraz doświadczenie i cieszę się, że popularyzuje Indie w różnej formie. Musiałem więc sięgnąć także po "Szyfr Jednorożca". Niestety, niewiele dobrego mogę o tej książce powiedzieć. Oprócz dobrego pomysłu i kilku ciekawie nakreślonych uwarunkowań lokalnych,...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-06
Tym razem główny bohater - Barbarotti - bardziej (niż w pierwszej części) uczestniczy w sprawie. Choć znowu samo śledztwo toczy się jakby obok niego. Jednak od początku książki jakiś związek policjanta z mordercą wpływa na całą akcję. W sumie książka nie porywa, choć dzięki dość kameralnej atmosferze (mimo ilości zabójstw) jest dość otwarta na otaczający świat. Zakończenie jednak (moim zdaniem) raczej rozczarowuje i sprawia wrażenie wyciągniętego z kapelusza.
Tym razem główny bohater - Barbarotti - bardziej (niż w pierwszej części) uczestniczy w sprawie. Choć znowu samo śledztwo toczy się jakby obok niego. Jednak od początku książki jakiś związek policjanta z mordercą wpływa na całą akcję. W sumie książka nie porywa, choć dzięki dość kameralnej atmosferze (mimo ilości zabójstw) jest dość otwarta na otaczający świat. Zakończenie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-03-09
Sporo słychać o kłopotach japońskiego społeczeństwa, które przejawiają się m.in. w drastycznie spadającym wskaźniku przyrostu naturalnego czy powołaniem stanowiska ministra do spraw samotności. Sayaka Murata w „Dziewczynie z konbini” porusza jeszcze jeden aspekt – nieprzystosowanie społeczne jednostki. Bo główna bohaterka książki i zarazem narratorka, jakoś do „normalnego” społeczeństwa nie przystaje. Głównie z powodu zupełnego niezrozumienia przez Keiko Furukurę problemów „szarego” człowieka. Może by to nie stanowiło problemu, ale społeczeństwo, a w szczególności rodzina i znajomi, nie mogą pojąć jak to jest możliwe. Bohaterka, nie chcąc sprawiać przykrości najbliższym, stara się „znormalizować” i podejmuje dorywczą pracę w konbini…
Konbini to swoisty fenomen japońskiej rzeczywistości, z którym nie zetknąłem się w innych krajach. Są to lokalne, niezbyt duże sklepy samoobsługowe, zwykle czynne całą dobę, w których przede wszystkim można kupić potrzebne na bieżąco produkty, zjeść coś na ciepło czy napić się czegoś z lodówki. Ale to zdecydowanie coś więcej, bo konbini może też spełniać funkcję lokalnej poczty i zapewniać dostęp do wielu innych usług. A więc bywa, że konbini jest lokalnym centrum usługowym. Gęsta sieć placówek i dostępność przez całą dobę łączy się jednak z całkiem przyzwoitymi cenami. I to połączenie jest właśnie raczej niezwykłe. W Polsce też mamy bardzo rozległą sieć podobnych (choć krócej czynnych) sklepów, ale ile razy do nich wchodzę, to łapię się za głowę. Kto wymyśla takie ceny? Dlaczego miałbym płacić za coś dwa razy więcej niż w dużym supermarkecie? A w konbini takiego wrażenia nie miałem, choć może to efekt zbyt wyidealizowanego obrazu japońskich sklepów.
I taki właśnie sklep jest główną sceną, na której toczy się akcja recenzowanej książki. Czy może on być przystanią dla zagubionej, „nieprzystosowanej” dziewczyny? Czy może być dla niej sposobem na życie? Czy może jej dać radość? Czy uratuje bohaterkę od pretensji i separacji ze strony rodziny oraz znajomych? Czy zapewni ucieczkę od bezustannych rad typu „dorośnij wreszcie”? Warto zagłębić się w lekturę, żeby znaleźć odpowiedzi na te pytania. Choćby dlatego, że wiele osób (nie tylko w Japonii) ma podobne wątpliwości w swoim życiu. Stąd uważam, że przykład Keiko Furukury może mieć terapeutyczny wpływ na tych, którym przeszkadza „normalność” życia sugerowana w kółko przez otoczenie. Trudno pominąć też fakt, że lektura zwyczajnie sprawiła mi też przyjemność i szkoda tylko, że powieść jest tak krótka. Nawet zacząłem szukać, czy autorka nie napisała przypadkiem „drugiego sezonu” 🙂
Ilustrowana wersja recenzji na: http://cyfranek.booklikes.com
Sporo słychać o kłopotach japońskiego społeczeństwa, które przejawiają się m.in. w drastycznie spadającym wskaźniku przyrostu naturalnego czy powołaniem stanowiska ministra do spraw samotności. Sayaka Murata w „Dziewczynie z konbini” porusza jeszcze jeden aspekt – nieprzystosowanie społeczne jednostki. Bo główna bohaterka książki i zarazem narratorka, jakoś do „normalnego”...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-06-09
Co chwilę widzę w internetach nawoływania do zniesienia podatków, likwidacji wszystkiego co nie przynosi zysku i inne tego typu utopijne hasła. Wiara w "wolny" rynek wydaje się być szeroko rozpowszechniona szczególnie wśród młodszych osób, które reformy Balcerowicza znają tylko z podręczników (?) czy może wykładów na ekonomicznych uczelniach. Ciekawe, czy oprócz pozytywnych skutków tego typu działań, które w Polsce doprowadziły do zniszczenia inflacji uczy się też o doprowadzeniu do wyprzedaży wspólnego majątku, zniszczenia transportu publicznego czy stworzenia wysokiego bezrobocia i pauperyzacji sporej części społeczeństwa. Coś mi się wydaje, że nie za bardzo, skoro wyznawcy "wolnorynkowych" idei są tak widoczni. A nawet aktywni politycznie.
No cóż wszyscy związani z kształceniem ekonomicznym , zainteresowani gospodarką, społeczeństwem i ekonomią powinni po prostu przeczytać "Doktrynę szoku". Warto czasem zobaczyć ludzi spoza komórek w arkuszu kalkulacyjnym. Mechanizmy, prawa "wolnego" rynku niech sobie będą, czy ktoś w nie wierzy czy nie, ale jako ludzie powinniśmy mieć możliwość kształtowania swojego świata. Po to mamy inteligencję, żeby tym prawom dżungli po prostu nie podlegać.
Co chwilę widzę w internetach nawoływania do zniesienia podatków, likwidacji wszystkiego co nie przynosi zysku i inne tego typu utopijne hasła. Wiara w "wolny" rynek wydaje się być szeroko rozpowszechniona szczególnie wśród młodszych osób, które reformy Balcerowicza znają tylko z podręczników (?) czy może wykładów na ekonomicznych uczelniach. Ciekawe, czy oprócz pozytywnych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książka może już nie pierwszej młodości, ale dobrze wyjaśnia to co się dzieje w gospodarce wielu krajów w drugiej połowie XX i w pierwszych latach XXI wieku. Obowiązkowa lektura dla wszystkich zainteresowanych ekonomią i tym jak wpływa ona na kondycję gospodarczą świata. Autor w prostych słowach i na konkretnych przykładach wskazuje mechanizmy które stoją za sukcesami i porażkami gospodarczymi. Wykazuje się dużym krytycyzmem w stosunku do ekonomii wolnorynkowej, wskazując jakie można (i należy) podjąć środki, aby krajowe gospodarki szerzej służyły społeczeństwom i stabilizowały świat, zamiast dogadzać przede wszystkim wąskiej, coraz bardziej się bogacącej grupce i go destabilizować.
Książka może już nie pierwszej młodości, ale dobrze wyjaśnia to co się dzieje w gospodarce wielu krajów w drugiej połowie XX i w pierwszych latach XXI wieku. Obowiązkowa lektura dla wszystkich zainteresowanych ekonomią i tym jak wpływa ona na kondycję gospodarczą świata. Autor w prostych słowach i na konkretnych przykładach wskazuje mechanizmy które stoją za sukcesami i...
więcej Pokaż mimo to