-
ArtykułyNatasza Socha: Żeby rodzina mogła się rozwijać, potrzebuje czarnej owcyAnna Sierant1
-
ArtykułyZnamy nominowanych do Nagrody Literackiej „Gdynia” 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyMój stosik wstydu – które książki czekają na przeczytanie przez was najdłużej?Anna Sierant10
-
ArtykułyPaulo Coelho: literacka alchemiaSonia Miniewicz2
Biblioteczka
2024-06-03
2024-06-04
2024-05-29
Od śmierci Leta II minęło ponad tysiąc lat. Diuna nazywana jest teraz Rakis, a Bene Gesserit tracą wpływy. W celu utrzymania ich postanawiają po raz kolejny wskrzesić Duncana Idaho i połączyć jego losy z młodziutką dziewczyną, która rozkazuje czerwiom.
Bene Gesserit odgrywały istotną rolę od początku cyklu, a teraz w całości poznajemy ich perspektywę. Jak u Herberta – jest specyficznie i psychodelicznie. Nasze kapłanki posługują się bowiem… ciałem i seksem. Mamy tu opisane metody uwodzenia i nauki w tej kwestii, co nie jest niczym nowym, takie wątki pojawiają się w różnych książkach fantasy czy historycznych, ale zazwyczaj są opisane jako coś egzotycznego, fascynującego i wyzwalającego. Tutaj natomiast mamy suchą naukę i manipulację, zero emocji. Drugim istotnym czynnikiem w tym tomie jest religia – to, jak jest wykorzystywana w celach politycznych, i jak budować swoje życie wokół czegoś, czego istnienia nie jesteśmy pewni. Mamy też trochę wzmianek o dawnych bohaterach, zwłaszcza Jessice.
Przyznam jednak, że ten tom podobał mi się najmniej. Herbert przyzwyczaił mnie do większej roli filozofii i światotwórstwa niż postaci i relacji, ale w tym wypadku bohaterowie byli dla mnie wrzucani zbyt przypadkowo, nie rozwinięto ciekawych wątków i wszystko jakby funkcjonowało w próżni. Nawet mój ulubiony Duncan nie budził we mnie emocji. Mam też wrażenie, że zabrakło wątku przewodniego i połączenia ze sobą rozmów z czerwiami i Bene Gesserit. Właściwie po raz pierwszy po przeczytaniu tomu Diuny miałam wrażenie, że nic nie rozumiem.
Nie wiem, czy jestem na tę część za głupia, czy rzeczywiście Diuna staje się przekombinowana. Mam tylko nadzieję, że finał jednak przypadnie mi do gustu.
,, Nadzieja to jedno, a przetrwanie drugie.”
Od śmierci Leta II minęło ponad tysiąc lat. Diuna nazywana jest teraz Rakis, a Bene Gesserit tracą wpływy. W celu utrzymania ich postanawiają po raz kolejny wskrzesić Duncana Idaho i połączyć jego losy z młodziutką dziewczyną, która rozkazuje czerwiom.
Bene Gesserit odgrywały istotną rolę od początku cyklu, a teraz w całości poznajemy ich perspektywę. Jak u Herberta – jest...
2024-06-03
2024-05-29
Anglia Tudorów to zdecydowanie jeden z najbardziej lubianych przez twórców okres. Jednak zazwyczaj skupiamy się na momencie, gdy Henryk VIII zabiegał o rozwód, lub ewentualnie rządach Elżbiety I. Elizabeth Fremantle podeszła do sytuacji z nieco innej strony i postanowiła opowiedzieć historię Katarzyny Parr, ostatniej żony króla.
Katarzynę poznajemy, gdy czuwa nad łożem śmierci swojego drugiego męża, hrabiego Latimera. Udręczony małżonek błaga Katarzynę, aby ulżyła mu w ostatnich chwilach i pomogła w przejściu na tamten świat. Katarzyna zgadza się, chociaż ma poczucie, że popełniła grzech i przyjdzie jej za to odpowiedzieć. Jednak po owdowieniu początkowo świat wydaje się jej przychylny – ma pieniądze i swobodę, trafia też na dwór królewski, gdzie spotyka Tomasza Seymoura i zakochuje się w nim. Wtedy jednak staje się ofiarą adoracji króla Henryka VIII.
Książka wypada naprawdę dobrze. Głównie dzięki kreacji głównej bohaterki. Katarzyna jest bardzo silna, odważna i dumna, w końcu to kobieta, która zapisała się na kartach historii tym, że przetrwała małżeństwo z tyranem oraz działała na rzecz reformacji i była pierwszą Angielką, która wydała książkę pod swoim nazwiskiem. Jednak Fremantle nie przedstawia jej jako nieomylnej i potężnej – Katarzyna ma wątpliwości, przeżywa chwile słabości, w trakcie powieści odkrywa, że chce się spełniać nie tylko jako żona, ale jednocześnie często tęskni za prostym życiem. Taki jej obraz wydawał mi się bardzo prawdziwy i realny – lubię silne, harde postacie, ale lubię też, gdy mają swoje słabsze momenty i starają się pokonywać lęk i wątpliwości. I chociaż Katarzyna w zbiorowej pamięci funkcjonuje jako ,,ocalona”, to autorka przypomina nam, że zakończenie jej życia było smutne i nie ukrywa gorzkich chwil. Bardzo ciekawa jest relacja bohaterki z Henrykiem – nie jest on karykaturalny, jest rubaszny, traktuje kobiety przedmiotowo, ma ataki agresji, ale chwilami widać też jego zagubienie i możliwe problemy psychiczne. Katarzyna jest kobietą swoich czasów, godzi się z aranżowanym małżeństwem, stara się szanować męża, ale z czasem coraz bardziej się załamuje. W ogóle postacie są tu pokazane dość wielowymiarowe – zwłaszcza córki Henryka, szczególnie Elżbieta o której każdy ma inne zdanie. Bardzo naturalnie wplecione są ostrzejsze sceny czy wulgaryzmy, które dopełniają bardziej brutalnych momentów, ale cały czas się czuje, że mamy do czynienia z królewskim dworem.
Niestety, nie wszystko było idealnie. To nie do końca krytyka, ale warto mieć świadomość, że powieść jest pisana typowo pod współczesnego czytelnika i pojawiają się trochę ,,netflixowe” wątki, typu służąca zaliczająca nagły awans społeczny czy wątek eutanazji. I jak śmierć Latimera była sensownie przedstawiona i miała wpływ na całość, tak okoliczności śmierci Henryka wydawały mi się pewnym nadużyciem. Chwilami za dużo było streszczeń, pewne wątki nie zostały należycie rozwinięte, zwłaszcza postać Marii Tudor. Ogólnie brakowało mi emocji, nie drżałam o losy bohaterów, nie marzyłam, by zmienić historię. Wątki miłosne w ogóle mi się nie podobały, każdy sprowadzał się do tego, że ktoś się widzi i już jest zakochany. O ile w przypadku Katarzyny i Seymoura może to, że nie do końca wierzymy w ich uczucie miało sens, tak relacja miłosna Dot była napisana tak, że ja tylko czekałam, aż jej ukochany coś wywinie i okaże się, że nie wszystko złoto, co się świeci… I fakt, że gdy to zrobił z miejsca zostało mu wybaczone i okoliczności, jak został ,,uwolniony”, było dla mnie wręcz niesmaczne.
Nie ma jednak książki bez wad, a ta jest naprawdę dobra i dość rzetelna historycznie. Polecam fanom tych czasów, ale też po prostu ludziom szukających opowieści o kobietach próbujących przetrwać w męskim świecie.
,, Jak można, będąc człowiekiem, być tutaj i nie grzeszyć?”
Anglia Tudorów to zdecydowanie jeden z najbardziej lubianych przez twórców okres. Jednak zazwyczaj skupiamy się na momencie, gdy Henryk VIII zabiegał o rozwód, lub ewentualnie rządach Elżbiety I. Elizabeth Fremantle podeszła do sytuacji z nieco innej strony i postanowiła opowiedzieć historię Katarzyny Parr, ostatniej żony króla.
Katarzynę poznajemy, gdy czuwa nad łożem...
2024-05-29
Jedną z najważniejszych książek w moim życiu zdecydowanie jest ,,Mitologia” Parandowskiego. Od dawna chciałam przeczytać inne jego pozycje i tak padło na ,,Dysk olimpijski”.
Akcja zabiera nas do Olimpii za czasów igrzysk. Obserwujemy przygotowania do zmagań i cały opis tego starożytnego świata, który nie jest już mitologią, ale jest w niej zanurzony, a postacie uważają się za spadkobierców i potomków postaci z ,,Iliady”.
Nie jest to typowa powieść. Nie ma tu zwrotów akcji, jakiegoś głównego wątku fabularnego, bohaterowie pojawiają się i znikają. Całość więc nie wciągnie nas przygodami, nie wzruszy, nie sprawi, że będziemy komuś kibicować. Natomiast dla mnie ta historia była w pewien sposób urzekająca przez kilka rzeczy. Pierwsza to styl, bardzo kunsztowny, nieco poetycki. Może być trudny i zawiły, ale jeśli damy mu szansę, przeżyjemy coś zupełnie innego niż we współczesnych książkach. Druga to ta grecka otoczka, opisy zwyczajów, życia dawnych Greków, co jest dosyć świeże, bo zazwyczaj czytamy w kontekście tej epoki typowo o bogach i herosach. Tutaj ich nie ma, ale czuć, że świadomość dawnych dziejów, wiara w wojnę trojańską, przygody Jazona czy Heraklesa ma duży wpływ na Hellenów. Trzecia jest najbardziej nieuchwytna… Po prostu czuć, że autor doskonale znał temat, że kochał Grecję i zostawił w ,,Dysku olimpijskim” kawał tej miłości i swojego serca. I chociaż nie jest to coś, co da się logicznie uzasadnić, zdecydowanie lepiej się czyta tekst, który widać, że był pisany z pasji i potrzeby.
Nie mogę powiedzieć, że zakochałam się w tej książce, ale bardzo dobrze mi się ją czytało i cieszę się, że zagościła na mojej półce.
,, Czy świat może czymkolwiek zastąpić nieprzebrane uroki koleżeństwa i przyjaźni, które każdy dzień wzbogacał szlachetną walką?”
Jedną z najważniejszych książek w moim życiu zdecydowanie jest ,,Mitologia” Parandowskiego. Od dawna chciałam przeczytać inne jego pozycje i tak padło na ,,Dysk olimpijski”.
Akcja zabiera nas do Olimpii za czasów igrzysk. Obserwujemy przygotowania do zmagań i cały opis tego starożytnego świata, który nie jest już mitologią, ale jest w niej zanurzony, a postacie uważają się...
2024-05-28
2024-05-24
Nastoletnia Perry jest Indianką z plemienia Odżibwejów. W ramach stażu uczniowskiego ma odbyć praktyki w muzeum. Początkowo nie jest tam szczęśliwa, ale gdy odkrywa szkielet dawnej wojowniczki z plemienia zaczyna angażować się w walkę o ochronę swojego dziedzictwa.
To niejako spin-off do ,,Córki strażnika ognia” i podobnie jak tamta książka, tę również uważam za bardzo wartościową ze względu na tematykę. Mimo że współczesne książkowe social media lubią mówić o reprezentacji, o dawaniu przestrzeni mniejszościom, to znam naprawdę mało powieści o rdzennych Amerykanach i mam wrażenie, że gdy już się ukazują, to nie są specjalnie popularne. U Boulley podoba mi się to, że skupia się na codzienności współczesnych Indian, pokazuje ich jako zwyczajnych ludzi, ale jednocześnie mocno zakorzenionych w przeszłości i obecnej sytuacji. Z zapałem czytałam o wszystkich badaniach, zwyczajach, poznawaniu historii przodków i refleksjach nad tym, gdzie kończy się inspiracja cudzą kulturą, a zaczyna zabieranie jej tym, którzy powinni nad nią czuwać. Na duży plus też wprowadzanie języka Odżibwejów, chociaż szkoda, że nie tłumaczono tych fragmentów.
Przyznam jednak, że fabularnie ta pozycja podobała mi się dużo mniej niż pozycja o Daunis. Swoja drogą, Daunis tu się pojawia, ale nie mamy praktycznie nic o jej relacji z Jamiem, co mnie nieco zasmuciło. Perry specjalnie nie polubiłam, szczególnie na początku. Miałam wrażenie, że na wszystko narzeka i ma pretensje do całego świata, zamiast wziąć się za siebie. Intryga kryminalna też mnie nie wciągnęła, a wątek miłosny za szybko przeszedł od przyjaźni do pocałunków. Chociaż może tak jest naturalnie, że uczucia rodzą się przypadkowo.
Tę część uważam za sporo gorszą od poprzedniej, bo głównie to przesłanie ją ratowało, a cała fabuła była mi obojętna. Mam wrażenie, że ta część miała głównie zakończyć nierozwiązane wydarzenia z ,,Córki”, a historia Perry była na doczepkę. Ale też nie czytało się tego źle, no i ja sama pracuję w muzeum, więc był to dla mnie fajny smaczek. Chociaż nie wiem, jak oni na siebie zarabiali, skoro turystów przyjmowali tylko w weekendy 😉
,, (…) środki są ważniejsze od celu.(…) to ważne, aby robić to, co należy, z właściwych pobudek, z czystym sercem i czystymi intencjami.”
Nastoletnia Perry jest Indianką z plemienia Odżibwejów. W ramach stażu uczniowskiego ma odbyć praktyki w muzeum. Początkowo nie jest tam szczęśliwa, ale gdy odkrywa szkielet dawnej wojowniczki z plemienia zaczyna angażować się w walkę o ochronę swojego dziedzictwa.
To niejako spin-off do ,,Córki strażnika ognia” i podobnie jak tamta książka, tę również uważam za bardzo...
2024-05-27
2024-05-25
[Współpraca barterowa z wydawnictwem RM]
W tym roku postanowiłam nieco wyjść ze swojej czytelniczej strefy komfortu i sięgać po więcej pozycji non-fiction. Większość z nich dotyczy literaturoznawstwa, historii, religioznawstwa, ogółem rzecz biorąc – nauk humanistycznych. ,,My, skrajnie otyli” było dla mnie nowością, ponieważ stykamy się z tematem otyłości i operacji bariatrycznych. Myślę, że nie tylko dla mnie będzie to zupełnie świeży temat – skrajnie otyli to jedna z najbardziej pomijanych grup w Polsce.
Autorka, Magdalena Gajda, sama przez lata była osobą skrajnie otyłą, a aktualnie zajmuje się ochroną praw tychże osób. Książka składa się głównie z wywiadów ze skrajnie otyłymi oraz ich bliskimi czy specjalistami w temacie, ale znajdą się tu też fragmenty artykułów czy nawet tekstów kultury. Szczególne miejsce zajmuje temat operacji bariatrycznych i niejako promocja ich jako naturalnego sposobu walki z otyłością.
Dzięki swojej formie oraz dopuszczeniu do głosu zwykłych ludzi, niekoniecznie intelektualistów, całość czyta się lekko i szybko. Chwilami wręcz styl wypowiedzi może wydawać się zbyt prosty i bezpośredni, ale chyba dzięki temu łatwiej wczuć się w bohaterów i zrozumieć, że mówimy o prawdziwych ludziach. Jest to lektura budząca empatię, zwracająca uwagę na ludzi, którzy często są wyłączeni z życia bądź liczą się, że każde wejście w społeczeństwo, zwykłe wyjście do sklepu czy wyjazd na wakacje, mogą wiązać się z wyśmiewaniem i poniżaniem. Pokazuje, że skrajnie otyli to wcale nie ludzie, których jedynym celem w życiu jest jedzenie, i że łatwo przegapić sygnały odnośnie swojego zdrowia: ,,bo przecież nie jestem tak zapuszczeni, jak ci w telewizji”. Tryb życia większości bohaterów reportażu nie różnił się specjalnie od naszego. Myślę też, że nawet jeśli nie mamy problemów z wagą, to wiele osób w jakiś sposób utożsami się z opisanymi historiami – całość zaczyna się opisem obowiązkowych badań szkolnych, które były trudnym i wstydliwym doświadczeniem dla wielu z nas z różnych względów. Przede wszystkim jednak przewija się temat operacji, które wciąż są rzadkie, ponieważ panuje przekonanie, że otyłym jest się na własne życzenie i wystarczy przysłowiowe ,,mniej żreć”. A przecież leczenie jest dla wszystkich.
Mimo że nie jest to temat, który sam by mnie przyciągnął, czytanie tej pozycji było dla mnie wartościowym i rozwijającym doświadczeniem. A przy tym sama lektura minęła na tyle szybko i przyjemnie jak jest to możliwe przy ludzkich dramatach.
[Współpraca barterowa z wydawnictwem RM]
W tym roku postanowiłam nieco wyjść ze swojej czytelniczej strefy komfortu i sięgać po więcej pozycji non-fiction. Większość z nich dotyczy literaturoznawstwa, historii, religioznawstwa, ogółem rzecz biorąc – nauk humanistycznych. ,,My, skrajnie otyli” było dla mnie nowością, ponieważ stykamy się z tematem otyłości i operacji...
Klasyka literatury zazwyczaj kojarzą nam się z delikatnością, niewinnym urokiem, czasami dam i gentlemanów. A przecież nie wszyscy żyli wtedy w luksusie, poszanowaniu tradycji i wartości. I taki świat przedstawia nam Emil Zola w ,,Nanie”.
Główna bohaterka to kurtyzana, dla której szansą staje się występ w teatrze Varietes. Tam Nana liczy na zdobycie sławy i karierę, ale widzowie postrzegają ją jedynie przez pryzmat ciała i zmysłowości. Nanie udaje się zdobyć serce młodego i wrażliwego Jerzego, ale chęć luksusu i pieniędzy pcha ją w ramiona kolejnych bogatych mężczyzn.
Zdecydowanie jest to specyficzna i wymagająca książka. Nie znajdziemy tu sympatycznych bohaterów czy relacji, którym chcemy kibicować, właściwie każdy wzbudza pewnego rodzaju odrazę. Ale ja chyba czegoś takiego potrzebowałam. W tym roku staram się czytać więcej klasyków i jeśli chodzi o XVIII czy XIX wiek to ostatnio trafiam na bardzo grzeczne, moralizatorskie pozycje, które słabo się zestarzały, jak ,,Błędnik” czy ,,Dziedzic z Redclyfe”. Zola jest inny, on nie daje rozwiązań, nie rzuca łatwej nadziei. Nie ukrywa najgorszych, najbrudniejszych aspektów świata. Wiele fragmentów w swojej epoce zapewne budziło szok, bo mamy tu opisy przemocy w związku, aspekty fetyszowe, opisy działalności striptizerek czy prostytutek, a nawet wątek relacji homoseksualnej. Nie wspominając o naturalistycznych opisach związanych z ludzkim ciałem, płodnością czy chorobami. Podczas czytania miałam wrażenie, że opisy ,,sypialnianych” przygód Nany mogłyby spokojnie znaleźć się we współczesnej książce – może nie w erotyku, ale w obyczajówce na pewno.
Autor z wielką wnikliwością ukazuje świat i bohaterów. Tytułowa Nana to prosta dziewczyna zaliczająca nagły awans społeczny, pragnąca bliskości i zrozumienia, ale postrzegana jedynie jako obiekt erotyczny… A jednocześnie sama widząca w mężczyznach głównie korzyści finansowe bądź cielesne, nieumiejąca żyć w monogamii i nierozumiejąca, czemu ktoś tego od niej oczekuje. Marzy o karierze i uznaniu za swoje osiągnięcia, ale jest zwyczajnie za leniwa, by rzeczywiście rozwijać się jako artystka. Przypominała mi nieco Jagnę z ,,Chłopów” (nie rozumiem uwielbienia dla tej postaci). I chociaż ciężko jej kibicować w niektórych poczynaniach, to trudno nie przyznać jej racji, gdy dostrzega zakłamanie świata. W opisywanej Francji właściwie życie elit nie różni się od nizin, poza ilością pieniędzy. Obłuda, zakłamanie i frywolność pod maską mieszczańskiej moralności króluje na każdej stronie.
Nie jest to lekka i przyjemna książka, ale naprawdę warto ją poznać. Szczególnie polecam ją tym, którzy stronią od klasyki, ponieważ denerwuje ich nadmiar konwenansów i opisywania ,,cnót niewieścich”, ale też fanom gatunku, dla przekonania się, że pisanie o zepsuciu to nie jest wynalazek XXI wieku.
,, Przerażały ją wszystkie prawa przyrody, całe to macierzyństwo zrodzone wśród największych rozkoszy i życie kiełkujące wokół śmierci.”
Klasyka literatury zazwyczaj kojarzą nam się z delikatnością, niewinnym urokiem, czasami dam i gentlemanów. A przecież nie wszyscy żyli wtedy w luksusie, poszanowaniu tradycji i wartości. I taki świat przedstawia nam Emil Zola w ,,Nanie”.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toGłówna bohaterka to kurtyzana, dla której szansą staje się występ w teatrze Varietes. Tam Nana liczy na zdobycie sławy i karierę, ale...