Biblioteczka
2019-09-28
Zazwyczaj, o czym wielokrotnie wspominałam, nie sięgam po książki obyczajowe. Nie oznacza to, że ich nie cenię, po prostu wydaje mi się, że z biegiem lat mam coraz mniej czasu na książki innych gatunków, które koniecznie chcę przeczytać, a ich lista coraz bardziej się wydłuża. Zdarza się jednak, że robię odstępstwo od swoich planów, wówczas przychodzi moment na lekturę podobną do tej, o której dzisiaj opowiem. We wrześniu miała miejsce polska premiera powieści "Szczęście dla zuchwałych" autorstwa Petry Hülsmann, popularnej niemieckiej autorki książek dla kobiet.
"Szczęście dla zuchwałych" to z pewnością powieść o kobietach, ale również o tym, że czasem warto zawalczyć o swoje szczęście. Brzmi jak truizm, ale nasze życie składa się z takich sytuacji, które z czasem uważamy za banalne, lecz jakże ważne dla wszystkich. Petra Hülsmann postanowiła opowiedzieć czytelnikom o dwóch siostrach, bardzo różnych od siebie, mających odmienne spojrzenie na codzienność i własną przyszłość. Marie i Christine - córki właściciela stoczni produkującej piękne łodzie i jachty - stają przed poważnym wyzwaniem. Gdy Christine, starsza z sióstr, zapada na ciężką chorobę, Marie zgadza się zająć jej dziećmi oraz wspomóc ją podczas terapii. Jakby tego było mało, Marie ma również zastąpić siostrę w rodzinnej firmie, współpracując z szefem, którego nie darzy większą sympatią. Marie jest ciekawą postacią, jednak początkowo nie robi najlepszego wrażenia. Gdyby spotkać ją w realnym życiu, zasłużyłaby na opinię "pustej lali", która z nikim i niczym się nie liczy, spędza czas na wiecznej zabawie i powoduje chaos w życiu innych ludzi. Na szczęście to tylko swego rodzaju skorupa, która skrywa zupełnie inne wnętrze. Jednak na jego ujawnienie czytelnik będzie musiał trochę poczekać, poznając zwariowane oblicze młodszej z sióstr, zupełnie nie przygotowanej na poważne wyzwania.
Główny temat powieści związany jest z chorobą nowotworową i chemioterapią, które wpływają na codzienność chorego i jego najbliższych. Petra Hülsmann przedstawiła walkę z chorobą realistycznie i bez ogródek. W zderzeniu z beztroskim życiem głównej bohaterki robi to duże wrażenie. Jednak powieść "Szczęście dla zuchwałych" nie epatuje smutkiem i nadmiernym cierpieniem. Autorka zdołała napisać książkę, która mimo trudnego tematu, nie przygnębia i nie wbija czytelnika w poczucie totalnej beznadziei. Wręcz przeciwnie, w zabawny i wzruszający sposób pokazuje, że w najtrudniejszych chwilach możemy liczyć na zmianę swego losu. Oczywiście trzeba mu nieco pomóc, czasem poszukać wokół siebie ludzi gotowych nas wesprzeć, a nawet zawalczyć o siebie, ale nie jest to niemożliwe.
Fabuła powieści jest dobrze skonstruowana, bohaterki ciekawe i przekonujące, wątek romantyczny nieco przewidywalny w swym zakończeniu, ale generalnie całość sprawia, że książkę "Szczęście dla zuchwałych" czyta się z przyjemnością. To powieść, która skłania do pewnych refleksji nad kruchością naszego życia i codziennych planów, jak również dająca powody do uśmiechu i pozytywnego nastroju.
Trochę szkoda, że mimo tylu przeciwności, koniec okazuje się nad wyraz udany i wszystko układa się wręcz idealnie. Ale zapewne o to chodziło. Wszak tytuł zapowiada, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki, jeśli tylko okażemy pewną zuchwałość. Bohaterowie powieści okazali się na tyle śmiali, żeby los nagrodził ich w każdym calu. To powieść, nie codzienne życie, ale chciałoby się, by nią było. Prawdopodobnie za ten optymizm i szczęśliwe zakończenie większość czytelników doceni powieść Petry Hülsmann.
Zazwyczaj, o czym wielokrotnie wspominałam, nie sięgam po książki obyczajowe. Nie oznacza to, że ich nie cenię, po prostu wydaje mi się, że z biegiem lat mam coraz mniej czasu na książki innych gatunków, które koniecznie chcę przeczytać, a ich lista coraz bardziej się wydłuża. Zdarza się jednak, że robię odstępstwo od swoich planów, wówczas przychodzi moment na lekturę...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-22
Rok temu miała miejsce premiera pierwszej powieści Aleksandra R. Michalaka pt. "Denar dla Szczurołapa". Książka spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem Czytelników, którzy docenili erudycję, przygotowanie naukowe oraz ciekawość świata Autora. W tym roku nakładem Wydawnictwa Replika ukazała się druga powieść naukowca i podróżnika, czyli "Wąż z Lasu Cedrowego". To kolejna część przygód awanturnika i profesora Gabora Horthyego - bohatera obu powieści. Przyglądając się jego przygodom, mam nieodparte wrażenie, że są one częścią prawdziwego życia Autora powieści, a może projekcją tego, o czym sam marzy.
"Wąż z Lasu Cedrowego" jest bez wątpienia powieścią, która spodoba się zarówno wielbicielom historii, jak i tym, którzy lubują się w rozwiązywaniu zagadek, nie stronią od tajemnic oraz lubią się bać. Najnowsza powieść Aleksandra R. Michalaka jest bowiem dobrą kontynuacją swojej świetnej poprzedniczki, którą z powodzeniem można określać jako thriller.
Akcja powieści rozgrywa się wokół biblijnego zoo - nowatorskiego projektu zapoczątkowanego przez ekscentrycznego miliardera Jamesa Peabodyego. W pewnym stopniu zamysł powstania takiego przedsięwzięcia można porównać do znanego wszystkim Parku Jurajskiego, choć w jego przypadku mieliśmy do czynienia z fantastyką naukową okraszoną spektakularnymi przygodami i wyczynami bohaterów serii filmów Stevena Spielberga. W Biblical Zoo poza kolekcją zwierząt, które zajmowały w Biblii poczesne miejsce, mamy również do czynienia ze zbiorami poświęconym zwierzętom, czyli mumiami, rzeźbami czy malowidłami. Innymi słowy jest to projekt mocno osadzony w historii. Przedstawiona w powieści idea biblijnego zoo, powstającego na malowniczych wzgórzach Libanu, nie spotyka się z aprobatą świata zewnętrznego. Ktoś lub coś sabotuje działania międzynarodowej grupy naukowców, którzy z czasem mają coraz więcej wątpliwości co do zasadności tego projektu. Tajemnicze wypadki, zbiegi okoliczności i związek z legendą o Św. Jerzym, budzą uzasadnione przekonanie, że Biblical Zoo to bardzo niebezpieczny projekt.
Aby rozwiązać zagadkę, potrzeba odpowiednich ludzi, nie tylko specjalistów - historyków i kulturoznawców. Dobrze by było, gdyby z odsieczą przybył ktoś, kto nie boi się zawiłych intryg i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Do Libanu przyjeżdża profesor i awanturnik - Gabor Horthy. Uznany badacz - orientalista - początkowo nie chce angażować się rozwikłanie tajemnic biblijnego zoo, ale ciekawość oraz zachęta ze strony przyjaciela sprawiają, że Gabor zaczyna własne, pełne niebezpieczeństw, śledztwo. Jednak nawet on nie spodziewał się, że ponownie przyjdzie mu zmierzyć się z demonicznymi potworami.
W porównaniu do poprzedniej książki, Aleksander R. Michalak dużo lepiej wyważył kwestie stricte historyczne i kulturowe z przygodami bohaterów, którzy są w powieści przedstawieni naprawdę świetnie. Niektórych można polubić, innych lepiej omijać szerokim łukiem, ale wszyscy są postaciami, które zapadają w pamięć. Oczywiście żadna z tych postaci nie wygra z głównym bohaterem, ale on wymyka się wszelkim konwenansom i regułom.
"Wąż z Lasu Cedrowego" to powieść dla tych Czytelników, którym nie jest obcy klimat tajemniczości i strachu oraz spragnionych udokumentowanej wiedzy podanej w bardzo przystępny sposób. To również udana kontynuacja książki "Denar dla Szczurołapa", rozwijająca wcześniejsze wątki oraz wprowadzająca nowe, mrożące krew w żyłach, przygody. Jedną ze scen na wzburzonym morzu, nawiązującą do dzieła Ferdynanda Braudela o Morzu Śródziemnym, mogę uznać za ciekawy sposób łączenia wiedzy historycznej z naszą współczesną wizją świata i cywilizacji.
Polecam najnowszą powieść Aleksandra R. Michalaka do przeczytania w każdej chwili, baczcie jednak, by nie zatracić się w historii, bo ona potrafi zaskakiwać...
Rok temu miała miejsce premiera pierwszej powieści Aleksandra R. Michalaka pt. "Denar dla Szczurołapa". Książka spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem Czytelników, którzy docenili erudycję, przygotowanie naukowe oraz ciekawość świata Autora. W tym roku nakładem Wydawnictwa Replika ukazała się druga powieść naukowca i podróżnika, czyli "Wąż z Lasu Cedrowego". To...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-12
Powieść "Perfekcyjna żona" brytyjskiego autora, piszącego pod pseudonimem JP Delaney (Anthony Capella) to moje drugie spotkanie z twórczością i stylem wspomnianego autora. Zainteresowani czytelnicy znajdą na blogu moją wcześniejszą opinię o książce "W żywe oczy". Z uwagi na to, że styl pisania JP Delaney'a przypadł mi do gustu, z przyjemnością i bez większych obaw mogłam sięgnąć po zapowiadany przez Wydawnictwo Otwarte nowy tytuł, czyli "Perfekcyjną żonę" (premiera już 18 września 2019 r.). I powiem Wam, że ponownie jest oryginalnie, nieszablonowo i wciągająco. Te trzy przymiotniki pasują idealnie, by opisać ten nowoczesny thriller.
Fabuła powieści związana jest z postacią Abbie, która budzi się w szpitalu. Początkowo jest mocno oszołomiona, wygląda na to, że ma problemy z pamięcią. Mężczyzna, którego widzi przy swoim łóżku twierdzi, że jest jej kochającym mężem, uznanym i bogatym producentem nowych technologii, z którymi nikt nie może się równać w Dolinie Krzemowej. Abbie według słów męża jest utalentowaną i niekonwencjonalną artystką, kochającą żoną i matką. Jednak pięć lat temu miała wypadek, a dzięki możliwościom przełomowej technologii udało się przywrócić ją do życia. Dziś jest więc cudem nauki, który wzbudza w niej samej ambiwalentne uczucia.
Abbie, której losy śledzimy podczas lektury powieści, to tak naprawdę nowoczesny robot, klon człowieka wyposażony w sztuczną inteligencję na bardzo wysokim poziomie. Opis nowoczesnej technologii przypomina nieco pomysł, z którym spotkałam się jakiś czas temu w grze przygodowej popularnej w 2018 r., czyli w "Detroit: Become Human". W całkiem niedalekiej przyszłości ludzie i androidy żyją obok siebie. Roboty obdarzone niezwykłą sztuczną inteligencją, przypominające z zachowania i wyglądu ludzi, zaczynające odczuwać ludzkie emocje, dążą do buntu.
W książce "Perfekcyjna żona", której fabuła również przenosi nas do przyszłości, popularne są coboty i inne futurystyczne wynalazki. Ale Abbie jest wśród nich najbardziej wyjątkowa. I to ona, po pierwszym szoku, wraz z kolejnymi wspomnieniami, które jej mąż ładuje do jednostki SI Abs, próbuje połączyć fakty związane z wypadkiem i kolejnymi wydarzeniami z małżeńskiego życia, by następnie podjąć nietypowe decyzje.
Powieść napisana jest w dobrym tempie, chociaż nie ma tu szybkich zwrotów akcji, za to mamy do czynienia z dużą dozą napięcia oraz intrygującymi problemami. Poza kwestiami science fiction, które na pewno budzą wiele wątpliwości oraz moralnych zawirowań, powieść porusza również kwestie wychowywania autystycznego dziecka. Jednocześnie jest to rasowy thriller psychologiczny, w którym ważną rolę pełni zagadka do rozwiązania.
"Perfekcyjna żona" to powieść wielowarstwowa, realistyczna w swej ultranowoczesnej treści i formie. JP Delaney napisał kolejną książkę, która z pewnością przypadnie do gustu wielu czytelnikom, szczególnie tym, którzy lubią umysłowe wyzwania oraz szukają w nich czegoś nieznanego. Polecam przed premierą!
Powieść "Perfekcyjna żona" brytyjskiego autora, piszącego pod pseudonimem JP Delaney (Anthony Capella) to moje drugie spotkanie z twórczością i stylem wspomnianego autora. Zainteresowani czytelnicy znajdą na blogu moją wcześniejszą opinię o książce "W żywe oczy". Z uwagi na to, że styl pisania JP Delaney'a przypadł mi do gustu, z przyjemnością i bez większych obaw mogłam...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08-27
Melinda Leigh jest autorką bestsellerów magazynu "Wall Street Journal", zna sztuki walki, kocha psy i prowadzi bardzo udane życie osobiste. W swoich powieściach kreuje jednak wydarzenia mroczne i budzące niepokój. Kryminał "Proś o wybaczenie" stanowi pierwszą część serii Morgan Dane. Zazwyczaj w powieściach kryminalnych śledztwa prowadzone są przez silnych bądź złamanych przez życie męskich bohaterów. W powieści Melindy Leigh mamy do czynienia z wyrazistą postacią kobiecą, prawniczką - Morgan Dane, która zdecydowała się postawić wszystko na jedną kartę, aby bronić w sądzie syna swego sąsiada.
W amerykańskim miasteczku Scarlet Falls dochodzi do zbrodni. Młoda dziewczyna zostaje zgwałcona i zamordowana. Lokalna społeczność, policja i prokuratura szybko znajdują winnego, który trafia do więzienia w oczekiwaniu na proces sądowy. Morgan Dane, znająca zarówno ofiarę jak i oskarżonego o zbrodnię, postanawia zaangażować się w trudną sprawę kryminalną. Mając przeciwko sobie niemal całą społeczność miasta, która zdołała już wydać własny wyrok na Nicku, może liczyć jedynie na pomoc przyjaciół - prywatnych detektywów. Sprawa kryminalna pochłania Morgan i jej towarzyszy. Wraz z prowadzeniem wielowątkowego śledztwa, pojawia się coraz więcej tajemnic, które mają mieszkańcy Scarlet Falls. Tymczasem morderca wciąż przebywa na wolności i zagraża innym.
Fabuła powieści została dobrze przemyślana i skonstruowana, od początku utrzymuje odpowiednie tempo, zawiera kilka zwrotów akcji, czyli wszystko to, czego wymagamy od kryminałów i powieści detektywistycznych. Główna bohaterka jest osobą nietuzinkową, która po tragicznej śmierci swojego męża próbuje ułożyć sobie życie na nowo w rodzinnym mieście. Jej ogromną radością są trzy małe córeczki, które wychowuje przy wsparciu swojego ojca. Morgan Dane stara się połączyć życie rodzinne z zawodowym, nie narażając na niebezpieczeństwo swoich bliskich. Jak to w życiu bywa, nie jest to łatwa sprawa, tym bardziej że śledztwo prowadzi ku różnym niebezpiecznym sytuacjom.
Melinda Leigh w odpowiedni sposób wyważyła kwestie osobiste bohaterki z problemami śledztwa, na które możemy spojrzeć z kilku punktów widzenia. Nie ograniczamy się bowiem do osób prowadzących sprawę, ale mamy także możliwość poznać perspektywę samego oskarżonego, co wprowadza nutę świeżości do spodziewanej narracji.
To ważne, ponieważ jeśli ktoś przeczytał wiele podobnych powieści, potrafi przewidzieć niektóre posunięcia lub reakcje bohaterów. Zdarzały się i tu takie przewidywalne momenty, ale uważam, że "Proś o wybaczenie" wyróżnia się na tle innych kryminałów. Poza sprawami proceduralnymi, które autorka przedstawiła jak należy, powieść zawiera odniesienia do problemów, które zawsze interesują opinię publiczną, na przykład kwestie związane z organizacjami rasistowskimi w USA.
Uważam powieść Melindy Leigh za ciekawy początek serii o pani detektyw, która potrafi zaangażować wszystkie siły w drodze do sprawiedliwości oraz znajduje czas na życie prywatne.
"Proś o wybaczenie" może spodobać się tym czytelnikom, którzy nie wymagają drastycznych opisów zbrodni, lubią składać elementy śledztwa wraz z bohaterami powieści oraz cenią sobie tło obyczajowe.
Melinda Leigh jest autorką bestsellerów magazynu "Wall Street Journal", zna sztuki walki, kocha psy i prowadzi bardzo udane życie osobiste. W swoich powieściach kreuje jednak wydarzenia mroczne i budzące niepokój. Kryminał "Proś o wybaczenie" stanowi pierwszą część serii Morgan Dane. Zazwyczaj w powieściach kryminalnych śledztwa prowadzone są przez silnych bądź złamanych...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08-04
Magdalena Knedler to polska pisarka, której powieści, szczególnie obyczajowe, cenię sobie wyjątkowo. A to za sprawą emocji, które towarzyszą lekturze jej książek. Co ważne, autorka dobrze czuje się w różnych rodzajach literatury, począwszy od powieści kryminalnych, poprzez kryminały z nutą komedii, na wspomnianych powieściach obyczajowych skończywszy. W bieżącym roku ukazała się powieść z gatunku obyczajowo - historycznych, którą można zaliczyć do literatury określanej jako obozowa. Jest to książka "Moje przyjaciółki z Ravensbrück". Sięgnęłam po nią, będąc po lekturze wielu opracowań historycznych, źródeł, wspomnień i opisów ludzi żyjących w okresie II wojny światowej, którym przyszło zmagać się z codziennością obozów koncentracyjnych i zagłady. Magdalena Knedler ponownie stanęła na wysokości zadania, napisała bowiem powieść, która dotyka spraw trudnych, ale w szczególny sposób przedstawionych.
Gdy wymawiamy słowo "Ravensbrück", natychmiast przychodzi nam na myśl największy nazistowski obóz koncentracyjny dla kobiet. Inne walory turystyczne tego regionu, chociażby położenie w pobliżu pięknych jezior: Röblinsee, Baalensee, Schwedtsee, umykają w zetknięciu z ponurą historią tego miejsca. Obóz położony w odległości osiemdziesięciu kilometrów od Berlina, stał się miejscem męczeństwa i śmierci tysięcy więźniarek pochodzących z różnych stron świata. Wiadomo, że największą grupę więźniarek stanowiły Polki. Ogółem przyjmuje się, że przez obóz w Ravensbrück przewinęło się około czterdzieści tysięcy Polek. O tym, jak wyglądało życie w takim obozie dowiadujemy się m. in. z relacji zebranych przez Polski Instytut Źródłowy w Lund. Setki wspomnień kobiet, które przeszły przez piekło obozu, rzucają światło na codzienne życie, opisują wygląd samego obozu, niemiecką załogę, relacje pomiędzy więźniarkami oraz kwestie najstraszniejsze, czyli operacje medyczne i śmierć tysięcy kobiet w komorach gazowych.
W powieści Magdaleny Knedler jest wiele wspomnień kobiet, które były więźniarkami KL Ravensbrück. Jedną z nich była Grażyna Chrostowska, poetka obozowa, rozstrzelana 18 kwietnia 1942 r. W książce znalazły się jej wiersze, co powoduje osobiste przeżywanie wydarzeń, z jakimi miały do czynienia kobiety stojące u bram piekieł, gdyż inaczej nie da określić się rzeczywistości Ravensbrück.
"Moje przyjaciółki z Ravensbrück" to powieść, która łączy elementy historyczne z fikcją literacką. Zbudowana została w oparciu o kilka historii obozowych oraz opowieść o Idzie i Teresie, siostrach żyjących współcześnie, które zmagają się z własną przeszłością i teraźniejszością. Użycie dwóch perspektyw czasowych w powieści sprawia, że jej odbiór jest dużo głębszy. Pozwala bowiem pokazać, jak bardzo przeszłość obozowa może wpływać na życie współczesnych pokoleń, nawet jeśli nie miały one nic wspólnego z osobami, które przeszły przez piekło II wojny światowej.
Ida to pisarka, która znalazłszy pod swoimi drzwiami rękopis pozostawiony przez anonimowego darczyńcę, postanawia zmierzyć się z przeszłością czterech kobiet, które przebywały w Ravensbrück. Wspomnienia głównych bohaterek powieści - Marii, Sabiny, Bente i Helgi - to opowieść o wielu podobnych im kobietach, które zostały skonfrontowane z ogromem zła, ale również próbowały zachować człowieczeństwo i czekały na zmianę swego losu. Ida, pisarka stara się zrozumieć ich siłę i wolę przetrwania, ale również ich rozterki i upadki. Pisząc o ich życiu, sama musi dojrzeć prawdę o sobie i relacjach z najbliższymi.
"Moje przyjaciółki z Ravensbrück" to powieść napisana dojrzale i delikatnie, o niezwykłej drodze cierniowej kobiet, które miały swoje marzenia, plany i zwykłe życie, ale zostały postawione przed faktem dokonanym. Zmuszone do pracy ponad siły starały się zachować pogodę ducha, udając dobry humor i nadrabiając miną. Nie ulega wątpliwości, że pamięć o nich jest naszym obowiązkiem, a ich wspomnienia są ważnym głosem przestrogi skierowanym do wszystkich nas, żyjących tu i teraz. Magdalena Knedler przywołując autentyczne miejsca i postaci, napisała powieść ważną i z pewnością niełatwą w odbiorze. W moim przekonaniu wyjątkową w jej literackim dorobku.
Książka "Moje przyjaciółki z Ravensbrück" zmusza do refleksji nad tym, co tak naprawdę jest w życiu ważne. Polecam gorąco, szczególnie ludziom młodym, którzy dopiero stają przed wyborem swojej drogi.
Magdalena Knedler to polska pisarka, której powieści, szczególnie obyczajowe, cenię sobie wyjątkowo. A to za sprawą emocji, które towarzyszą lekturze jej książek. Co ważne, autorka dobrze czuje się w różnych rodzajach literatury, począwszy od powieści kryminalnych, poprzez kryminały z nutą komedii, na wspomnianych powieściach obyczajowych skończywszy. W bieżącym roku...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08-04
Oficjalna premiera dwunastego tomu (nie licząc prequel'a, którym jest "Gdy mrok zapada") serii o komisarzu policji Williamie Wistingu zawita do nas już niedługo, bo 14 sierpnia 2019 r. Kto mnie zna, ten wie, że powieści z tego cyklu należą do moich ulubionych. Wiele razy gościły już na tym blogu, często polecałam je czytelnikom, a nawet zdarzyło mi się patronować jednemu z tomów serii (patrz: "Kluczowy świadek"). Ale czy mogłam czekać na oficjalną premierę papierowego wydania książki, skoro w jednej z internetowych księgarń ukazał się e-book? Otóż nie, zdecydowanie nie! W efekcie mogę już dzisiaj podzielić się z Wami moją opinią o książce JØRNA LIERA HORSTA pt. "UKRYTY POKÓJ".
Zastanawiacie się być może, dlaczego na zdjęciu (jeśli chcielibyście je zobaczyć, zajrzyjcie na mój blog: https://wasilka-slowajakmarzenia.blogspot.com/2019/08/czas-na-nowe-puzzle-czyli-recenzja.html) widoczne są banknoty. Wprawdzie nie są to dolary, ani też norweskie korony, jednak uwierzcie mi, że pieniądze grają w najnowszej powieści Horsta niebagatelną rolę. Stąd ten anturaż. Tak, pieniądze są tutaj bardzo ważne, ale jeszcze ważniejsza jest polityka. Oto bowiem komisarz William Wisting, policjant z ogromnym doświadczeniem, wkroczył tym razem do świata wielkiej polityki. Prezentując zazwyczaj takie przymioty jak ogromna dokładność i pracowitość, został poproszony o rozwiązanie skomplikowanej sprawy przez samego prokuratora krajowego. Otóż po śmierci znanego działacza Partii Pracy, Bernharda Clausena, w jego domku letniskowym dokonano niezwykłego odkrycia, które może zaważyć nie tylko na opinii o zmarłym, ale również zagrozić partii a nawet państwu. Wisting musi działać w białych rękawiczkach, dyskretnie i delikatnie, aby opinia publiczna o niczym się nie dowiedziała. Pozwolono mu powołać tajny zespół dochodzeniowy, który pracuje w wielkiej tajemnicy.
Sprawa Clausena prowadzi Wistinga i jego współpracowników, w tym córkę Line, która już wiele razy wspierała ojca w jego działaniach, do starej i nierozwiązanej sprawy sprzed wielu lat, czyli do takiej, która nadaje się do rozwikłania przez norweską sekcję cold cases. Stąd też wśród współpracujących z Wistingiem pojawia się, znany już z jedenastej części serii pt."Kod Kathariny", Adrian Stiller. Postać to szczególna, do której główny bohater raczej nie pała sympatią, ale musiał poprosić go o pomoc.
Fabuła powieści to wyjątkowo ciekawie skonstruowana łamigłówka, którą układa się niczym puzzle, o wiele trudniejsze niż te, które na co dzień składa dwuletnia wnuczka Wistinga.
Jak zwykle u Horsta w powieści odnajdziemy mnóstwo odniesień do codzienności policjanta z Larviku i jego rodziny. Dodaje to dużo realizmu do opisywanych policyjnych poczynań w związku z prowadzonym śledztwem. Wisting to nie tylko poważny i skrupulatny policjant, któremu można zaufać, ale również kochający ojciec i dziadek, co odróżnia go od wielu innych bohaterów współczesnych kryminałów, bowiem nie ma problemów z nałogami ani też destrukcyjnymi zachowaniami.
"Ukryty pokój" Jørna Liera Horsta jak zawsze trzyma wysoki poziom. Tematyka powieści jest jak najbardziej na czasie, mamy tu do czynienia z próbą utrzymania odpowiedniego wizerunku czołowej partii, która rządzi w państwie. Nie ma tu znaczenia fakt, że dotyczy to norweskiej polityki. Podobne mechanizmy związane z zapewnieniem nieskazitelnego obrazu polityków widzimy przecież w każdym kraju. Ale poza polityką, jak to bywa u Horsta, możemy przyjrzeć się kolejny raz dobrze przemyślanemu śledztwu, które zawiera w sobie prawdziwe i rzetelne rzemiosło, ale również odrobinę ekscytacji, którą odczuwamy wraz ze śledczymi, gdy udaje nam się powiązać wszystkie wątki aż do wiarygodnego zakończenia.
Wierni czytelnicy Autora nie powinni być zawiedzeni. Nowych zachęcam do lektury. Być może dołączą do grona zwolenników twórczości Jørna Liera Horsta. Mogę im nawet nieco pozazdrościć, cała przygoda jeszcze przed nimi.
Oficjalna premiera dwunastego tomu (nie licząc prequel'a, którym jest "Gdy mrok zapada") serii o komisarzu policji Williamie Wistingu zawita do nas już niedługo, bo 14 sierpnia 2019 r. Kto mnie zna, ten wie, że powieści z tego cyklu należą do moich ulubionych. Wiele razy gościły już na tym blogu, często polecałam je czytelnikom, a nawet zdarzyło mi się patronować jednemu z...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-07-19
Być może jestem jedną z niewielu osób, które o małżeństwie Eda i Lorraine Warrenów usłyszały po raz pierwszy przy okazji projekcji filmów "Obecność" czy "Anabelle". Szczególnie "Obecność" z 2013 r. wywarła na mnie spore wrażenie. Wówczas to dowiedziałam się, że wydarzenia przedstawione w filmie oparte zostały o relacje najsłynniejszych badaczy zjawisk paranormalnych, czyli wspomniane już małżeństwo. Na początku lipca 2019 r. Wydawnictwo Replika wydało książkę "Nawiedzenia. Historie prawdziwe" autorstwa Eda i Lorraine Warrenów oraz Roberta Davida Chase'a. Zdecydowałam się na tę lekturę z ciekawości oraz z uwagi na jej treść. Czy spełniła moje oczekiwania? W głównej mierze - tak, choć początkowo myślałam, że będzie to opowieść, którą będę musiała odłożyć ze strachu.
Przede wszystkim należy uprzedzić wszystkich potencjalnych czytelników, że "Nawiedzenia. Historie prawdziwe" to zbiór opartych na faktach nawiedzeń, demonicznych prześladowań i spotkań z duchami. Książkę napisał Robert David Chase, który korzystał z różnorodnych źródeł, m.in. z podręcznika An Introduction to Psychic Studies autorstwa Hala N. Banksa, ale przede wszystkim z opowieści badaczy zjawisk paranormalnych, którzy badali niezwykłe sprawy nawiedzeń i opętań. Ed i Lorraine Warrenowie, dziś już nieżyjący, przebadali wspólnie tysiące spraw związanych ze zjawiskami nadprzyrodzonymi (Ed zmarł w 2006 r., natomiast Lorraine w 2019 r.). W książce "Nawiedzenia. Historie prawdziwe" znalazło się siedem historii związanych z Cmentarzem Union w miasteczku Monroe w Connecticut oraz dziesięć przypadków z innych cmentarzy. Książka ma charakter swego rodzaju raportu na temat zjawisk paranormalnych, z którymi słynne małżeństwo miało do czynienia. Część z nich pochodzi z początkowego okresu ich działalności. Historie te opowiadają o duchach, zjawach, zjawiskach nadprzyrodzonych czy opętaniach. Mają wszak wspólny mianownik, wszystkie dotyczą wspomnianych cmentarzy. Są to raczej krótkie opowieści, trochę w stylu dawnych legend czy opowieści o duchach, które można by barwnie opowiadać o północy przy ognisku na harcerskim biwaku. Nie przerażają na tyle, by nie móc czytać książki w spokoju, ale jednocześnie "Nawiedzenia. Historie prawdziwe" budzą zainteresowanie, ponieważ z tyłu głowy mamy informację, że to wszystko zdarzyło się naprawdę. A więc ktoś widział słynna Białą Damę, ktoś inny słyszał głosy, a jeszcze inny wysłuchał porad dobrego ducha.
Oczywiście można wierzyć, bądź nie. Swego czasu wielu sceptyków podważało wiarygodność małżeństwa Warrenów, zarzucając im chęć zdobycia sławy za pomocą nieprawdziwych opowieści.
Czytając historie zawarte w książce na pewno można wyrobić sobie własne zdanie na ten temat.
Świat duchów pozostaje poza naszym pojmowaniem, z pewnością nie jest nam łatwo objąć go rozumem. Może spotkanie z Edem i Lorraine Warrenami sprawi, że okaże się to łatwiejsze.
Cmentarze takie jak w Nowej Anglii mają swój niepowtarzalny nastrój. Z historycznymi nagrobkami, w malowniczej scenerii, mogą się podobać (w książce zamieszczono kilka czarno-białych fotografii) Czy są nawiedzone, jak twierdzą autorzy książki? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Ale wiem jedno, z ciekawością przeczytam inne historie. Wydawnictwo Replika zapowiedziało bowiem kolejną książkę Eda i Lorraine Warrenów oraz Roberta Davida Chase'a, czyli "Opętania. Historie prawdziwe".
Jeśli jesteście zainteresowani działalnością Warrenów, pamiętacie filmowe wersje ich przeżyć, ta książka z pewnością was zainteresuje.
Być może jestem jedną z niewielu osób, które o małżeństwie Eda i Lorraine Warrenów usłyszały po raz pierwszy przy okazji projekcji filmów "Obecność" czy "Anabelle". Szczególnie "Obecność" z 2013 r. wywarła na mnie spore wrażenie. Wówczas to dowiedziałam się, że wydarzenia przedstawione w filmie oparte zostały o relacje najsłynniejszych badaczy zjawisk paranormalnych, czyli...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-07-11
Niedawno ukazała się trzecia powieść kryminalna z serii Verlaque i Bonnet na tropie. Tym razem Mary Lou Longworth, mieszkanka Aix - en - Provence, napisała kryminał pt. "Morderstwo w winnicy". Trzeba przyznać, że ponowne spotkanie z bohaterami serii kanadyjskiej autorki okazało się przyjemne i zajmujące. To drugie szczególnie z uwagi na sprawę kryminalną, którą przyszło im prowadzić, a na koniec rozwikłać. Kontynuacja książek "Śmierć w Château Bremont" oraz "Morderstwo przy Rue Dumas" przynosi kolejne obrazy życia społeczności miasteczka Aix, prowadzi nas przez meandry związku sympatycznej pary powieściowych detektywów, wciąga w akcje policyjne. A wszystko to z pięknymi winnicami w tle, bogato wyposażonymi piwniczkami na wino (z jednej z nich ginie zapas bezcennego i starego wina) i oznakami zbliżającej się jesieni w klimatycznej Prowansji.
Pod względem kryminalnym w powieści "Morderstwo w winnicy" sporo się dzieje. Najpierw ginie wino w winnicy należącej do Oliviera Bonnarda, następnie Monsieur Gilles d'Arras zgłasza, że kiedy wrócił do domu na lunch, jego żona Pauline zniknęła! Przez czterdzieści dwa lata małżonkowie wspólnie spędzali czas po południu, ostatnio jednak Madame Pauline d'Arras sprawiała wrażenie zagubionej, drażliwej i nieco płaczliwej. W międzyczasie w mieście dochodzi do gwałtu i pobicia pracownicy banku, a w końcu jej śmierci. Sędzia Verlaque ma o czym myśleć, angażując się w kolejne sprawy nie zauważa, że jego partnerka życiowa, profesor prawa Marine Bonnet stała się milcząca i zamyślona. Ponadto mężczyzna zostaje skonfrontowany ze swoją przeszłością, która ma wpływ na jego związek z Marine. Para detektywów, która wcześniej prowadziła intensywniej wspólne śledztwa, tym razem zmaga się z różnymi przeciwnościami losu, co jednak nie umniejsza walorów powieści. Dużą zaletą są poruszane wątki obyczajowe, a także wplecenie kwestii wciąż trudnych dla współczesnych Francuzów, czyli jak żyć z piętnem ojca - żołnierza hitlerowskiej armii.
Narracja M. L. Longworth jest bardzo żywa, niezależnie od tego, co w danym momencie jest istotą jej przekazu. Jeśli zajmuje ją sprzedawca na lokalnym rynku, mamy możliwość poznać jego miejsce pracy, jeśli opisuje winnicę, robi to tak, że mamy wrażenie, jakbyśmy sami dotykali winnych gron. Autorka świetnie radzi sobie z ukazywaniem zależności pomiędzy bohaterami a miejscami, w których się znajdują. Każde z tych miejsc, malowniczo przedstawione, może być zarazem teatrem nowej zbrodni, jak i scenerią dla delektowania się smakowitymi trunkami oraz jedzeniem, które w powieści stanowią bardzo ważny element całości.
"Morderstwo w winnicy" to naprawdę "smakowita" powieść.
"- Gargouillou - oznajmił kelner, delikatnie stawiając na stole dwa talerze pokryte bogactwem jasnych kolorów. Obaj mężczyźni pochylili głowy, jak gdyby chcieli ułatwić sobie policzenie warzyw, dzikich kwiatów i ziół na talerzach."
Sprawia, że niejeden czytelnik z ochotą wyszukałby następny lot do Prowansji, by móc spróbować tych smaków i zapachów. Pod tym względem powieści M. L. Longworth spełniają swoje kolejne zadanie - oryginalnie zachęcają do podróży po Prowansji.
"Morderstwo w winnicy" to bez wątpienia powieść kryminalna, ale szczególnie napisana, przywodząca na myśl klasyczne powieści Agaty Christie, w których akcja toczy się powoli, dając nam czas na wszystkie inne czytelnicze przyjemności. W przypadku M. L. Longworth mamy możliwość upajania się smakami, aromatami i niespiesznie toczącą się fabułą. Jeśli lubicie podobne klimaty, ta książka z pewnością nie zawiedzie waszych oczekiwań. Autorka w elegancki sposób opowiada o dochodzeniu w skomplikowanej sprawie kryminalnej, dając nam czas na własne przemyślenia i delektowanie się kieliszkiem wina. Czegóż chcieć więcej w ten letni czas?
Polecam waszej uwadze "Morderstwo w winnicy".
Niedawno ukazała się trzecia powieść kryminalna z serii Verlaque i Bonnet na tropie. Tym razem Mary Lou Longworth, mieszkanka Aix - en - Provence, napisała kryminał pt. "Morderstwo w winnicy". Trzeba przyznać, że ponowne spotkanie z bohaterami serii kanadyjskiej autorki okazało się przyjemne i zajmujące. To drugie szczególnie z uwagi na sprawę kryminalną, którą przyszło im...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-07-02
Uwielbiam kryminały retro. Swego czasu czytałam ich bardzo dużo, za każdym razem podziwiając świat, który już przeminął. Zazwyczaj bohaterami owych kryminałów byli mężczyźni, prowadzący żmudne śledztwa inspektorzy przedwojennej policji w różnych krajach, czasem na ziemiach polskich pod zaborami na przełomie XIX i XX wieku. Zdarzały się również kobiece kreacje, ale niezbyt często. Ucieszyłam się więc, gdy okazało się, że główną bohaterką powieści "Bella Donna", autorstwa Nadii Szagdaj okazała się kobieta - nieprzeciętna i zaangażowana w rozwiązanie trudnej sprawy kryminalnej - Klara Schultz. Twórczości autorki nie znałam do tej pory, jednak słyszałam o serii kryminałów, w których występowała już wspomniana Klara Schulz. Okazało się również, że "Bella Donna" to piąty już tom w serii o przygodach retro pani detektyw.
Miałam pewne obawy, czy bez znajomości wcześniejszych tomów w cyklu, będę w pełni orientować się w zawiłościach fabuły kryminału "Bella Donna". Na szczęście moje zastrzeżenia były przedwczesne. Autorka napisała swoją powieść w taki sposób, że znajomość poprzednich czterech tomów serii nie jest niezbędna. Prowadzone śledztwo jest odrębnym wątkiem, a brak znajomości poczynań głównej bohaterki w sferze prywatnej nie wyklucza czerpania przyjemności z lektury najnowszego kryminału. Oczywiście chciałabym poznać bliżej kobietę, która pragnęła związać swoje życie z karierą policjantki w Breslau, dlatego chętnie sięgnę po wcześniejsze części cyklu o nowych śledztwach Klary Schulz, tym bardziej że Wydawnictwo Dragon zapowiada ich wznowienie.
W powieści "Bella Donna" bardzo ważna jest sprawa kryminalna. Ma ona związek z pewnym słynnym malarzem Adolfem Ludemannem, którego wernisaż odbywał się w Breslau w roku 1914. Artysta na stałe związany z Łebą, uwielbiany i rozpieszczany przez żeńską część społeczności nadmorskiej miejscowości, ukrywał mrożącą krew w żyłach tajemnicę. Podczas wspomnianej wystawy zgromadzona publiczność zamiast podziwiać najnowsze dzieło malarza została uraczona krwawym widokiem. Zamiast obrazu oczom ich ukazały się szczątki ludzkiego ciała ułożone w makabryczny kolaż. W tym samym czasie Klara Schulz, która spędzała w Łebie czas po śmierci zmarłego tragicznie męża, znalazła na plaży okaleczone zwłoki nieznanego mężczyzny. Szybko okazało się, że było to ciało słynnego malarza Ludemanna. W śledztwo rozpoczęte przez miejscową policję pod przewodnictwem młodego policjanta Jonasa Vosslera natychmiast zaangażowała się bystra Klara Schulz. Oczywiście nie spotyka się to z aprobatą męskiego personelu policyjnego w Łebie, traktującego działania pani detektyw z przymrużeniem oka. Jednak doświadczenie Klary, jej odwaga i inteligencja doprowadziły do nieoczekiwanych zwrotów akcji oraz rozwiązania kryminalnej zagadki.
Poza warstwą kryminalną, która jest ciekawa z uwagi na formę prowadzonego śledztwa u progu XX wieku, powieść ukazuje dawną Łebę z jej uliczkami, Domem Kuracyjnym (Kurhaus), rybackimi chatami czy targowiskiem. Wydawca książki postarał się, aby w powieści nie zabrakło reprodukcji oryginalnych zdjęć pochodzących ze zbiorów Biblioteki Miejskiej w Łebie. To świetny pomysł, który wprowadza czytelnika w atmosferę nadmorskiego miasteczka, wyludnionego w czasie zimowego sztormu.
Nadia Szagdaj napisała kryminał retro w bardzo dobrym stylu, ale nie ograniczyła się jedynie do przedstawienia sprawy kryminalnej, którą rozwiązywano przy użyciu technik śledczych z początku dwudziestego stulecia. Autorka poszła o krok dalej. Połączyła śledztwo z ciekawą i pogłębioną charakterystyką znalezionego na plaży Ludemanna. Poznajemy ją dzięki tajemniczej zawartości szkatułki należącej do artysty. Zapiski zmarłego wzbudzają wiele emocji nie tylko wśród bohaterów powieści. Ważnym zabiegiem jest także umożliwienie analizy wielu obrazów, które potrafią dostarczyć nowych wskazówek w śledztwie, ale również wskazują na ówczesne trendy w sztuce, preferowane wśród mieszkańców takich miast jak Breslau czy Leba.
Na koniec pozostaje tytuł "Bella Donna", większość czytelników z pewnością odczyta go jednoznacznie, ale jeśli są wśród was botanicy możecie mieć pewność, że wprowadza on również inny trop. Tę zagadkę pozostawiam do rozwiązania za sprawą lektury najnowszej powieści Nadii Szagdaj.
Jeśli cenicie sobie kryminały retro, lubicie zagłębiać się w zawiłości spraw kryminalnych, kibicujecie kobiecym bohaterkom o wyrazistych cechach charakteru, "Bella Donna" Nadii Szagdaj z pewnością przypadnie wam do gustu. Dla mnie spotkanie z autorką, którą dopiero poznałam za sprawą lektury powieści uważam za wyjątkowo udane.
Uwielbiam kryminały retro. Swego czasu czytałam ich bardzo dużo, za każdym razem podziwiając świat, który już przeminął. Zazwyczaj bohaterami owych kryminałów byli mężczyźni, prowadzący żmudne śledztwa inspektorzy przedwojennej policji w różnych krajach, czasem na ziemiach polskich pod zaborami na przełomie XIX i XX wieku. Zdarzały się również kobiece kreacje, ale niezbyt...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-07-02
Po przeczytaniu książki Kariny Bonowicz pt. "Księżyc jest pierwszym umarłym", ucieszyłam się, że nadal mam w sobie duże dziecko. To właśnie ono miało ogromną przyjemność w obcowaniu z lekturą, która w zasadzie przeznaczona jest dla młodzieżowego, a może nawet i nastoletniego odbiorcy. Powieść, która jest początkiem cyklu "Gdzie diabeł mówi dobranoc" sprawiła, że nie miałam ochoty wracać do codziennych spraw.
Na szczęście rozpoczął się dla mnie wakacyjny i urlopowy czas, mogłam więc poświęcić lekturze dużo więcej uwagi, tym bardziej że styl autorki, lekkość jej pióra oraz duża doza humoru, nie pozwalały na łatwe oderwanie się od książki. Warto podkreślić, że fabuła i przygody nastoletnich bohaterów powieści wciągają czytelnika od pierwszych stron. Tak było ze mną i cieszy mnie to najbardziej.
Pierwsze zdanie w powieści Kariny Bonowicz brzmi:
Ta książka nie jest chyba odpowiednia dla kogoś w twoim wieku?
I choć zabrzmiało dość przewrotnie, nie było skierowane do mnie/czytelnika, lecz do bohaterki, siedemnastoletniej Alicji, która od samego początku nie rozstawała się z egzemplarzem powieści "Carrie" Stephena Kinga. Dwie rzeczy zaskarbiły sobie moją przychylność już na wstępie, czyli to, że ja również od młodzieńczych lat zaczytywałam się w twórczości Kinga (co zostało mi do dziś) oraz fakt, że nigdy nie lubiłam pewnego szufladkowania książek w zależności od wieku odbiorcy, co nie znaczy, że będę polecać "Misery" pięciolatkom.
Wracając do bohaterki wykreowanej przez Karinę Bonowicz, czyli do wspomnianej Alicji, która w pierwszym rozdziale zmierza do miasteczka na Podkarpaciu o mrocznej nazwie Czarcisław, warto odnotować, że autorce udało się świetnie ukazać współczesną nastolatkę z jej obawami, przeżyciami, wewnętrznymi monologami i chęcią zrozumienia rzeczywistości, która ją otacza. Fakt, nie była to do końca zwyczajna nastolatka, jak i wielu innych bohaterów powieści "Księżyc jest pierwszym umarłym", ale pomijając pewne nadnaturalne moce, nie różniła się niczym od młodych ludzi korzystających z portali społecznościowych, posługujących się swoistym kodem kulturowym, mających własne marzenia i pragnienia.
Takich bohaterów można spotkać w wielu zachodnich produkcjach filmowych oraz współczesnej literaturze, jednak ci stworzeni przez Karinę Bonowicz, mieli niepowtarzalną okazję zetknąć się z legendami i prastarymi wierzeniami Prasłowian, co w połączeniu z magią i niezwykłymi sekretami dało niezłą mieszankę, którą czyta się naprawdę dobrze.
Czarcisław to mała, zapomniana miejscowość, położona na zupełnym odludziu. Niemalże skansen, w którym znajduje się szkoła, gospoda i sklep spożywczy. Idealna sceneria, by opowiadać o słowiańskich rytuałach, o Welesie, który jako pan zaświatów i magii, nie pozostaje jedynie wizerunkiem w popularnych tatuażach, o guślnicach, nocnicach, wilkołakach czy strzygoniach. Całość podana jest w bardzo przystępny sposób, poprzez połączenie słowiańskich wierzeń z nowoczesnością. Bo dlaczegóż by współczesna wiedźma nie miała ubierać się w modne dżinsy, trampki i nie posługiwać się smartfonem?
Pomysł na fabułę, zajmujące przygody młodych ludzi, powiązanie odległej przeszłości z nieco mroczną i tajemniczą scenerią polskich Bieszczad, to jedne z ważniejszych zalet powieści "Księżyc jest pierwszym umarłym". Jestem przekonana, że każdy znajdzie tu coś dla siebie, tym bardziej że powieść nie posługuje się sztampowymi wzorcami, choć wiele znanych skądinąd wątków z pewnością w niej odnajdziecie.
Karina Bonowicz napisała książkę, którą czyta się z przyjemnością, najpierw poznając bohaterów i ich świat, a następnie przechodząc niemalże magiczną przemianę. Jak bowiem inaczej niż magicznym nazwać czas, który pozwala pochłonąć niemal sześćset stron w mgnieniu oka. To musi być jakiś słowiański urok!
"Księżyc jest pierwszym umarłym" to dopiero początek, ale za to jaki. Jeśli kolejne tomy cyklu okażą się równie dobre jak pierwszy, to będziemy mieli świetną serię fantasy, nie tylko dla młodych czytelników.
Czytając książkę Kariny Bonowicz, możemy też nieco bliżej poznać upodobania samej autorki, jej bohaterka, podobnie jak pisarka, uzależniona jest od kawy, coca - coli i ciętego humoru. Jeśli więc macie ochotę na dobrą książkę, z pewnością możecie ją czytać popijając swój ulubiony napój. Czy wszystko musi być zdrowe? Czy wszystko musi być realne? Czy musimy zawsze być poważni?
Z pewnością - nie!
Polecam lekturę powieści "Księżyc jest pierwszym umarłym" na długie wieczory tegorocznego lata (a kto przeczyta ten wpis zimą, też mu nie zaszkodzi). Czarcisław już na was czeka.
Po przeczytaniu książki Kariny Bonowicz pt. "Księżyc jest pierwszym umarłym", ucieszyłam się, że nadal mam w sobie duże dziecko. To właśnie ono miało ogromną przyjemność w obcowaniu z lekturą, która w zasadzie przeznaczona jest dla młodzieżowego, a może nawet i nastoletniego odbiorcy. Powieść, która jest początkiem cyklu "Gdzie diabeł mówi dobranoc" sprawiła, że nie miałam...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-23
W 1974 roku po raz pierwszy ukazała się powieść "Szczęki", którą napisał Peter Benchley, realizując swoją fascynację rekinami. Czterdzieści cztery lata temu premierę miał jeden z najbardziej kasowych filmów wszech czasów w reżyserii Stevena Spielberga, który powstał dzięki inspiracji książką Petera Benchley'a. Wspomniana ekranizacja oraz kolejne części filmu na stałe zagościły w pop kulturze. Sama oglądałam "Szczęki" wiele razy, zawsze odnajdując w nich coś nowego, w zależności od wieku i nastroju. Jednak słynną powieść przeczytałam dopiero teraz, odkrywając w niej wątki, których nie zaobserwowałam w filmie Spielberga. W ten sposób mam pełen obraz życia w nadmorskim miasteczku Amity, któremu w pewnym momencie poważnie zagroził żarłacz biały.
Podstawowym założeniem powieściowych "Szczęk" było ukazanie wysiłków małej społeczności nadmorskiej w celu złapania i zabicia wielkiego rekina, który pochłonął kilka ofiar oraz zagroził turystycznej koniunkturze maleńkiej miejscowości. Peter Benchley od dziecka interesował się morzem, szczególną uwagę poświęcając rekinom, które stały się jego pasją. Postanowił więc napisać książkę, w której zdecydował się ukazać nie tylko rekiny, ale również problem nadmorskich ośrodków wypoczynkowych borykających się z atakami wielkiego drapieżnika. Jak powinny zareagować władze, czy lepiej byłoby utrzymać w tajemnicy atak rekina, poczekać aż odpłynie? A może nie zważać na panikę, która mogłaby zniweczyć zyski z handlu i usług, i zamknąć dostęp do pięknych plaż, dbając o zdrowie i życie ludzi? Te i podobne dylematy postawił przed sobą autor powieści, by następnie konsekwentnie udzielać odpowiedzi na dręczące go pytania.
Bohater "Szczęk" to Martin Brody, szef miejscowej policji, cieszący się tym, że Amity wolne jest od poważnych przestępstw kryminalnych. Ojciec trójki dzieci wiedzie spokojną egzystencję u boku uroczej żony, nieco znużonej rutyną małżeństwa. Gdy w życie nadmorskiej społeczności wdziera się rekin, u boku Ellen - żony Brody'ego - pojawia się ichtiolog Matt Hooper, i to bynajmniej nie po to, by raczyć ją opowieściami o biologii i zachowaniach rekinów.
Wątek romansu o dość burzliwym przebiegu był dla mnie nowością po obejrzeniu jedynie ekranizacji filmowej "Szczęk". Ciekawe okazały się również wątki dotyczące skorumpowanej władzy i uzależnienia od lokalnej mafii.
Najciekawszy jednak okazał się...rekin. Peter Benchley nadał mu pewną osobowość, co nie było łatwe, wziąwszy pod uwagę, że najczęściej jawi się on nam jako bezmyślna maszyna do pochłaniania żywej lub nie zawartości oceanu. W powieści "Szczęki" rekin jest dzikim drapieżnikiem w naturalnym środowisku, który chroni się i działa tak, aby przetrwać.
Kiedy Benchley skupia uwagę czytelników na rekinie, na scenach polowania i morderczym szaleństwie, które ogarnia kilku bohaterów powieści, wówczas akcja nabiera szybkości. Są to jedne z najciekawszych fragmentów książki. Unosi się nad nimi widmo strachu, które chwyta nas za gardło. Autor potrafi budować napięcie, za co mu bardzo dziękuję.
Uważam, że po wielu latach "Szczęki" nadal mogą sprawić przyjemność tym czytelnikom, którzy poszukują rozrywki na dobrym poziomie.
To powieść, którą polecam na tegoroczne gorące lato. Kąpiel u boku ogromnego żarłacza białego skutecznie was ochłodzi! Aktualne wydanie powieści pochodzi z 2019 roku (Wydawnictwo Replika).
W 1974 roku po raz pierwszy ukazała się powieść "Szczęki", którą napisał Peter Benchley, realizując swoją fascynację rekinami. Czterdzieści cztery lata temu premierę miał jeden z najbardziej kasowych filmów wszech czasów w reżyserii Stevena Spielberga, który powstał dzięki inspiracji książką Petera Benchley'a. Wspomniana ekranizacja oraz kolejne części filmu na stałe...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-01
Ponad miesiąc temu swą premierę miała książka autorstwa Macieja Makarewicza, czyli "Atlantycka konspiracja". Zapowiadana jako "thriller z tajemnicą templariuszy w tle", wzbudziła moje zainteresowanie. Ucieszyło mnie, że miejsce akcji powieści zostało umieszczone w Portugalii, jak również nawiązanie do odkryć geograficznych oraz starodawnych map. Autor studiował nauki geograficzne i turystykę w Poznaniu i Madrycie. Jako tropiciel zagadek historycznych publikował artykuły w magazynie "Focus Historia". Jego pasje naukowe oraz zamiłowanie do kartografii widoczne są w powieści. Pozwala to zanurzyć się w intrydze zawiązanej przez autora z poczuciem, że historia, którą poznajemy na kartach powieści została przezeń należycie zbadana i opisana.
Praca nad powieścią "Atlantycka konspiracja" wymagała odbycia kilku podróży, o czym Maciej Makarewicz wspomina w posłowiu do książki. Jedną z nich był wyjazd do Lizbony, która to pojawia się na kartach powieści aż trzy razy. Autor prowadzi czytelników do miejsc, które obdarzył ogromnym sentymentem, na przykład dawna dzielnica arabska, Alfama, czy też plac w stolicy, przy którym kiedyś wznosił się pałac królewski Ribeira z Domem Indii, gdzie portugalscy kartografowie tworzyli sekretne mapy.
Wiele miejsc opisanych w powieści stanowi obecnie niezwykłe dziedzictwo dawnych czasów. Dzięki temu czytelnik ma okazję przyjrzeć im się z bliska i poczuć ich atmosferę. Ciekawie zostało odzwierciedlone Rio de Janeiro z największymi swoimi atrakcjami, jak choćby słynna figura Chrystusa Odkupiciela. Dla wielu czytelników lektura powieści może okazać się inspiracją dla własnych podróży.
Część powieści związaną z przedstawieniem historii odkryć geograficznych z uwydatnieniem roli Portugalii, która swoje ówczesne położenie na mapie Europy wykorzystała znakomicie, uważam za duży atut książki autorstwa Macieja Makarewicza. Podobnie rzecz się ma z zakonem templariuszy, który w Portugalii został przekształcony w Zakon Rycerzy Chrystusa. Odegrał on w dziejach Portugalii ważną rolę, z jego majątku były finansowane wyprawy dalekomorskie, zaś jego członkowie uznawani są za budowniczych portugalskiego imperium kolonialnego. Jednym z nich był Henryk Żeglarz.
Jeśli chodzi o bohaterów powieści, to są bezpośrednio związani z wielką historią. Występują tu postaci historyczne, takie jak wspomniany już wcześniej Henryk Żeglarz, ale również pierwszoplanowy historyczny bohater - Duarte Pacheco Pereira - uznawany za twórcę dzieła Esmeraldo de situ Orbis. Traktat pod tym tytułem dotyczył historii odkryć i podbojów, ale również był zarazem atlasem, rozprawą geograficzną i podręcznikiem nawigacji. Prawdopodobnie dzieło to nigdy nie zostało wydane lub zostało utajnione. Odkryte ponownie bez map, opublikowano w roku 1903. Na kartach powieści "Atlantycka konspiracja" publikacja Pacheca wzbudza wielkie poruszenie wśród jej bohaterów. Także tych współczesnych, jak Rory Fallon, specjalista w dziedzinie starodawnej kartografii, który pewnego dnia otrzymuje niespodziewaną wiadomość od dawno spotkanego w Lizbonie profesora dom João. Dziwnie brzmiące nagranie w poczcie głosowej wciągnie Fallona oraz innych bohaterów powieści w polityczno - religijną intrygę, w której prym wiedzie pewna starożytna relikwia.
Warstwa fabularna powieści nie budzi zastrzeżeń, jej elementy są dobrze wyważone. Współczesne wątki sensacyjne zostały ciekawie wplecione w część historyczną. Spotkałam się z opiniami czytelników, którzy uważali, że w powieści jest zbyt wiele komentarzy i wyjaśnień historycznych, które opóźniają akcję. W moim odczuciu wszystko jednak zostało dobrze wyważone. Tego spodziewałam się sięgając po "Atlantycką konspirację" i nie czuję się zawiedziona. Niektórzy porównują powieść do znanych tytułów autorstwa Dana Browna. Moim zdaniem są to niepotrzebne odniesienia. Maciej Makarewicz napisał własną powieść o bardzo dobrej konstrukcji, niezłym pomyśle na fabułę i rewelacyjnie podbudowaną historycznie. Mnie to wystarczyło. Czytałam powieść z zaciekawieniem, a że robiłam to w najbardziej dla mnie dynamicznym okresie w pracy zawodowej, jej lektura dawała mi poczucie odprężenia. Z przyjemnością towarzyszyłam bohaterom "Atlantyckiej konspiracji" w ujawnianiu historii, która do dzisiaj wzbudza wiele pytań wśród badaczy i wielbicieli zagadek.
Jeśli lubicie czytać powieści, w których współczesna akcja nawiązuje do tajemnic historii, "Atlantycka konspiracja" będzie dobrym wyborem, również na czas wakacji i letniego urlopu.
Ponad miesiąc temu swą premierę miała książka autorstwa Macieja Makarewicza, czyli "Atlantycka konspiracja". Zapowiadana jako "thriller z tajemnicą templariuszy w tle", wzbudziła moje zainteresowanie. Ucieszyło mnie, że miejsce akcji powieści zostało umieszczone w Portugalii, jak również nawiązanie do odkryć geograficznych oraz starodawnych map. Autor studiował nauki...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-05-19
Steve Jobs to bez wątpienia jedna z ciekawszych i ważniejszych postaci naszych czasów. Wizjoner, propagator wielkich idei, którymi zarażał ludzi na całym świecie. Jedni uważają go za geniusza, inni pozostają pod wrażeniem jego osobowości, talentu i kreatywności. Jedno jest pewne - Steve Jobs, zmarły w 2011 roku - przeszedł do historii jako twórca jednej z najbardziej oryginalnych firm na świecie. Napisano o nim wiele, podkreślając jego ogromny wkład w rozwój komputerów, urządzeń przenośnych i telekomunikacyjnych, a także animacji filmowych. Według "Wall Street Journal" Steve Jobs to "człowiek dekady". Niedawno ukazało się polskie wydanie książki "Nadgryzione Jabłko" autorstwa pierwszej miłości Steve'a Jobsa, matki jego córki, Lisy. Nie jest to biografia twórcy Apple, ale prywatne spojrzenie Chrisann Brennan na mężczyznę, którego kiedyś kochała, ale też nienawidziła. To wspomnienia osoby, która po latach, będąc w trudnej sytuacji życiowej, postanowiła spisać swoją osobistą historię, nakreślając jednocześnie subiektywny portret Steve'a Jobsa.
"Nadgryzione Jabłko" to wspomnienia zawierające prywatne doświadczenia i przemyślenia autorki na temat związku z Jobsem, ich odmiennych życiowych dróg, czasów, w których przyszło żyć pokoleniu jej rówieśników.
Kilka pierwszych rozdziałów książki to opowieść o młodzieńczych fascynacjach, rozmowach i "słodkich głupstwach" młodych zakochanych. Chrisann i Steve jako uczniowie liceum, spędzający wspólne chwile w kinie, na spacerach, poszukując własnej życiowej drogi. Chrisann Brennan - artystka i malarka - często wyraża swoje myśli w egzaltowany sposób. O ile w przypadku pierwszego zauroczenia może to być uzasadnione, później trochę razi, szczególnie że związek obojga nie był usłany różami.
"Zdezorientowana zbliżyłam się, by zobaczyć, co robi. Nigdy nie widziałam takiego sposobu gotowania ryżu: piękne, okrągłe, przejrzyste brązowe ziarna prażyły się w oleju sezamowym. Uznałam to za fascynujące. Nawet garnek z długą rączką mnie zachwycał. Ten sposób przygotowywania ryżu był dla mnie tak nowy, że wywołał w mojej głowie małą rewolucję i wywarł na mnie niezrównane wrażenie."
Steve Jobs, przygotowujący jedzenie niczym nadzwyczajny indyjski guru, opisy codziennych sytuacji pozwalają sądzić, że dziewczyna Jobsa była nim oczarowana i zafascynowana. Wydaje się, że w ten sposób próbowała zniwelować negatywny obraz ich związku i zachowań, które dalekie były od ideału.
Spora część wspomnień stanowi strumień przemyśleń Brennan na temat duchowych aspektów relacji z Jobsem. Miało to związek z pobytem Steve'a w Indiach. Wówczas autorka zauważyła w nim niezwykłą przemianę, którą opisała w typowy dla siebie sposób:
"Jakiś wielki, archetypowy bóg upodobał go sobie. Nabrałam pewności, że został namaszczony, bo wrócił zupełnie odmieniony. W głębi siebie niósł jakąś wiedzę."
Specyficzna narracja Chrisann Brennan sprawiła, że momentami czułam się odrobinę zagubiona, a nawet przytłoczona przemyśleniami i doświadczeniami autorki. Z tego powodu, w dużej mierze, uważam książkę "Nadgryzione Jabłko" za autobiografię Chrisann Brennan, w której życiu Steve Jobs odegrał jedną z najważniejszych ról. W jej przekazie nie znajdziemy wielu odniesień do zawodowego życia twórcy Apple. Autorka przyznała, że nie śledziła z zaangażowaniem jego sukcesów w branży komputerowej. Miała wszak świadomość tego, jak sukces zmieniał Jobsa i wpływał na jego relacje z innymi ludźmi.
Ważną częścią książki są narodziny córki Steve'a Jobsa i Chrissan Brennan, Lisy, której imię nosił pierwszy komputer osobisty zaprojektowany przez firmę Apple Computer na początku lat osiemdziesiątych XX wieku. Brennan zarzeka się, że nie wiedziała nic o pomyśle Steve'a, by "The Lisa" była nazwą kolejnego komputera, a nawet podkreśla, że Jobs nigdy nie poprosił o wykorzystanie imienia ich córeczki. Nie zmienia to jednak faktu, że po latach Steve Jobs przyznał, iż nazwa systemu komputerowego miała charakter osobisty.
Początkowy stosunek Jobsa do córki jest chyba najbardziej nieprzychylnym wspomnieniem Brennan, o którym opowiedziała w swojej książce. Pozwoliła sobie na zamieszczenie informacji o tym, że jej partner wypierał się ojcostwa, przedstawiając słowa Steve'a Jobsa, które ukazały się na łamach "Time'a" w ramach wywiadu ze stycznia 1983 r. W artykule tym Jobs stwierdził, że "dwadzieścia osiem procent męskiej populacji w Stanach Zjednoczonych mogłoby być jej ojcem". Ostatecznie, pod pewnymi naciskami, uznał Lisę za swoją córkę. Dla Brennan ta sprawa była bardzo bolesna, ale na podstawie jej wspomnień można stwierdzić, że wybaczyła mu także i to.
Czy "Nadgryzione Jabłko" może czymś zaskoczyć osoby, które interesują się życiem Steve'a Jobsa? Możliwe, że nie. Jednak opowieść zakochanej w nim kobiety może rzucić nieco inne światło na to, jakim był człowiekiem. Szczególnie we wczesnym okresie dorastania i latach młodości, gdy wspólnie z Chrisann poszukiwał najlepszej drogi swego rozwoju.
Chrisann i Jobs poznali się czterdzieści siedem lat temu, ich związek był pełen sprzeczności. W książce "Nadgryzione Jabłko" został przedstawiony tak, by na nowo zdefiniować Steve'a Jobsa. Czy ta definicja spodoba się czytelnikom? Warto się przekonać.
Steve Jobs to bez wątpienia jedna z ciekawszych i ważniejszych postaci naszych czasów. Wizjoner, propagator wielkich idei, którymi zarażał ludzi na całym świecie. Jedni uważają go za geniusza, inni pozostają pod wrażeniem jego osobowości, talentu i kreatywności. Jedno jest pewne - Steve Jobs, zmarły w 2011 roku - przeszedł do historii jako twórca jednej z najbardziej...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-05-01
Wojny w Iraku czy Afganistanie należą do najbardziej przewlekłych wojen w historii współczesnej Stanów Zjednoczonych. Niestety amerykańskie kobiety - żołnierze, uczestniczące w tych konfliktach, nie tylko znajdują się na listach wielu poległych, ale również wśród tysięcy inwalidów, okaleczonych zarówno fizycznie jak i psychicznie, jako ofiary bezpośrednich walk czy wybuchów min i granatów. Spencer Quinn napisał powieść o kobiecie - żołnierzu, która podczas jednej z wielu misji wojskowych została okaleczona - zarówno fizycznie jak i psychicznie. Historia LeAnne Hogan opisana w książce "Po dobrej stronie" to emocjonalna, poruszająca i niezwykle prawdziwa opowieść o życiu pełnym tragicznych wydarzeń, o walce z zespołem stresu pourazowego i nadziei na lepsze jutro.
LeAnne - bohaterka powieści "Po dobrej stronie" - była utalentowaną uczennicą, odnoszącą duże sukcesy w sporcie. Można powiedzieć, że świat stał przed nią otworem. Jednak po śmierci ojca, z różnych względów LeAnne nie zdecydowała się na podjęcie studiów w Akademii Wojskowej, postanowiła zaciągnąć się do armii, gdzie po przejściu odpowiedniego szkolenia rozpoczęła służbę wojskową, by następnie trafić do specjalnej jednostki CST - Zespołu Wsparcia Kulturalnego, którą przygotowano do wspierania Sił Specjalnych Sił Zbrojnych USA. Jego najważniejszą rolą było angażowanie się w lokalną populację kobiet i nastolatków, aby ich wspierać i komunikować się z nimi, ale również zbierać i dostarczać informacji taktycznych niezbędnych do dalszych działań armii amerykańskiej w Afganistanie. Podczas jednej z akcji LeAnne została zaatakowana, doznała poważnego uszczerbku na zdrowiu fizycznym i psychicznym. Trafiła do szpitala, gdzie wciąż obwiniając się o fiasko operacji wojskowej, nie potrafiła również przypomnieć sobie wielu ważnych elementów tej dramatycznej akcji. Przykład sierżant Hogan uświadamia czytelnikom, jak funkcjonują żołnierze zmagający się z traumą po zakończeniu misji wojskowych. Ale to nie jedyna ważna kwestia, którą porusza powieść "Po dobrej stronie".
Spencer Quinn postanowił skonfrontować czytelnika z pewną tajemnicą, która otacza jedno z niewielkich miasteczek w stanie Waszyngton. LeAnne Hogan uczestniczy w rozwiązaniu sprawy zaginięcia małej dziewczynki - córki poznanej w szpitalu Marci, kobiety, która tak jak główna bohaterka powieści również straciła zdrowie podczas misji wojskowej. Gdy Marci nagle umiera w szpitalu, jej przyjaciółka postanawia wyruszyć w podróż w nieznane. Coś jednak prowadzi ją ku Bellville - małego miasteczka, "w którym ciągle pada".
Niespodziewanie w podróży LeAnne zaczyna towarzyszyć pewien bezpański pies, wielki i silny, z pewnością również mocno doświadczony przez życie, odbiegający znacząco od stereotypu łagodnego i słodkiego psa, który może towarzyszyć osobom z problemami zdrowotnymi. W opisywanym przypadku, to pies wybrał sobie na opiekunkę LeAnne Hogan, mimo że ta właściwie nie miała na to najmniejszej ochoty. Relacja człowiek - pies została ukazana w niezwykły sposób i na długo zapada w pamięć.
Postać LeAnne Hogan jest jedną z najciekawszych bohaterek literackich, jakie w ostatnim czasie udało mi się poznać. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby zgłębić jej dalsze losy, choć wiem, że to raczej niemożliwe. Podobała mi się konstrukcja tej postaci, a także jej powolna przemiana.
"Po dobrej stronie" to bardzo dobrze napisana opowieść z elementami tak zwanej powieści drogi. Ważnym atutem tej historii jest opis niezwykłej więzi okaleczonego człowieka i skrzywdzonego zwierzęcia. Chciałabym poznać więcej szczegółów z życia psa, który pojawił się w powieści znienacka, ale może tak właśnie miało być? Może jest to zapowiedź dalszych przygód tego wyjątkowego duetu?
W każdym razie, powieść "Po dobrej stronie" warto przeczytać, ponieważ jest to opowieść, która chwyta za serce i daje dużo do myślenia. Polecam.
Wojny w Iraku czy Afganistanie należą do najbardziej przewlekłych wojen w historii współczesnej Stanów Zjednoczonych. Niestety amerykańskie kobiety - żołnierze, uczestniczące w tych konfliktach, nie tylko znajdują się na listach wielu poległych, ale również wśród tysięcy inwalidów, okaleczonych zarówno fizycznie jak i psychicznie, jako ofiary bezpośrednich walk czy wybuchów...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-04-14
Z pewnością wielu czytelnikom zdarzyło się sięgnąć po daną książkę na podstawie opisu wydawcy, który wydawał się nam wyjątkowo obiecujący. W trakcie lektury okazywało się, że to jednak nie to, nie na tym nam zależało i nie tego oczekiwaliśmy. Jedni czytali dalej, brnąc przez kolejne rozdziały z poczuciem straty, zarówno czasu jak i pieniędzy. Inni zaś porzucali książkę swojemu losowi. A gdyby można było zawsze przeczytać kilka pierwszych rozdziałów danej książki i zdecydować o tym, czy nam się podoba? Kusząca propozycja. Oczywiście można to zrobić w bibliotece, czytelni, a nawet w księgarni. Dotyczy to książek, które już zostały wydane. A co z tymi, których premiera została zapowiedziana a my nie możemy się doczekać ich wydania? Jeśli jesteśmy wielbicielami autora lub danej serii, to w zasadzie wiemy czego się spodziewać. Niektórzy wydawcy podtrzymują nasze zainteresowanie drukując fragment kolejnego tomu na końcu tego, który właśnie przeczytaliśmy. Co innego, jeśli autor czy autorka nie są nam znani, a jednak chcielibyśmy poznać ich styl i sprawdzić, czy dany tytuł przypadnie nam do gustu. Naprzeciw takim oczekiwaniom wyszło Wydawnictwo Muza, które zdecydowało się przekazać do recenzji pewną pulę egzemplarzy promocyjnych z trzema pierwszymi rozdziałami książki Helen Hoang "Więcej niż pocałunek". To powieść, której premiera zapowiedziana została na 5 czerwca bieżącego roku.
Recenzowanie trzech pierwszych rozdziałów powieści z pewnością nie wyczerpuje tematu, może jednak sprawić, że potencjalny czytelnik poczuje się zaintrygowany. Można to porównać do oczekiwania na kolejny sezon ulubionego serialu, gdy dane nam było obejrzeć odcinek pilotażowy.
Czas więc powiedzieć kilka słów na temat Helen Hoang i jej debiutanckiej powieści "Więcej niż pocałunek". Autorka jest amerykańską pisarką, u której w 2016 r. zdiagnozowano zespół Aspergera, co zainspirowało ją do napisania powieści. Książka "Więcej niż pocałunek" jest jej wypowiedzią na temat kobiecego autyzmu. Jest również nową wersją Pretty Woman. Na podstawie informacji przekazanych przez wydawnictwo można dowiedzieć się, że "Więcej niż pocałunek" to powieść:
Wyjątkowa. Seksowna. Zabawna. Wygrała w plebiscycie na najlepszą książkę roku największego portalu literackiego na świecie - Goodreads Choice Awards. Uzyskała przy tym bezprecedensową liczbę 45 tysięcy głosów. Ale już wcześniej, w ciągu zaledwie kilku tygodni, książka Helen Hoang stała się absolutnym bestsellerem Amazona i podbiła serca czytelników.
Czytelnicy spoza naszego kraju mogli się już o tym przekonać i wyrobić sobie własne zdanie.
Przeczytałam trzy pierwsze rozdziały i mogę stwierdzić, że rzeczywiście powieść zapowiada się interesująco. Przede wszystkim z powodu osobistych inspiracji, którymi kierowała się Helen Hoang. Bohaterka wykreowana przez nią zawodowo zajmuje się tworzeniem algorytmów i wydają się one zdecydowanie prostsze niż relacje z mężczyznami. Dla trzydziestoletniej Stelli wizja bliskości z drugim człowiekiem, a już szczególnie z mężczyzną budzi w niej niechęć. Na myśl o całowaniu robi się jej niedobrze, nie mówiąc już o seksie. Pod wpływem matki, ogólnej presji społecznej (wszak ma już trzydzieści lat), postanawia to zmienić. Zabiera się do tego dość niekonwencjonalnie. Otóż chcąc nauczyć się prawidłowego współżycia postanowiła poszukać zawodowca.
otworzyła więc wyszukiwarkę i wpisała: Zatoka San Francisco mężczyzna do towarzystwa
Tak oto poznała Michaela, o którym już w początkowych rozdziałach dowiadujemy się, że z jakiegoś powodu nie ułożyły mu się kontakty z ojcem i aktualnie pracuje jako żigolak. Spotkanie tych dwojga to pierwsza lekcja, którą zaplanowała autorka powieści. Wygląda na to, że będzie ich więcej i mogą przynieść czytelnikowi niejedno zaskoczenie. W każdym razie do mnie początkowe perypetie obojga bohaterów powieści przemówiły. Zazwyczaj nie czytam książek należących do tego gatunku, ale "Więcej niż pocałunek" wydaje się być czymś zupełnie innym. Podoba mi się wejście w umysł kobiety zmagającej się ze swoimi ograniczeniami społecznymi. Helen Hoang opowiada o nich na pewno z dużą dozą humoru, odkrywając miłość z perspektywy nietypowej bohaterki romansów, tak przynajmniej zapowiada to trzeci rozdział, w którym Stella przeżywa wyjątkowe dla niej chwile bliskości. Jeśli poza sferą erotyczną otrzymamy w tej powieści również inne wątki na pewno będę zadowolona.
Powieść "Więcej niż pocałunek" zapowiada się ciekawie, wprawdzie trudno stwierdzić jaka będzie całość, ale już dzisiaj można powiedzieć, że czyta się ją lekko i przyjemnie.
Teraz nie pozostaje już tylko czekać na zapowiedzianą premierę.
5 czerwca spotkamy się w Dolinie Krzemowej ze Stellą i Michaelem. To może być "gorące" lato ;-)
Z pewnością wielu czytelnikom zdarzyło się sięgnąć po daną książkę na podstawie opisu wydawcy, który wydawał się nam wyjątkowo obiecujący. W trakcie lektury okazywało się, że to jednak nie to, nie na tym nam zależało i nie tego oczekiwaliśmy. Jedni czytali dalej, brnąc przez kolejne rozdziały z poczuciem straty, zarówno czasu jak i pieniędzy. Inni zaś porzucali książkę...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-04-01
Ponad siedemdziesiąt lat temu, w wyniku zakończenia II wojny światowej, zwycięzcy alianci zebrali przywódców i zwolenników III Rzeszy w Norymberdze - wzorcowym mieście nazistów - aby postawić ich przed sądem i rozliczyć ze zbrodni wojennych przeciwko ludzkości i pokojowi na świecie. Od listopada 1945 r. do października 1946 r. odbyły się procesy norymberskie przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym. Poza politycznymi przywódcami, wojskowymi i urzędnikami III Rzeszy przed trybunałem w Norymberdze stanęli również lekarze, których oskarżono o inicjowanie i organizowanie zbrodniczych czynności na więźniach obozów koncentracyjnych. W procesach niemieckich lekarzy w latach 1946 - 1948 wzięła udział Vivien Spitz - amerykańska dziennikarka i reporterka, autorka książki "Doktorzy z piekła rodem: Przerażające świadectwo nazistowskich eksperymentów na ludziach".
Historia, którą opisała, zdeterminowała całe jej przyszłe życie. Jako młoda, dwudziestodwuletnia kobieta została zwerbowana przez Departament Wojny Stanów Zjednoczonych w 1946 r. Odbyła niebezpieczny lot nad Północnym Atlantykiem wojskowym samolotem, aby wraz z oddziałem żołnierzy, którzy mieli zmienić kolegów wyczerpanych wojną w Niemczech, trafić do Norymbergi. Tam Vivien Spitz uczestniczyła w relacjonowaniu części z dwunastu oddzielnych postępowań zwanych "procesami drugiego stopnia". Oskarżano w nich ważnych, wykwalifikowanych lekarzy, dyplomatów i polityków czy przemysłowców nazistowskiej III Rzeszy. Relacje z procesów, które ukazały całemu światu okrucieństwa popełnione w obozach koncentracyjnych oraz program eutanazji osób niepełnosprawnych fizycznie i umysłowo, zostały uzupełnione osobistymi wspomnieniami autorki z pobytu w powojennej Norymberdze. Dla młodej kobiety pierwsze spotkanie z miastem wypełnionym gruzami, rozrzuconymi kamieniami, dołami po bombach i nielicznymi szkieletami ocalałych budynków, było ogromnym szokiem:
Pod szarym niebem wszystko wydawało się surrealistycznym rysunkiem węglem na śnieżnobiałym tle. Żadnych kolorów (...) Z trudem przeżyły nikłe, nadpalone drzewa i krzewy, teraz pokryte czapami śniegu. Jacyś wynędzniali Niemcy - mężczyźni i kobiety - używając ręcznych wózków i taczek, usuwali z bocznych uliczek gruz.
Osiemnaście miesięcy od zakończenia II wojny światowej w Norymberdze wciąż przebywali nazistowscy działacze, niepogodzeni z klęską III Rzeszy. Ukrywali się w ruinach i katakumbach miasta, zagrażając alianckim siłom okupacyjnym. W tej rzeczywistości, jakże odmiennej od atmosfery panującej w Stanach Zjednoczonych, Vivien Spitz żyła przez dziewiętnaście miesięcy, wśród ograniczeń wojskowych, w mieszkaniu bez ogrzewania i ciepłej wody, pijąc jedynie chlorowaną wodę. Ubolewała nad tym do czasu, aż wsłuchując się w zeznania oskarżonych, przyglądając się ich reakcjom, została skonfrontowana z koszmarem ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. Starała się zrozumieć zło i nienawiść, popełnione na bezprecedensową skalę przez nowoczesne i cywilizowane pokolenie Niemców, którzy dali światu tak wielu wybitnych pisarzy, naukowców czy kompozytorów. Po powrocie do Stanów była już innym człowiekiem, zniechęconym zmianą priorytetów życiowych z niemieckich na amerykańskie.
Relacja Vivien Spitz, którą otrzymuje czytelnik jest przekazem z pierwszej ręki. Spisane i udokumentowane sprawozdanie autorki zostało uzupełnione materiałem zdjęciowym. Możemy przyjrzeć się wizerunkom oskarżonych o zbrodnie i często mordercze eksperymenty medyczne, co w połączeniu z cytowanymi relacjami i wypowiedziami świadków składanymi przed sądem robi poruszające wrażenie.
Przeczytałam w swoim życiu wiele opracowań akademickich i książek poświęconych tematyce zbrodni nazistowskich, widziałam również sporo filmów dokumentujących działania nazistów w czasie II wojny światowej, jak również zapoznałam się z szeregiem wspomnień tych, którym koszmar szaleństwa sprowokowanego przez jednego człowieka udało się przeżyć. Książka Vivien Spitz jest jedną z opowieścią, która budzi strach. Uświadamia z całą mocą niewiarygodne pokłady zepsucia i zła, tkwiące w zwykłych, normalnie funkcjonujących ludziach, posiadających wolną wolę, ale poddających się sile reżimu, który zmieniał ich w pozbawionych wszelkich zasad etycznych, okrutnych katów.
"Doktorzy z piekła rodem" to wstrząsający opis eksperymentów medycznych prowadzonych na więźniach obozów koncentracyjnych w czasie II wojny światowej takich jak: umieszczanie ludzi w komorach ciśnieniowych, zamrażanie w zbiornikach wypełnionych lodowatą wodą, zarażanie malarią, transplantacja kości, głodzenie, podawanie wody morskiej, sterylizacja, trucie, tworzenie kolekcji szkieletów. Wszystkie te działania ukazane w formie zeznań oskarżonych oraz świadków a także dokumentujące je zdjęcia (np. fotografia przedstawiająca pojemnik z amputowanymi nogami) świadczą dobitnie o całkowitym upadku niemieckiej medycyny.
Szokująca opowieść Vivien Spitz o potwornych, pseudomedycznych eksperymentach nazistowskich lekarzy oraz zbrodniach oprawców działających w imię czystości rasy, to książka, która skłania do myślenia i refleksji nad ludzką naturą. Tym bardziej że wiele lat po doświadczeniach, którym została poddana w Norymberdze Vivien Spitz spotkała się wielokrotnie z postawami ludzi zaprzeczających istnieniu Holokaustu (Niektórzy mówią Holokaust, inni "Holożart"). Z tego powodu autorka poświęciła w życiu zawodowym bardzo wiele miejsca na dokumentowanie zbrodni nazistowskich oraz działalność służącą obronie podstawowych praw człowieka i godności jego istnienia.
Książka "Doktorzy z piekła rodem" jest jedną z ważniejszych relacji na temat wojny i ludobójstwa. Jednocześnie pozwala na refleksje związane z etyką postnorymberskich eksperymentów medycznych, które przeprowadzono w Ameryce w 1966 r. Polegały one na niepodawaniu penicyliny żołnierzom z gardłem zarażonym paciorkowcem, wiedząc, że pomaga w przypadku ostrego gośćca stawowego. Jednocześnie po procesach norymberskich kilka amerykańskich stanów stosowało eugeniczną sterylizację. "Do roku 1995 stan Missisipi nie uchylił tego prawa, zezwalając na przymusową sterylizację osób "społecznie nieodpowiednich"".
Warto uświadomić sobie, że żadne pokolenie nie jest wolne od niebezpieczeństwa, które może ponownie podważyć nasze człowieczeństwo.
Vivien Spitz napisała książkę trudną w oparciu o to, co zobaczyła i usłyszała podczas pobytu w powojennej Norymberdze. Wiele się nauczyła, przeżyła i zrozumiała. Przeszła niesamowitą drogę od młodej i niedoświadczonej kobiety, którą skonfrontowano z przerażającą prawdą o zbrodniczej działalności nazistowskich lekarzy, do dojrzałej kobiety, która zdecydowała się napisać książkę podsumowującą ogrom badań nad niemieckimi eksperymentami medycznymi z czasów wojny. Przez wiele lat działalności zawodowej Vivien Spitz poruszała kwestie związane z przestrzeganiem praw człowieka oraz ludzką obojętnością wobec zła.
"Doktorzy z piekła rodem" to książka napisana ku przestrodze, dla zainteresowanych tematyką zbrodni hitlerowskich oraz dla wszystkich, którzy chcą pamiętać i wyciągać wnioski z przeszłości.
Ponad siedemdziesiąt lat temu, w wyniku zakończenia II wojny światowej, zwycięzcy alianci zebrali przywódców i zwolenników III Rzeszy w Norymberdze - wzorcowym mieście nazistów - aby postawić ich przed sądem i rozliczyć ze zbrodni wojennych przeciwko ludzkości i pokojowi na świecie. Od listopada 1945 r. do października 1946 r. odbyły się procesy norymberskie przed...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-23
Niedawno miała miejsce premiera książki - poradnika - dla młodzieży o chwytliwym tytule "Wymiatasz!". Napisał ją Matthew Syed, autor "Metody czarnej skrzynki", która swego czasu zebrała dobre opinie. Swoją najnowszą książkę Matthew Syed stworzył z myślą o wszystkich ludziach, którzy chcieliby osiągnąć sukces - wymiatać - w dowolnej dziedzinie. Jednak jej główne przesłanie skierowane jest przede wszystkim do młodzieży, do nastolatków, którzy zawsze uważali, że matematyka jest dla ludzi o wyjątkowych zdolnościach, albo że słoń nadepnął im na ucho i dlatego nigdy nie zagrają na żadnym instrumencie. Matthew Syed to dwukrotny mistrz olimpijski w tenisie stołowym, który uwierzył w siebie, dużo trenował i został prawdziwym Wymiataczem.
Książka została wydana bardzo starannie, zawiera mnóstwo ilustracji, które wzbogacają tekst poradnika. Ponadto nawiązują do różnego rodzaju emotikonów i symboli, które znamy z internetu, ale również plakatów i bilbordów. Graficzna forma przekazu sprawdza się w książce znakomicie.
Mając już swoje nastoletnie lata daleko za sobą, przeczytałam książkę z przyjemnością, żałując tylko, że kiedyś nie było dostępu do takich opracowań, które zdecydowanie wspierają młodych ludzi oraz wykraczają poza wiedzę oferowaną nam przez szkołę. Ale ja dorastałam w czasach słusznie minionych, w których stawiano na zupełnie inne umiejętności, zaś szkoła, jako instytucja, potrafiła mocno zaburzyć poczucie bezpieczeństwa i wiarę w siebie u niejednego młodego człowieka.
"Wymiatasz!" to książka, która zachęca do podejmowania wysiłku, próbowania za każdym razem czegoś nowego i przekuwania porażek w osobiste sukcesy. Jej zadaniem jest inspirowanie czytelników do działania, do zmiany życiowego nastawienia, przejścia od postawy Przeciętniaka do Wymiatacza.
Opowieść autora o jego marzeniach i drodze do sukcesów sportowych (choć nie tylko) napisana jest w bardzo przystępny sposób. Nie brakuje w niej humoru i atrakcyjnych dla młodych ludzi dygresji związanych z kulturą młodzieżową.
Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Marzyciel, który chciałby widzieć się kiedyś na podium sportowym, przyszły kompozytor czy wokalista słynnego zespołu, albo kierowca londyńskiej taksówki (taki ludzki GPS) lub pisarz. Wszystkich powinno połączyć jedno: nastawienie na rozwój. Dzięki temu i ćwiczeniom naszego mózgu (trening czyni mistrza) każdy może...wymiatać!
Bo każdy z nas jest niepowtarzalny i niesamowity. Po lekturze książki "Wymiatasz!" możemy tylko utwierdzić się w tym przekonaniu. A to najważniejsze, bo dzięki temu nawet w chwilach zwątpienia możemy spróbować ponownie zawalczyć o swój sukces. Nawet ten najmniejszy, ważny tylko dla nas lub naszych najbliższych, ponieważ "Wymiatasz!" nie jest górnolotnie napisanym poradnikiem, w którym kolejny raz ktoś mówi nam co musimy zrobić, żeby być pięknym i bogatym.
Matthew Syed postanowił raz na zawsze rozprawić się z mitami, które wmawiają młodym ludziom (i nie tylko) jakoby nie nadawali się do niektórych zawodów czy funkcji. Pomaga tym, którzy często mają podcinane skrzydła, nie tylko z własnej winy czy osobistych przekonań.
Dlatego tę książkę można polecić właściwie wszystkim, z pewnością dzieciom i młodzieży, ale również rodzicom, nauczycielom i trenerom.
Kiedy ją już przeczytacie, okaże się, że macie podobne doświadczenia jak Matthew Syed. Dlaczego więc nie moglibyście wymiatać tak jak on? Przekonajcie się sami.
Niedawno miała miejsce premiera książki - poradnika - dla młodzieży o chwytliwym tytule "Wymiatasz!". Napisał ją Matthew Syed, autor "Metody czarnej skrzynki", która swego czasu zebrała dobre opinie. Swoją najnowszą książkę Matthew Syed stworzył z myślą o wszystkich ludziach, którzy chcieliby osiągnąć sukces - wymiatać - w dowolnej dziedzinie. Jednak jej główne przesłanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-11
Lubicie eksperymentować? Ja czasem próbuję czegoś nowego, również w dziedzinie literatury. Niedawno zdecydowałam się przeczytać książkę, która jest oficjalnym prequelem gry wideo Far Cry 5. Graczom związanym z uniwersum tej gry, stworzonej przez francuskiego producenta gier komputerowych Ubisoft, nie trzeba przedstawiać świata Far Cry, który jak dotąd miał już kilka odsłon, wciąż bawiąc i przyciągając do siebie nowych zwolenników. Książka przedstawia wydarzenia, które wyjaśniają niektóre wątki i zdarzenia występujące w grze Far Cry 5. Ubisoft zdecydował się na współpracę z pisarzem, mającym na swoim koncie już kilka powieści. Urban Waite, o którym na oficjalnej stronie internetowej napisano, że jest dobrym facetem, który pisze złe rzeczy (a może odwrotnie), podjął się napisania powieści nawiązującej do bestsellerowej serii gier komputerowych Far Cry. Współpraca pisarza i twórców gier wideo przyniosła powieść "Far Cry: Odkupienie".
Wydarzenia fabularne w powieści rozgrywają się tuż przed wydarzeniami przedstawionymi w grze Far Cry 5. W miasteczku Fall's End, hrabstwie Hope, w Montanie, ukazanej jako kraina wolnych i odważnych ludzi, pojawia się grupa fanatyków związanych z kultem zagłady, czyli Kościół Bram Edenu. To oni zaczynają kontrolować i indoktrynować społeczność hrabstwa, przenikając do ich życia i wpływając na codzienne sprawy. Wśród mieszkańców jest barmanka, Mary May Fairgrave (bohaterka występująca w grze), której wspomniany Kościół Bram Edenu zabrał wszystko, co miała. Straciła rodziców, którzy zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach, a brat, owładnięty przekazem przywódcy sekty, zaginął. Kiedy Mary May zwraca się do miejscowych władz po pomoc, ale jej nie otrzymuje, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i odszukać brata.
Kolejną postacią jest Will Boyd, myśliwy zmagający się z własnymi demonami, który stracił najbliższych. Jego kult Bram Edenu otoczył opieką, oczekując bezgranicznej lojalności. W pewnym momencie drogi dwóch postaci splotły się ze sobą, Mary i Will wspólnie postanowili walczyć o siebie i innych członków społeczności hrabstwa Hope.
Powieść pozwala płynnie zanurzyć się w świecie, który znany jest graczom Far Cry. Uzupełnia go i wyjaśnia motywy, którymi kierowali się ludzie stawiający opór groźnej sekcie. Dlaczego tak łatwo było wpaść w sidła zastawione przez braci Seed? Co kierowało pokrzywdzonymi i i ich oprawcami?
Urban Waite wypełnia luki, których nie da się opowiedzieć tylko za pomocą gry, ponadto daje możliwość pełniejszego zaangażowania się i gracza, i czytelnika w przedstawiony świat. Połączenie powieściowej wizji pisarza z gotowym produktem rozrywkowym, to ciekawa koncepcja, znana już z innych komputerowych światów, np. "Assassin's Creed".
Powieść "Far Cry: Odkupienie" skierowana jest raczej do młodszych czytelników, nie epatuje nadmierną przemocą czy wulgarnością. Z pewnością porusza ważne i poważne problemy, przede wszystkim działanie sekt, które mają ogromny wpływ na życie swoich wyznawców. Ukazuje również sposoby rekrutacji nowych członków wspólnoty, szczególnie tych, którzy często stoją na rozdrożu i poszukują zainteresowania lub opieki.
Przede wszystkim jednak jest to opowieść o świecie gry, która ma być dobrą rozrywką. Oddaje klimat gry, ukazuje przestrzenie, po których porusza się gracz i czytelnik. Wspólnie z bohaterami zwiedzamy leśne szlaki, podziwiamy dziewiczą przyrodę i napotykamy dzikie zwierzęta. W tym powieściowym surwiwalu dobrze jest mieć przewodników. Jednym z nich jest wspomniany już Will Boyd, ciekawie wykreowana postać, człowiek, któremu możemy współczuć, ale także podziwiać za determinację w dążeniu do celu. To bohater na miarę świata gry, z którym łatwo się utożsamić, wybierając w przyszłości postać, którą będziemy kierować samodzielnie, przemierzając hrabstwo Hope, by na koniec skonfrontować się z Ojcem stojącym na czele Kościoła Bram Edenu.
Powieść "Far Cry: Odkupienie" przeczytałam z ciekawością i przyjemnością. To lekka lektura, mimo problematyki, którą porusza. Autor ma dobry styl, powieść się nie dłuży, choć akcja rozwija się dość spokojnie. Można sobie wyobrazić własną drogę, którą przemierzamy w grze, wypełniając misje fabularne i poboczne, bo czymże innym jest spotkanie groźnego grizzly, sprawdzenie zawartości skrytki prepperskiej, czy wędrówka po groźnej grani, gdy ścigają nas kule z broni przeciwników?
Książkę można polecić wszystkim wielbicielom świata gry Far Cry, ale również tym, którzy nie mieli z nią do czynienia. Gracze nie będą zawiedzeni, nowi eksploratorzy świata Far Cry zapewne również nie, choć ci ostatni powinni się mieć na baczności, aby nie przeholować z ...błogością.
Polecam, nie będąc wiernym graczem, ale czytelnikiem lubiącym eksperymentować.
Lubicie eksperymentować? Ja czasem próbuję czegoś nowego, również w dziedzinie literatury. Niedawno zdecydowałam się przeczytać książkę, która jest oficjalnym prequelem gry wideo Far Cry 5. Graczom związanym z uniwersum tej gry, stworzonej przez francuskiego producenta gier komputerowych Ubisoft, nie trzeba przedstawiać świata Far Cry, który jak dotąd miał już kilka odsłon,...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-10
"Meandry losu" to saga powieściowa, napisana przez historyka urodzonego w Łomży, Zenona Krajewskiego, który wydaje swoje książki pod pseudonimem NIWEN. Zaczynając przygodę z twórczością pana Zenona nie przypuszczałam, że jego powieści staną mi się bliskie, że będę myślała o ich bohaterach i wszystkich okolicznościach, które doprowadziły do zawirowań w ich życiu, spowodowanych przez dramat zwany II wojną światową. Kiedy ostatnio zostawiałam bohaterów powieści swojemu losowi, a było to niemal rok temu, zastanawiałam się, co przyniesie im poranek 22 czerwca 1941 roku. W tym bowiem momencie Autor zakończył opowieść o losach rodzin żydowskich i polskich zmagających się z trudami wojennej rzeczywistości w Łomży i regionie łomżyńskim, czyli II tom cyklu, pt. "Pod sowieckim butem". Dzisiaj już wiem, jak poprowadził meandry losu swoich bohaterów u schyłku 1941 r., ponieważ jestem świeżo po lekturze powieści "Więzy śmierci" (III tomu sagi "Meandry losu"). Znając historię tego okresu oraz metody podwójnej okupacji, stosowane wobec mieszkańców dawnej II Rzeczypospolitej, wiedziałam czego mogę się spodziewać. Nie wiedziałam jednak, że przyjdzie mi się skonfrontować z wydarzeniami znanymi w historii jako pogrom Żydów w Radziłowie, (dokonany 7 lipca 1941 r. w wyniku akcji przeprowadzonej przez niemieckie Einsatzkommando pod dowództwem SS - Obersturmführer Hermanna Schapera). W tym miejscu należą się panu Zenonowi Krajewskiemu słowa uznania za promowanie historii i wypełnianie misji dawania świadectwa niczym w wierszu Zbigniewa Herberta, szczególnie wśród młodszych mieszkańców Łomży i regionu, ale nie tylko. "Więzy śmierci" to ważna powieść, opisująca działania okupantów oraz ich ofiar, zarówno po stronie żydowskiej jak i polskiej.
Pod względem fabularnym w III tomu "Meandrów losu" zostały przedstawione kolejne wątki dotyczące życia głównych bohaterów powieści. Żydowskie rodziny Wierników i Rozencwajgów zostały postawione przed nowymi wyzwaniami. Gdy w ślad za wycofującymi się wojskami sowieckimi do regionu łomżyńskiego wkraczają hitlerowscy okupanci, rozpoczyna się etap niepewności, ale również ogromnego zagrożenia, z którego tylko niewielu zdaje sobie sprawę. Bo jakże tu wierzyć zapowiedziom mordów, bandytyzmu i zagłady, gdy jeszcze najstarsi pamiętają lata I wojny światowej i zachowanie niemieckich oficerów wobec ludności okupowanych terenów. Jakże inna była wówczas tamta okupacja.
"Może z tymi Niemcami nie będzie wcale źle" - pomyślał Lewiński. "To w końcu kulturalni ludzie. Pewnie można się będzie z nimi dogadać".
Stąd wielu żydowskich bohaterów powieści "Więzy śmierci" poddaje się losowi, niektórzy wierzą, że ich przeznaczenie zostało z góry przesądzone, a jeszcze inni nie wierzyli w możliwość jakiegokolwiek oporu i zamierzali czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Nieliczni tylko próbowali wziąć swój trudny los w swoje ręce jak młody Elian Wiernik, który za wszelką cenę chciał przeżyć mroczne czasy nienawiści.
Ukazując dylematy z jakimi zmagali się żydowscy mieszkańcy wiosek i miasteczek, Autor wprowadził do powieści również wątki związane z postawą Polaków wobec problemu Zagłady ludności żydowskiej, zanim jeszcze przystąpiono do realizacji planu Endloesung. Od policji granatowej w postaci Olgierda Kojrota - policjanta ze Stawisk, poprzez proboszcza w katolickim kościele parafialnym w Rutkach, a na Janie Begierze - polskim chłopie, odważnym i prostolinijnym, skończywszy. Nie zabrakło również charakterystyki postaw i działań niemieckich żołnierzy i żandarmów, którym przypadło w udziale zaprowadzać niemiecki porządek w podległych im wsiach i miasteczkach. Ciekawie wykreowany został Jens Schwarzwald - młody kapitan policji, wykształcony jeszcze w czasach Republiki Weimarskiej, o dużych ambicjach, rozsądny i myślący samodzielnie, choć nie kwestionujący nazistowskiej doktryny skierowanej wobec podludzi.
Poza trudnymi decyzjami, które musieli podejmować bohaterowie powieści, zmaganiami z wojenną i okupacyjną rzeczywistością, w powieści "Więzy śmierci" znajdziemy również wiele informacji na temat wyglądu miast, miasteczek i wsi w opisywanym roku 1941. Poznajemy zwyczaje i codzienne czynności członków gmin żydowskich. Przyglądamy się ich codzienności, pracy, próbom radzenia sobie z wojenną rzeczywistością. Na uwagę zasługuje również topografia miejsc występujących w powieści, dzięki której odnajdywałam się w opisywanej rzeczywistości, co okazało się dla mnie szczególnie ważne, gdyż nigdy nie miałam okazji zwiedzać wspomnianego regionu.
"Więzy śmierci" to powieść ważna ze względów historycznych, ponieważ porusza problem Zagłady ludności żydowskiej w okresie okupacji hitlerowskiej lat 1939 - 1945. Jest to również przykład opowieści o miejscach zapomnianych, żydowskich sztetlach - skupiskach drewnianych domów, sklepików, szkół i synagog, w których za dnia rozbrzmiewał gwar jidysz, a w piątkowe wieczory świętowano uroczyście Szabat. Krwiożercza machina nazistowskiej zagłady zadała cios tym niezwykłym, małym ojczyznom. O wielu z nich możemy już tylko przeczytać w źródłach historycznych czy zobaczyć ich pozostałości w muzeach. Jakże wiele z nich zostało zniszczonych i zapomnianych. Powieści Zenona Krajewskiego (NIWENA) są doskonałym uzupełnieniem wiedzy o świecie, którego już nie ma, o którym nie powinniśmy zapomnieć. Polecam tę powieść wszystkim, którzy poszukują "uniwersalnej prawdy o losie człowieka". "Więzy śmierci" pozwolą na refleksję o tym, co nigdy nie powinno było się wydarzyć.
"Meandry losu" to saga powieściowa, napisana przez historyka urodzonego w Łomży, Zenona Krajewskiego, który wydaje swoje książki pod pseudonimem NIWEN. Zaczynając przygodę z twórczością pana Zenona nie przypuszczałam, że jego powieści staną mi się bliskie, że będę myślała o ich bohaterach i wszystkich okolicznościach, które doprowadziły do zawirowań w ich życiu,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wielu autorów popularnych powieści i filmów miało już swoje wizje upadku ludzkości i katastrof, które doprowadziły do apokalipsy na mniejszą lub większą skalę. David Koepp - scenarzysta takich hitów filmowych jak Jurassic Park czy Spider Man, przedstawił wizję ratowania świata przed atakiem organizmu, którego siła rażenia może doprowadzić do całkowitego zniszczenia życia na Ziemi. Powieść "Cold Storage. Przechowalnia śmierci" to jego debiut literacki. Jak wypadła na tle innych tego typu historii? Można powiedzieć, że całkiem dobrze. W każdym razie na pewno jest w stanie pozytywnie zaskoczyć niejednego czytelnika, choćby tym, że poza całą grozą sytuacji i opisami karkołomnych poczynań głównych bohaterów, zawiera sporą dawkę humoru, co pozwala spędzić miło czas przy książce o zabójczym grzybie.
Jak na scenarzystę przystało, David Koepp skonstruował swoją powieść w filmowym stylu. Zarówno akcja, jak i bohaterowie rozpisani są tak, by każdy mógł wyobrazić sobie poszczególne sceny, klatka po klatce, jak w dobrym filmie. Co dostajemy na początek? Przede wszystkim śmiercionośny organizm, który może doprowadzić do globalnej katastrofy. Co zaś najważniejsze, jest to organizm, który działa szybko...niewiarygodnie szybko. I udało mu się wydostać na wolność! Ale to przecież nic nowego w historiach tego typu. Do walki z nim stają bardzo różnorodni bohaterowie: emerytowany agent Pentagonu do spraw bezpieczeństwa narodowego i bioterroryzmu, Roberto Diaz, następnie Naomi Williams, samotna matka i Travis Meacham - były skazaniec. Cała trójka stawia czoła zagrożeniu, które może zgubić ludzkość, z czego oczywiście początkowo nie zdają sobie w pełni sprawy, przynajmniej nie wszyscy. Fabuła powieści została zbudowana wokół fikcyjnego, ale śmiercionośnego grzyba, który w bardzo inteligentny sposób dopada przeciwników, którzy próbują stanąć mu na drodze. Bohaterowie ścigają się z czasem, trup ściele się gęsto, koszmar wzrasta wraz z kolejnymi mutacjami, do której doprowadza oszalały obcy organizm. Chwilami powieść gatunkowo skłania się ku thrillerowi komediowemu poprzez czarny humor i niewiarygodne zmagania ze zmutowanym grzybem. Niektóre sceny ociekają krwią i ludzkimi czy zwierzęcymi trzewiami, co przypomina nieco horror klasy B, ale nie jest to zbyt nachalne. W każdym razie, można to wytrzymać i spróbować zastosować własną kwarantannę, czyli niektóre z opisów zwyczajnie pominąć.
"Cold Storage" to w pewnym stopniu kalka wcześniejszych pomysłów i scenariuszy filmowych autora powieści. Występują tu znane z filmów sceny nieuchronnego niebezpieczeństwa, z którym trudno walczyć, ale można go pokonać na przykład sprytem. Wydaje się, że David Koepp doskonale zdaje sobie sprawę, że to wszystko, co opisał wydaje się zbyt nieprawdopodobne i szalone. W związku z tym uzasadnione jest wprowadzenie na karty powieści dużej dozy czarnego humoru, który sprawia, że książkę czyta się dobrze i przyjemnie. Tak, napisałam to: historia walki z dziwacznym organizmem, który sieje śmierć, może być przyjemna w odbiorze. Już samo to jest szalone.
"Cold Storage. Przechowalnia śmierci" to książka, którą można polecić na dowolny wieczór, zarówno podczas letnich wakacji jak i w deszczowy, jesienny czas.
Wielu autorów popularnych powieści i filmów miało już swoje wizje upadku ludzkości i katastrof, które doprowadziły do apokalipsy na mniejszą lub większą skalę. David Koepp - scenarzysta takich hitów filmowych jak Jurassic Park czy Spider Man, przedstawił wizję ratowania świata przed atakiem organizmu, którego siła rażenia może doprowadzić do całkowitego zniszczenia życia na...
więcej Pokaż mimo to