rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Iwona Małgorzata Żytkowiak jest Autorką wielu powieści obyczajowych. Część z nich opisywałam tutaj na blogu. Za każdym razem spełniały moje czytelnicze oczekiwania. Przede wszystkim z jednego powodu. Otóż za każdym razem czułam dużą więź z bohaterami/bohaterkami przedstawianymi w powieściach, sytuacje i zdarzenia opisywane przez Autorkę często budziły moje wspomnienia czy sentymenty, ponieważ tak bardzo były powiązane z moimi przeżyciami. Pani Iwona Żytkowiak ma ciekawy dar ukazywania powieściowych zdarzeń tak, jakby były naszymi. Łatwo jest się z nimi identyfikować. Nie są to bowiem jakieś wydumane i niezwykłe historie. Wręcz przeciwnie, to o czym pisze w swoich książkach Autorka, zazwyczaj zdarza się wokół nas, gdzieś blisko, za rogiem, w rodzinie, wśród przyjaciół. Często słyszymy o podobnych zdarzeniach wśród naszych znajomych, niekiedy plotkujemy o tym czy owym w emocjach, z nadzieją, że może nas podobne trudności czy nieszczęścia nie spotkają. Podobnie rzecz ma się w przypadku jednej z ostatnich powieści Iwony Żytkowiak, czyli książki "Epizody z życia mojej mamy". Jest to opowieść złożona z dwunastu historii związanych z matką bohatera - syna Ksawerego, który przedstawia ją z dwóch różnych perspektyw. Raz jako dziecko, dla którego mama jest całym światem i wówczas jawi się nad wyraz piękna, mądra, zdolna i niezwykła. A innym razem jest to już perspektywa osoby dorosłej, która potrafi ukazać prawdę o matce i rodzinie z wszystkimi zaletami i wadami. Tak jest przecież w każdej współczesnej rodzinie. Bywa pięknie, czasem smutno, czasem odświętnie i radośnie. W każdym razie jak najbardziej prawdziwie.
W dwunastu opowieściach poznajemy matkę i żonę, a także sąsiadkę, przyjaciółkę w jednej osobie. Każdy z epizodów przedstawia ją w innym świetle oraz przybliża nam jej codzienność, smutki i radości oraz większe i mniejsze marzenia. Bohaterka realizuje je konsekwentnie, co bywa powodem poważnych, ale i często komicznych sytuacji rodzinnych. Niezależnie od tego, czy są to późno podjęte studia, czy wycieczki zagraniczne. Za każdym razem jest to coś wyjątkowego, ważnego, co przeżywa się całą sobą. Bohaterka jest bowiem pełna sił witalnych, czy to w młodości, czy też w kwiecie wieku. Różnym etapom życia bohaterki towarzyszą różne marzenia, które stają się dla niej siłą napędową. Była ciekawa świata, cieszyła się nim, atakowała przeszkody, intrygowała, zachwycała innych. Czasem bywała powodem plotek. Niektórzy ją uwielbiali i podziwiali, inni zazdrościli. Czego? A to spokojnego i kochającego męża, a to udanych dzieci, a to wyglądu, pracy czy zdecydowanych reakcji na problemy. Jak to w życiu. Każdy z nas spotyka na swojej drodze wielu ludzi. Bywają piękni i barwni niczym kolorowe ptaki. Ale zdarzają się i ci smutni, zmęczeni, pozbawieni marzeń. Mamę Ksawcia rozsadzała energia. Żyła dla rodziny, swoich pasji i marzeń. Dzięki temu mogła realizować małe i wielkie plany.

"Epizody z życia mojej mamy" to opowieść o marzeniach, które stają się siła napędową w naszym życiu, dają nam powody do radości, miłości i pozwalają nie poddawać się w najtrudniejszych chwilach. Iwona Żytkowiak napisała kolejną powieść obyczajową wypełnioną emocjami, refleksjami i dobrą aurą. Dla mnie było to kolejne niezwykłe spotkanie z twórczością pisarki, którą cenię za lekkość pióra, jej radość życia, którą udaje się jej przelać na papier. Dobrze jest poznawać Autora poprzez jego książki. Z każdą kolejną powieścią jej Autorka staje mi się bliższa. I za to jej dziękuję!

Iwona Małgorzata Żytkowiak jest Autorką wielu powieści obyczajowych. Część z nich opisywałam tutaj na blogu. Za każdym razem spełniały moje czytelnicze oczekiwania. Przede wszystkim z jednego powodu. Otóż za każdym razem czułam dużą więź z bohaterami/bohaterkami przedstawianymi w powieściach, sytuacje i zdarzenia opisywane przez Autorkę często budziły moje wspomnienia czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kilkanaście dni temu rozpoczął się Nowy Rok. Nie da się ukryć, że wielu z nas pożegnało stary rok z wielką ulgą. Mijający, 2020 rok, dał się nam we znaki za sprawą światowej pandemii, która zamknęła nas w domach, zmieniła niemal zupełnie nasze dotychczasowe życie. Zmęczeni, wypatrywaliśmy Nowego Roku z nadzieją i marzeniami, które chcielibyśmy, żeby mogły spełnić się jak najszybciej. Zazwyczaj wraz z początkiem nowego roku nabywamy też nowy kalendarz, który ma wspomóc nas w naszych przyszłych działaniach. No chyba, że wystarcza nam do tego aplikacja w którymś z elektronicznych gadżetów, wówczas publikacje książkowych kalendarzy zupełnie nas nie interesują. Jest jednak taki kalendarz, a w zasadzie dziennik połączony z terminarzem i notatnikiem, który może posłużyć nam przez kilka kolejnych lat, wspomagając nas w realizacji marzeń i wszelkich zamierzeń.Tym kalendarzem jest nowa propozycja od, popularnej nie tylko w Polsce, amerykańskiej Autorki poradników i felietonów - Reginy Brett, czyli "Rok pełen inspiracji", wydany w naszym kraju pod koniec 2020 roku.
Co zaproponowała Czytelnikom Regina Brett? Przede wszystkim sposób na zaplanowanie swojego tygodnia wraz z miejscem na codziennie zapiski. Do tego 52 inspirujące teksty ze słowem tygodnia oraz pytania, ćwiczenia i afirmacje, które pozwalają inaczej spojrzeć na swoje życie i otaczający świat, a także zajrzeć w głąb siebie. Refleksyjności zapisów sprzyja pełna naturalnych i łagodnych elementów oprawa graficzna w stylu boho. Jest minimalistyczna, delikatna i sprzyja dobrym myślom.
W zamyśle Autorki ten starannie opracowany terminarz może stać się naszym osobistym powiernikiem, źródłem refleksji, świadkiem naszej codzienności. Zarówno tej, która przynosi nam piękne chwile, jak i tej, która nie zawsze sprawia nam przyjemność. Wśród codziennych i zwykłych spraw dobrze byłoby zatrzymać się na moment, pozwolić sobie na odrobinę uważności, wejrzenie do wnętrza siebie. Pomocne w tym mogą być teksty Reginy Brett, pytania, ćwiczenia i zadania kreatywne. W każdym tygodniu może wydarzyć się coś, co pozwoli nam nadać życiu nowy kierunek. Oczywiście, jeśli tylko pozwolimy sobie na chwilę przeznaczoną tylko dla siebie, by móc zatrzymać się i zauważyć zmiany. Jak pisze Autorka:

"Najlepsze jeszcze przed nami.

Masz tylko ten moment, tu i teraz. Nie przegap go. Rozkoszuj się nim. Wszechświat wręczył Ci ten szczególny dzień w prezencie. Rozpakuj go."

"Rok pełen inspiracji" Reginy Brett to niewielki, starannie wydany kalendarz, który do tego wygląda pięknie. Może być towarzyszem naszej codzienności, pozwalając nam planować, rozmyślać, cieszyć się, wspominać i zadawać sobie coraz to inne pytania.

Jeśli lubicie wszelkiego rodzaju planery, kalendarze, notesy, bullet booki, to "Rok pełen inspiracji" Reginy Brett jest przeznaczony dla Was. Nowy Rok właśnie się rozpoczął. Tak wiele jeszcze przed nami.

Kilkanaście dni temu rozpoczął się Nowy Rok. Nie da się ukryć, że wielu z nas pożegnało stary rok z wielką ulgą. Mijający, 2020 rok, dał się nam we znaki za sprawą światowej pandemii, która zamknęła nas w domach, zmieniła niemal zupełnie nasze dotychczasowe życie. Zmęczeni, wypatrywaliśmy Nowego Roku z nadzieją i marzeniami, które chcielibyśmy, żeby mogły spełnić się jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Meandry losu" to cykl powieści historyczno - obyczajowych, których akcja toczy się w okresie II wojny światowej, autorstwa NIWENA. Książki Autora goszczą na moim blogu już kolejny rok (przygoda z twórczością NIWENA rozpoczęła się w roku 2017, wraz z pierwszą powieścią cyklu, czyli tomem "Pozbawieni ojczyzny"). Przez ten czas zdążyłam już przyzwyczaić się do bohaterów (niektórych z nich pożegnać z żalem), prześledzić ich losy uwikłane w wojenną rzeczywistość, wspólnie z Autorem próbowałam, i nadal próbuję, zrozumieć istotę ludzkiego dążenia do konfrontacji, którego następstwem są wojny. Wszystkie powieści NIWENA ukazują ogromną wolę walki i chęć przeżycia w czasach wojennej zawieruchy, kiedy często traci się najbliższych i swoje miejsce na ziemi. Tę chęć życia przejawiają wszyscy, zarówno okupowani jak i narzucający swoją wolę okupanci. Autor "Meandrów losu" poświęcił sporo uwagi dwóm stronom konfliktu. Jego powieści ukazują różne postawy Polaków w trakcie trwania okupacji, ich walkę czynną (pomoc zbiegom, w tym Żydom), opór wobec zarządzeń niemieckich władz, niewywiązywanie się z narzuconych kontyngentów wojskowych czy dopasowywanie się do realiów okupacji. Jednocześnie wykonawcy woli Trzeciej Rzeszy również próbują przetrwać wojnę, szukając wytchnienia w zakazanych związkach (przykład niemieckiego kapitana policji Jensa Schwarzwalda) lub sprzeciwiając się odgórnym wytycznym władz państwowych. Przykładów różnorodnych postaw wojennych nie brakuje w powieściach NIWENA. Może właśnie z tego powodu są one tak bliskie życiu, bo możemy identyfikować się z bohaterami, próbować wyobrazić sobie nas samych w podobnych sytuacjach. Sądzę, że wielu Czytelników odnajduje w tych powieściach siebie i stara się zrozumieć intencje ludzi poddanych nieustannemu zagrożeniu, walczących o przetrwanie i nietracących nadziei na lepsze jutro.

Siódmy tom cyklu zatytułowany "Prawdziwa odwaga" idealnie odzwierciedla ludzkie losy i postawy wobec wojny i jej praw. Tym razem Autor skupił się na kwestii odnajdywania w sobie odwagi, by stawić czoła przeciwnościom losu. Wszyscy, znani nam już z poprzednich tomów bohaterowie, muszą zmierzyć się ze złem, wykazując się często niezwykłymi aktami odwagi, jak wspomniany już wcześniej kapitan Schwarzwald i jego kompani, czy też mieszkańcy Setna i Wilamowa. Bohaterowie książki muszą często brać sprawy w swoje ręce, bronić siebie i najbliższych, chwytając za broń, szukając pomocy u innych, decydując się na ostateczne decyzje, które mogą diametralnie zmienić ich dotychczasową sytuację. Szczególnie zostało to uwidocznione na przykładzie Jensa Schwarzwalda, Ottona Wildera, Michała Łyna i jego żony oraz najbliższych sercu Ludomira Rajewskiego (jego losy rozgrywane są równolegle w dalekich bezdrożach Związku Radzieckiego i są równie dramatyczne jak życie bohaterów przedstawianych w wątku głównym fabuły).

Powieść "Prawdziwa odwaga" przedstawia wydarzenia bezpośrednio po postrzeleniu Teofili Łynowej, którym to zakończył się tom szósty "Porto di Mare". Elian Wiernik ponownie musi wykorzystać swą profesję medyka, by ratować jej życie, nie zważając na zagrożenie, które na co dzień mu towarzyszy z racji bycia przedstawicielem rasy przeznaczonej przez reżim hitlerowski do zagłady. Elian ma poczucie względnego bezpieczeństwa dzięki wsparciu swoich polskich przyjaciół oraz proboszcza z Miastkowa. W wyniku akcji miastkowskiej żandarmerii wydarzenia zmieniają się jak w kalejdoskopie. Dochodzi do poważnej strzelaniny i uwolnienia Michała Łyna z więzienia, który jakiś czas temu dokonał oszustwa w spisie inwentarza. Niestety, wiąże się z tym działanie Jensa Schwarzwalda, który niejako podpisuje na siebie wyrok. Sam staje się potencjalnym wrogiem Trzeciej Rzeszy. Oczywiście, jeśli tylko Gestapo udowodni mu winę. Tak czy siak, jego los zostaje przypieczętowany. Otrzymuje wsparcie i pomoc od ludzi, którzy zaufali mu i uwierzyli, że nie każdy został naznaczony ideologią usprawiedliwiającą przemoc, represje i zagładę. Wątek związany z losem kapitana żandarmerii w Rutkach od samego początku śledzę z dużym zainteresowaniem. Historia nie jest czarno - biała. Ludzi nie da się tak zwyczajnie zaszufladkować, żeby odpowiadali określonym stereotypom, co nie zmienia faktu, jak bardzo wielu z nich zostało wciągniętych w machinę terroru i nienawiści. Niestety, wielu obywateli Trzeciej Rzeszy z własnej woli wykonywało najbardziej niedorzeczne i okrutne rozkazy. Ale byli też i tacy, którym udawało się, od samego początku, sprzeciwiać polityce nazistów, mieć zwyczajne marzenia i wykazywać...prawdziwą odwagę.

Dynamicznej akcji towarzyszą, jak zawsze w powieściach NIWENA, różnego rodzaju rozważania bohaterów na tematy egzystencjalne, filozoficzne i historyczne, wzbogacone łacińskimi sentencjami oraz przypisami autorskimi (z przyjemnością odnotowałam odniesienie się Autora do powieści Anny Karbownik o czasach hiszpańskiej inkwizycji, bowiem uważam je również za jedne z najciekawszych i rzetelnych książek o wydarzeniach historycznych w XV wieku), które w całości stanowią o charakterystycznym stylu pisania Autora. Dzięki temu jego powieści, których głównym atutem jest autentyczny język, jakim posługiwali się mieszkańcy Łomży i opisywanego przez Autora regionu "małej ojczyzny", stanowią dobrą bazę do poznawania historii lokalnej i nie tylko. W moich recenzjach poświęconych serii książek "Meandry losu", wielokrotnie podkreślałam walory edukacyjne powieści NIWENA, któremu historia jest bardzo bliska, nie tylko z racji wykształcenia.

Losy bohaterów powieści "Prawdziwa odwaga", według zapowiedzi Autora, będą kontynuowane. Co przyniosą im kolejne lata wojny? Jeszcze długa droga przed nimi i kilka lat zmagań o przetrwanie, wszak w 1942 roku Niemcy dopiero szykowali się do ostatecznego starcia pod Stalingradem. Czy Autor zechce przedstawić skutki dramatycznych wydarzeń związanych z powstaniem w getcie warszawskim? Jeden z bohaterów tomu "Prawdziwa odwaga" zamierza udać się do Warszawy, tak więc któż to wie?

Tradycyjnie już polecam uwadze Czytelników wszystkie powieści cyklu "Meandry losu". Ósmy tom "Prawdziwa odwaga" świetnie kontynuuje historię zapoczątkowaną w pierwszym tomie, ukazując ewolucję bohaterów oraz odnosi się do historii II wojny światowej, która miała niebagatelny wpływ na losy wielu milionów ludzi.

"Meandry losu" to cykl powieści historyczno - obyczajowych, których akcja toczy się w okresie II wojny światowej, autorstwa NIWENA. Książki Autora goszczą na moim blogu już kolejny rok (przygoda z twórczością NIWENA rozpoczęła się w roku 2017, wraz z pierwszą powieścią cyklu, czyli tomem "Pozbawieni ojczyzny"). Przez ten czas zdążyłam już przyzwyczaić się do bohaterów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pod koniec ubiegłego miesiąca miała miejsce polska premiera książki Tary Lynn Masih, pt. "Tak naprawdę mam na imię Hanna". Jest to powieść, która została zainspirowana wydarzeniami z okresu II wojny światowej, rozgrywającymi się na okupowanej przez reżim hitlerowski Ukrainie. Autorka, jak sama wspomina w zawartej na końcu książki nocie historycznej, pragnęła przede wszystkim opowiedzieć o losach żydowskich rodzin, które przetrwały II wojnę światową, ukrywając się w prowizorycznych bunkrach i jaskiniach. Ich historię zawarto w filmie No Place on Earth, w którym dzieje kilku żydowskich rodzin przedstawił amerykański grotołaz i speleolog, Christos Nicola. Zarówno film, jak i historia wielopokoleniowej rodziny Esther Stermer, podsunęły Autorce książki "Tak naprawdę mam na imię Hanna" pomysł na opowieść o rodzinie z ukraińskiego sztetlu. Jest to fikcyjne miejsce, chociaż Kwasowa, gdzie rozgrywa się akcja powieści, to prawdziwa nazwa ukraińskiego miasteczka - wioski, które już dawno przestało istnieć, pozostając na starych mapach.

Rodzina bohaterki powieści postanowiła uratować się przed nawałą niemiecką, podobnie jak wielu innych Żydów, kierując swoje kroki do okolicznego lasu, następnie zaś do jaskini, gdzie wiodła swoje trudne, podziemne życie, by przetrwać.

Mimo że opowieść Tary Lynn Masih jest fikcją literacką, jednak sytuacje opisywane w książce naprawdę przydarzały się Żydom, których dotknął Holocaust na Ukrainie. Życie w strachu, ukrywanie się, "zdobywanie" pożywienia w wszelki możliwy sposób, cierpienie z powodu niedożywienia i chorób, małe i większe gesty pomocy ze strony Polaków czy Ukraińców, dzięki którym bardzo nielicznym Żydom udało się przetrwać i przeżyć pogrom. To wszystko zostało przedstawione w powieści, której główną bohaterką jest Hanna Śliwka - dziewczyna z Kresowej. Zanim nastąpiło najgorsze, Hanna i jej rodzeństwo żyli w miarę spokojnie, chodząc do szkoły, świętując w małym sztetlu wraz z rodzicami i innymi członkami małomiasteczkowej społeczności żydowskiej, złożonej z ludzi, którzy przybyli tam z Rosji, Polski i Ukrainy. Hanna, zaprzyjaźniona z sąsiadką - katoliczką, pomaga jej malować i dostarczać mieszkańcom miasteczka piękne pisanki. Względny spokój kończy się wraz z działalnością grup niemieckich żołnierzy z Einsatzgruppen, które podążają za Wehrmachtem i rozprawiają się z ludnością żydowską, ponieważ Żydzi nie mogą już opuszczać Europy, powinni zniknąć i to raz na zawsze (zgodnie z rozkazem Reinharda Heydricha z 1941 roku o "operacjach oczyszczających", skierowanych wobec komunistów i Żydów). W wyniku planowo przeprowadzonej eksterminacji w całym roku 1942 na Ukrainie zginęło 778 tysięcy Żydów. Z około 2,5 miliona Żydów żyjących na tym obszarze przed wojną, w gettach, obozach pracy i w ukryciu przeżyło około 100 tys. osób. To właśnie tym nielicznym, którzy przeżyli, Tara Lynn Masih, postanowiła poświęcić swą opowieść.

W ciągu czterech lat życie Hanny i jej rodziny ulega przeobrażeniu. Czytelnik towarzyszy wiejskiemu życiu Hanny, Leeby i Symona - młodym członkom powieściowej rodziny. Czternastoletnia Hanna przeżywa pierwsze i nieśmiałe zauroczenie Leonem, starszym od siebie przyjacielem ze szkoły. Spędzają wspólnie czas, odwiedzają rynek w mieście, który wraz z kolejnymi latami wojennej zawieruchy, zmienił się, opustoszał i posmutniał. Miejscowa policja zaczęła wydawać kartki żywnościowe, znacząco różnicujące ludność pod względem przeznaczonej do dystrybucji żywności. Kartki dla Żydów z czasem zawierają coraz mniejsze porcje podstawowych produktów, mąki czy chleba. Zmniejszonym, dozwolonym dla Żydów, racjom żywnościowym towarzyszą również rekwizycje dóbr dokonywane przez policję ukraińską na rzecz niemieckiej armii. Znikają owce, puste zagrody nie dostarczają towaru przeznaczonego na handel, który mógł podratować budżet żydowskiej rodziny. Sąsiedzi - Ukraińcy i Polacy - zwracają się przeciwko Żydom, ponieważ niemiecka propaganda skutecznie wmawia im, że Żydzi non stop spiskują, zjadają ich dzieci, przenoszą choroby itp.

Bardzo ważną kwestią poruszoną w powieści jest ogromna więź pomiędzy rodzicami i dziećmi w żydowskiej rodzinie. Szczególnymi postaciami są Abram i Ewa - rodzice Hanny. Dbają o przetrwanie w najbardziej skrajnych warunkach do życia. Snują opowieści, których zadaniem jest podtrzymanie na duchu, uspokojenie w trudnym czasie. To opowieści - bajki o kobietach z lodu, o leśnych zwierzętach, zwyczajach i tradycjach. Pozwalają żyć w nowej normalności, gdy stare życie odeszło bezpowrotnie. Życie w lesie, korzystanie z darów lasu, poznawanie jego mieszkańców - sów, saren, wiewiórek - sprzyja nabywaniu nowych umiejętności, które z czasem pozwalają skonfrontować się z coraz okrutniejszą rzeczywistością jaką niesie niemiecka polityka wobec żydowskich mieszkańców Ukrainy.

"- Dlaczego ludzie nie mogą się kamuflować jak ptaki? - pytam Tatę. - Ponieważ ludzie mają broń - odpowiada cicho. "

W opisywanej historii dużo jest strachu, napięcia, które towarzyszy bohaterom. Najgorszy jest głód, płacz maleńkich dzieci, zimno, ciągła niepewność. Mijają pory roku, wygłodzeni ludzie pogrążają się we śnie, by przetrwać najgorsze. Pobyt w lesie, a następnie w ciemnej i zimnej jaskini, sprawia, że Hanna i jej rodzina oraz przyjaciele muszą zmagać się z coraz większymi przeciwnościami. Jak żyć w całkowitej ciemności, jak znieść głód, podtrzymać wątłe nici życia u najmłodszych dzieci, niemowlęcia?

Mimo dramatycznych przeżyć i sytuacji, powieść "Tak naprawdę mam na imię Hanna" daje również nadzieję, ukazuje ludzką siłę, która jest w stanie pokonać największe zło. A najważniejszym przesłaniem jest wyrażenie pragnienia, by wszyscy pozostali wolni i bezpieczni, już zawsze, bez względu na kolejne pogromy, czy ludobójstwa, które wciąż podnoszą głowę, jak wijący się wąż.

"Hej, spróbuj otworzyć serce na piękno; pójdź pewnego dnia do lasu i potrząśnij wieńcem pamięci. A gdy łzy przesłonią ci drogę zrozumiesz, jak cudownie jest żyć"

"Tak naprawdę mam na imię Hanna" to powieść przeznaczona głównie dla młodych Czytelników, którzy powinni poznać historię związaną z Holocaustem. Mimo że opowiada o tragedii ludzi poddanych nieubłaganemu reżimowi, ukazuje również piękno przetrwania dzięki sile rodziny i pomocy tych, którym również groziło niebezpieczeństwo. To dobra lektura historyczna, poruszająca i subtelna. To obraz wojny widziany oczami dziecka, który chwyta za serce, wzrusza i pozwala podtrzymać pamięć o mrocznych wydarzeniach, które na zawsze zmieniły świat. Polecam gorąco.

Pod koniec ubiegłego miesiąca miała miejsce polska premiera książki Tary Lynn Masih, pt. "Tak naprawdę mam na imię Hanna". Jest to powieść, która została zainspirowana wydarzeniami z okresu II wojny światowej, rozgrywającymi się na okupowanej przez reżim hitlerowski Ukrainie. Autorka, jak sama wspomina w zawartej na końcu książki nocie historycznej, pragnęła przede...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książki Reginy Brett cieszą się w Polsce niesłabnącą popularnością. Sama Autorka jest pełna podziwu dla tego zjawiska, często podkreśla, że czuje się w Polsce jak gwiazda filmowa. Faktem jest, że jej życie nie było łatwe, szczególnie w latach dzieciństwa, ale również później, choćby z powodu poważnej choroby. A jednak zaczęła pisać i dzielić się swoimi przemyśleniami i refleksjami z innymi ludźmi. Jej słowa pokochały tysiące osób. W naszym kraju przełożyło się to na blisko milion sprzedanych egzemplarzy książek Autorki, która ma na koncie takie tytuły jak: Bóg nigdy nie mruga, Jesteś cudem, Bóg zawsze znajdzie ci pracę, Twój dziennik, Kochaj oraz Mów własnym głosem. W połowie ubiegłego miesiąca ukazała się najnowsza książka Reginy Brett, czyli "Trudna miłość. Mama i ja". Moim zdaniem jest to jedna z najbardziej osobistych i poruszających książek Autorki. Nie zawsze było mi po drodze z jej przekonaniami, ale to właśnie ta ostatnia książka najbardziej mnie wzruszyła.


Regina Brett potrafi pisać o sprawach ważnych, trudnych, posiłkując się przeżyciami i doświadczeniami z własnego życia. Sprawia tym samym, że jest wyjątkowo bliska Czytelnikowi, który tak jak ona często staje na rozdrożu, bywa zraniony, pragnie być kochany. Wszystkie książki Reginy mają w sobie dobre przesłanie, zawierają mnóstwo lekcji na temat ludzkich zmagań z losem, ale "Trudna miłość. Mama i ja" może stać się dużą inspiracją dla innych z uwagi na wyjątkowo osobisty ton i ostateczną konkluzję wyrażoną w słowach rozpoczynających książkę:

"Do dziecka, które mieszka w każdym z nas: jesteś kochane".

Gdy jesteś dzieckiem niekochanym przez swoją matkę, krzywdzonym przez ojca, spędzającym dzieciństwo wśród przemilczanych prawd i powtarzanych bez końca kłamstw, to w pewnym momencie coś w tobie pęka, bo ból jest nie do zniesienia. Regina Brett była takim dzieckiem, ale jej mama również nie miała łatwo. Nie została nauczona prawdziwej miłości, a jedynym jej źródłem był jej najlepszy przyjaciel - Frankie, owczarek collie. Jedyny pocieszyciel, który ją rozumiał w domu, w którym każdy niemal dotyk wiązał się z przemocą. Jaka więc miała być dla swoich jedenaściorga dzieci, skoro sama nie potrafiła dawać miłości?

Jeśli mamy w życiu prawdziwe szczęście, to doświadczymy miłości macierzyńskiej i będziemy cieszyć się nieustająco obecnością mamy. Jeśli urodziliśmy się pod szczęśliwą gwiazdą, będziemy żyć w pełnej, kochającej się rodzinie, w której równie ważne miejsce zajmuje tata. Regina Brett zdecydowała się podzielić najważniejszą i osobistą tajemnicą swojego życia. Poczuciem osierocenia przez matkę, która żyjąc nie tworzyła żadnej relacji z córką i innymi swoimi dziećmi.

"Dziwna to żałoba, gdy ma się matkę, a jednak się jej nie ma; gdy twoja matka żyje, ale jesteś dla niej nikim"

Jakże to gorzkie słowa, a jednak stały się dla Autorki książki swoistą lekcją do odrobienia, najczulszym z punktów, pułapką i haczykiem, cierpieniem i najboleśniejszą z ran, barierą, którą za wszelką cenę trzeba oczyścić i zaleczyć. Książka o trudnej miłości matki do dziecka stała się takim sposobem na pokonanie trudnej granicy. Regina zdecydowała wyrzucić z siebie najgłębszą spośród krzywd: "Skoro nie kocha cię własna matka, to jak może pokochać cię ktoś inny?". Czy może być coś bardziej przejmującego? Być może tak, ale jeśli pokonanie strachu i wstydu, podzielenie się swoją prawdą pomoże wesprzeć siebie i innych z podobną raną, warto o tym pisać i mówić. Dlatego książka Reginy Brett jest tak mocno przejmująca, ale zarazem daje też nadzieję, bo Autorka, jak to zazwyczaj bywa w przypadku jej przemyśleń, pokazuje, że z każdej sytuacji jest wyjście, a wybaczenie ma ogromną moc.

Kiedyś traktowałam Reginę Brett jak pisarkę podobną do wielu motywacyjnych trenerów, którzy dzielą się swoim sposobem na życie, zapewniających, że po przeczytaniu ich poradnika, sięgnięciu po zestaw specjalnych i wyjątkowych ćwiczeń, natychmiast uzyskamy spokój ducha i ciała. Po przeczytaniu jej wspomnień związanych z matką, skomplikowanym dzieciństwem i niełatwymi latami dorosłego życia (m. in. choroba nowotworowa), patrzę na nią zupełnie inaczej. Podziwiam ją za to, że miała odwagę podzielić się z całym światem prawdą o matce, która nigdy jej nie wspierała, nie kochała, wiecznie narzekała, robiła z siebie męczennicę i w gruncie rzeczy była głęboko nieszczęśliwa. Podziwiam ją również za to, że była w stanie wybaczyć "okropnej matce", zaopiekować się nią w chorobie u schyłku jej dni, podjąć próbę pokochania jej na nowo. W tym wszystkim niebagatelne znaczenie miał dom rodzinny Brettów, który należało w pewnym momencie sprzedać. Było to niczym przecięcie węzła gordyjskiego, który stał się sposobem na pokonanie strachu, wstydu i niemocy.

Jest jeszcze jeden aspekt, który powoduje, że postawa Reginy Brett wzbudza mój podziw dla niej. Ma on związek z jej chorobą. Okazuje się, że nawet rak nie zdołał zmienić postawy matki wobec córki. Mama zwyczajnie nie wspierała swojego dziecka w walce z chorobą. Regina była wdzięczna za najmniejszy drobiazg, na przykład gdy matka przysłała jej kwiaty i kartkę z życzeniami zdrowia. Ale odczuwała ogromny żal, ponieważ mama nigdy do niej nie dzwoniła i nie odwiedzała jej podczas zmagań z rakiem.

"Inni ludzie zastępowali mi mamę, gdy przechodziłam operację i leczenie (...). Ściskali moją dłoń, przytulali mnie i przynosili mi jedzenie, które byłam w stanie strawić (...). Jedna z koleżanek umyła mi włosy po operacji. (...) Kobieta, którą ledwo znałam, kupiła mi nową piżamę i szlafrok. Takie rzeczy robi zwykle matka".
Mimo to, dzięki rakowi Regina Brett w końcu uwierzyła, że zasługuje na miłość, a nawet w to, że może odzyskać matkę i rodzinę.

Książka "Trudna miłość. Mama i ja" to wyjątkowa historia o relacjach rodzinnych. Częstokroć mroczna, pokazuje jak można dojść do miłości. Droga do niej może być bardzo skomplikowana, ale jednak możliwa. Uważam tę książkę za bardzo potrzebną, w pewnym sensie oczyszczającą, ale również dającą nadzieję. Ta nadzieja potrzebna jest innym ludziom. Chciałabym wierzyć, że nie ma ich zbyt wielu, ale wiem, że jest inaczej. Że są dzieci skrzywdzone, opuszczone, smutne, rozpaczliwie pragnące miłości od najważniejszej osoby w ich życiu, od matki. Książka Reginy Brett pozwala zastanowić się nad własnymi relacjami rodzinnymi, pomaga wyrazić wdzięczność za to, co się ma, ale także wyraża pragnienie każdego z nas, by móc kochać i być kochanym. Dziś wiem, że będę chętnie wracać do tej książki, bo pozwoliła mi zastanowić się nad wieloma moimi życiowymi sprawami. Sprawiła, że czuję się inaczej i wierzę, że wystarczy, iż pokocham siebie taką, jaka jestem. Jak mówi Regina:

"To nasza najważniejsza misja. Kochać siebie samych".

Najnowsza książka Reginy Brett nie jest jedynie rozliczeniem się Autorki z własnym życiem, sposobem na uzdrowienie relacji między członkami rodziny. Jest to również opowieść o trudach opieki nad osobą z chorobą Alzheimera, dylematach bliskich, którzy muszą dokonać pewnym niepopularnych wyborów, aby pomóc rodzicom czy dziadkom, tracącym boleśnie kontakt z rzeczywistością.

Uważam, że "Trudna miłość. Mama i ja" to książka ważna i potrzebna. Warto zapoznać się z nią, a po jej przeczytaniu również z innymi tytułami w dorobku Reginy Brett. Myślę, że teraz będę inaczej traktować pozostałe książki Autorki. I to cieszy mnie najbardziej.

Książki Reginy Brett cieszą się w Polsce niesłabnącą popularnością. Sama Autorka jest pełna podziwu dla tego zjawiska, często podkreśla, że czuje się w Polsce jak gwiazda filmowa. Faktem jest, że jej życie nie było łatwe, szczególnie w latach dzieciństwa, ale również później, choćby z powodu poważnej choroby. A jednak zaczęła pisać i dzielić się swoimi przemyśleniami i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Seria Wydawnictwa Kompania Mediowa Inwestuj w siebie wzbogaciła się niedawno o kolejny poradnik. Tym razem został on poświęcony lękowi, który towarzyszy człowiekowi od początku dziejów. Autorem książki jest Tim Cantopher - światowej sławy amerykański psychiatra, który uczy, jak skutecznie radzić sobie z lękiem. Jako wieloletni praktyk daje wiele przydatnych rad w poradniku zatytułowanym "Jak nie bać się żyć. Sztuka panowania nad lękiem". Książka została napisana bardzo przystępnym językiem, dlatego też każdy może ją przeczytać, nie tylko specjaliści, wyciągając wnioski dla siebie i osób, które wspierają w zmaganiach z lękiem.

Nie od dziś wiadomo, że lęk paraliżuje, przysparzając nam wielu problemów, dlatego staramy się go unikać, jak tylko możemy. Niestety, "chowanie głowy w piasek", unikanie spraw czy ludzi, wywołujących uczucie niepokoju, tylko pogarsza ten stan. Tim Cantopher stara się wyjaśnić nam, że możemy przejąć kontrolę nad lękiem, możemy pokierować naszym losem tak, by lęki nami nie rządziły.

Jak to zrobić? Treść poradnika została podzielona na dwie części. Pierwsza poświęcona jest samej istocie niepokoju, czyli tego, kiedy niepokój staje się chorobą, następnie, jakie są przyczyny zaburzeń lękowych, poprzez zrozumienie objawów i przyczyn niepokoju, i wreszcie, kim są ludzie, nieodczuwający niepokoju. W części drugiej, bardziej praktycznej, możemy zapoznać się ze sposobami zarządzania niepokojem (styl życia i zmiany, w tym zmiana poglądów), pomocą psychologiczną, najważniejszymi lekami na zaburzenia lękowe i sposobami leczenia określonych zaburzeń lękowych.

Tim Cantopher prezentuje nam, Czytelnikom, serię prostych, łatwych do opanowania umiejętności i strategii dotyczących stylu życia, które powinny odmienić nasze życie oraz życie naszych przyjaciół i znajomych, którzy mają do czynienia z niepokojem, zaburzającym ich egzystencję.

Podstawowym i najważniejszym przesłaniem książki "Jak nie bać się żyć. Sztuka panowania nad lękiem" jest przekonanie jej Autora, że nikt nie musi walczyć ze swoim lękiem, nie powinien również czuć wstydu z z powodu jakiegokolwiek zaburzenia lękowego. Nie ma najmniejszego powodu, by bać się leków, jeśli tylko stosowane są one z rozsądkiem. Podobnie rzecz ma się z terapiami psychologicznymi, które potrafią przynieść skuteczne i, co najważniejsze, trwałe efekty leczenia. Istnieje również wiele umiejętności, których każdy może się nauczyć, w efekcie zmniejszając strach, który towarzyszy nam w życiu w postaci wielu fobii, ograniczających prawidłowe funkcjonowanie w obecnym świecie.

Książka poświęcona w ogromnej mierze kwestiom związanym z odczuwaniem lęku, jest również poradnikiem uczącym tego, jak osiągnąć spokój, i to często w sytuacjach, które wydają się być nie do pokonania. A jednak, można spokojnie stawić czoło codziennym trudnościom, czy zmierzyć się także z poważnym lękiem, np. przed nowotworem. Zmniejszając poziom niepokoju możemy znacząco poprawić efekty leczenia.

"A zatem, aby kontrolować niepokój, musimy trochę odpuścić (...) To znaczy szukać równowagi w życiu"
Ową równowagę wspierają ćwiczenia fizyczne, relaksacja, dobry sen, odpowiednie zarządzanie czasem, rozbijanie problemu na mniejsze, drobniejsze, tym samym łatwiejsze do rozwiązania, unikanie unikania lęków i problemów, bo one i tak same nie znikną i na koniec powstrzymanie potoku negatywnych myśli.

Książka "Jak nie bać się żyć. Sztuka panowania nad lękiem" to dobrze napisany poradnik z rozsądnymi poradami, napisana przez fachowca z wieloletnim doświadczeniem, przeznaczona dla wszystkich, którzy mają lub mieli do czynienia z lękiem, albo wspierają ludzi zmagających się niepokojem, wywracającym ich życie do góry nogami.

Seria Wydawnictwa Kompania Mediowa Inwestuj w siebie wzbogaciła się niedawno o kolejny poradnik. Tym razem został on poświęcony lękowi, który towarzyszy człowiekowi od początku dziejów. Autorem książki jest Tim Cantopher - światowej sławy amerykański psychiatra, który uczy, jak skutecznie radzić sobie z lękiem. Jako wieloletni praktyk daje wiele przydatnych rad w poradniku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Komedia kryminalna, z dominującym angielskim poczuciem humoru, czwórką emerytów w roli detektywów i sympatyczny, choć nietypowy, duet policyjny. Wszystko razem może zwiastować sukces literacki. I tak jest, książka Richarda Osmana, debiutującego w roli pisarza powieści, czyli "Morderców tropimy w czwartki" to całkiem niezła opowieść, ukazująca śledztwo prowadzone przez emerytów - mieszkańców Coopers Chase, ekskluzywnego ośrodka dla seniorów, wybudowanego w hrabstwie Kent. Zespół detektywów - amatorów tworzą świetnie ukształtowane przez Autora postaci: Elisabeth, Joyce, Ron i Ibrahim. W ramach Czwartkowego Klubu Zbrodni, emeryci spotykają się w sali łamigłówek, by badać sprawy kryminalne dawno już zapomniane. Swego czasu jedna z emerytowanych policjantek przynosiła na spotkania akta umorzonych dochodzeń, dzięki temu przyjaciele mieli okazję do spotkań towarzyskich, podczas których nie tylko ćwiczyli swoje umysły, rozwiązując kryminalne zagadki, ale również doskonale się bawili.


Kiedy Tony Curran, miejscowy budowlaniec, zostaje znaleziony martwy, emerytowani detektywi amatorzy zostają wciągnięci w prawdziwe śledztwo na żywo, a to pobudza jeszcze bardziej ich adrenalinę niż badanie dawno zapomnianych spraw. Gdzieś jest zabójca, a ciało najprawdziwszej ofiary mordercy znalazło swoje miejsce zupełnie blisko idyllicznej siedziby członków Czwartkowego Klubu Zbrodni. Biorą więc sprawy w swoje ręce. Tym bardziej, że wkrótce zostaje również zamordowany, praktycznie na ich oczach, nielubiany deweloper, który chce poszerzyć Coopers Chase o nowe mieszkania dla emerytów, niestety, kosztem starej kaplicy i wiekowego cmentarza.

Jak już wcześniej wspomniałam, bohaterowie powieści zostali bardzo dobrze wykreowani. Świetnie czyta się o ich perypetiach w wieku uprawniającym ich do korzystania z jesieni życia, ale także o ich dawnym życiu, planach i, spełnionych bądź nie, marzeniach. Poznajemy ich w działaniu, poprzez dialogi, ale również dzięki prowadzonemu przez Joyce, emerytowaną pielęgniarkę, dziennikowi. Tenże wpleciony jest w powieść jako przerywnik pomiędzy poszczególnymi rozdziałami. Ubarwia to fabułę, tym bardziej że Joyce opisuje nie tylko prowadzone przez emerytowanych przyjaciół śledztwo, ale również odnosi się do różnych współczesnych spraw, nowinek technicznych et cetera. Pamiętnik Joyce czytało mi się doskonale. Momentami czekałam tylko na jego kolejne fragmenty. Nie oznacza to, że pozostała część książki nie dawała mi satysfakcji. Jak najbardziej nie. Fabuła została dobrze poprowadzona, pełna różnych wątków, tajemnic i zagadek sprawiła, że kilka razy zostałam wywiedziona w pole, polegając jedynie na własnej dedukcji. Można stwierdzić, że Autor stworzył inteligentną i ciekawą sprawę kryminalną, okraszoną dobrym, ciętym humorem, odnoszącą się do wielu starych i klasycznych wzorców powieści gatunku.

Poza warstwą dotyczącą śledztwa oraz kwestiami dobrego, subtelnego czarnego humoru, powieść "Morderców tropimy w czwartki" potrafi też wzruszyć, szczególnie za sprawą nostalgicznego tonu dotyczącego przeszłości bohaterów, a także ich przyszłości, dla wszystkich z nas jednakiej.

Nie ma tu pędzącej bez końca akcji, wręcz przeciwnie. Richard Osman pozwolił sobie na dużą dawkę opisów, rozpatrywania spraw z rożnych punktów widzenia, zastanawiania i rozkładania wszystkiego na czynniki pierwsze. Nic dziwnego, wszak prywatne śledztwo prowadzą ludzie starsi, przyzwyczajeni do zupełnie innego niż współczesny stylu życia. Powieść jest więc rozbudowana, sprawa kryminalna wielowątkowa, bohaterowie niejednoznaczni, mający jeszcze wiele do opowiedzenia.

Z przyjemnością oddałam się lekturze powieści "Morderców tropimy w czwartki". Była to udana przygoda, przy której często uśmiechałam się pod nosem i miałam okazję oderwać się od własnych, czasem niełatwych, spraw. Polecam wszystkim, którzy cenią sobie kultowy brytyjski humor, lubią wyraziste postaci oraz potrafią spędzić czas, łamiąc sobie głowę nad niecodzienną zagadką.

Komedia kryminalna, z dominującym angielskim poczuciem humoru, czwórką emerytów w roli detektywów i sympatyczny, choć nietypowy, duet policyjny. Wszystko razem może zwiastować sukces literacki. I tak jest, książka Richarda Osmana, debiutującego w roli pisarza powieści, czyli "Morderców tropimy w czwartki" to całkiem niezła opowieść, ukazująca śledztwo prowadzone przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy żyjemy w niepewnych czasach? W obliczu obecnych wydarzeń związanych z pandemią zapoczątkowaną przez wirus SARS - COV - 2, wydaje się to jak najbardziej realne. Spoglądając wstecz i śledząc historię, ludzkość już wielokrotnie była narażona i dziesiątkowana przez epidemie czy innego rodzaju zagrożenia. Czy można się do nich przygotować? Jak to zrobić? Jak przeżyć po katastrofie, niezależnie od jej źródła? Na te oraz wiele podobnych pytań odpowiedział James Wesley Rawles, były oficer amerykańskiego wywiadu wojskowego, autor fabularyzowanych podręczników sztuki przetrwania oraz książki "Jak przeżyć koniec świata. Plan na niepewne czasy". To właśnie tą książką Wydawnictwo Kompania Mediowa rozszerzyło serię poradników Inwestuj w siebie.


W swoim poradniku, założyciel strony internetowej SurvivalBlog.com, przekazał Czytelnikom sporą dawkę wiedzy na temat wszelkich zagrożeń, z którymi możemy mieć do czynienia, nie tylko sięgając po literaturę SF czy kino akcji. Do tych najbardziej popularnych, choć bezwzględnie nie oczekiwanych, należą: pandemie, ataki terrorystyczne, katastrofy nuklearne, katastrofy naturalne czy załamanie światowych gospodarek. Ponieważ znany jest fakt, że jedno wydarzenie może skutkować kolejnymi, które potrafią wytrącić z równowagi nasz cały dotychczas znany świat, Autor proponuje szereg rad, które pozwolą nam przetrwać różnego rodzaju nieszczęścia, np. niedobory żywności w wyniku odcięcia dostaw energii lub wody, a także spadek wartości pieniądza z powodu postępującej inflacji. Książka została napisana w 2009 roku, Autor nie miał wówczas do czynienia z wirusem, który aktualnie zbiera żniwo pośród chorujących na Covid - 19. Jednakże w swoim poradniku trafnie zauważa, iż:

"(...) istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo pojawienia się innej choroby w ciągu następnych kilkudziesięciu lat".

W związku z powyższym stwierdzeniem, w załączonym w książce specjalnym Dodatku, proponuje kilka ważnych rad dotyczących poprawienia naszej odporności, przygotowania do walki z chorobą, jak również sposoby uniknięcia narażenia na kontakt z innymi zainfekowanymi chorobą czy gromadzenia kluczowych zapasów.

Podczas lektury możemy być nieco przytłoczeni różnorodnymi nazwami, skrótami, które Autor przytacza w celu uproszczenia swojego wywodu. Jednym z nich jest, wymyślony przez Mike'a Medintza, specjalny skrótowiec: „TEOTWAWKI” , określający koniec świata, jaki znamy. Jeśli poczujemy się nieswojo odczytując kolejne skróty, na szczęście dla nas, na końcu poradnika znalazł się specjalny słowniczek, który pomaga w przyswojeniu, nieco skomplikowanych dla laików, terminów.

"Jak przeżyć koniec świata. Plan na niepewne czasy" to istna skarbnica wiedzy, uporządkowana i podana w jasny i przystępny sposób. Można pokusić się o stwierdzenie, że prezentowana treść przypomina iście żołnierski porządek. Z pewnością wynika to z faktu, że Autor, jak już wspomniałam, był oficerem amerykańskiego wywiadu. Fakt ten ma również znaczenie jeśli chodzi o treści, które w wielu przypadkach dedykowane są Amerykanom, część z nich, na przykład niektóre przepisy związane z posiadaniem i używaniem broni palnej, na przykład zakup broni palnej drogą wysyłkową czy regulacje prawne odnoszące się do tzw. obrony koniecznej, w Polsce nie są możliwe lub występują innego rodzaju ograniczenia.

Autor opracował wiele specjalnych list, począwszy od zestawienia oczekiwanych zagrożeń, poprzez zawartość plecaka ucieczkowego, na zestawieniu przykładów działalności, które można prowadzić z domu (jakże to istotne w dobie dzisiejszego świadczenia pracy zdalnej, choć nie tylko). Każda z tych list opracowana została bardzo szczegółowo, ponadto została wnikliwie omówiona.

Planując przeżycie na wypadek końca świata, jaki znamy, możemy dowiedzieć się wiele na takie tematy jak: budowa specjalnego azylu, możliwości dostępu do wody pitnej, gromadzenia odpowiednio dobranych produktów spożywczych, samodzielnej uprawy ogrodu i hodowli zwierząt na potrzeby własne i innych ludzi, z którymi, w swoim czasie, będziemy mogli dokonać wymiany barterowej lub po prostu podzielić się w ramach pomocy. Dużą dozę uwagi Autor poświęcił kwestiom medycznym w ramach dostępu do materiałów szkoleniowych i samych szkoleń na wypadek uszkodzenia ciała, różnego rodzaju ran itp. Ciekawym podrozdziałem jest "Poród w warunkach polowych", oczywiście należałoby traktować go wyłącznie w celach informacyjno/edukacyjnych, co Autor dobitnie podkreśla przy wielu okazjach.

Momentami możemy czuć się nieco przytłoczeni informacjami i wszelkiej maści specjalistycznymi danymi. Pod tym względem Czytelnik może być nawet znużony. Poradnik broni się jednak poziomem wiedzy jego Autora, mamy do czynienia z prawdziwym specjalistą, któremu można zaufać. Poza tym można potraktować książkę jako dobrą inwestycję na przyszłość, ponieważ zestawia ona wiele niezbędnych kwestii, do których możemy zajrzeć na wypadek mniejszego lub większego (oby nie) zagrożenia naszej dotychczasowej egzystencji. W treści zawarte jest przekonanie Autora o tym, że wiele zależy od nas samych oraz wezwanie do działania, aby poszerzać swoją wiedzę i trenować różne umiejętności. By, gdy ostatecznie dotknie nas coś nieoczekiwanego, móc powiedzieć sobie, że dołożyliśmy wszelkich starań, żeby chronić swoją rodzinę, niezależnie od tego, co przyniesie nam przyszłość. Być może wiele scenariuszy opisywanych przez Jamesa Wesley'a Rawlesa nie sprawdzi się, czego życzę sobie i innym, ale warto mieć świadomość, jak wiele zależy od nas samych, szczególnie w czasach, gdy instytucje państwowe nie będą w stanie odpowiednio zareagować i pomóc obywatelom w potrzebie. Czy to daleka przyszłość? Niech każdy odpowie sobie sam.

Czy żyjemy w niepewnych czasach? W obliczu obecnych wydarzeń związanych z pandemią zapoczątkowaną przez wirus SARS - COV - 2, wydaje się to jak najbardziej realne. Spoglądając wstecz i śledząc historię, ludzkość już wielokrotnie była narażona i dziesiątkowana przez epidemie czy innego rodzaju zagrożenia. Czy można się do nich przygotować? Jak to zrobić? Jak przeżyć po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Masakra w Kwangju (czy też Gwangju) - to wydarzenia, które rozegrały się w Korei Południowej w okresie od 18 do 27 maja 1980 roku. Miały charakter starcia ludności cywilnej, w dużej mierze złożonej ze studentów i młodzieży, z wojskiem i policją. Wystąpienia skierowane były przeciwko wojskowej dyktaturze generała Chun Doo-hwana. W czasie jej trwania krwawe wydarzenia oficjalnie opisywane były jako spisek komunistów, który miał doprowadzić do obalenia rządu. Po obaleniu dyktatora masakrę w Kwangju zaczęto określać jako próbę przywrócenia demokracji. Rząd przeprosił za majowe zajścia z 1980 roku, a ofiary zostały pochowane z należytą starannością na specjalnym cmentarzu.

Han Kang - koreańska pisarka i poetka, laureatka prestiżowych koreańskich nagród literackich, napisała powieść pt. "Nadchodzi chłopiec" (w roku 2014), dzięki niej zyskała uznanie krytyków i dzięki przekładowi na język angielski była wymieniana wśród najważniejszych książek 2017 roku. Książkę przetłumaczyła na język polski Justyna Najbar - Miller. Polska premiera książki miała miejsce 30 września 2020 roku.

Powieść Han Kang skupiona jest wokół sześciu postaci, których życie uległo diametralnej zmianie w wyniku wydarzeń 1980 roku. Sześć rozdziałów oraz epilog ukazują tragiczną historię Tong - ho, chłopca, który zginął od kul, mimo że wyszedł z podniesionymi rękami i wyraźnie poddał się. W każdym z rozdziałów poznajemy inny punkt widzenia: przyjaciela Tong - ho, któremu przypadł w udziale podobny los, redaktorki jednego z wydawnictw, której celem stała się walka z cenzurą przy opublikowaniu książki opowiadającej o wiosennej masakrze koreańskich obywateli, młodej pracownicy fabryki prowadzącej działalność związkową, jak również pogrążonej w żałobie matki Tong - ho. To tylko kilka z postaci, które przeżyły rzeź w trakcie zamieszek, następnie wymyślne i okrutne tortury, a na koniec dotknęła je głęboka trauma, z którą niektóre z nich nie potrafiły dalej żyć.

Powieść rozpoczyna się historią chłopca o imieniu Dong-ho, który poszukuje ciała zmarłego przyjaciela. Zwłoki składowane początkowo w korytarzu przy kancelarii urzędu prowincji, zostały następnie przeniesione do sali gimnastycznej gimnazjum. W hali sportowej Sangmugwan wzniesiono ołtarz zbiorowy ku czci zmarłych. Codziennie rano trafiały tam nowe trumny. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że Han Kang w niezwykły sposób przechodzi od zwyczajnej narracji skupionej na opisie poszczególnych wydarzeń i osób do bardziej wysublimowanych i poetyckich przedstawień ludzi, bytów i dusz. W trakcie uroczystości żałobnych jeden z bohaterów zastanawia się nad istotą ludzkiej duszy. W strugach deszczu przypomina sobie lekcję przyrody, na której dowiedział się, że:

"Drzewa oddychają tylko raz w ciągu dnia. Gdy wstaje słońce, długo, bardzo długo wdychają jego promienie, a gdy zachodzi, długo, bardzo długo wydychają dwutlenek węgla. W nozdrza i usta drzew, które tak długo i cierpliwie oddychają, wdziera się teraz gwałtowny deszcz."

Dlaczego o tym wspomina? Może chciałby być kimś innym niż człowiek. Niż ludzie, którzy dopuszczają się potworności i zbrodni.

Wyjątkowo przejmujący jest rozdział zatytułowany "Czarne tchnienie". To w nim, mocno i dosadnie, Autorka ukazuje proces śmierci, rozkładu ciała, poszukiwanie duszy. Czy jest ona jedynie cieniem, który muska delikatnie inne cienie, by za chwilę odpłynąć w dal, poza cielesność, która trzymała go na uwięzi. Han Kang portretuje proces umierania, przedstawiając osobistą wizję końca życia każdego z nas.

"Nadchodzi chłopiec" to powieść, w której Autorka zawarła ważny przekaz. Otóż, istotą wszelkiego zła jest przemoc. W jej książce wszystko niemal odczuwa ból, a przemoc niesie z sobą wyjątkowo toksyczne skutki. Tragedia koreańskich powstańców niczym nie odbiega od wielu innych tragedii ludzi poddanych dyktatorskim rządom, zarówno w dalekiej przeszłości jak i dzisiaj. Zapewne trudno jest nam śledzić każde okrucieństwo, którego dopuściła się ludzkość na przestrzeni wieków, ale z pewnością wiemy, że wszystkie powodują głębokie rany i blizny w wyniku przemocy i represji. Każdy bowiem akt przemocy, której dokonuje człowiek, ma nie tylko osobiste, ale również globalne konsekwencje.

"Nadchodzi chłopiec" próbuje odpowiedzieć na pytania związane z ludzką naturą, z dobrem i złem oraz naszym postępowaniem w obliczu ekstremalnych sytuacji i zdarzeń. Czy nadal możemy wierzyć w ludzkość? Czy przemoc mamy wbudowaną w nasz kod genetyczny? Jeśli tak, czy potrafimy jeszcze jej przeciwdziałać? Czy możemy być spokojni o nasz dalszy los? Książka budzi wiele pytań o ludzką egzystencję i o godność człowieka.

Przeczytajcie tę książkę, poznajcie jej liryczny język, który potrafi przedstawić tak brutalną materię., jaką była masakra w Kwangju.

Masakra w Kwangju (czy też Gwangju) - to wydarzenia, które rozegrały się w Korei Południowej w okresie od 18 do 27 maja 1980 roku. Miały charakter starcia ludności cywilnej, w dużej mierze złożonej ze studentów i młodzieży, z wojskiem i policją. Wystąpienia skierowane były przeciwko wojskowej dyktaturze generała Chun Doo-hwana. W czasie jej trwania krwawe wydarzenia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cztery lata temu poznałam pierwszą powieść Hanni Münzer, była to "Miłość w czasach zagłady", która zapadła mi w pamięć, następna była "Marlene". Obie książki wspominam bardzo dobrze, dlatego mając możliwość przeczytania najnowszej powieści Autorki, sięgnęłam po nią z ciekawością i przyjemnością, oczekując kolejnej dobrej opowieści i literackiej przygody. Najnowsza powieść Hanni Münzer, pt. "Poławiacze dusz" to jedna z ostatnich premier Wydawnictwa Insignis. Rozpoczyna ona czteroksiąg, który z pewnością przypadnie do gustu Czytelnikom, zwłaszcza tym, którzy lubią thrillery, zagadki, akcję i charakterystycznych bohaterów. Tym razem, w przeciwieństwie do powieści wspomnianych przeze mnie powyżej, Autorka umieściła akcję nowej powieści w czasach współczesnych, ale osią główną intrygi są pewne sekrety, które mogą spowodować spore zamieszanie w zakonie jezuitów, Kościele i całym chrześcijaństwie. Historyczne zawirowania, sięgające starożytności, jak również kwestia odnalezionej fikcyjnej Ewangelii Chrystusa, przypominają nieco zamysł Dana Browna, który swego czasu święcił triumfy dzięki swoim, pełnym sensacji, powieściom. Hanni Münzer postanowiła zmierzyć się z dość specyficzną tematyką, której Kościół katolicki nie przyjmuje z uśmiechem na ustach, a jeśli nawet, to jest to raczej niechętny grymas.

Czas więc przyjrzeć się dokładniej treści i fabule "Poławiaczy dusz". Otóż, w willi szanowanego norymberskiego przedsiębiorcy, robotnicy znajdują skarb, o którym opowiadały legendy rodziny von Stetten. Z uwagi na nieobecność pana domu, zajmuje się nim jego brat, czyli biskup Bambergu. Niestety dość szybko traci życie, zamordowany w tajemniczych okolicznościach. W tym samym czasie w Rzymie śmiertelnie chory generał jezuitów postanawia podzielić się pewnym sekretem oraz zlecić ważną misję młodemu zakonnikowi, a jednocześnie bratankowi zamordowanego biskupa. Młody Lukas von Stetten nie przeczuwa nawet, że powierzenie mu misji spowoduje szereg wypadków, które wstrząsną nie tylko jego życiem, ale także najbliższych mu osób. Po śmierci generała zakonu - Ignazia Bentivoglio - bynajmniej nie spowodowanej śmiertelną chorobą, do akcji wkracza włoska policja, która w osobie przystojnego commisario Grassa, zaczyna podejrzewać o morderstwo młodego Lukasa. Wszak to on widział po raz ostatni czcigodnego Ignazia.

Podejrzanego mocno wspierają siostra bliźniaczka Lucie oraz ukochana sprzed lat, piękna i powabna Rabea. W ten sposób dość uroczy tercet o specyficznym poczuciu humoru, wkracza do akcji. Akcja przyśpiesza za sprawą kolejnych znalezionych martwych ciał oraz porwania siostry Lukasa. Ktoś ewidentnie pragnie odzyskać skarb w postaci historycznych woluminów, niezależnie od kosztów i poniesionych strat. Mocno zaangażowana w rozwiązanie tajemnicy okazuje się Rabea, która z racji profesji dziennikarskiej, ma szósty zmysł i dąży do rozwikłania niebezpiecznej zagadki. Prezentuje również poglądy, które otwarcie krytykują nauki Kościoła katolickiego. Ponadto Autorka wkłada w jej usta dużą dawkę wiedzy historycznej, i nie jest to złe, ale z czasem może nieco nudzić, gdy pojawia się ona zbyt często w prowadzonych przez bohaterów powieści dialogach. Wygląda to niekiedy tak, jakby Hanni Münzer chciała pochwalić się swoją historyczną wiedzą, i to za wszelką cenę. Nie każdemu Czytelnikowi może to przypaść do gustu, ale z pewnością znajdzie się wielu takich, którzy docenią skrupulatność realizacji podjętej przez Autorkę tematyki. Doceniam więc duży wkład pracy nad tą powieścią, z punktu widzenia historyka nie jest źle. A że żyjemy w czasach, które lubią kino akcji, to i tego aspektu w książce "Poławiacze dusz" nie brakuje. Akcja toczy się wartko, bohaterowie, szczególnie kobieca część, działają w iście bondowskim stylu. Do tego dodajmy wątek romansu (i to niełatwego), sporo klimatycznych lokacji prosto z Rzymu oraz pyszne specjały włoskiej kuchni, a lektura książki upłynie nam przyjemnie. I chyba o to chodziło Autorce, bowiem połączyła zgrabnie różne wątki, zachęcając tym samym Czytelnika do poszerzania własnej wiedzy w tematyce historii Kościoła czy zakonu jezuitów.

Będę czekać na kolejne tomy cyklu Hanni Münzer, na przygody nowych dla mnie bohaterów. I tylko żal mi, że nie spotkam już jednej z nich. Niestety, los (czyt. Autorka) sprawił, że musiała odejść, choć tak bardzo starała się doceniać życie, a zwłaszcza dany jej (i również nam wszystkim) czas.

Cztery lata temu poznałam pierwszą powieść Hanni Münzer, była to "Miłość w czasach zagłady", która zapadła mi w pamięć, następna była "Marlene". Obie książki wspominam bardzo dobrze, dlatego mając możliwość przeczytania najnowszej powieści Autorki, sięgnęłam po nią z ciekawością i przyjemnością, oczekując kolejnej dobrej opowieści i literackiej przygody. Najnowsza powieść...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Punkt zero Thomas Enger, Jørn Lier Horst
Ocena 7,1
Punkt zero Thomas Enger, Jørn ...

Na półkach:

Kto zaglądał kiedykolwiek na mój blog, ten wie, że bardzo lubię twórczość Jørna Liera Horsta i jego świetną serię kryminalną z inspektorem policji Williamem Wistingiem. Kiedy więc w ofercie wydawniczej Wydawnictwa Smak Słowa pojawiła się nowa powieść autorstwa Horsta, nie miałam wątpliwości, że ją przeczytam. Tym razem jednak jest to książka, którą Jørn Lier Horst napisał w duecie z Thomasem Engerem. Nie znam dokonań Thomasa Engera, wiem jedynie, że jest autorem popularnej serii, której głównym bohaterem jest dziennikarz Henning Juul. Po lekturze powieści "Punkt zero" wiem już, że kiedyś, w miarę możliwości, sięgnę po książki i tego Autora.

"Punkt zero" to bardzo udany skandynawski thriller. Już od pierwszych stron wiedziałam, że powieść mi się spodoba. Przede wszystkim dzięki połączeniu sił obu świetnych Autorów. Horst, jak zawsze, przedstawił rzetelne śledztwo kryminalne, prowadzone krok po kroku, w którym najważniejsze mogą okazać się nawet najdrobniejsze szczegóły. Enger zaś dodał powieści dużą dawkę dynamizmu i świeżości w nowoczesnym stylu. Już choćby za sprawą dwójki głównych bohaterów, których mamy możliwość poznać dość dobrze, mimo że "Punkt zero" to początek nowej serii. Mamy więc do czynienia z policjantem - inspektorem Alexandrem Blixem (który nie przypomina w żadnej mierze Williama Wistinga, z którym wielbiciele serii Horsta spędzili dużo czasu poznając go niejako od podszewki), którego życie i praca zdeterminowało pewne wydarzenie z przeszłości. Towarzyszy mu młoda blogerka - Emma Ramm, co stanowi świetną przeciwwagę do policyjnej pracy i jest pewnym ukłonem w stronę naszych współczesnych czasów.


Postaci głównych bohaterów zyskały moją sympatię, w zasadzie miałam wrażenie, że znam je od wielu lat i po prostu spotkaliśmy się po latach, by móc przeżyć ich dalsze koleje losu. Tak więc Aleksander i Emma połączyli siły, aby rozwiązać sprawę zaginięcia byłej królowej biegów długodystansowych. Emma Ramm odwiedza jej posiadłość, stwierdzając nieobecność biegaczki i dochodząc do wniosku, że Sonja Nordstrøm została porwana. Tym samym Emma znalazła się w centrum ponurych wydarzeń. Rozpoczął się wyścig z czasem i seryjnym mordercą, który pozostawiał po sobie kolejne zagadki do rozwiązania. I kolejne ciała zamordowanych celebrytów w chłodnym Oslo.
Połączenie policyjnego śledztwa z blogerskim dochodzeniem dziewczyny, która ma sporo wspólnego z policjantem skierowanym do rozwiązania morderczej łamigłówki okazało się udanym mariażem. Główni bohaterowie uzupełniali się nawzajem, a ich działania nacechowane były również mnóstwem emocji. Warto ich poznać bliżej, mam nadzieję, że będzie nam to dane za sprawą kolejnych tomów serii: Blix i Ramm na tropie zbrodni.
Ciekawa jest również postać samego mordercy, jego motywacje i sposób działania. Jeśli jednak znacie skandynawskie kryminały, być może nie będziecie niczym zdziwieni. Mimo tego, że wiele schematów tworzenia tego typu postaci może być już znana czytelnikowi, to i tak Horst i Enger stworzyli zabójcę, który choć trochę zaskakuje.
Powieść czyta się dobrze, jest dynamicznie, co wymusza presja czasu, a nawet widowiskowo, szczególnie w zakończeniu, które pozostawia nam pole do własnych rozwiązań w oczekiwaniu na kolejny tom cyklu.
Jeśli lubicie dobre kryminały, z wartką akcją i dobrym finałem, seria autorstwa Horsta i Engera jest przeznaczona dla Was! Polecam w ten wakacyjny czas, ale nie tylko. To lektura dobra niezależnie od pory roku, w której przyjdzie nam ją czytać.

Kto zaglądał kiedykolwiek na mój blog, ten wie, że bardzo lubię twórczość Jørna Liera Horsta i jego świetną serię kryminalną z inspektorem policji Williamem Wistingiem. Kiedy więc w ofercie wydawniczej Wydawnictwa Smak Słowa pojawiła się nowa powieść autorstwa Horsta, nie miałam wątpliwości, że ją przeczytam. Tym razem jednak jest to książka, którą Jørn Lier Horst napisał w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Nigdy więcej" Anny Zamojskiej to książka szczególna. Mimo niewielkich rozmiarów zawiera w sobie ogromny ładunek emocji oraz smutnych treści. Jest to bowiem opowieść o tym, co spotkało czternastoletnią dziewczynę z małego miasteczka, która zaufała miejscowemu księdzu, ten zaś dopuścił się wobec niej manipulacji i przemocy seksualnej. Przez długie lata, lubiany i poważany w lokalnej społeczności, proboszcz upokarzał i krzywdził dziewczynkę, wychowaną w tradycyjnej katolickiej rodzinie.

Historia opowiedziana przez Annę Zamojską stanowi swoisty rodzaj wspomnień, które ukazują drogę młodej dziewczyny od tego, co wyjątkowo trudne, po chwile, które niosą otuchę i nadzieję wszystkim potrzebującym wsparcia w podobnych sytuacjach. Książka wpisuje się w obraz rzeczywistości polskiego Kościoła, który boryka się z problemem pedofilii wśród księży. W ostatnim czasie dużo i głośno mówi się o ofiarach i sprawcach choćby w kontekście filmu dokumentalnego braci Sekielskich pt. "Nie mów nikomu". Dokument ten wpłynął na naszą rzeczywistość, wielu hierarchów Kościoła zdecydowało się publicznie przeprosić pokrzywdzone osoby. Jednocześnie wielu przedstawicieli stanu kapłańskiego uniknęło konsekwencji swoich czynów, ponieważ zostały one ukryte przed opinią publiczną. Jest to problem, z którym musi poradzić sobie Kościół w obliczu nowych cywilizacyjnych wyzwań, a to niełatwe zadanie.
"Nigdy więcej" to z pewnością ważny głos w sprawie dotyczącej problemu wykorzystywania naiwności dzieci i młodzieży przez duchownych, którzy dopuszczają się czynów uchybiających godności stanu kapłańskiego. To dobrze, że publikowane są wciąż nowe świadectwa, wspomnienia i reportaże związane z pedofilią i molestowaniem seksualnym w obrębie Kościoła katolickiego, ponieważ mogą być przyczynkiem do dyskusji i prób poradzenia sobie z problemem, którego ofiary często nie potrafią poradzić sobie z traumą w dorosłym życiu.
Bohaterka książki "Nigdy więcej", zainspirowana twórczością Reginy Brett, która napisała również przedmowę do opowieści Anny Zamojskiej, poradziła sobie z depresją, ale wydarzenia, które dotknęły ją w okresie młodzieńczym, już na zawsze odcisnęły piętno na jej psychice.
W każdym razie autorka ma nadzieję, że jej historia, mimo ogromnego bólu i smutku, pozwoli również wielu osobom w podobnej sytuacji na "mówienie własnym głosem".
Bez wątpienia książka Anny Zamojskiej jest ważna i potrzebna. Podobnych historii jest z pewnością wiele, niektóre z ich, być może, nigdy nie ujrzą światła dziennego. Z pewnością trzeba mówić głośno o tym, co nas boli. Anna Zamojska zdecydowała się na trudny i poważny krok. Cieszę się, że nauczyła się mówić, o tym co ją boli, ale również o tym, co daje jej w życiu radość.

"Nigdy więcej" Anny Zamojskiej to książka szczególna. Mimo niewielkich rozmiarów zawiera w sobie ogromny ładunek emocji oraz smutnych treści. Jest to bowiem opowieść o tym, co spotkało czternastoletnią dziewczynę z małego miasteczka, która zaufała miejscowemu księdzu, ten zaś dopuścił się wobec niej manipulacji i przemocy seksualnej. Przez długie lata, lubiany i poważany w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wielu autorów popularnych powieści i filmów miało już swoje wizje upadku ludzkości i katastrof, które doprowadziły do apokalipsy na mniejszą lub większą skalę. David Koepp - scenarzysta takich hitów filmowych jak Jurassic Park czy Spider Man, przedstawił wizję ratowania świata przed atakiem organizmu, którego siła rażenia może doprowadzić do całkowitego zniszczenia życia na Ziemi. Powieść "Cold Storage. Przechowalnia śmierci" to jego debiut literacki. Jak wypadła na tle innych tego typu historii? Można powiedzieć, że całkiem dobrze. W każdym razie na pewno jest w stanie pozytywnie zaskoczyć niejednego czytelnika, choćby tym, że poza całą grozą sytuacji i opisami karkołomnych poczynań głównych bohaterów, zawiera sporą dawkę humoru, co pozwala spędzić miło czas przy książce o zabójczym grzybie.
Jak na scenarzystę przystało, David Koepp skonstruował swoją powieść w filmowym stylu. Zarówno akcja, jak i bohaterowie rozpisani są tak, by każdy mógł wyobrazić sobie poszczególne sceny, klatka po klatce, jak w dobrym filmie. Co dostajemy na początek? Przede wszystkim śmiercionośny organizm, który może doprowadzić do globalnej katastrofy. Co zaś najważniejsze, jest to organizm, który działa szybko...niewiarygodnie szybko. I udało mu się wydostać na wolność! Ale to przecież nic nowego w historiach tego typu. Do walki z nim stają bardzo różnorodni bohaterowie: emerytowany agent Pentagonu do spraw bezpieczeństwa narodowego i bioterroryzmu, Roberto Diaz, następnie Naomi Williams, samotna matka i Travis Meacham - były skazaniec. Cała trójka stawia czoła zagrożeniu, które może zgubić ludzkość, z czego oczywiście początkowo nie zdają sobie w pełni sprawy, przynajmniej nie wszyscy. Fabuła powieści została zbudowana wokół fikcyjnego, ale śmiercionośnego grzyba, który w bardzo inteligentny sposób dopada przeciwników, którzy próbują stanąć mu na drodze. Bohaterowie ścigają się z czasem, trup ściele się gęsto, koszmar wzrasta wraz z kolejnymi mutacjami, do której doprowadza oszalały obcy organizm. Chwilami powieść gatunkowo skłania się ku thrillerowi komediowemu poprzez czarny humor i niewiarygodne zmagania ze zmutowanym grzybem. Niektóre sceny ociekają krwią i ludzkimi czy zwierzęcymi trzewiami, co przypomina nieco horror klasy B, ale nie jest to zbyt nachalne. W każdym razie, można to wytrzymać i spróbować zastosować własną kwarantannę, czyli niektóre z opisów zwyczajnie pominąć.
"Cold Storage" to w pewnym stopniu kalka wcześniejszych pomysłów i scenariuszy filmowych autora powieści. Występują tu znane z filmów sceny nieuchronnego niebezpieczeństwa, z którym trudno walczyć, ale można go pokonać na przykład sprytem. Wydaje się, że David Koepp doskonale zdaje sobie sprawę, że to wszystko, co opisał wydaje się zbyt nieprawdopodobne i szalone. W związku z tym uzasadnione jest wprowadzenie na karty powieści dużej dozy czarnego humoru, który sprawia, że książkę czyta się dobrze i przyjemnie. Tak, napisałam to: historia walki z dziwacznym organizmem, który sieje śmierć, może być przyjemna w odbiorze. Już samo to jest szalone.
"Cold Storage. Przechowalnia śmierci" to książka, którą można polecić na dowolny wieczór, zarówno podczas letnich wakacji jak i w deszczowy, jesienny czas.

Wielu autorów popularnych powieści i filmów miało już swoje wizje upadku ludzkości i katastrof, które doprowadziły do apokalipsy na mniejszą lub większą skalę. David Koepp - scenarzysta takich hitów filmowych jak Jurassic Park czy Spider Man, przedstawił wizję ratowania świata przed atakiem organizmu, którego siła rażenia może doprowadzić do całkowitego zniszczenia życia na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Postapokaliptyczny świat to wizja, która towarzyszy nam od dłuższego czasu w literaturze i filmach, niezmiennie wzbudzając zaciekawienie i strach. Zmiany klimatyczne zachodzące wokół nas, problemy z ochroną środowiska naturalnego to kwestie, o których dyskutują dzisiaj i młodzi, i starzy. Czy ludzkości uda się przetrwać kolejne kryzysy, a może nie ma już dla niej ratunku? W każdym razie wielu autorów podejmuje się przedstawić swój scenariusz upadku cywilizacji, którą znamy i następstw czekających mieszkańców Ziemi po katastrofie, od której nie ma odwrotu. Jedną z takich autorek jest Kassandra Montag, amerykańska pisarka, której debiutancka powieść "Świat po powodzi" przedstawia wyobrażenie świata, który uległ całkowitemu przeobrażeniu po współczesnym potopie, zmieniając życie mieszkańców dawnych metropolii w zmagania o przetrwanie.

Wyobraźmy sobie, że pewnego dnia, po latach powolnego podnoszenia się wód oceanicznych nadeszła chwila, w której wielka powódź zalała większość świata, który znamy. Na powierzchni niezmierzonej przestrzeni otwartej wody pozostały jedynie archipelagi nowych kolonii, utworzonych na szczytach najwyższych szczytów górskich, gdzie ludzie próbują budować nowe osiedla i żyć według nowych zasad. To idea, którą już znamy, wizje końca świata i próby jego odbudowy pokazali nam zarówno pisarze, jak i scenarzyści filmowi. Wiele z tych nowych światów ukazywało ludzkość, która przeszła przemiany, najczęściej poprzez konfrontację dobra ze złem. Niekiedy ludzkość tkwiła w stanie całkowitego upadku i zepsucia, czasem zaś podnosiła się z kolan, zaczynając od nowa.
Wizja przyszłości zaprezentowana przez autorkę powieści "Świat po powodzi" wpisuje się raczej w pierwszy scenariusz, ponieważ bohaterowie książki muszą zmagać się z przeciwnościami mocno nieprzyjaznego dla nich środowiska.
Najważniejszymi bohaterkami powieści są Myra i jej siedmioletnia córka Pearl, które żyją wspólnie na niewielkiej łodzi i utrzymują się z połowów morskich, wymieniając ryby na rzeczy niezbędne do przeżycia. Odwiedzając coraz to nowe placówki i faktorie, Myra szuka informacji o zaginionych córce i mężu, który swego czasu podjął nieoczekiwaną decyzję, zostawiając najbliższe sobie osoby bez słowa wyjaśnienia. Pewnego razu Myra dowiaduje się, że jej starsza córka może przebywać w odległym obozowisku, gdzieś w okolicy Koła Arktycznego. Rozpoczyna się trudna i najeżona niebezpieczeństwami wyprawa matki w poszukiwaniu utraconego dziecka. Podczas podróży Myra postanawia dołączyć do napotkanego po drodze statku, którego załoga pragnie zbudować nową społeczność w nowym i niebezpiecznym świecie. Ale splot wydarzeń, skrywane tajemnice i dążenie do niemożliwego sprawiają, że główna bohaterka stanęła przed najtrudniejszym dla siebie wyborem: czy ocalenie starszej córki warte jest narażania młodszego dziecka na niebezpieczeństwo.
"Świat po powodzi" to opowieść o przetrwaniu, matczynej miłości i nadziei na przyszłość. W świecie zrównanym do kilkunastu może procent powierzchni nadającej się do życia, niekiedy tragicznym i ponurym, ale również momentami barwnym w swej nowej odsłonie, ludzkość desperacko próbuje przetrwać na różne sposoby. Ujawnia się mroczna ludzka natura, ale także najlepsze strony tych, którzy próbują zachować pamięć o dawnym świecie. To powieść o uniwersalnych prawdach, które towarzyszą nam od zarania dziejów, o matczynej miłości, pełnej niezwykłego oddania, o przyjaźni i nadziei, która bywa motorem naszych działań.
"Świat po powodzi" jest, według mnie, połączeniem wizji znanej z filmu "Wodny świat" z przygodami rodem z uniwersum "Piratów z Karaibów". Ludzkie tragedie, awanturniczy styl życia i wielka tęsknota za tym, żeby pozostawić po sobie trwały ślad to najważniejsze elementy powieści Kassandry Montag. Jak na debiut literacki jest to powieść całkiem udana. Może spodobać się tym, którzy poszukują ciągle nowych motywów w literaturze dystopicznej.

Postapokaliptyczny świat to wizja, która towarzyszy nam od dłuższego czasu w literaturze i filmach, niezmiennie wzbudzając zaciekawienie i strach. Zmiany klimatyczne zachodzące wokół nas, problemy z ochroną środowiska naturalnego to kwestie, o których dyskutują dzisiaj i młodzi, i starzy. Czy ludzkości uda się przetrwać kolejne kryzysy, a może nie ma już dla niej ratunku? W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miałam piętnaście lat, gdy uczniów szkoły podstawowej, do której uczęszczałam zgromadzono, aby podać im płyn Lugola, czyli czyli wodny roztwór jodku potasu i pierwiastkowego jodu. Z uwagi na niedostępność tabletek jodu, ówczesne polskie władze podjęły niekonwencjonalną decyzję, aby podać jod dzieciom w całym kraju. W ciągu kilkudziesięciu godzin stabilny jod podano 18,5 mln osób, w znacznej większości dzieciom do siedemnastego roku życia. Był to jeden z przypadków w historii PRL, kiedy władze polskie mimo początkowych oficjalnych zaprzeczeń strony radzieckiej o nuklearnej katastrofie podjęły działania wbrew ich zaleceniom, ale w interesie własnych obywateli. Stałam więc w kolejce wraz z moimi kolegami i koleżankami, aby przyjąć dawkę płynu Lugola, ale oczywiście nikt z nas nie miał pojęcia, co tak naprawdę się wydarzyło. Słuchaliśmy plotek, niektóre wzbudzały strach, ale generalnie wszyscy potraktowaliśmy to jako ciekawostkę w naszym zwyczajnym życiu. Jako nastolatka nie miałam pojęcia, że gdzieś daleko na wschodzie, w bratnim Związku Radzieckim doszło do wypadku, który na zawsze zmienił nasz świat. Dzisiaj, po latach, dowiadujemy się coraz więcej na temat historii czarnobylskiej katastrofy. Powstają filmy, seriale (jeden z najbardziej znanych to produkcja HBO, "Czarnobyl"), publikowane są wspomnienia, relacje świadków i reportaże. Jedną z takich publikacji jest książka "O północy w Czarnobylu" autorstwa Adama Higginbothama, który dzięki licznym wywiadom oraz dostępowi do odtajnionych akt i niepublikowanych wspomnień, przedstawił nieznaną historię tragedii w Czarnobylu.

Od wydarzeń w Czarnobylu minęło ponad trzydzieści lat, nadal jest ona synonimem najgorszej katastrofy nuklearnej w historii ludzkości. Jednocześnie prawda o wybuchu reaktora jądrowego ujawnia zdumiewającą już dzisiaj rzeczywistość dnia codziennego w ostatnich latach istnienia ZSRR. Wątek społeczny jest jednym z ważniejszych elementów książki "O północy w Czarnobylu". Dzięki odtworzeniu doświadczeń świadków katastrofy, wywiadom i relacjom, autorowi książki udało się ukazać szersze spojrzenie na katastrofę, począwszy od decyzji budowy elektrowni atomowej w pobliżu Kijowa pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku, poprzez samą katastrofę 1986 roku, aż po współczesność. Ilość literatury fachowej na temat katastrofy w Czarnobylu jest dzisiaj ogromna, momentami wręcz przytłaczająca, żeby zrozumieć istotę wydarzeń sprzed ponad trzydziestu lat, należałoby przeanalizować wiele dokumentów, schematów i badań. Dla potrzeb czytelników, którzy interesują się tematem, Adam Higginbotham wykonał ogromną pracę. Przez ponad dziesięć lat prowadził reporterskie śledztwo nad czarnobylską katastrofą, której prawdziwą historię ukrywano, co skutkowało nadwątleniem zaufania społecznego do energetyki jądrowej na całym świecie.
Pierwsza część książki "O północy w Czarnobylu" poświęcona jest życiu mieszkańców Czarnobyla i dzisiejszego miasta widmo, czyli Prypeci - wzorcowego osiedla dla pracowników elektrowni, w którym życie układało się niemal sielankowo, w porównaniu do innych miejsc w chylącym się ku upadkowi imperium radzieckiego. Tak więc w książce Adama Higginbothama Prypeć to miasto z całym dobrodziejstwem w postaci szkół, przedszkoli, szpitala, basenów, palców zabaw i plaż na piaszczystych brzegach rzeki. Cudowna bańka niczym "oaza dostatku na pustyni niedoborów i deprawacji", gdzie sklepy z żywnością wyposażone były o niebo lepiej niż najlepsze sklepy w Kijowie. Można było w nich kupić cielęcinę, świeże ogórki i pomidory a nawet pięć rodzajów kiełbas.

"W domu towarowym Raduga - czyli Tęcza - dostępna była nawet austriacka zastawa i francuskie perfumy - i to bez konieczności zapisywania się na listę"
Atomgrad miał mnóstwo zieleni, w tym 33 000 krzewów róż, które uwielbiał dyrektor elektrowni w Czarnobylu Wiktor Briuchanow. Wszystko to powodowało, że wiosną 1986 roku Czarnobyl był oficjalnie jedną z najlepszych elektrowni jądrowych w ZSRR. Pracownicy elektrowni awansowali szybko i bezproblemowo. Niektórzy zdobywali stanowiska dzięki partyjnemu wsparciu, na przykład główny inżynier i wicedyrektor elektrowni, Nikołaj Fonin nie miał pojęcia o energii jądrowej czy fizyce nuklearnej, ale uczył się jej...na kursie korespondencyjnym. Poza kontrowersyjnymi decyzjami personalnymi w elektrowni podejmowano również bardzo niebezpieczne działania związane z samym reaktorem. Próba wyłączenia reaktora za pomocą specjalnych prętów kontrolnych z grafitem skończyła się katastrofą.
W drugiej części swojej książki Adam Higginbotham opisał tragiczne w skutkach następstwa zarówno samego wypadku w elektrowni, jak i decyzji o użyciu jednostek straży pożarnej, które jako pierwsze stawiły się na miejscu katastrofy, ale nikt nie powiadomił ich, że będą miały kontakt z radioaktywnym dymem i odpadami. Równie smutne były skutki zbyt późnej ewakuacji mieszkańców miasta Prypeć. Autor porównał zarządzanie elektrownią i późniejsze decyzje po jej katastrofie do centralnie sterowanego zarządzania całym imperium ZSRR.
Książka "O północy w Czarnobylu" dołączyła do całej serii literatury czarnobylskiej, uzupełniając wiele luk w naszej dotychczasowej wiedzy na temat katastrofy reaktora w bloku energetycznym nr 4 Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Skrupulatne śledztwo autora zapisane w postaci reportażu zostało wzbogacone bibliografią, mapami i planami oraz listą osób, które nazwano osobami dramatu. Adam Higginbotham stworzył bardzo przemyślane studium koszmaru katastrofy nuklearnej, którą próbowano za wszelką cenę zatuszować. Jest to również ważne ostrzeżenie dla wszystkich, którzy sądzą, że współcześnie jesteśmy już dostatecznie dobrze przygotowani do radzenia sobie z nuklearnymi wypadkami.

Miałam piętnaście lat, gdy uczniów szkoły podstawowej, do której uczęszczałam zgromadzono, aby podać im płyn Lugola, czyli czyli wodny roztwór jodku potasu i pierwiastkowego jodu. Z uwagi na niedostępność tabletek jodu, ówczesne polskie władze podjęły niekonwencjonalną decyzję, aby podać jod dzieciom w całym kraju. W ciągu kilkudziesięciu godzin stabilny jod podano 18,5 mln...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Nawet jeśli nie szukałeś żadnych dodatkowych informacji w internecie, to rząd i tak może z łatwością dowiedzieć się o tym, że czytałeś tę książkę"
Czytając daną książkę, nie zamierzamy przecież informować całego świata, że właśnie oddajemy się lekturze (chyba, że wynika to z naszej pracy zawodowej lub hobby, które pochłania nasz wolny czas), jednak we współczesnym świecie to wystarczy, by trafić do systemu przechowywania danych z naszego życia. Niezależnie od tego, czy była to wersja papierowa książki, czy elektroniczna pobrana z sieci, nasza osoba została skojarzona z szeregiem unikalnych identyfikatorów: adresem e-mail, numerem telefonu i adresem IP komputera, z którego skorzystaliśmy. Jeśli korzystamy z internetu, przeglądamy różne strony, robimy zakupy, zamawiamy dania na wynos, czy też sprawdzamy repertuar w lokalnym kinie, trafiamy do świata najnowszej technologii, której twórcy roszczą sobie prawo do bycia naszym nadzorcą. Nieważne, gdzie przebywamy i co robimy - nasze życie stało się otwartą księgą, ponieważ masowa inwigilacja na stałe towarzyszy nam w codziennych czynnościach. Powinniśmy być nieustannie świadomi stwarzanych przez nią zagrożeń oraz szkód, które zdołała dotąd wyrządzić.
Edward Snowden, inżynier systemów informatycznych, były agent Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA) oraz pracownik kontraktowy Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) postanowił zwrócić uwagę ludzi na wspomniane zagrożenia, w 2013 roku zaszokował świat, odchodząc z amerykańskiego wywiadu i ujawniając, że rząd USA w tajemnicy pracuje nad metodami przechwytywania i rejestrowania wszystkich rozmów telefonicznych, wiadomości tekstowych i e-maili. Sześć lat po tym zdarzeniu, Edward Snowden w swojej książce "Pamięć nieulotna" po raz pierwszy ujawnił, jak sam pomagał tworzyć system nadzoru społeczeństwa oraz jak zdecydował się zostać sygnalistą, który w efekcie trafił na wygnanie jako głos sumienia współczesnego internetu.


W perspektywie międzynarodowej ujawnione przez Snowdena informacje i ważne dokumenty przyczyniły się do debaty na temat szpiegowania nie tylko w USA, ale również w krajach, które miały długą historię nadużyć popełnianych wobec swoich obywateli. Dzisiaj internet jest o wiele bardziej bezpieczny niż w 2013 roku. Wzrosła świadomość stosowania aplikacji i narzędzi szyfrujących, udaje się likwidować luki między prawem a techniką poprzez stosowanie odpowiednich narzędzi do ochrony podstawowych wolności obywatelskich.
Książka "Pamięć nieulotna" Edwarda Snowdena składa się z dwóch części. Pierwsza opowiada o młodzieńczych latach autora, zafascynowanego technologią chłopca, który po raz pierwszy zhakował swoją szkołę, a właściwie program nauczania, by pozbyć się przymusu odrabiania prac domowych. Zaczynał będąc na samym dole technologicznej hierarchii, szukając okazji do udowodnienia, że nie ma rzeczy niemożliwych. Zafascynowany internetem lat dziewięćdziesiątych XX wieku, który wówczas otwierał niczym nie skrępowane możliwości, powoli zdobywał szlify w sektorze informatycznym. Po zamachach z 11 września 2001 r., Snowden rozpoczął karierę wywiadowczą.


Uczestniczył w wielu szkoleniach, które w większości dotyczyły zagadnień związanych z możliwościami technologii, które można wykorzystać do pracy na rzecz rządu Stanów Zjednoczonych. Zważywszy na zamerykanizowany charakter światowej infrastruktury łącznościowej, powinno być oczywiste, że rząd USA posunie się do masowej inwigilacji. Jednak dla młodego wówczas Snowdena nie było to tak jednoznaczne. Odkrycie prawdy o działaniach służb wywiadowczych stało się dla niego wyjątkowo przykre - zrozumiał, że dał się oszukać.
Druga połowa książki "Pamięć nieulotna" poświęcona jest zdarzeniom, które mogłyby stanowić kanwę thrillera szpiegowskiego z Edwardem Snowdenem w roli głównej. Latem 2013 roku nasz bohater przekazał część informacji i tajnych dokumentów osobom ze świata dziennikarskiego i filmowego w pokoju hotelowym w Hongkongu. Przy okazji ujawnił swoją tożsamość, co spowodowało, że nie był już bezpieczny. Dzisiaj mieszka w "nieujawnionym miejscu pobytu" w Rosji, pełniąc funkcję prezesa zarządu Fundacji Wolności Prasy. Poszukiwany przez władze USA pod zarzutem ujawnienia tajemnic państwowych i szpiegostwa, prawdopodobnie nigdy nie wróci do kraju.
"Pamięć nieulotna" to książka, która ujawnia wiele danych wywiadowczych oraz przybliża pracę współczesnych szpiegów. Napisana przez człowieka, który uważany jest za postać kontrowersyjną (patriota czy zdrajca?), skłania do refleksji nad naszym bezpieczeństwem, szczególnie podczas korzystania z zasobów sieci internetowej. Niezależnie od tego, jaki będzie nasz osąd nad uczynkami Edwarda Snowdena, warto przeczytać to, co sam nam przekazuje w swojej autobiografii.
"Pamięć nieulotna" opisuje nasze miejsce w świecie współczesnej technologii, która daje nam wiele wspaniałych możliwości rozwoju, ale sprawia również, że nie zawsze możemy czuć się bezpiecznie.

"Nawet jeśli nie szukałeś żadnych dodatkowych informacji w internecie, to rząd i tak może z łatwością dowiedzieć się o tym, że czytałeś tę książkę"
Czytając daną książkę, nie zamierzamy przecież informować całego świata, że właśnie oddajemy się lekturze (chyba, że wynika to z naszej pracy zawodowej lub hobby, które pochłania nasz wolny czas), jednak we współczesnym świecie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zazwyczaj, o czym wielokrotnie wspominałam, nie sięgam po książki obyczajowe. Nie oznacza to, że ich nie cenię, po prostu wydaje mi się, że z biegiem lat mam coraz mniej czasu na książki innych gatunków, które koniecznie chcę przeczytać, a ich lista coraz bardziej się wydłuża. Zdarza się jednak, że robię odstępstwo od swoich planów, wówczas przychodzi moment na lekturę podobną do tej, o której dzisiaj opowiem. We wrześniu miała miejsce polska premiera powieści "Szczęście dla zuchwałych" autorstwa Petry Hülsmann, popularnej niemieckiej autorki książek dla kobiet.
"Szczęście dla zuchwałych" to z pewnością powieść o kobietach, ale również o tym, że czasem warto zawalczyć o swoje szczęście. Brzmi jak truizm, ale nasze życie składa się z takich sytuacji, które z czasem uważamy za banalne, lecz jakże ważne dla wszystkich. Petra Hülsmann postanowiła opowiedzieć czytelnikom o dwóch siostrach, bardzo różnych od siebie, mających odmienne spojrzenie na codzienność i własną przyszłość. Marie i Christine - córki właściciela stoczni produkującej piękne łodzie i jachty - stają przed poważnym wyzwaniem. Gdy Christine, starsza z sióstr, zapada na ciężką chorobę, Marie zgadza się zająć jej dziećmi oraz wspomóc ją podczas terapii. Jakby tego było mało, Marie ma również zastąpić siostrę w rodzinnej firmie, współpracując z szefem, którego nie darzy większą sympatią. Marie jest ciekawą postacią, jednak początkowo nie robi najlepszego wrażenia. Gdyby spotkać ją w realnym życiu, zasłużyłaby na opinię "pustej lali", która z nikim i niczym się nie liczy, spędza czas na wiecznej zabawie i powoduje chaos w życiu innych ludzi. Na szczęście to tylko swego rodzaju skorupa, która skrywa zupełnie inne wnętrze. Jednak na jego ujawnienie czytelnik będzie musiał trochę poczekać, poznając zwariowane oblicze młodszej z sióstr, zupełnie nie przygotowanej na poważne wyzwania.

Główny temat powieści związany jest z chorobą nowotworową i chemioterapią, które wpływają na codzienność chorego i jego najbliższych. Petra Hülsmann przedstawiła walkę z chorobą realistycznie i bez ogródek. W zderzeniu z beztroskim życiem głównej bohaterki robi to duże wrażenie. Jednak powieść "Szczęście dla zuchwałych" nie epatuje smutkiem i nadmiernym cierpieniem. Autorka zdołała napisać książkę, która mimo trudnego tematu, nie przygnębia i nie wbija czytelnika w poczucie totalnej beznadziei. Wręcz przeciwnie, w zabawny i wzruszający sposób pokazuje, że w najtrudniejszych chwilach możemy liczyć na zmianę swego losu. Oczywiście trzeba mu nieco pomóc, czasem poszukać wokół siebie ludzi gotowych nas wesprzeć, a nawet zawalczyć o siebie, ale nie jest to niemożliwe.

Fabuła powieści jest dobrze skonstruowana, bohaterki ciekawe i przekonujące, wątek romantyczny nieco przewidywalny w swym zakończeniu, ale generalnie całość sprawia, że książkę "Szczęście dla zuchwałych" czyta się z przyjemnością. To powieść, która skłania do pewnych refleksji nad kruchością naszego życia i codziennych planów, jak również dająca powody do uśmiechu i pozytywnego nastroju.
Trochę szkoda, że mimo tylu przeciwności, koniec okazuje się nad wyraz udany i wszystko układa się wręcz idealnie. Ale zapewne o to chodziło. Wszak tytuł zapowiada, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki, jeśli tylko okażemy pewną zuchwałość. Bohaterowie powieści okazali się na tyle śmiali, żeby los nagrodził ich w każdym calu. To powieść, nie codzienne życie, ale chciałoby się, by nią było. Prawdopodobnie za ten optymizm i szczęśliwe zakończenie większość czytelników doceni powieść Petry Hülsmann.

Zazwyczaj, o czym wielokrotnie wspominałam, nie sięgam po książki obyczajowe. Nie oznacza to, że ich nie cenię, po prostu wydaje mi się, że z biegiem lat mam coraz mniej czasu na książki innych gatunków, które koniecznie chcę przeczytać, a ich lista coraz bardziej się wydłuża. Zdarza się jednak, że robię odstępstwo od swoich planów, wówczas przychodzi moment na lekturę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rok temu miała miejsce premiera pierwszej powieści Aleksandra R. Michalaka pt. "Denar dla Szczurołapa". Książka spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem Czytelników, którzy docenili erudycję, przygotowanie naukowe oraz ciekawość świata Autora. W tym roku nakładem Wydawnictwa Replika ukazała się druga powieść naukowca i podróżnika, czyli "Wąż z Lasu Cedrowego". To kolejna część przygód awanturnika i profesora Gabora Horthyego - bohatera obu powieści. Przyglądając się jego przygodom, mam nieodparte wrażenie, że są one częścią prawdziwego życia Autora powieści, a może projekcją tego, o czym sam marzy.

"Wąż z Lasu Cedrowego" jest bez wątpienia powieścią, która spodoba się zarówno wielbicielom historii, jak i tym, którzy lubują się w rozwiązywaniu zagadek, nie stronią od tajemnic oraz lubią się bać. Najnowsza powieść Aleksandra R. Michalaka jest bowiem dobrą kontynuacją swojej świetnej poprzedniczki, którą z powodzeniem można określać jako thriller.
Akcja powieści rozgrywa się wokół biblijnego zoo - nowatorskiego projektu zapoczątkowanego przez ekscentrycznego miliardera Jamesa Peabodyego. W pewnym stopniu zamysł powstania takiego przedsięwzięcia można porównać do znanego wszystkim Parku Jurajskiego, choć w jego przypadku mieliśmy do czynienia z fantastyką naukową okraszoną spektakularnymi przygodami i wyczynami bohaterów serii filmów Stevena Spielberga. W Biblical Zoo poza kolekcją zwierząt, które zajmowały w Biblii poczesne miejsce, mamy również do czynienia ze zbiorami poświęconym zwierzętom, czyli mumiami, rzeźbami czy malowidłami. Innymi słowy jest to projekt mocno osadzony w historii. Przedstawiona w powieści idea biblijnego zoo, powstającego na malowniczych wzgórzach Libanu, nie spotyka się z aprobatą świata zewnętrznego. Ktoś lub coś sabotuje działania międzynarodowej grupy naukowców, którzy z czasem mają coraz więcej wątpliwości co do zasadności tego projektu. Tajemnicze wypadki, zbiegi okoliczności i związek z legendą o Św. Jerzym, budzą uzasadnione przekonanie, że Biblical Zoo to bardzo niebezpieczny projekt.
Aby rozwiązać zagadkę, potrzeba odpowiednich ludzi, nie tylko specjalistów - historyków i kulturoznawców. Dobrze by było, gdyby z odsieczą przybył ktoś, kto nie boi się zawiłych intryg i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Do Libanu przyjeżdża profesor i awanturnik - Gabor Horthy. Uznany badacz - orientalista - początkowo nie chce angażować się rozwikłanie tajemnic biblijnego zoo, ale ciekawość oraz zachęta ze strony przyjaciela sprawiają, że Gabor zaczyna własne, pełne niebezpieczeństw, śledztwo. Jednak nawet on nie spodziewał się, że ponownie przyjdzie mu zmierzyć się z demonicznymi potworami.
W porównaniu do poprzedniej książki, Aleksander R. Michalak dużo lepiej wyważył kwestie stricte historyczne i kulturowe z przygodami bohaterów, którzy są w powieści przedstawieni naprawdę świetnie. Niektórych można polubić, innych lepiej omijać szerokim łukiem, ale wszyscy są postaciami, które zapadają w pamięć. Oczywiście żadna z tych postaci nie wygra z głównym bohaterem, ale on wymyka się wszelkim konwenansom i regułom.
"Wąż z Lasu Cedrowego" to powieść dla tych Czytelników, którym nie jest obcy klimat tajemniczości i strachu oraz spragnionych udokumentowanej wiedzy podanej w bardzo przystępny sposób. To również udana kontynuacja książki "Denar dla Szczurołapa", rozwijająca wcześniejsze wątki oraz wprowadzająca nowe, mrożące krew w żyłach, przygody. Jedną ze scen na wzburzonym morzu, nawiązującą do dzieła Ferdynanda Braudela o Morzu Śródziemnym, mogę uznać za ciekawy sposób łączenia wiedzy historycznej z naszą współczesną wizją świata i cywilizacji.
Polecam najnowszą powieść Aleksandra R. Michalaka do przeczytania w każdej chwili, baczcie jednak, by nie zatracić się w historii, bo ona potrafi zaskakiwać...

Rok temu miała miejsce premiera pierwszej powieści Aleksandra R. Michalaka pt. "Denar dla Szczurołapa". Książka spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem Czytelników, którzy docenili erudycję, przygotowanie naukowe oraz ciekawość świata Autora. W tym roku nakładem Wydawnictwa Replika ukazała się druga powieść naukowca i podróżnika, czyli "Wąż z Lasu Cedrowego". To...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powieść "Perfekcyjna żona" brytyjskiego autora, piszącego pod pseudonimem JP Delaney (Anthony Capella) to moje drugie spotkanie z twórczością i stylem wspomnianego autora. Zainteresowani czytelnicy znajdą na blogu moją wcześniejszą opinię o książce "W żywe oczy". Z uwagi na to, że styl pisania JP Delaney'a przypadł mi do gustu, z przyjemnością i bez większych obaw mogłam sięgnąć po zapowiadany przez Wydawnictwo Otwarte nowy tytuł, czyli "Perfekcyjną żonę" (premiera już 18 września 2019 r.). I powiem Wam, że ponownie jest oryginalnie, nieszablonowo i wciągająco. Te trzy przymiotniki pasują idealnie, by opisać ten nowoczesny thriller.

Fabuła powieści związana jest z postacią Abbie, która budzi się w szpitalu. Początkowo jest mocno oszołomiona, wygląda na to, że ma problemy z pamięcią. Mężczyzna, którego widzi przy swoim łóżku twierdzi, że jest jej kochającym mężem, uznanym i bogatym producentem nowych technologii, z którymi nikt nie może się równać w Dolinie Krzemowej. Abbie według słów męża jest utalentowaną i niekonwencjonalną artystką, kochającą żoną i matką. Jednak pięć lat temu miała wypadek, a dzięki możliwościom przełomowej technologii udało się przywrócić ją do życia. Dziś jest więc cudem nauki, który wzbudza w niej samej ambiwalentne uczucia.
Abbie, której losy śledzimy podczas lektury powieści, to tak naprawdę nowoczesny robot, klon człowieka wyposażony w sztuczną inteligencję na bardzo wysokim poziomie. Opis nowoczesnej technologii przypomina nieco pomysł, z którym spotkałam się jakiś czas temu w grze przygodowej popularnej w 2018 r., czyli w "Detroit: Become Human". W całkiem niedalekiej przyszłości ludzie i androidy żyją obok siebie. Roboty obdarzone niezwykłą sztuczną inteligencją, przypominające z zachowania i wyglądu ludzi, zaczynające odczuwać ludzkie emocje, dążą do buntu.
W książce "Perfekcyjna żona", której fabuła również przenosi nas do przyszłości, popularne są coboty i inne futurystyczne wynalazki. Ale Abbie jest wśród nich najbardziej wyjątkowa. I to ona, po pierwszym szoku, wraz z kolejnymi wspomnieniami, które jej mąż ładuje do jednostki SI Abs, próbuje połączyć fakty związane z wypadkiem i kolejnymi wydarzeniami z małżeńskiego życia, by następnie podjąć nietypowe decyzje.
Powieść napisana jest w dobrym tempie, chociaż nie ma tu szybkich zwrotów akcji, za to mamy do czynienia z dużą dozą napięcia oraz intrygującymi problemami. Poza kwestiami science fiction, które na pewno budzą wiele wątpliwości oraz moralnych zawirowań, powieść porusza również kwestie wychowywania autystycznego dziecka. Jednocześnie jest to rasowy thriller psychologiczny, w którym ważną rolę pełni zagadka do rozwiązania.
"Perfekcyjna żona" to powieść wielowarstwowa, realistyczna w swej ultranowoczesnej treści i formie. JP Delaney napisał kolejną książkę, która z pewnością przypadnie do gustu wielu czytelnikom, szczególnie tym, którzy lubią umysłowe wyzwania oraz szukają w nich czegoś nieznanego. Polecam przed premierą!

Powieść "Perfekcyjna żona" brytyjskiego autora, piszącego pod pseudonimem JP Delaney (Anthony Capella) to moje drugie spotkanie z twórczością i stylem wspomnianego autora. Zainteresowani czytelnicy znajdą na blogu moją wcześniejszą opinię o książce "W żywe oczy". Z uwagi na to, że styl pisania JP Delaney'a przypadł mi do gustu, z przyjemnością i bez większych obaw mogłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Melinda Leigh jest autorką bestsellerów magazynu "Wall Street Journal", zna sztuki walki, kocha psy i prowadzi bardzo udane życie osobiste. W swoich powieściach kreuje jednak wydarzenia mroczne i budzące niepokój. Kryminał "Proś o wybaczenie" stanowi pierwszą część serii Morgan Dane. Zazwyczaj w powieściach kryminalnych śledztwa prowadzone są przez silnych bądź złamanych przez życie męskich bohaterów. W powieści Melindy Leigh mamy do czynienia z wyrazistą postacią kobiecą, prawniczką - Morgan Dane, która zdecydowała się postawić wszystko na jedną kartę, aby bronić w sądzie syna swego sąsiada.

W amerykańskim miasteczku Scarlet Falls dochodzi do zbrodni. Młoda dziewczyna zostaje zgwałcona i zamordowana. Lokalna społeczność, policja i prokuratura szybko znajdują winnego, który trafia do więzienia w oczekiwaniu na proces sądowy. Morgan Dane, znająca zarówno ofiarę jak i oskarżonego o zbrodnię, postanawia zaangażować się w trudną sprawę kryminalną. Mając przeciwko sobie niemal całą społeczność miasta, która zdołała już wydać własny wyrok na Nicku, może liczyć jedynie na pomoc przyjaciół - prywatnych detektywów. Sprawa kryminalna pochłania Morgan i jej towarzyszy. Wraz z prowadzeniem wielowątkowego śledztwa, pojawia się coraz więcej tajemnic, które mają mieszkańcy Scarlet Falls. Tymczasem morderca wciąż przebywa na wolności i zagraża innym.
Fabuła powieści została dobrze przemyślana i skonstruowana, od początku utrzymuje odpowiednie tempo, zawiera kilka zwrotów akcji, czyli wszystko to, czego wymagamy od kryminałów i powieści detektywistycznych. Główna bohaterka jest osobą nietuzinkową, która po tragicznej śmierci swojego męża próbuje ułożyć sobie życie na nowo w rodzinnym mieście. Jej ogromną radością są trzy małe córeczki, które wychowuje przy wsparciu swojego ojca. Morgan Dane stara się połączyć życie rodzinne z zawodowym, nie narażając na niebezpieczeństwo swoich bliskich. Jak to w życiu bywa, nie jest to łatwa sprawa, tym bardziej że śledztwo prowadzi ku różnym niebezpiecznym sytuacjom.
Melinda Leigh w odpowiedni sposób wyważyła kwestie osobiste bohaterki z problemami śledztwa, na które możemy spojrzeć z kilku punktów widzenia. Nie ograniczamy się bowiem do osób prowadzących sprawę, ale mamy także możliwość poznać perspektywę samego oskarżonego, co wprowadza nutę świeżości do spodziewanej narracji.
To ważne, ponieważ jeśli ktoś przeczytał wiele podobnych powieści, potrafi przewidzieć niektóre posunięcia lub reakcje bohaterów. Zdarzały się i tu takie przewidywalne momenty, ale uważam, że "Proś o wybaczenie" wyróżnia się na tle innych kryminałów. Poza sprawami proceduralnymi, które autorka przedstawiła jak należy, powieść zawiera odniesienia do problemów, które zawsze interesują opinię publiczną, na przykład kwestie związane z organizacjami rasistowskimi w USA.
Uważam powieść Melindy Leigh za ciekawy początek serii o pani detektyw, która potrafi zaangażować wszystkie siły w drodze do sprawiedliwości oraz znajduje czas na życie prywatne.
"Proś o wybaczenie" może spodobać się tym czytelnikom, którzy nie wymagają drastycznych opisów zbrodni, lubią składać elementy śledztwa wraz z bohaterami powieści oraz cenią sobie tło obyczajowe.

Melinda Leigh jest autorką bestsellerów magazynu "Wall Street Journal", zna sztuki walki, kocha psy i prowadzi bardzo udane życie osobiste. W swoich powieściach kreuje jednak wydarzenia mroczne i budzące niepokój. Kryminał "Proś o wybaczenie" stanowi pierwszą część serii Morgan Dane. Zazwyczaj w powieściach kryminalnych śledztwa prowadzone są przez silnych bądź złamanych...

więcej Pokaż mimo to