-
Artykuły„Co dalej, palenie książek?”. Jak Rosja usuwa książki krytyczne wobec władzyKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyTrendy maja 2024: w TOP ponownie Mróz, ekranizacje i bestsellerowe „Chłopki”Ewa Cieślik5
-
ArtykułyKonkurs: Wygraj bilety na film „Do usług szanownej pani”LubimyCzytać12
-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać36
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika
Jedna z najwspanialszych książek w ogóle. Niepozorna. Rozwija się powoli. W sumie dzieje się niewiele. Wszystko, co się dzieje, głównie w bohaterze się dzieje... No i w laboratorium.
Kto nie widział rewelacyjnej Kobry z 1981 r. z tej właśnie książki, to i może nie zrozumieć maksymalnej oceny. Ale wcześniej czytałem, niż widziałem.
Rzecz polega na odwiecznym pytaniu, na ile potrafimy sami się kształtować poprzez naukowy postęp. No i czy ten postęp ma sens, o ile dotyczy czegokolwiek więcej niż techniki?
Ten problem poznajemy w sposób naprawdę przejmujący. Bohater jest upośledzony intelektualnie, ale staje się geniuszem... Z czasem potrafi odpowiedzieć na większość pytań, ale...
A tytułowy Algernon? To laboratoryjna mysz, na której eksperyment przeprowadzono najpierw. Jakie wnioski? Przeczytajcie.
Ta niepozorna książka, to naprawdę jest ciągle COŚ! A nie jest to przecież nowa książka... Choć chyba jest. Mam wrażenie, że dawniej była krótsza, dużo krótsza... Kiedyś była opowiadaniem. Ale jako powieść niewiele traci. :-)
Jedna z najwspanialszych książek w ogóle. Niepozorna. Rozwija się powoli. W sumie dzieje się niewiele. Wszystko, co się dzieje, głównie w bohaterze się dzieje... No i w laboratorium.
Kto nie widział rewelacyjnej Kobry z 1981 r. z tej właśnie książki, to i może nie zrozumieć maksymalnej oceny. Ale wcześniej czytałem, niż widziałem.
Rzecz polega na odwiecznym pytaniu, na ile...
Trochę thriller sensacyjny, trochę political-fiction (choć nie do końca fiction), lecz przede wszystkim dużo dobrej akcji. Wiele łączących się wątków naszpikowanych smakowitym mięchem zdarzeń i ciekawi bohaterowie. Pochłania się za jednym zamachem odpędzając od czasu do czasu zawracających gitarę (lub bezkonfliktowo zarywa nockę).
W zasadzie są dwaj główni bohaterowie, czarnoskóry, amerykański detektyw Max Kwietniewski (z matki Polki) i polski esbek Kazimierz Wiśniak. Długo nie wiedzą, że coś ich od pewnego momentu łączy i w końcu doprowadzi do zderzenia. Wiśniak i jego szef, pułkownik Gozdawa, zajmują się rozpracowywaniem kościoła katolickiego. Kapitan Wiśniak prowadzi w Krakowie katolickiego intelektualistę Skotnickiego (TW Iluminator) a później, przy pomocy swojego informatora werbuje jeszcze księdza Tymoteusza (TW Augustyn). Jest w swej robocie na tyle dobry, że Gozdawa rekomenduje go towarzyszom z GRU do operacji "Lunatyk", która ma zabezpieczyć byt Firmy po upadku Związku Radzieckiego. Oczywiście wszystko to bez wiedzy władz partyjnych i państwowych. W związku z tym Wiśniak wyjeżdża na placówkę dyplomatyczną do Nigerii, gdzie jego zadaniem jest przejęcie pól naftowych dla kontrolowanego przez Służby szwajcarskiego Geobanku. Wiśniak, a właściwie już Andrzej Małysiak sprawuje się wyśmienicie. Bardzo pomaga mu pracownik ambasady, nazwiskiem Kudzia.
Tymczasem Max Kwietniewski jako amerykański policjant przyjeżdża do Polski, tu żeni się z Moniką Skotnicką i nagle wybucha afera z tzw. "Listą Macierewicza". Ojciec Moniki zostaje zdemaskowany (TW Iluminator) a następnie rzekomo popełnia samobójstwo. Jego syn, a brat Moniki, Andrzej znajduje pamiętnik ojca... Tak wypływa nazwisko Wiśniaka. Z kolei Max i Monika na prośbę młodego małżeństwa Wróblewskich (bankowiec i dziennikarka) zaczynają się interesować Geobankiem. Rychło Wróblewski traci pracę, a Monika ginie w wątpliwym wypadku. Andrzej zaś zostaje księdzem i sekretarzem arcybiskupa o imieniu Tymoteusz...
Tak można by do końca, bo ciągle coś się dzieje aż do widowiskowego finału, gdzie trup się ściele gęsto, a demaskacja goni demaskację. Wielu postaci jeszcze nie wymieniłem i to wcale nie drugoplanowych.
Finał rozgrywa się w 2014 roku, kiedy to Kudzia jest ministrem spraw wewnętrznych. Jest restauracja "Wróbel i Przyjaciele", jest słynne "ch..., d... i kamieni kupa!". Jest wyrywanie laptopa przez ABW, z tym, że w książce właśnie redaktor Wróblewskiej. I do tego nie ma niedosytu. Ten być może pojawi się u mnie, jak nie będzie kontynuacji.
Trochę thriller sensacyjny, trochę political-fiction (choć nie do końca fiction), lecz przede wszystkim dużo dobrej akcji. Wiele łączących się wątków naszpikowanych smakowitym mięchem zdarzeń i ciekawi bohaterowie. Pochłania się za jednym zamachem odpędzając od czasu do czasu zawracających gitarę (lub bezkonfliktowo zarywa nockę).
W zasadzie są dwaj główni bohaterowie,...
Dla przeciwników Marszałka nie ma wprawdzie znaczenia, co pozytywnego o Nim piszą... Dla zwolenników? Może nie dość chwalby? Pewnie nie raz się powtórzę... Piłsudski zalicza się wprawdzie oficjalnie do grona największych polskich bohaterów, ale pozostaje postacią - z tych, czy innych względów - kontrowersyjną. Wydawnictwo Biały Kruk proponuje nam książkę z gatunku rozjaśniających wszystkie wątpliwości. Dla przeciwników Komendanta, Naczelnika i Marszałka będzie niewiarygodna. No, ale oni już tak mają... Ciekawi świata i ludzi mogą wiele się dowiedzieć. Głównie tego, dlaczego Piłsudskiemu stawiamy wciąż pomniki. Mało było w naszych dziejach wizjonerów takiego kalibru. Przecież „Ziuk” przeszedł nieprawdopodobną wręcz ewolucję - od socjalisty i terrorysty po przywódcę państwa w czasie wojny i pokoju. A wcześniej tego państwa najważniejszego twórcę...
Wojciech Roszkowski jest historykiem nie związanym z żadną opcją polityczną. Nie założył z góry tezy, ale w praktyce wystawił Piłsudskiemu laurkę. Książka ta, to przede wszystkim opis kunsztu politycznego twórcy Legionów, który swoją "szarą piechotę" poprowadził do największego z możliwych zwycięstw. Gambit, który rozegrał z zaborcami, był główna przyczyną odzyskania przez Polskę niepodległości. Nie jedyną. Główną.
Bo to była zaiste mistrzowska gra – zacząć wojnę w bloku państw, które ją ostatecznie przegrają, a zakończyć wśród zwycięzców! Józef Piłsudski, określany przez wrogów silnej Polski mianem dyktatora, parł w gruncie rzeczy ze wszystkich sił do stworzenia jak najszybciej instytucji demokratycznych, w tym parlamentu i konstytucji. Stworzył je na stałe, choć sam później musiał stworzoną przez siebie, lecz wynaturzoną władzę, obalić. Zresztą, sprowokowany. :-)
Dla przeciwników Marszałka nie ma wprawdzie znaczenia, co pozytywnego o Nim piszą... Dla zwolenników? Może nie dość chwalby? Pewnie nie raz się powtórzę... Piłsudski zalicza się wprawdzie oficjalnie do grona największych polskich bohaterów, ale pozostaje postacią - z tych, czy innych względów - kontrowersyjną. Wydawnictwo Biały Kruk proponuje nam książkę z gatunku...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Takich ludzi już nie robią... Wprawdzie w polskim herbarzu nie znalazłem książąt Jałowieckich-Perejesławskich, ale to niewiele znaczy. Pan Mieczysław był księciem akceptowanym przez resztę arystokracji i pochodził z Rurykowiczów, więc może w rosyjskich by się znalazł. Tak, czy owak, był Polakiem, zresztą spokrewnionym z Witkiewiczami (o Witkacym wspomina trochę ironicznie) i z Piłsudskimi (o Józefie wspomina jeszcze bardziej ironicznie - przyznając rację Rosjaninowi mówiącemu: "z Bezdan nie zrobisz Austerlitz").
Tyle tytułem wstępu. Ja stwierdzam, że lepiej napisanej autobiografii chyba w życiu nie czytałem (a czytałem naprawdę wiele). Poznajemy epokę przedrewolucyjną, czas wielkiego zamętu i czas powojenny (po pierwszej wojnie światowej). Wszystko napisane świetnym piórem i mądrym mózgiem.
Pamiętniki człowieka z maksymalną klasą, bez uprzedzeń, lecz z wymaganiami wobec współczesnych. Stąd losy powojenne - cały czas mowa o pierwszej wojnie - pana Mieczysława, to rozczarowanie. Cenne świadectwo nieuchronnej mizerii Traktatu Ryskiego (nie jest to wina Piłsudskiego). Dużo humoru, czasami kompletnie w typie angielskim, kryjącego rozczarowanie.
No i te duże pająki w Wieluniu. Tuż przed bombardowaniem w 1939. A wcześniej Westerplatte - teren, który kupił prywatnie...
Całość kwalifikuje się do pensum kindersztuby.
Takich ludzi już nie robią... Wprawdzie w polskim herbarzu nie znalazłem książąt Jałowieckich-Perejesławskich, ale to niewiele znaczy. Pan Mieczysław był księciem akceptowanym przez resztę arystokracji i pochodził z Rurykowiczów, więc może w rosyjskich by się znalazł. Tak, czy owak, był Polakiem, zresztą spokrewnionym z Witkiewiczami (o Witkacym wspomina trochę ironicznie)...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nie będę recenzował, bo ocena mówi sama za siebie. Nikt, bardziej, niż Sikora, nie zna się na historii i praktyce działań husarii. Tego jestem pewien o husarii czytając od lat.
Wiedzmy tyle:
1. Nie było skuteczniejszej kawalerii w dziejach świata.
2 Kłamstwem są opinie o jej nieskuteczności w obliczu rozwoju broni palnej w XVII, a nawet XVIII wieku.
3 Mogła być skuteczna i w wojnach napoleońskich (a nawet później).
Czemu zanikła?
Bo najbogatsi (a tylko oni mogli być husarzami) stracili wiarę, że warto dla nieszanowanych królów tak długo się szkolić.
Brednie? Idę myśleć, że nie.
Akurat ta książka, nie doprowadza wniosków w te rejony... Ale całość pisarstwa Sikory, tak. Jak widzicie nazwisko Sikory w połączeniu ze słowem husaria, kupujcie taką książkę!
Nie będę recenzował, bo ocena mówi sama za siebie. Nikt, bardziej, niż Sikora, nie zna się na historii i praktyce działań husarii. Tego jestem pewien o husarii czytając od lat.
Wiedzmy tyle:
1. Nie było skuteczniejszej kawalerii w dziejach świata.
2 Kłamstwem są opinie o jej nieskuteczności w obliczu rozwoju broni palnej w XVII, a nawet XVIII wieku.
3 Mogła być skuteczna i...
A ja pozwalam sobie pani Katarzynie dać ocenę maksymalną. Po prawdzie głównie dlatego, iż oceny wielu recenzentów są drastycznie zaniżone. Bo cóż w tej powieści złego? Moim zdaniem tylko końcówka, z której wynika, że główni bohaterowie są albo nieżywi, albo udupieni na maksa... A ma być dalszy ciąg! Wierząc w geniusz i - nawet bardziej - pracowitość autorki, nie wątpię, że jakoś z tego wybrnie. Choć trochę obawiam się zdania: "Wręcz nadludzkim wysiłkiem wydobywszy się z kłopotów..." ;-)
Mieszkańcy innych części Polski, że wspomnę na przykład o niektórych wiochach w stylu Gorzowa Wielkopolskiego, czy Kościana... Sorry dla mieszkańców tych szacownych miejscowości (zwłaszcza Kościana), nie zrozumieją wszystkich niuansów przekazu, a więc...
Maksymalna ocena jest głównie za realia środowiskowe. Jestem z tego regionu, w którym spora część geografów lokuje Hajnówkę (rodzinną, prawie, miejscowość Bondy!) i wiem, że autorka przywołała nawet istniejących i żyjących ludzi! Wprawdzie niektórych wmontowała w niekoniecznie mające miejsce sytuacje, ale... Brawa za pomysł i odwagę! Kto mieszka na Podlasiu, zdaje sobie sprawę z pewnych uwarunkowań lokalnych... Katarzyna Bonda (absolwentka prestiżowego liceum białoruskiego) świetnie się w nich odnalazła i wcale nie oszczędzała "swoich" (przykładowo detal: Polak nie ma szans uczyć się w tej szkole, finansowanej przez państwo polskie, było nie było).
A sprawa tych, których nazywamy hurtem "żołnierzami wyklętymi"? Cóż, niektórzy z nich może i byli przeklętymi. Ale i tu pani Katarzyna nie idzie po opinii miejscowego środowiska ani historyków IPN. Jest... co najmniej zaskakująca.
Natomiast sama warstwa kryminalna? No ludzie, toż to przynajmniej czołówka tabeli Europy!
A ja pozwalam sobie pani Katarzynie dać ocenę maksymalną. Po prawdzie głównie dlatego, iż oceny wielu recenzentów są drastycznie zaniżone. Bo cóż w tej powieści złego? Moim zdaniem tylko końcówka, z której wynika, że główni bohaterowie są albo nieżywi, albo udupieni na maksa... A ma być dalszy ciąg! Wierząc w geniusz i - nawet bardziej - pracowitość autorki, nie wątpię, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Bez wątpliwości mamy do czynienia z arcydziełem. Można zrozumieć tych młodych czytelników, którzy w szkole z trudem przedzierają się przez niedzisiejszy język upstrzony makaronizmami, że trochę kręcą nosem. Ale to książka niebywale ważna dla naszej kultury, do tego doskonale opracowana, z przypisami na każdej stronie, z przedmową Janusza Tazbira i wstępem Władysława Czaplińskiego. Nic tylko się zagłębić w barwny żywot siedemnastowiecznego szlachcica.
Te pamiętniki miały duże znacznie dla powstania trylogii Henryka Sienkiewicza, z Paskiem można skojarzyć postaci: Zagłoby, Rzędziana, ale i Kmicica! Był bowiem rubaszny, sprytny i pazerny, z drugiej strony - zawołanym zabijaką.
"Pamiętniki" Paska wyróżniają się na tle epoki, która przyniosła moc wydarzeń w skali kraju i - co za tym idzie - mnóstwo pamiętników. Ale żadne nie czytają się tak dobrze, nie są tak wspaniale (momentami) skonstruowane fabularnie. Przyczyna - zdaniem większości badaczy - leży w tym, iż nasz wojowniczy Mazur (pochodził z Mazowsza) był niezrównanym gawędziarzem i spisane przez siebie anegdoty wcześniej wielokrotnie opowiadał. Dzięki temu otrzymaliśmy "przećwiczoną na ludziach" relację trzymającą w napięciu, nawet z dialogami. W Polsce Jana Kazimierza i Sobieskiego tak się nie pisało, ale tak się mówiło!
Pozostaje żałować, że "Pamiętniki" nie dochowały się w całości (brak początku i końca), a niektóre lata autor zbył krótkimi notkami. Tłumaczyć go może to, iż wiele wojował (ze Szwedami, z Siedmiogrodzianami, z Moskwą, w wojnie domowej) a do tego nie mniej z sąsiadami się prawował i na ich całość nastawał. Skończyło się to dla pana Paska wyrokiem banicji. Zdaje się, nie wykonanym.
Pasek jako żołnierz daje nam wspaniałe stronice życia obozowego i opisy walk. Te ostatnie siłą rzeczy skupione są na samym autorze i jego bitewnej "najbliższej okolicy". Mamy więc bitwę "od środka", a nie od strony sztabu. A gdy akurat nie walczył, z równą sumiennością opisywał życie codzienne.
Był niewątpliwie, jak i wielu Panów Braci, warchołem, ale Rzeczpospolitą kochał całym swym srogim, mazurskim sercem. Z królami rozmawiał niemal jak z równymi i nikomu nie dał sobie w kaszę dmuchać. Niewątpliwie demokracja była wtedy większa niż obecnie. Oczywiście, nie dla wszystkich.
Pasek trochę koloryzował (hiperbolizacja) dla większego efektu, zwłaszcza wyprawa Czarnieckiego do Danii jest momentami upiększona (słynne "rzucenie się przez morze"). Natomiast sprawa wydry, którą podarował królowi Janowi Sobieskiemu (oj, jak niechętnie! Był bardzo do Robaka przywiązany), jest autentyczna, bowiem znalazły się i inne przekazy. A nawet pojawiła się hipoteza, że pewien szlachcic otrzymując indygenat, dostał nazwisko Robakowski, właśnie na cześć tej wydry...
Dzieło Pana Paska pokazuje też... duszę polską. Czy naprawdę zmieniliśmy się od tamtych czasów? Spójrzcie na rozgrywające się co i rusz rokosze w w imię wolności obywatelskich! ;-)
Bez wątpliwości mamy do czynienia z arcydziełem. Można zrozumieć tych młodych czytelników, którzy w szkole z trudem przedzierają się przez niedzisiejszy język upstrzony makaronizmami, że trochę kręcą nosem. Ale to książka niebywale ważna dla naszej kultury, do tego doskonale opracowana, z przypisami na każdej stronie, z przedmową Janusza Tazbira i wstępem Władysława...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Skojarzenia z "Małym" Księciem" nasuwają się same. Ale to nie jest nawiązanie, ani rozwinięcie, nie mówiąc już plagiacie. Jest to opowieść częściowo podobna. Chodzi mi o oswojenie i odpowiedzialność. Co Saint-Exupery zasygnalizował, autorka "Paxa" rozwinęła w opowieść. Bardzo udanie.
Dodatkowym przesłaniem tej opowieści jest pacyfizm. Nie jako ideologia, lecz jako zasadnicza część człowieczeństwa. Nieprzypadkowo - jak sądzę - jeden z głównych bohaterów (lisek) ma na imię Pax. Dodatkowo akcja rozgrywa się w czasie wojny i zwierzęta mówią (bo mówią, choć w sposób dla ludzi niezrozumiały) o ludziach "zarażonych wojną". Czyli wojna jest czymś w rodzaju choroby. Do "zarażonych wojną" należy ojciec Petera (drugiego głównego bohatera), dla którego jest czymś oczywistym zgłosić się do wojska (a mobilizacja jego rocznika nie obejmuje), oddawszy chłopca dziadkowi i porzuciwszy Paxa w lesie. Nie mamy do czynienia z pacyfizmem za wszelką cenę, bowiem patriotyzm ojca Petera jest zrozumiały. To jego kraj został zaatakowany i wróg zajmuje coraz większe terytorium. Dochodzą głosy (za sprawą wron) o okrucieństwach napastników, a więc walka z nimi wydaje się oczywista. A jednak wojna, choćby najbardziej sprawiedliwa, odczłowiecza. Tu ważną rolę odgrywa kolejna bohaterka, zdziwaczała inwalidka wojenna Vola. Żyje samotnie otoczona koszmarem swojej, częściowo domniemanej, winy. W decydującym momencie bardzo pomaga Peterowi.
A doszło do tego, ponieważ chłopiec zrozumiawszy krzywdę, jaką - pod przymusem - wyrządził ukochanej istocie, postanawia wrócić około pięćset kilometrów i odzyskać Paxa. Zrozumiał, iż ten zapewne będzie na niego czekał. Zrozumiał, iż lisek może umrzeć z głodu, mogą pożreć go kojoty, które akurat rozmnożyły się w okolicy. Może zresztą zginąć i w inny sposób. Zamiast iść do szkoły, wyrusza piechotą na wyprawę, która uczyni go mężczyzną. Bodaj po kilkunastu kilometrach łamie jednak nogę i jest zdany na łaskę wspomnianej Voli. Mieszkając na jej farmie, do czasu odzyskania mobilności, wiele się od niej uczy, coraz więcej zaczyna rozumieć. Sam dla kobiety staje się remedium - zwraca ją w stronę życia.
Ojciec chłopca, zasadniczy i surowy, nie jest jednak psychopatycznym tyranem. Sądzi, że postępuje w sposób właściwy, jest twardy jak jego ojciec (dziadek Petera) i tego wymaga od syna. Jednakże dowiadujemy się, iż sam miał w dzieciństwie psa, z którym był bardzo związany. Ponadto przyłapuje Paxa, gdy ten zakradł się do wojskowych magazynów i właśnie zabierał słoik masła orzechowego. I co? I śmieje się, otwierając płachtę namiotu, by lis mógł uciec. Czy poznał zwierzaka? Prawdopodobnie, ale to bez znaczenia.
Natomiast Pax, początkowo czekając na chłopca przy drodze, poznaje inne lisy i - zrazu przyjęty niechętnie i nieufnie, powoli uczy się żyć na wolności. Także dojrzewa szybko, uczy się przyjaźni, polowania, odpowiedzialności za inne stworzenia.
Gdy dochodzi do ponownego spotkania, obaj, Peter i Pax, są już inni - znacznie dojrzalsi.
Ciekawym zabiegiem jest zuniwersalizowanie rzeczywistości. Nie wiemy, w jakim kraju rozgrywa się akcja, nie wiemy, kim są atakujący wrogowie. Nie wiemy też, jakie to lata. Autorka jest Amerykanką, są kojoty, bohaterowie noszą angielskie imiona i nazwiska (z wyjątkiem Voli, która jest częściowo włoskiego pochodzenia). Podobnie, z angielska, zwą się miejscowości, zaś dzieci grają w baseball. Są autobusy, traktory, ciężarówki, karabiny, miny, gazety. Nie ma telefonów komórkowych, komputerów, telewizji chyba też nie. A więc najbardziej kojarzą się Stany Zjednoczone z lat II wojny światowej. Ale z kolei Stanów nie napadł wtedy żaden wróg, który zajmowałby coraz więcej terytorium... Myślę, że to nie z niewiedzy historycznej autorki wynika, tylko właśnie z chęci pokazania, że w każdym czasie i kraju człowiek jest człowiekiem - robi zło jak każdy człowiek, ale także kocha jak człowiek i ma obowiązki człowiecze.
A jednym z najważniejszych jest, wynikająca z miłości, odpowiedzialność. I pokój (po łacinie - pax).
Książka wzruszająca - bez przegięć i patosu - a ponadto pięknie wydana. Czegóż chcieć więcej?
Skojarzenia z "Małym" Księciem" nasuwają się same. Ale to nie jest nawiązanie, ani rozwinięcie, nie mówiąc już plagiacie. Jest to opowieść częściowo podobna. Chodzi mi o oswojenie i odpowiedzialność. Co Saint-Exupery zasygnalizował, autorka "Paxa" rozwinęła w opowieść. Bardzo udanie.
Dodatkowym przesłaniem tej opowieści jest pacyfizm. Nie jako ideologia, lecz jako...
2020-08-22
Autor język wymyślił, ale dla podlaszuków i napływowych jest zrozumiały, bo to zaledwie zmodyfikowany polski, o gwarę białostocką zahaczający. Co innego fabuła... To bogactwo kolorytu lat. 50 i 60. (i trochę dalej) pokazane bez upiększeń, ale za to z bardzo dużym poczuciem humoru. Tu autorski język bardzo dopomaga, bo prawie wszystkich bohaterów chce się lubić, choć większość to "ludowe" kanalie. Są jednak i przyzwoici ludzie, a wszyscy jakoś są "swoi", choć i śmierć zbiera żniwo.
Jednakowoż książka ta jest kapitalną humoreską, która zrzuca czytelników z krzeseł i - moim zdaniem - nikogo nie obraża. Każdy chce żyć, większość chce znaczyć, czasami występuje nieprawdopodobne "qui pro quo". Konstrukcja przemyślana absolutnie. No i nie jest to kryminał, choć wątek kryminalny ma dla powieści zasadnicze znaczenie.
Do polecenia pod każdym względem.
Aha, w 2018 autor wydał jakby kontynuację pod tytułem "Piwonia odrodzona" i wiele komplementów można by powtórzyć... Ale ta "Piwonia" znacznie lepsza... Choć i ta druga dobrą zabawę przynosi (l. 90.)
Autor język wymyślił, ale dla podlaszuków i napływowych jest zrozumiały, bo to zaledwie zmodyfikowany polski, o gwarę białostocką zahaczający. Co innego fabuła... To bogactwo kolorytu lat. 50 i 60. (i trochę dalej) pokazane bez upiększeń, ale za to z bardzo dużym poczuciem humoru. Tu autorski język bardzo dopomaga, bo prawie wszystkich bohaterów chce się lubić, choć...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Z jednej strony klasyka literatury antywojennej. Z drugiej - skrząca się dowcipem powieść obyczajowa, pokazująca w krzywym zwierciadle praską codzienność i porządki w Austro-Węgierskiej armii. Ale nie jest to ani niewybredna humoreska, ani nazbyt jednostronna agitka. Ani trochę nie przeszkadza, że to książka sprzed stu lat! Jej siła tkwi w świetnie wykreowanych bohaterach, zwłaszcza tym tytułowym, no i w szczegółach. Bardzo mocną stroną są anegdoty i pojedyncze sceny nakreślone - jak w karykaturze - szybką a wprawną kreską.
Szkoda, że autor zmarł przedwcześnie i nie ukończył dalszych przygód Szwejka.
Z jednej strony klasyka literatury antywojennej. Z drugiej - skrząca się dowcipem powieść obyczajowa, pokazująca w krzywym zwierciadle praską codzienność i porządki w Austro-Węgierskiej armii. Ale nie jest to ani niewybredna humoreska, ani nazbyt jednostronna agitka. Ani trochę nie przeszkadza, że to książka sprzed stu lat! Jej siła tkwi w świetnie wykreowanych bohaterach,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Rewelacyjna powieść o powojennym Wrocławiu. Mamy stalinizm w pełni i próby dostosowania się ludzi do narzuconego życia. Mamy wspaniale wystylizowany motyw "czarnej wołgi" (tu: pobiedy). Mamy wreszcie codzienność, także w resortach siłowych, w tym przypadku polegającą na sprzeciwie MO (niektórych oficerów) wobec SB. No i jest też wszechmoc "radzieckich". Najważniejsze są jednak: odlotowy humor i... elementy fantastyczne. Fajnie pokazane życie codzienne, koloryt lokalny. Groza czasów i witalna codzienność. Nieźle zarysowane niektóre postaci - właściwie większość z nich jest jakoś charakterystyczna. Jest też mocny finał, który daje nadzieję na kontynuację. Jest imć Słupecki - tu nie objaśnię, kto zacz. ;-)
Na pewno jedna z najlepszych powieści, jaką o latach 50. w PRL przeczytałem. "Złego" pobija na głowę wyobraźnią.
Rewelacyjna powieść o powojennym Wrocławiu. Mamy stalinizm w pełni i próby dostosowania się ludzi do narzuconego życia. Mamy wspaniale wystylizowany motyw "czarnej wołgi" (tu: pobiedy). Mamy wreszcie codzienność, także w resortach siłowych, w tym przypadku polegającą na sprzeciwie MO (niektórych oficerów) wobec SB. No i jest też wszechmoc "radzieckich". Najważniejsze są...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Po prostu rewelacyjny tomik! Jest w nim wszystko, czego wymagamy od dobrej poezji. :-) Na koniec jest moje zdjęcie z żurawiem studziennym i piwem w ręce. Tomik ten, normalnie, uchodził za kultowy.
Ale, jako autorowi tych wierszy, nie wypada mi inaczej napisać i inaczej ocenić... ;-)
Po prostu rewelacyjny tomik! Jest w nim wszystko, czego wymagamy od dobrej poezji. :-) Na koniec jest moje zdjęcie z żurawiem studziennym i piwem w ręce. Tomik ten, normalnie, uchodził za kultowy.
Ale, jako autorowi tych wierszy, nie wypada mi inaczej napisać i inaczej ocenić... ;-)
Są tu wiersze z trzydziestu lat, w sporej części nie publikowane. A w książkach w ogóle nie publikowane. Są bardzo różnorodne. Z pewnością każdy, kto czyta poezję, znajdzie coś dla siebie. Są i polemiczne i refleksyjne. Filozoficzne i mistyczne. Może polityczne? Choć raczej to ostatnie nie. Widać dialog i polemikę ze znanymi poetami i konkretnymi wierszami. Jest zachwyt światem i dostrzeżenie przemijania - zarówno w wymiarze osobistym jak i "postaci świata".
W skrócie: namęczyłem się, ale chyba było warto.
Bo to ja jestem autorem. :-)
Są tu wiersze z trzydziestu lat, w sporej części nie publikowane. A w książkach w ogóle nie publikowane. Są bardzo różnorodne. Z pewnością każdy, kto czyta poezję, znajdzie coś dla siebie. Są i polemiczne i refleksyjne. Filozoficzne i mistyczne. Może polityczne? Choć raczej to ostatnie nie. Widać dialog i polemikę ze znanymi poetami i konkretnymi wierszami. Jest zachwyt...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
To klasyka historyczna, jedna z tych książek, które trzeba znać, Opisuje okres walk Żydów z Rzymianami zakończonych zburzeniem Świątyni Salomona. Autor przez Rzymian był ceniony, przez swoich znienawidzony jako zdrajca służący wrogom. Samo dzieło podzielone jest na siedem ksiąg, z których pierwsze dwie to obszerny wstęp i początek wojny. Księga trzecia i czwarta to kampania Wespazjana aż do obwołania go cezarem. Piąta i szósta opowiadają o zdobyciu i zburzeniu Jerozolimy przez Tytusa, siódma zaś to epilog wojny - opowiada głównie o powrocie Tytusa do Rzymu i zdobyciu twierdz Macheront i Masada.
Całość wychwala mądrość, waleczność i rycerskość Flawiuszów (Wespazjana i Tytusa - Józef został Flawiuszem z woli Wespazjana), podkreśla, że ludność żydowska była przeciwna wojnie, którą wywołała grupa awanturników. Nic dziwnego, że był znienawidzony, choć przecież nie brak w dziele licznych przykładów bohaterstwa żydowskich powstańców. Jak to zwykle bywa w takich dziełach przesadzone są liczby ofiar i mamy liczne fikcyjne przemówienia. Nieścisłości liczbowe nie mają większego znaczenia dla oceny wartości dzieła. Taka była praktyka jeszcze długo. Dzieło Józefa jest jednak prawdziwe w ogólnym zarysie i jako źródło bardzo cenne. Daję ocenę najwyższą, świadom, iż trudno dziś oceniać dzieło sprzed 2000 lat.
To klasyka historyczna, jedna z tych książek, które trzeba znać, Opisuje okres walk Żydów z Rzymianami zakończonych zburzeniem Świątyni Salomona. Autor przez Rzymian był ceniony, przez swoich znienawidzony jako zdrajca służący wrogom. Samo dzieło podzielone jest na siedem ksiąg, z których pierwsze dwie to obszerny wstęp i początek wojny. Księga trzecia i czwarta to kampania...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Mój ulubiony etnograf nie zawodzi! Wszystkim ludziom o otwartych umysłach, ciekawych świata i miłujących sprawność pióra polecam z całego serca nie tylko tę książkę Antoniego Kroha. Zacząłem od "Sklepu potrzeb kulturalnych" i nie mogę się zatrzymać...
Autor, jak nikt, potrafi pisać o kulturze i sztuce ludowej. Zawsze też staje po stronie słabszego i skrzywdzonego, co nie znaczy, że jest bezkrytycznym "Janosikiem". Choć w pisanie o Podhalu i góralach podhalańskich włożył dużo serca, to ma tam, delikatnie mówiąc... w plecy.
Ta książka też baców i gazdów spod samiuśkich Tater do niego nie przekona (bo i o nich też jest). Kroh już tak ma, że za co się weźmie, jedzie po bandzie. Najbardziej liczy się z faktami i żeby je pokazać, traci czasami dyplomatyczny instynkt.
Tu zajął się Łemkami. Książka jest opowieścią o jego z łemkowskimi sprawami spotkaniach, wzruszeniach i kłopotach. Sam, z dużą dozą kokieterii, nie uważa się za specjalistę od spraw łemkowskich, zwłaszcza, iż zetknął się z tą tematyką dość późno. Ale też - można odnieść wrażenie, że od tych spraw specjalistą jest ten, kto zna najwięcej faktów, bowiem ich interpretacja to do dzisiaj sprawa mocno polityczna.
Łemkowie, lud ruski z - obecnie - polsko-ukraińsko-słowackiego pogranicza, nie byli rozpieszczani przez historię, do czego przyczynili się i Polacy wysiedlając ich z Beskidu Niskiego i Bieszczadów w ramach Akcji "Wisła". Krzywdy tego ludu to jednak nie tylko to, ba, to nawet nie jest największa ich krzywda. Ale trzeba wiedzieć, że Łemkowie, cechują się silnymi wewnętrznymi podziałami, głównie ze względu na religię i poczucie przynależności narodowej, bo są Łemkowie-Łemkowie, Łemkowie-Ukraińcy i jeszcze inni.
Każda książka na ich temat, to wsadzanie kija w mrowisko, bo z całą pewnością nie dogodzisz nawet połowie... Antoni Kroh wspomina swoje spotkania z Łemkowszczyzną od czasów kiedy to jeszcze było źle widziane. Wspomina ludzi niezłomnych, wspomina doroczne "Watry". Doprowadza książkę mniej więcej do XXI wieku (z wypadami w późniejsze czasy).
Lektura to pełna humoru, jak na tego autora przystało, ale i przerażająca. Ile złości ludzkiej i bezinteresownej zawiści a także urzędniczego (a nawet kościelnego) oporu musieli przezwyciężyć ci, którzy który chcieli być po prostu Łemkami, mieć prawo do języka i swojej kultury.
Mógłbym pisać o losach cerkwi, cmentarzy, posesji... Ale Kroh zrobił to lepiej i nie ma co się powtarzać, a trzeba przeczytać.
Na koniec zachwycenie. Autor wspomina, jak próbował doprowadzić do wydania w PRL książki czechosłowackiego aparatczyka Jana Kozaka "Święty Michał". Żadne wydawnictwo się nie zdecydowało, a szkoda! To takie opary absurdu (pisane niby prawomyślnie, "po linii"), że do dziś powalają - Kroh trochę tę książkę opowiada. A może ktoś jednak wyda to teraz? Ja na pewno kupię!
Mój ulubiony etnograf nie zawodzi! Wszystkim ludziom o otwartych umysłach, ciekawych świata i miłujących sprawność pióra polecam z całego serca nie tylko tę książkę Antoniego Kroha. Zacząłem od "Sklepu potrzeb kulturalnych" i nie mogę się zatrzymać...
Autor, jak nikt, potrafi pisać o kulturze i sztuce ludowej. Zawsze też staje po stronie słabszego i skrzywdzonego, co nie...
Zawsze lubiłem prozę Briana Sandersona, ale to, co wyczynia w tym cyklu, było, nie było, młodzieżowym, to prawdziwe mistrzostwo świata. Ten i ów czytelnik może zwrócić uwagę na postmodernistyczne inspiracje, w postaci choćby dystansu autora do samej książki (niektórych rozdziałów nie ma, bo mu się gdzieś zapodziały...), a nawet tegoż autora tożsamości. Ale nie zmienia to faktu, że przygoda czytelnicza sięga kosmicznych poziomów i - prócz bardzo atrakcyjnej fabuły - wzlatujemy w ten kosmos wraz z bohaterami!
A końcówka sugeruje, że w następnym tomie przyjdzie młodzieńcowi uratować świat. Ten Bibliotekarzy też.
A zasadniczą zaletą tego cyklu jest, iż potrafi oderwać od komputera prawie zupełnie już nie czytającą młodzież. Przynajmniej na jakiś czas. Skąd się tacy autorzy biorą? Bo przecież Sanderson to autor wielu, bardzo różnych książek fantastycznych, z których ma udane... wszystkie!
O samej fabule pisać nie ma sensu. Jest jak wcześniej, a nawet inaczej! ;-)
Zawsze lubiłem prozę Briana Sandersona, ale to, co wyczynia w tym cyklu, było, nie było, młodzieżowym, to prawdziwe mistrzostwo świata. Ten i ów czytelnik może zwrócić uwagę na postmodernistyczne inspiracje, w postaci choćby dystansu autora do samej książki (niektórych rozdziałów nie ma, bo mu się gdzieś zapodziały...), a nawet tegoż autora tożsamości. Ale nie zmienia to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Dla mnie Tadeusz Nowak to wybitny poeta. Ta książka, niby powieść, paradoksalnie potwierdza to mniemanie. Dużo wiejskiego przedwojennego i wojennego realizmu. Dużo emocji "wewnętrznej", bo fabuła nie ma tu znaczenia. Jest w tym prawda. No i poezja. Chociażby w postaci dzielenia szablą jabłek i chleba... Pojedynek w wyniku którego brzoza pokazuje swoją wykrzywioną twarz... I ta przepiękna scena kąpieli zakochanej pary w stawie wypełnionym czerwonymi jabłkami...
Zbójowanie, rosół z kradzionych kur, zaloty, ojcostwo... W sumie magia - ta codzienna i odświętna.
Nowak jest twórcą wiejskiej mitologii - od zbójów do świątków, od odpustów do zapustów. Z jednej strony opisuje wieś, której nigdy nie było, z drugiej - taką, jaką być powinna. Nie tylko w wyobraźni mieszczucha, lecz także chłopskiego, a później wyedukowanego dziecka. Choć i bez edukacji we wrażliwym chłopięciu (a i dziewczęciu też) się ostoi. Czysta rozkosz.
Przypominam, że pieśni Nowaka wspaniale wykonał Marek Grechuta.
Dla mnie Tadeusz Nowak to wybitny poeta. Ta książka, niby powieść, paradoksalnie potwierdza to mniemanie. Dużo wiejskiego przedwojennego i wojennego realizmu. Dużo emocji "wewnętrznej", bo fabuła nie ma tu znaczenia. Jest w tym prawda. No i poezja. Chociażby w postaci dzielenia szablą jabłek i chleba... Pojedynek w wyniku którego brzoza pokazuje swoją wykrzywioną twarz......
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Bez jednej gwiazdki, ponieważ brakuje mi szczegółowej biografii naszego największego z wieszczów. Książka Urbankowskiego jest jednak esejem o stylistyce najbliższej J. M. Rymkiewiczowi. Nie jest to z mojej strony zarzut, bowiem pisma pana Jarosława Marka bardzo cenię, a tylko zasygnalizowanie niedosytu, iż w XXI wieku nie możemy się zdobyć na naprawdę pomnikową monografię jednego z największych Polaków.
Mając świadomość, czym książka Bohdana Urbankowskiego jest, z rozkoszą możemy się zagłębić w jej przepastnych tezach. Autor skupił się na trzech sprawach: miłości (seksie też), wierze i śmierci. Te trzy pojęcia, to w życiu Pana Adama najbardziej kontrowersyjne sprawy. A choć napisano już wiele tomów, to ciągle trzeba (i Urbankowski to robi) powtarzać pewne oczywistości. O miłości (miłościach) Mickiewicza pisał już Rymkiewicz w "Żmucie", tu nie ma wiele więcej, ale jest zdrowy dystans do teorii nie opartych na źródłach. Podobnie w przypadku śmierci wieszcza w Konstantynopolu - cholera, czy trucizna? Urbankowski ma ostre pióro, ale trzeźwy osąd - nie przesądza niczego. A kwestia wiary? Bez wątpienia autor "Ksiąg narodu polskiego" był osoba głęboko wierzącą do śmierci. Bez wątpienia był chrześcijaninem. Ale czy wyrzekł się "towianizmu" (wtedy nie było takiego pojęcia)? Autor wątpi i ja wraz z nim. Urbankowski udowodnił już książką o Piłsudskim, że potrafi poradzić sobie z porządną monografią. Teraz udowadnia też, że eseista z niego wręcz pierwszoligowy. A do tego poeta (jeśli kto nie wiedział wcześniej).
To dzieło, które należy przede wszystkim czytać (i ewentualnie z nim polemizować), a nie omawiać.
Nie mogę też oprzeć się refleksji, że życie Mickiewicza, to materiał na nieprawdopodobnie atrakcyjny serial biograficzny, ciekawszy niż np. o Chopinie.
Bez jednej gwiazdki, ponieważ brakuje mi szczegółowej biografii naszego największego z wieszczów. Książka Urbankowskiego jest jednak esejem o stylistyce najbliższej J. M. Rymkiewiczowi. Nie jest to z mojej strony zarzut, bowiem pisma pana Jarosława Marka bardzo cenię, a tylko zasygnalizowanie niedosytu, iż w XXI wieku nie możemy się zdobyć na naprawdę pomnikową monografię...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Na pewno w danym momencie najpełniejsza książka o sowieckich losach Jasieńskiego. Ale już są znane m.in. wspomnienia Lubow-Orłowej, w których o Jasieńskim trochę (dość paskudnie) jest. Występuje jako W. Z. (Wiktor Zysman).
Jednak Jaworski zdecydowanie się broni - on przecież paru dokumentów nie znał, bo nie mógł znać.
Swoją drogą, a to by się Kaczmarski zdziwił...
Na pewno w danym momencie najpełniejsza książka o sowieckich losach Jasieńskiego. Ale już są znane m.in. wspomnienia Lubow-Orłowej, w których o Jasieńskim trochę (dość paskudnie) jest. Występuje jako W. Z. (Wiktor Zysman).
Jednak Jaworski zdecydowanie się broni - on przecież paru dokumentów nie znał, bo nie mógł znać.
Swoją drogą, a to by się Kaczmarski zdziwił...
Nie raz wzruszyłem się czytając ten... powiedzmy poemat sensacyjny. Prawdziwe dzieło o człowieku i człowieczeństwie. Brak słów i szkoda nimi, choćby właściwie i celnie użytymi, zaśmiecać wrażenie.
Jedna z najlepszych powieści, jakie czytałem.
Nie raz wzruszyłem się czytając ten... powiedzmy poemat sensacyjny. Prawdziwe dzieło o człowieku i człowieczeństwie. Brak słów i szkoda nimi, choćby właściwie i celnie użytymi, zaśmiecać wrażenie.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJedna z najlepszych powieści, jakie czytałem.