-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1159
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać415
Biblioteczka
2015-07-08
2015-03-30
2016-02-10
2016-03-18
2016-05-20
2014-10-10
2017-12-22
Jakże niesamowicie cieszyłam się na powrót do Gutowa! „Cukiernia Pod Amorem”, choć może niebędąca wyżyną literatury, całkowicie mnie zaczarowała. Pokochałam bohaterów sagi, tak tych z kresu arystokratycznego świata, jak i nowych, którzy pojawili się w okresie II wojny i już po niej.
Przeżywałam losy Ady, Kingi, Giny, Hrabiego, Pawlaka, Celiny, Igi… Każda z tych postaci zdawała się być żywa. Miała swój wyrazisty charakter, którym oddziaływała na wszystkich wokół. Każda kolejno pojawiają się epoka była „inna”, miała swoje problemy, marzenia, zobowiązania.
Byłam bardzo ciekawa, jak autorka przedstawi współczesny świat. Akcja „Ciastka z wróżbą” dzieje się bowiem w roku 2016, a flashbacki tym razem przenoszą nas głównie do lat 50. i 60., choć na początku przebywamy wraz z parą bohaterów trochę czasu w powojennej, zburzonej jeszcze Warszawie. Tym razem na pierwszym planie mamy poprowadzone dwa wątki – z jednej strony jest Zbigniew, syn Heleny oraz Waldemara (no, powiedzmy!), który właśnie zakochuje się po raz pierwszy, a z drugiej śledzimy świt i zmierzch przyjaźni Teresy vel Tessy oraz Moniki. Ta druga nosi nazwisko Grochowska-Adams i jest autorką książek. O Gutowie. Zatytułowanych „Cukiernia Pod Amorem”. I każdy kolejny tom nosi nazwisko jednej z rodzin. Tak, dobrze myślicie – autorka przeszmuglowała do swojej kolejnej powieści...autorkę poprzedniej serii, która nazywa się bardzo podobnie do niej. Nie muszę chyba mówić, że w „Ciasteczku...”, Monika jest szalenie w Gutowie popularna, a jej książki sprzedają się jak świeże bułeczki i w ogóle wstyd ich nie znać, czy przynajmniej nie trzymać na półce!
Tak naprawdę już tu pojawił się pierwszy zgrzyt. Tym jednym posunięciem autorka tak naprawdę wykreśliła wszystko to, co działo się w tomach poprzednich. Jej bohaterka sama w pewnym momencie mówi, że „wszystko zmyśliła”. Tylko, że Zbigniew jest na świecie, jego biologiczny ojciec się nie zmienił, a sama Helena zapytana o powieści z przekąsem mówi, że „jest Heleną – tą złą”,
Bohaterowie znani z poprzednich części tutaj są cieniami samych siebie. Absolutnie nikogo nie da się tu lubić, czy do niego przywiązać. Wątek miłosny – a w sumie wątki – będące tu zarysowane są koszmarne. Już poprzednio autorka nie popisała się próbą zbudowania relacji pomiędzy Igą, a Xavierem, ale tutaj to już w ogóle wszystko leży na łopatkach.
Przez całą książkę autorka buduję pewną aurę tajemniczości powiązaną z Teresą i Moniką. Po czym dochodzimy do końca książki i nadal nic nie wiemy. Żaden z rozpoczętych wątków nie jest tu poprowadzony choćby do środka (bo o zakończeniu to już nawet nie wspominam). Obstawiam, że ten tom mógłby być śmiało połączony z drugim i tworzyć jedną całość, bo w tej książce dosłownie nic się nie dzieje. To przedstawienie postaci (bardzo zresztą kulawe) i czasów, w których bohaterowie żyją.
Przeczytam drugi tom, bo chcę wiedzieć co konkretnie wydarzyło się w przeszłości i jaką rolę w tym wszystkim odegrał Grzegorz Hryć. Niemniej jednak czuję się lekko oszukana przez autorkę, że rozpisała w tomie pierwszym mnogość wątków, ale żadnego choćby nie uwypukliła, czy jakkolwiek rozbudowała.
Mam nadzieję, że dalej będzie już tylko lepiej. Zaryzykowałabym jeszcze stwierdzenie, że gorzej już przecież być nie może, ale wolę nie kusić losu...
Jakże niesamowicie cieszyłam się na powrót do Gutowa! „Cukiernia Pod Amorem”, choć może niebędąca wyżyną literatury, całkowicie mnie zaczarowała. Pokochałam bohaterów sagi, tak tych z kresu arystokratycznego świata, jak i nowych, którzy pojawili się w okresie II wojny i już po niej.
Przeżywałam losy Ady, Kingi, Giny, Hrabiego, Pawlaka, Celiny, Igi… Każda z tych postaci...
2019-01-25
I oto kończy się moja przygoda z serią "Spacer Aleją Róż", ale zdecydowanie nie z rodziną Szymczaków i Pawłowskich (bowiem - jak wiadomo - autorka wydała nową sagę, "Nowe czasy", w których dalej możemy obserwować ich poczynania).
Co musicie wiedzieć o tej serii i o tym tomie? No cóż, nie ma ukrywać - są słabe. To typowe obyczajówki, niesamowicie wręcz schematyczne, z podziałem na dobrych i złych bohaterów.
U autorki nie wystęuje ani jeden bohater, którego możnaby określić jakimś mianem "szarości". Każdorazowo mogą być oni albo dobrzy, albo źli. Taka Andzia na przykład, żona Pawła. Kiedy ją poznajemy to złota dziewczyna. Ciepła, uśmiechnięta, z dobrym serduszkiem. Pogoń za pieniądzem zmienią ją jednak w prawdziwą...francę. Robi się oschła i niesympatyczna. Ona i jej mąż stanowią przeciwieństwo takich par jak choćby Bogusia i Bronek, czy Julia i Wawrzyk. Co prawda w relacji tych drugich mamy tu do czynienia z pewnym spięciem, ale od początku można zakładać, jak ułożą się relacje tej dwójki.
Autorka bardzo lubi przedstawiać opinię o PRL - i nie tylko - za pomocą wypowiedzi swoich bohaterów. Wychodzi to niemożliwie wręcz sztucznie. I taki Bronek na przykład. Stoi chłopina na balkonie, ćmi papieroska i wygłasza nam monolog o stanie państwa w aktualnym roku. Czytelnik nie jest w stanie uwierzyć w tę postać. Zamiast człowieka z krwi i kości jawi nam się bowiem chłopina jak z podręcznika do historii, nad którym wydrukowano dymek i jakąś sentencję. Koszmar!
Standardowo też na Szymczaków i Pawłowskich spadają dosłownie wszystkie tragedie, jakie można sobie wyobrazić. Morderstwa, kalectwa, więzienia. Co chcecie! Już dawno przestałam kibicować boahterom, bo ten natłok tragedii wcale nie dodaje im emocjonalności, ale jest po prostu jakąś masówką bez ładu i składu.
Podsumowując - absolutnie Wam nie polecam. Ja doczytałam i sięgnę po nową serię, ale tylko dlatego, że akcja dzieje się w mojej ukochanej Nowej Hucie. Przyjemnie czyta się bowiem o tak doskonale znanych mi miejscach. Jak nic to moje największe guilty pleasure!
I oto kończy się moja przygoda z serią "Spacer Aleją Róż", ale zdecydowanie nie z rodziną Szymczaków i Pawłowskich (bowiem - jak wiadomo - autorka wydała nową sagę, "Nowe czasy", w których dalej możemy obserwować ich poczynania).
Co musicie wiedzieć o tej serii i o tym tomie? No cóż, nie ma ukrywać - są słabe. To typowe obyczajówki, niesamowicie wręcz schematyczne, z...
2019-03-22
Połowa lat 90. Rodziny Szymczaków i Pawłowskich wciąż zmagają się z trudami transofrmacji. Obok obawy przed jutrem jest jednak nadzieja i młodzieńcze miłostki mlodszego pokolenia.
Edyta Świętek musi chyba jednak mocno nienawidzieć swoich bohaterów, bo co tom - to nowa tragedia. Tutaj są trzy i to każda najmocniejszego kalibru. Wspominałam o tym już przy recenzji poprzedmich tomów, ale powtórzę raz jeszcze - autorka skutecznie wyzbyła bohaterów jakiejkolwiek realności. Przez fakt, że albo spotykają ich tragedie, albo zakochują się od pierwszego wejrzenia nijak czytelnik nie może identyfikować się z nimi jako z postacią z krwi i kości. Co więcej, u autorki mamy tylko postacie białe lub czarne. Nie ma tu żadnych odcieni szarości, wszystko jest "łopatologiczne".
Jeżeli pojawią się kolejne tomy to sięgnę po nie, bo jak nic seria o Hucie stała się moim guilty pleasure, które fenomenalnie nadaje się na książkowego kaca.
Połowa lat 90. Rodziny Szymczaków i Pawłowskich wciąż zmagają się z trudami transofrmacji. Obok obawy przed jutrem jest jednak nadzieja i młodzieńcze miłostki mlodszego pokolenia.
Edyta Świętek musi chyba jednak mocno nienawidzieć swoich bohaterów, bo co tom - to nowa tragedia. Tutaj są trzy i to każda najmocniejszego kalibru. Wspominałam o tym już przy recenzji...
2019-08-06
2021-06-13
Sagi rodzinne są dla mnie niczym ciepły koc w zimną noc. Są herbatą z miodem do imbirowych ciasteczek. Gorącym kakaem po powrocie do domu zimowym, mroźnym wieczorem. Innymi słowy, to moje „comfort books”, które mnie relaksują, poprawiają humor i dają kopa w serduszko, że wszystko będzie dobrze. Nawet gdy książki te poruszają trudne tematy, ich akcja dzieje się w ciężkich czasach, to i tak są dla mnie ciepłą kołdrą, bo tym, co je łączy, jest uświadomienie czytelnika, że po burzy wychodzi Słońce, a miłość zawsze znajdzie sposób (choć Ian Malcolm by się z tym pewnie nie zgodził, ale my nie o tym :P).
Lubię książki polskich autorek pisujących sagi rodzinne i romanse historyczne. Lepiej odnajduje się w opisywanych przez nie realiach, a częstokroć akcja powieści dzieje się w moim rodzinnym Krakowie, zatem czuję się tak, jakbym razem z bohaterami przemierzała wąskie uliczki Starego Miasta, albo siedziała w licznych parkach Nowej Huty.
Seria „Wojna i Miłość” przyciągnęła mnie do siebie zapowiedzią wielkich historii miłosnych toczących się w cieniu wielkich wojen. Pierwszy tom opisywał czasy Wielkiej Wojny (dopiero później nazwanej I wojną światową) oraz okresu rewolucji w Rosji. Głównymi bohaterami miłosnego dramatu byli wówczas Igor i Katarzyna. W drugim tomie poznajemy historię miłości Andrzeja, starszego syna tejże dwójki oraz Haliny, żydowskiej młodej pianistki, córki profesora mieszkającego na tej samej co Kaledinowie ulicy. Bohaterami pobocznymi są tutaj – poza znaną nam już z poprzedniej części dwójką – dzieci Albina, czyli młodszego brata Katarzyny.
Zawsze przy ocenianiu książek tego gatunku biorę poprawkę na to, że one po prostu muszą być trochę naiwne w treści, bo – inaczej niż w prawdziwym życiu – bohaterowie muszą w nich skończyć szczęśliwie, w ten czy inny sposób. Przy „Katarzynie i Igorze” nawet mi ta naiwność nie przeszkadzała, ale tutaj już zgrzytała mi między zębami. Głupi fart i przypadek to jedyne, czym rządzą się perypetie bohaterów. Przez nierealność takiej fabuły czytelnik nie jest w stanie kompletnie uwierzyć w te postacie, a tym samym zupełnie im nie kibicuje, nie rozczula się nad nimi, nie współczuje, czy nie cieszy wraz z nimi. A w tym tomie ten brak empatii względem bohaterów jest – nomen omen – odczuwalny jeszcze bardziej, bo mamy tu głównie czasy II wojny światowej z jej całą brutalnością podaną na talerzu, w tym z okrutnymi torturami Gestapo, a później Urzędu Bezpieczeństwa.
Poza tym, ponownie uderza brak szarości w postępowaniu głównych bohaterów. Andrzej, Halina, Katarzyna, Igora, Albin i jego dzieci (ale, co ciekawe, już nie żona) są postaciami absolutnie krystalicznymi. Kiedy popełniają czyny obiektywnie złe, autorka tak ich tłumaczy, że wychodzi na to, że z moralnego punktu widzenia to złe nie było, a zatem nie ma o czym mówić. To tylko potęguje brak realności w powieści. I znowu, ja nie wymagam wiele od tego typu literatury, ale na miłość boską jakiegoś minimum oczekiwać chyba jednak można.
Kolejna rzecz - która może była i obecna w pierwszym tomie, ale jej nie wyłapałam, bo nie jestem tak zaznajomiona z historią początków XX wieku – to fakt, że autorka nie ma zbyt wielkiej wiedzy o czasach, które opisuje. Opisy Krakowa i Miechowa w trakcie wojny; to, co się tam wówczas dzieje zdają się być klatkami ze średnich filmów. Wykaz źródeł sugeruje, że autorka próbowała na szybko poszerzyć swoją wiedzę (posiłkując się nawet pracą magisterską napisanej na którejś z uczelni…) i z kilku pozycji podobierała sobie co lepsze sceny, które mogłaby wrzucić do książki i – no cóż – wrzuciła je wszystkie. Mnie to kuło w oczy bardzo, bo o okresie wojny czytam bardzo dużo już od dobrych 14 lat i wiem, że niektóre rzeczy opisywane przez autorkę to bzdury (w takim sensie, że to, co widzieli naocznie jej bohaterowie nie miało prawa mieć świadków i/lub nie przebiegało tak, jak to opisuje).
Dalej, książka ma podtytuł „Andrzej i Halina”, co sugeruje nam, że to na tej parze oparta będzie główna oś fabuły. Tak było w pierwszej części, gdzie na świeczniku byli Katarzyna i Igor. Tutaj Halina kompletnie nam przepada, jest jej bardzo mało. Opis relacji tej dwójki, to w 90% po prostu ochy i achy do Księżyca, które wzdycha beznadziejnie zakochany Andrzej wspominając dziewczynę. Dlatego kiedy następuje w końcu to, co nastąpić musi, to czytelnik nie jest już kompletnie zainteresowany perypetiami tej dwójki.
Podsumowując, nawet jak na książkę tego gatunku, to jest bardzo słaba pozycja. Nierzeczywista, mało logiczna, napisana bez researchu, co widać bardzo. Dodatkowo autorka pojechała już totalnie po bandzie, bo w tej książce rodzinę Raweckich-Kaledinów spotyka dosłownie wszystko, co spotkać może w wojennych realiach.
Zaczęłam już kolejną część, ostatnią i początek jest całkiem obiecujący, więc mam nadzieję, że „Andrzej i Halina” to klasyczny przykład syndromu drugiego tomu i teraz będzie już cacy, a zakończenie tej trylogii mi się spodoba.
Sagi rodzinne są dla mnie niczym ciepły koc w zimną noc. Są herbatą z miodem do imbirowych ciasteczek. Gorącym kakaem po powrocie do domu zimowym, mroźnym wieczorem. Innymi słowy, to moje „comfort books”, które mnie relaksują, poprawiają humor i dają kopa w serduszko, że wszystko będzie dobrze. Nawet gdy książki te poruszają trudne tematy, ich akcja dzieje się w ciężkich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Po 50% wystawiam białą flagę. Niestety, to mój drugi już DNF tego roku.
Książka nie jest napisana fatalnym językiem, ale nie daje absolutnie żadnej przyjemności czytania. Mnóstwo irracjonalnych zachowań bohaterów służących tylko temu, aby iść dalej z fabułą.
Główna bohaterka, April, to dziewczyna plus size. Sama tego jestem, więc sądziłam, że mając wreszcie swoją reprezentację w książce, będę w stanie z nią sympatyzować. Nic bardziej mylnego. Jak wynika z kontekstu, April to młoda kobieta z już nie nadwagą, a poważną otyłością. Ciągle powtarza, że lubi siebie, nie ma problemu ze swoim wyglądem, ale jednocześnie propozycję randki w barze z sałatkami interpretuje jako jedną wielką obrazę, więc ghostuje gościa, bo przecież m ó g ł s i ę d o m y ś l i ć. I jeszcze te wszystkie opisy tego, jak typ zachwyca się tym, że April ma utłuszczone od kurczaka palca, albo że na jej ustach widać resztki jedzenia. No fuuuuj.
Totalnie nie polecam.
Po 50% wystawiam białą flagę. Niestety, to mój drugi już DNF tego roku.
Książka nie jest napisana fatalnym językiem, ale nie daje absolutnie żadnej przyjemności czytania. Mnóstwo irracjonalnych zachowań bohaterów służących tylko temu, aby iść dalej z fabułą.
Główna bohaterka, April, to dziewczyna plus size. Sama tego jestem, więc sądziłam, że mając wreszcie swoją...
Poddałam się po 240 stronach. To jest tak słabe, tak źle napisane, tak głupie, że aż boli. Bardzo nie polecam.
Poddałam się po 240 stronach. To jest tak słabe, tak źle napisane, tak głupie, że aż boli. Bardzo nie polecam.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-29
2016-05-16
2017-10-15
Poza polską klasyką, książkami popularnonaukowymi, reportażami i kryminałami raczej nie sięgam po naszą rodzimą literaturę. Miałam do niej parę podejść i każdorazowo kończyło się poczuciem jakiejś żenady i wstydu. Powiedzmy sobie szczerze - nie miałam szczęścia! Ale kiedy ostatnio przechadzałam się po bibliotece szukając nowych lektur, ta jakoś sama wpadła mi w ręce.
Od momentu kiedy zaczęłam namiętnie czytać "Cukiernia pod Amorem" często rzucała mi się w oczy. Obyczajówki lubię, ale uznałam przezornie, że seria z takim tytułem nie ma prawa mi się podobać. I ponownie - nie mam pojęcia dlaczego wzięłam ją do ręki!
Los, przypadek, siła wyższa - nieistotne! Zaczęłam ją czytać któregoś poranka i...tak, przepadłam kompletnie. Autorka narysowała taką historię, że pochłaniałam absolutnie każde zdanie i chciałam wciąż wiedzieć więcej i więcej. Saga rodzinna oprószona delikatnie nienachalną magią, tak można ująć tę książkę. Słodko-gorzka, pełna charyzmatycznych bohaterów, której akcja dzieje się na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony mam XIX oraz początek XX wieku, a z drugiej - rok 1995 i pewną ciekawską córkę cukiernika.
Parę momentów w fabule było przesadzonych, jak choćby sytuacja w zakonie jednej z kobiet, ale liczę na to, że w kolejnych tomach autorka udowodni mi, że taki motyw był potrzebny i sprawdzi się w całej historii.
Gryzę palce ze zniecierpliwienia, by sięgnąć po kolejny tom!
Poza polską klasyką, książkami popularnonaukowymi, reportażami i kryminałami raczej nie sięgam po naszą rodzimą literaturę. Miałam do niej parę podejść i każdorazowo kończyło się poczuciem jakiejś żenady i wstydu. Powiedzmy sobie szczerze - nie miałam szczęścia! Ale kiedy ostatnio przechadzałam się po bibliotece szukając nowych lektur, ta jakoś sama wpadła mi w ręce.
Od...
Szalenie przewidywalna. Lubię powieści, w których pojawia się motyw miłości Polki i Niemca podczas II wojny światowej (to takie moje guilty pleasure), ale ta w tej książce autorka zdecydowanie przesadziła. Zbyt wiele wątków nakładających się na siebie, przekombinowanie stylów i niemrawi, mało realistyczni bohaterowie. Szkoda, spodziewałam się czegoś o niebo lepszego.
Szalenie przewidywalna. Lubię powieści, w których pojawia się motyw miłości Polki i Niemca podczas II wojny światowej (to takie moje guilty pleasure), ale ta w tej książce autorka zdecydowanie przesadziła. Zbyt wiele wątków nakładających się na siebie, przekombinowanie stylów i niemrawi, mało realistyczni bohaterowie. Szkoda, spodziewałam się czegoś o niebo lepszego.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to