-
ArtykułySEXEDPL poleca: najlepsze audiobooki (nie tylko) o seksie w StorytelLubimyCzytać1
-
ArtykułyTom Bombadil wreszcie na ekranie, nowi „Bridgertonowie”, a „Sherlock Holmes 3” jednak powstanie?Konrad Wrzesiński2
-
Artykuły„Dzięki książkom można prawdziwie marzyć”. Weź udział w akcji recenzenckiej „Kiss cam”Sonia Miniewicz4
-
Artykuły„Co dalej, palenie książek?”. Jak Rosja usuwa książki krytyczne wobec władzyKonrad Wrzesiński37
Biblioteczka
Na pewno z tysiąc razy Wam pisałam, że jestem wielką fanką dobrych thrillerów i jest to jeden z moich ulubionych gatunków literackich. Uwielbiam czuć na skórze ten dreszcz emocji i rozwiązywać zagadki wraz z poznanymi bohaterami. Niestety ostatnimi czasy, nie miałam szczęścia do "dreszczowców", ponieważ trafiałam na same nudne i przewidywalne pozycje. Na całe szczęście kilka dni temu nastąpił przełom! W moje ręce wpadła powieść Michaela C. Grumleya. Jak myślicie warto było się z nią zapoznać?
Na Morzu Karaibskim trwała ważna wojskowa misja, która skończyła się niepowodzeniem, ponieważ w głębinach morza zaczęły dziać się bardzo dziwne i niespodziewane rzeczy. Do rozwiązania sprawy zostaje wezwany John Clay - doświadczony i wykwalifikowany wojskowy. Mężczyzna musi jak najszybciej wyjaśnić tę sprawę, co nie jest wcale proste. W końcu po kilku niepowodzeniach trafia na grupę biologów, którzy mogą pomóc mu w rozwikłaniu zagadki.
W między czasie Kathryn Lokke dowiaduje się o wielkim trzęsieniu na Antarktydzie, które może doprowadzić do globalnego kataklizmu. Kiedy zgłasza tę sytuację politykom zostaje zlekceważona, dlatego wraz ze swoimi podwładnymi postanawia wyruszyć do mroźnego rejonu i dokładniej zbadać zjawisko trzęsienia na Antarktydzie.
Jednak co się wydarzy kiedy okaże się, że badania biologów, sprawa Johna Claya i Antarktyda się ze sobą łączą?
Jak już wcześniej wspominałam bardzo lubię czytać thrillery i akurat od tego gatunku wymagam bardzo wiele. Przede wszystkim autor musi mnie czymś zaskoczyć, zaserwować wspaniałą zagadkę i sprawić, abym przez całą powieść czuła rosnące podekscytowanie. Naprawdę, nie wiem jak to się stało, ale Panu Michaelowi to się po prostu udało. Od pierwszej strony dałam się wciągnąć w wykreowany świat przez autora i dosłownie chłonęłam każde słowo jak gąbka. Już nawet nie wspomnę o tym z jaką prędkością przewracałam kolejne strony. Chciałam jak najszybciej dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi - jak rozwiąże się sprawa na morzu i na Antarktydzie. A oprócz tego autor tak stopniowo podgrzewał atmosferę, że w chwili kumulacji zrobiło się tak gorąco, że aż na twarzy wyszły mi wypieki. Nawet nie wspomnę o emocjach jakie towarzyszyły mi podczas czytania, a czułam dosłownie wszystko - strach, złość, niepewność, adrenalinę, podekscytowanie i ciekawość. Kto by się spodziewał, że za tą spokojną, minimalistyczną okładką kryje się świetny thriller z takimi emocjami. Prawie przy każdej recenzji "dreszczowca" narzekam na to, iż autorzy za bardzo skupiają się na życiu prywatnym głównych postaci. W tym wypadku tego zrobić nie mogę, ponieważ Pan Michael prawie w ogóle nie pokazuje nam jak wygląda życie bohaterów poza pracą. Jak dla mnie to jest ogromny plus, ponieważ sięgając po thriller nastawiam się na akcję, a nie na to jak mieszka i co je na kolacje policjant czy w tym wypadku wojskowy. W "Przełomie" liczy się zagadka i akurat to kupuję w całości.
Oczywiście muszę napisać kilka zdań o głównych bohaterach, którzy moim zdaniem zostali bardzo fajnie nakreśleni. Głównymi postaciami "Przełomu" są trzy osoby John Clay, Alison i Kathryn. Męską postać polubiłam od pierwszej chwili, ponieważ John jest bardzo sympatycznym człowiekiem. Zawsze pomocny, uśmiechnięty i nigdy się nie wywyższa, chociażby mógł, ponieważ posiada naprawdę ogromną wiedzę i doświadczenie w swoim zawodzie. Ujął mnie także swoim opanowaniem, oddaniem i odwagą. Kiedy ja z nerwów nie mogłam usiedzieć na łóżku to on każde niepowodzenie przyjmował z niesamowitym spokojem i zrozumieniem. Alison i Kathryn również zdobyły moje uznanie, ponieważ ryzykowały naprawdę wiele dla dobra sprawy. Musiały zmierzyć się ze sceptycznymi politykami i swoimi słabościami, ale ani przez chwilę się nie poddały.
W "Przełomie" poznacie wiele przeróżnych drugoplanowych postaci, które z pewnością polubicie albo znienawidzicie. Nie myślcie sobie, iż powieść Pana Grumleya jest pozbawiona czarnych charakterów. Na horyzoncie pojawi się trochę złych, podłych i zawistnych ludzi oto możecie być spokojni. Na pewno ani przez moment nie będziecie się nudzić!
Kolejnym plusem powieści jest niewątpliwie to, iż autor poruszył w niej bardzo ważne tematy na które na co dzień nie zwracamy uwagi. Między innymi opisał jak wygląda praca naukowca, który musi walczyć o współfinansowanie projektów. Kiedy czytałam o odkryciach i ciężkiej pracy grupy biologów, naprawdę łamało mi się serce, ponieważ doszli do naprawdę intrygującej rzeczy, a w dosłownie jednej chwili ją utracili. Autor również poruszył temat ochrony środowiska i dosadnie pokazał co może się wydarzyć, jeśli nie będziemy o nie dbać. Takich wątków jest oczywiście więcej, ale sami musicie je poznać sięgając po "Przełom". Ja Wam już nic więcej nie zdradzę!
Moim zdaniem "Przełom" Michaela Grumleya to wspaniały thriller z wyśmienitymi zagadkami, dreszczykiem emocji i charyzmatycznymi bohaterami. To również ciekawa historia opowiadająca o relacjach między politykami, a naukowcami, którzy powinni ze sobą współpracować, a nie walczyć. Jeżeli jesteście gotowi, aby przeżyć niezapomnianą przygodę z Johnem Claynem na czele to sięgnijcie po najnowszą publikację Wydawnictwa Niezwykłego. Jestem pewna, że "Przełom" Grumleya pozytywnie Was zaskoczy.
Na pewno z tysiąc razy Wam pisałam, że jestem wielką fanką dobrych thrillerów i jest to jeden z moich ulubionych gatunków literackich. Uwielbiam czuć na skórze ten dreszcz emocji i rozwiązywać zagadki wraz z poznanymi bohaterami. Niestety ostatnimi czasy, nie miałam szczęścia do "dreszczowców", ponieważ trafiałam na same nudne i przewidywalne pozycje. Na całe szczęście...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Mam nadzieję, że pogoda Was rozpieszcza i w pełni delektujecie się wakacjami, ale jeśli jest inaczej, a po opaleniźnie nie ma śladu, to zapraszam Was do zapoznania się z recenzją pewnej książki. Mowa tu o "Majorce w niebieskich migdałach" Pani Anny Klary Majewskiej.
Przy tej pozycji na pewno nie zamarzniecie!
Magda w końcu prowadzi ustabilizowane życie. Mieszka w Warszawie, w pięknym dużym domu wraz z mężem Markiem i córeczką Julią. Niestety po paru latach, do małżeństwa wkradła się rutyna i związek nie jest już tak namiętny i gorący jak kiedyś. W międzyczasie kobieta walczy z kompleksami i obecnością Oksany - pięknej, młodej opiekunki, która na każdym kroku emanuje seksapilem.
Oliwy do ognia dolewa jednak matka Magdy - siedemdziesięcioletnia pani weterynarz z ambicjami pisarskimi. Kobieta pod pseudonimem publikuje powieści erotyczne, których bohaterowie przypominają Magdzie...... męża i opiekunkę. Pod wpływem impulsu zraniona czterdziestolatka ucieka na Majorkę, by tam odnaleźć ukojenie i spokój. Ale w życiu nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli.
Od jakiegoś czasu mam ochotę na lekkie i przyjemne lektury, idealne na jeden wieczór. Takie przy których się zrelaksuję i zapomnę o teraźniejszych troskach. Surfując po internecie, trafiłam na zapowiedź "Majorki w niebieskich migdałach" i od razu zapragnęłam przeczytać tę powieść. Nie przeszkadzał mi fakt, że jest to trzeci tom serii, a dwóch poprzednich nie czytałam, ponieważ nie raz tak zaczynałam swoje przygody z seriami czy trylogiami. Dlatego Kochani, jeżeli nie przeczytaliście dwóch poprzednich tomów, to nie martwcie się - mogę Wam zagwarantować, że bez problemu odnajdziecie się w życiu Magdy i jej szalonej rodzinki.
Bohaterowie tej powieści są bardzo specyficzni, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Autorka wykreowała całą gamę jaskrawych i wyrazistych postaci, którzy chwilami mogą wydawać nam się przerysowani, ale tylko troszkę. Sięgając po "Majorkę w niebieskich migdałach" musicie być przygotowani na spotkanie z szaloną siedemdziesięcioletnią kobietą, która właśnie odkrywa drugą młodość, homoseksualnego brata głównej bohaterki, uporczywie poszukującego nowej miłości, na Magdę - wybuchową i impulsywną czterdziestolatkę oraz na wiele innych ciekawych charakterów z przeróżnymi problemami .Wierzcie mi, z nimi nie będziecie się nudzić!
Ogólnie jestem usatysfakcjonowana kreacją bohaterów, ale znacie mnie za dobrze i doskonale wiecie, że muszę się do czegoś doczepić. Nie martwcie się, nie będę za dużo narzekać, ale moje trzy grosze muszę wtrącić jeśli chodzi o Magdę. Nie ukrywam, że jej zachowanie pod koniec książki bardzo mnie zawiodło. Kompletnie, nie wiem co w nią wstąpiło, ale zachowywała się naprawdę karygodnie. Rozumiem, że była na wakacjach i chciała trochę poszaleć, jednakże kobieta nie może myśleć wyłącznie hormonami. Przez całą powieść mnie nie irytowała, ale pod koniec udało jej się wyprowadzić mnie z równowagi. I za to właśnie lubię książki - nigdy nie możesz przewidzieć co autor wymyśli na następnej stronie.
Przypadł mi do gustu styl pisania Pani Majewskiej. Autorka pisze w sposób lekki i zabawny. Sytuacje przedstawione w książce wielokrotnie wywoływały uśmiech na mojej twarzy, a dialogi między bohaterami były niewymuszone i śmieszne. Jednak oprócz sporej dawki humoru, Pani Majewska postarała się również o to, aby powieść niosła za sobą przesłanie dla czytelników. I właśnie tego wymagam od dobrej lektury - niebanalnych bohaterów, humoru oraz refleksji.
Podsumowując, "Majorka w niebieskich migdałach" to świetna powieść obyczajowa z wyrazistymi bohaterami, zabawnymi sytuacjami i z ogromnym przesłaniem. Jeśli poszukujecie książki, która oderwie Was od rzeczywistości i przeniesie do innego świata, to miejcie na uwadze najnowszą powieść Pani Majewskiej - jestem pewna, że pokochacie perypetie Magdy i jej nieszablonowej rodziny.
Mam nadzieję, że pogoda Was rozpieszcza i w pełni delektujecie się wakacjami, ale jeśli jest inaczej, a po opaleniźnie nie ma śladu, to zapraszam Was do zapoznania się z recenzją pewnej książki. Mowa tu o "Majorce w niebieskich migdałach" Pani Anny Klary Majewskiej.
Przy tej pozycji na pewno nie zamarzniecie!
Magda w końcu prowadzi ustabilizowane życie. Mieszka w...
Jest teraz dokładnie godzina 23:57, a ja nie mogę zasnąć, bo muszę, a raczej chcę podzielić się z Wami moją opinią na temat najnowszej książki Pana Piotra Górskiego pt."Kruk". Próbowałam zasnąć, liczyłam nawet baranki, ale na nic były moje próby zaśnięcia, ponieważ w głowie miałam ciągle bohaterów tej wspaniałej powieści kryminalnej. Tak, Kochani, przygotujcie się na absolutnie pozytywną recenzję z mojej strony. Niestety, już teraz mogę Wam zdradzić, że nie mam czego się doczepić.
Na plaży w Jelitkowie zostają znalezione zwłoki mężczyzny, którzy został zamordowany w brutalny sposób. Do śledztwa zostaje powołana młoda i jeszcze niedoświadczona Marta Krynicka, która nalega, aby sprawę poprowadził razem z nią Sławomir Kruk - policjant znany z doświadczenia i z porywczości.
Mężczyzna poświęca każdą wolną chwilę na rozwiązanie sprawy, ale śledztwo utrudnia mu prokuratura. Z każdym nowym dowodem policjant uświadamia sobie, że ta sprawa może być bardziej skomplikowana niż się spodziewał. Co kryje się za okrutnym morderstwem? I komu Kruk nacisnął na odcisk?
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach, to najpierw zwróciłam uwagę na piękną okładkę, a dopiero później zapoznałam się z opisem książki. Zaintrygowało mnie przede wszystkim to, że krótki zarys fabuły nie zdradzał za dużo i nie miałam za bardzo pojęcia czego mogę spodziewać się w środku. Jednak zdecydowałam się na tę powieść dopiero wtedy kiedy zobaczyłam, że jest to powieść napisana przez polskiego autora. Ostatnimi czasy, mam słabość do naszych rdzennych pisarzy. Byłam ciekawa, co takiego wymyślił nasz rodak i czy ten kryminał będzie dobry.
Moją wypowiedź zacznę od ocenienia postaci. Kiedyś wspominałam Wam, że rzadko kiedy w kryminałach moją sympatię zyskują bohaterzy, ponieważ zazwyczaj są średnio nakreśleni i są tylko dodatkiem do rozwiązania zagadki. Jednak w "Kruku" było inaczej. Bohaterzy żyli swoim życiem, a zagadce dodawali jeszcze więcej uroku. Ich kłótnie, docinki i układy sprawiały, że powieść czytało się jeszcze lepiej. Jednak najbardziej podobało mi się to, że do końca nie mogłam przewidzieć kto z bohaterów gra czysto, a kto nie. Autor sprawnie bawił się z czytelnikiem i nic nie podawał na tacy. Odbiorca książki sam musiał chwilami wysuwać wnioski i zastanawiać się jaki zamysł w tym miał pisarz. Ale nie myślcie sobie, iż jest tak łatwo przechytrzyć Pana Piotra Górskiego. Kiedy już będziecie myśleli, że wiecie co w trawie piszczy, to nagle na plan wysunie się nowy wątek , który sprawnie obali Waszą teorię.
Bardzo polubiłam głównego bohatera, czyli tytułowego Sławomira Kruka. Jest to niby typowy świetny policjant, z nie za dobrą opinią publiczną . Jednak mnie akurat ten schemat nie przeszkadzał, bo Sławek naprawdę wiele razy mi zaimponował i po prostu zyskał moją sympatię. Lubię postaci uparte, zdeterminowane i ze swoim zdaniem, a on właśnie taki był. Nie bał się nikogo, ale też nie był drugim Chuckiem Norrisem.
Jeśli chodzi o rozwiązanie sprawy, to muszę przyznać, że jestem usatysfakcjonowana posunięciami autora. Niektórym może przeszkadzać, iż śledztwo ciągnie się tak długo i są chwile przestoju, ale mnie to akurat nie raziło, ponieważ miałam czas, aby pomyśleć i przetrawić wątki. Jednak na pewno nie musicie obawiać się nudy, bo w "Kruku" ciągle coś się dzieje. Każdy nowy ślad budzi wątpliwości, a świadkowie wcale nie ułatwiają sprawy. Podejrzani są niewinni, a niewinni mają coś na sumieniu, albo na odwrót. Wierzcie mi, że na pewno będziecie z szybkością światła przewracać strony, aby dowiedzieć się kto w końcu zawinił.
Tak bardzo zżyłam się z bohaterami tej powieści, że serce mi się łamało, kiedy powoli widziałam, że zmierzam ku końcowi historii. Nie chciałam tak szybko rozstawać się z policjantami z Gdańska! Jednak otwarte zakończenie dało mi nadzieję na to, że za jakiś czas na półkach zobaczę kontynuację "Kruka". I musi to nastąpić jak najszybciej, bo jetem strasznie ciekawa co zrobi z autor z tak rozpoczętym wątkiem. Ostatnia strona totalnie zbiła mnie z tropu i wiem, że się powtarzam, ale z całego serca liczę na kolejny tom! I już teraz mogę Wam obiecać jedno - na pewno sięgnę po kolejne przygody Sławka Kruka!
Nie pozostało mi nic innego, jak tylko polecić Wam tę wspaniałą książkę!
"Kruk" Piotra Górskiego z pewnością Was wciągnie i nie wypuści aż do ostatniej strony. To naprawdę świetny kryminał z różnorodnymi bohaterami, skomplikowaną zagadką i jeszcze lepszym zakończeniem. Jeśli mi nie wierzycie, to sami możecie przekonać się o tym na własnej skórze.
Z czystym sumieniem polecam!
Jest teraz dokładnie godzina 23:57, a ja nie mogę zasnąć, bo muszę, a raczej chcę podzielić się z Wami moją opinią na temat najnowszej książki Pana Piotra Górskiego pt."Kruk". Próbowałam zasnąć, liczyłam nawet baranki, ale na nic były moje próby zaśnięcia, ponieważ w głowie miałam ciągle bohaterów tej wspaniałej powieści kryminalnej. Tak, Kochani, przygotujcie się na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
My ,Książkomaniacy dobrze wiemy jak to jest kiedy pokocha się jakąś książkę - ciągle o niej mówi, myśli i zachęca innych do przeczytania tej niesamowitej lektury. Jednak nieraz trafia się na powieści, które chce się zachować tylko dla siebie, bo są w jakiś tajemniczy sposób dla nas wyjątkowe. Na taką właśnie pozycję trafia Nanette, "Kosiarz balonówki" trafia w jej wrażliwe serce.
Nanette- główna bohaterka powieści pt."Wszystko to co wyjątkowe" dostaje w prezencie od ulubionego nauczyciela egzemplarz pewnej książki. Dziewczyna jest pod ogromnym wrażeniem twórczości autora, a jednocześnie jest załamana napisanym zakończeniem. Pod wpływem impulsu postanawia nawiązać kontakt z autorem powieści i od tamtej pory jej życie diametralnie się zmienia. Poukładane życie Nanette zostaje przewrócone do góry nogami.
"A potem któregoś dnia zaczniesz szukać siebie w lustrze i nie będziesz w stanie się zidentyfikować - będziesz widzieć jedynie wszystkich innych. Będziesz wiedział, że zrobiłeś to, czego oni po tobie oczekiwali. Zasymilujesz się. Znienawidzisz się za to, bo będzie za późno."
Nie wiem od czego mam dzisiaj zacząć dzisiejszą recenzję, bo Quick po raz kolejny narobił mi takiego bałaganu w głowie...., ale dobra w tej chwili to nie jest istotne. Po prostu jak zwykle trafił w sedno i poruszył tematy, które są bardzo ważne. Bez ogródek przedstawił problem depresji, która coraz częściej pojawia się wśród nastolatków, samotności w rodzinie, potrzebie akceptacji i poszukiwaniu własnego ja. Jednak najbardziej podziwiam autora za to, iż przedstawia to w sposób całkowicie szczery, nie użala się nad losem swoich bohaterów, tylko porządnie daje im po tyłku. Pokazuje ich nie tylko od tej dobrej strony, ale też i od tej złej. Przecież wszyscy dobrze wiemy, iż nie ma ludzi idealnych i właśnie w taki sposób Quick kreuje swoje postaci.
Pierwsze skrzypce w tej powieści gra Nanette. Dziewczyna została bardzo ciekawie przedstawiona, ponieważ nigdy nie możemy przewidzieć jej kolejnego ruchu. Podczas tych 256 stron przechodzi bardzo wiele metamorfoz, a jej charakter ciągle ewoluuje. Jednak od samego początku, aż do końca powieści dziewczyna jest po prostu zagubiona. Ciągle szuka siebie i swojego planu na przyszłość.
Czy ją polubiłam? Tak. Może nie zawsze popierałam jej decyzje, ale każda z nich była w pełni uzasadniona, nie zachowywała się jak rozwydrzona nastolatka, lecz jak osoba, która po prostu pogubiła się w swoim życiu.
"I zastanawiałam się, czy na tym polega problem z literaturą - miała sens tylko w teoretycznych sytuacjach i rzadko pomagała w prawdziwym życiu, w którym trzeba było znacznie więcej odwagi, żeby żyć, niż żeby przewracać strony w samotności, gdy się jest ukrytym przed światem w rogu pokoju albo w łóżku, albo pod drzewem."
Co do reszty bohaterów... uwielbiam ich! No dobra, nie wszystkich, bo znalazła się postać, którejWe "Wszystko to co wyjątkowe" pojawia się wiele przeróżnych osobowości, które na każdym kroku nas zaskakują.
niestety nie mogłam polubić, ale przecież czym by była książka bez czarnego charakteru?
"Wszystko to co wyjątkowe" to powieść piękna, refleksyjna, interesująca, mądra i wyróżniająca się na tle innych. Jeśli nie przeczytacie tej cudownej książki, to nie dowiecie się dlaczego tak bardzo ją pokochałam!
" Och, proszę, nie wiń mnie za swoją nienawiść. Była w tobie, jeszcze zanim otworzyłaś moją książkę. Możesz być tego pewna. Jest w nas wszystkich. Ale możemy przynajmniej brać na siebie odpowiedzialność za to, ile jej w sobie mamy. Zwłaszcza, za to, co z siebie uwolnimy."
My ,Książkomaniacy dobrze wiemy jak to jest kiedy pokocha się jakąś książkę - ciągle o niej mówi, myśli i zachęca innych do przeczytania tej niesamowitej lektury. Jednak nieraz trafia się na powieści, które chce się zachować tylko dla siebie, bo są w jakiś tajemniczy sposób dla nas wyjątkowe. Na taką właśnie pozycję trafia Nanette, "Kosiarz balonówki" trafia w jej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją książki, która mnie emocjonalnie zniszczyła, zmiażdżyła i doprowadziła do takiego stanu, że przez ostatnie dni nie byłam w stanie skleić o niej, ani jednego zdania, a teraz kiedy nabrałam dystansu doszłam do jednego wniosku - chcę o niej zapomnieć. Chcę wymazać z pamięci życie Maisie i jej rodziny. Chcę zapomnieć o brutalności. Chcę zapomnieć o tym tytule. Chcę zapomnieć o bólu, który wylewa się z kart tej powieści. Chcę zapomnieć o Jeremym....
Zerkam niespokojnie na widownię. Czy znajdę dość sił, by opowiedzieć ludziom o moim synu?
Jeremy był dobrym, wrażliwym chłopcem, kochałam go tak, jak potrafią tylko matki. Mam poczucie winy, bo daleko mi do ideału. Za długo tkwiłam w związku z jego ojcem-katem, który terroryzował mnie przez lata. Nie zawsze ogarniałam rzeczywistość, czasami przytłaczała mnie proza życia. Nie było mi łatwo pracować na dwa etaty, opiekować się chorą matką, która przestała być sobą, i znosić zmienne nastroje nastoletniej córki. Ból po stracie syna nigdy nie zelżeje, ale wciąż mam dla kogo żyć. Co cię nie zabije, to cię wzmocni…
Mój syn umarł 1 stycznia 1995 roku. Minęło dwadzieścia lat, a ja stoję przed grupą obcych ludzi, by im o nim opowiedzieć.
Głęboki wdech. Zaczynajmy
Nie wiem co mnie podkusiło do przeczytania "Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu". Magiczna okładka czy boleśnie fascynujący opis. A może znakomite recenzje umieszczane pod innym dziełem autorki? W każdym razie zdecydowałam się na zapoznanie z najnowszą powieścią Pani McPartlin i to był ogromny błąd. Teraz od kilku dni nie potrafię normalnie pisać ani czytać. Mam tak ogromnego kaca książkowego, że nie mam pojęcia kiedy go w końcu wyleczę i musicie wybaczyć mi dzisiejszy chaos, bo w głowie mam tyle myśli, że nie potrafię ich wszystkich zebrać do jednej wielkiej całości.
"To właśnie ten moment, w którym wszystko się zaczyna...
Wytrzymaj. Nie daj się. Żyj dalej i nie poddawaj się."
Co mnie w tej pozycji urzekło? Ta niesamowita realność. Autorka tak autentycznie przedstawiła tę historię, iż czytelnik odnosi wrażenie, że jest, a raczej był jej świadkiem. To było fascynujące, a zarazem przerażające! Chwilami, bałam się czytać dalej. Początkowo obawiałam się, że niektóre wydarzenia mogą zostać przerysowane albo wyolbrzymione, ale na szczęście pisarka postarała się, aby wszystko ze sobą idealnie współgrało i intrygowało na każdym kroku. Pewnie troszkę się obawiacie tego, że już na samym początku zostaje zdradzone zakończenie... ja też się tego bałam, ale nie przekreślajcie tej pozycji tylko z tego powodu. W trakcie czytania dowiecie się co doprowadziło do tragedii, jak wyglądało życie rodziny Maise po i przed śmiercią syna. Dzięki tym informacjom zrozumiecie dlaczego ta lektura jest, aż tak pouczająca, mądra i wzruszająca.
"-Chciałabym być teraz gdzieś indziej - oznajmiła w pewnej chwili Bridie.
-Gdzie, mamo?
-Tam, dokąd chodzi Jeremy.
-Czyli gdzie? Dokąd chodzi Jeremy? - Na ułamek sekundy w sercu Maisie pojawiła się nadzieja. Może Jeremy powiedział babci o czymś, co zataił przed resztą rodziny?
-Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu..."
Zawsze wolę w recenzjach umieszczać krótsze cytaty, ale ten bardzo mnie wzrusza - gdy przeczytacie tę książkę, zrozumiecie dlaczego - to taka krótka dygresja. A teraz przejdę do bohaterów.
Autorka stworzyła niepowtarzalne postaci, które się kocha, nienawidzi albo ma się wobec nich mieszane odczucia. Na pewno wielu z Was pokocha Maise - kobietę, która w swoim życiu przeszła wiele okropnych chwil i ciągle dostaje od losu porządnego kopa w tyłek. Czytając o losach tej bohaterki, czytelnikowi najzwyczajniej w świecie łamie się serce. Naprawdę, nie wiem jak autorzy mogą tak niszczyć szyki swoim postaciom, wierzcie mi, nie chcielibyście być bohaterami książki Pani McPartlin.
Jeremy, to kolejna postać, która mnie totalnie urzekła. Dobry, miły, uczynny, odpowiedzialny chłopak, dbający o swoje trzy najważniejsze kobiety - mamę, babcię i siostrę. Dla niego nie było rzeczy niemożliwych! Robił wszystko, aby jego rodzina była szczęśliwa i był idealną głową rodziny. Szkoda, że jego życie skończyło się w taki sposób.
"Śmierć mojego syna była straszliwym wypadkiem, ale do tego wypadku doprowadziło wielu ludzi. Ludzi takich jak ja albo niektórzy z was."
Pani Anna w swojej powieści poruszyła bardzo wiele współczesnych problemów z jakimi zmagają się ludzie - przemoc domowa, demencja, gwałt... autorka te wszystko opisuje z mieszanką brutalności i subtelności. Niektóre sytuacje są tak opisane, że aż serce zaczyna boleć, a ciarki przechodzą po plecach, ale po chwili pisarka otula nas jakby niewidzialnym kocem i pokazuje nam dobre strony życia. Z przeczytanej powieści na pewno wyniosłam pewną naukę, że każdego dnia powinniśmy cieszyć się nawet z najdrobniejszych rzeczy, z takich jak - uśmiech czy rozmowa. Musimy doceniać naszych bliskich i kochać ich takimi jacy są, bo nigdy nie wiadomo kiedy ich stracimy.
"Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu" to powieść, która skruszy serce największego twardziela. Ta książka ma w sobie wiele bólu, cierpienia, rozpaczy i smutku, ale też posiada nieograniczone pokłady przebaczenia. i drugiej szansy od życia. Ja tę pozycję już pokochałam i jestem pewna, że i Was nie zawiedzie. Przeczytajcie, a przyznacie mi rację.
Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją książki, która mnie emocjonalnie zniszczyła, zmiażdżyła i doprowadziła do takiego stanu, że przez ostatnie dni nie byłam w stanie skleić o niej, ani jednego zdania, a teraz kiedy nabrałam dystansu doszłam do jednego wniosku - chcę o niej zapomnieć. Chcę wymazać z pamięci życie Maisie i jej rodziny. Chcę zapomnieć o brutalności. Chcę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Są pisarze, których książki mogę brać nawet w ciemno. To grono niestety nie jest liczne, ale na pewno do niego mogę zaliczyć polską autorkę Igę Wiśniewską. Książki tej młodej pisarki, zawsze wzbudzają we mnie dużo emocji, a ja już się przyzwyczaiłam, że po ich przeczytaniu zbieram szczękę z podłogi. Jednak czy tak samo było po przeczytaniu najnowszej powieści pt."Przeklęta"?
Wolne Miasto Rades - z pozoru zwyczajne, lecz tylko nieliczni znają prawdę o tym miejscu. Po zmroku rządzą nim inne istoty, które do tej pory były niezniszczalne. Niestety od jakiegoś czasu, ktoś z niezwykłą brutalnością pozbawia ich życia. Król zmiennokształtnych postanawia złapać mordercę, dlatego zwraca się po pomoc do pewnej firmy. Czy intrygująca szefowa, Rosjanin, szalony naukowiec i medium pomogą mu w rozwikłaniu zagadki?
"Człowiek nie zdaje sobie sprawy, jak wspaniałym uczuciem jest wolność, dopóki nie zostanie mu odebrana."
Książkę skończyłam czytać kilka dni temu, ale musiało minąć trochę czasu, żebym zebrała wszystkie myśli i napisała o niej, choć jedno malutkie zdanie. I wiecie co? Nie wiem jak to się stało, że Iga Wiśniewska ponownie mnie przechytrzyła i wyprowadziła w pole. Dlaczego po raz kolejny musiałam wracać się na początek powieści i usiłowałam znaleźć fragment, który powinien naprowadzić mnie do rozwiązania zagadki. Po raz trzeci nie udało mi się przewidzieć zakończenia, które oczywiście jak zwykle było doskonałe, fenomenalne i zaskakujące w każdym calu. Kochani, wierzcie mi jeśli po przeczytaniu powieści Igi Wiśniewskiej nie chcecie mieć złamanego serca, to nie czytajcie książki do końca.
Już Wam kiedyś wspominałam, że uwielbiam kiedy autor do swej powieści wprowadza narrację z punktu widzenia kilku postaci. I właśnie w "Przeklętej" mamy do czynienia z tym zabiegiem. Każdego z bohaterów możemy bliżej poznać, wejść w jego umysł i spojrzeć na daną sprawę jego oczami. A co w tym wszystkim jest najlepsze? Nie tylko "głos" otrzymują główne postaci, ale też drugoplanowe i epizodyczne. Dzięki temu pozycję czyta się z wielką ciekawością, bo nigdy nie wiemy komu przypadnie następny rozdział. A oprócz tego przez cały czas czekamy, aż w końcu będziemy mieli okazję poznać uczucia i myśli głównej bohaterki - Miriam.
"- Pewien człowiek powiedział kiedyś, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą.[Miriam]
- Kim był ten człowiek? - zapytałam, unosząc herbatę do ust.
- Niemieckim ministrem propagandy. - Błysnęła zębami w uśmiechu, a ja oparzyłam się herbatą."
Skoro zaczęłam temat Miriam, to muszę Wam wyznać, że oficjalnie została jedną z moich ulubionych żeńskich postaci! Ona jest po prostu obłędna i jedyna w swoim rodzaju! Bezkompromisowo powinna zostać okrzyknięta najlepszą postacią książkową 2016 roku. Wyobraźcie sobie postać zadziorną, pyskatą, z nutką wulgaryzmu, pikanterii, a do tego niespotykanie lojalną i zdeterminowaną, by osiągnąć założony cel. W pierwszym odczuciu trochę przypominała mi słynną Celaenę ze "Szklanego tronu", ale po kilku stronach doszłam do wniosku, iż głównej bohaterki "Przeklętej" nie da się porównać absolutnie do nikogo.
Miriam została moją ulubioną bohaterką, ale to nie oznacza, że inne postacie były źle wykreowane. Wręcz przeciwnie Iwan, David, Vivian, Ben oni wszyscy byli cudownie nakreśleni, aż chwilami namacalni. Każdy z nich był inny, miał inne cele i pragnienia, pochodził z różnych sfer społecznych, ale mimo to, udało im się znaleźć wspólny język. Wspierali się, pomagali sobie, kłócili się, ale zawsze mogli na siebie liczyć. Uwielbiałam momenty gdy wszyscy razem spotykali się w jednym pomieszczeniu, bo nigdy nie mogłam przewidzieć tego co się zaraz wydarzy. W szczególności gdy na horyzoncie pojawiał się król zmiennokształtnych i Miriam - to nigdy nie kończyło się dobrze. Jednak ich słowne potyczki, riposty, dogryzania miały swój niepowtarzalny urok i doprowadzały mnie do histerycznego wybuchu śmiechu.
"Piękna kobieta różni się od pięknej muzyki tym, że tej drugiej można słuchać w nieskończoność. Kobiety na zakupach nie chciałby słuchać nikt o zdrowych zmysłach"
Trochę rozpisałam się na temat bohaterów, a nawet słówkiem nie wspomniałam o głównym wątku powieści czyli o odnalezieniu mordercy zmiennokształtnych. Muszę przyznać, że było to nawet dla mnie samego Detektywa ciężkim zadaniem. Kombinowałam, szukałam, ale na nic to się nie zdało. Autorka uknuła taką intrygę, że sam Sherlock Holmes miałby ciężki orzech do zgryzienia. Kto zabija zmiennokształtnych? Dlaczego akurat ich? I co z tym wspólnego ma pies? Na te pytania, niestety nie mogę Wam udzielić odpowiedzi, ale wierzcie mi na słowo będziecie zaskoczeni.
Sięgając po tę książkę nie musicie obawiać się schematyczności czy nudy. Wszystko zostało dokładnie przemyślane i dopracowane na ostatni guzik. Akcja była płynna i dynamiczna, a do tego przez cały czas mogliśmy poczuć niespokojny, mroczny i intrygujący klimat Wolnego Miasta Rades. Nawet nie myślcie, że "Przeklęta" to kolejna, przesłodzona pozycja na polskim rynku! Już sama okładka głośno do Was woła: "Jestem mroczna, nieprzewidywalna i nie mieszczę się w żadnych ramach schematu!". Jeśli chcecie przeczytać mocną, powieść, która Was wciągnie i nie puści, aż do ostatniej strony to koniecznie sięgnijcie po najnowszą książkę Igi Wiśniewskiej. Satysfakcja gwarantowana!
"- W porządku poradzę sobie. - Jesteś pewna? - Jak podatków."
Są pisarze, których książki mogę brać nawet w ciemno. To grono niestety nie jest liczne, ale na pewno do niego mogę zaliczyć polską autorkę Igę Wiśniewską. Książki tej młodej pisarki, zawsze wzbudzają we mnie dużo emocji, a ja już się przyzwyczaiłam, że po ich przeczytaniu zbieram szczękę z podłogi. Jednak czy tak samo było po przeczytaniu najnowszej powieści...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Każdy inaczej radzi sobie z tragedią - jedni zamykają się w sobie, inni rzucają się w wir pracy, niektórzy się buntują i wpadają w kłopoty, a jeszcze inni próbują odzyskać nad swoim życiem kontrolę, aby ich dalsza egzystencja przebiegła bez większych zawirowań. Macy, główna bohaterka powieści "Teraz albo nigdy" wybrała jeszcze inną drogę...
Macy po śmierci ojca próbuje odzyskać kontrolę nad swoim życiem, dlatego uparcie dąży do doskonałości. Chce być idealną córką, idealną siostrą, idealną dziewczyną i uczennicą. Przyszłość jak i każdy kolejny dzień, dziewczyna ma ściśle zaplanowany - nauka, praca, chłopak. Wszystko układałoby się idealnie, gdyby nie wyjazd jej chłopaka na obóz naukowy.
Macy nie spodziewała się żadnych niespodzianek, ani zawirowań, lecz wszystko się zmienia gdy na horyzoncie pojawia się pewna firma cateringowa, która wywraca całe jej życie do góry nogami.
"Nie można przyzwyczaić się do tego, że ktoś odszedł na zawsze. Kiedy już myślisz, że udało ci się z tym pogodzić, zaakceptować to - ktoś ci o tym przypomina i prawda nagle znowu uderza w ciebie z całą mocą."
O twórczości Pani Dessen słyszałam wiele pozytywnych opinii, ale nigdy nie mogłam się zmusić do sięgnięcia po jej książki. Zawsze było mi z nimi nie po drodze. Jednakże gdy dowiedziałam się, że w Polsce zostanie wydana jej trzecia powieść, postanowiłam zaryzykować i przekonać się na własnej skórze czy powieści Dessen warte są przeczytania. I już teraz Wam mogę zdradzić, że naprawdę warto.
"Teraz albo nigdy" przeczytałam dosłownie w kilka godzin. Po odłożeniu książki na bok, strasznie żałowałam, iż dłużej nie delektowałam się zaprezentowaną historią. Zaczęłam ją czytać i w zaskakująco szybkim tempie zapomniałam o rzeczywistości i dałam się wciągnąć w zwariowano - poukładany świat głównej bohaterki.
"Wieczność oznacza tak wiele różnych rzeczy. Nieustannie się zmienia i o to chodzi. Czasem trwa dwadzieścia minut, czasem sto lat, a innym razem po prostu tę jedną chwilę, która mogłaby się ciągnąć w nieskończoność..."
Macy, główna bohaterka powieści od pierwszej strony przypadła mi do gustu. Była naturalna, zagubiona i jak na swój wiek była nad wyraz dojrzała i rozsądna. Po tym co przeszła podziwiam ją za determinację i siłę. Cierpienie znosiła w milczeniu, nie użalała się nad sobą, lecz robiła wszystko, aby uszczęśliwiać wszystkich dookoła, a w szczególności swoją matkę. To dla niej postanowiła stać się idealną, aby kobieta nie miała więcej zmartwień. Jednakże chyba najbardziej ujęła mnie swoją szczerością i naturalnością. Nie robiła nic wbrew swojej woli i zawsze bez względu na wszystko miała swoje zdanie. Przemiana jaka w niej później nastąpiła nie była sztuczna, ani wymuszona. Autorka tak tym pokierowała, iż odniosłam wrażenie, że taka jest kolej rzeczy.
"W chwili gdy człowiekowi zostają tylko słowa, trzeba umieć nimi zastępować to, czego akurat nie mamy, mówić rzeczy, które okazałyby się zbędne podczas kontaktu twarzą w twarz".
Postacie drugoplanowe były przecudowne! Gdy tylko pojawiła się na horyzoncie banda z firmy cateringowej w książce dosłownie zaświeciło Słońce, a strony same zaczęły się do mnie uśmiechać. Dawno nie miałam do czynienia z tak barwnymi, niepowtarzalnymi bohaterami. Autorzy zwykle nie poświęcają dużej uwagi bohaterom pobocznym, dlatego cieszę się ogromnie, iż Sarah Dessen nie zrobiła tego błędu i ze starannością ich nakreśliła. Bez nich ta powieść nie byłaby tak piękna!
A teraz muszę, choć słówko napisać o wątku miłosnym, którego trochę się obawiałam. Zazwyczaj gdy sięgam po powieści młodzieżowe, miłość gra pierwsze skrzypce. Nie to, żeby mi to szczególnie przeszkadzało, ale nie lubię gdy jest ona przedstawiona nienaturalnie i sztucznie. W "Teraz albo nigdy" nie było, ani grama kiczu. Przy żadnej scenie nie odczułam irytacji, a co więcej z wypiekami na twarzy obserwowałam uczucie rodzące się między bohaterami.
" Dążenie do doskonałości wymaga pracy. Jeżeli nie chcesz urobić się po łokcie, nawet nie zaczynaj o tym myśleć."
W tej powieści został poruszony temat śmierci, jak i życia po utracie bliskiej osoby. Obserwowanie codziennego funkcjonowania Macy i jej matki wcale nie było łatwe. Obie Panie, przechodziły ciężkie chwile, ale każda na swój sposób radziła sobie ze stratą - Macy dążyła do doskonałości, a jej matka rzuciła się w wir pracy. Mogłoby się wydawać, że razem walczą z demonami przeszłości, lecz tak naprawdę walczyły osobno.
"Teraz albo nigdy" to niesamowita książka o stracie, przyjaźni, miłości i przede wszystkim o współczesnym życiu, choć takich powieści jest wiele na rynku wydawniczym to ta, ma w sobie coś niepowtarzalnego i pięknego. Mogłabym godzinami rozdrabniać się nad zaletami tej powieści, ale nie chcę odbierać Wam przyjemności z jej poznawania. Jestem pewna, że historia Macy i jej bliskich skradnie Wasze serca. Musicie ją przeczytać!
Każdy inaczej radzi sobie z tragedią - jedni zamykają się w sobie, inni rzucają się w wir pracy, niektórzy się buntują i wpadają w kłopoty, a jeszcze inni próbują odzyskać nad swoim życiem kontrolę, aby ich dalsza egzystencja przebiegła bez większych zawirowań. Macy, główna bohaterka powieści "Teraz albo nigdy" wybrała jeszcze inną drogę...
Macy po śmierci ojca...
Zawsze mam problem z napisaniem recenzji książki, która w jakiś sposób skradła moje serce. Nawet wiem skąd ten problem się bierze. Gdzieś w podświadomości czuję, że nawet gdybym użyła najpiękniejszych słów, porównań to i tak w pełni nie oddadzą tego co chcę przekazać.Co mam napisać, aby inni sięgnęli akurat po tę książkę? Co uczynić, aby uchronić tę powieść od zapomnienia? Co zrobić, żeby inni pokochali ją równie mocno jak ja?
Dzisiaj przedstawię Wam Craiga, piętnastolatka, który pogubił się w pędzie swojego życia. Kilka lat temu był ciepłym, radosnym i szczęśliwym chłopakiem, dzisiaj jest wrakiem samego siebie. Co spowodowało, że tak diametralnie się zmienił? Miał marzenie, do którego skrupulatnie dążył, a gdy osiągnął szczyt swoich marzeń, uświadomił sobie, że nie jest szczęśliwy. Każdy dzień był dla niego katorgą, a on coraz bliżej był targnięcia się na swoje życie. Pewnej nocy postanowił się zabić, lecz ta próba samobójcza nie powiodła się, a on sam trafił do szpitala psychiatrycznego. Czy Craig odnajdzie w sobie siłę, by dalej żyć?
"Z życia nie da się wyleczyć. Można tylko nauczyć się z nim sobie radzić."
"Całkiem zabawną historię" pokochałam od chwili, kiedy zobaczyłam ją w zapowiedziach. Śliczna okładka, utrzymana w żywych kolorach, oczarowała mnie i zachęciła do lektury. Jednakże i tak zawsze największą wagę przykładam do opisu. Po jego przeczytaniu wiedziałam, że powieść Neda Vizzini musi trafić w moje ręce. Chłopak, depresja, nieudane próba samobójcza i szpital psychiatryczny, czy nie brzmi to intrygująco? Byłam strasznie ciekawa jak autor poradzi sobie z tak trudnymi wątkami. Trochę się obawiałam, iż pójdzie na łatwiznę i stworzy naciąganą historię z nijakimi postaciami, ale jak widać Ned Vizzini stanął na wysokości zadania i napisał cudowną powieść o zagubionym chłopaku, który musi stoczyć bitwę z samym sobą.
Jak już wcześniej wspomniałam autor w swej powieści poruszył niezwykle trudny i poważny temat. W internecie, telewizji często słyszymy o dopalaczach, narkotykach , ale w ogóle nie jest poruszany temat depresji, a przecież dotyka ona coraz młodsze osoby. Sama muszę się przyznać, że nigdy przedtem nie zastanawiałam się nad tym zaburzeniem. Depresja kojarzyła mi się ze smutkiem, przygnębieniem, ale nigdy nie sądziłam, iż może być tak złożoną i nieprzewidywalną chorobą. Dlatego gdy powoli zaczynałam poznawać psychikę Craiga, byłam zszokowana jego spojrzeniem na życie. Nie wiedział w niczym sensu, miał problemy z wstawaniem, jedzeniem i funkcjonowaniem. Kochał swoich bliskich, ale jednocześnie czuł, że jest dla nich jedynie ciężarem i lepiej im będzie bez niego.
"- Jaki koszmar, Craig?
- Życie.
- Życie to koszmar?
-Tak."
Craig był bardzo złożoną postacią. Często był przygnębiony, nie okazywał żadnych emocji, a o swoim życiu wypowiadał się tak, jakby w nim już nie uczestniczył , lecz gdzieś tam głęboko nadal skrywał się dawny Craig - radosny, ambitny i ciepły. Dawno do żadnego bohatera , tak się nie przywiązałam jak właśnie do niego. Może nie należy do najbardziej charakterystycznych książkowych postaci, ale dla mnie jest jedną z tych wyjątkowych i niepowtarzalnych.
"Bo na świecie jest zbyt wiele rzeczy, z którymi trzeba się zmierzyć."
Oczywiście nie z samego głównego bohatera składa się powieść. Oprócz Craiga, w książce poznajemy całą gamę przeróżnych charakterów. Każdy z nich był starannie nakreślony i skonstruowany, a co najważniejsze, żaden nie został wyidealizowany. Do tego autor nie bał się trochę poeksperymentować z ich osobowościami. Nawet te drugoplanowe postacie miały w sobie pewną magię i nutkę tajemniczości. W "Całkiem zabawnej historii" po prostu nie ma miejsca na płytkich i banalnych bohaterów.
"W życiu nie chodzi o to, żeby było ci lepiej: masz po prostu wykonać swoje zadanie."
Jeśli myślicie, że po odłożeniu "Całkiem zabawnej historii" od razu o niej zapomnicie to jesteście w ogromnym błędzie. Na moim przykładzie mogę Wam powiedzieć, że dzięki tej powieści inaczej spojrzałam na świat. Zauważyłam rzeczy, na które, na co dzień nie zwracałam uwagi. Teraz widzę jak wielką presję na nas wywiera telewizja, internet, inni ludzie. Czy ciągle nie każą nam być lepszymi? Mądrzejszymi? Ładniejszymi? Bogatszymi? Cały czas za czymś gonimy, szukamy czegoś, marnujemy czas na rzeczy, które kompletnie nas nie interesują. A zanim się obejrzymy, znajdziemy się w takim położeniu jak Craig - wypaleni, nieszczęśliwi i bez chęci do życia.
" Widzicie jak to działa? Słowa was zdradzają i odchodzą."
Zapewne już się domyśliliście, że ocena tej książki będzie jak najbardziej pozytywna. No cóż, nic nie poradzę na to, iż Ned Vizzini oczarował mnie swoją powieścią. W tej chwili najchętniej pobiegłabym do księgarni, wykupiłabym wszystkie dostępne egzemplarze i rozdałabym innym czytelnikom, aby mogli ją przeczytać i pokochać. Tak jak bohaterowie książki stracili zmysły, tak ja totalnie oszalałam na jej punkcie. Nawet nie chcę myśleć co by było gdybym po nią nie sięgnęła.
Zawsze mam problem z napisaniem recenzji książki, która w jakiś sposób skradła moje serce. Nawet wiem skąd ten problem się bierze. Gdzieś w podświadomości czuję, że nawet gdybym użyła najpiękniejszych słów, porównań to i tak w pełni nie oddadzą tego co chcę przekazać.Co mam napisać, aby inni sięgnęli akurat po tę książkę? Co uczynić, aby uchronić tę powieść od zapomnienia?...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Pamiętacie Rdzawego- rudego, domowego kota, który pewnego dnia zapolował na mysz w lesie i przez przypadek spotkał inne dzikie koty. Otrzymał od nich propozycje dołączenia do Klanu Pioruna. Po długim namyśle przyjął ich propozycję i od tamtej pory jego życie diametralnie się zmieniło. Jesteście ciekawi jak dalej potoczyły się losy tego młodego kota?
"Urodziłem się jako domowy kot, ale teraz jestem wojownikiem"
Ogniste Serce stał się pełnoprawnym wojownikiem. Od teraz będą czekały na niego coraz trudniejsze zadania. Zbliża się pora nagich drzew, więc każdy klan walczy o jak największe zapasy pożywienia.
Klan Wiatru nie wrócił jeszcze do swojego obozu, a niektórym klanom wcale nie zależy na ich powrocie. Między czterema klanami dochodzi do mniejszych i większych nieporozumień, które powoli przeradzają się w otwarty konflikt.
Wczoraj skończyłam czytać "Ogień i lód" autorstwa Erin Hunter i muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem . Emocje po zapoznaniu się z drugim tomem jeszcze nie opadły, a ja ciągle nie mogę się na niczym skupić, ponieważ moje myśli cały czas krążą wokół kocich wojowników. To co otrzymałam w tej części, przerosło moje najśmielsze oczekiwania, a gdy odkładałam książkę na półkę żałowałam, że pod ręką nie mam trzeciego tomu. Nie wiem, naprawdę nie wiem jak wytrzymam do premiery! Już teraz dłuży mi się czas, minuty ciągną się w nieskończoność, a ja kompletnie nie wiem co mam zrobić ze swoim życiem. Ale wiecie co? Od samego początku wiedziałam, że tak będzie. Jak tylko mogłam zwlekałam z przeczytaniem kontynuacji "Wojowników", ponieważ czułam, że czekanie na kolejną część będzie dla mnie katorgą, lecz jak zwykle nie wytrzymałam i "zatopiłam" moje pazurki w "Ogniu i lodzie".
" - Cóż, staram się nie kłamać - miauknęła Rozżarzona Łapa. - Tylko pomyślałam, że w tym przypadku prawda nie będzie najlepszym wyjściem"
Pierwszym tomem serii, czyli "Ucieczką w dzicz" byłam zachwycona, dlatego nie mogłam się doczekać kolejnych przygód kocich bohaterów, a oprócz tego autorka zaostrzyła mój apetyt kilkoma nierozwiązanymi wątkami . Miałam nadzieję, że w "Ogniu i lodzie" zostaną one wyjaśnione, lecz jak się później okazało, musiałam obejść się smakiem. Pani Hunter przez cały czas trzymała mnie w niepewności i wcale nie zamierzała uchylić mi rąbka tajemnicy.
Jeśli miałabym scharakteryzować "Ogień i lód" dwoma słowami to użyłabym wyrażenia "tykająca bomba", ponieważ pierwsze strony niewinnie wprowadzały mnie w fabułę, a zanim zdążyłam się obejrzeć zostałam wciągnięta w sam wir wydarzeń. Podczas czytania wielokrotnie wstrzymywałam oddech i próbowałam uspokoić moje serce, które waliło jak oszalałe. W mgnieniu oka zapomniałam o otaczającej mnie rzeczywistości. Mogło się walić i palić, a ja i tak bym tego nie zauważyła, gdyż znajdowałam się w zupełnie innym świecie. Jeśli przerywałam czytanie to tylko z jednego powodu - niektóre wydarzenia musiałam porządnie przeanalizować i przetrawić, lecz po tych króciutkich przerwach, zawsze wracałam do lektury z wypiekami na twarzy. No cóż, chyba po prostu uzależniłam się od tej serii.
"Gdyby mój ojciec się dowiedział się, że uratowałam intruza z Klanu Pioruna, zrobiłby ze mnie wycieraczkę!"
Nadal jestem zauroczona światem wykreowanym przez Panią Erin Hunter. Życie kocich wojowników cały czas mnie fascynuje i intryguje. Sądziłam, że autorka już niczym mnie nie zaskoczy, a jak się później okazało ma w rękawie jeszcze kilka asów. Nie mogłam przewidzieć żadnego ruchu bohaterów, ani tego co wydarzy się w następnym rozdziale. W niektórych momentach otwierałam szerzej oczy i mówiłam do siebie "To chyba niemożliwe!". Teraz jednak wiem, że w tej serii może się wszystko wydarzyć.
Nie byłabym sobą gdybym nie wspomniała o bohaterach. Kiedy ponownie spotkałam się z Ognistym Sercem, Szarą Pręgą i innymi postaciami, poczułam się jakbym odwiedziła moich bliskich przyjaciół. Początkowo trochę obawiałam się, że będę miała problem z przypomnieniem sobie ich charakterów, ale moje obawy były nieuzasadnione. Gdy tylko zagłębiłam się w powieści, wszystkie wspomnienia z pierwszej części wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Bez najmniejszego problemu odnalazłam się u boku Ognistego Serca, a skoro już mowa o moim ukochanym rudym kocie... pokochałam go jeszcze bardziej niż w pierwszym tomie. Stał się cudownym, mądrym i walecznym kotem, który nie boi się wyzwań i umie kierować się sercem oraz rozumem.
"Ogniste Serce poczuł, jak serce pęcznieje mu od uczuć. Po raz pierwszy od czasów dzieciństwa docenił to, co koty klanu musiały uważać za rzecz oczywistą: bliskość pokrewieństwa, więź wynikającą z urodzenia i dziedzictwa".
Oprócz cudownego głównego bohatera, mamy do czynienia z całą paletą przeróżnych postaci. Każdy z nich cechuje się czymś innym. Jedne zyskują naszą sympatię, a inne nie. Oczywiście w drugim tomie pojawia się kilka nowych postaci, które trochę namieszają w życiu naszych ukochanych kotów, ale nie martwcie się, w niektórych monetach wyjdzie im to na dobre. Nie chcę Wam za bardzo spojlerować, ale zdradzę Wam tylko tyle, że pojawi się kilka naprawdę wyrazistych postaci, które pokochacie lub znienawidzicie.
Erin Hunter napisała cudowną kontynuację serii o kocich wojownikach. Śmiem nawet twierdzić, że "Ogień i lód" przebija swą poprzedniczkę w stu procentach. W drugim tomie jestem zakochana bez opamiętania i godzinami mogłabym się rozwodzić nad zaletami tej książki, więc jeśli jeszcze nie zapoznaliście się z twórczością Erin Hunter to musicie to jak najszybciej nadrobić. Mogę Wam zagwarantować, że podczas czytania, będziecie zachwyceni bohaterami jak i światem wykreowanym przez autorkę. To idealna pozycja w każdym calu, dla każdego, bez wyjątku. Nie wierzycie? Przekonajcie się sami!
Pamiętacie Rdzawego- rudego, domowego kota, który pewnego dnia zapolował na mysz w lesie i przez przypadek spotkał inne dzikie koty. Otrzymał od nich propozycje dołączenia do Klanu Pioruna. Po długim namyśle przyjął ich propozycję i od tamtej pory jego życie diametralnie się zmieniło. Jesteście ciekawi jak dalej potoczyły się losy tego młodego kota?
...
Zapewne w swoim życiu, zdążyliście przeczytać wiele różnorodnych opowieści o księżniczkach, które znajdują się w obliczu niebezpieczeństwa i czekają na ratunek ze strony odważnego księcia, bądź szlachetnego rycerza w lśniącej zbroi. Ileż to razy mieliśmy do czynienia z takimi historiami! Ale co byście powiedzieli gdybym przedstawiła Wam inny scenariusz i opowiedziałabym historię o pewnych księżniczkach, które wcale nie są bezbronne i słabe, lecz zdecydowane i odważne...
"Akademia Pennyroyal
szuka odważnych dziewcząt, które chcą zostać księżniczkami,
i śmiałych chłopców, którzy chcą zostać rycerzami.
Przybywajcie!"
Z niebezpiecznego lasu, wyłania się dziewczyna, ubrana jedynie w pajęczą sieć i naszyjnik z łuską smoka. Nie wie kim jest, ani skąd pochodzi. Nawet nie pamięta swego imienia. Kierowana impulsem zapisuje się do "Akademii Pennyroyal", miejsca gdzie młode dziewczyny mogą otrzymać tytuł księżniczki. Teraz wraz z innymi kadetkami i kadetami, będzie przygotowywać się do walki z wiedźmami, które mają zamiar zniszczyć wszystkie królestwa, a nawet cały świat.
Kiedy po raz pierwszy ujrzałam zapowiedź "Akademii Pennyroyal", to od razu zapragnęłam ją przeczytać. Fabuła, okładka oraz pozytywne opinie na portalu Goodreads tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Nie mogłam doczekać się dnia, aż książka M.A. Larsona trafi w moje czytelnicze ręce. I gdy nadszedł ten dzień, nie zawahałam się nawet na moment, tylko usiadłam sobie wygodnie na łóżku i zaczęłam moją przygodę ze światem pełnym księżniczek, wróżek, rycerzy oraz wiedźm. Tym oto sposobem przepadłam na kilka godzin, zapominając o całej otaczającej mnie rzeczywistości.
Drodzy Czytelnicy muszę się Wam do czegoś przyznać, otóż przeczytałam tę powieść kilka dni temu, ale kompletnie nie wiedziałam jak mam zacząć moją recenzję. Długo zastanawiałam się nad doborem właściwych słów, przytoczeniem odpowiednich fragmentów i cytatów, lecz czym dłużej myślałam- mniej wiedziałam. I po bardzo długim zastanowieniu doszłam do wniosku, że najlepiej będzie jak będę pisać prosto z serca.
"Nie jesteś ofiarą, dopóki nie przyjmiesz na siebie takiej roli. Jeśli wybierzesz bycie ofiarą, nigdy nie będziesz nikim więcej niż tylko przestraszoną dziewczyną zagubioną w lesie."
Na samym początku powinniście wiedzieć jedno - M.A Larson posiada niezwykły dar przelewania słów na papier. Nie tylko pisze w sposób lekki i przyjemny, ale także plastyczny. Podczas czytania, nie potrzebowałam dużej dawki wyobraźni, ponieważ słowa same zamieniały się w obrazy. W pewnym momencie poczułam się jakbym sama była bohaterką tej powieści, a nie czytelnikiem. Linia pomiędzy rzeczywistością, a fikcją zaczęła się zacierać, a ja bez problemu uległam magii nowego nieznanego mi świata. I właśnie za to podziwiam autora, że w tak niesamowity sposób, udało mu się zmanipulować czytelnika i doprowadzić go do takiego stanu.
Może się Wam wydawać, że pomysł na fabułę jest oklepany albo za dziecinny. Kochani! Nic bardziej mylnego! Owszem może początkowo się wydać, iż ta powieść skierowana jest dla młodszych czytelników, a my jesteśmy dla niej za starzy, ale to wcale nie oznacza, że my starsi książkoholicy nie odnajdziemy się w tym utworze. Kto z Was ponownie nie chciałby poczuć tego klimatu baśni, którego doświadczył podczas czytania twórczości Braci Grimm czy Andersena? A właśnie dzięki tej książce, ponownie mamy możliwość odwiedzenia naszych kochanych bohaterów z dzieciństwa, bo chyba nie myśleliście, iż historia Kopciuszka, Królewny Śnieżki czy Czerwonego Kapturka zakończyła się na zdaniu "I żyli długo i szczęśliwie"? Pan Larson skrzesił je i przedstawił ich "bajkowe" życie z innej strony. I na całe szczęście autor nie poszedł za utartym schematem księżniczek, lecz pokazał ich inne oblicze - silne, dobre i waleczne.
"Księżniczka Tarczy jest odważna, współczująca, dobra i zdyscyplinowana. Bez tych czterech głównych cech dziewczyna może mieć wszystkie korony i zamki świata, ale nie będzie bardziej księżniczką niż pierwszy lepszy smok"
Bohaterowie tej książki są niesamowici. Zostali świetnie wykreowani i widać było, że pisarz włożył dużo pracy i serca w ich stworzenie. Każda postać, nawet ta drugoplanowa czy epizodyczna, zostawała w pamięci czytającego, jednakże zanim dojdę do omówienia postaci pobocznych, napiszę kilka zdań o głównej bohaterce - Evie. Od pierwszej strony ta dziewczyna mnie intrygowała i czułam, przy niej taką aurę tajemniczości, która ją otaczała. Przez pierwsze rozdziały myślałam, że Evie będzie taką odosobnioną i zlęknioną postacią, ale później okazało się, iż mam do czynienia z bohaterką z pazurem, która nie boi wyzwań, niebezpieczeństwa i potrafi zawalczyć o swoją i bliskich przyszłość. Z uśmiechem na twarzy obserwowałam jej wewnętrzną przemianę i z całego serca jej kibicowałam.
Oprócz sympatycznej Evie, mamy całą paletę przeróżnych charakterów. Począwszy na zabawnych trolach, dzielnych rycerzach, majestatycznych smokach a kończąc na okrutnych, perfidnych wiedźmach, które dodawały powieści grozy i nieprzewidywalności. W szczególności kreacja wiedźm przypadła mi go gustu i pozytywnie mnie zaskoczyła. Kiedy pojawiały się na horyzoncie, czułam taki dreszczyk emocji i kompletnie nie wiedziałam czego mogę się po nich spodziewać. Mam ogromną nadzieję, że w kolejnej części będzie jeszcze więcej scen związanych właśnie z nimi.
Pan Larson poprzez swoją powieść, znalazł w jakiś magiczny sposób drogę do mojego serca. Sprawił, że na nowo znalazłam się w cudownym świecie baśni i choć na parę godzin mogłam ponownie poczuć się dzieckiem. Jeśli marzycie o powrocie do dzieciństwa, tęsknicie za krainą magii i poszukujecie książki, która zawładnie Waszym sercem, to sięgnijcie po "Akademię Pennyroyal" M.A. Larsona. Dzięki niej przypomnicie sobie, za co w dzieciństwie tak bardzo kochaliście baśnie.
Zapewne w swoim życiu, zdążyliście przeczytać wiele różnorodnych opowieści o księżniczkach, które znajdują się w obliczu niebezpieczeństwa i czekają na ratunek ze strony odważnego księcia, bądź szlachetnego rycerza w lśniącej zbroi. Ileż to razy mieliśmy do czynienia z takimi historiami! Ale co byście powiedzieli gdybym przedstawiła Wam inny scenariusz i opowiedziałabym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Czy wiedzieliście o tym , że tylko pół procenta ludzi jest geniuszami? Osoby te posiadają wysoki iloraz inteligencji, cechują się ponadprzeciętnymi zdolnościami, a ich myśli, pomysły ,wynalazki mogą zmienić bardzo wiele na naszej planecie. Na pewno słyszeliście o Albercie Einstainie czy Wolfgangu Amadeuszu Mozarcie, czy o innych wybitnych jednostkach. To oni łamali stereotypy i zmieniali spojrzenie ludzi na otaczający ich świat. Zadziwiali, szokowali, wychodzili poza ramy schematu. Często w swoich epokach byli niedoceniani, a teraz uchodzą za ikony nauki. Dzięki swojej odwadze, determinacji i wierze, dokonywali rzeczy niemożliwych. To dzięki nim, następowały przełomy.Jednakże nie możemy zapomnieć o tym, że byli przede wszystkim ludźmi, a życie częściej usłane jest kolcami, aniżeli różami.
Carrie Pilby w wieku szkolnym przeskoczyła trzy klasy i teraz w wieku dziewiętnastu lat, może już pochwalić się zdobytym dyplomem na Harvardzie. Dziewczyna nie przepada za towarzystwem ludzi, dlatego cały swój wolny czas spędza w zaciszu domowym. Terapeuta Carrie chce jej pomóc i każe jej zrealizować pięciopunktowy plan:
1.Zrobić 10 rzeczy sprawiających radość,
2. Zostać członkiem jakiejś organizacji lub klubu,
3. Iść na randkę,
4. Wyznać komuś (z wyjątkiem własnego terapeuty), ile dla niej znaczy,.
5. Bawić się w sylwestra.
Realizacja planu nie jest tak prosta, jakby się mogło wydawać, a spokojnie życie Carrie staje do góry nogami...
Biorąc do ręki powieść autorstwa Caren Lissner pt. ,,Carrie Pilby. Nieznośnie genialna", nie wiedziałam czego mogę się po niej spodziewać. Po powtórnym przeczytaniu i przeanalizowaniu opisu wywnioskowałam, że pewnie czeka mnie kolejna sympatyczna młodzieżówka, z piękną , inteligentną szarą myszką i z jakimś przystojnym bad boyem, który może jej pomóc w zaakceptowaniu siebie. Jakie było moje zdziwienie gdy okazało się, że nie trzymam w ręku kolejnej słodkiej i naiwnej historii o wielkiej miłości, lecz niesamowicie dojrzałą powieść o poszukiwaniu siebie i o próbach odnalezienia swojego miejsca w dzisiejszym świecie, a główna postać wcale nie była myszką, a prawdziwym kocurem z charakterem!
Kiedy już odłożyłam książkę na półkę długo zastanawiałam się nad tym jak powinnam ocenić tytułową postać. Naprawdę bardzo rzadko mam do czynienia z tak złożonymi postaciami jak ona. Podziwiam autorkę za to, że nie wykreowała kolejnej dziewczyny, która ciągle użala się nad swoim losem i popełnia głupie błędy, lecz stworzyła niesamowicie nieznośnego geniusza! Tok myślenia Carrie, z każdą kolejną kartką intrygował mnie coraz bardziej - jej rozumowanie świata, zasady, którymi się kierowała, wprawiały mnie w osłupienie, ale po chwili zdawałam sobie sprawę, że w wielu kwestiach ma ona rację. Jednakże nie myślcie, że panna Pilbay jest bez wad. Wysokie IQ, ukończenie Harvardu i szybkie liczenie pokaźnych liczb nie gwarantuje idealności. Dziewczyna miała spory problem z nawiązywaniem nowych znajomości, ponieważ ciągle szukała osób podobnych do niej, a jak już wiecie tylko pół procent ludzi jest geniuszami. Jednak muszę się Wam do czegoś przyznać - Carrie naprawdę wielokrotnie mi zaimponowała i nie chodzi tu wcale o wiedzę, ale o jej mądrość życiową.Umiała przyznać się do błędu i ponieść konsekwencje za swoje czyny. Podobało mi się w niej to, że nie kierowała się opinią innych, zawsze miała swoje zdanie, i nie próbowała się na siłę się zmieniać, żeby ludzie ją lubili czy tolerowali. Owszem chciała mieć przyjaciół, ale nie za taką cenę jak utrata siebie. Gdy ją poznajemy zachowuje się jak aspołeczna, samotna i zgorzkniała dziewczyna, ale z każdym następnym rozdziałem możemy zaobserwować jej wewnętrzną przemianę. Nie mogę Was zapewnić, że pokochacie ją od pierwszej strony, ale mogę zagwarantować, że z każdą kolejną stroną, będziecie ją lubić coraz bardziej, aż w końcu stanie się Waszą ulubioną postacią.
Temat samotności i wyobcowania jest często poruszany w literaturze, jednakże pisarze często za bardzo go ubarwiają, komplikują i skupiają się na rzeczach mniej ważnych dla czytelnika. Podam przykład - mamy samotną bohaterkę i ni skąd ni zowąd pojawia się przystojny chłopak i wszystko nagle staje się prostsze. Dziewczyna nagle akceptuje siebie i wraz z ukochanym żyje długo i szczęście. W prawdziwym życiu tak często się to nie zdarza i dobrze o tym wiemy, dlatego Pani Lissner należą się gromkie brawa za wyjście poza utarte schematy i stworzenie realistycznej historii- bez konserwantów i sztucznych barwników. Mamy Carrie- nastolatkę z problemami, która małymi kroczkami pokonuje swoje bariery, ma chwile zawahania, buntuje się i nieraz zachowuje się nieznośnie, ale właśnie to sprawia, że czytelnik docenia daną lekturę. Bo nie dostaje bajki, gdzie wszystko kończy się happy endem, lecz bolesną rzeczywistość z którą trzeba się zmierzyć.
"- Nauki ścisłe są ścisłe - wyjaśniłam.
- A filozofia? Przecież nie jest ścisłą dziedziną.
- Ale dąży do ścisłości"
Autorka posługiwała się prostym i przystępnym językiem, ale w powieści znajdziecie wiele filozoficznych sentencji . Nawet jeśli filozofa Wam nie leży, nie przejmujcie się, ponieważ główna bohaterka często rozmyśla nad bardzo interesującymi i ważnymi sprawami. Nie będą to wywody typu, dlaczego trawa jest zielona, lecz dłuższe przemyślenia na temat życia, moralności, zasad czy społeczeństwa. Podczas czytania wielokrotnie się zatrzymywałam i analizowałam myśli bohaterki. I uświadamiałam sobie jak mało zastanawiałam się nad niektórymi sprawami.Ba! Albo wcale o nich nie myślałam. Dzięki tej powieści spojrzałam szerzej na otaczający mnie świat i doszłam do wniosku, że muszę częściej sięgać właśnie po takie książki, które po przeczytaniu zostawiają we mnie ślad i zapełniają jakąś lukę. No cóż, jestem totalnie zauroczona twórczością Pani Lissner i mam nadzieję, że będę miała jeszcze okazję przeczytać kiedyś kolejne powieści tej autorki.
Nie da napisać doskonałej książki, ale zawsze można próbować. Pani Lissner zaryzykowała i stworzyła piękną i nietuzinkową powieść o nieznośnie genialnej Carrie Pilby, która nie tylko rozśmieszy czytelnika, ale także pokaże mu świat od innej strony ,więc jeśli macie dość typowych młodzieżówek i poszukujecie czegoś świeżego i ambitnego to śmiało możecie sięgnąć po " Nieznośnie genialną". Satysfakcja gwarantowana!
Czy wiedzieliście o tym , że tylko pół procenta ludzi jest geniuszami? Osoby te posiadają wysoki iloraz inteligencji, cechują się ponadprzeciętnymi zdolnościami, a ich myśli, pomysły ,wynalazki mogą zmienić bardzo wiele na naszej planecie. Na pewno słyszeliście o Albercie Einstainie czy Wolfgangu Amadeuszu Mozarcie, czy o innych wybitnych jednostkach. To oni łamali...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Na pewno wielokrotnie spotkaliście się z motywem zdrady w literaturze, filmie, a może nawet w życiu, lecz czy kiedykolwiek zastanawialiście się czym ona jest? Nadużyciem zaufania? Niedotrzymaniem danej obietnicy? Jednorazowym wybrykiem? Nieświadomym wyborem czy może czynem dokonanym z premedytacją? Tak naprawdę zdrady nie da się zdefiniować w jeden sposób. Jedni będą traktować ją jak błąd, przewinienie, a inni jak definitywny koniec.Niektórzy próbują z nią walczyć, dlatego wybaczają lub wymazują z pamięci, lecz czy można o niej zapomnieć i powrócić do porządku dziennego? Niezależnie od wszystkiego zdrada pozostawia swe piętno nie tylko na osobie zdradzonej, lecz także i na zdradzającej. Jedno jest pewne - zdrada zmienia wszystko.
Trzydziestoletnia Delia prowadzi normalne życie. Ma dobrą pracę, ukochanego mężczyznę, psa i własny kąt. Od dziesięciu lat jest w szczęśliwym związku z Paulem z którym planuje wspólną przyszłość. Kobieta jest pewna swoich uczuć, dlatego w końcu postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i mu się oświadczyć. Mężczyzna jest zaskoczony nagłą decyzją ukochanej, ale przyjmuje propozycje , aby uczcić tę chwilę idą do pobliskiego pubu. Paul ukradkiem wysyła esemesa, który przez przypadek trafia do Delii. Okazuje się, że był on przeznaczony dla pewnej młodej studentki - kochanki Paula. Od tego momentu życie głównej bohaterki diametralnie się zmienia. I nic już nie jest takie jakie być powinno.
Nastała jesień, wieczory są dłuższe, a dni stają się coraz zimniejsze, dlatego każdy czytelnik marzy o tym, aby usiąść sobie wygodnie, na kanapie z kubkiem gorącej herbaty i z przyjemną lekturą. Właśnie takie plany miałam na wczorajszy wieczór. Miałam ochotę przeczytać coś lekkiego, a zarazem chwytającego za serce. Mój wybór padł na powieść autorstwa Mhairi McFarlane pt." To przez Ciebie!". Wzięłam ją do ręki, powtórnie przeczytałam opis i przez dobre piętnaście minut zachwycałam się okładką. Te wyraziste kolory pobudziły moją wyobraźnię, a napis "Wybuchniesz głośnym śmiechem" tylko podsycił moją ciekawość, dlatego do lektury podeszłam z ogromnym entuzjazmem. Czy było warto zagłębiać się w zwariowany świat Delii?
Oczywiście, że tak! I właśnie w tej chwili muszę Wam napisać, że od dzisiaj ta postać zajmuje w moim sercu wyjątkowe miejsce. Nie wiem jak udało jej się to zrobić, ale od pierwszych stron zaskarbiła sobie moją sympatię. Poczułam z nią tak silną więź, że okładając książkę na półkę czułam tak bezkresny smutek, że o mały włos się nie popłakałam. I piszę to całkowicie szczerze. Polubiłam ją za jej niesamowite poczucie humoru, determinację, siłę , dystans do siebie, za pazur i za niewinność. Tak naprawdę nie da się jej scharakteryzować w kilku słowach, bo chwilami była ostra jak papryczka chili, a w następnym rozdziale zachowywała się jak prawdziwa oaza spokoju. Właśnie takie bohaterki jak ona sprawiają, że czytelnikowi robi się od razu cieplej na sercu. Świat jej się zawalił, a ona z godnością potrafiła się podnieść, otrzeć łzy i pójść dalej. Jednak nie myślcie, że Delia Moss to postać idealna. O nie! Popełniała błędy i nie zawsze zachowywała się odpowiednio, ale właśnie w tym tkwił jej nieodparty urok. Ta nie idealność sprawiła, że każda czytelniczka mogłaby się z nią utożsamić. I nie ważne czy ma się piętnaście, trzydzieści czy osiemdziesiąt lat - Delia to idealna towarzyska dla każdej kobiety niezależnie w jakim wieku.
Jak już wiecie Delię pokochałam z całego serca, ale to nie oznacza, że cała powieść toczy się tylko wokół niej. Oprócz niesamowitej głównej bohaterki poznajemy cały wachlarz barwnych i wyrazistych postaci. Każda z nich dodaje powieści uroku, humoru, akcji, a nawet tajemniczości. I właśnie to najbardziej mi się podobało, ponieważ żadna z postaci nie była papierowa, nudna czy schematyczna. Nawet nie wiedziałam czego się mogę po nich spodziewać. Na każdym kroku byłam zaskakiwana i nie mogłam przewidzieć ich kolejnych wyborów. Jedni zyskiwali moją sympatię od razu, do innych podchodziłam z dystansem, ale po jakimś czasie zdobywali moje uznanie, lecz nie każdą postać polubiłam . Kilka charakterów znalazło się na mojej "czarnej liście", ale mimo wszystko nie wyobrażam sobie tej powieści bez nich.
Muszę przyznać, że autorka potrafi czytelnika niejednokrotnie zaskoczyć i przede wszystkim zaciekawić. Nie było momentu, żebym choć przez chwilę przysypiała czy ziewała z nudów, wręcz przeciwnie. Przez cały czas byłam skupiona i zachłannie przewracałam kolejne strony. Chciałam jak najszybciej poznać kolejne przygody bohaterki i razem z nią odkrywać tożsamość i prawdziwe intencje innych bohaterów, ale z drugiej strony pragnęłam jak najdłużej delektować się powieścią. Nawet na moment nie chciałam odłożyć tej książki na półkę.
Początkowo myślałam, że będzie to typowa komedia z różnymi śmiesznymi i absurdalnymi momentami, ale tak do końca nie było. Owszem w "To przez Ciebie!" znajdziemy wiele zabawnych scen i niejednokrotnie będziemy się śmiać czy uśmiechać, ale nie zabraknie też pięknych, wzruszających i smutnych momentów, które chwycą Was za serce.
"To przez ciebie!" to książka, którą trzeba przeczytać, ponieważ tylko ona może przemienić pochmurne dni w najpiękniejszą pogodę. Sprawi, że chandra jesienna zniknie szybciej niż się pojawiła, a świat stanie się jeszcze cudowniejszy i ciekawszy niż dotychczas. Po zapoznaniu się z niesamowitymi perypetiami głównej bohaterki będziecie chcieli jak najszybciej rzucić wszystko i wyruszyć w niezapomnianą podróż do Londynu. Jestem pewna, że nie będziecie żałować czasu spędzonego przy tej lekturze.
Na pewno wielokrotnie spotkaliście się z motywem zdrady w literaturze, filmie, a może nawet w życiu, lecz czy kiedykolwiek zastanawialiście się czym ona jest? Nadużyciem zaufania? Niedotrzymaniem danej obietnicy? Jednorazowym wybrykiem? Nieświadomym wyborem czy może czynem dokonanym z premedytacją? Tak naprawdę zdrady nie da się zdefiniować w jeden sposób. Jedni będą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Pamiętacie moją recenzję "Gwiazdy Wschodu" ? Byłam pod ogromnym wrażeniem twórczości Pani Igi Wiśniewskiej, dlatego sięgając po "Pięć minut" postawiłam powieści bardzo wysoko poprzeczkę. Od samego początku czułam, że będzie to dobra książka i miałam nadzieję, że znowu zostanę mile zaskoczona, lecz nie spodziewałam się, że po jej przeczytaniu będę kompletnie wyprana z emocji, zapłakana i, że przez najbliższe dni będę ciągle do niej wracać myślami. Od poniedziałku próbowałam pozbierać myśli i napisać recenzję, ale co podchodziłam do komputera to nie mogłam zmusić się do napisania kilku słów, o zdaniach nawet nie wspominając, dlatego mam nadzieję, że wybaczycie mi jeśli moja wypowiedź będzie trochę chaotyczna, ale naprawdę nie wiem czy uda mi się opisać emocje jakie wzbudziła we mnie opowieść Diany.
"Jedni psycholodzy doradzali mi, żebym pisała pamiętnik, inni twierdzili, że jeśli podzielę się z kimś swoimi przeżyciami, poczuję się lepiej – nawet jeśli tym kimś okaże się kartka papieru. Do tej pory ignorowałam ich rady. Może i mieli dyplomy wyższych uczelni, ale nie przeżyli tego co ja, więc nie mogli mnie zrozumieć.
Co sprawiło, że zmieniłam zdanie? Prosta rzecz – nadzieja. Po raz pierwszy od długiego czasu pozwoliłam sobie wierzyć, że mogę znowu prowadzić normalne życie. Ale żeby to zrobić, musiałam wyrzucić z siebie to wszystko, co nagromadziło się przez długie lata..."
Początek zaczął się niepozornie. Główna bohaterka postanawia na kartach powieści opowiedzieć nam swoją historię. Wraz z nią wyruszamy w podróż do przeszłości i powoli poznajemy jej wspomnienia. Naszą wspólną wędrówkę zaczynamy od chwili gdy Diana ma jedenaście lat. Przyglądamy się jej otoczeniu, poznajemy jej myśli i przyjaciół. Mamy wgląd do jej myśli i emocji.Bohaterka nic przed nami nie ukrywa. Opisuje nam swoje pierwsze zauroczenie, pocałunek, pierwszy smak alkoholu. Nie ma rzeczy z jej życia o których byśmy nie wiedzieli. Jest z nami absolutnie szczera, co sprawia, że mamy wrażenie jakbyśmy znali ją całe życie.Nie będę ukrywać, że polubiłam ją od pierwszej strony. Bardzo się z nią zżyłam, dlatego przeżywałam wszystko równie mocno jak ona.
Można by rzec, że dziewczyna nie ma na co narzekać. Jej tata jest szanowanym lekarzem, a mama pielęgniarką. Mieszkają w dobrej okolicy i mają piękny duży dom z basenem. Diana dostaje wszystko o co poprosi, co nie oznacza, że jest rozkapryszonym i rozpuszczonym dzieckiem. Wręcz przeciwnie, bohaterka od najmłodszych lat cechuje się dużą mądrością i samodzielnością. Nie zależy jej na takich rzeczach jak najnowszy smartfon czy markowe ciuchy.
I na pewno w tej chwili zastanawiacie się co ma ta książka w sobie, że mną wstrząsnęła. Przecież póki co nie napisałam nic sensownego. Jedynie, że jest to historia pewnej zamożnej rodziny, która sprawia wrażenie zwyczajnej albo doskonałej. Nic bardziej mylnego. Za fasadą idealności kryje się pustka.Odniosłam wrażenie, że każdy z członków żyje osobno. Brakowało w nich przynależności czy więzi. Każdy z zewnątrz widział w nich wzór, a tak naprawdę były to tylko pozory. W moim odczuciu nie byli dobrymi rodzicami. Nie wiem jaki był ich tok myślenia, ale odniosłam wrażenie, że w ich mniemaniu wystarczyło zapewnić córce dach nad głową, pieniądze i inne dobra materialne. Nie zawracali sobie głowy rozmową czy wspólnym wyjściem. Jednak miałam nadzieję, że ich zachowanie się zmieni. I owszem zmieniło się, ale tylko na gorsze. Jako rodzina nie udało im się przetrwać najcięższej próby. Zachowanie rodziców Diany wprawiło mnie w osłupienie. Nie spodziewałam się, że mogą okazać się tak okrutni i bezduszni. Całą winą i poczuciem odpowiedzialności obarczyli córkę. Pogrążyli się w smutku zapominając o tym, że mają jeszcze jedno dziecko, które ich potrzebuje. Jak matka może powiedzieć córce, że jej nienawidzi? Niestety, może.
Ostatnie strony powieści przesiąknięte są śmiercią, bólem, poczuciem winy i nienawiścią. Czytając je czułam okropny ucisk w klatce piersiowej i pragnęłam jak najszybciej zakończyć tę historię. Nie mogłam znieść cierpienia Diany, którą naprawdę bardzo mocno polubiłam. Najchętniej weszłabym na chwilę do środka powieści i udzieliłabym bohaterce wsparcia. Najgorsze w tym wszystkim było to, że została z tym całkowicie sama. W najbliższych jej osobach nie miała żadnego oparcia. Zamiast pocieszenia i ukojenia otrzymała pogardę i zawiść.
Książka pt."Pięć minut" Igi Wiśniewskiej tak mnie pochłonęła, że nie odłożyłam jej dopóki nie dotarłam na ostatnią stronę. Zmiażdżyła mnie emocjonalnie i doprowadziła do tego, że wylałam morze łez. Nie jest to książka, którą będę wspominała z uśmiechem, wręcz przeciwnie. Gdy tylko o niej pomyślę poczuję ogarniający mnie smutek. Cały czas zastanawiam się jak dalej potoczyło się życie głównej bohaterki - czy przyzwyczaiła się do bólu i przede wszystkim czy potrafiła sobie wybaczyć. Tę książkę powinien przeczytać każdy rodzic, bo niesie ona ze sobą pewną naukę, że rodzicielstwo nie polega tylko na tym, aby zapewnić dziecku dostani byt i dobra materialne. Dla dziecka najważniejsza jest miłość i poczucie bezpieczeństwa. Jeśli macie już dość "głupiutkich" powieści, sięgnijcie po "Pięć minut" ta książka na pewno Was nie zawiedzie,a historia Diany na długo pozostanie w Waszej pamięci.
Pamiętacie moją recenzję "Gwiazdy Wschodu" ? Byłam pod ogromnym wrażeniem twórczości Pani Igi Wiśniewskiej, dlatego sięgając po "Pięć minut" postawiłam powieści bardzo wysoko poprzeczkę. Od samego początku czułam, że będzie to dobra książka i miałam nadzieję, że znowu zostanę mile zaskoczona, lecz nie spodziewałam się, że po jej przeczytaniu będę kompletnie wyprana z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Koniec świata prędzej czy później i tak nadejdzie, i zabierze, że sobą wszystko co zbudowaliśmy i stworzyliśmy do tej pory. Wobec sił wyższych i natury jesteśmy bezsilni i nie mamy żadnych szans na wygraną. Tak naprawdę trudno jest wyobrazić sobie apokalipsę. Nie wiemy jak może ona wyglądać i jakie będą jej skutki. Może pewnego dnia Słońce wygaśnie, Księżyc zniknie albo w ciągu jednej minuty wszystkie żywioły obrócą się przeciwko człowiekowi.
Pewnego dnia dwanaście meteorytów uderza w Ziemię. Giną niewinni ludzie. Ci którzy przeżyli snują teorie spiskowe, ale prawdę znają tylko nieliczni, ponieważ w ich żyłach płynie krew starożytnych cywilizacji i tylko oni mogą przystąpić do walki i odpowiedzieć na wezwanie.
Z każdego ludu został wybrany jeden Gracz, który od dziecka był szkolony na doskonałego zabójcę i sprytnego stratega. Trzeba spełnić tylko jeden warunek mieścić się w przedziale wiekowym od 13 do 20 lat. Umiera gracz, umiera cały jego lud. W tej grze jest tylko jedna zasada - jej brak. Czy jesteś gotowy na Wezwanie?
Wyjątkowo zacznę od okładki, która z każdym kolejnym spojrzeniem podoba mi się coraz bardziej. Gdy pierwszy raz zobaczyłam zapowiedź "Endgame. Wezwanie" to właśnie ona przyciągnęła moją uwagę. Najbardziej spodobało mi się to, że nie mogłam po niej odgadnąć o czym może być ta powieść . Wielki srebrny znak umieszczony na złotym lśniącym tle nie zdradzał za dużo,a ja nie należę do osób cierpliwych dlatego szybko postanowiłam zapoznać się z opisem. I wtedy już wiedziałam, że ta książka jest dla mnie stworzona. Tak nieraz bywa, że po kilku zdaniach mamy już pewność czy dana lektura jest dla nas czy nie. W "Endgame. Wezwanie" zakochałam się od pierwszego wejrzenia, lecz czy to uczucie przy bliższym poznaniu nie wygasło? Absolutnie nie. Jestem totalnie zauroczona historią jaką stworzył James Frey i będę ją przez długi czas wspominać. Pewnie zastanawiacie się dlaczego. Spokojnie, już Wam wszystko wyjaśniam.
Po pierwsze ta powieść jest jedną wielką chodzącą zagadką, a ja jako prawdziwy Detektyw uwielbiam łamigłówki. Z wypiekami na twarzy śledziłam losy bohaterów i próbowałam ich przechytrzyć. Oczywiście nie było mi łatwo, ponieważ wystartowałam z biegu, a oni się do tego przygotowywali się przez kilkanaście lat, ale chociaż próbowałam. Nawet nie wiecie ile frajdy sprawiło mi tropienie, szukanie i analizowanie tego wszystkiego. A gdy do akcji dołączyły szyfry, liczby, litery i pradawne rysunki poczułam się jakbym była w raju. Musiałam wczytywać się bardzo uważnie, ponieważ każdy szczegół był na wagę złota, a jedna chwila nieuwagi mogła zakończyć się śmiercią. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że udało mi się dotrwać do końca tej walki! Teraz mam czas na regenerację i mam nadzieję, że za jakiś czas ponownie stanę do pojedynku z naszymi Graczami.
Muszę przyznać, że nie zazdroszczę bohaterom. To co oni musieli przejść nie mieści mi się w głowie, a autorzy wcale im nie ułatwiali zadania. O nie! Co rusz rzucali im kłody pod nogi albo wystawiali na ciężkie próby. Co chwilę musieli ze sobą walczyć i rywalizować. Nie obyło się też bez zdrad, intryg i kłamstw.
Każdy z uczestników był przybiegły, silny, bezlitosny, ale nie można zapomnieć o tym, że byli tylko ludźmi z różnymi lękami i słabościami. Na każdym kroku towarzyszyła im presja i wielki ciężar odpowiedzialności. Jeden zły ruch i nie żyjesz, a razem z tobą cały twój lud i bliscy. Naprawdę zawodnicy nie mieli łatwego ani przyjemnego życia. Musieli starać się funkcjonować normalnie, a przy okazji przygotowywać się do czegoś co mogło, ale nie musiało nadejść.
Cieszę się, że autorzy nie poszli w schematy i stworzyli pełnokrwiste i wyraziste postaci. Każdy był inny, ale żaden nie został wyidealizowany. Z pośród dwunastu Graczy ciężko było mi wybrać jednego faworyta. I skończyło się na tym, że kibicowałam wszystkim po trochu - wiem, to było strasznie dwulicowe, ale wierzcie mi czy nie, każdy w jakimś stopniu złapał mnie za serce, nawet Ci najbardziej okrutni Gracze.
Historia stworzona przez Jamesa Freya tak mnie wciągnęła,że dopiero pod koniec zauważyłam brak akapitów. W tej powieści nic nie jest przypadkowe, więc niewyjustowany tekst musi coś znaczyć. Możliwe za tym kryje się coś więcej i kto wie może jest to cenna wskazówka dla czytelnika w dalszym rozwiązywaniu zagadki. Jestem bardzo ciekawa czy taki zabieg zostanie wykorzystany w drugiej części.
Tak niesamowitej książki dawno nie czytałam. Zgadzam się w stu procentach ze stwierdzeniem, że jest to "Książka jakiej świat nie widział". Powieść od początku do samego końca zaskakuje i trzyma w napięciu. Nie znajdziemy tutaj utartych schematów i nie ma w niej miejsca na nudę czy przewidywalność. Jestem pewna, że każdy czytelnik znajdzie w tej powieści coś dla siebie. Nie mogę się doczekać kolejnej części i mam nadzieję, że utrzyma poziom swojej poprzedniczki.
Koniec świata prędzej czy później i tak nadejdzie, i zabierze, że sobą wszystko co zbudowaliśmy i stworzyliśmy do tej pory. Wobec sił wyższych i natury jesteśmy bezsilni i nie mamy żadnych szans na wygraną. Tak naprawdę trudno jest wyobrazić sobie apokalipsę. Nie wiemy jak może ona wyglądać i jakie będą jej skutki. Może pewnego dnia Słońce wygaśnie, Księżyc zniknie albo w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Pierwsza miłość jest niezwykłym przeżyciem. Często ją idealizujemy i nie widzimy w niej żadnych wad. .Świat staje się bardziej wyrazisty , lepszy, kolorowy i patrzymy na przyszłość przez różowe okulary. Czujemy mocniej i intensywniej. Każdy gest pozostaje w naszej pamięci raz na zawsze. Z uśmiechem wspominamy pierwszy pocałunek, randkę, a nawet pierwszą kłótnię. Nie chcemy rozstawać się z drugą połówką nawet na chwilę. Dla ukochanego jesteśmy gotowi na wszystko, nawet na rzeczy, których normalnie byśmy nie zrobili. Pierwsza miłość pozostaje w pamięci niezależnie od tego czy kończy się pomyślnie czy też nie.
Anabel mieszka wraz z ciocią w małym miasteczku Tchorewie i uczęszcza do pobliskiego liceum. W szkole nie ma za dużo koleżanek, ponieważ nie ma blond włosów i nie pasuje do klonów lalki Barbie. Jednak dziewczyna ma jedną oddaną przyjaciółkę Klarę z którą spędza każdą wolną chwilę. Życie nastolatki jest poukładane, dopóki nie pojawia się w jej klasie nowy uczeń Aleksander. Chłopak od razu zaczyna się nią interesować i zrobi wszystko, aby ją do siebie przekonać.
Co skrywa tajemniczy Aleksander i dlaczego interesuje się akurat Anabel?
Jestem świeżo po lekturze i kompletnie nie wiem co napisać, a musicie wiedzieć, że zdarza mi się to
naprawdę rzadko. Już kilkanaście razy próbowałam napisać coś sensownego, a co chwilę wciskam spację i kasuję
wszystko. Wiem, że żadne słowa nie oddadzą w pełni tego co teraz czuję. Mam tyle nieposkładanych myśli i przy okazji pustkę w głowie. To co przed chwilą przeczytałam przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Byłam przygotowana na lekką powieść o nastoletniej miłości, a okazało się, że trzymałam w ręku tykającą bombę, która czekała tylko na moment eksplozji. Od bardzo dawna nikt nie wyprowadził mnie w pole tak jak uczyniła to Pani Wiśniewska. I z żalem stwierdzam, że nie udało mi się przewidzieć tego co się wydarzyło, ale z drugiej strony jestem zadowolona z takiego obrotu sprawy, ponieważ lubię być zaskakiwana.
Miałam dwie następujące obawy wobec tej książki. Pierwsza, że czeka na mnie ckliwa i schematyczna powieść, druga, że po niespełna dwustu stronach nie zdążę dokładnie poznać bohaterów, a już będę musiała się z nimi pożegnać. W obu przypadkach moje lęki okazały się niesłuszne. Postacie zostały tak wykreowane, że od pierwszej strony wzbudziły moją sympatię, a w szczególności ciemnowłosa Anabel - spokojna i trochę wycofana ze społeczeństwa dziewczyna. Wiecie co najbardziej mnie w niej urzekło - zwyczajność. Nie była ani nadzwyczajnie głupia, ani wyidealizowana. Taką nastolatkę jak ona można spotkać wszędzie: w sąsiedztwie, na ulicy, w szkole, na przystanku. Owszem, zakochała się bez pamięci w Aleksandrze, ale pod tym kryło się coś innego lecz ani my, ani bohaterka nie wiedzieliśmy dokładnie co.
On natomiast był jej przeciwieństwem - przystojny, pewny siebie, tajemniczy i nie znosił zasad. Żył po swojemu nie zważając na nic, więc dlaczego zainteresował się akurat nią - cichą, pokrzywdzoną przez los szarą myszką? Brzmi znajomo, prawda? Taki wątek bardzo często pojawia się w młodzieżówkach. Jednak na całe szczęście dla Pani Wiśniewskiej nie istnieje takie coś jak utarty schemat.
"-Nie wiem, może jest jakimś rodzajem demona? Wiesz,jacy oni są. DIABELNIE przystojni,pojawiają się na ziemi,by uwieść jakąś śmiertelniczkę i ściągnąć ją do piekła."
To książka z gatunku paranormal romance, ale nie ma tu wilkołaków, wampirów czy zmiennokształtnych. Cały czas się zastanawiałam kim lub czym jest Aleksander. Nie dawało mi to spokoju i przez cały czas musiałam się pilnować, żeby nie zajrzeć na ostatnią stronę. Naprawdę nie wiem jak wytrzymałam do końca. Ostatnie rozdziały przeczytałam w bardzo szybkim tempie. Nie mogłam się doczekać finału tej historii i muszę przyznać, że zakończenie wprawiło mnie w osłupienie. Chyba przez dziesięć minut wpatrywałam się w wytłuszczony napis "Koniec" i nie wierzyłam własnym oczom. Musiałam przeczytać ostanie strony, pięć razy, aby się upewnić, że to prawda. Nadal jestem pod wrażeniem i przy okazji w ciężkim szoku. Coś czuje, że szykuje się nieprzespana noc.
Z czystym sumieniem mogę polecić Wam książkę pt. "Gwiazda Wschodu" Igi Wiśniewskiej. To niesamowita opowieść o pierwszej miłości, która nie do końca jest tak bajkowa jak mogłoby się wydawać. W tej powieści zaciera się linia pomiędzy rzeczywistością, a złudzeniem, a na czytelnika czyhają na każdym kroku pułapki, więc czytajcie uważnie i nie dajcie się wyprowadzić w pole. Z całego serca polecam.
Pierwsza miłość jest niezwykłym przeżyciem. Często ją idealizujemy i nie widzimy w niej żadnych wad. .Świat staje się bardziej wyrazisty , lepszy, kolorowy i patrzymy na przyszłość przez różowe okulary. Czujemy mocniej i intensywniej. Każdy gest pozostaje w naszej pamięci raz na zawsze. Z uśmiechem wspominamy pierwszy pocałunek, randkę, a nawet pierwszą kłótnię. Nie chcemy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Czy nigdy nie chcieliście rzucić wszystkiego, uciec gdzieś daleko i nie zważając na nic, i na nikogo wyruszyć w pogoń za swoimi marzeniami. Czy nie pragnęlibyście choć na moment zapomnieć o swoich zobowiązaniach, pracy, codziennej rutynie i pójść za śladem własnych pragnień i oczekiwań. Czy nieraz przed snem zastanawiacie się jak by wyglądało Wasze życie gdybyście choć raz zaryzykowali i postawili wszystko na jedną kartę i posłuchali głosu własnego serca, a nie rozumu.
Wspominałam już Wam kiedyś, że przed przeczytaniem opisu książki zawsze najpierw przyglądam się okładce i próbuję odgadnąć o czym dana pozycja jest. Gdy pierwszy raz ujrzałam w internecie zapowiedź książki pt. "Ucieczka w dzicz" , spojrzałam na pięknego rudego kota, który spoglądał na mnie swymi zielonymi oczami i czułam się przez niego bacznie obserwowana. Przez myśl przeszło mi kilka koncepcji na temat fabuły, aż w końcu bliżej postanowiłam zapoznać się z opisem. Byłam mile zaskoczona gdy okazało się, że głównymi bohaterami będą koty, a nie ludzie. Od pierwszej chwili wiedziałam, że muszę zapoznać się bliżej z twórczością Erin Hunter.
Rdzawy jest zwykłym domowym kotem. Zawsze ma pełną miskę jedzenia, ciepłe posłanie i dobrych opiekunów. Jednak jemu czegoś brakuje. Od jakiegoś czasu odczuwa pilną potrzebę pójścia do mrocznego lasu i zapolowania na mysz. Tam na miejscu spotyka dzikie koty, które na próbę chcą przyjąć go do swego Klanu Pioruna. Kot zdaje sobie sprawę z tego, że ta jedna decyzja zaważy na całym jego życiu. Czy domowy pupil poradzi sobie w nieznanym mu lesie, gdzie na każdym kroku czai się niebezpieczeństwo? Tym bardziej, że pomiędzy czterema klanami - Pioruna, Cienia, Wiatru i Rzeki trwa zacięta walka o terytorium.
Nie spodziewałam się, że ta książka, aż tak mnie pochłonie. Zaczęłam czytać i dosłownie przepadłam. Zapomniałam o otaczającym mnie świecie i wyruszyłam w niezapomnianą podróż do sekretnego obozowiska kocich bohaterów. Wspólnie z nimi wędrowałam, polowałam na zwierzynę i ćwiczyłam "kocie zapasy". Na jakiś czas przeniosłam się do ich fascynującego życia. Bardzo się z nimi zżyłam i nie chciałam rozstać, dlatego nie odłożyłam lektury dopóki nie dotarłam na ostatnią stronę.
Autorka miała naprawdę świetny pomysł na fabułę. Widać było, że wszystko dokładnie przemyślała i zaplanowała. Zadbała o każdy nawet najmniejszy detal. Nic w tej powieści nie było absurdalne lub nielogiczne, a wątki płynnie łączyły się ze sobą w jedną spójną całość.
Do tego bardzo lubię gdy akcja toczy się w naszych realiach, ale jest osadzona po za zasięgiem naszego wzroku. Przecież koty żyją wśród nas, ale czy kiedykolwiek ktoś z nas pomyślał o tym, że koty mogą się łączyć się ze sobą w stada i tworzyć własną wspólnotę na terenie lasu? Nigdy nie pomyślałam o czymś takim, ale dzięki Pani Hunter teraz wiem gdzie może znajdować się mój zaginiony kot - pewnie i on dołączył do któregoś z klanów.
Kolejna rzecz, która mi się spodobała to przedstawiony punkt widzenia ze strony kota. Ich tok rozumowania i nazewnictwo wielokrotnie mnie rozbrajało.Wiecie jak nasza rasa została nazwana? Dwunożnymi, weterynarz został okrzyknięty - Obcinaczem, szosa - Drogą Grzmotu, a samochody -Ryczącymi Potworami, ale dzięki temu zabiegowi lepiej mogłam wczuć się w ich role i spojrzeć na świat kocimi oczami. W końcu dla nas samochody są niezbędnymi przedmiotami dotarcia do celu, a dla nich są monstrum, które zagraża im życiu.
Jak przystało na bardzo dobrą fantastykę nie zabrakło tu przyjaźni, lojalności, poświęcenia, ale znalazło się też miejsce dla zdrad, intryg, chciwości i bitew w których ucierpiały lub ginęły niewinne stworzenia. Autorka nie stworzyła cukierkowej historii, pełnej słodkich, pulchnych i miłych kotków lecz wykreowała silne i dzikie kocury. Udowodniła też, że ludzi i zwierzęta łączy bardzo dużo. Cierpią, walczą, kochają i czują tak jak my. Toczą walki o władzę, knują perfidne pomysły i zabijają., ale muszą też przestrzegać pewnych praw. Dla większości z nich ważny jest honor i klan, który traktują jak najbliższą rodzinę i są gotowi oddać za niego własne życie.
"Wojownicy. Ucieczka w dzicz" to idealna lektura dla czytelnika w każdym wieku. Pani Hunter pisze prosto, a zarazem bardzo plastycznie co sprawia, że książkę czyta się błyskawicznie. Spotkałam się z opinią, że ta powieść skierowana jest typowo dla młodszego odbiorcy z czym ja się do końca nie zgodzę. Owszem nawet dziesięciolatek odnajdzie się w tej historii,ale gdy tylko się w niej zgłębimy to dostrzeżemy coś więcej niż zwykłą historię opowiadającą o życiu dzikich kotów. W tej powieści znajdziecie też dużo ważnych wartości takich jak honor, odwaga, braterstwo, lojalność ale i też pojawia się rywalizacja, sabotowanie, dwulicowość i bezpodstawne oskarżanie innych członków klanu. Nieważne czy masz dziesięć, szesnaście, trzydzieści czy pięćdziesiąt pięć lat - na pewno w tej książce znajdziesz coś dla siebie.
Czy nigdy nie chcieliście rzucić wszystkiego, uciec gdzieś daleko i nie zważając na nic, i na nikogo wyruszyć w pogoń za swoimi marzeniami. Czy nie pragnęlibyście choć na moment zapomnieć o swoich zobowiązaniach, pracy, codziennej rutynie i pójść za śladem własnych pragnień i oczekiwań. Czy nieraz przed snem zastanawiacie się jak by wyglądało Wasze życie gdybyście choć...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Usiądźcie wygodnie, zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie, że jesteście piękni, młodzi, bogaci i popularni. Macie wszystko o czym inni mogą sobie co najwyżej pomarzyć. Obracacie się w prestiżowych kręgach, wszyscy marzą o tym, abyście przez chwilę z nimi porozmawiali. Wiele osób z płci przeciwnej Was adoruje, a inne dziewczyny są o to zazdrosne. Siadacie przy najlepszych stolikach w stołówce, parkujecie gdzie chcecie. Jednym słowem....rządzicie. Brzmi nieźle, prawda? A teraz się zastanówcie jakbyście się zachowywali się wobec tzw. "przeciętniaków". Traktowalibyście ich jak równych sobie czy wręcz przeciwnie - gardzilibyście nimi i przy każdej możliwej okazji pokazywalibyście im gdzie ich miejsce. Na pewno teraz czytając to wybieracie wariant pierwszy, ale prawda jest taka, że nikt z nas nie zna odpowiedzi na to pytanie.. chyba, że znajduje się w takim położeniu.
Fabuła: Elizabeth - śliczna, popularna i idealna - budzi się na jachcie po imprezie z okazji swoich osiemnastych urodzin, które świętowała w towarzystwie szóstki najbliższych przyjaciół.Słyszy uporczywy łomot. Idzie sprawdzić źródło hałasu, a to co widzi, zmienia w jej świecie wszystko. Dlaczego przyjaciele przestają ją dostrzegać,dlaczego nie słyszą, co do nich mówi? Krok po kroku Liz odtwarza układankę ze wspomnień, żeby odnaleźć odpowiedź na najważniejsze pytanie. Dlaczego znalazła się pomiędzy światami?
Jestem pod ogromnym wrażeniem powieści jaką stworzyła Pani Jessica . Wiedziałam że będzie to dobra książka, ale nie spodziewałam się, że przerośnie moje najśmielsze oczekiwania. Już od samego początku czułam aurę tajemniczości otaczającą całą historię. Pewne w niej było tylko to, że główna bohaterka nie żyje. Tak naprawdę niczego ani nikogo nie mogłam być pewna, ponieważ co rusz, autorka serwowała nagły zwrot akcji. Przyjaciele stawali się wrogami, obcy ludzie przyjacielami, miłość nie była taka słodka i naiwna na jaką wyglądała. Prawie co drugą stronę szerzej otwierałam oczy i byłam ciekawa co nowego się wydarzy. Nie sądziłam, że ludzie mogą być aż tak podli i że kierują się tak płytkimi wartościami. W końcu musiałam to zrobić - otworzyć jeszcze szerzej oczy i uświadomić sobie jak mało wiem o życiu, bo przecież świat nie jest tylko biały albo czarny.
Nie mogę i nawet nie chcę Wam zagwarantować, że Liz skradnie czyjeś serce, wręcz przeciwnie. Podczas czytania kilkakrotnie będziecie się zastanawiać czy ją lubicie, tolerujecie, nie znosicie czy współczujecie. Ja chyba nie mogę się zdobyć na to, by napisać, że z całego serca ją polubiłam. W ogóle nie wiem co mam o niej powiedzieć. Tyle razy zmieniałam o tej postaci zdanie i co dziwne nadal nie wiem co czuję. Zdarzyły się chwile kiedy chciałam nią potrząsnąć i powiedzieć " "Dziewczyno, otwórz oczy", ale potem nagle robiło mi się jej strasznie żal, zaczynałam jej współczuć i z całego serca chciałam jej pomóc, i przy okazji zrozumieć jej płytkie zachowanie za życia. Owszem była ładna i popularna, ale czy to ważne? Czy to ją usprawiedliwia? Moim zdaniem nie.
Jeśli chodzi o inne postacie, wszyscy zostali wykreowani na bardzo realistyczne osobowości. Nikt z nich nie został wyidealizowany, ani przedstawiony jako dobra duszyczka czy demon zła. Wszyscy popełniali błędy, kochali, cierpieli, marzyli, manipulowani czy kłamali. Po prostu byli zwykłymi ludźmi, których możemy spotkać wszędzie, na ulicy, w kawiarni, w szkole, w sąsiedztwie.
Nie jestem pewna czy polubiłam Elisabeth, ale znalazły się dwie postacie, które skradły moje serce. Jedną z nich był jej ojciec - stracił pierwszą żonę, a potem musiał pochować swoją jedyną ukochaną córkę- chyba nie ma nic gorszego od pochowania własnego dziecka. Starał się jak mógł aby dobrze ją wychować i zapewnić jej wszystko.
Drugi bohater, który zasługuje na chwile uwagi jest Alex. Jedyna postać jaką w pełni rozumiałam, Nie oceniał ludzi pod względem majętności, statusu społecznego czy urody. Patrzył na wnętrze człowieka, nie owijał w bawełnę, jasno mówił co czuje i co myśli. Polubiłam go za trzeźwość myślenia , bezpośredniość i dobroć. Nie lubił swojej towarzyski, ale starał się jak mógł żeby jej pomóc.
Po jakimś czasie zaczęło mnie to zastanawiać czemu on jej tak nie lubi, dlaczego trzyma ją tak na dystans. Potem się dowiedziałam.... Nie chcę Wam spojlerowoać, ale napisze tylko tyle, że ja na jego miejscu nie umiałabym jej wybaczyć.
Podczas czytania byłam w szoku, że pisarka w tak płynny sposób przeskakiwała z teraźniejszości w przeszłość. Raz byliśmy wraz ze zmarłymi,a potem w delikatny sposób cofaliśmy się w czasie do ich przeszłości i wspomnień. Bardzo mi się ten zabieg spodobał, ponieważ bliżej mogłam poznać przeszłość bohaterki i jej bliskich. Pani Warner w niesamowicie piękny sposób przelała wszystkie możliwe emocje jakie mogą towarzyszyć ludziom. W tej powieści znajdziecie wszystko - miłość, chorą fascynację, zazdrość, zawiść, przyjaźń, śmierć, ból i rozczarowanie. Już od dawna nie czytałam tak prawdziwej historii - no cóż nadal jestem pod wrażeniem i pewnie jeszcze długo będę.
Nie zostało mi nic innego jak tylko polecić Wam wszystkim książkę autorstwa pt. "Pomiędzy światami" - to piękna choć smutna historia młodej Elisabaeth i jej bliskich. Pełna bólu i błędów różnej wagi, ale też i ciepła i ogromnej sile wybaczenia. Jeśli chcecie przeczytać powieść nieszablonową i nieschematyczną, z nie idealną główną bohaterką to ta książka jest dla Was. Nawet po przeczytaniu jej i odłożeniu na półkę, nadal będziecie do niej wracać myślami, bo o takiej historii się nie zapomina.
Usiądźcie wygodnie, zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie, że jesteście piękni, młodzi, bogaci i popularni. Macie wszystko o czym inni mogą sobie co najwyżej pomarzyć. Obracacie się w prestiżowych kręgach, wszyscy marzą o tym, abyście przez chwilę z nimi porozmawiali. Wiele osób z płci przeciwnej Was adoruje, a inne dziewczyny są o to zazdrosne. Siadacie przy najlepszych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jeżeli jeszcze nie zapoznaliście się z piórem Richarda Schwartza to musicie to jak najszybciej nadrobić! Pierwszy tom mnie oczarował i zafascynował, a co najważniejsze sprawił, iż w mig zapomniałam o otaczającym mnie świecie. Nie mogłam, nie chciałam i nie potrafiłam oderwać się od przygód Havalda i jego przyjaciół. Z zaciekłością przewracałam kolejne strony i strasznie byłam ciekawa jak dalej potoczą się losy bohaterów. Zakończenie "Pierwszego rogu" było bardzo dobre, ale ciągle czułam pewien niedosyt i z ogromnym utęsknieniem czekałam na drugi tom. Na całe szczęście doczekałam się go bardzo szybko! Nawet sobie nie wyobrażacie z jaką radością przystąpiłam do lektury "Drugiego legionu". Ale czy drugi tom utrzymał poziom swojej poprzedniczki? Oczywiście, że tak! A nawet zdradzę Wam w sekrecie, iż moim skromnym zdaniem jest bardziej tajemniczy i nieprzewidywalny. niż "Pierwszy róg". Moim zdaniem w tym przypadku nie mamy do czynienia z tzn."klątwą drugiego tomu", ponieważ "Drugi legion" jest fantastyczny, nieprzewidywalny, dobrze rozbudowany, a co najważniejsze oryginalny! Kocham te dwie części i czekam na trzeci tom!
Jeżeli jeszcze nie zapoznaliście się z piórem Richarda Schwartza to musicie to jak najszybciej nadrobić! Pierwszy tom mnie oczarował i zafascynował, a co najważniejsze sprawił, iż w mig zapomniałam o otaczającym mnie świecie. Nie mogłam, nie chciałam i nie potrafiłam oderwać się od przygód Havalda i jego przyjaciół. Z zaciekłością przewracałam kolejne strony i strasznie...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to