-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika
Sami dla siebie jesteśmy zagadką. Potrafimy kochać do ostatniego tchu, albo też zniszczyć kogoś, kto jest nam bliski. Czasami stajemy się bestiami, czasami jednak pozostajemy w zgodzie z naturą. Kim jest Orual?
W krainie Glome mieszkają dwie księżniczki – jedna z nich, Rediwal, jest pięknością, za którą ogląda się każdy mężczyzna. Druga, Orual, jest niesamowicie szpetna, o czym nie omieszkuje przypominać jej ojciec, Król. Ich matka zmarła dawno temu, a królestwo potrzebuje dziedzica tronu. Król pojmuje więc kolejną kobietę za żonę, która zamiast syna, daje mu kolejną córkę. Najpiękniejszą ze wszystkich. Mała Istra( z greckiego Psyche) według mieszkańców krainy jest ucieleśnieniem bogów, jakby zstąpiła na ziemię w śmiertelnej powłoce. Orual pokochała małą od pierwszego wejrzenia i wraz z Lisem, jej nauczycielem i niewolnikiem greckim, opiekuje się Istrą, jakby była jej własnym dzieckiem.
Gdy na krainę spadają plagi – głód, zarazy, susza – do zamku przybywają kapłani ze świątyni Ungit twierdząc, że bogowie pragną mieć Istre u siebie, a Król musi złożyć ją w ofierze, by uratować swój lud. Wszyscy na to przystają oprócz Orual i Lisa. Tylko oni próbują powstrzymać tragedię, która nadchodzi bardzo szybko. Co się stanie z Istrą? Czy Orual ją uratuje? Czy w kraju zapanuje harmonia?
Jestem zachwycona książką Lewisa. Oczarował mnie od pierwszego zdania do ostatniego. Widać tutaj jego kunszt i umiejętność prowadzenia fabuły. Opisy oraz dialogi idealnie harmonizowały się z całym tłem opowieści, powodując chęć przesunięcia kolejnych kartek.
Na samym koncu książki doczytałam, że autor od dawna myślał o tej historii, kiełkowała w nim, aż pewnego dnia wybuchła. Wspomniane greckie imię Istry nie jest przypadkowe. Przypomnijcie sobie z mitologii co stało się z piękną Psyche? Lewis, moim zdaniem, cudownie wplótł wątek z mitologii w swoją opowieść, tworząc coś niesamowicie magicznego i odrealnionego, ale z drugiej strony mówiącego o uniwersalnych wartościach, które każdy człowiek powinien w sobie posiadać.
Co do postaci – szczerze nienawidziłam Króla. Od początku przedstawiony był jako bezwzględny i bezduszny, szczególnie w stosunku do brzydszej córki. Za to miłością szczerą darzyłam Lisa. Stary, mądry mężczyzna, który nauczał córki Króla, a jedną z nich pokochał, jakby była jego własnym dzieckiem. Jego mądrość wiele razy powinna zostać doceniona bardziej. Sama Orual wzbudzała we mnie mieszane uczucia. Z początku ją lubiłam, później straciła w moich oczach, później znowu zyskała. Jest postacią zdecydowanie dynamiczną, zmieniającą się z każdą stroną, co jest plusem powieści.
„Dopóki mamy twarze” to dzieło, które powinno znaleźć się na półce każdego fana Lewisa, ale nie tylko. Bo to historia o nas samych, o poszukiwaniu siebie, o podróżach w głąb duszy i o wielkiej, nieograniczonej miłości. Można by powiedzieć miłości siostrzanej, ale też matczynej, bo Orual stała się dla Istry kimś więcej niż siostrą. To opowieść przepełnioną mądrością, ale też zgubą. Każdy, kto po nią sięgnie, nie powinien czuć się zawiedziony.
Lewis po raz kolejny pokazał nam, że jest pisarzem znakomitym. Ja przepadłam w świecie Glome. Może i ty chciałbyś?
Sami dla siebie jesteśmy zagadką. Potrafimy kochać do ostatniego tchu, albo też zniszczyć kogoś, kto jest nam bliski. Czasami stajemy się bestiami, czasami jednak pozostajemy w zgodzie z naturą. Kim jest Orual?
W krainie Glome mieszkają dwie księżniczki – jedna z nich, Rediwal, jest pięknością, za którą ogląda się każdy mężczyzna. Druga, Orual, jest niesamowicie szpetna, o...
Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdybyście zostali zmuszeni do porzucenia swojego obecnego życia i egzystowania w świecie, którego nie znacie? Świecie odległego o kilkaset lat? Świecie, który przeraża i był dla was jedynie historią, której uczyliście się w szkole? Bohaterowie książki „Hyperversum” musieli zmierzyć się z rzeczywistością inną niż ta, w której przyszło im żyć.
Ian, Daniel, Jodie, Martin, Donna i Carl – ludzie połączeni pasją do gry komputerowej, która przenosiła ich w czasy średniowieczne, przez awarie systemu zostali „wciągnięci” do świata Hyperversum. Pozbawieni jakichkolwiek wskazówek, budzą się po sztormie we Francji. Nie wiedzą, co się stało, nie rozumieją swojego położenia. Ian, student historii, jako pierwszy rozgryza problem. Tłumaczy przyjaciołom, że w jakiś sposób przenieśli się do XIII – wiecznej Europy i już nie grają – żyją w świecie, który gra jedynie wykreowała. Reszta nie może pojąć, jak do tego doszło. Próby połączenia się z grą są niemożliwe, dlatego przyjaciele muszą odnaleźć inną drogę na wydostanie się. Na dodatek, w czasie sztormu dwójka z nich – Donna i Carl – zniknęli.
Na swojej drodze napotykają wiele wyzwań. Pierwsze z nich spotyka ich w mieście, do którego dochodzą. Na szczęście Ian ( to on kreował daną grę ) zna francuski oraz wie, w jakim momencie historii się znaleźli. Zauważają, że ludność nie reaguje na nich pozytywnie, gdyż mówią po angielsku. Dopiero pewna uboga dziewczyna pomaga im, tłumacząc gdzie znajduje się klasztor, w którym mogą się zatrzymać. Jakiś czas później ta sama dziewczyna wpada w kłopoty i zostaje uratowana przez Iana, który za swój heroiczny postępek zostaje skazany na publiczną chłostę przez angielskiego szeryfa. Czwórka przyjaciół wraz z ubogą dziewczyną trafia do więzienia. Udaje im się jednak stamtąd wydostać. Co ich czeka w niebezpiecznym świecie? Czy uda im się przeżyć w średniowiecznej rzeczywistości, która jest brutalna? Czy wrócą do domu?
Książka mnie zafascynowała od początku do samego końca. Nie mogłam się od niej oderwać. Jestem szczerze zachwycona, że jest to pierwsza część i będę mogła jeszcze spotkać się z bohaterami. Pierwszy raz też spotkałam się z tak wymyślną fabułą. Cecylia Randall zapewniła mi kilka ciekawych i niezapomnianych godzin lektury.
„Ten kto ma odwagę walczyć w imię tego, co uważa za słuszne, zostaje naznaczony- To znak, który zostaje wypalony w tobie na zewnątrz i w środku, który zmienia Cię na zawsze…”
Autorka zasługuje na brawa za stworzenie wspaniałych kreacji. Ian, najstarszy z przyjaciół, od razu przejmuje odpowiedzialność za całą resztę i od początku uosabiać go można z średniowiecznym rycerzem, broniącym honoru. Uwielbiam go w sumie za wszystko. W szczególności chyba za to, że jako pierwszy dostosował się do reguł panujących w tym świecie i odnalazł w nim miłość, która potrafiła pokonać każdą przeszkodę. Niesamowitą metamorfozę przechodzi też Daniel. Z chłopaka, który wiele posiadał i nie martwił się o jutro, przeistoczył się w mężczyznę zdolnego do wielkich czynów. Tam samo Jodie i Martin.
Świat ukazany przez Cecilia Randall jest do bólu prawdziwy. Autorka wspaniale oddała realia epoki, począwszy od języka, skończywszy na tradycjach i zachowaniach. Każdy, kto choć trochę zna historię, jest w stanie uwierzyć, że to, co autorka opisała, mogło mieć miejsce naprawdę. A jest to wielki atut. Sama tak wsiąkłam w historię, że wydawało mi się, iż znalazłam się tam z bohaterami, zupełnie jakbym towarzyszyła im na każdym kroku.
„Hyperversum” jest mieszanką rzeczywistości i wirtualnej fikcji. Czymś na pograniczu współczesności i historii. Opowieścią o tym, jak szybko trzeba dojrzeć, gdy zmusza nas do tego sytuacja. Opowieścią o brutalności, wojnie i krwi. Opowieścią o niesamowitej miłości, która zdarza się tylko raz. Ale też pokazująca jak wielka może być przyjaźń. Ile barier może przekroczyć i ile wrogów pokonać, by stała się jeszcze silniejsza. Opowiada też o honorze, o przywiązaniu do ludzi, których chcemy chronić. Ale przede wszystkim ukazuje nam, że wszystko może się w życiu wydarzyć. Wszystko jest możliwe. Zawsze i wszędzie.
Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdybyście zostali zmuszeni do porzucenia swojego obecnego życia i egzystowania w świecie, którego nie znacie? Świecie odległego o kilkaset lat? Świecie, który przeraża i był dla was jedynie historią, której uczyliście się w szkole? Bohaterowie książki „Hyperversum” musieli zmierzyć się z rzeczywistością inną niż ta, w której przyszło...
więcej mniej Pokaż mimo to2009-04-09
Rosja w czasach II wojny światowej nie wydaje się być idealnym miejsce dla kiełkującej miłości. Jednak jak to mówią, pozory często mylą. „Jeździec Miedziany” jest na to świetnym przykładem. Książka ukazuje nam losy 17-letniej Tatiany, która w dzień najazdu Niemiec na swój kraj poznaje przystojnego oficera Armii Czerwonej, Aleksandra Biełowa. Tatiana nie wiedziała wtedy, że jest to mężczyzna, którego kocha jej siostra, Dasza, i z którym połączy ją pełen niespodzianek los.
Rodzące się między nimi uczucie przeplata się z tragicznymi wydarzeniami. Tatiana próbuje radzić sobie z otaczającą ją rzeczywistością – zdobywa jedzenie dla rodziny, pomaga ludziom, często zapominając o sobie. Ukrywa przed najbliższymi miłość do Aleksandra, bo nie chce zranić siostry. Z naiwnej dziewczyny, z powodu okoliczności, przeobraża się w dojrzałą kobietę, która musi przetrwać.
Książka porusza. Nie tylko serca – wzbudza w czytelniku nadzieję. Bo to nie jest tylko historia o wojnie, w której przypadkiem znalazło się miejsce dla miłości. To opowieść o miłości, która wyrosła na tle wojny. Tatiana i Aleksander ze wszystkich sił starają się walczyć o siebie nawzajem, starają się przejść przez Leningrad i przeżyć, by móc wieść wspólne życie.
"Któregoś lata, w Łudze, była bardzo przygnębiona i nie wiedziała, jak się w tym przygnębieniu odnaleźć. Chcąc ją pocieszyć, dziadek powiedział: Zadaj sobie trzy pytania, Tatiano, i dowiesz się, kim jesteś. Spytaj siebie, w co wierzysz. Spytaj siebie, czy masz nadzieję. I najważniejsze: spytaj siebie, kogo kochasz?.
Podniosła głowę.
- Szura - szepnęła - pierwszej nocy powiedziałeś, że mamy w sobie... Jak to nazwałeś?
- Siłę życiową - odrzekł.
Już wiem, kim jestem, pomyślała, biorąc go za rękę. Mam na imię Tatiana. Wierzę w Aleksandra. To on jest moją nadzieją. I kocham go nad życie."
Simons w piękny sposób w rzeczywistość wojenną wplata emocje targające bohaterami. Wraz z Tatianą przeżywamy jej pierwszą wielką miłość. Wraz z Aleksandrem walczymy o wolność. Wraz z nimi modlimy się o szczęśliwe zakończenie.
„Jeździec Miedziany” to historia przepełniona uczuciami, strachem i przerażeniem, ale też nadzieją. Nadzieją, że na końcu tej wyboistej drogi czeka coś lepszego.
Gorąco polecam tą książkę tym, którzy wierzą w siłę miłości, tej jedynej, prawdziwej, do końca życia.
www.autopsja-stron.blogspot.com
Rosja w czasach II wojny światowej nie wydaje się być idealnym miejsce dla kiełkującej miłości. Jednak jak to mówią, pozory często mylą. „Jeździec Miedziany” jest na to świetnym przykładem. Książka ukazuje nam losy 17-letniej Tatiany, która w dzień najazdu Niemiec na swój kraj poznaje przystojnego oficera Armii Czerwonej, Aleksandra Biełowa. Tatiana nie wiedziała wtedy, że...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książka Ewy Ostrowskiej zainteresowała mnie samym tekstem na tylnej okładce. Początkowo myślałam, że będzie to prosty kryminał, z szybkim rozwiązaniem, ba, może nawet prędko dojdę do tego, kto jest mordercą. Ale tak się nie stało i zostałam mile rozczarowana.
Nevada. Spokojne miasteczko, w którym każdy każdego zna. Ludzie żyją w przeświadczeniu, że mijany na ulicy sąsiad jest przyjacielem, pani z warzywniaka obok zawsze posłuży radą a uczynny doktor nigdy nie odmówi pomocy. Żyje się tutaj jak w idyllicznym, wyśnionym wręcz świecie, gdzie nie ma miejsca na demony i zło. Wszystko zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, gdy ktoś porywa syna Hellen i Willa Barkinsów, Patricka, spod czujnych oczu rodziców. Akt ten dokonuje się w dzień, kiedy chłopiec bawił się w piaskownicy przed domem, w momencie, gdy ojciec czytał gazetę na tarasie, popijając kawę, zerkając na syna. Kilka dni później Hellen znajduje w piaskownicy manekina złudnie przypominającego jej zaginionego synka. Wybiega z wypisaną w oczach radością, mając nadzieję, że koszmar już się skończył. Gdy orientuje się, że to nie dziecko, a na głowie manekina znajduje się skalp z włosami synka, popada w depresję. Jak mogło do tego dojść? Kto tak okrutnie znęca się nad zrozpaczonymi rodzicami? Jakim cudem udało się zbrodniarzowi wykraść dziecko w biały w dzień?
Tego ma zamiar dowiedzieć się szeryf Haig, detektyw Peters oraz sporządzająca profile Jennifer Whitaker. Z początku ich praca idzie opornie, nie mogą się dogadać, dochodzi do wielu spięć, jednak z czasem potrafią sobie zaufać. Haig, jako osoba mieszkająca w Nevadzie, znająca mieszkańców, ma tym trudniejsze zadanie, bo w świetle dowodów okazuje się, że osoba stojąca za morderstwem, jest jedną z wielu mijanych przez lata na ulicach. Jest jedną z nich. Co gorsza, brutalnie i w pełni świadomie dokonuje zbrodni. Haig ma mało czasu, by odkryć kim jest. W trakcie śledztwa na jaw wychodzą ciemne sprawy szanownych mieszkańców Nevady. Nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Morderca nie śpi i wkrótce dochodzi do kolejnej tragedii. Wstrząśnięte tragedią miasteczko nie spodziewa się tego, co ma dopiero nadejść. Czy Haigowi uda się dotrzeć do prawdy?
Osobiście książkę czytałam z wypiekami na twarzy, nie wiedząc, czego mogę się spodziewać na następnych kartkach. Początkowa jednostajność narracji wprowadza czytelnika w sielankowość miasteczka, by później nagle zburzyć ten obraz brutalnością i okrucieństwem. Obrazy przedstawiane przez Ostrowską są niesamowicie sugestywne. Czytelnik zaczyna się zastanawiać nad tym czy to jest możliwe, by ktoś był zdolny do takich czynów.
Co do postaci trudno jest je ocenić. Są zróżnicowane na niemal każdym poziomie. Początkowo pałałam sympatią do wspomnianej wcześniej Hellen. Wydawała mi się osobą spokojną, zdystansowaną, nieco pedantyczną. Była kochającą matką i żoną. W miarę czytania moja sympatia przypadła w udziale Haigowi. Sam nie miał łatwego życia, jednak nie zatracił w sobie nadziei na dobre zakończenie i uparcie brnął w śledztwo, ze wszystkich sił starając się odnaleźć oprawcę. Poświęcał temu każdą minutę, jego myśli wypełnione były jednym celem : udaremnić kolejne morderstwa. Nawet Peters, szorstki w obyciu, raczej nieprzyjemny detektyw okazał się osobą z krwi i kości. Co do charakteru samego mordercy – powiem jedynie, że byłam w ciężkim szoku. Ostrowska z mistrzowską precyzją skonstruowała potwora, wnikając w jego psychikę, przedstawiając w sposób niejednoznaczny.
„Kamuflaż” to książka dla osób o zdecydowanie mocnych nerwach. Wciąga od pierwszej kartki i nie przestaje nękać, aż do samego końca. Tajemnice nasilają się w tempie ekspresowym, autorka co rusz wprowadza nowe fakty, które zamiast rozjaśnić sprawę, tylko ją gmatwają, a morderca może być kimkolwiek. Co najgorsze na ofiary wybiera niewinne dzieci, co jeszcze bardziej pogłębia strach i niedowierzanie mieszkańców. Będziesz w stanie wniknąć w umysł kogoś, kto znęca się nad czystą i nieskalaną istotą? Ja wniknęłam i poczułam ten sam strach, co Nevada.
http://autopsja-stron.blogspot.com/2011/11/kamuflaz-ewa-ostrowska.html
Książka Ewy Ostrowskiej zainteresowała mnie samym tekstem na tylnej okładce. Początkowo myślałam, że będzie to prosty kryminał, z szybkim rozwiązaniem, ba, może nawet prędko dojdę do tego, kto jest mordercą. Ale tak się nie stało i zostałam mile rozczarowana.
Nevada. Spokojne miasteczko, w którym każdy każdego zna. Ludzie żyją w przeświadczeniu, że mijany na ulicy sąsiad...
Romans, prawda, ale napisany z lekką poetycką nutką. Tytułowy Gabriel to symboliczny anioł, któremu obcięto skrzydła, anioł, który postanowił na zawsze ukryć się cieniu, anioł, którego ktoś chce zabić. Anioł, który uważa, że dla niego nie ma już ratunku.
Zabierałam się do tej książki kilka razy. Gdy w końcu przysiadłam porządnie, nie byłam w stanie się oderwać. Sam początek wprowadza nas w świat, gdzie kupczenie własnym ciałem jest w cenie. Victoria została zmuszona do sprzedania cnoty. Wybrała „Dom Gabriela”, w którym owe praktyki są na porządku dziennym. I udało jej się.
Została wprowadzona do świata rozpusty, seksu i manipulacji. Na dobrą sprawę to nie jej ciało zostało sprzedane, a dusza. Victoria musi odnaleźć się w miejscu, w którym żadna szanowana kobieta nie powinna się znaleźć. W miejscu, gdzie grozi jej niebezpieczeństwo, w miejscu, gdzie może znaleźć miłość albo śmierć. Nie wie, że Gabriel kupił ją w określonym celu – namierzenia mordercy. W tym wszystkim poznajemy jeszcze Michaela, anioła, który kiedyś był przyjacielem Gabriela, a teraz związani są tajemnicą, która niszczy ich od środka.
Książkę czyta się jednym tchem. Zostajemy wrzuceni na głęboko wodę od pierwszych stron. Jak wcześniej wspomniałam pisana poetycką nutą wzbudza w czytelniku wiele uczuć – od złości na życie, które zmusza nas do podejmowania decyzji niezgodnych z sumieniem, po współczucie, gdy poznajemy tragiczną historię Gabriela, aż do wiary, że jednak w świecie, w którym rządzą pieniądze i władza jesteśmy w stanie odnaleźć osobną drogą dla miłości.
Wielki, luksusowy świat seksu i ucieczka przed śmiercią, a to wszystko okraszone nutką nadziei na lepsze jutro.
„Kobieta Gabriela” stawia pewne pytania przed czytelnikiem – czy ja byłbym w stanie poświęć to, co najcenniejsze, by przeżyć? Czy odważyłbym się na niebezpieczną grę, w której stawką jest śmierć albo życie? I co najważniejsze, czy walczyłbym o miłość, która skazana jest na cierpienie?
Ten thriller erotyczny w fantastyczny sposób ukazuje „upadły” świat w XIX-wiecznej Anglii.
Romans, prawda, ale napisany z lekką poetycką nutką. Tytułowy Gabriel to symboliczny anioł, któremu obcięto skrzydła, anioł, który postanowił na zawsze ukryć się cieniu, anioł, którego ktoś chce zabić. Anioł, który uważa, że dla niego nie ma już ratunku.
Zabierałam się do tej książki kilka razy. Gdy w końcu przysiadłam porządnie, nie byłam w stanie się oderwać. Sam...
Tyle osób zachwalało „Kuszące zło”, że sama nie mogłam się nie skusić i nie przeczytać tej książki, mimo że wcześniejszych dwóch części, niestety, nie miałam w rękach. Co jednak w tym wszystkim jest najdziwniejsze, to fakt, że nawet mi to nie przeszkadzało. Keri Arthur popełniła cykl Zew Nocy, który już teraz mogę zaliczyć do jednych z moich ulubionych.
Otóż historia dzieje się w Melbourne w Australii. Riley przechodzi specjalny trening, przygotowujący ją do otrzymania zaszczytnego miana strażnika. Problem w tym, że Riley nie chce nim zostać. Teraz ma ważniejsze rzeczy na głowie, ponieważ do spełnienia jest pewna trudna, niebezpieczna i niesamowicie ryzykowna misja, w którą Riley brnie całą sobą. Musi dostać się do pewnego pilnie strzeżonego pałacu rozkoszy, w którym przebywa Deshon Starr – osobnik straszny, odrażający i szalony. Co gorsze, zajmujący się genetyką, a mianowicie tworzeniem potworów poprzez mieszanie DNA. Riley musi poradzić sobie nie tylko z nim, ale też z własnymi uczuciami, bo o jej względy zabiega wampir, który nie ma zamiaru odpuścić oraz seksowny wilkołak, który również nie chce ustąpić pola. I co ma zrobić kobieta? Co się stanie w rezydencji Starra?
Powiem szczerze, że byłam niesamowicie ciekawa tej pozycji i nie zawiodłam się. Nie brakowało mi w niej czego. Mimo że wielu rzeczy nie rozumiałam z powodu braków wcześniejszych pozycji, uważam, że książka jest świetna. Powaliła mnie od samego początku. Pisanie w narracji pierwszoosobowej ma swoje plusy i minusy. Ja zazwyczaj takowych unikam. Zazwyczaj, bo zdarzają się książki, w których owa narracja jest wręcz niezbędna. Tak samo jest tutaj. Świat opisywany oczami Riley jest mieszaniną akcji i seksu. A na dodatek barwny i ciekawy – nie nudzi, nie nuży, wręcz przeciwnie, aż prosi się o więcej. Ale o tym zaraz.
Po pierwsze podobały mi się nie nachalne, że tak powiem, opisy. Autorka bardzo dobrze potrafi wyważyć szalę, żeby nie zmęczyć czytelnika. Książkę czyta się na jednym tchem. Ja nie mogłam się oderwać i wertowałam kartki z wypiekami na twarzy.
Akcja toczy się równomiernie – nie jest ani za szybka, ani za wolna. Głównym walorem książki są ciekawe, niekiedy humorystyczne dialogi oraz pikantne sceny erotyczne. Muszę przyznać, że trudno jest opisać akt seksualny, żeby nie wyszedł pretensjonalny, albo co gorsza odrzucający. Tutaj nadawały książce swoistego unikalnego charakteru. Nie były wymuszone. Mi się wydawało, że są raczej na miejscu, takim odpowiednim. Sama Riley zresztą jako wilkołak miała niesamowicie mocny popęd seksualny, a sam akt opisywany przez nią samą sprawiał, że serce przyspieszało mi mocniej. Dobrze dobrane słowa. To podstawa.
To, co mnie zastanawiało to związek między Riley a Quinnem. Wydaje się, że są ze sobą związani nie tylko na płaszczyźnie seksualnej, ale ich interakcje wchodzą coraz głębiej, w coraz intymniejsze miejsca. W dusze. W serca. Jestem niesamowicie ciekawa jak to zostanie poprowadzone dalej, bo między nimi istnieje takie przyciąganie, że chętnie widziałabym ich jako parę. I sądzę, że nawet Riley, która opiera się monogamiczności i chce mieć wiele partnerów, w końcu zorientuje się, że Quinn nie jest dla niej jedynie seksualną maszyną, a kimś, z kim mogłaby dzielić uczucia.
„Kuszące zło” to książka, która zostawiła we mnie niezapomniane wrażenia. Już teraz mogę stwierdzić, że sięgnę po wcześniejsze części i następne. Autorka kupiła mnie akcją, kupiła mnie opisami i ciekawymi postaciami. Kupiła mnie też niebanalnym pomysłem. Niektóre sceny z tej książki były straszne. Chociażby humanoidalne motyle atakujące kobietę. Niektóre były ciekawe. Inne gorące. Jednak z pewnością zostawiły we mnie jakiś ślad. Pozycję polecam z czystym sercem tym, którzy mają dość świecących się w słońcu wampirów i grzecznych dziewczynek, a chcieli by w końcu dostać pikantną i niekiedy krwawą mieszaninę dobrej książki.
http://autopsja-stron.blogspot.com/2011/11/kuszace-zo-keri-arthur.html
Tyle osób zachwalało „Kuszące zło”, że sama nie mogłam się nie skusić i nie przeczytać tej książki, mimo że wcześniejszych dwóch części, niestety, nie miałam w rękach. Co jednak w tym wszystkim jest najdziwniejsze, to fakt, że nawet mi to nie przeszkadzało. Keri Arthur popełniła cykl Zew Nocy, który już teraz mogę zaliczyć do jednych z moich ulubionych.
Otóż historia...
„Boleśnie prawdziwa. Tak prawdziwa, że nie mogłam zasnąć przez kilka kolejnych nocy. Nie byłam w stanie się od niej oderwać”
Brunonia Barry, autorka „Wróżby z koronek”
Lisa Genova to młoda pisarka. Wielu powiedziałoby, że zbyt młoda, by pisać na takie tematy. Ja uważam, że przygotowując się do tej książki musiała zaciągnąć wielu opinii, przeczytać masę artykułów i publikacji oraz sama na własne oczy zetknąć się z problemem. Pod względem merytorycznym nie można jej niczego zarzucić.
„Motyl” to opowieść o Alice Howland, pięćdziesięcioletniej kobiecie, która jest wykładowcą akademickim na Harvardzie ze stopniem doktora z zakresu psychologii kognitywnej. Posiada niesamowitą wiedzę, studenci ją uwielbiają, koledzy z branży podziwiają. Bierze czynny udział w konferencjach, zjazdach, sympozjach. Życie osobiste Alice jest spokojne – niczego jej nie brakuje. Mąż, John, wspiera ją w naukowej drodze, ponieważ sam też jest w rozkwicie swoich możliwości intelektualnych i rozumie żonę. Mają trójkę dorosłych już dzieci. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nic nie jest w stanie zniweczyć ich szczęścia.
Pewnego dnia Alice zauważa u siebie zaniki pamięci. Raz nie może przypomnieć sobie gdzie zostawiła telefonu, by kolejnym zgubić się w mieście podczas rytuału biegania. Z początku wszystko zrzuca na karb menopauzy, jednak po spotkaniu z lekarzem a potem wizycie u neurologa dowiaduje się, że to coś bardziej poważnego. Wyniki badań niezbicie wskazują na to, że Alice dotknął Alzheimer o wczesnym początku. Diagnoza sprawia, że cały jej świat zostaje wywrócony do góry nogami. Długo wzbrania się przed powiedzeniem o niej mężowi, bojąc się jego reakcji, odruchu politowania. W końcu dłużej nie może milczeć, gdy symptomy są coraz częstsze i cięższe. Alice w nowym położeniu musi poradzić sobie ze świadomością, że niedługo nie będzie już sobą, że może nie pamiętać o swoim mężu, o tym, że ma cudowne dzieci albo gdzie mieszka. Boryka się z wieloma dręczącymi ją obawami, a co gorsze, wydaje się, że jest z tym zupełnie sama.
„Motyl” wywołał we mnie wiele sprzecznych uczuć. Początkowo czytając o poukładanym życiu Alice, nawet pewnej stagnacji, bo wszystko zdawało się być rytuałem, nie mogłam uwierzyć, że osoba o jej intelekcie i fizycznej sprawności może zapaść na taką chorobę. Lisa Genova pokazuje nam, że nikt nie może uchronić się przed losem. Brutalnie wtacza w nas prawdę – życie jest okrutne i nie jesteśmy w stanie przewidzieć, kiedy zaatakuje. Alice musiała poradzić sobie nie tylko z chorobą, ale z życiem, które straciła. Otoczona kochającą ją rodzina, i tak nie jest rozumiana. Żadne z nich nie jest w stanie pojąć jej uczuć. W tym wszystkim tak naprawdę jest osamotniona – bo to ona musi sobie radzić ze strachem, z poczuciem zagubienia, z bezradnością, która coraz częściej zaczyna ją otaczać. To ona musi uporać się z utratą własnej tożsamości.
Książka napisana jest od strony pacjenta, dzięki czemu poznajemy to, co Alice czuje, jak bardzo próbuje dać z siebie wszystko, by nie zawieść męża i dzieci. Bierze udział w badaniach klinicznych, zażywa leki, ćwiczy pamięć. Robi to, zachowując uśmiech na ustach, nie poddając się. Alice walczy. Ze wszystkich sił. Genova ukazuje nam portret kobiety, która mimo przeciwności losu, nie daje się podciąć. Nie chce. Nie może. Osobiście chyba to najbardziej złapało mnie za serce. Niezłomna wola walki.
Ale oprócz Alice moja sympatia przelała się również na postać jednej córki – Lydii. To osoba, która robiła wszystko na opak. Jeśli ktoś stawiał na prawo, ona wybierała lewo. Nie chciała iść na studia, jej marzeniem było zostać aktorką. Jej decyzja sprawiła, że na długo popadła w konflikt z matką. Gdy dowiedziała się o jej chorobie, chyba jako jedyna traktowała ją tak, jak zawsze. Rozmawiała z nią o Alzheimerze, dowiadywała się o jej uczucia, a co najważniejsze, nie podejmowała za nią decyzji, jak gdyby Alice nie była zdolna do wyrażania własnych odczuć. Lydia był tą, którą powinien być John, maż. To postać, której nie potrafię zrozumieć. Ale jego postępowanie zostawiam ocenie czytelników.
„Motyl” kazał mi zadać sobie kilka istotnych pytań, na które nie ma dobrych odpowiedzi. Dlaczego to spotkało właśnie mnie? Zmusił do refleksji nad sensem naszego istnienia. Nauczył i pokazał drogę. Ale co gorsze – w sposób mocny jeszcze bardziej uświadomił mi, że Alzheimer to bezlitosna choroba, której okrucieństwo polega na zabieraniu nam tego, co nas tworzy. Wspomnienia o osobach, które lubimy, pamięć o tych, których kochamy. Zabiera nam to, z czego się składamy, to, z czego zostaliśmy ulepieni. Zabiera nam sens istnienia.
Genova uświadomiła mi też, jak bardzo silną kobietą była Alice. Jak niezrównanie ciężko musiało jej być, gdy zostawiała swoją pracę, gdy liczyła się z tym, że jutro może nie rozpoznać własnego męża. Jak nadzwyczajnie mocno starała się jak najdłużej być sobą.
Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że to książka fenomenalna. Czytałam na jednym wdechu, gdzieniegdzie roniąc łzy, gdzieniegdzie się przez nie uśmiechając. Na długo wypaliła we mnie swój osobisty znak. Co dziwne, ostatnie pytanie, jakie przemknęło mi przez myśl po zakończeniu lektury, nie było : dlaczego? A:
Ile miłości w sobie mieścisz?
http://autopsja-stron.blogspot.com/2011/12/motyl-lisa-genova.html
„Boleśnie prawdziwa. Tak prawdziwa, że nie mogłam zasnąć przez kilka kolejnych nocy. Nie byłam w stanie się od niej oderwać”
Brunonia Barry, autorka „Wróżby z koronek”
Lisa Genova to młoda pisarka. Wielu powiedziałoby, że zbyt młoda, by pisać na takie tematy. Ja uważam, że przygotowując się do tej książki musiała zaciągnąć wielu opinii, przeczytać masę artykułów i...
Zabierałam się do tej książki kilka razy. Nie żebym została co do niej uprzedzona. Myślę, że to temat, jaki został obrany. Bo książka jest trudna. Niesamowicie trudna. „Musimy porozmawiać o Kevinie” to jedna z tych pozycji, którą przeczytasz raz i boisz się do niej wracać ponownie. Dlaczego?
Tytułowy Kevin to młody chłopiec z zamożnej amerykańskiej rodziny. Nic nie zwiastowało tragedii, jaka nastąpi. Otóż Kevin z niewiadomych przyczyn zabija dziewięciu swoich kolegów i dwójkę nauczycieli. Dlaczego? Co się stało? Co nim kierowało? Na te pytania próbuje sobie odpowiedzieć matka, Eve, w listach, które pisuje do swojego byłego męża. Wspomina ich życie, początki miłości, która zaowocowała dzieckiem.
W listach tych wylewa swoje żale, chce zrozumieć postępowanie syna. Nie usprawiedliwia go, nie broni, docieka. Analizuje. Kevin miał dostatnie życie. Niczego mu nie brakowało. Rodzina była dobrze sytuowana, więc finansowo miał zapewniony dobrobyt. Problem rozpoczyna się w zalążku. Eva od początku do macierzyństwa nastawiona była dość sceptycznie. Gdy pojawił się Kevin, próbowała odłożyć na bok swoje uprzedzenia i wychować go w miarę swoich możliwości na dobrego człowieka. Mimo wszystko dziecko w jej towarzystwie było całkowicie inne niż w pobliżu ojca, Franklina, kiedy to przeobrażał się w najcudowniejsze maleństwo na świecie.
Można by pokusić się o stwierdzenie, że morderstwa były wynikiem problematycznych relacji między matką a synem, jednak nie do końca byłoby to prawdą. Z drugiej jednak strony dziecko odczuwa, kiedy najbliższa mu w życiu osoba traktuje go inaczej, niż powinna. Miłość ojca była widoczna na pierwszy rzut oka. Miłość matki była skryta. Sama Eve powiedziała, że „macierzyństwo to obcy kraj”. Na tyle obcy, że bała się go zwiedzić. Obawiała się, że dziecko zniszczy to, na co tyle lat pracowała i właśnie przez ten strach nie potrafiła obdarzyć go bezgranicznym uczuciem.
„Musimy porozmawiać o Kevinie” to wstrząsająca historia matki. Matki, która otwarcie przyznaje się, że swojego dziecka nie kochała tak, jak powinna. Matki, która za wszelką cenę próbuje dojść do błędów jakie popełniła w wychowaniu syna. To opowieść poruszająca i nie dająca o sobie zapomnieć. Listy, które pisze Eve przesycone są emocjami. Czytelnik nie potrafi się od nich opędzić, wpada w wir wspomnień głównej bohaterki, na własne oczy doznając jej przeżyć.
Książka ta na długo zapada w pamięć. Na długo też wwierca w nas standardowe pytania. Czy mogłam doprowadzić do tego, że moje dziecko postanowiło kogoś zabić? Czy mogłam wychować go inaczej? Czy jestem gotowa na taką odpowiedzialność?
Można wywnioskować, że Eve nie była. Z drugiej jednak strony, gdyby nie darzyła syna żadnym uczuciem, nie przejmowałaby się tym, że siedzi w więzieniu, nie odwiedzałaby go, ani też nie analizowała ich życia w poszukiwaniu odpowiedzi.
„Musimy porozmawiać o Kevinie” – obraz rodzinnej tragedii, która na długo wypala w sercu ślad. Na długo pozostawia blizny. Książka ciężka, przejmująca, trudna. Książka z niesamowitym psychologicznym obrazem. Z postaciami zarysowanymi realnie aż do bólu. Książka, którą musisz przeczytać.
Zabierałam się do tej książki kilka razy. Nie żebym została co do niej uprzedzona. Myślę, że to temat, jaki został obrany. Bo książka jest trudna. Niesamowicie trudna. „Musimy porozmawiać o Kevinie” to jedna z tych pozycji, którą przeczytasz raz i boisz się do niej wracać ponownie. Dlaczego?
Tytułowy Kevin to młody chłopiec z zamożnej amerykańskiej rodziny. Nic nie...
„Oskar i Pani Róża” to opowieść przejmująca, dotykająca problemu ciężkiego i niewytłumaczalnego. Bo jak możemy pojąć, że małe dziecko musi umrzeć, że choroba zabiera mu możliwość dorastania. Jak możemy uwierzyć, że świat, w którym żyjemy, jest w stanie obchodzić się z nam w tak brutalny sposób.
Książka to krótka historia o tytułowym Oskarze, 10-letnim chłopcu umierającym na raka. Jego jedyną przyjaciółką i powierniczką jest starsza kobieta, Róża. Rodzice, którzy powinni być dla niego oparciem, uciekają w cień, bojąc się przebywać w towarzystwie syna. Spotkania z nim stają się dla nich ciężkie i pełne cierpienia. Chłopiec nie potrafi tego pojąć. To w cioci Róży odnajduje osobę, która zawsze przy nim jest i wspiera go na każdym kroku. To za jej namową Oskar decyduje się napisać do Boga. Przez 10 dni wysyła do niego listy, a każdy dzień staje się dla niego dziesięcioma latami życia. Sposób, w jaki opisuje swoje przeżycia jest niesamowicie wzruszający.
„- No dobrze. Ale dlaczego cierpimy?
- Właśnie. Jest cierpienie i cierpienie. Popatrz uważnie na jego twarz. Przyjrzyj mu się. Widać po nim, że cierpi?
- Nie. To ciekawe. W ogóle po nim nie widać.
- Bo są dwa rodzaje bólu, Oskarku. Cierpienie fizyczne i cierpienie duchowe. Cierpienie fizyczne się znosi. Cierpienie duchowe się wybiera.” Str. 54
Powyższy cytat pokazuje nam, jak wielką mądrością odznaczała się Róża i jak bardzo próbowała przekonać Oskara, że nie ma się czego bać, a Bóg jest nam potrzebny do tego, by nam pomógł przejść drogę. Każdy z nas boi się śmierci, nie możemy jednak pozwolić, by ten strach nami zawładnął.
„Oskar i Pani Róża” to opowieść trudna. Trudna ze względu na obrany temat. Trudna, bo nie jesteśmy w stanie zrozumieć dlaczego niewinne istoty muszą umierać. To pouczająca historia o sile ducha. Listy, które Oskar wysyłał do Boga pełne są dorosłości. Mały chłopiec w obliczu nieuchronnego końca przeobraża się w małego mężczyznę, świadomego tego, co się z nim stanie i tego, czego nigdy nie przeżyje. Dokładnie wie, że jego czas na ziemi skończy się w momencie, w którym tak naprawdę powinien się zacząć. Oskar ujmuje. Mnie ujął.
Pani Róża to postać ciekawa. Jej opowieści, kreatywne i niesamowicie barwne, mają pomóc Oskarowi zrozumieć to, co się wokół niego dzieje. Dzięki niej, chłopiec odnajduje w sobie pewne pokłady siły, a świat przestaje wydawać mu się taki straszny.
„Oskar i Pani Róża” zawiera w sobie nie tylko trudną opowieść o szybkim dorastaniu. To filozoficzna pogawędka z czytelnikiem, która ma na celu wzbudzić w nas pytania, których sobie nie zadajemy. Ma nas pouczyć, uświadomić. Czytając ją, powinniśmy całkowicie odejść od tego, co znamy, bo właśnie to, co jest nieodkryte sprawia, że się boimy. A Bóg, w którego możemy nie wierzyć teraz, ale przyjdzie moment, że zaczniemy szukać u niego pocieszenia, to nasz osobisty drogowskaz – pomocnik na tym ziemskim padole łez.
Książkę przeczytałam na jednym wdechu i nie mogłam przestać. Łzy kapały mi na ręce. Zostałam wzruszona i poruszona do granic. Ostatniego zdania z książki nie zapomnę chyba do końca życia, wryło się głęboko i nie odpuści. Polecam ją wszystkim. Bez wyjątku. Każdy powinien ją przeczytać.
„Oskar i Pani Róża” to opowieść przejmująca, dotykająca problemu ciężkiego i niewytłumaczalnego. Bo jak możemy pojąć, że małe dziecko musi umrzeć, że choroba zabiera mu możliwość dorastania. Jak możemy uwierzyć, że świat, w którym żyjemy, jest w stanie obchodzić się z nam w tak brutalny sposób.
Książka to krótka historia o tytułowym Oskarze, 10-letnim chłopcu umierającym...
„Upadek Lucyfera” jest według mnie obowiązkową lekturą dla tych, którzy interesują się wszelką anielską mitologią. Pierwsza część trylogii Kronik Braci, debiutującej na rynku Wendy Alec, przedstawia nam losy tytułowego Lucyfera oraz ukazuje Pierwsze Niebiosa w sposób nowatorski. Obraz ten jest o tyle ciekawy, co inny – jesteśmy wręcz w stanie zidentyfikować się w tym świecie. Świecie, w którym żyją istoty Nieśmiertelne, stworzone na podobieństwo Boga, mające wszystkie jego cechy. Wszystko zdaje się być sielanką, do czasu.
Lucyfer, najukochańszy syn ojca, buntuje się wraz z częścią wojska, po tym, jak odkrywa plany stworzenia nowej rasy. Zraniona duma, złość i brak wiary w uczucia sprawiają, że zostaje wygnany.
Co pchnęło go do tego czynu? Dlaczego zostawia za sobą wszystko, co niegdyś kochał? Dlaczego opuszcza braci, Michała i Gabriela? Co zamierza zrobić teraz?
Wraz z Lucyferem wybieramy się w podróż przez lata, podróż, podczas której odkrywamy powody nim targające, pobudki, które pchały go do złych czynów. Obserwujemy jego metamorfozę, aż w końcu jesteśmy świadkami jego upadku – na poziomie duchowym.
Napisana z rozmachem opowieść o wielkim buncie staje się tłem dla wielu innych problemów targających Lucyferem, ale nie tylko. Wojna Aniołów jest tutaj pretekstem dla próby uzyskania odpowiedzi na nurtujące pytania. Wendy Alec spróbowała pokazać nam całkowicie inną wizję Nieba – świat, w którym rządzi nie tylko miłość.
Stawia nas przed wyborem – możemy wierzyć w to, co już dawno wiemy, co już widzieliśmy i czytaliśmy, albo możemy pójść jej śladem, odkryć coś, co ukryte jest w mroku.
Czytając „Upadek Lucyfera” nie można nie zauważyć, jak coraz szybciej kiełkuje w nas ziarenko niepewności. W końcu stoimy po środku nieznanego. Nie wiemy, którą stronę obrać, a akcja dziejąca się na naszych oczach jest zbyt absorbująca, by myśleć o czymś innym. Dopiero po odłożeniu książki zastanawiamy się nad tym, co najważniejsze. Czy Lucyfer naprawdę był tym złym?
Zdecydowanie jestem skłonna stwierdzić, że jest to jedna z najlepszych pozycji w danym gatunku. Stawia przed nami wiele pytań, na które powinniśmy odpowiedzieć bez zastanowienia – a jednak nie potrafimy.
„Upadek Lucyfera” jest według mnie obowiązkową lekturą dla tych, którzy interesują się wszelką anielską mitologią. Pierwsza część trylogii Kronik Braci, debiutującej na rynku Wendy Alec, przedstawia nam losy tytułowego Lucyfera oraz ukazuje Pierwsze Niebiosa w sposób nowatorski. Obraz ten jest o tyle ciekawy, co inny – jesteśmy wręcz w stanie zidentyfikować się w tym...
więcej mniej Pokaż mimo to
„W malowniczym Sorrento czekała na nią miłość i rodzinna tajemnica, którą jej ciotka wolała zachować aż do śmierci.”
Są książki, które od razu po przeczytaniu odstawia się na półkę i więcej do nich nie wraca i są takie, które od pierwszy stron przyspieszają bicie serca i nigdy się o nich nie zapomina. Ja
zaliczam „Włoskie sekrety” zdecydowanie do tej drugiej kategorii.
Miranda Powell to młoda kobieta, amerykanka, która dowiaduje się, że po śmierci ukochanej ciotki, Agnes, otrzymała w spadku niebagatelną sumę pieniędzy oraz dom we włoskiej miejscowości Sorrento. Rodzina zszokowana najpierw faktem, iż kobieta zostawiła testament, jeszcze bardziej dziwią się, że prawie cały swój dobytek zostawiła właśnie Mirandzie.
Tak też zaczyna się największa życiowa przygoda głównej bohaterki, bo oto Miranda zostawia pracę w jednym z lepszych muzeów w Bostonie i postanawia wyjechać do Włoch. Rodzina nie jest zachwycona tym pomysłem, szczególnie siostra Mirandy, Katie. Jednakże górę bierze serce, które podpowiada Mirandzie, że to będzie krok, który w końcu zmieni jej szarą rzeczywistość w ekscytującą podróż do miejsca, w którym Agnes niegdyś mieszkała. Bohaterka dowiaduje się, że w owym domu ciotka przeżyła ciężkie chwile, które odcisnęły piętno na jej dalszym życiu.
Dom przepisany dla niej w spadku, mianowicie Villa di Rosa, to okazała willa, którą od dłuższego czasu zajmowała się rodzina Gardionich – Julianna i Matteo. Miranda zaprzyjaźnia się z nimi i z biegiem czasu zaczyna czuć się we Włoszech jak w domu. Poznaje też tajemniczego mężczyznę, właściciela klubu w Sorrento, Rafaela Silvano – bożyszcze kobiet. Miranda na początku nie potrafi nazwać swoich uczuć ani przyznać się do nich, choć całe życie czekała na prawdziwą miłość.
„Nie sądzę, że to najlepszy pomysł. – Z jakiegoś powodu, którego nie znałam, słowa z trudem przechodziły mi przez gardło.
Mój rozbiegany wzrok nigdzie nie chciał zatrzymać się na dłużej, a Rafaela omijał z premedytacją.
Nie spuszczając ze mnie wzroku, wyjął mi szklankę z dłoni.
- Zostań… - powiedział kuszącym tonem, po czym chwycił mnie w objęcia.”
Str. 178.
Mimo że początkowo planowała sprzedać posiadłość, z czasem coraz mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że przed podjęciem decyzji koniecznie musi poznać prawdziwą historię cioci Agnes, by raz na zawsze uporać się z przeszłością. Okazuje się jednak, że ktoś definitywnie nie chce, by prawda wyszła na jaw. Życie Mirandy znajduje się w niebezpieczeństwie. Jak potoczy się historia? Czy Mirandzie uda się odkryć to, co tak długo skrywało się w mroku? Kto okaże się sprzymierzeńcem, a kto wrogiem?
„Włoskie sekrety” to książka napisana niebanalnie i przemyślanie. Autorka powoli wprowadza nas w świat bohaterów, początkowo dając skrawki informacji, które z czasem układają się w całość. Opisy oraz zgrabne dialogi, a także ukazanie Włoch utwierdziły mnie tylko w przekonaniu, że pozycja ta ukazuje duży kunszt i umiejętność posługiwania się piórem przez autorkę. Przez strony wręcz się biegnie, by jak najszybciej dociec kto, gdzie i dlaczego. Nie można się od niej oderwać i co najważniejsze – nie można się oprzeć.
Postacie są zarysowane dość mocną kreską. Miranda, która początkowo zachowywała się powściągliwie, robiła wszystko, czego żądali od niej rodzicie, po przyjeździe do Włoch zaczęła postrzegać, że takie zachowanie tylko jej szkodzi. Dopiero tutaj, z dala od rodziny i domu, poczuła się w pełni wolna, zaczęła myśleć o tym, czego sama pragnie. Od razu polubiłam też rodzinę Gardionich. Ich otwartość i serdeczność typowa do Włochów jest wręcz zarażająca. Agnes, która w sumie była obecna jedynie we wspomnieniach i przemyśleniach bohaterki i na mnie pozostawiła swoje odbicie. Czułam, że to kobieta, która powinna otrzymać swoją kropkę dla zdania, taką, jaką chciała. Los jednak nie oszczędził jej przeżyć. Poza tym sama postać Rafaela jest niesamowicie ciekawa.
„Włoskie sekrety” to książka, która wciąga od pierwszego zdania. I nie puszcza. Z kartki na kartkę robi się coraz ciekawiej, coraz bardziej tajemniczo, a autorka z premedytacją przetrzymuje czytelnika w oczekiwaniu. Z czystym serce ją polecam każdemu – i kobietom i mężczyznom, bo można w niej znaleźć wiele wartości. Nie jest to jedynie literatura typowo kobieca. Bo mamy tu nie tylko miłość i wiarę w szczęście, ale też mrok i tajemnice, niebezpieczeństwo – czyli coś, co każdemu powinno przypadną do gustu. Ja w to wsiąkłam, kolej na was.
http://autopsja-stron.blogspot.com/2011/11/woskie-sekrety-magorzata-yildirim.html
„W malowniczym Sorrento czekała na nią miłość i rodzinna tajemnica, którą jej ciotka wolała zachować aż do śmierci.”
Są książki, które od razu po przeczytaniu odstawia się na półkę i więcej do nich nie wraca i są takie, które od pierwszy stron przyspieszają bicie serca i nigdy się o nich nie zapomina. Ja
zaliczam „Włoskie sekrety” zdecydowanie do tej drugiej kategorii....
Z książkami przygodowymi bywa różnie. W zasadzie albo się je lubi i pochłania, albo stroni. Ja jestem ich fanką, dlatego też niesamowicie się ucieszyłam, gdy w moje ręce wpadła „Arka Ognia”. Z początku bardzo skojarzyła mi się z książkami Charles’a Brokowa, ale po lekturze stwierdziłam, że jednak dużo wspólnego ze sobą nie mają, oprócz kilku rzeczy. Ale przejdźmy do sedna.
Edie Miller dostała za zadanie skatalogowanie muzealnych zbiorów. Pewnie wszystko odbyłoby się w najnudniejszy ze sposobów, gdyby w trakcie jej pracy do muzeum nie wtargnął intruz, mordując kompana kobiety i kradnąc starożytny napierśnik. Edie po początkowym ataku paniki, musi zmusić się do ucieczki z muzeum. Wie bowiem, że morderca prędzej czy później zorientuje się, że w budynku był ktoś jeszcze.
Splot wydarzeń sprowadza Edie do jedynej osoby, która może jej pomóc – naukowca i pisarza, Caedmona. Wspólnie muszą rozwikłać zagadkę napierśnika oraz ujść z życiem, gdyż ich tropem już podąża „sekta” wojowników Boga, którzy za wszelką cenę wyeliminują ich z gry o… Arkę – religijną relikwię o wielkiej mocy. Edie i Caedmon nie tylko oszukują morderców, ale w międzyczasie trafiają na trop, który ma ich doprowadzić wprost do Arki Przymierza. Czy uda im się rozwikłać zagadkę? Czy przeżyją to starcie?
Książka jest niesamowicie fascynująca. Składam wielkie gratulacje w dłonie autorki, która ze wszystkich sił postarała się nie tylko o cudowną atmosferę w lekturze, ale rzetelnie i umiejętnie prowadziła czytelnika przez meandry nauki, odkryć. Chloe Palov pokazała nam w sposób misterny, ale zarazem prosty długą i krętą ścieżkę naszych głównych bohaterów do odkrycia prawdy.
Edie i Caedmon, mimo wielu przeciwieństw dość szybko znajdują wspólny język. Dzięki temu łatwiej jest im nawiązać współpracę bez której nie mieli by szans na przeżycie. Sytuacje, jakie ich spotykają, zbliżają ich do siebie. Autorka jednak dobrze wybrnęła z wątku miłosnego. Nie ma go tutaj w nadmiarze, wręcz przeciwnie, nawet czuje się pewien niedosyt. Ale właśnie to jest ciekawe – zastanawianie się, co by mogło być. Edie – kobieta po przejściach, która do wszystkiego doszła własną pracą, dość sceptycznie podchodzi do naukowych wywodów Caedmona. On zaś jest całkowicie zawładnięty swoimi teoriami. Para nieidealna. Pasująca do siebie jak ulał.
Chloe Palov dała nam książkę pełną nie tylko przygód, ale i niebezpieczeństwa. Zawirowaną emocjonalnie, przepełnioną ciekawymi wątkami. Nasyconą opisami działającymi na wyobraźnie. I nawet te wywody natury filozoficzno-naukowej mnie nie odpychały. Wszystko było stonowane, wyważone, na swoim miejscu. W sumie czego chcieć więcej
Z czystym sumieniem mogę tę książkę polecić. Za fabułę, za przygodę, za atmosferę, za bohaterów. Niemalże za wszystko. Bo w końcu w naszym życiu też chodzi o to, by znaleźć własną ścieżkę, osiągnąć swoje cele, a jeśli w międzyczasie uda się przeżyć niesamowitą przygodę – cóż, czego nam więcej trzeba?
Z książkami przygodowymi bywa różnie. W zasadzie albo się je lubi i pochłania, albo stroni. Ja jestem ich fanką, dlatego też niesamowicie się ucieszyłam, gdy w moje ręce wpadła „Arka Ognia”. Z początku bardzo skojarzyła mi się z książkami Charles’a Brokowa, ale po lekturze stwierdziłam, że jednak dużo wspólnego ze sobą nie mają, oprócz kilku rzeczy. Ale przejdźmy do...
więcej mniej Pokaż mimo to
To moja pierwsza przygoda z prozą Jeffrey'a Archera i podejrzewam, że nie ostatnia. "Czas pokaże" została okrzyknięta hitem list bestsellerów, porównywaną do Sagi rodu Forsyte'ów. Nie sposób się z tym stwierdzeniem nie zgodzić.
Akcja książki zaczyna się w Anglii, w Bristolu w 1919 roku, kiedy młoda kobieta, Maisie Clifton rodzi synka, Harry'ego. Uboga kelnerka musi stawić czoła wielu przeciwnościom losu, by zapewnić chłopcu godziwe, jak na te standardy, życie. To właśnie Harry jest głównym bohaterem i to jego drogę obserwujemy uważnie. Młody chłopiec wagaruje, by swój czas poświęcić na spacerowanie po dokach. Tam poznaje starszego mężczyznę, Old Jacka, który okaże się być jego pierwszym, prawdziwym przyjacielem. Dzięki niemu chłopak odnajduje w sobie ambicje do nauki.
Syn Maisie odznacza się też nieprzeciętnym głosem, dzięki czemu trafia do chóru jako główny sopran, a to otwiera mu drzwi do elitarnej szkoły dla chłopców. Tam poznaje swojego rówieśnika, Giles'a Barringtona, bogatego syna właściciela linii żeglugowej, który staje się dla bohatera przyjacielem. Wbrew wszystkiemu i wszystkim chłopcy zaprzyjaźniają się ze sobą i czytelnik wierzy, że nic nie będzie w stanie ich poróżnić. Jednakże ojciec Gilesa, darzy Harr'ego szczerą antypatią, chociaż nikt nie potrafi zrozumieć.
Jako dziecko kelnerki i dokera, Harry nie ma łatwego startu, boryka się z wieloma problemami, nie zdając sobie sprawy, że to na barki matki spadły te najcięższe. Kobieta ze wszystkich sił stara się pozyskać fundusze na opłacenie nauki swojego jedynaka, jest na tyle zdeterminowana, iż nie cofnie się przed niczym. Jak więc potoczy się życie Harrego? Gdzie poniesie go los? Czy jego przyjaźń z Gilesem przetrwa mimo widocznej niechęci jego rodzica? Kim stanie się główny bohater i co jest w stanie poświęcić matka dla dobra syna?
"Czas pokaże" to historia opowiadana z różnych stron - nie mamy podanej tylko jednej wersji, głównego bohatera, ale każda postać opowiada w tej książce historię. Dzięki temu mamy pełen obraz sytuacji, widziany różnymi oczyma, tym samym wzbogacony odpowiedziami na wiele pytań, które stawiamy sobie w trakcie czytania.
Autor umiejętnie buduje napięcie, dawkując nam wszelkie informacje, nie zrzucając lawiny zdarzeń, ale delikatnie wprowadzając w opowieść, która do samego końca trzyma nas w niepewności. Archer z precyzją kształtuje też swoich bohaterów, są oni realni do szpiku kości oraz stawiani przed czytelnikiem wręcz nago - odarci ze złudzeń, czasami za bardzo naiwni, momentami za bardzo okrutni, lecz zawsze prawdziwi. Dzięki temu książka nabiera wielkiej autentyczności, a my zastanawiamy się nad tym, co będzie dalej albo dlaczego jest tak, jak jest.
Historia Harry'ego jest wciągająca od początku, może dlatego, że poznajemy go jako młodego chłopca, który myśli, iż chce pracować w porcie, jak wujek. Jednak z czasem, gdy nabiera pewności, że to nie jest szczyt jego marzeń, ambicja pozwala mu wyrwać się z kręgu ubogiego życia w świat wyższych sfer. Kibicujemy mu, by sobie poradził i nie dał się zjeść rekinom i przetrwał nieskalany.
"Czas pokaże" to wzruszająca, miejscami okrutna, innym razem porywająca opowieść o sile przetrwania, o rodzicielskiej miłości i uporze, by osiągnąć w życiu zamierzone cele. Uważam, że każdy czytelnik odnajdzie w niej coś dla siebie. Jako pierwsza część trylogii skutecznie zasiewa w nas ziarnko niepewności co do dalszych losów Harry'ego. Chciałoby się już wiedzieć, co będzie dalej, a to chyba najważniejsze osiągnięcie dla książki.
To moja pierwsza przygoda z prozą Jeffrey'a Archera i podejrzewam, że nie ostatnia. "Czas pokaże" została okrzyknięta hitem list bestsellerów, porównywaną do Sagi rodu Forsyte'ów. Nie sposób się z tym stwierdzeniem nie zgodzić.
Akcja książki zaczyna się w Anglii, w Bristolu w 1919 roku, kiedy młoda kobieta, Maisie Clifton rodzi synka, Harry'ego. Uboga kelnerka musi stawić...
Są książki łatwe, które pochłania się w trybie natychmiastowym, są takie, przy których uśmiech nas nie opuszcza i są takie, które przez długi czas zostają w nas i nie pozwalają o sobie zapomnieć. Do tej ostatniej kategorii zaliczam „Córki mordercy”.
Lulu jest dziesięcioletnią starszą siostrą Merry. Mieszkają tylko z matką, która rozstała się z pijącym ojcem. Mogłoby się wydawać, że ich życie wraca do normy, aż do pewnego tragicznego w skutki lipcowego dnia. Podpity ojciec błaga małą Lulu, by wpuściła go do domu. Mimo zakazu matki, dziewczynka w końcu ulega namowom ojca. Nie wie, że decyzja, którą podjęła, rozpęta piekło w ich rodzinie. Lulu i Merry są świadkami kłótni między rodzicami, która kończy się śmiercią matki i ranieniem młodszej siostry. W wyniku tego ojciec trafia do więzienia, a Lulu pod tymczasową opiekę babki, która nie pozwala jej odwiedzać Merry w szpitalu.
Lulu jednak czując się odpowiedzialna za siostrę, wymyka się z domu i udaje do szpitala. Jak na swoje dziesięć lat wykazuje się wielką dojrzałością i opiekuńczością względem swojej o połowę młodszej siostry. To dzięki jej wsparciu Merry w końcu odczuwa swego rodzaju bezpieczeństwo, które nie jest im dane na wieczność. Rodzina nie chce mieć z dziewczynkami nic wspólnego, nazywając je obraźliwie „córkami mordercy”. Tym samym Lulu i Merry trafiają w końcu do rodziny zastępczej. Tam dorastają, mogą się kształcić i żyć w spokoju, nie zaznając jednak więzi, która powinna łączyć dzieci z rodzicami – nawet tymi przybranymi. Obydwie wyrastają na mądre i zdolne kobiety. Zdawać by się mogło, że ich koszmar się skończył, że w końcu mogą żyć z dala od przeszłości. Jednak demony tak szybko nie odpuszczają, a Lulu i Merry będą musiały się z nimi zmierzyć na nowo. Czy uda im się kiedykolwiek zapomnieć o koszmarze, w którym uczestniczyły? Czy będą mogły w końcu zacząć żyć pełną piersią?
„- Ja się tobą zaopiekuję. – Wzięłam brązową torbę i położyłam ją na łóżku. – Coś ci kupiłam. – Rozchyliłam torebkę, której górna krawędź była wymięta i wilgotna od moich spoconych dłoni. Sięgnęłam do niej i wyjęłam laleczkę oraz jej malutkie łóżeczko i włożyłam je Merry do rąk. – Ty będzie opiekować się tym dzieckiem, a ja zaopiekuję się tobą.” – str.24
Książka jest niesamowicie poruszająca, od pierwszej kartki do ostatniej. Dramat, który wypalił blizny w sercach dwóch dziewczynek, nie pozwolił im na normalne dzieciństwo, ba, na normalne życie. Czytelnik, jako świadek tych wydarzeń, nie może pozbyć się wrażenia, że dla Lulu i Merry to dopiero początek horroru. Bo zdarzenia z feralnego lipca odbiją się na ich przyszłym życiu. Emocje, które wyłaniają się niemalże z każdego zdania potęgują tylko wrażenie napiętej do granic wytrzymałości atmosfery.
Według mnie autorka w sposób mistrzowski przedstawiła historię Lulu i Merry oraz ich przemianę psychiczną w wyniku przeżytej traumy, a jest to rzecz trudna. Wszystko w tej książce wydaje się być realne aż do bólu i chyba właśnie to uderza w czytelnika najbardziej. Prawdziwość, która powoduje łzy, wywołuje współczucie, przyprawia nas o szybsze bicie serca.
„Córki mordercy” to opowieść przejmująca, która porusza w nas najbardziej delikatne struny. To historia pełna bólu i cierpienia, próby odnalezienia własnej drogi. To opowieść o zmaganiu się z własnymi, najstraszniejszymi demonami. To historia, której nie zapomnisz.
Są książki łatwe, które pochłania się w trybie natychmiastowym, są takie, przy których uśmiech nas nie opuszcza i są takie, które przez długi czas zostają w nas i nie pozwalają o sobie zapomnieć. Do tej ostatniej kategorii zaliczam „Córki mordercy”.
Lulu jest dziesięcioletnią starszą siostrą Merry. Mieszkają tylko z matką, która rozstała się z pijącym ojcem. Mogłoby się...
W horrorach zaczytuje się z uwielbieniem. Począwszy od Mastertona, na Ketchumie kończywszy. Ostatnio do tego grona dołączył również autor „Golema”, Edward Lee. Mam za sobą już dwie jego książki i obydwie wypadły świetnie, więc biorąc do rąk „Golema” spodziewałam się mrożących krew w żyłach opisów makabry i okrucieństwa. Czy się zawiodłam?
Lowensport. Spokojne, ciche miasteczko, które skrywa tajemniczą przeszłość. To właśnie tutaj sprowadza się Seth Kohn wraz ze swoją ukochaną. Obydwoje zostawili za sobą bagaż trudnych doświadczeń życiowych. Mężczyzna uzależnił się do alkoholu po śmierci swojej żony, Helen, zaś Judy nie mogła poradzić sobie z problemem narkotykowy. Od momentu, gdy się poznali, ich los się odmienił. Oboje naprostowali się, a Seth wydał grę, która okazała się hitem, dzięki czemu para zakochanych mogła sobie pozwolić na kupno okazałej posiadłości – Lowen House.
Jednak u Edwarda Lee tylko początek jest spokojny. W okolicy bowiem giną ludzie. Nie są to jednak zwyczajne zgony. Ciała są rozszarpane, a ofiarami stają się narkotykowi dilerzy. Policja nie wie, jak to jest możliwe, a mieszkańcy nie puszczają pary z ust. Seth i Judy zaś nie wiedzą, że w ich domu kryje się tajemnica – mroczna i niebezpieczna.
Autor jednak przenosi nas również w odleglejsze czasy, w 1880 rok – czas, w którym historia Lowensport przybrała okrutny bieg. Bowiem to, co się wtedy wydarzyło, padło cieniem na późniejszych mieszkańców i ich rodziny. Legendy i mity stały się rzeczywistością, zbyt makabryczną, by w nią nie uwierzyć. Kto stoi za morderstwami? Jak przeszłość łączy się z teraźniejszością? Kim jest tytułowy Golem? I co z tym wszystkim mają wspólnego Seth i Judy?
Edward Lee znowu przenosi nas w świat pełen krwi, świat niewyobrażalnie niebezpieczny i pełen niszczycielskich sił. Tym razem jednak autor czerpie z legend judaizmu. Dla mnie osobiście dodało to pikanterii powieści. Golem to mistyczna postać powstała z gliny, wykorzystywana w różnych celach. Możecie więc sobie wyobrazić, jaką role odegrała w książce.
Bohaterowie, jak to u Lee bywa, są różnoracy. Jedni sadystyczni, gotowi na wszystko, nie cofający się przed brutalnymi metodami, które mają doprowadzić ich to wybranego celu. Inni zaś mimo swoich „dziwnych” skłonności, potrafią kryć się za maskami uprzejmości i dobra. Jeszcze inni odnajdują w sobie siłę do walki, mimo że los naznaczył ich trudnymi przeprawami. Nikt z nich nie jest do końca wybielony, ale też nikt nie jest do szpiku kości zły. Dzięki temu czyta się o nich z wypiekami na twarzy, chłonąc kolejne kartki, byle tylko dowiedzieć się, jak historia się zakończy. A kończy się ciekawie.
Edward Lee zabiera nas w podróż naznaczoną grozą – przeszłość bowiem żąda zadośćuczynienia. Podróż pełną strachu i niepokoju co do następnego dnia. Podróż w nieznane. Podróż splamioną krwią niewinnych, ale też tych, którzy na śmierć zasłużyli. Podróż z okrucieństwem, odwiecznym tańcem życia i śmierci. Odważni ci, którzy się go podejmą.
W horrorach zaczytuje się z uwielbieniem. Począwszy od Mastertona, na Ketchumie kończywszy. Ostatnio do tego grona dołączył również autor „Golema”, Edward Lee. Mam za sobą już dwie jego książki i obydwie wypadły świetnie, więc biorąc do rąk „Golema” spodziewałam się mrożących krew w żyłach opisów makabry i okrucieństwa. Czy się zawiodłam?
Lowensport. Spokojne, ciche...
Kiedyś bardzo mocno fascynowałam się przygodami Indiany Jones'a, później ten zachwyt na jakiś czas przeszedł na Dana Browna i jego "Kod Leonarda da Vinci". Spowodowane to było moim zamiłowaniem do ciekawych i pasjonujących przygód oraz zagadek. Jako, że swego czasu byłam fanką powyższych panów, teraz, do rąk wziąwszy książkę Charles?a Brokova, ponownie stwierdziłam, iż to zauroczenie nadal we mnie jest.
Historia kręci się wokół Thomasa Lourdsa, znanego profesora lingwistyki na uniwersytecie w Harvardzie. Gdy został zaproszony do Aleksandrii do programu telewizyjnego, długo zastanawiał się nad tym czy ową propozycję przyjąć. W końcu za namową dziekana i współpracowników, zgodził się. W jego ręce trafia osobliwa rzecz ? dzwonek. Najdziwniejsze w nim są inskrypcje, których Lourds nie jest w stanie odczytać. Frapuje go to na tyle, iż postanawia poznać język i przeczytać przesłanie. Kiedy dochodzi do tego wniosku, na niego oraz ekipę telewizyjną, napadają złoczyńcy, kradną przedmiot i zabijają jednego człowieka.
W Rosji, przyjaciółka Thomasa, również profesor, Julia Hapajewa, pracuje nad odkryciem zagadki talerza. Okazuje się, że tekst na nim widniejący jest napisany w tym samym języku, co na dzwonku. Odkrycie to jest powodem kolejnego ataku, tym razem kończy się on nie tylko rabunkiem, ale i ofiarą śmiertelną. Lourds postanawia odkryć sekret, tkwiący w skradzionych przedmiotach. Powoduje nim nie tylko chęć poznania prawdy, lecz także chęć dokończenia dzieła rozpoczętego przez Julię. Czuje, że jest jej to winny. Tym sposobem on, piękna pracownica telewizji Leslie, Gary oraz Natasza - siostra Julii, wyruszają w podróż, mającej na celu odsłonięcie tajemnicy, która może wstrząsnąć całym światem. Gdy dodamy do tego fanatycznego i chciwego kardynała, pragnącego zostać papieżem, by przywrócić na świecie ład oraz ludzi dla niego pracujących, nie cofających się przed niczym, otrzymujemy solidną dawkę akcji.
"Kod Atlantydy" czyta się niesamowicie szybko. Jak już rozpocznie się "pochłaniać" pierwszą stronę trudno oderwać się od tej historii. Może to przez to, że akcja jest wartka, szybka i napięta niczym cięciwa łuku. Co rusz odkrywamy wraz z bohaterami odpowiedzi, by na kolejnym rogu zastać jedynie pytania. Autor umiejętnie buduje fabułę, z początku subtelnie wprowadzając nas w zaistniałą sytuację, lecz później rozpoczyna lawinę zdarzeń, która nie kończy się aż do ostatniej kartki. Podoba mi się to, iż nie ma momentu kulminacyjnego - on w sumie trwa przez całą powieść. Nie jestem w stanie powiedzieć, w jakim momencie przestałam oddychać, robiłam to tak często, że nie mogę zliczyć.
Ponadto muszę przyznać - postacie są niesamowite. Mocno zarysowane, diametralnie się od siebie różniące, co tylko przyczynia się do nabierania kolorów przez powieść. Ulubionymi przeze mnie bohaterami są Natasza i Gary. Pierwsza osoba to rosyjska policjantka, która rusza w podróż wraz z profesorem, by wytropić zabójcę siostry. Okazuje się bardzo pomocna i nie raz pomaga innym w sytuacjach bez wyjścia. Jest kobietą silną, potrafiącą o siebie zadbać, z niezłomną wolą i determinacją. Lubię ją za to, że się nie poddawała. Mimo tego, iż czasami wychodziła z niej szorstkość i chłód, odbieram ją jako kogoś, kto nigdy nie zaprzestanie walki, aż do osiągnięcia celu. Gary za to jest postacią trochę pominiętą w książce, jednakże zdobył mnie poczuciem humoru oraz lojalnością. Nawet kryzysowe sytuacje, w których nie do końca wiedział jak się zachować, nie były w stanie go powstrzymać. Najmniej polubiłam Leslie. Z początku budziła (jedynie) sympatię, cała reszta wyszła później, więc nie będę psuć wam zabawy. Główny bohater jest postacią dość ciekawą. Pociąga mnie w nim jego wiedza, zapał do odkrywania nauki i sposób bycia. Nigdy nie ukrywał, że praca jest dla niego najważniejsza.
"Kod Atlantydy" nie porównuję do wcześniej przeze mnie wymienionych pozycji. Jest ona inna, w każdym calu. Czytelnik, który lubi przygodę, wartką akcję, piękne kobiety i naukowe tajemnice odnajdzie w niej wszystko, czego pragnie. Ja jestem zachwycona lekturą i mam cichą nadzieję, że przeczytam coś jeszcze tego autora.
http://autopsja-stron.blogspot.com/2011/12/kod-atlantydy-charles-brokow.html
Kiedyś bardzo mocno fascynowałam się przygodami Indiany Jones'a, później ten zachwyt na jakiś czas przeszedł na Dana Browna i jego "Kod Leonarda da Vinci". Spowodowane to było moim zamiłowaniem do ciekawych i pasjonujących przygód oraz zagadek. Jako, że swego czasu byłam fanką powyższych panów, teraz, do rąk wziąwszy książkę Charles?a Brokova, ponownie stwierdziłam, iż to...
więcej mniej Pokaż mimo to
H.P Lovecraft to znany, amerykański pisarz. Znany z utworów takich jak „Zew Cthulhu”, ale nie tylko. Nazywa się go ojcem weird fiction. Nie jest to pojęcie nie trafione. Lovecraft z pewnością zapisał się na kartach amerykańskiej literatury, a miłośnicy historii grozy znają jego twórczość. Czym zaskoczył czytelnika tym razem?
Nakładem wydawnictwa SQN wyszła książka „Koszmary i fantazje. Listy i eseje.” Tym razem Lovecraft pokazuje swoją drugą, nieznaną nikomu twarz. Jawi nam się jako filozof, myśliciel, polityk, odnosi się do religii, wiary. Nie są to jednak tylko wywody na trudne, egzystencjalne tematy, ale również na te błahe, codzienne, poświęcone życiu. Lovecraft przybiera w nich całkowicie inną twarz, odcina się od swojego wizerunku, znanego czytelnikom na całym świecie. To dość ciekawe – pokazuje, jak bardzo utożsamiamy autora z jego książkami, w tym wypadku horrorami, a nie potrafimy dojrzeć w nim drugiego dna.
Tworząc całą mitologie Cthulhu, Lovecraft chyba nie spodziewał się, jaki zasięg osiągnie, jak mocno zakorzeni się w kulturze i jak szerokie grono czytelników zbierze. W listach i esejach widać jego potencjał pisarski, ujawnia się on z całym rozmachem. Widzimy, że to nie tylko autor horrorów, ale również dowcipny człowiek, który ma interesujące podejście do życia i świata, czasami dość niestandardowy.
Książka zawiera jedynie część listów, jakie Lovecraft napisał w przeciągu swojego życia. Jest ich naprawdę wiele, a wydawnictwo SQN postarało się, by pozycja ta odznaczała się starannością druku, zachowując przy każdym liście angielską nazwę. Dzięki temu książka jest przejrzysta, płynna. Sama szata graficzna, oprawa zasługuje na medal – jest to chyba jedna z lepiej wydanych książek, jakie miała ostatnio okazje przeczytać.
O Lovecrafcie można by było pisać i pisać. Tak samo o jego listach i esejach. Trudno bowiem w krótkiej recenzji zmieścić wszystko, co chciałoby się na ten temat powiedzieć. Trudno też streścić to, co się w książce znajduje. Niech wystarczy to, że fani będą zadowoleni, a ci, którzy z twórczością Lovecrafta do czynienia jeszcze nie mieli z pewnością zostaną zachwyceni. Autor bowiem zasługuje na wszystkie słowa uznania, które są kierowane w jego stronę.
A więc fani i niefani – nie zastanawiajcie się, tylko sięgnijcie po książkę. Lovecraft poprowadzi was przez meandry swojej głowy, zada pytania, które dość często nam umykają, nie poda prostych odpowiedzi. Podda was próbie, zmusi do myślenia, zastanowienia się nad światem, a przy tym zafascynuje. Naprawdę warto!
H.P Lovecraft to znany, amerykański pisarz. Znany z utworów takich jak „Zew Cthulhu”, ale nie tylko. Nazywa się go ojcem weird fiction. Nie jest to pojęcie nie trafione. Lovecraft z pewnością zapisał się na kartach amerykańskiej literatury, a miłośnicy historii grozy znają jego twórczość. Czym zaskoczył czytelnika tym razem?
Nakładem wydawnictwa SQN wyszła książka...
Poparta historycznymi faktami książka pani Bagwell to z pewnością powieść ciekawa, nie tylko ze względu na walory historyczne. Czy zwykła dziewczyna, która stała się prostytutką, mogła zajść na same wyżyny śmietanki towarzyskiej? Mogła i zdobyła to.
Nell Gwyn urodziła się, by powiedzieć delikatnie, w ubogim domu. Całe swoje dzieciństwo pracowała. Gdy opuściła ją ukochana siostra, Nell została zdana na siebie. Musiała znosić matkę, która wiecznie ją poniżała i na nic nie pozwalała. Pewnego dnia Nell stwierdziła, że woli się prostytuować i zarabiać na siebie, niż żyć pod jednym dachem z matką. I tak też czyni. Jej pierwszy stosunek z mężczyzną odbył się w trakcie kilku minut, na sianie. Nell zamieszkała wraz z siostrą i stała się jedną z prostytutek. Dzięki temu poznała mężczyzn, którzy pomogli jej osiągnąć późniejszą pozycję.
Nell nie zabawiła długo w domu rozpusty. Ze względu na natarczywe spiskowania Jacka, mężczyznę burdelmamy, który nie tylko ją gwałcił, ale i bił, uciekła z jednym ze swoich klientów. Zapewnił jej dach nad głową i bezpieczeństwo, którego potrzebowała. Ale w pewnym momencie poczuła, że nie tego chce od życia. Spróbowała swoich sił w teatrze, co wychodziło jej znakomicie. W końcu stała się jedną z bardziej rozpoznawalnych aktorek teatralnych, a zachwycali się nie wszyscy, łącznie z królem. Splot wydarzeń sprawił, że trafiła do jego łoża. Czy Nell rozkochała w sobie króla? Czy dane jej będzie szczęśliwe zakończenie? Jak potoczą się jej losy?
„Królewska nierządnica” to zgrabnie napisana powieść, która nie pozwala oderwać się od snutej historii. Autorka bardzo umiejętnie wprowadza czytelnika w trudne życie Nell. Dziewczyna od samego początku miała pod górkę, a później było tylko gorzej, do czasu, gdy osiągnęła stabilizacje i mogła zacząć oddychać pełną piersią. Historia Nell jest poruszająca, trzymająca mocno za serce, a czytelnik w pewnym momencie łapie się na tym, że z całych sił jej kibicuje, marząc, by w końcu doczekała się swojego osobistego happy endu.
Bardzo podobały mi się postacie – niektóre niezrównoważone, niebezpieczne i pełne agresji, inne zaś osnute ciepłem i jasnością, jeszcze inne tajemnicze, ale niosące nadzieje. Nell uosabiała dla mnie siłę i wolę walki o dobry los. Pełna determinacji i chęci życia, dążyła do tego, by zrealizować swoje marzenia. I nawet jak je osiągnęła, zachowała w sobie świeżość i chęć niesienia pomocy potrzebującym. Nigdy nie zapomniała skąd się wywodzi. Obdarowywała miłością tych, którzy na nią zasłużyli.
„Królewska nierządnica” jest pozycją godną polecenia. Interesująca ze względu na historię, ale także lekkie pióro autorki, która ukazuje nam ówczesny świat z pełną brutalności szczerością, dzięki czemu w oka mgnieniu znajdujemy się na ulicach Anglii, czując atmosferę biedy, by po chwili przenieść się do teatru i widzieć rozgrywająca się scenę pełną uniesień. Książka ta z pewnością zadowoli każdego czytelnika – kobiety znajdą w niej wątki miłosne, mężczyźni kryminalne, pasjonaci liczne opisy przedstawiające realia epoki. Ale nie tylko o miłość tu chodzi, nie tylko o kryminał czy historię. Bo Nell nie była tylko nierządnicą, królewską kochanką czy też aktorką. Była kobietą pełną ideałów, marzeń i nadziei, a każdy dzień obejmowała czułymi ramionami mimo tego, że częściej przynosił jej smutki, niż radości.
Poparta historycznymi faktami książka pani Bagwell to z pewnością powieść ciekawa, nie tylko ze względu na walory historyczne. Czy zwykła dziewczyna, która stała się prostytutką, mogła zajść na same wyżyny śmietanki towarzyskiej? Mogła i zdobyła to.
Nell Gwyn urodziła się, by powiedzieć delikatnie, w ubogim domu. Całe swoje dzieciństwo pracowała. Gdy opuściła ją ukochana...
Wiele spodziewałam się po tej książce. Pewnie dlatego, że została napisana przez Schmitta. Gdy w końcu dostałam ją w swoje ręce, nie mogłam się powstrzymać przed zagłębieniem w lekturę. I szczerze przepadłam.
„Marzycielka z Ostendy” to zbiór pięciu niesamowitych opowiadań, które oscylują wokół tematu marzeń, ale chyba przede wszystkim miłości. Każda z opowieści niesie ze sobą pewne prawdy.
W tytułowej historii poznajemy starą kobietę, która na pierwszy rzut oka może wydać się zgorzkniała. W jej domu zatrzymuje się pewien pisarz, który ma nadzieję zwiedzić Ostendę i poznać powód samotności starszej kobiety. Gdy nieprawdopodobna historia o jej młodzieńczej, największej miłości wychodzi na jaw, pisarz nie może pojąć, że mogłaby być prawdą. Dopiero pewne zdarzenie sprawia, że uwierzył. Opowieść ta jest przejmująco nostalgiczna i niepomiernie dramatyczna, nie tylko ze względu na miłość, która się spełniła, ale nie doczekała swojego końca, ale też dlatego, że ta starsza kobieta oddała wszystko, by jej ukochany był szczęśliwy. I choć marzyła o nim codziennie, pogodziła się z życiem, jakie przyszło jej wieść.
„Zbrodnia doskonała” ukazuje nam małżeństwo, z 30-letnim stażem, dorosłymi dziećmi. Wydawać by się mogło, że wiodą życie idealne. Jedno złe szepnięte słowo sprawia, że ta utopia powoli zaczyna się kruszyć i dochodzi do tragedii. Opowieść na wskroś przesycona dramatyzmem, to niewątpliwie niesamowicie przedstawiona psychiczna analiza postępowania kobiety, która przekonana o swoich racjach, brnie w nie tak głęboko, że sama się w nich zatraca.
Trzecim opowiadaniem jest „Ozdrowienie” historia pielęgniarki Stefanii i ślepego pacjenta, do którego zaczyna żywić pewne uczucia. Opowiadanie dość dziwne. Podobało mi się chyba najmniej ze wszystkich. Nie wiem czy to wina tematu, jaki autor sobie obrał, czy może przekazu. W każdym razie Stefania jest mało urodziwą kobietą. Ślepota jej pacjenta niepozwana mu fizycznie jej zobaczyć, jednak zadowoleniem napawa go sam zapach kobiety. Uczucie, które Stefania zaczyna do niego żywić zdaje się zmieniać ją wewnętrznie, ale i zewnętrznie. Uczucie to stało się też zapalnikiem do zmiany obecnego życia.
„Kiepskie lektury” to opowieść o kuzynostwie i skrywanej tajemnicy. Gdy razem wybierają się w podróż, nie wiedzą, jak nieprawdopodobna ta podróż się okaże. Maurycy to profesor, który nie czytuje beletrystyki. Woli oscylować wokół książek ambitnych. W jego ręce trafia jednak pewna pozycja, przed którą nie może uciec. Mąci mu w głowie, sprawia, że Maurycy widzi się rzeczy inaczej. Historia traktuje też o marzenie, które nie miało prawa się ziścić, marzeniu, które trzeba było schować głęboko w duszy. Marzeniu, które w pewien sposób będzie miało wpływ na ich życie. To wszystko prowadzi do zaskakującego finału.
Ostatnim, zamykającym książkę opowiadaniem jest „Kobieta z bukietem”. Opowieść o tym, jak długo możemy czekać na zmianę w swoim życiu i jak wielki wpływ potrafi na nas wywrzeć. Pewna kobieta codziennie wyczekuje na peronie z bukietem kwiatów w dłoniach. Niektórzy widzieli ją już dwadzieścia lat temu. Najbardziej zaskakujące jest to, że owe wyczekiwanie możemy przyrównać do własnego życia. Możemy odczytać je przez pryzmat doświadczeń, jakie sami ze sobą nosimy.
Przeczytałam ją na jednym wdechu, trochę nawet żałując, że to już koniec. Schmitt udowodnił mi, że potrafi zanurzyć czytelnika po czubki uszu w swoim wykreowanym świecie, sprawiając, że sami zaczynamy zadawać sobie egzystencjalne pytania. „Marzycielka z Ostendy” to niesamowita podróż w głąb ludzkiej psychiki. W głąb ludzkiej duszy, która skrywa wiele tajemnic. To opowieść o tym, czym możemy się stać i tym, czym już jesteśmy, a wszystko okraszone ciekawymi i trafnymi puentami. Gorąco polecam.
Wiele spodziewałam się po tej książce. Pewnie dlatego, że została napisana przez Schmitta. Gdy w końcu dostałam ją w swoje ręce, nie mogłam się powstrzymać przed zagłębieniem w lekturę. I szczerze przepadłam.
„Marzycielka z Ostendy” to zbiór pięciu niesamowitych opowiadań, które oscylują wokół tematu marzeń, ale chyba przede wszystkim miłości. Każda z opowieści niesie ze...
Niesamowita, poruszająca, wstrząsająca. Wspaniale poprowadzona akcja. Niezaprzeczalnym walorem książki jest styl pisarza - przez kartki się wręcz przepływa.
Niesamowita, poruszająca, wstrząsająca. Wspaniale poprowadzona akcja. Niezaprzeczalnym walorem książki jest styl pisarza - przez kartki się wręcz przepływa.
Pokaż mimo to