Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Piękni, bogaci, perfidni Marta Ewa Mazurek, Giorgio Rayzacher
Ocena 6,4
Piękni, bogaci... Marta Ewa Mazurek, ...

Na półkach:

"Piękni, bogaci, perfidni" to książka napisana wspólnymi siłami przez debiutantkę Martę Ewę Mazurek oraz Giorgio Rayzachera, którego książki można otrzymać na polskim rynku. Piękna okładka pozwalała mi sądzić, że w środku znajdę romans i może coś pikantniejszego. Co w zasadzie otrzymałam?

Może zacznę od tego, że w skrócie przedstawię wam o czym książka jest. Młoda, piękna polka Karina Gala jest dziennikarką, która w ramach przeprowadzanego wywiadu spotyka się z trzema obcokrajowcami. Jest to kobieta błyskotliwa, pełna charyzmy i jak na dziennikarkę przystało - ciekawa świata i tego, co może jej ofiarować. Nic więc dziwnego, że mężczyźni zwracają na nią uwagę. Tak samo było z Valeriem i Dorivilem oraz Luciem. Valerio to żonaty Włoch, który zawsze był uczciwy względem swojej żony, czego nie można powiedzieć o niej. Jego życie jest w zasadzie stabilne, ale bez fajerwerków. Dorivil to drugi Włoch, kobieciarz, który rzuca się w kolejne miłosne przygody aby zapomnieć o bólu przeszłości. Niestety, jak to w życiu bywa, zapominanie nie jest takie proste. Luc zaś to Francuz, który związał się z polską modelką Mileną. Mimo że jest w związku nie przeszkadza mu to w zdobywaniu niewieścich serc. Jest pewnym siebie snobem, który nie liczy się ze zdaniem oraz uczuciami innych. Co może połączyć tę czwórkę nieznajomych sobie ludzi? Jak potoczą się koleje ich losu?

Przez całą książkę towarzyszył mi cytat przeczytany w zasadzie na jej początku. Powiedziany przez mamę Kariny, ale niesamowicie trafnie oddający to, co dzieje się później z bohaterami.

„Wszyscy w jakiś sposób płacimy za miłość, nikt nie chce zostać sam.”

Prawdziwe, czyż nie? Smutna prawda, która dochodzi do nas zbyt późno, tak samo jak do bohaterów. Karina jako młoda, niedoświadczona przez los kobieta poszukuje miłości, która będzie ją spalać, która da jej oparcie, nasyci, pochłonie. Da wszystko to, o czym piszą w książkach.

Valerio tkwi w wypalonym małżeństwie, ponieważ boi się, co może zastać wychodząc ze swojego klosza. Pozorna stabilizacja jest dla niego lepsza niż próba odnalezienia czegoś większego, ważniejszego.

Dorivil poddaje się pragnieniom ciała, ale zapomina o pragnieniu duszy – o tym, że każdy z nas potrzebuje bliskości drugiego człowieka, ze czasami sam seks nie wystarcza, że czułość i miłość to nieodzowne części naszego życia. Pochłaniany przez ból, zatraca się co rusz w uciechach, a to, co może dać mu szczęście, gdzieś umyka.

No i Luc. Człowiek tchórzliwy, który w momencie otrzymania od losu miłości na dobre i złe, odwraca się od niej. Woli pozostać bezduszny, odpychający, niż poddać się dobru, które weszło by w jego życie.
Każdy z nich boryka się ze swoimi osobistymi problemami. Każdy z nich płaci. Różne ceny. Niektóre są wygórowane, niektóre dramatycznie wysokie, inne zaś pozwalają kupić sobie to, o czym każdy z nas marzy. Bliskość, miłość, radość, dobro.

„Piękni, bogaci, perfidni” to książka perfidna. Tak, perfidna, bo okładka i opis sugerują swawolny romans. Nie dostajemy samego romansu. Nie dostajemy błahej opowieści o kobiecie i mężczyźnie. Dostajemy wachlarz przeróżnych emocji, historie, które wywołają w nas smutek i łzy, ale też takie, od których szybciej zabije nam serce. Warto wejść w ten świat, choćby po to, by zobaczyć, że nie wszystkie jest takie, jakie wydaje się na początku, a każdy z nas ma szanse – na to, co najlepsze. Wystarczy tylko po tę szansę sięgnąć.
Za możliwość przeczytania dziękuje wydawnictwu Novae Res.

"Piękni, bogaci, perfidni" to książka napisana wspólnymi siłami przez debiutantkę Martę Ewę Mazurek oraz Giorgio Rayzachera, którego książki można otrzymać na polskim rynku. Piękna okładka pozwalała mi sądzić, że w środku znajdę romans i może coś pikantniejszego. Co w zasadzie otrzymałam?

Może zacznę od tego, że w skrócie przedstawię wam o czym książka jest. Młoda, piękna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Will Hill nie zawsze pisał. Ze strony wydawnictwa możemy się dowiedzieć, że wcześniej był barmanem. Co się stało, że zdecydował się napisać powieść? Może chęć przekazania, zostawienia czegoś po sobie? W każdym razie szturmem wdał się ze swoim debiutem na rynek wydawniczy, szybko zaskarbiając sobie rzesze fanów i fanek. Ja miałam okazję przeczytać trzeci tom „Departament 19. W ogniu walki”.

Departament 19 to organizacja, która zajmuje się walką z wampirami i wilkołakami. Jednym z jej członków jest Jamie Carpenter. Książkę rozpoczyna się dość mocnym wejściem. Dwójka mężczyzn orientuje się, że ktoś spowodował ucieczkę wszystkich pacjentów ze szpitala psychiatrycznego w Broadmoor. Jadą tam, aby sprawdzić, co tak naprawdę się wydarzyło. Są świadkami makabrycznych rzeczy.

W samym departamencie też nie dzieje się za dobrze. Dziewczyna Jamiego jest daleko, gdzieś na pustyni na misji. Angela Darcy wraz ze swoją grupą zostaje ciężko doświadczona przez wampira. Nowy gatunek. Niesamowicie szybki i zwinny. Coś się dzieje w podziemiach mrocznego świata. Ktoś się budzi do życia. Czuć na plecach oddech strachu. Czy Departamentowi uda się dociec do prawdy? Czy uratują świat?

„Departament 19. W ogniu walki” to solidne tomiszcze, na kilka dobrych wieczorów. Czuć, że autorem jest mężczyzna. Trudno tu bowiem znaleźć coś romantycznego, miłosnego, choć wiadomo, że i to czuć w powietrzu między bohaterami. Autor jednak postawił na coś zupełnie innego – na akcję. I wydaję mi się, że postąpił właściwie. Pełno to zwrotów, pełno przyspieszających scen, pędzących postaci. Nie ma chwili na odpoczynek, na oddech. Czytelnik musi mknąć wraz z wydarzeniami, by się nie zgubić.

Moim błędem było to, że nie przeczytałam najpierw dwóch poprzednich części. Przez to nie rozumiałam co poniektórych powiązań, ale jestem skłonna to nadrobić. Nie stało mi to jednak na drodze to przyjemnego odbioru powieści. I choć nie gustuję już w wampirach, wilkołakach czy innych niestworzonych postaciach – tutaj mnie zbytnio nie raziły. Może dlatego, że raz na jakiś czas autor fundował czytelnikowi mocne opisy, do szpiku kości przeszywające, całkowicie różniące się od słodkich wyczynów Edwarda ze „Zmierzchu”.

Uważam, że książka z pewnością spodoba się gronu panów, chłopaków, mężczyzn. Oni z pewnością znajdą tutaj sporo dla siebie. Jeśli zaś chodzi o dziewczyny – cóż, jeśli lubią wartką akcje, atmosferę grozy i napięcia i wampiry, które straszą – to również powinny po nią sięgnąć.

Will Hill nie zawsze pisał. Ze strony wydawnictwa możemy się dowiedzieć, że wcześniej był barmanem. Co się stało, że zdecydował się napisać powieść? Może chęć przekazania, zostawienia czegoś po sobie? W każdym razie szturmem wdał się ze swoim debiutem na rynek wydawniczy, szybko zaskarbiając sobie rzesze fanów i fanek. Ja miałam okazję przeczytać trzeci tom „Departament 19....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przez pewien czas w telewizji co rusz puszczano reklamy promujące film nakręcony na podstawie książki „Zostań, jeśli kochasz”. Mówiono, że to bestseller, pozycja do przeczytania niemalże dla każdego, opowiadająca o woli walki i miłości. No która kobieta nie skusi się na taką reklamę? Z radosnym oczekiwaniem zabrałam się więc za powieść.

Mia to główna bohaterka książki, która jednocześnie jest narratorką historii. Wszystko, z czym się stykamy, opowiadane jest z jej strony. Dziewczyna jest zwykłą nastolatką, która marzy o dostaniu się do prestiżowej szkoły Juliard. Jej pasją jest muzyka i gra na wiolonczeli. Sielskie i spokojne życie Mii burzy się, gdy pewnego poranka wybiera się wraz ze swoją rodziną na przejażdżkę samochodem. Los chciał, aby każdy członek jej rodziny zginął tego dnia, jedynie ona została zawieszona gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią. Widzi ciała rodziców i swojego młodszego braciszka. Ba, widzi nawet swoje ciało, które przewieziono do szpitala.

Mia widzi wszystko, co się wokół niej dzieje, nie jest jednak w stanie nic z tym faktem zrobić. Pomiędzy owym zawieszeniem przypomina sobie chwile swojego życia. Wspomina rodziców, to jak bardzo się od nich różniła, a jak wielka miłość ich łączyła. Szczególnie wyczekuje przybycia swojego chłopaka, Adama, który gra w kapeli rockowej. Mia musi jednak podjąć najważniejszą decyzję w swoim życiu. Zostać, czy też odejść. Od niej to bowiem zależy. Czy mimo całej straty, Mia zdecyduje się żyć? A może nie będzie chciała mierzyć się z okrutną rzeczywistością? Jak to się skończy?

Autorka postarała się, by książka była lekka, napisana językiem przystępnym, niemalże nie literackim, a takim potocznym. Nie jest to jednak wada, wręcz przeciwnie. Dzięki temu zabiegowi bardzo szybko przelatujemy przez kartki, by dowiedzieć się więcej o bohaterce.

I właściwie tutaj zaczynają się małe schody. O ile rozumiem zamierzenia autorki o ukazaniu wyborów w naszym życiu, o podejmowaniu ważnych i mniej ważnych decyzji – wolałabym, by zostawały one podjęte przez postacie wyraźniejsze. Wydaję mi się, że zostali oni tam wstawieni na siłę – szczególnie Mia, która powinna wzbudzać podziw. Jak dla mnie to kolejna mdła nastolatka, która znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.

Książka, choć okrzyknięta bestsellerem, jak dla mnie oprócz napisania jej prostym językiem, nie ma nic ciekawego do zaoferowania. Takie historie powinny łapać nas za serca, wzbudzać łzy, emocje, cokolwiek – ja tylko marszczyłam nos, irytując się na Mię.

Sądzę jednak, że każda nastolatka, która po książkę sięgnie, będzie zadowolona. Nie jest to lektura trudna, nie jest to lektura wzniosła. Ot, taka na jesienne popołudnie, kiedy to nie chcemy się zbytnio wysilać do myślenia.

Przez pewien czas w telewizji co rusz puszczano reklamy promujące film nakręcony na podstawie książki „Zostań, jeśli kochasz”. Mówiono, że to bestseller, pozycja do przeczytania niemalże dla każdego, opowiadająca o woli walki i miłości. No która kobieta nie skusi się na taką reklamę? Z radosnym oczekiwaniem zabrałam się więc za powieść.

Mia to główna bohaterka książki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czekałam długo na drugą część „Alicji w Krainie Zombie”. Może dlatego, że w końcu jest to jakaś odskocznia, coś innego, wciągającego i trzymającego w swoich szponach do ostatnich stron powieści. Miałam tylko małe obawy, że następna część cyklu może mnie trochę zawieźć. Może autorka za bardzo poleci po łebkach i magiczna aura tej książki zniknie. Ale powstrzymać się nie mogłam i szybko zabrałam się za powieść.

W drugiej części „Alicja i Lustro Zombie” nasza główna bohaterka i jej przyjaciele z grupy zabójców w dalszym ciągu mierzą się z Zombie, walczą o przetrwanie ludzi i ratują ich tyłki. W jednej z takich bitw Ali zostaje ranna i zainfekowana. Co to znaczy? W jej ciele odżywa druga Ali – jej zombiczna część, która daje o sobie znać w całkowicie nieodpowiednich momentach. Nasza Ali musi radzić sobie nie tylko z Zombie na zewnątrz, ale teraz również musi trzymać na uwięzi swoją drugą naturę, która chciałaby się pożywić na jej najbliższych. Na domiar złego pojawia się w ich gronie ktoś, z kim Ali ma wizje – takie same, jakie wcześniej przechodziła z Cole’m. W ostateczności jej ukochany z nią zrywa.

Nie jest to jeszcze koniec problemów. Anima dalej czyha na zabójców. Mają jednak dodatkową pomoc. Ktoś z grona zabójców jest donosicielem Animy, która wie gdzie i kiedy pojawiają się zabójcy. Ali musi szybko odkryć kto to jest, sytuacja bowiem w gronie przyjaciół zaczyna gęstnieć coraz bardziej. Kto okaże się szpiegiem? Czy druga natura Ali zyska nad nią przewagę? Czy Ali pożywi się na człowieku?

Autorka raczej mnie nie zawiodła i tym razem. Książka jest wciągająca, trzyma w napięciu, a bohaterowie dalej są tacy, jacy byli wcześniej. Brakowało mi jednak ikry w walkach z Zombie. Było mniej spontanicznie, wręcz powiedziałabym że za bardzo planowane spotkania z wysysającymi życie truposzami. W pierwszej części ich walki przyprawiały o bicie serca, tym razem ledwo co puls mi skoczył. Autorka tym razem mocniej skupiła się na problemach Ali z jej drugą naturą – relacjami między główną bohaterką, a innymi postaciami z książki. Może to i dobrze, dzięki temu możemy zobaczyć jak rodzi się specyficzna więź między nią, a nowym członkiem grupy. Ale nie tylko.

Wątek miłosny Ali i Cole jest również specyficzny. Ona zachowuje się jakby on przysłaniał jej sobą cały świat. On za to niby jej nie widzi, a jednak wie, kiedy Ali mruga okiem, albo drapie się po stopach. Jest to równie irytujące, co śmieszne, ale mimo wszystko ma swój urok. Tym bardziej jeśli weźmie się pod uwagę wiek głównych bohaterów, którzy nawet jeszcze nie przekroczyli pełnoletniości.

Otrzymałam to, czego się spodziewałam. Może i mniej było tempa w tej części, autorka trochę zwolniła, ale książka na tym nie traci. Dalej będę czekać na ostatnią część i z pewnością również przeczytam ją z wypiekami na twarzy. „Alicja i Lustro Zombie” to dość ciekawa pozycja, zainteresuje na pewno nastolatki, które właśnie przechodzą etap paranormal romance. Ale może nie tylko? Skoro i ja się na to złapałam, a nastolatką już nie jestem ;)

Czekałam długo na drugą część „Alicji w Krainie Zombie”. Może dlatego, że w końcu jest to jakaś odskocznia, coś innego, wciągającego i trzymającego w swoich szponach do ostatnich stron powieści. Miałam tylko małe obawy, że następna część cyklu może mnie trochę zawieźć. Może autorka za bardzo poleci po łebkach i magiczna aura tej książki zniknie. Ale powstrzymać się nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest takie powiedzenie, że nie powinniśmy bać się umarłych, że to żywi mogą zrobić nam krzywdę. Nie jestem pewna, czy z tym stwierdzeniem zgodziłaby się detektyw Taylor, główna bohaterka książki „Umarli nie kłamią”. A wy?

Taylor przechodzi ciężkie chwile. Po starciu z Naśladowcą i przeżytym postrzale, traci głos, jej przyjaciółka zdaje się obwiniać ją o całe zło na ziemi. Kobieta nie wie, jak radzić sobie z koszmarem, który nawiedza ją również w snach. Na domiar złego nie układa jej się również w związku. W końcu po długim namyśle postanawia wyjechać na trochę, by przemyśleć sobie wszystko, co się wokół niej dzieje.

Na zaproszenie przyjaciela Memphisa wyjeżdża do Anglii, by tam w spokoju uporać się z własnymi demonami. Ma nadzieję, że dzięki temu odzyska zdrowie psychiczne, dojdzie do konsensusu z sumieniem, a może nawet uda jej się odzyskać głos. Ale czy na pewno? Pobyt w Anglii zdaje się najlepszym lekarstwem, okazuje się jednak, że nic nie jest tym, na co wygląda, a decyzja o wyjeździe może ją kosztować życie. Kto chce jej śmierci i dlaczego?

Autorka trzyma w napięciu od pierwszych stron. Od początku czujemy dziwną więź z główną bohaterką, współczujemy jej i gdybyśmy tylko mogli, pewnie pomoglibyśmy jej uporać się z traumą. Taylor jednak to kobieta silna, zdecydowana, pewna swoich racji i umiejętności, toteż takiego ratunku by nie potrzebowała. Podoba mi się to, jak Ellison ją przedstawiła – stanowczą, ale delikatną. To, że musi uporać się z poczuciem winy za krzywdy wyrządzone na jej przyjaciółce boli ją chyba bardziej niż cokolwiek innego.

Taylor ma jednak nie tylko problemy natury przyjacielskiej i zdrowotnej – ucieka również przed problemami w związku, a przede wszystkim chyba ucieka od narzeczonego. Nie potrafi zrozumieć, jak mógł ją okłamywać i liczyć, że później wszystko będzie w porządku. W momencie, kiedy nie jestem pewna swoich uczuć na horyzoncie pojawia się bogaty i przystojny Memphis, który czuje do Taylor mięte. Spędzanie więc wakacji w Anglii, przy jego boku może okazać się dla Taylor zdradliwe.

Książka ta to świetna lektura, zaspokajająca kryminalne oraz miłosne zachcianki czytelników, choć tych drugich jest tu znacznie mniej. Autorka przedstawia nam fakty powoli, nie dając od razu dociec do odpowiedzi, dzięki temu powieść czyta się szybko, z zafascynowaniem i ciekawością, jak to się może skończyć.
Wydaje mi się, że będziecie z niej zadowoleni. Dostaniecie bowiem dawkę akcji, szczyptę romantyzmu, dużą porcję kryminału, garść pytań i odrobinkę odpowiedzi. Książka ta to nie tylko kryminał – to również historia o poszukiwaniu siebie, odnajdywaniu nadziei i pogodzeniu się z tym, co dał nam los.

Jest takie powiedzenie, że nie powinniśmy bać się umarłych, że to żywi mogą zrobić nam krzywdę. Nie jestem pewna, czy z tym stwierdzeniem zgodziłaby się detektyw Taylor, główna bohaterka książki „Umarli nie kłamią”. A wy?

Taylor przechodzi ciężkie chwile. Po starciu z Naśladowcą i przeżytym postrzale, traci głos, jej przyjaciółka zdaje się obwiniać ją o całe zło na ziemi....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z twórczością pana Forysia wcześniej nie miałam styczności, nie wiedziałam więc czego mogę się spodziewać. Wybór padł na książkę „W objęciach Casanowy” ze względu na tylni opis. Nie wiem dlaczego, ale z zasady sceptycznie podchodzę do rodzimych autorów. Lubię się miło zdziwić niż rozczarować. Czy Forysiowi udało się to pierwsze?

O Casanowie chyba słyszał każdy. Nie raz mężczyzn określa się casanowami. I właśnie owa znana postać zjawia się w Warszawie i daje upust swoim rządzom w osławionych przybytkach. W jednym z nich poznaje Elżbietę – zdawałoby się zamożną kobietę. Nic jednak mylniejszego. Elżbieta bowiem boryka się ze sporymi problemami finansowymi, które rozpoczęły się po śmierci męża. Zostawił on długi, których Elżbieta nie jest w stanie spłacić – ma jeszcze na utrzymaniu dom, służbę i własne potrzeby. Spotkanie Casanowy owocuje spędzoną wspólnie nocą. Kobieta tak inteligentna jak Elżbieta, zawsze ma plan B. Ów plan jednak dotyczy również Casanowy. Czy uda jej się wykorzystać tego, który wykorzystuje innych do swoich celów?

Foryś idealnie oddał czasy naszego cudownego kraju. Zadbał o wszystkie detale, dzięki czemu czytając książkę czujemy, jakbyśmy byli tam wraz z bohaterami. Klimat, stroje, historia – to wszystko przeplata się dając razem całkiem niezłą otoczkę do dziejącej się wokół opowieści o Elżbiecie i Casanowie.

Elżbieta jest jedną z głównych bohaterek. Od śmierci męża boryka się z problemami finansowymi, mimo wszystko jednak prowadziła dość hulaszczy tryb życia. Zadawała się z wieloma mężczyznami i zamierzała zrobić wszystko by odziedziczyć pewien spadek. Nie stawia jej to w dobrym świetle, choć wszystko ma dwie strony. Elżbieta bowiem potrafi pokazać, że jej zależy na ludziach, nie jest do końca zdeprawowana. Ma szansę na odkupienie.

Casanowa zaś to podróżnik, znakomity kochanek, bywalec salonów. Przystojny mężczyzna, który potrafi zdobyć każdą kobietę. Dzięki nim również się utrzymuje. Nie kryje się ze swoim charakterem, jest szczery. On i Elżbieta są ulepieni niemalże z tej samej gliny.

Autor postarał się, by wprowadzić czytelnika w realia czasów. Opisy są całkiem dobre, pobudzają wyobraźnie. Przeszkadzał jednak przesyt scen łóżkowych. Po twarzach Greyów i całej tej plejadzie erotycznych papek, fajnie byłoby poczytać coś delikatnego, ulotnego. Właśnie tego mi tutaj zabrakło. Subtelności.


„W objęciach Casanowy” to nie jest zła książka. Powiedziałabym, że całkiem niezła. Autor momentami gna z akcją, momentami spowalnia, by dać nam odetchnąć. Wszystko jednak ma tu swoje miejsce i nie jest przypadkowe. Polecam.

Z twórczością pana Forysia wcześniej nie miałam styczności, nie wiedziałam więc czego mogę się spodziewać. Wybór padł na książkę „W objęciach Casanowy” ze względu na tylni opis. Nie wiem dlaczego, ale z zasady sceptycznie podchodzę do rodzimych autorów. Lubię się miło zdziwić niż rozczarować. Czy Forysiowi udało się to pierwsze?

O Casanowie chyba słyszał każdy. Nie raz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Penny Jordan jeszcze nigdy nie mnie zawiodła. Czytałam już kilka jej powieści i za każdym razem znalazłam w nich coś dla siebie. Po ciężkim dniu w pracy marzyłam, by oderwać się od rzeczywistości, sięgnęłam więc po „Wszyscy mają się dobrze”.

David i Jon to bliźniacy, pochodzący z rodu prawników. Pierwszy z nich to hulaka, bawidamek, który ucieka od obowiązków, które na jego barki składa ojciec, Ben. Po kolejnej podróży w nieznane, wraca do domu z modelką, a niedługo również matką jego dziecka. Nie poczuwa się jednak w żadnym stopniu do winy i postanawia dalej prowadzić hulaszczy tryb życia. Jon zaś to odpowiedzialny, poważny mężczyzna, dla którego dobre imię rodziny stoi na pierwszym miejscu. Nie dziwi więc, że w momencie kryzysowym, to właśnie on przejmuje pałeczkę i ratuje rodzinne interesy.

Za każdym mężczyzną stoi też jego kobieta. David ożenił się z Tiggy – kobietą, która próbuje w każdy sposób oszukać czas i zachować urodę. Jenny to żona Jonathana – spokojna i cicha, na dodatek niesamowicie ciepła. Całkowite przeciwieństwo Tiggy. Obok głównych bohaterów przewijają się również inne, drugoplanowe, których historie możemy poznać. Takim o to sposobem można wspomnieć o Olivii, córce Davida i Tiggy, która kontynuuje rodzinną tradycję i ciężko pracuje, by zostać prawnikiem. Max to syn Jonathana i Jenny – pełen ambicji i determinacji do ich spełnienia. Nie patrzy na uczucia innych.
Wszyscy jednak spotykają się na rodzinnej uroczystości. Skrywane dawno tajemnice wyjdą na jaw. Może to doprowadzić do rozłamu. Ktoś ucierpi, ktoś dowie się prawdy. Czy uda im się pogodzić? Czy rodzina Crightonów skazana jest na porażkę?

Penny Jordan stworzyła opowieść o rodzinie – zwyczajnej, jak każda inna. Bowiem wszyscy mamy problemy, o których nie chcemy rozmawiać. Każdy z nas próbuje bronić tego, co kochamy. Crightonowie robią tak samo – stawiają dobro rodziny ponad wszystko. Autorka stworzyła całą plejadę postaci, barwnych niczym motyle i różniących się od siebie, dzięki czemu czytanie o ich losach sprawiało mi taką frajdę. Zdarzają się tu bowiem tacy, których można pokochać od pierwszego wejrzenia, ale nie brakuje również takich postaci, które chętnie by się zdzieliło po łbie.

Historia, jaką serwuje nam Jordan to uniwersalna opowieść o miłości, nadziei, o próbie naprawienia błędów i przyznaniu się do nich. Uniwersalna ponieważ wartości te zawsze będą aktualne i zawsze będą trafiać do czytelników. Pełna emocji, bolesnych wspomnień, przeszłości, która rzuca cień na przyszłość.
Jestem pewna, że książka spodoba się paniom – niezobowiązująca, przyjemna lektura to coś idealnego na długie wieczory. Z pewnością się nie zawiedziecie, a może nawet stwierdzicie, że z chęcią przeczytacie o dalszych losach rodziny Crihgtonów J

Penny Jordan jeszcze nigdy nie mnie zawiodła. Czytałam już kilka jej powieści i za każdym razem znalazłam w nich coś dla siebie. Po ciężkim dniu w pracy marzyłam, by oderwać się od rzeczywistości, sięgnęłam więc po „Wszyscy mają się dobrze”.

David i Jon to bliźniacy, pochodzący z rodu prawników. Pierwszy z nich to hulaka, bawidamek, który ucieka od obowiązków, które na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do książki „Przywróceni” podchodziłam z ogromnym zaciekawieniem, ale i dozą niepewności. Nie wiedziałam bowiem, czy moje zaciekawienie zostanie nagrodzone dobrą, wciągającą powieścią czy też się zawiodę. Tematyka – nie jest sztampowa, wręcz przeciwnie. W życiu mamy dwie pewne i stałe – śmierć i podatki. Dodajmy do tego narodziny i mamy trio. Co jednak może się stać z ludźmi kiedy wszystko, w co dotąd wierzyli, zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni? Co jeśli porządek świata, który każdy z nas zna od dzieciństwa, zostaje zburzony? Cóż, trudno przewidzieć zachowania ludzi. Co bowiem można zrobić, gdy w progu domu staje ojciec, który zginął piętnaście lat temu? Albo ukochana, która odeszła niedawno?

Z takim samym dylematem boryka się Lucille i Harold. Szesnaście lat temu przeżyli tragedie, która wstrząsnęła ich światem, bowiem ukochany i jedyny syn utopił się i pozostawił rodziców w żałobie. I teraz, kiedy zdążyli się z tym pogodzić, pojawia się niespodziewanie, nietknięty czasem, uśmiechnięty i szczęśliwy, że znowu trafi w ramiona rodziców. Owe dziwne wydarzenie nie jest jedyne. Na całym świecie zmarli wracają do świata żywych. Nazwano ich Przywróconymi, a ci, którzy żyją ochrzcili się jako Prawdziwie Żyjący.

Społeczeństwo jest nastawione w całkowicie różne sposoby. Jedni cieszą się z obrotu sprawy, ponieważ mogą spotkać się z tymi, którzy już dawno odeszli. Inni zaś cierpią przez to, co zrobili tym, którzy powrócili. Inni jeszcze twierdzą, że to test, próba ludzkości. Są też tacy, którzy uważają ich za zło wcielone, które należałoby wytępić. Ile ludzi, tyle spojrzeń. Jedno jest pewne – coś się dzieje. Jak to możliwe, że zmarli powracają do świata? Czy to początek końca?

Jason Mott stworzył dość nietuzinkową i ciekawą książkę, która wywołuje w czytelniku nie tylko gęsią skórkę na rękach. Autor przedstawia nam bowiem stadium ludzkiej psychiki, która zostaje poddana próbie. Musimy sobie odpowiedzieć na wiele pytań natury moralnej. Ale również stwierdzić ile jesteśmy w stanie znieść. Przywróceni to nie zombie, to ludzie. Z wspomnieniami życia. Pytanie jednak, jak bardzo ludzcy są. Czy mogą być ludźmi po tym, jak zmarli. Czy wracając do świata nadal mogą używać praw danych ludziom?

Autor chwieje naszym światopoglądem, nie dając odpowiedzi, ale zadając kolejne pytania. Nie dowiemy się, skąd wzięli się Przywróceni. Nie dowiemy się, jaki był cel ich pojawienia. Dowiemy się jednak jak działają nasze mechanizmy obronne, jak łatwo potrafimy dać się zmanipulować temu, co widzimy. I jak łatwo znaleźć człowieka w człowieku.

Polecam powieść z czystym sercem. Początek apokalipsy a może nowego raju? Cóż, trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Warto jednak poznać tę stronę i dać autorowi szansę. Nie zawiedziecie się.

Do książki „Przywróceni” podchodziłam z ogromnym zaciekawieniem, ale i dozą niepewności. Nie wiedziałam bowiem, czy moje zaciekawienie zostanie nagrodzone dobrą, wciągającą powieścią czy też się zawiodę. Tematyka – nie jest sztampowa, wręcz przeciwnie. W życiu mamy dwie pewne i stałe – śmierć i podatki. Dodajmy do tego narodziny i mamy trio. Co jednak może się stać z ludźmi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z twórczością Francesa Mirallesa nie miałam jeszcze okazji się zetknąć, ale ze względu na moje ulubowanie do zagadek i historii stwierdziłam, że jego książka może być ciekawą odskocznią. Zabrałam się więc za czytanie. Czy autorowi udało się mnie kupić?

Leo Vidal to z zawodu dziennikarz. Gdy otrzymuje list od antykwariusza, w którym znajdują się pieniądze na pokrycie dojazdu, zaczyna widzieć w tym jakąś interesującą historię. Jego zmysł dziennikarski podpowiada mu, że powinien udać się w podróż i tak robi, nie przeczuwając tego, co zastanie na miejscu. Antykwariusz zabiera Leo na wyprawę do katedry, w której opowiada mu o symbolach ezoterycznych, kabale i alchemii oraz o tym, jak to wszystko jest razem połączone, po czym oświadcza, że skradziono mu komodę, w której znajdowały się ważne listy.

Antykwariusz wyjaśnia mu, że kabaliści zajmowali się numerologią, by znajdować klucze, a listy które skradziono najprawdopodobniej są korespondencją Carla Junga, który jak wiemy był uczniem Freuda oraz Caravidy. Antykwariusz chciałby, aby Leo odkupił owe listy. Czy powinien się na to zgodzić? Główny bohater sam nie wie, co powinien zrobić. Opowiedziana przez antykwariusza historia jest ciekawa i warta zbadania, Leo jednak boi się podjąć ryzyka, którego nawet nie zna. Co w nim wygra – rozsądek czy pogoń za sensacją? Kim jest Elsa? Kto chce uśmiercić Lea? Jak ważne są owe listy i czy bohaterowi uda się dociec prawdy? Nie będę zdradzać.

Miralles wprowadza nas w dość specyficznych, ale niezmiernie ciekawy świat. Przygoda miesza się tu z niebezpieczeństwem, delikatny nastrój niepokoju udziela się czytelnikowi, a pochłonięte strony coraz szybciej się powiększają. Autor bowiem dobrze prowadzi akcje, ma interesujące opisy, a bohaterowie są na tyle ludzcy, na ile pozwala na to fabuła.

Nasz bohater trafia na przeróżne tropy – począwszy od starożytnych ruin na odnalezieniu ruchu, który przygotowuje ludzi na Apokalipsę. Przed Vidalem stoi nie lada wyzwanie – uratować świat. Ma jednak pomocników i każdy z nich na swój sposób wprowadza do książki życie, każdy z nich ma zarysowane mocno cechy, które wyróżniają go spośród tłumu.

Główny bohater opowiada nam całą historię ze swojego punktu widzenia, wspominając swoje przygody, przez co dość często zdarza mu się powiedzieć o czymś, co dopiero się wydarzy. Nie przeszkadza to jednak w czytaniu. Myślę, że Miralles stworzył ciekawą książkę przygodowo-sensacyjną, w której można znaleźć coś dla siebie. Dawkowane napięcie, niebezpieczeństwo, interesująca zagadka w tle – wszystko, co można chcieć. Dobra, ale nie znakomita, mimo wszystko trzymała poziom i dlatego twierdzę, że warto po nią sięgnąć.

Z twórczością Francesa Mirallesa nie miałam jeszcze okazji się zetknąć, ale ze względu na moje ulubowanie do zagadek i historii stwierdziłam, że jego książka może być ciekawą odskocznią. Zabrałam się więc za czytanie. Czy autorowi udało się mnie kupić?

Leo Vidal to z zawodu dziennikarz. Gdy otrzymuje list od antykwariusza, w którym znajdują się pieniądze na pokrycie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ile już było paranormalnych romansów? Ile dziwnych stworzeń walczących ze złem? Ile magii i czarów w książkach dla młodzieży? Niezliczone ilości, które cały czas rosną i rosną. Tym razem w moje ręce wpadła swobodna interpretacja znanej wszystkim „Alicji w Krainie Czarów”. Ale Alicja teraz znalazła się w krainie zombie. Jak sobie tam poradzi?

Tytułową Alicję poznajemy w dość normalnych okolicznościach – na zabawie z siostrą na podwórzu obok domu. Wydaje się, że wszystko jest normalne, ale szybko przekonujemy się, że wcale nie. Alicja i jej młodsza siostra nie mogą po zmroku wychodzić z domu. Ich ojciec bowiem ma pewną obsesję na punkcie istot czających się w mroku. Tylko on je widzi. Tylko on się ich boi. Alicja nie wierzy w bajki ojca, ale nie jest też w stanie przeciwstawić się mu. Pewnego jednak dnia, gdy zbliżają się urodziny Alicji, młodsza siostra błaga ją, by poprosiła ojca o pewną przysługę. W szkole będzie recital, w którym Emma chciałaby wziąć udział, problemem jest to, że skończy się on już po zmroku.

Alicja kocha swoją siostrę całym sercem, dlatego też postanawia wyprosić u matki pozwolenie. I choć idzie to opornie, w końcu udaje się namówić ojca i całą czwórką jadą na przedstawienie. Emma wypadła świetnie, wszyscy dobrze się bawili, oklaskiwali grających, a ojciec dziewczyn zaczął się robić coraz bardziej niespokojny. W pewnym momencie na siłę zaczął ciągnąć całą rodzinę do samochodu. Rozglądał się wokół, poprosił żonę, żeby to ona prowadziła i wybrała jak najszybszą drogę do domu. Ta jednak prowadziła tuż obok cmentarza. Dziesięć minut przed domem, tuż za cmentarzem, rozbili się, samochód dachował. Alicja obudziła się w momencie, gdy „istoty” pożywiały się jej ojcem. Jak to się skończy? Czy Alicja w końcu uwierzy w zło, o którym tak długo opowiadał jej ojciec?

Gena Showalter dość ciekawie potraktowała znaną wszystkim, kultową więc powieść. Mimo że jest to romans paranormalny, w którym mamy dziewczynę o pewnych mocach, mamy chłopaka tajemniczego, pewnego siebie i mamy między nimi chemię, która ciągnie ich ku sobie, to wbrew pozorom nie jest to odpychające. Właściwie to tuż po zakończeniu książki zaczęłam się zastanawiać kiedy będzie następna część. Wciągnęłam się. Historia toczyła się wolna, dając czytelnikowi czas na rozmyślanie, na poznanie nowego dla Alicji świata, w którym musiała nauczyć się żyć. Musiała pogodzić się z tym, że cały czas patrzyła na ojca krzywo, a on miał rację. Chronił swoją rodzinę.

Alicja jest typową bohaterką romansów dla nastolatek, mimo to ma w sobie jakąś ciekawą historię. Nie irytowała mnie, nie sprawiała, że chciałam zamknąć książkę i więcej do niej nie wrócić. Może dlatego, że dziewczyna sama chciała poznać prawdę, uczyć się walczyć z potworami, próbowała dać z siebie wszystko, choć niemalże nic nie wiedziała na ich temat. Może to właśnie ten upór, próba poradzenia sobie z własnymi demonami tak mnie do niej przekonała.

„Alicja w Krainie Zombie” to ciekawa książka. Czyta się ją szybko, płynnie, strony są wręcz pochłaniane. Nie można się od niej oderwać, a po przeczytaniu ma się niedosyt. To chyba mówi samo za siebie. Szczerze polecam.

Ile już było paranormalnych romansów? Ile dziwnych stworzeń walczących ze złem? Ile magii i czarów w książkach dla młodzieży? Niezliczone ilości, które cały czas rosną i rosną. Tym razem w moje ręce wpadła swobodna interpretacja znanej wszystkim „Alicji w Krainie Czarów”. Ale Alicja teraz znalazła się w krainie zombie. Jak sobie tam poradzi?

Tytułową Alicję poznajemy w...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dynastia Tudorów: Królowa traci głowę Michael Hirst, Elizabeth Massie
Ocena 7,1
Dynastia Tudor... Michael Hirst, Eliz...

Na półkach:

Kiedyś fascynowałam się historią Anglii za czasów panowania Henryka VIII, czytałam niemalże wszystko, co się jej tyczyło. Mimo wszystko, że fascynacja mi już przeszła, lubię czasami wracać i dowiedzieć się czegoś nowego, poczytać o innym spojrzeniu. „Dynastia Tudorów. Królowa traci głowę” to książka napisana na podstawie drugiego sezonu serialu amerykańskiego, którego nie miałam okazji jeszcze poznać. Jakie zrobiła na mnie wrażenie?

Poznajemy w niej losy małżeństwa Henryka oraz Anny Boleyn. Jak wiemy z historii, król musiał wcześniej rozstać się ze swoją żoną, Katarzyną. Jak to zrobić? Jak wyjść z sytuacji z twarzą? Henryk postanowił, że dla miłości do Anny jest w stanie zrobić wszystko. Przeciwstawił się kościołowi i zaczął wprowadzać swoje reformy, które sprawiły, że powstał anglikanizm. Henryk mógł bez problemowo rozwiązać ślub z Katarzyną i pojąć za żonę piękną Annę. Planował to jeszcze przed rozwodem, kiedy odesłał ówczesną królową z dworu.

Niby wszystko układało się po myśli króla. Anna zajęła miejsce u jego boku, ale nie mogła dać mu syna, a tego król chciał najbardziej. Spłodzić męskiego potomka. Katarzyna nie była w stanie urodzić mu syna, myślał więc, że sytuacja zmieni się, gdy pojmie za żonę Annę. Ale i tak kobieta nie potrafi sprostać jego wymaganiom. Królowa widzi, że zaczyna jej się palić grunt pod nogami i musi być ostrożna. Zauważa też, że król coraz częściej przebywa z daleka od niej, rozglądając się za innymi kobietami. Anna rozumie, że coś wisi w powietrzu. Co jednak może zrobić? Jak począć syna? Jak sprawić, by król był zadowolony?

Pierwszej części nie miałam okazji przeczytać, do tej zabrałam się z chęcią. Moim zdaniem sama warstwa techniczna jest dość ciekawa. Książka bowiem jest podzielona jak film – każdy rozdział ma swoje podrozdziały, które tworzą spójną całość, zupełnie jakbyśmy przeskakiwali ze sceny do innej sceny, jak to często bywa w filmach lub serialach. Zabieg ten wydaje mi się dość fascynujący, czułam się wręcz jakbym obserwowała serial, a nie czytała książkę.

Autorka przenosi nas w świat pełen intryg, podstępów i niebezpieczeństw średniowiecznej Anglii. Z historii wiemy, jak skończy się los Anny, co w trakcie czytania dodaje chyba swoistej pikanterii. Mimo wiedzy na temat końca i tak chcemy czytać dalej, dowiedzieć się więcej, mocniej wsiąknąć w fabułę i wyrwać z niej tyle, ile się da.
Henryka VIII nie lubiłam nigdy. Jego spojrzenie na świat, posunięcia względem swojego kraju i żon, traktowanie dzieci – to wszystko składało mi się na obraz despotycznego, za mocno pewnego siebie człowieka, który musi zawsze dostać to, co chce. Annie zaś zawsze współczułam. Chciała zostać królową, czerpać z tego przywileju, nie wiedziała jednak, że jej życie tak szybko się skończy i w tak dramatyczny sposób. W pewnym momencie chyba sama pogubiła się w labiryntach intryg, które potrząsały życiem dworzan.

Książkę czyta się niesamowicie ciekawie, wciąga czytelnika od pierwszych stron. Wraz z autorką podążamy po historii Anglii, która do dzisiaj wzbudza kontrowersje i fascynacje. Z chęcią też zabiorę się za kolejne części. Polecam!

Kiedyś fascynowałam się historią Anglii za czasów panowania Henryka VIII, czytałam niemalże wszystko, co się jej tyczyło. Mimo wszystko, że fascynacja mi już przeszła, lubię czasami wracać i dowiedzieć się czegoś nowego, poczytać o innym spojrzeniu. „Dynastia Tudorów. Królowa traci głowę” to książka napisana na podstawie drugiego sezonu serialu amerykańskiego, którego nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rozsądek z sercem zazwyczaj do porozumienia dojść nie może. Nie dziwmy się – chcą przecież różnych rzeczy. Serce pragnie uniesień, wzlotów do chmur, bajecznych przygód, miłości wiernej i wiecznej i najlepiej księcia z bajki. A rozsądek? On rządzi się swoimi prawami, mocno stąpa po ziemi, nie myśli o ulotności, a o tym, by żyć tu i teraz, realizując założone plany. Co więc się stanie, gdy kobieta, która zawierza rozsądkowi poczuje jak i serce próbuje się wydostać? O tym opowiada kolejna książki z serii KISS wydawnictwa Mira.

Firth Williams to inżynier zarządzająca budową Whellerby – okazałej posiadłości pewnego lorda. Do wszystkiego doszła sama. Nie miała łatwego dzieciństwa. Po śmierci matki musiała zamieszkać z ojcem, bajecznie bogatym biznesmenem, który pieniędzmi chciał kupować uczucia. Firth jednak nie należała do tego typu dziewczyn. Od początku odcinała się od bogactwa rodziny, a do swojej pozycji dążyła ciężką pracą, kreatywnością i samozaparciem. Obecnie czeka na pracę życia, która nadarzy się gdy jej mentor wróci do pracy.

Gdy pojawia się jej siostra, celebry tka, z problemami natury miłosnej Firth nie wie, co ma począć. Ale sąsiad, charyzmatyczny mężczyzna marzeń przychodzi jej na ratunek. Co stanie się z planami Firth? Legną w gruzach? A może silna wola wygra z miłością?

Jessica Hart zaserwowała nam książkę pełną ciepła. Prosta, może nawet trochę banalna opowieść o kobiecie, która nie szuka miłości i o mężczyźnie, który jest inny, niż się wydaje. Idealna na leniwe popołudnie, przy lemoniadzie, na bujanym fotelu.

Subtelna i zabawna z pewnością przyniesie wam dużą dawkę rozrywki. Rozsądek czy serce? No właśnie. Często logika podpowiada nam, że rozsądek wie lepiej, że to przecież on wie, co jest dla nas dobre, co jest słuszne i jak powinniśmy postąpić. Gdy jednak w grę wchodzą namiętności, emocje, która rozpływają się w nas niczym czekoladki na słońcu, trudno jest przyznać mu rację.
Firth stanęła przed trudnym wyborem. Nie dać się zwieść i dążyć
dalej ku upragnionemu celowi czy też może poddać się namiętności, która burzy krew w żyłach? Ja wam nie powiem, co wybrała, tego dowiedzcie się sami.

Rozsądek z sercem zazwyczaj do porozumienia dojść nie może. Nie dziwmy się – chcą przecież różnych rzeczy. Serce pragnie uniesień, wzlotów do chmur, bajecznych przygód, miłości wiernej i wiecznej i najlepiej księcia z bajki. A rozsądek? On rządzi się swoimi prawami, mocno stąpa po ziemi, nie myśli o ulotności, a o tym, by żyć tu i teraz, realizując założone plany. Co więc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wydawnictwo Halequin cały czas zaskakuje czytelników. Niedawno puścili w obieg nową serię – KISS. „Kto się śmieje ostatni” autorstwa Trish Wylie to druga książka z owej serii. Czy potrafi zaskoczyć, zatrzymać? O tym się przekonacie za chwilę.

Miranda jest córką burmistrza Nowego Jorku. Można się więc tylko domyślać, jak wygląda jej życie. Spotkania towarzyskie, uśmiechy do społeczeństwa, obecność na najważniejszych eventach i pozowanie do zdjęć to bułka z masłem do tej młodej damy. Musi to wytrzymać, nie ma innego wyjścia. I jak to zwykle bywa przy znanych osobistościach, Miranda otrzymała nowego osobistego ochroniarza, Tylera.

Poznają się w dość nietypowych okolicznościach. Tyler już wie, kim jest Miranda, ona zaś nie ma zielonego pojęcia, z kim ma do czynienia. Noc, dyskoteka, tłum ludzi i wjazd policji. Odkrycie tam córki burmistrza mogłoby zaszkodzić kampanii wyborczej. Tyler w mgnieniu oka zabiera więc dziewczynę z tłumu. Ona czuje pociąg do nieznajomego przystojnego mężczyzny. Następnie dowiaduje się kim jest. Niepokorna Miranda zaczyna więc grać z nim w kotka i myszkę.

Ochroniarz i wpływowa kobieta. Jak to między nimi będzie? Każde z nich coś ukrywa. Każde z nich rozgrywa karty po swojemu i nie chce, żeby wygrała druga strona. Ale gdy zmienia się stawka obydwoje zmieniają swoje podejście. Jak to się skończy?

Autorka przedstawia nam dwójkę zagubionych bohaterów, pełnych rozterek, targają nimi silne emocje, czasami nie do poskromienia. Obydwoje mają swoje przejścia. Obydwoje muszą udawać przed światem, że wszystko jest w porządku. Uśmiechać się i robić dobrą minę do złej gry. Obydwoje rozumieją czym jest samotność. I choć pochodzą z dwóch różnych światów, zderzenie wcale nie jest bolesne – wręcz przeciwnie.

Miranda to kobieta silna, która wie, czego chce i dąży do tego, by to otrzymać. Tyler to twardy mężczyzna, któremu trudno jest okazywać emocje. Obydwoje zmieniają się pod swoim wpływem. Świat w końcu jest niebezpiecznym miejsce, w którym warto mieć kogoś, na kim można polegać. Czy oni staną się dla siebie taką właśnie ostoją? Czy uda im się przebrnąć przez kampanie spokojnie i bez ran? Cóż, to musicie odkryć sami.

Trish Wylie zaserwowała nam romans – emocjonalny, miejscami ciepły, miejscami trudny. Ale przecież taka jest sama miłość – ciężka, nieprzewidywalna, choć niesamowicie uskrzydlająca.

Wydawnictwo Halequin cały czas zaskakuje czytelników. Niedawno puścili w obieg nową serię – KISS. „Kto się śmieje ostatni” autorstwa Trish Wylie to druga książka z owej serii. Czy potrafi zaskoczyć, zatrzymać? O tym się przekonacie za chwilę.

Miranda jest córką burmistrza Nowego Jorku. Można się więc tylko domyślać, jak wygląda jej życie. Spotkania towarzyskie, uśmiechy do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z twórczością Tess Gerritsen nie miałam wcześniej do czynienia, nie wiedziałam więc czego mogę się po książce spodziewać. Całkowita niewiadoma, pusta kartka do wypełnienia. „Ścigana” wcześniej znana pod tytułem „Złodzieje serc” faktycznie skradła moje serce. Dlaczego? O tym za chwilę.

Główną postacią w książce jest Clea, kobieta z przeszłością, przestępczyni, która od najmłodszych lat szkoli się w dość nietypowym fachu, mianowicie złodziejstwie. W jego tajniki wprowadza ją wuj. Niestety przez pewne zdarzenia Clea trafia do więzienia. Po odsiedzeniu wyroku kobieta wraca do świata i jak przykładna obywatelka ma zamiar wieść spokojne, a co najważniejsze, uczciwe życie. Ale jak to zwykle bywa, nie dostajemy tego, czego chcemy. Clea znowu pojawia się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie i przez omyłkę jest świadkiem morderstwa. Co może począć? Pójść na policję? Ależ oczywiście, tylko nikt jej nie wierzy. Więc co teraz?

Clea musi wziąć sprawy w swoje ręce. Postanawia dociec prawdy i udowodnić, że ma rację. Tym bardziej, że trafiła w sam środek poważnej afery, a mordercy nie spoczną póki jej nie odnajdą. Czy jest ktoś, kto mógłby jej pomóc? Czy Clea wyjdzie cało? Kim jest włamywacz numer 2?

Tess Gerritsen pisze niesamowicie obrazowo. I choć to moje pierwsze z nią spotkanie, stwierdzam, że z pewnością nie ostatnie. Przez książkę mknie się z prędkością światła. Z jednej strony to dobrze, bo, jak można się domyślić, nie natrafia się na żadne przeszkody, z drugiej zaś książka zbyt szybko się kończy.

Autorka wprowadza nas w fabułę spokojnie, nastrajając odpowiednio do klimatu, aż w końcu idzie jak burza, zasypując czytelnika pytaniami i odpowiedziami, by znowu uwikłać w kolejną zagmatwaną intrygę. Powieść ta dostarcza nam nie tylko wątków kryminalno-sensacyjnych, ale również miłosnych. Między bohaterami bowiem od razu pojawia się iskra, która z kartki na kartkę przeistacza się w wulkan nie do powstrzymania.

„Ścigana” to powieść sensacyjna, pełna wartkiej akcji, strzelanin, gonitw, ale nie tylko. To historia, w której odnajdziemy próby odnalezienia siebie w świecie przemocy. To opowieść pełna woli walki o sprawiedliwość. Ale również i chyba przede wszystkim opowieść o miłości, która pokonuje wszelkie bariery, jakie napotyka na swojej drodze.

Clea musi poradzić sobie z wieloma trudnościami, ale robi to z podniesionym czołem. Odnajduje w sobie siłę, chce walczyć, bo ma za co. I chyba to jest w tym wszystkim najważniejsza – świadomość, że za rogiem przecież może czekać coś lepszego, wystarczy tylko postarać się i wyciągnąć dłoń.

Z twórczością Tess Gerritsen nie miałam wcześniej do czynienia, nie wiedziałam więc czego mogę się po książce spodziewać. Całkowita niewiadoma, pusta kartka do wypełnienia. „Ścigana” wcześniej znana pod tytułem „Złodzieje serc” faktycznie skradła moje serce. Dlaczego? O tym za chwilę.

Główną postacią w książce jest Clea, kobieta z przeszłością, przestępczyni, która od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O homoseksualizmie i wszelkiego rodzaju zainteresowaniem się osobami tej samej płci niemalże się nie mówi, uważając go za temat tabu, a każda nie odpowiednio skonstruowana wypowiedź może zostać uznana za przejaw braku tolerancji dla odmienności innych. I choć telewizja bombarduje nas opowieściami z parad równości, a Anna Grodzka ma chyba więcej przeciwników, niż przyjaciół – nasze kochane społeczeństwo jest do szpiku kości ksenofobiczne. „Sodomici” powstała więc w czasie zainteresowań, ale również nienawiści – ma więc grunt podatny. Czy spełnia swoją rolę?

Elwira Watała zabiera nas w niesamowicie interesującą podróż prze epoki. Dowiadujemy się rzeczy, o których nigdy byśmy nie pomyśleli. Autorka wyciąga z rękawa asa za asem, zmieniając nasze myślenie o sto osiemdziesiąt stopni i sprawia, że zaczynamy zastanawiać się nie tylko nad historią i braku wiedzy na jej temat, ale również o tym, jak kiedyś i jak dzisiaj postrzegamy homoseksualizm. Ciekawie opisuje różne sytuacje, które zdarzały się w epokach minionych. Mocno zapadła mi w pamięć historia Marii Stuart i Davida Riocco – ojca Jakuba I. Pani Watała swoją naukową rozprawę rozciera wraz z epickimi przypowieściami, które wpływają na czytelnika i jego wyobraźnie. Dzięki temu zdecydowanie plusuje, bo książka sama w sobie jest ciężka, lektura ta może przyprawić o zawroty głowy.

„Sodomici” to wyprawa w głąb ludzkich umysłów. Niektóre historie, które autorka opisuje są straszne, niektóre zabawne, a jeszcze inne wywołują w nas współczucie. Nie raz łapałam się za głowę myślą: Tak nie może być! To przecież nie jest prawda. Ale kilka chwil później wierzyłam w każde jej słowo.

Nie jest to książka, do której podchodzi się lekko, ale z pewnością trzeba podejść z dystansem. Mimo to „Sodomici” są księgą pełną wiedzy, o której mało kto wiedział. Autorka przedstawia nam genezę homoseksualizmu, jego transformacje oraz związane z tematem inne zjawiska takie jak transwestytyzm i transseksualizm. Każde z nich okraszone jest przykładami z życia. Wystarczy choćby wspomnień Henryka Walezego i jego mignonów albo też Nerona.

Nie jest to książka dla każdego i nie każdy powinien się za nią zabierać. Niesamowicie ciekawa, pełna fascynujących opowieści – w pewnych momentach przytłacza i zabiera oddech. Nie raz zatrzymywałam się przy niej, by odetchnąć, odpocząć psychicznie. Uważam jednak, że mimo to warto było przy niej zostać. Czuję się dzięki temu bogatsza, kompletniejsza, choć nie raz zbita z tropu i wrzucona w ciemność, w której światło pojawiało się, ale zdecydowanie za późno. Pani Watała zrobiła kawał ciężkiej, ale dobrej roboty i należą jej się pochwały. „Sodomitów” nie będę wspominać miło i przyjemnie, ale z pewnością stanie się jedną z ciekawszych pozycji w mojej biblioteczce.

O homoseksualizmie i wszelkiego rodzaju zainteresowaniem się osobami tej samej płci niemalże się nie mówi, uważając go za temat tabu, a każda nie odpowiednio skonstruowana wypowiedź może zostać uznana za przejaw braku tolerancji dla odmienności innych. I choć telewizja bombarduje nas opowieściami z parad równości, a Anna Grodzka ma chyba więcej przeciwników, niż przyjaciół...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szósta część sagi o Bractwie Czarnego Sztyletu mówi o jednym z pokiereszowanych psychicznie braci. Mowa o Furiathcie. W ostatniej części książki podjął się zadania bycia Najsamcem, ratując tym samym Vhrednego, który znajdując miłość swojego życia nie chciał zapładniać Wybranek, by rodziły kolejnych wojowników. Furiath stwierdził, że dla niego już nie ma kobiety, bo ta, którą kocha, spodziewa się dziecka jego brata bliźniaka. Tym samym Furiath stał się Najsamcem, jednym z najbardziej poważanych wampirów. A jego celem było spłodzenie dzieci. Wybranką stała się Cormia, piękna i mądra, do której Furiath od początku coś poczuł.

Zdawało się, że to zwykła litość pomieszana ze współczuciem i chęcią pomocy tej kruchej istocie. Furiath zabrał ją ze sobą do siedziby bractwa, mając nadzieje, że w znanym sobie otoczeniu będzie mógł wypełnić swoją misję. Okazało się, że to wcale nie jest takie proste, a wampir nie może przemóc się przed pokusą. Mijają miesiące, a Furiath ani na trochę nie zbliżył się do Cormii.

Młoda wampirzyca nie mogła zrozumieć jego zachowania. Od początku im wpajano, że ma być idealna, a Najsamca traktować z jak największym szacunkiem. Cormia nie mogła zrozumieć dlaczego Furiath jej nie chce. Spędzała czas samotnie do czasu gdy nie pojawił się John, który zaczął pokazywać jej teren posiadłości, puszczać filmy i zajmować się nią tak, jak na to zasługiwała. W końcu i Furiath to zauważył i dopiero wtedy coś w nim pękło. Spojrzał na Cormię z całkiem innej strony. Z tak innej, że musiał zdecydować się na inną Wybrankę. Czy Furiath czuje coś do Cormii? Jak potoczą się ich losy?

Autorka w tej części pokazuje nam historię wampira załamanego, sponiewieranego winą, która go przytłacza. Furiath bowiem jest święcie przekonany, że to przez niego cierpi Zbhir. Że to jego winą jest jego uwięzienie. Że brak nogi to mała cena, jaką musiał zapłacić za uwolnienie Zbhira. Poczucie winy dręczy go i spala od środka, nie pozwalając na normalne funkcjonowanie. Na dodatek dochodzi jeszcze jego wyimaginowana miłości do Belli. Wyimaginowana ponieważ jest tylko odzwierciedleniem tego, co Furiath chciałby mieć, a była to miłość, jaka łączyła Zbhira i Bellę. I przez tę otoczkę – bólu, winy i odrzucenia musiała przebić się Cormia. Miała więc przed sobą nie lada wyzwanie.

Cormia za to okazała się bardzo mądrą, spokojną wampirzycą z temperamentem. Może to się i trochę ze sobą kłóci, ale okazuje się, ze to idealne połączenie. Właśnie swoją wewnętrzną siłą, zaparciem i wolą walki udało jej się uzyskać to, czego pragnęła.

Pani Ward znowu wprowadza nas w świat pełen emocji. Tym razem było mniej reduktorów, co trochę mnie zasmuciło, gdyż wątek ten jest nasyconą akcją i tempem, ale nie zaważyło to na całości. Poziom jest utrzymany, a fani sagi będą zadowoleni.

Szósta część sagi o Bractwie Czarnego Sztyletu mówi o jednym z pokiereszowanych psychicznie braci. Mowa o Furiathcie. W ostatniej części książki podjął się zadania bycia Najsamcem, ratując tym samym Vhrednego, który znajdując miłość swojego życia nie chciał zapładniać Wybranek, by rodziły kolejnych wojowników. Furiath stwierdził, że dla niego już nie ma kobiety, bo ta,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jedna z najlepszych sag o wampirach, jaka powstała. Mroczna, mocna, miejscami brutalna, trzymająca w napięciu. J.R Ward postarała się i zadowoliła czytelników niemalże na każdym polu. Przyszła kolej na część piątą, „Śmiertelną klątwę”.

Vhredny to członek bractwa, który w młodości był torturowany przez własnego ojca. Tortury nie tylko fizyczne, ale również psychiczne, mocno odbiły się na młodym ówcześnie mężczyźnie. Nieufnie podchodzący do innych Vhredny znalazł w końcu przyjaciela w policjancie. Nie jest on jednak łatwy we współżyciu. Dręczony wspomnieniami, całkowicie poddaje się zabijaniu wrogów, ale również seksualnym eksperymentom, które pozwalają mu choć na chwilę zapomnieć o swojej przeszłości.

Nic jednak nie trwa wiecznie i po jednej z bójek z reduktorami, Vhredny trafia do szpitala, w którym leczy go Jane, człowiek. I tak się wszystko zaczyna. Zafascynowana anatomią Vhrednego kobieta, niemalże nie protestuje, gdy członkowie bractwa przychodzą mu z odsieczą i zabierają ze szpitala. Vhredny zaś nie ma zamiaru się stamtąd ruszyć bez Jane. Takim sposobem kobieta trafia do siedziby bractwa, jako osobisty lekarze wampira. Uczucie między nimi rodzi się niezależnie od tego, co sami zainteresowani by chcieli. Trudności napotykają z każdej strony. Czy im się jednak uda? Co reduktorzy chcą od Jane? Czy Vhredny zapomni o przeszłości?

Pani Ward kolejny raz serwuje nam sporą dawkę emocji. Od jej książek nie można się oderwać, trzeba przeczytać jak najszybciej, by dowiedzieć się, jak dana historia się skończy. W przypadku Vhrednego, jego historia była niesamowicie przejmująca i smutna. Po pierwsze dorastanie przy ojcu, który traktował go jak worek treningowy, bez matki, która mogłaby się nim zaopiekować. Gdy w końcu dowiaduje się, kim jest jego matka, nie potrafi tego przyjąć do wiadomości.

Trudno mu więc było odnaleźć się w świecie. Dlatego właśnie poświęcał się perwersjom seksualnym, one go w jakiś sposób, chociaż na chwilę, resetowały. Zapominał, choć na krótko. Na domiar złego jego wizje za każdym razem były „straszne” i nie napawały entuzjazmem. Gdy spotyka Jane, coś w nim pęka.

Kobieta jest silna, ma własne zdanie, nie boi się wyzwań. Jako lekarz widzi w nim idealny eksperyment, coś, co może zbadać. Jako kobieta nie może oprzeć się jego sile i magnetyzmowi. Obydwoje są jednak zacięci.

„Śmiertelna klątwa” to dawka akcji, seksu, napięcia. Atmosfera gęstnieje z kartki na kartkę, a czytelnik nie jest w stanie się od niej oderwać. To chyba największy komplement jaki można dać książce i autorowi. Pani Ward zaskakuje z tomu na tom, nie jest nudna i męcząco, a do sagi o bractwie wraca się z przyjemnością. Tak samo było tym razem. Świetnie!

Jedna z najlepszych sag o wampirach, jaka powstała. Mroczna, mocna, miejscami brutalna, trzymająca w napięciu. J.R Ward postarała się i zadowoliła czytelników niemalże na każdym polu. Przyszła kolej na część piątą, „Śmiertelną klątwę”.

Vhredny to członek bractwa, który w młodości był torturowany przez własnego ojca. Tortury nie tylko fizyczne, ale również psychiczne, mocno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

H.P Lovecraft to znany, amerykański pisarz. Znany z utworów takich jak „Zew Cthulhu”, ale nie tylko. Nazywa się go ojcem weird fiction. Nie jest to pojęcie nie trafione. Lovecraft z pewnością zapisał się na kartach amerykańskiej literatury, a miłośnicy historii grozy znają jego twórczość. Czym zaskoczył czytelnika tym razem?

Nakładem wydawnictwa SQN wyszła książka „Koszmary i fantazje. Listy i eseje.” Tym razem Lovecraft pokazuje swoją drugą, nieznaną nikomu twarz. Jawi nam się jako filozof, myśliciel, polityk, odnosi się do religii, wiary. Nie są to jednak tylko wywody na trudne, egzystencjalne tematy, ale również na te błahe, codzienne, poświęcone życiu. Lovecraft przybiera w nich całkowicie inną twarz, odcina się od swojego wizerunku, znanego czytelnikom na całym świecie. To dość ciekawe – pokazuje, jak bardzo utożsamiamy autora z jego książkami, w tym wypadku horrorami, a nie potrafimy dojrzeć w nim drugiego dna.

Tworząc całą mitologie Cthulhu, Lovecraft chyba nie spodziewał się, jaki zasięg osiągnie, jak mocno zakorzeni się w kulturze i jak szerokie grono czytelników zbierze. W listach i esejach widać jego potencjał pisarski, ujawnia się on z całym rozmachem. Widzimy, że to nie tylko autor horrorów, ale również dowcipny człowiek, który ma interesujące podejście do życia i świata, czasami dość niestandardowy.

Książka zawiera jedynie część listów, jakie Lovecraft napisał w przeciągu swojego życia. Jest ich naprawdę wiele, a wydawnictwo SQN postarało się, by pozycja ta odznaczała się starannością druku, zachowując przy każdym liście angielską nazwę. Dzięki temu książka jest przejrzysta, płynna. Sama szata graficzna, oprawa zasługuje na medal – jest to chyba jedna z lepiej wydanych książek, jakie miała ostatnio okazje przeczytać.

O Lovecrafcie można by było pisać i pisać. Tak samo o jego listach i esejach. Trudno bowiem w krótkiej recenzji zmieścić wszystko, co chciałoby się na ten temat powiedzieć. Trudno też streścić to, co się w książce znajduje. Niech wystarczy to, że fani będą zadowoleni, a ci, którzy z twórczością Lovecrafta do czynienia jeszcze nie mieli z pewnością zostaną zachwyceni. Autor bowiem zasługuje na wszystkie słowa uznania, które są kierowane w jego stronę.

A więc fani i niefani – nie zastanawiajcie się, tylko sięgnijcie po książkę. Lovecraft poprowadzi was przez meandry swojej głowy, zada pytania, które dość często nam umykają, nie poda prostych odpowiedzi. Podda was próbie, zmusi do myślenia, zastanowienia się nad światem, a przy tym zafascynuje. Naprawdę warto!

H.P Lovecraft to znany, amerykański pisarz. Znany z utworów takich jak „Zew Cthulhu”, ale nie tylko. Nazywa się go ojcem weird fiction. Nie jest to pojęcie nie trafione. Lovecraft z pewnością zapisał się na kartach amerykańskiej literatury, a miłośnicy historii grozy znają jego twórczość. Czym zaskoczył czytelnika tym razem?

Nakładem wydawnictwa SQN wyszła książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już wcześniej przekonałam się, że podoba mi się pisanie Sheryl Woods. Miałam w ręku już kilka jej książek, więc nie obawiałam się „Smaku nadziei”. Byłam pewna, że mi się spodoba. No i oczywiście się nie myliłam.

Poukładane życie Maddie nagle rozpada się na kawałki. Mąż zostawia ją dla młodszej kobiety, która na domiar złego jest w ciąży. Maddie musi zając się trójką dzieci, w tym dorastającym nastolatkiem, który po rozstaniu rodziców zaczyna przysparzać wielu problemów wychowawczych. Kobieta nie wie, w którym momencie małżeństwa popełniła błąd. Wydawało się, że wszystko idzie jak z płatka. Mąż miał karierę, w której go wspierała, ona zaś zajmowała się domem. Dopóki nie pojawiła się Noreen, piękna pielęgniarka, która momentalnie zawróciła mu w głowie.

Maddie, nie pracująca matka, musiała wymyślać sposób na utrzymanie swojej rodziny. Ale od czego ma się przyjaciół? Dwie jej przyjaciółki zaczęły namawiać ją na otworzenie swojego klubu i Spa. Z początku pomysł ten wydawał się Maddie niedorzeczny, po głębszym jednak zastanowieniu się, podejmuje decyzje. W międzyczasie jej syn przestaje uczestniczyć w treningach. Zaniepokojony trener dzwoni do Maddie, by skonsultować z nią to, co się dzieje. Żadne z nich nie spodziewało się, co to spotkanie przyniesie. A gdy zaczyna się między nimi rodzić uczucie, wszyscy stają przeciwko temu związkowi. On – dużo młodszy od niej, po przejściach, nowy w mieście. Ona – rozwódka. Co się wydarzy? Czy to uczucie przetrwa?

„Smak nadziei” to ciepła, miejscami zatrważająca opowieść nie tylko o uczuciu dwojga ludzi, których los złączył, ale również historia pokazująca przywary ludzi mieszkających w małych, zamkniętych miasteczkach.

Sheryl Woods pokazała nam rodzące się powoli, delikatnie uczucie, podatne na zranienia, ciężkie i trudne, bo rosnące w niesprzyjających wiatrach. Niemalże każdy był temu przeciwny, niemalże każdy próbował tę parę rozdzielić, włącznie z dziećmi Maddie. Trudno się jednak temu dziwić, skoro dopiero co ich idealny świat rozpadł się na kawałki. Autorka umiejętnie pokazuje nam, jak bardzo owo wydarzenia wpłynęło na ich postrzeganie świata. Może nie znajdziemy tutaj genialnych porterów psychologicznych, jednakże to, co wiedzieć powinniśmy, wiemy.

Sami bohaterzy są to są skonstruowani perfekcyjnie. Maddie, która od lat zajmowała się domem, musi stawić czoła nowej sytuacji. Musi stać się silną kobietą, zawalczyć o swoje. I w końcu to robi. Mimo że z początku z lękiem podchodziła do wszystkiego, z upływem czasu zaczyna wierzyć w swoje siły. Cal za to jest po przejściach, dość trudnych, dlatego przeniósł się do tego miasteczka, by rozpocząć nowe życie. Gdy spotyka Maddie wie, że to kobieta jego życia. Walczy o to uczucie i nie ma zamiaru się poddać.

„Smak nadziei” to książka nie tylko o miłości między dwojgiem ludzi, to również historia o silnych ludziach, o ludziach, którzy wierzą w to, że szczęście istnieje. To także opowieść o tolerancji, o zaakceptowaniu swojego losu, ale również o walce, by ten los nam sprzyjał. Uważam, że to dobra książka na pochmurne dni – jej ciepło i emocjonalny ładunek z pewnością was rozgrzeje.

Już wcześniej przekonałam się, że podoba mi się pisanie Sheryl Woods. Miałam w ręku już kilka jej książek, więc nie obawiałam się „Smaku nadziei”. Byłam pewna, że mi się spodoba. No i oczywiście się nie myliłam.

Poukładane życie Maddie nagle rozpada się na kawałki. Mąż zostawia ją dla młodszej kobiety, która na domiar złego jest w ciąży. Maddie musi zając się trójką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Parę miesięcy temu czytałam jedną powieść Megan Hart – reklamowaną jako jeden z lepszych erotyków. Wyszła na rynek w tym samym czasie co sławetne „Pięćdziesiąt twarzy Greya”. Pierwsza mi się spodobała, za drugą nawet się nie wzięłam. Pomyślałam sobie, że skoro pani Hart nie zawiodła mnie wcześniej, nie zrobi tego ponownie. I spodziewałam się czegoś mocnego, tak jak miało to miejsce w „Trzech obliczach pożądania”. Cóż, ta książka różni się zdecydowanie, ale czy to na plus, czy na minus, dowiedzcie się sami.

Paige układa sobie życie po rozwodzie z mężem. Mimo niewiarygodnej namiętności i uczuciu, ich związek nie przetrwał, choć w dalszym ciągu lgną ku sobie, tym razem bardzo destrukcyjnie. Kobieta stara się jednak od tego odciąć i spróbować normalnie egzystować. Pracuje jako asystentka dyrektora, a w wolnych chwilach uwielbia chadzać do sklepu z papeterią, którą namiętnie kupuje. Właśnie przed tym sklepem spotyka, jak się później okazuje, swojego sąsiada – niesamowicie zresztą przystojnego, który zawraca jej w głowie.

W międzyczasie dostaje list. Bez podpisu, za to napisany w rozkazującym tonie, nakazujący wykonywać pewne czynności. Niektóre z nich są błahe i proste, typu uwierz w siebie, poczuj się piękna, zrób coś dla siebie. Inne zaś całkowicie odbiegają od standardowych. Nadawca powiem nakazuje Paige opisanie swojego najbardziej erotycznego doznania. Kobieta postanawia to zrobić. I za każdym razem czeka na kolejne polecenia. Nie zważa na to, że to nie do niej adresowane były owe listy. Paige bowiem mieszka pod numer sto jedenaście, a adresatem jest ktoś spod sto czternaście. Gdy okazuje się, że listy powinny trafić do Erica, cudownego i przystojnego sąsiada, Paige postanawia zagrać w grę.

Nie powiem, żeby źle spędziła czas przy tej lekturze. Była odrywająca od rzeczywistości i dość przyjemna. Porównując ją jednak do poprzedniej – blednie. Nie jest zła, nie jest źle napisana – wręcz przeciwnie, autorka miała bardzo ciekawy pomysł na fabułę, wykorzystała go, sprostała zadaniu, a książkę czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. Może to ja oczekiwałam więcej. Nie zawiodłam się, ale troszkę rozczarowałam.

Mimo dużej ilości scen erotycznych, seksualnych doświadczeń brakuję mi tutaj namiętności, jakiegoś ognia, jakby to wszystko zrobione było na siłę, by zadowolić czytelnika. Zdecydowanie bardziej przypadły mi do gustu wątki obyczajowe, a niżeli erotyczne.

Paige jest zwykłą dziewczyną, jak każda z nas, której pewnego dnia przytrafia się niespodzianka, która sprawdza ją, testuje jak zareaguje na daną sytuację. To silna kobieta, która teraz wie czego chce, a chce być szczęśliwa. Eric przedstawiony jest jako niesamowicie przystojny mężczyzna, na dodatek lekarz. Dowcipny, wysportowany – po prostu ideał. Austin – były mąż Paige, próbuje ją odzyskać. Zgodziłby się chyba na wszystko, byle tylko do niego wróciła. Postacie są zarysowane, ale w pewnym momencie tracą na swojej „wartości”. Choć da się ich polubić.

Tym razem książka nie do końca trafiła w moje oczekiwania. Nie twierdzę, że źle spędziłam przy niej czas, bo tak nie jest. Jednakże spodziewałam się czegoś innego, mocniejszego. Ale to tylko ja. Wam może się spodobać.

Parę miesięcy temu czytałam jedną powieść Megan Hart – reklamowaną jako jeden z lepszych erotyków. Wyszła na rynek w tym samym czasie co sławetne „Pięćdziesiąt twarzy Greya”. Pierwsza mi się spodobała, za drugą nawet się nie wzięłam. Pomyślałam sobie, że skoro pani Hart nie zawiodła mnie wcześniej, nie zrobi tego ponownie. I spodziewałam się czegoś mocnego, tak jak miało to...

więcej Pokaż mimo to