-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać3
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać4
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński25
Biblioteczka
2019-01-24
2019
2019-12
2019-07-29
2019-04-01
2019-08-02
„W otchłani rozpaczy najsłabszy promyk nadziei może być ratunkiem.”
Czy to, co dzieje się w naszym życiu jest kwestią przypadku, czy przeznaczenia? Dosyć często zadaję sobie to pytanie i mimo licznych rozważań nie znalazłam dotąd jednoznacznej odpowiedzi. Teraz wydaje mi się, że takowa chyba nie istnieje. Może życie to po prostu suma przypadków prowadzących do przeznaczenia? Taki wniosek nasunął mi się na myśl przy czytaniu tej książki.
„Kolejna osoba, którą spotkamy w niebie” to historia poznanej w poprzedniej części Annie – dziewczynki uratowanej w wesołym miasteczku przez Eddiego, z którym po latach przyjdzie jej się spotkać. Wszystko przez to, że Annie jako trzydziestoletnia kobieta po tragicznym w skutkach wypadku trafia do nieba. Tam – tak samo jak Eddie – otrzyma kilka ważnych lekcji.
I na tym zakończę zarys fabuły, gdyż nie chcę zdradzić zbyt dużo. ;) Chciałabym teraz wspomnieć o lekcjach, które ja wyciągnęłam z tej książki:
1. Jeśli chcemy, by w naszym życiu coś się zmieniło, musimy przede wszystkim zmienić nasze postępowanie, bo popełnianie wciąż tych samych błędów zawsze da nam ten sam, niezadowalający nas rezultat.
2. Niezrozumienie, duszenie w sobie gniewu, milczenie w sprawach, które nas bolą – to rzeczy, które mogą mieć bardzo przykre konsekwencje, dlatego ważnym jest, abyśmy nie unikali rozmawiania ze sobą, nawet jeśli rozmowa ta dotyczyć ma trudnych dla nas tematów.
3. Nie warto marnować czasu na chowanie urazy do bliskiej nam osoby, bo nigdy nie wiadomo ile tego wspólnego czasu nam zostało, a życie ze świadomością, że zmarnowaliśmy nasze ostatnie chwile na pewno nie będzie należało do przyjemnych.
4. Tutaj posłużę się cytatem: „Osiągniesz spokój dopiero wtedy, gdy pogodzisz się sama ze sobą”.
5. Zamiast smucić się, że jakieś dobre momenty bezpowrotnie odeszły – cieszmy się, że w ogóle mieliśmy okazję ich doświadczyć. :)
To jednak nie wszystko, z książki tej można wynieść o wiele więcej. I nie wiem jak autor to robi, że chociaż w całej historii dominuje prostota – to wszystko jest takie piękne i poruszające. To chyba świadczy o jakiejś magii. :) W każdym razie ja czuję się oczarowana.
Mitch Albom po raz kolejny stworzył wspaniałą, mówiącą o miłości, poświęceniu i stracie opowieść, która pokazuje co jest w życiu najważniejsze.
Autor zaskarbił sobie moją sympatię również ukazaniem, że zwierzęta też mogą mieć duszę, bo „Czemuż miałyby jej nie mieć?”. Bardzo doceniam ten fakt i pięknie ukazaną przyjaźń między człowiekiem a zwierzęciem, jednak w moim odczuciu droga, którą autor obrał, by pokazać tę sprawę z duszą – była już trochę zbyt abstrakcyjna. Chociaż może i tym Pan Albom chciał coś przekazać…
W każdym razie – tak jak pierwsza część, tak i ta jawi przed nami coś, dzięki czemu możemy mieć nadzieję, że jeśli tylko będziemy dobrymi ludźmi – trafimy do spokojnego, szczęśliwego miejsca, gdzie każdy będzie każdemu równy, bo tytuły nie będę miały tam najmniejszego znaczenia. :)
Ode mnie jeszcze na koniec taka mała rada: jeśli spodobała Wam się pierwsza część i macie zamiar przeczytać kontynuację – zróbcie to po jakiejś przerwie, bo książki pod wieloma względami są bardzo podobne. Przygotujcie się też na mocno emocjonalną lekturę, gdyż bywa ona bardzo smutna i może wycisnąć z oczu wiele łez. Osobiście gdybym mogła coś lekko w tej części zmienić, to wolałabym, by było w niej mniej przykrych rzeczy dotyczących dzieci, ponieważ czytanie o krzywdzie najmłodszych po prostu łamie serce.
„W otchłani rozpaczy najsłabszy promyk nadziei może być ratunkiem.”
Czy to, co dzieje się w naszym życiu jest kwestią przypadku, czy przeznaczenia? Dosyć często zadaję sobie to pytanie i mimo licznych rozważań nie znalazłam dotąd jednoznacznej odpowiedzi. Teraz wydaje mi się, że takowa chyba nie istnieje. Może życie to po prostu suma przypadków prowadzących do...
2019-06-19
„Niczyje życie nie idzie na marne. Na marne idzie jedynie ten czas, kiedy myślimy, że jesteśmy sami.”
Nieczęsto zdarza się, by jakaś historia skradła moje serce od samego początku, a żeby zrobiła to już od samej dedykacji – wydaje się niemożliwością… A jednak – tak właśnie było w tym przypadku.
Czy zdarza Wam się myśleć, że Wasze życie jest zwyczajne i nie ma jakiegoś większego sensu, bo nie dokonaliście niczego spektakularnego? Jeśli tak, to ta książka uświadomi Wam, że każde życie jest tak samo cenne i wyjątkowe, a także, że najprostszymi czynnościami możemy bardzo przysłużyć się światu i innym ludziom. :)
Głównym bohaterem tej książki jest pewien starszy Pan – osiemdziesięciotrzyletni Eddie, który większość swojego życia spędził pracując w obsłudze technicznej pewnego wesołego miasteczka. Niestety któregoś dnia dochodzi tam do tragedii – jedna z maszyn ulega awarii, a Eddie ginie próbując uratować małą dziewczynkę. Następnie nasz główny bohater trafia do nieba, gdzie będzie musiał spotkać się z pięcioma osobami, które w jakimś stopniu wpłynęły na jego życie. Każda z tych osób ma za zadanie dać Eddiemu jakąś lekcję, która pomoże mu zrozumieć sens jego życia na ziemi.
Muszę przyznać, że dawno nie miałam takiego uczucia, że żadne słowa nie będą wystarczające, by w pełni oddać piękno jakiejś książki, ale teraz tak właśnie czuję. Ta niepozorna powieść liczy zaledwie 220 stron, a autorowi udało się tak wiele na nich przekazać...
„Pięć osób, które spotykamy w niebie” to jedna z tych książek, które pozwalają inaczej spojrzeć na swoje życie i pokazują, że należy doceniać to, co się ma. Takie książki zawsze chwytają mnie za serce, bo w codziennym biegu ludzie często o tym zapominają i zamiast dostrzegać to, co dobrego im się przytrafia – wolą narzekać i skupiać się na negatywnych rzeczach.
Zaznajamiając się z historią taką jak ta, można również nauczyć się większego szacunku i empatii do ludzi wokół nas. Bo choć czasem wydaje nam się, że nasze losy się nie łączą i każdy żyje na własną rękę, to tak naprawdę jest wręcz przeciwnie.
Ta historia pokazuje nam też, że nie zawsze wszystko jest takie, jakie się wydaje na pierwszy rzut oka, że wszystko w naszym życiu dzieje się w jakimś celu i że czasem dwa z pozoru nie mające ze sobą nic wspólnego wydarzenia mogą w rzeczywistości być ze sobą związane bardziej, niż kiedykolwiek byśmy przypuszczali.
I choć całość – jak zapowiada opis – ma optymistyczny wydźwięk, to zdarzały się tu również smutne (i dosyć straszne) fragmenty, gdy na przykład główny bohater wspominał swoje przeżycia z wojny lub niezbyt szczęśliwe dzieciństwo. Nie ukrywam – niemiło się o tym czytało, ale cała historia nie byłaby zbyt wiarygodna, gdyby w życiu bohatera wszystko było kolorowe, więc nie mogę uznać tego za wadę.
Co do samych lekcji – każda była na swój sposób wyjątkowa, ale szczególnie mocno spodobała mi się ta tłumacząca istotę ofiary (w sensie poświęcenia), bo umożliwiła mi spojrzenie na pewne sprawy z nowej perspektywy.
Zmierzając do końca powiem, że mało jest takich książek, które mogę polecać każdemu (bo przecież każdy ma inny gust), jednak „Pięć osób, które spotykamy w niebie” to książka, która porusza tematy na tyle ważne i uniwersalne, że śmiało mogę ją zaliczyć do tej kategorii. :)
W trakcie czytania miałam jakieś małe zastrzeżenia, ale końcówka książki tak bardzo mnie wzruszyła, że już zapomniałam czego te zastrzeżenia dotyczyły, dlatego ode mnie ten tytuł dostaje 10/10. Polecam całym zauroczonym sercem. :) „Pięć osób, które spotykamy w niebie” to książka dająca nadzieję na to, że po odejściu z tego znanego nam świata czeka na nas coś wspaniałego.
„Czasami, gdy składasz w ofierze coś naprawdę cennego, wcale tego nie tracisz. Ty tylko przekazujesz to komuś innemu.”
„Niczyje życie nie idzie na marne. Na marne idzie jedynie ten czas, kiedy myślimy, że jesteśmy sami.”
Nieczęsto zdarza się, by jakaś historia skradła moje serce od samego początku, a żeby zrobiła to już od samej dedykacji – wydaje się niemożliwością… A jednak – tak właśnie było w tym przypadku.
Czy zdarza Wam się myśleć, że Wasze życie jest zwyczajne i nie ma jakiegoś...
2019-02-08
2019-02-09
2019-04-08
"W okresie dorastania, kiedy to jako młody, wrażliwy człowiek patrzyłem na świat z bezlitosną bezkompromisowością i uczynki swych bliźnich postrzegałem równie bezkompromisowo, obserwujący to mój ojciec pewnego razu powiedział: - Zanim kogoś ocenisz, musisz uświadomić sobie, że on nie jest Tobą i że nie wszyscy ludzie na świecie mieli takie same możliwości jak Ty".
Gdy zobaczyłam te słowa już na samym początku książki, pomyślałam sobie, że coś, co zaczyna się w ten sposób - po prostu musi być dobre. I to w głównej mierze właśnie te słowa skłoniły mnie do kupienia i przeczytania tego tytułu. Nie ukrywam też, że bardzo chciałam obejrzeć ekranizację, a w przypadku takich dzieł uważam za koniecznie zapoznać się najpierw z książką. Więc zapoznałam się.
I cóż ja mogę powiedzieć o tak wybitnym dziele?
Przede wszystkim – dużo w nim prawdy, między innymi w tym, że często „najwięksi”/najbardziej wyjątkowi ludzie nie dostrzegają, że właśnie tacy są, nie doceniają samych siebie, często w siebie wątpią, podczas gdy ludzie marni mają o sobie zdecydowanie zbyt wysokie mniemanie i przekonani są o swojej wspaniałości.
Prawdą jest też niestety, że czasem niektórzy nawarzą piwa, które potem każą wypić innym i uchodzi im to na sucho.
O tym, że po dziś dzień zaobserwować można, że pieniądze potrafią w człowieku zabić człowieka i pozbawić go wszelkiej moralności i skrupułów – każdy chyba wie.
Każdy, kto kochał wie również, że razem ze straconą miłością – tracimy jakąś cząstkę siebie.
A już najsmutniejszą prawdą jest ta, że można mieć wokół siebie setki – z pozoru przyjacielskich – ludzi, których okazuje się – obchodzisz mniej niż zeszłoroczny śnieg.
To tylko kilka najważniejszych kwestii, było ich o wiele więcej, ale tu już zachęcam do samodzielnego ich poznania.
Muszę jednak powiedzieć, że nie do końca zgadzam się z tym, co widnieje w opisie książki. Mam tu na myśli fragment o tym, że dla Gatsby’ego „przyjaźń okazała się pustym słowem”.
Owszem – w przypadku wielu ludzi ta „przyjaźń” okazała się kłamstwem, lecz Gatsby miał jednego prawdziwego przyjaciela, a to dar, który nie każdy otrzymuje, więc pod tym względem (moim zdaniem) można uznać go za szczęściarza. Szkoda tylko, że pod innymi względami było inaczej…
„Żaden ogień, żaden niepokalany blask nie dorównuje temu, co człowiek może stworzyć w tajnikach swego serca.”
Przeczytałam tę książkę ponad miesiąc temu, a ona nadal cały czas siedzi mi w głowie i coś tak czuję, że długo z niej nie wyjdzie. A to chyba najlepiej o niej świadczy.
Muszę również przyznać, że sam Gatsby na zawsze zostanie jedną z moich ulubionych książkowych postaci. Zgadzam się też ze stwierdzeniem jednej z bohaterek, że każda kobieta chciałaby, aby jakiś mężczyzna patrzył na nią tak, jak Gatsby patrzył na Daisy. Może to marzenie ściętej głowy, ale co byśmy mieli bez marzeń? ;)
Polecam to dzieło każdemu z uwagi na to, że mocno daje do myślenia i mimo, że zostało wydane po raz pierwszy w roku 1925 – wciąż pozostaje aktualne. Ponadto uważam, że historia Gatsby’ego zasługuje na to, by jak najwięcej osób o niej usłyszało.
„Każdy człowiek ma o sobie mniemanie lepsze, niż mają o nim inni, i przypisuje sobie przynajmniej jedną z głównych cnót. Taką zasadą jest u mnie uczciwość, jaką można odnaleźć u niewielu ludzi.”
P.S: Po przeczytaniu tego tytułu od razu obejrzałam film i za jego sprawą jeszcze bardziej doceniłam książkę, dlatego też zmieniłam jej ocenę z 9 na 10, bo gdyby nie ona – nie powstałby tak cudowny film, który również polecam. Jeśli ktoś w ogóle nie zna tej historii to warto pójść za moim przykładem i najpierw poznać ją za pośrednictwem książki, a dopiero potem porównać swoje wyobrażenia z tym, co pokazała ekranizacja.
Ja ze swojej strony mogę powiedzieć tyle, że oglądając ekranizację (z 2013 roku) miałam wrażenie jakbym poznawała jakąś baśń, natomiast przy książce czułam jakby ktoś opowiadał mi prawdziwą historię. Jedno i drugie było wspaniałym doświadczeniem, które przyniosło mi wiele emocji i zachwytów.
"W okresie dorastania, kiedy to jako młody, wrażliwy człowiek patrzyłem na świat z bezlitosną bezkompromisowością i uczynki swych bliźnich postrzegałem równie bezkompromisowo, obserwujący to mój ojciec pewnego razu powiedział: - Zanim kogoś ocenisz, musisz uświadomić sobie, że on nie jest Tobą i że nie wszyscy ludzie na świecie mieli takie same możliwości jak Ty".
Gdy...
2019-05-04
2019-04-02
2019-04-19
2019-05-25
2019-04-13
„- Muszę przeżyć tak wiele dobrych dni, ile tylko zdołam, dopóki mi się nie skończą.”
Uwielbiam ten rodzaj romantycznych historii, za którymi kryje się coś więcej…
„Zostań ze mną” to historia dwudziestosześcioletniej Calli Fletcher, która wraz z matką i ojczymem mieszka w Toronto. Bogaci rodzice zapewniają Calli wszystko, czego dusza zapragnie, więc kobieta prowadzi wygodne i dosyć beztroskie życie, a jednym z jej największych zmartwień jest to, czy będzie miała dobrze zrobione rzęsy albo paznokcie. Do czasu. Świat głównej bohaterki wywraca się do góry nogami, gdy dowiaduje się ona o chorobie swojego ojca, z którym nie rozmawiała od dwunastu lat. Za namową ojczyma Calla postanawia odwiedzić ojca i w tym celu wybiera się na Alaskę, którą ostatni raz widziała jako niespełna dwuletnia dziewczynka.
Jak taka miastowa kobieta poradzi sobie w takim miejscu jak Alaska i kogo tam pozna – tego wszyscy zainteresowani muszą dowiedzieć się sami. :)
Wbrew temu, co może sugerować moja ocena – jest tu kilka rzeczy, do których mogłam się przyczepić. Przez pierwsze 70 stron nie potrafiłam tak całkowicie wciągnąć się w historię, a główna bohaterka i jej matka po prostu mnie irytowały. Było też trochę gadania o mało interesujących mnie rzeczach, takich jak „lifestylowa” strona Calli i jej przyjaciółki, na której piszą o modzie, urodzie itd. Dodatkowo kilka elementów tej powieści przywodzi na myśl „Ostatnią piosenkę” Nicholasa Sparksa, więc nie można powiedzieć o tym tytule, że jest w stu procentach oryginalny. Jednak w obliczu wszystkich zalet – po prostu przymykam na to oko.
Akcja osadzona na tak zwanym „odludziu” to bardzo miła odmiana od innych książek z tego gatunku, które najczęściej przedstawiają nam jakieś duże miasta. Tutaj mogłam być częścią małej społeczności i to było ciekawe doświadczenie.
Widać również, że autorka bardzo przyłożyła się do swojej książki i do tego, by pokazać nam jak wygląda życie pilotów na Alasce. Prawdę mówiąc kompletnie nie miałam pojęcia, że gdzieś na świecie są właśnie tacy ludzie, od których zależy tak wiele i którzy nieraz wiele ryzykują, by pomóc innym. To było dla mnie bardzo wzruszające i muszę przyznać, że trochę zmieniło to moje spojrzenie na pewne sprawy. Przede wszystkim będę się starała bardziej doceniać wygody mojego życia w dużym mieście i fakt, że wszystko mam dostępne od ręki i nie jestem uzależniona od tego, czy ktoś dostarczy mi rzeczy, których potrzebuję.
Nie jest to jednak jedyna kwestia, która może nam otworzyć oczy. Myślę, że książka próbuje nam też pokazać, że w życiu chodzi o coś więcej niż ilość polubień czy obserwacji w mediach społecznościowych, że często czyjeś życie kreowane w tych mediach mocno odbiega od rzeczywistości i nie powinniśmy do przesady przywiązywać wagi do tego, co widzimy na instagramie czy facebooku. Patrząc na to w jakim stopniu dzisiejsze społeczeństwo jest uzależnione od jednego czy od drugiego – sądzę, że to przydatna lekcja.
Książka ta ukazuje również, że nie należy skupiać się na przykrej przeszłości, której nie możemy zmienić, a na tym, co dobrego możemy zrobić tu i teraz. Tak, wiem – łatwo powiedzieć, ciężko wykonać i dlatego czasem sama przewracam oczami na takie rady, ale jednocześnie po każdej książce ukazującej coś podobnego – mam wrażenie, że jestem o kroczek bliżej do tego, by faktycznie się do tego zastosować, co jest dla mnie najlepszym dowodem na to, że coś takiego może pomóc. I że to w sumie jest jak z tym ziarenkiem, z którego ma coś wyrosnąć – na początku nawet go nie widać, a potem z czasem widzimy postępy w jego rozwoju. Ja może nie dotarłam jeszcze do tego finalnego momentu, ale takie książki dają mi nadzieję, że kiedyś dotrę. :)
W tej powieści poruszony został również temat wybaczenia i tego, że chociaż czasami o nie trudno (bo przecież są rzeczy, których wydaje się – wybaczyć się nie da), to jednak mimo wszystko warto się o to postarać dla siebie samego, gdyż chowana uraza po prostu zatruwa nas od środka i szkodzi tylko i wyłącznie nam.
„Zostań ze mną” to tytuł, który przyniósł mi bardzo dużo emocji, po części pewnie dlatego, że pewna ukazana tutaj sytuacja jest podobna do tego, czego sama doświadczyłam. I właściwie nadal doświadczam. Możliwe zatem, że tytuł ten nie poruszy innych aż tak jak mnie, ale ze względu na wątek choroby bliskiej osoby i próby odnowienia relacji – wydaje mi się, że w jakimś stopniu powinien poruszyć każdego. Zachęcam do przekonania się o tym, jeśli lubicie tego typu historie. :)
Na koniec chciałabym jeszcze wspomnieć o kilku rzeczach:
1. W książce jest kilka tak niesamowitych opisów podniebnych podróży, że miałam wrażenie, jakbym towarzyszyła bohaterom i na własne oczy widziała Alaskę z lotu ptaka.
2. Wątek romantyczny w tej książce jest naprawdę wyjątkowy i chwytający za serce.
3. Wszyscy bohaterowie byli bardzo wyraziści i na swój sposób niezwykli.
4. Zakończenie… Nie wiem jak to opisać, ale z jednej strony się go spodziewałam, bo rozum gdzieś tam mi podpowiadał jak to się musi zakończyć, ale z drugiej strony autorka prowadziła akcję w taką stronę, że pod koniec to już kompletnie nie miałam pojęcia co przyniosą ostatnie strony.
Ślę ukłony dla Pani Tucker i z niecierpliwością czekam na kolejne jej książki.
„- Muszę przeżyć tak wiele dobrych dni, ile tylko zdołam, dopóki mi się nie skończą.”
Uwielbiam ten rodzaj romantycznych historii, za którymi kryje się coś więcej…
„Zostań ze mną” to historia dwudziestosześcioletniej Calli Fletcher, która wraz z matką i ojczymem mieszka w Toronto. Bogaci rodzice zapewniają Calli wszystko, czego dusza zapragnie, więc kobieta prowadzi...
2019-06-05
Wyjątkowo zabawny, uroczy, ciekawy i oryginalny – tak podsumowałabym ten tytuł. :)
„Cynamon, chłopaki i ja” to książka opowiadająca o losach piętnastoletniej Victorii King, która zmaga się z nietypową przypadłością. Otóż - dziewczyna jest w stanie przeskakiwać do jakiegoś równoległego świata. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie do tego momentu brzmi to super. Największy problem polega jednak na tym, że Vicky tego nie kontroluje. Nieważne, czy dziewczyna jest w domu, w szkole, czy w trakcie rozmowy – w każdej chwili może przeskoczyć. Jedynym ostrzeżeniem jest pojawiający się chwilę wcześniej zapach cynamonu i już – Vicky znajduje się w zupełnie innej rzeczywistości, w której na przykład jej najlepszą przyjaciółką jest Claire, czyli dziewczyna, której ona tak naprawdę nie znosi.
„Jak to ładnie mówi moja babcia? „Życie jest czasem jak drabinka do kurnika. Zasrane od góry do dołu”. Trudno nie przyznać jej racji.”
Muszę powiedzieć, że ta książka okazała się dla mnie jednym wielkim (pozytywnym) zaskoczeniem. Podczas czytania uśmiech praktycznie nie schodził mi z twarzy, a była to zasługa dwóch czynników. Po pierwsze – główna bohaterka ma naprawdę wyjątkowe usposobienie, a jej sposób prowadzenia nas przez całą historię bardzo przypadł mi do gustu i cały czas podtrzymywał moje zainteresowanie tym, co się dalej wydarzy. Po drugie – rodzina Vicky jest absolutnie zwariowana, więc czytanie o niej było dla mnie niewymowną uciechą. :) Ekscentryczni dziadkowie (których Vicky określiłaby mianem zdrowo kopniętych), przebojowa mama i zajmująca się dziwnymi wynalazkami ciotka, która stylem ubierania się przypomina Bellatriks Lestrange z „Harrego Pottera” – to gromadka, z którą nie można się nudzić.
Kolejna rzecz, która bardzo mnie zaskoczyła, to sprawa tych przeskoków między paralelnymi światami. Myślałam, że będą one jedynie urozmaiceniem fabuły, a co za tym idzie, że będą służyły tylko rozrywce, tymczasem ich obecność zapewniała również pobudzenie szarych komórek. ;) Okazało się bowiem, że te przeskoki stanowią fundament pod wiele ciekawych rozważań natury egzystencjalnej, oczywiście w bardzo lekkim wydaniu, gdyż jest to powieść dla młodzieży, ale mimo wszystko. Dzięki tej książce – tak jak bohaterka – zaczęłam zastanawiać się: co decyduje o tym, że jesteśmy tacy, jacy jesteśmy i że nasze życie toczy się tak, a nie inaczej? Które decyzje i wybory mają znaczący wpływ na przebieg tego życia? Czy gdybyśmy zmienili chociaż drobny szczegół w naszej przeszłości, to otrzymalibyśmy zupełnie inny scenariusz? I ile różnych scenariuszy oferowało nam życie? Takie i jeszcze inne pytania pojawiły się w książce właściwie tylko kilkukrotnie, ale w głowie zostawały na dłużej i skłaniały do różnych przemyśleń, a tego się po tej książce nie spodziewałam. Niemniej jednak bardzo lubię takie niespodzianki i myślę, że należy się autorce uznanie za to, że oprócz rozrywki chce dać młodzieży coś więcej. :)
Książka (jak na dobrą młodzieżówkę przystało) porusza również temat pierwszych miłości i rozterek z nimi związanych, ale i to robi w sposób nieoczywisty. Pokazuje na przykład, że czasami nie zakochujemy się w konkretnym człowieku, a jedynie w naszym wyobrażeniu o nim. Oprócz tego zwraca nam uwagę na to, że pozory bywają mylące, dlatego też nie należy nikogo zbyt pochopnie oceniać. Ukazuje również, że każdemu należy dać szansę, by on sam pokazał nam jakim jest człowiekiem, bo jest to znacznie lepsze rozwiązanie niż przypinanie komuś łatek, czy sugerowanie się powszechną – i często krzywdzącą - opinią.
Podsumowując: jest to naprawdę świetna pozycja z literatury młodzieżowej i bardzo polecam ją miłośnikom tego gatunku. Nie ma się co dziwić, że ta powieść ma takie wysokie oceny, bo zdecydowanie wyróżnia się na tle innych historii i myślę, że nie pozwoli o sobie szybko zapomnieć.
Dodatkowo autorka zadbała o to, żeby czytelnik z niecierpliwością wyczekiwał kolejnego tomu, gdyż uchyliła rąbka tajemnicy odnośnie tego, co się w nim wydarzy. Teraz nie mogę się doczekać, aż „Cynamon, kłopoty i ja” trafi w moje ręce. :)
P.S: Ode mnie jeszcze jeden (bardzo subiektywny) plus za nawiązania do książki „Wielki Gatsby”. :)
Wyjątkowo zabawny, uroczy, ciekawy i oryginalny – tak podsumowałabym ten tytuł. :)
„Cynamon, chłopaki i ja” to książka opowiadająca o losach piętnastoletniej Victorii King, która zmaga się z nietypową przypadłością. Otóż - dziewczyna jest w stanie przeskakiwać do jakiegoś równoległego świata. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie do tego momentu brzmi to super. Największy...
2019-05-02
2019-05-02
2019-05-03
2019-05-03
„Aby skutecznie okłamywać innych, trzeba najpierw okłamać samego siebie.”
Zimą 1992 roku na Lazurowym Wybrzeżu, w liceum Saint Exupery’ego dochodzi do niesłychanej rzeczy. Jedna z najzdolniejszych uczennic – dziewiętnastoletnia Vinca Rockwell – postanawia uciec z nauczycielem filozofii, z którym połączyło ją silne uczucie. Od tamtej pory nikt już dziewczyny nie zobaczył.
Po dwudziestu pięciu latach w liceum Saint Exupery’ego zorganizowany zostaje zjazd absolwentów. Zaraz po nim na kampusie ma zostać wyburzona hala sportowa. Ten fakt napawa niepokojem Thomasa i Maxime’a – dawnych przyjaciół Vinki. Mężczyźni wiedzą bowiem, że wyburzenie hali ujawni coś strasznego - że ukryte są tam zwłoki. Czy prawda o wydarzeniach sprzed dwudziestu pięciu lat wyjdzie w końcu na jaw?
Chociaż od początku wiemy, że nasz główny bohater – Thomas – ma coś złego na sumieniu, przez pewien czas pod dużym znakiem zapytania stoi kwestia tego, co to dokładnie jest. Gdy jednak już zostaje nam to wyjaśnione – okazuje się, że jest to dopiero wierzchołek góry lodowej, a autor ma w zanadrzu jeszcze wiele niespodzianek. Dzięki temu przez powieść płynie się sprawnie, gdyż czym prędzej chcemy dotrzeć do brzegu, gdzie dowiemy się o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. A sekretów do odkrycia jest naprawdę wiele.
Mogę Was też zapewnić, że w książce nie ma miejsca na nudę, całość niewątpliwie jest bardzo ciekawa i zaskakująca, a tajemnice z przeszłości odkrywane są stopniowo, aż w końcu finalnie zyskujemy obraz, którego – jestem pewna – nikt by się nie spodziewał.
Gdybym miała podsumować całość, powiedziałabym, że (chociaż to kryminał) przedstawiona tu historia opowiada w dużej mierze o różnych obliczach miłości i pokazuje, że bywa ona tak wspaniała, jak i okropna i pcha ludzi do czynów zarówno dobrych, jak i złych.
„Zjazd absolwentów” nakreśla również to, że prawda nie zawsze jest taka, jak się wydaje, że każdy medal ma dwie strony, a los potrafi być bardzo przewrotny.
Co więcej powieść Musso pokazuje nam, że człowieka najbardziej definiują jego czyny, bo mówić możemy dosłownie wszystko i nie zawsze ma to pokrycie z tym, co faktycznie robimy. Przedstawiona tu historia ukazuje również, że to samo zdarzenie może mieć całkowicie odmienny wpływ na różne osoby.
Dodatkowo spodobało mi się tutaj trafne ujęcie kwestii związanej z książkami. Mam tu na myśli, że mogą one być lekarstwem na rzeczywistość, ale nawet najlepsze lekarstwo nie uleczy wszystkiego. Może się mylę, ale mam wrażenie, że było w tym coś takiego ku przestrodze. Bo nie można książek traktować jako ucieczkę, chyba, że chwilową. Nie należy jednak uciekać w świat fikcji tak bardzo, że zupełnie zapominamy o prawdziwym, otaczającym nas świecie.
Za to wszystko autorowi na pewno należy się uznanie. Niestety zaserwował on nam też pewną rzecz, która dosyć mocno popsuła mi odbiór całej historii i tą rzeczą jest polityczna propaganda. Jeśli tak jak ja interesujecie się polityką, to wystarczy wspomnieć, że autor chyba bardzo miłuje Emmanuela Macrona (i wszystko co ten człowiek sobą reprezentuje) i to mniej więcej da Wam pojęcie czego możecie się po tej książce spodziewać oprócz kryminalnych zagadek…
Na tym jednak minusy się nie kończą. Oprócz tego rozwiązanie niektórych spraw wydało mi się mało wiarygodne, a zakończenie książki niestety mnie zawiodło. W prawdziwym życiu zapewne takie rzeczy się zdarzają, ale osobiście od książek oczekuję czegoś innego. To, co mam na myśli chyba najlepiej wyjaśni jeden cytat: „Piszę, żeby wznosić mury i otwierać w nich furtki. Mury, żeby ograniczyć okrutną codzienność, a furtki, żeby móc wymknąć się do innego świata – tam, gdzie rzeczywistość nie jest taka, jaka jest, ale taka, jaka powinna być.” – wielka szkoda, że autor nie zastosował się do tych napisanych przez siebie słów, bo ta rzeczywistość z książki zdecydowanie nie jest taka, jaka powinna być.
A z takich mniejszych minusów – w książce znalazło się na przykład stwierdzenie, że jakaś dziewczyna należała do dojrzałych feministek, które sypiały z chłopakami na prawo i lewo i do nikogo się przy tym nie przywiązywały. Jeśli po tym można poznać dojrzałość, to naprawdę nie wiem w jakim kierunku zmierza świat.
„Aby skutecznie okłamywać innych, trzeba najpierw okłamać samego siebie.”
więcej Pokaż mimo toZimą 1992 roku na Lazurowym Wybrzeżu, w liceum Saint Exupery’ego dochodzi do niesłychanej rzeczy. Jedna z najzdolniejszych uczennic – dziewiętnastoletnia Vinca Rockwell – postanawia uciec z nauczycielem filozofii, z którym połączyło ją silne uczucie. Od tamtej pory nikt już dziewczyny nie...