-
Artykuły„Co dalej, palenie książek?”. Jak Rosja usuwa książki krytyczne wobec władzyKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyTrendy maja 2024: w TOP ponownie Mróz, ekranizacje i bestsellerowe „Chłopki”Ewa Cieślik5
-
ArtykułyKonkurs: Wygraj bilety na film „Do usług szanownej pani”LubimyCzytać11
-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać33
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2023-10-31
2020-11-10
Rok 2020 nas nie rozpieszcza. Co miesiąc dokładamy kolejne wydarzenie w apokaliptycznym Bingo. Na niektóre wydarzenia i sprawy oczywiście nie mamy wpływu, ale mamy wpływ na najbliższe otoczenie, no i oczywiście na nas samych.
Kilka dni temu premierę miała książeczka „CupOfTherapy. Jak dbać o siebie, by być szczęśliwym i dawać szczęście innym” autorstwa psychologa Anttiego Ervastiego i rysownika Mattiego Pikkujamsa’go. Ilustracje Pikkujamsa ukazują dobrze znane nam zdarzenia z dnia codziennego, ich głównymi bohaterami są „uczłowieczone” zwierzęta. Do każdego rysunku dołączony jest krótki tekst, odnoszący się do różnych sytuacji, w jakich możemy się znaleźć w ciągu dnia. Tak też jest podzielona książeczka: Rano, W pracy, Po pracy, Wieczorem. Jak już wspomniałam, mimo że teksty są króciutkie, niosą ze sobą pewną uniwersalną wiedzę. Wiadomo, że w kilka wierszy tekstu nie rozwiąże naszych problemów, ale może pozwoli nam na chwilę się zatrzymać i spojrzeć na sprawę z innej perspektywy.
„To pocieszające, że zdolności rozwiązywania problemów, bycia elastycznym i zachowania optymizmu dają się wykształcić i wzmocnić”, zaprawdę to pocieszające, zwłaszcza w obecnej sytuacji związanej z Covid-19. Może warto zapamiętać jeszcze jeden cytat z „CupOfTherapy” „Dobre nawyki, nawet drobne, mają pozytywny wpływ na nasz dobrostan i pomagają wyjść obronną ręką z trudnych sytuacji. Pomagają utrzymać skupienie na teraźniejszości, być obecnym tu i teraz.” Może wykorzystajmy to przymusowe zwolnienie tempa życia do zbudowania w sobie dobrych nawyków, np. takiego jak czytanie książek, czy bycie dla siebie dobrym.
„CupOfTherapy. Jak dbać o siebie, by być szczęśliwym i dawać szczęście innym” jest klasyfikowany jako poradnik, ale nie znaczy to, że należy go traktować jak poradnik. To raczej zbiór uniwersalnych prawd i rad, z których część można od razu wdrożyć w życie. Polecam wszystkim, niezależnie od wieku, płci i przekonań. A w ramach samo terapii można pokolorować rysunki, aby stały się jeszcze bardziej przyjazne i pocieszające.
Za możliwość zapoznania się z „CupOfTherapy” dziękuję Wydawnictwu Znak Emotikon.
Rok 2020 nas nie rozpieszcza. Co miesiąc dokładamy kolejne wydarzenie w apokaliptycznym Bingo. Na niektóre wydarzenia i sprawy oczywiście nie mamy wpływu, ale mamy wpływ na najbliższe otoczenie, no i oczywiście na nas samych.
Kilka dni temu premierę miała książeczka „CupOfTherapy. Jak dbać o siebie, by być szczęśliwym i dawać szczęście innym” autorstwa psychologa Anttiego...
2016-04-18
Kryminał czy baśń?
Ponura metropolia spowita obłokami czarnej tłustej mgły, zbudowana na ciele olbrzyma napędzana jego smolistą krwią i odłamkami węglowego serca. Miasto przeżarte korupcją
i układami, gdzie ręka rękę myję, gdzie mafia macza swoje paluchy we wszystkich interesach tych legalnych i tych nie do końca. W takim miejscu Jakub Ćwiek osadza swoją najnowszą powieść.
Tytułowe Grimm City to miasto, które wg mitologii powieści wzniosło się na cielsku siejącego spustoszenie olbrzyma, strąconego z chmur przez niejakich „braci Grimm”. Według podań i Świętej Księgi Bajarza, olbrzym nie tylko nie został zamordowany, ale musiał ponieść większą karę za wszelkie nieszczęścia, jakie spowodował. Tak powstało miasto Grimm, metropolia-moloch, dla której paliwem jest czarna niby smoła krew z wciąż kołaczącego serca giganta. Górnicy z narażeniem życia i zdrowia, wydobywają z czeluści ów surowiec, dzięki czemu samochody i elektrownie mogą funkcjonować, a mieszkańcy mogą się cieszyć względnym bezpieczeństwem ekonomicznym. Jednak to tylko pozory.
Miasto kontrolowane jest przez Rodzinę Reginy Räu (Złej Królowej) oraz Francisca Thorniniego i jego ludzi. Ten w miarę uporządkowany światek zostaje zaburzony przez bezkompromisowe działania Nowego Gracza. W jego imieniu trup ścieli się gęsto, niezależnie czy ma powiązania z rodziną Räu czy Thorniniego, czy też jest zwykłym wzdychaczem czarnego pyłu, zaczynają ginąć m.in. taksówkarze, do tej pory nie niepokojona zbytnio przez nikogo grupa społeczna.
Kim jest Nowy Gracz i jakie ma cele? I jak w jego cele wpisuje się zabójstwo policjanta Wolfa?
I czy zabójstwo Wolfa ma cokolwiek wspólnego z Nowym Graczem?
Jednego z głównych bohaterów Alfiego Moore’a, spłukanego muzyka, marzącego o wielkiej karierze, poznajemy rankiem, po kolejnym zabójstwie taksiarza. Mikrus, taksówkarz i współlokator Alfiego, prosi go przysługę i wzięcie za niego zmiany. Dzień, jak co dzień, dla Alfiego żadna nowość. Alfi nie przypuszcza, w jakie kłopoty wpakuje siebie i Mikrusa wykonując kurs z niezwykle atrakcyjną dziewczyną ubraną w czerwony płaszczyk, przywodzący na myśli Czerwonego Kapturka, proszącą o kurs najpierw do dzielnicy klasy średniej a następnie Za Most – zapomnianej przez boga i ludzi dzielnicy biedoty.
Jak na Ćwieka przystało, nic nie jest takie jak się wydaje na pierwszy rzut oka, drugi i trzeci też nie wystarcza. W nowym uniwersum bogiem jest Wielki Bajarz. A przypowieściami są znane nam z dzieciństwa baśnie Braci Grimm.
Ćwiek, oczywiście, nie byłby sobą, gdyby nie złamał konwencji i nie wymieszał styli.
Grimm City to nie jest typowa powieść kryminalna sensu stricto. Jest to powieść kryminalna z wątkami popkultury, tak uwielbianej przez Autora, i jako taka spełnia swoje zamierzenia – utrzymuje czytelnika w napięciu, sprawiając, że czytelnik chce razem z głównymi bohaterami rozwiązać zagadkę morderstwa Wolfa z tych okruchów faktów, jakie Wielki Narrator oszczędnie ujawnia.
Bohaterowie są dobrze zarysowani, nie są czarno-biali, sprawiają, że historia toczy się wartko i często zmienia swój bieg. Po krótce, przedstawiony już główny bohater, Alfie Moore. Drugim nie do końca łatwym do określenia bohaterem jest McShane, policjant Szlachetnej Posługi, idealista, gotowy złamać zasady wtedy, gdy to wygodne bądź konieczne. Ostatnim głównym bohaterem jest Evans, gliniarz, który za maską cynizmu skrywa swoje prawdziwe oblicze, były partner McShane’a. Przyznam, że czekam na rozwinięcie wątku historii McShane-Evens w następnych tomach, bo to, że będą, to pewne. Pozostali bohaterowie Greta Lindtberg powiązana z zabitym Wolfem, kapłan Perro z sekty Epizodystów, majordomus bogacza o różnej reputacji Dragosavalija - Mortimer Shreck czy dziennikarka, Palla di Neve odgrywają zarówno w śledztwie i powieści niebagatelną rolę – raz ją prostując a raz jeszcze bardziej gmatwając. Bo jak to mają w motcie epizodyście – „czas na puentę, czas na zwrot”.
Po skończeniu pierwszego tomu wyczekuję niecierpliwie kolejnego, bo chociaż wiem, kto i dlaczego zabił historia nie jest skończona, i znowu oddając głos epizodystom zabrakło jej domknięcia, a żadna historia nie jest pełna i nie można rozpocząć kolejnej bez zamknięcia poprzedniej.
Przyznaj, spodziewasz się baśni – porzuć oczekiwania - to dobrze napisany kryminał noir.
Kryminał czy baśń?
Ponura metropolia spowita obłokami czarnej tłustej mgły, zbudowana na ciele olbrzyma napędzana jego smolistą krwią i odłamkami węglowego serca. Miasto przeżarte korupcją
i układami, gdzie ręka rękę myję, gdzie mafia macza swoje paluchy we wszystkich interesach tych legalnych i tych nie do końca. W takim miejscu Jakub Ćwiek osadza swoją najnowszą...
2017-10-18
Pani Bukowa to autorka popularnego fejsbukowego fanpejdżu (pisownia celowa), który śledzi ponad 400 tysięcy osób. To również autorka niedawno wydanej nakładem wydawnictwa Znak książki „Wielki ogarniacz życia” (książka dostępna także jako ebook na Woblink-u).
Kim jest Pani Bukowa? Trudno powiedzieć, ale z tekstu można wywnioskować, że jest kobietą po 20-tce. Pracuje z excel-em, chociaż i tak więcej czasu w pracy spędza na oglądaniu kotków w necie, niż na faktycznej pracy. Nie radzi sobie z facetami, ma szaloną przyjaciółkę Magdę. Ma problemy jakie ma każda z nas, a jak każdy wie, na smutki najlepsze są trunki, toteż Pani Bukowa często sięga po kieliszek wina, ewentualnie dwa, no… w skrajnych przypadkach po całą butelkę.
Pani Bukowa jest po części każdą kobietą i spójrzmy prawdzie w oczy – prosi się o pozew zbiorowy, za opisanie sytuacji z życia każdej z nas i to bez autoryzacji! Bo kto to widział, żeby bez pytanie mnie o zgodę opisywać moje „przygody” z bieganiem. Każdy kto mnie zna, wie że rysunek z podpisem „Jeśli widzisz że biegnę, to uciekaj. Prawdopodobnie ktoś mnie goni” to kwintesencja mojego podejścia do biegania i założę się, że minimum 50% Polaków.
„Wielki ogarniacz życia” to napisany z dużą dozą humoru i sarkazmu zbiór felietonów. Jak dużą dozą? – kilkukrotnie popłakałam się za śmiechu, a rodzina zaczęła rozważać wezwanie panów z gustownym białym kaftanikiem zapinanym z tyłu. Autorka bezlitośnie naśmiewa się z otaczającej ją rzeczywistości, inspiracje czerpiąc z popkultury i internetów.
Kilka słów o książce samej w sobie – każdy felieton poprzedzony jest bądź to cytatem z internetów, bądź to szalonym (i śmiesznym) rysunkiem.
Przyznam szczerze, że sięgnęłam po książkę bez większego przekonania, ale już po kilku stronach przepadłam, z kretesem. Stałam się fanką Pani Bukowej. Z każdą przeczytaną stroną, memem i obejrzanym rysunkiem bardziej się z nią identyfikowałam.
Książka do przeczytania po ciężkim dniu w pracy, gdy na dworze pogoda nie zachęca do wyjścia, kiedy potrzeba odrobiny (lub więcej niż odrobiny) humoru. W czasie lektury nie polecam delektować się ulubionym trunkiem autorki – grozi zakrzutuszeniem!
Pani Bukowa to autorka popularnego fejsbukowego fanpejdżu (pisownia celowa), który śledzi ponad 400 tysięcy osób. To również autorka niedawno wydanej nakładem wydawnictwa Znak książki „Wielki ogarniacz życia” (książka dostępna także jako ebook na Woblink-u).
Kim jest Pani Bukowa? Trudno powiedzieć, ale z tekstu można wywnioskować, że jest kobietą po 20-tce. Pracuje z...
2022-01-27
"To był kwiecień, zimny bezchmurny dzień, zegary biły trzynastą”. Tym zdaniem rozpoczyna się jedna z najsłynniejszych powieści George’a Owella, 1984.
Winston Smith jest szeregowym pracownikiem Wydziału Archiwów Ministerstwa Prawdy. Do jego zadań należy „aktualizacja” historii. Trzy państwa Oceania, Eurazja i Azja Wschodnia nieustannie toczą między sobą wojny i tworzą sojusze. Kiedy zmienia się sojusz i zmienia się wróg, pracownicy Ministerstwa Prawdy mają ręce pełne roboty, aby odpowiednio zmienić artykuły prasowe, książki. Smith nabywa w antykwariacie czysty zeszyt i wbrew rozsądkowi zaczyna pisać pamiętnik. Niedługo potem poznaje ciemnowłosą dziewczynę, Julię, również pracującą w Ministerstwie Prawdy i nawiązuje z nią ryzykowny romans.
Czy w kraju kontrolowanym przez Partię z wszechobecną Policją Myśli Winston i Julia mogą być szczęśliwi?
Nowe tłumaczenie klasyki „1984” niejako likwiduje „wielkiego brata” i wprowadza „starszego brata”, co moim zdaniem, jest bliższe oryginałowi. Niezależnie od tego czy to „wielki brat” czy „starszy brat” nadzorujący każdy aspekt życia mieszkańców Oceanii, wizja kreowana przez Orwella jest przerażająca. Powieść miała być satyrą na totalitarny Związek Radziecki, a jak widać, stała się „podręcznikiem” dla reżimów totalitarnych.
„Nie zbuntują się, póki nie zyskają świadomości, a nie zyskają jej, póki się nie zbuntują”.
Orwell stworzył wiele terminów, które przeszły do kanonu nie tylko literatury, jak np. myślozbrodnia, dwójmyślenie czy nowomowa, a poprzednie tłumaczenia wprowadziły już na zawsze termin „wielkiego brata”.
Warto przeczytać też kilka słów od tłumaczki, która bardzo dokładnie analizuje poprzednie tłumaczenia, a także język oryginału.
Jeśli jeszcze nie czytaliście, to czas to nadrobić. „1984” wstrząśnie wami nie mniej niż niejeden thriller czy horror, zwłaszcza jeśli zdacie sobie sprawę, że ten scenariusz może się ziścić.
"To był kwiecień, zimny bezchmurny dzień, zegary biły trzynastą”. Tym zdaniem rozpoczyna się jedna z najsłynniejszych powieści George’a Owella, 1984.
Winston Smith jest szeregowym pracownikiem Wydziału Archiwów Ministerstwa Prawdy. Do jego zadań należy „aktualizacja” historii. Trzy państwa Oceania, Eurazja i Azja Wschodnia nieustannie toczą między sobą wojny i tworzą...
2024-02-27
„Obmyśliłam dwadzieścia jeden sposobów.
Dwadzieścia jeden sposobów na odebranie sobie życia. (…) Nie chcę skończyć jako warzywo, nie zamierzam też swoją nieudaną próbą zwracać na siebie uwagi. Sposób musi być pewny.”
Stella jest uczennicą dziewiątej klasy. Jeszcze nie tak dawno temu jej życie było niemalże sielankowe, grała w zespole, który sama założyła, miała grono przyjaciół, podróżowała po całym świecie z rodzicami, mamą znaną piosenkarką i ojcem muzykiem i producentem. Miała. Czas przeszły dokonany. Teraz Stella jest ofiarą klasowego hejtu, jej była najlepsza przyjaciółka, życzy jej wszystkiego najgorszego, nie tylko wypisując do niej nienawistne wiadomości, ale nawet zakładając hejterski profil na Instagramie. Jakby problemy w szkole były niewystarczającym zmartwieniem Stelli, jej ojciec pogrążył się w żałobie po śmierci żony, zapominając o cierpiącym dziecku. Jedynymi „przyjaciółmi” Stelli są osoby z czatu o samobójstwach, którzy dzielą się wadami i zaletami różnych sposobów samobójstw. Dziewczyna tworzy listę 21 sposobów na śmierć, coraz bardziej rozważając ten ostateczny krok. Jak skończy się historia Stelli, czy ktoś wyciągnie do niej pomocną dłoń, zanim będzie za późno? Czy hejterzy poniosą karę?
„21 sposobów na śmierć” Sarah Engell stał się bestsellerem. Powieść porusza niezwykle ważny temat, jakim jest hejt internetowy, gnębienie psychiczne i fizyczne, alienowanie w grupie. Dwie dziewczyny, niegdyś przyjaciółki Stella i Amalie wspólnie brały udział w przesłuchaniu do X-Factora, jednak, gdy jury zdecydowało, że tylko Stella powinna przejść dalej, skończyła się przyjaźń i rozpoczęło się nastawiania klasy przeciwko Stelli. Wszyscy podporządkowują się popularnej dziewczynie, bojąc się stać, podobnie jak Stella, ofiarą mobbingu i hejtu.
Ta książka to bardzo emocjonalna lektura, autorka od pierwszych stron uderza w mocne akordy, pokazując czat pomiędzy głównymi bohaterkami oraz wspominając jedną z wielu ofiar internetowego hejtu.
„Najwidoczniej muszą się pojawić prawdziwi umarli. Jak w przypadku tej nastolatki z MySpace, Megan Maier. Miała czternaście lat. Powiesiła się w swojej szafie na plastikowym różowym pasku. Następnego dnia była najpopularniejszą dziewczyną w klasie. Upamiętniające ją strony polubiło kilka tysięcy osób, także jej prześladowcy. Po tym, jak ciągłym nękaniem wpędzili ją do grobu, pisali „Tęsknimy za Tobą, spoczywaj w pokoju”, z emotkami serduszek.”
Takich prawdziwych przypadków przywołanych w powieści jest niestety więcej, a nie powinno być żadnego! Takie przypadki nigdy nie powinny występować! Przerażająca jest skala tego zjawiska - UNICEF w raporcie z 2021 roku podawał, że samobójstwo jest czwartą najczęstszą przyczyną śmierci nastolatków w wieku 15-19 lat. Każdego roku niemal 46 tys. dzieci w wieku 10-19 lat odbiera sobie życie, do samobójstwa dziecka w tym wieku dochodzi co 11 minut. Co 11 minut!
W tej powieści możemy zaobserwować nie tylko zachowanie w grupie rówieśniczej, ale również zachowanie nauczyli, wychowawców. Szokujące było zachowanie wychowawczyni grupy, która uznała, że rozmowa załagodzi wszystkie konflikty. Rozmowa na forum całej klasy. Nawet ulubiony nauczyciel muzyki, zamiast zgłosić sprawę na policję, gdy do sieci trafia zmontowany filmik, na którym aktorzy odbywają stosunek, jednak mają doklejone twarze jego i Stelli, nie robi nic, pozostawiając sprawę wychowawczyni. W takiej sytuacji klasa pod przywództwem Amelie czuje się całkowicie bezkarna. Wraz z rozwojem historii, szykany, mobbing, hejt skierowany przeciwko Stelli staje się coraz bardziej bezwzględny. Dziewczyna jest wręcz namawiana do popełnienia samobójstwa. Jedynym, który próbuje wspierać nastolatkę, po tym jak przypadkowo odkrywa, co się dzieje, jest jej ojciec, który początkowo sam nie wie, co ma robić. Jest tylko jedna sprawa, którą trudno mi było zrozumieć, Stella chcąc „chronić” pogrążonego w żałobie ojca, a właściwie ojca w depresji, nie informuje go o zachowaniu klasy, starając się poradzić sobie z sytuacją, obmyślając sposoby samobójstwa.
Mimo świetnego stylu jest to powieść trudna, niezwykle emocjonalna. Przyznaję, że miałam problem z czytaniem, tak często oczy zachodziły mi mgłą, bądź wręcz zalewałam się łzami. Żal było mi Stelli, przykro mi było z powodu jej ojca, wściekałam się na klasę dziewczyny, która zamiast wspierać ją w trudnym czasie po stracie matki, obróciła się przeciwko niej, „namówiona”, zmanipulowana przez dziewczynę, która nie umiała przyjąć do wiadomości, że jest mniej zdolna.
Zakończenie z jednej strony szokujące, z drugiej otwarte, trochę zabrakło mi zamknięcia, pokazania reakcji na czyn Stelli.
Myślę, że „21 sposobów na śmierć” Sarah Engell to powieść, po którą powinni sięgnąć wychowawcy szkolni, aby bardziej zwracać uwagę na zachowanie swoich podopiecznych, rodzice nie tylko nastolatków, aby zdecydowanie reagować w takich sytuacjach. A także wszyscy uczestnicy internetowych forów, czatów. Pamiętajmy, nasz komentarz ma znaczenie.
Polecam z całego, pokiereszowanego tą lekturą, serca!
„Obmyśliłam dwadzieścia jeden sposobów.
Dwadzieścia jeden sposobów na odebranie sobie życia. (…) Nie chcę skończyć jako warzywo, nie zamierzam też swoją nieudaną próbą zwracać na siebie uwagi. Sposób musi być pewny.”
Stella jest uczennicą dziewiątej klasy. Jeszcze nie tak dawno temu jej życie było niemalże sielankowe, grała w zespole, który sama założyła, miała grono...
2022-01-26
O Irenie Sendlerowej powstało kilka książek, sztuka teatralna, a nawet film zatytułowany „Dzieci Ireny Sendlerowej” z Anna Paquin w roli głównej.
Tym razem wojenną historię Ireny Sendlerowej w wersji fabularyzowanej opisała Lea Kampe, niemiecka pisarka urodzona w 1971 roku w Mannheim. Powieść w Niemczech reklamowana była jako „historia „żeńskiego” Oskara Schindlera”, choć moim zdaniem trudno porównywać te dwie postaci.
1 września 1939 roku III Rzesza zaatakował Polskę, a 28 września po 22 dniach walki została podpisana umowa kapitulacji Warszawy. Od tego dnia sytuacja Żydów w okupowanej Polsce stawała się coraz gorsza. W 1940 roku powstało getto warszawskie, największe getto w Generalnym Gubernatorstwie i całej okupowanej Europie. Na jego terenie stłoczono ok. 450 tys. Żydów. Irena Sendlerowa i jej koleżanki z Wydziału Opieki Społecznej i Zdrowia Publicznego już przed wojną miały pełne ręce roboty, po wybuchu wojny potrzebujących było więcej niż możliwości pomocy. Wraz z powstaniem getta i kiedy jasne stało się, że Niemcy nie zamierzają pozwolić Żydom z niego wyjść. Coraz większe represje i ograniczenia dotykały mieszkańców getta każdego dnia, szybko ograniczenia zaczęły dotyczyć także dostaw żywności. Sendlerowa jako pracownica społeczna „załatwiła” sobie przepustkę pozwalającą jej na swobodne wchodzenie i wychodzenie z getta. Przepustkę tę wykorzystywała do pomagania mieszkańcom getta, opiekując się całymi rodzinami, które popadały w coraz większą biedę i nędzę, jak również, aby móc się spotykać ze swoją miłością Adamem Celnikierem, Żydem mieszkającym wraz z matką w gettcie. Kiedy zima i braki pożywienia zaczynają zbierać śmiertelne żniwo, Sendlerowa nadal szmugluje jedzenia do getta, ale wynosi z getta osierocone dzieci. Pod obszernym płaszczem łatwo ukryć niedożywionego noworodka. Jednak uratowanie jednego czy dwóch dzieci to kropla w morzu potrzeb. „Zbliża się zima. Ludzie znowu będą umierać z głodu i przemarznięcia. Ale musimy działać systematycznie. W jaki sposób i dokąd przemycać dzieci? Gdzie umieszczać je potem na kilka dni i jakie mamy do dyspozycji stałe miejsca pobytu dla nich? Do tego dochodzi kwestia aktów urodzenia. Potrzebujemy nowych dokumentów, bez nich nic się nie uda.” Irena wraz z koleżankami z opieki społecznej zaczyna organizować siatkę złożoną z Warszawiaków, domów dla sierot, lekarzy i księży, którzy mogliby zapewnić puste karty chrztu, aby dać dzieciom wyprowadzanym z getta nowe tożsamości. Irena na malutkich karteczkach zapisywała prawdziwą tożsamość dziecka, a także jego nową, aby po wojnie można było odszukać rodzinę dziecka. Kiedy zapada decyzja o likwidacji getta, akcja wyprowadzania nie tylko dzieci, ale i dorosłych z getta przyśpiesza, a wraz z nią ryzyko „wpadki” rośnie. Niemieccy okupanci bezwzględnie karzą każdą formę pomocy Żydom. Czy Irenie uda się uniknąć aresztowania? Czy uda się uratować życie Adama?
„Anioł z Warszawy. Historia miłości i bohaterstwa Ireny Sendlerowej” jest powieścią niejako podzieloną na dwie części, z których historia opowiadana w jednej wpływa na historię opowiadaną w drugiej. W jednej części, pisanej kursywą opisywana jest historia z punktu widzenia okupanta, od najazdu na Polskę poprzez konferencje w Wannsee, na której podjęto decyzje dotyczące „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”, aż po przygotowanie efektywnego planu ludobójstwa i wprowadzenie go w życie. W drugiej części opisywana jest historia Ireny Sendlerowej, życia w gettcie, organizacji i działania siatki „przerzutowej” Żydów, zwłaszcza żydowskich dzieci na „„stronę aryjską”, jak nazywano teraz świat poza gettem, co też było mylące, ponieważ Polacy nie byli bynajmniej dla Niemców równorzędnymi Aryjczykami, tylko co najwyżej trochę lepszą wersją podludzi.
Przyznam, że do lektury podeszłam z początku entuzjastycznie, kiedy wydawnictwo Znak Literanova zaproponowało mi zapoznanie się z tą historią. Potem przyszła refleksja, czy niemiecka autorka nie będzie zbyt łagodna dla zbrodniarzy, w końcu książka trafiła w moje ręce i z miejsca mnie wciągnęła. Autorka odrobiła pracę domową, opisując ze szczegółami warunki życia w gettcie i okupowanej Warszawie, przedstawiając fakty historyczne i uzupełniając je fabularną akcją. Lea Kampe prowadzi narrację w mistrzowski sposób, nie ubarwiając i nie wybielając.
Książka budzi silne emocje. Scena ,w której doktor Korczak wraz z sierotami z „Domu sierot” zostają „przesiedleni” do Treblinki, jest jedną z najbardziej chwytających za serce scen.
Księżkę polecam wszystkim, nie tylko tym zainteresowanym tematyką holokaustu, czy biografią Ireny Sendlerowej. „Anioł z Warszawy. Historia miłości i bohaterstwa Ireny Sendlerowej” jest świetną powieścią historyczno-obyczajową, pokazującą czym jest człowieczeństwo i do jak wielkiego dobra i zła zdolni są ludzie.
Sięgając po tę pozycję, zaopatrzcie się w chusteczki, będą Wam potrzebne.
O Irenie Sendlerowej powstało kilka książek, sztuka teatralna, a nawet film zatytułowany „Dzieci Ireny Sendlerowej” z Anna Paquin w roli głównej.
Tym razem wojenną historię Ireny Sendlerowej w wersji fabularyzowanej opisała Lea Kampe, niemiecka pisarka urodzona w 1971 roku w Mannheim. Powieść w Niemczech reklamowana była jako „historia „żeńskiego” Oskara Schindlera”, choć...
2021-02-09
29 października 1628 statek Batavia należący do Holenderskiej Kampanii Wschodnioindyjskiej wraz z konwojem wyruszył w swój dziewiczy rejs. Płynący do Indii Wschodnich, miał przynieść swoim właścicielom bogactwa, ten sam cel przyświecał również kierownictwu wyprawy. Wyprawą kierował starszy kupiec Francois Palseart natomiast statkiem dowodził kapitan Adriaen Jacobosz. Na pokładzie Batavii oprócz załogi znajdowali się również cywile, w tym kobiety, w sumie 341 dusz. Wielomiesięczny rejs po szlakach oceanicznych, na których statki handlowe mogły natrafić na żądnych ich ładunków (czy to złota, czy to cennych surowców) piratów nie należał do najbezpieczniejszych. Dodatkowo często załogi rekrutowały się spośród bądź ludzi marzących o szybkim wzbogaceniu się, bądź dla których pozostanie w Europie, stanowiło ryzyko życia. Na takiej właśnie kanwie prawdziwych zdarzeń zbudował swoją porywającą opowieść Radosław Lewandowski.
Autor zabiera nas do XVII w. Europy i na morskie szlaki, po których statki zmierzały po wonne przyprawy i niebywałe bogactwa. W powieści pojawiają się wątki wojen religijnych pomiędzy protestantami a katolikami, wątki obyczajowe jak np. skromność niewiast i ich pełne poddanie woli ojca lub męża, tego co współcześnie nazywamy rasizmem, ale w tamtych czasach był uważaną za przynależną z mocy Boga władzą białego człowieka nad „dzikusami”, oraz znanej od wieków chciwości, nienawiści i żądzy zemsty.
Narracja płynie gładko przez strony powieści i jest tak samo nieprzewidywalna jak ocean, raz spokojna, skupiająca się na wątku obyczajowym, aby zaraz wezbrać ogromną sztormową falę i zmienić się scenę bitwy morskiej. Język, jakim posługują się bohaterowie powieści, jest idealnie dopasowany do postaci i jej pozycji społecznej, mamy więc miejscami wulgarny język, jakim porozumiewają się żołnierze, dworski sposób mówienia, jakim posługują się oficerowie, aż po uduchowiony sposób wysławiania się pastora.
Powieść wciąga od pierwszych stron i zaprasza czytelnika do wzięcia udziału w rejsie (żeby nie zdradzić za dużo, mam wrażenie, że przeklętym). Autor wykonał naprawdę porządny research historyczny, co mu się bardzo chwali. Część z postaci występujących w powieści to postaci historyczne jak np. Francois Palseart, Adriaen Jacobosz czy Jeronimus Corneliusz. Inni bohaterowie powołani do życia na kartach powieści, a nie zapisani w annałach mogli również żyć.
Powieść polecam nie tylko wielbicielom morskich opowieści czy powieści historycznych, spodoba się również psychologom, bo autor dokonał niemal wiwisekcji pobudek działania bohaterów i ludzkiej natury, często zmuszając czytelnika do dojścia do gorzkich wniosków. Jest wspaniała lektura zabierająca w podróż w czasie i przestrzeni, w sam raz na zimowe wieczory. Póki sami nie możemy przeżywać przygód, przeżyjmy je z bohaterami „Australijskiego piekła”, a jak wiadomo nie od dziś, przygody mogą skończyć w różny sposób. Nawet jeśli znaliście wcześniej historię Batavii, nie będziecie się nudzić.
29 października 1628 statek Batavia należący do Holenderskiej Kampanii Wschodnioindyjskiej wraz z konwojem wyruszył w swój dziewiczy rejs. Płynący do Indii Wschodnich, miał przynieść swoim właścicielom bogactwa, ten sam cel przyświecał również kierownictwu wyprawy. Wyprawą kierował starszy kupiec Francois Palseart natomiast statkiem dowodził kapitan Adriaen Jacobosz. Na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-10-17
Od kilku miesięcy światowe w tym polskie media żyją pandemią koronawirusa SARS-CoV-2. Rządy poszczególnych krajów robią, co mogą, aby powstrzymać rozprzestrzenianie się tego wirusa. Jednym z sposobów obniżania skali zachorowań był wprowadzony wiosną w wielu krajach lockdown. To właśnie w czasie tej przymusowej izolacji dr. Jenna Macchiochi, immunolog napisała książkę, którą każdy z nas powinien przeczytać.
„Była sobie odporność. Jak skutecznie wzmocnić pracę układu odpornościowego i wreszcie przestać chorować”, bo o niej mowa, wydana przez wydawnictwo Znak Literanova, kilka dnia temu trafiła na półki księgarskie.
Czym jest odporność? Jak to jest, że niektórzy nasi znajomi mają „końskie zdrowie” i żadna choroba ich się nie ima, a inni łapią każdą chorobę? Za taki stan rzeczy odpowiedzialny jest nasza odporność „Odporność to wyrafinowany i zadziwiająco złożony, który musi się mierzyć z wieloma zagrożeniami – od chorób autoimmunologicznych przez alergie po problemy psychiczne, zaburzenia przemiany materii, a nawet nowotwory”.
Pokolenie dzisiejszych 30-40-latków zapewne pamięta serial animowany „Było sobie życie”, w którym różne rodzaje krwinek były pokazane jako ludziki, mające różne zadania. Limfocyty T i B odpowiedzialne za walkę z drobnoustrojami były pokazane jako zwiadowcy i wojsko. Podobną analogię zastosowała dr. Macciochi. Dzięki takiemu zabiegowi, Czytelnikowi łatwiej jest wyobrazić sobie działanie tego niezwykle skomplikowanego i ważnego systemu w naszym ciele. Musimy jednak pamiętać, że „wciąż musimy się wiele nauczyć o wewnętrznych powiązaniach o złożoności całego systemu, który jednak, aby dobrze działać, potrzebuje równowagi, nie stymulacji.”
Dr. Macciochi w przystępny sposób przedstawia Czytelnikowi sposób działania układu immunologicznego i odporności. W siedmiu rozdziałach przeprowadza Czytelnika przez wpływ snu, zdrowia psychicznego, ruchu i diety na nasze zdrowie, a także zaznajamia z mechanizmami uczenia się układu odpornościowego reakcji na zagrożenia ze strony bakterii, wirusów i całej reszty drobnoustrojów.
Autorka zwraca uwagę, że „subtelną równowagę immunologiczną zaburzają szybkie tempo życia, bezustanny stres, zanieczyszczenie środowiska, nadmierna konsumpcja, brak ruchu.” Może lektura tej książki wpłynie na zmianę przynajmniej niektórych naszych przyzwyczajeń. Np. powoli nam rozprawić się z mitami dotyczącymi niektórych trendów żywieniowych albo przekona nas do częstszego wstawania z kanapy i ruchu.
Na uwagę zasługuje lekkie pióro Autorki. Dr. Macciochi posługuje się plastycznym językiem, przystępnym dla Czytelnika, który nie jest medykiem. Książkę czyta się lekko i przyjemnie. Dużym plusem lista literatury uzupełniającej i obszerne przypisy. Zainteresowani Czytelnicy będą mogli poszerzyć swoją wiedzę.
Serdecznie zachęcam do lektury "Była sobie odporność. Jak skutecznie wzmocnić pracę układu odpornościowego i wreszcie przestać chorować" zwłaszcza że pogoda za oknem daleka jest od złotej polskiej jesieni. A przed nadchodzącym sezonem zachorowań na grypę i przeziębienie dobrze jest wzmocnić swoją odporność albo przynajmniej dokształcić się teorii, jak ją poprawić.
Za możliwość przeczytania tej pozycji serdecznie dziękuję Wydawnictwu ZNAK Literanova
Od kilku miesięcy światowe w tym polskie media żyją pandemią koronawirusa SARS-CoV-2. Rządy poszczególnych krajów robią, co mogą, aby powstrzymać rozprzestrzenianie się tego wirusa. Jednym z sposobów obniżania skali zachorowań był wprowadzony wiosną w wielu krajach lockdown. To właśnie w czasie tej przymusowej izolacji dr. Jenna Macchiochi, immunolog napisała książkę, którą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-05-27
Zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądały kiedyś zabiegi chirurgiczne? Ile czasu zajęło pokoleniom lekarzy odkrycie tajników ludzkiego ciała? Jak się uczono?
Dzięki biografii Johna Huntera osiemnastowiecznego angielskiego lekarza mamy szansę dowiedzieć się, jak rozwijała się chirurgia. Hunter uznawany jest za jednego z pionierów obserwacyjnego i eksperymentalnego podejścia do chirurgi. „Hunter zbudował swoją reputację w świecie chirurgii na niezrównanej znajomości anatomii człowieka.” Uczył się, przeprowadzając tysiące sekcji zwłok, nie zawsze legalnych. W XVIIIw. podobnie jak współcześnie, wiele osób nie chce nawet słyszeć o pocięciu ciał zmarłych bliskich. A był to w tamtych czasach praktycznie jedyny sposób na poznanie budowy anatomicznej człowieka, dowiedzenia się, gdzie znajdującą się jakie narządy, naczynia krwionośne, mięśnie. Na swoich usługach miał grupę zawodowych złodziei, którzy wyszukiwali i wykradali dla niego świeże zwłoki. W swojej żądzy wiedzy nie cofnął się przed zakupowaniem anatomicznych ciekawostek: zdeformowanych fragmentów ludzkich ciał, ofiar pionierskich operacji. Wszystko to miało jedno zadanie – poszerzyć wiedzę chirurga i jego uczniów.
Hunter wyprzedzał swoją epokę naukowym podejściem do leczenia swoich pacjentów. „Hunter uważał, że operacje powinno się przeprowadzać zgodnie z zasadami naukowymi opartymi na racjonalnym rozumowaniu, obserwacji i eksperymentach.” Starał się „poznać chorobę”, eksperymentując na swoich pacjentach, ale też na sobie. Uważał, „że żaden chirurg nie powinien przeprowadzać na pacjentach operacji, której nie wykonałby na sobie”. Zgłębiając tajniki anatomii, mógł pomagać swoim pacjentom. Wytyczał nowe zasady pracy lekarzy chirurgów. Wyuczył setki lekarzy, którzy kontynuowali jego badania i szli w jego ślady, naukowego podejścia do chirurgi. Dzięki niemu i im chirurgia stawała się coraz bezpieczniejsza i skuteczniejsza. Warte zauważenia jest to, że Hunter nie ograniczał swojej „klienteli” do londyńskiej socjety, ale udzielał się też w szpitalach dla biedoty, gdzie mógł zetknąć się z ciekawymi przypadkami.
„Chirurg. Krew, złodzieje ciał i narodziny nowoczesnej chirurgii” autorstwa Wendy Moore to nie tylko biografia, ale moim zdaniem przede wszystkim opowieść o narodzinach naukowego podejścia do chirurgii. Biografia Huntera jest wpleciona w opisy przypadków medycznych, z którymi miał do czynienia. Dzięki takiemu zabiegowi nie jest to kolejna nudna biografia, ale niemal powieść przygodowa z silnym walorem edukacyjnym. Czytelnik może poznać anatomię (przyznam, że kilkukrotnie zdarzyło mi się zajrzeć do atlasu anatomicznego, żeby sprawdzić położenie takiej lub innej żyły, czy kości) i realia osiemnastowiecznej Anglii.
Nie spodziewałam się, że lektura biografii chirurga-anatoma może mi sprawić tyle przyjemności. Mimo że, anatomia to zdecydowanie nie moja dziedzina (chyba że, byłaby to anatomia robotów, ale za czasów Huntera nikt o nich nawet nie marzył), historia przedstawiona w „Chirurgu” wciągnęła mnie. Wendy Moore używa zrozumiałego i plastycznego języka, a nie hermetycznego języka lekarzy, który dla niewtajemniczonych jest całkowicie niezrozumiały.
Podsumowując, jest to lektura nie tylko dla adeptów medycyny czy wielbicieli biografii. To lektura dla osób chcących poszerzyć swoje horyzonty czy poznać XVIII w. Londyn i jego mieszkańców. Serdecznie polecam!
Zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądały kiedyś zabiegi chirurgiczne? Ile czasu zajęło pokoleniom lekarzy odkrycie tajników ludzkiego ciała? Jak się uczono?
Dzięki biografii Johna Huntera osiemnastowiecznego angielskiego lekarza mamy szansę dowiedzieć się, jak rozwijała się chirurgia. Hunter uznawany jest za jednego z pionierów obserwacyjnego i eksperymentalnego...
2020-04-19
Ben Kane autor znany z takich trylogii jak „Kroniki Zapomnianego Legionu”, „Hannibal”, Spartakus” powraca z nową trylogią „Cesarskie Orły”. 15 kwietnia br. swoją premierę na polskim rynku wydawniczym miał pierwszy tom owej trylogii, zatytułowany „Ciemne Chmury”.
Podobnie jak w poprzednich seriach autor skupia się na historii Imperium Rzymskiego. Mało kto pamięta, że w czasach swojej świetności Imperium rozciągało się od Italii, Hiszpanii, Galii (współczesne Francja), Syrii i Egiptu, aż po obszar współczesnych Niemiec. Aktualne niemieckie landy takie jak Nadrenia-Palatynat i Hesja leżały w obrębie Imperium na początku naszej ery. „Ich imperium rozciąga się tak daleko, że w ciągu roku nie dojdziesz z jednej granicy do drugiej. A jednak ciągle im mało.”
Jak w każdym „kraju” złożonym z wielu narodów i plemion, tak i Wielki Rzym musiał mierzyć się ze zrywami „niepodległościowymi” podległym mu ludów. „Umyślił sobie rządzić też naszymi braćmi, Chattami, Marsami i Angrywarami. Chce uczynić nas swoimi poddanymi. (…) Zatrzymamy rzymskiego władcę oraz jego przeklęte legiony. I taką właśnie przysięgę złoże wraz z wojownikami innych plemion. Donar będzie nam świadkiem”. Taką przysięgę złożył Segimer ojciec głównego bohatera i przywódcy „powstania” Arminiusza (wcześniej znanego pod germańskim imieniem Ermin) w 12 r p.n.e. Ale zanim przysięga mogła zostać wypełniona musiało upłynąć 22lata. I o tych właśnie wydarzeniach opowiadają „Ciemne Chmury”.
Arminiusz dowódca ala, oddziału pomocniczego Legionu XVII. Armeniusz nie był „rodowitym Rzymianinem” „jego lojalność wobec imperium sprawiła, że w końcu najpierw został nagrodzony obywatelstwem, a potem uzyskał nawet awans do stanu ekwitów, stając się jednym z członków średnio zamożnej klasy społecznej (…) choć oficjalnie był ekwitą, wielu Rzymian traktowało go niewiele lepiej niż oswojonego dzikusa w futrach”. To właśnie ten Germanin odegra kluczową rolę w zjednoczeniu plemion przeciwko Rzymowi i zostanie bohaterem walki w Lesie Teutoburskim.
Centurion Lucjusz Tullus, był wysokim stopniem oficerem Legionu XVIII, dowódcą zwiadu. Nawet nie przypuszczał, że jego podejrzenia w stosunku do Armeniusza mogą okazać się prawdziwe. Jego zasady, nie pozwalały na „niehonorowe” zakończenie sprawy z Armeniuszem. Co doprowadziło do jednej z największych bitew ówczesnego świata.
Ciekawie było obserwować wdrażanie w życie planu Arminiusza. W pewnym sensie była w tym pewna ironia (i chichot historii), jak prześladowca (czytaj Rzym) padł ofiarą zimnego, wyrachowanego planu, który doprowadził do rzezi trzech całych legionów w wyniku brutalnej przemocy.
Ben Kane w niezwykle plastyczny sposób opisuje wszystkie wydarzenia, tak, że czytelnik ma wrażenie, że ogląda film, albo wręcz uczestniczy w tych wydarzeniach. W książce mamy dwa rodzaje postaci: te wzorowane na historyczny postaciach, o których wspominają kronikarze i historycy i te całkowicie fikcyjne, stworzone na potrzeby powieści. Niezależnie, od tego z jakim typem bohatera mamy do czynienia, postaci się „pełnokrwiste”. Kane świetnie opisuje ich fizjonomie, zalety i przywary charakteru. Nie ma „miałkich” postaci. Żaden z bohaterów nie jest czarno-biały, każdy z nich jest wypełniony „pełnym spektrum barw”. Wydarzenia w Lesie Teutoburskim są zdarzeniami opisanymi na kartach historii. Choć zdarzenia, które doprowadziły do nich są wytworem wyobraźni autora, miały szansę wystąpić.
Mimo, że powieść ma ponad 500 stron, czyta się ją szybko, właśnie dzięki „giętkiemu pióru” autora. Nie mogę się doczekać lektury pozostałych tomów trylogii.
Świetna lektura, nie tylko dla wielbicieli historii.
Ben Kane autor znany z takich trylogii jak „Kroniki Zapomnianego Legionu”, „Hannibal”, Spartakus” powraca z nową trylogią „Cesarskie Orły”. 15 kwietnia br. swoją premierę na polskim rynku wydawniczym miał pierwszy tom owej trylogii, zatytułowany „Ciemne Chmury”.
Podobnie jak w poprzednich seriach autor skupia się na historii Imperium Rzymskiego. Mało kto pamięta, że w...
2024-02-04
Pod koniec lat 80-tych XX wieku w Massa Finalese i Mirandola, miejscowościach położonych od siebie w odległości 20 km w rejonie Emilia-Romagna w północnych Włoszech doszło do serii aresztowań. Wszyscy aresztowani na podstawie złożonych przez dzieci zeznań mieli postawione podobne zarzuty: „satanistyczne rytuały i przemoc seksualną”. Zeznania dzieci, które nie miały prawa się znać, były niezwykle spójne, były zabierane na miejscowe cmentarze, gwałcone, wypożyczane gangowi pedofilów, a nawet zmuszane do uczestnictwa w składaniu ofiar z ludzi.
Po latach jedna z kobiet oskarżonych w tych procesach, opowiada dziennikarzowi Pablo Trincia że nigdy nie skrzywdziłaby swoich dzieci i że za całą sprawą stoją służby socjalne gminy Mirandola. Dziennikarz postanawia przeprowadzić śledztwo, aby sprawdzić słowa zrozpaczonej kobiety. Co odkryje wraz ze swoją asystentką dziennikarz?
„Diabły z Bassa Modenese” to reportaż, zapis dziennikarskiego śledztwa przeprowadzonego po latach, reportaż, który czyta się z równych przerażeniem jak powieść kryminalną, czy wręcz thriller psychologiczny, bo wątków psychologicznych tutaj nie brakuje. Punktem wyjścia całej historii jest twierdzenie jednej z oskarżonych i po latach zrehabilitowanych kobiet, że „to zajmujące się dziećmi psycholożki wbiły im do głowy wszystkie te historie i zwróciły je przeciwko rodzicom. Ale czy profesjonalistki mogłyby sfabrykować tak straszne historie i przekonać dzieci do ich powtarzania? Dlaczego?”
W latach 1997-1998 opieka społeczna odebrała szesnaścioro dzieci. Wszystkie rodziny zostały oskarżone o to samo.
Jak pisze sam autor "Ta historia przypominała pokrytą pyłem mozaikę. Zobaczyłem jej fragment, który natychmiast przykuł moją uwagę. Postanowiłem ją odsłonić.", a odsłanianie każdego kolejnego fragmentu historii, odtworzonego w niezwykle drobiazgowy sposób, ułożonej chronologicznie, powoduje coraz większy wstrząs u czytelnika.
Zeznania dzieci, które doprowadziły do skazania 20 osób w pięciu procesach wstrząsnęły opinią publiczną. Po latach nadal szokują, wywołują skrajne emocje. Przecież rodzice powinni chronić swoje dzieci, a według akt sprawy, to oni stali się katami swoich dzieci, stręcząc je, zmuszając do obrzydliwych praktyk. Wszystkie dowody zebrane w sprawie zdają się potwierdzać ich słowa.
Nie wiem, dlaczego, może to ilość przeczytanych kryminałów, spowodowała, że czytając każdą kolejną stronę, szukałam drugiego dna tej historii. Coś mi w niej nie grało, jak się okazuje, podobnego zdania był autor, który dalej drążył sprawę. Z benedyktyńską skrupulatnością przedzierał się przez setki stron akt, odtwarzał chronologię wydarzeń, przedstawiał kluczowe osoby biorące udział w śledztwie, czy to po stronie oskarżonych, czy to po śledczych, w tym pracowników społecznych.
Trzeba przyznać, że Pablo Trincia mocno się starał, aby bezstronnie relacjonować wydarzenia, nie oceniać, zostawiając ocenę czytelnikowi.
Trudno mi wyrazić, jak bardzo chciałabym, aby historia „diabłów” była fikcją literacką, abym po odłożeniu książki mogła pomyśleć: te/ta to ma wyobraźnię, takie coś wymyślić. Niestety ta historia zdarzyła się naprawdę, doprowadziła do wielu śmierci, złamała życiorysy, zniszczyła rodziny.
Ten reportaż to mocna lektura (nawet bardzo mocna, ze względu na motyw przemocy wobec dzieci), która wstrząśnie czytelnikiem, spowoduje szok, zmusi do zadawania pytań.
Polecam wszystkim miłośnikom reportaży i true crime, będziecie usatysfakcjonowani.
Pod koniec lat 80-tych XX wieku w Massa Finalese i Mirandola, miejscowościach położonych od siebie w odległości 20 km w rejonie Emilia-Romagna w północnych Włoszech doszło do serii aresztowań. Wszyscy aresztowani na podstawie złożonych przez dzieci zeznań mieli postawione podobne zarzuty: „satanistyczne rytuały i przemoc seksualną”. Zeznania dzieci, które nie miały prawa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-05-01
24 czerwca 2021 roku Uniwersytet Śląski przyznał tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Śląskiego doktor Jolancie Wadowskiej-Król, dzięki której działaniom, zaangażowaniu i odwadze zorganizowano leczenie tysięcy dzieci zagrożonych zachorowaniem na ołowicę. Tak, odwadze, bo nie łatwo było robić badania, które mogły narazić na szwank propagandę sukcesu PZPR. W powieści „Doktórka od familoków” najlepiej wyraziła to profesor Hager-Małecka, która zwróciła pediatrze Wadowskiej-Król uwagę na coraz liczniejszych małych pacjentów w jej klinice z objawami zatrucia ołowiem „wyobraża sobie pani reakcję władz, gdybyśmy zarzuciły państwowej hucie, że truje dzieci? To nie przejdzie, nie w tym kraju, nie w tym systemie, tutaj propaganda sukcesu działa na ogromną skalę, a każdemu, kto twierdzi, że Polska Rzeczpospolita Ludowa nie jest krajem miodem i mlekiem płynącym, od razu przykleja się łatkę wroga ojczyzny i oskarża o podburzanie ludu.”
„Doktórka od familoków” to fabularyzowana historia nie tylko badań nad ołowicą dzieci mieszkających obok szopienickiej Huty Metali Nieżelaznych, ale również obraz życia robotników oraz losów śląskich kobiet. Fikcyjna rodzina Kościelniaków oraz ich sąsiedzi to osoby stworzone z różnych opowieści mieszkańców Szopienic, prawdziwych świadków wydarzeń z lat 70-tych, wydarzeń, które doprowadziły do wielu zmian w tej katowickiej dzielnicy. Wydarzenia związane bezpośrednio z lek. med. Wadowską-Król, są oparte na faktach, prawdziwe są imiona i nazwiska, miejsca i daty.
Badania i rewolucja rozpoczęta przez „doktórkę”, jak zwracano się do niej w Szopienicach, a musicie zrozumieć, że większość mieszkańców to byli prości ludzie, którzy często przeprowadzali się w pobliże huty za pracą i mieli skończoną szkołę podstawową i w najlepszym razie szkołę zawodową. Kobiety tradycyjnie zajmowały się domem, w którym często wychowywały sporą gromadkę dzieci. Dla nich słowo „doktórki” było świętością. Jak „doktórka” kazała, to wszyscy wypełniali jej polecenie, nawet jeśli przychodziła osobiście do ich domu w familoku, ze skierowaniem na badania dzieci i prośbą o zachowanie dyskrecji. Kiedy poczta odmówiła doręczania kolejnych wezwań na badania, pediatra Wadowska-Król wraz z pielęgniarką Wiesławą Wilczek same je roznosiły. Po trzech miesiącach od rozpoczęcia badań i przebadaniu prawie tysiąca małych pacjentów lekarka miała pewność, że zachorowanie na ołowicę wśród dzieci, to nie są jednostkowe przypadki. Mimo że, najchętniej od razu nakazałaby zamknąć hutę, wiedziała, że „trzeba było działać strategicznie, realizować plan, a najlepiej wyprowadzić chore dzieciaki z sąsiedztwa huty.” W powieści obserwujemy nie tylko poczynania lekarki z lokalnej przychodni, ale również zachowania mieszkańców Szopienic, walkę o pracę, bo zamknięcie huty oznaczało jej utratę i walkę o zdrowie dzieci, szok rodziców na wieści, co ołów robi ze zdrowiem ich dzieci.
W trakcie trwania programu przebadano ponad pięć tysięcy dzieci, setki zostały wysłane do sanatoriów w Rabce i Istebnej. Staraniem Wadowskiej-Król wiele rodzin przesiedlono z dala od huty. Czym odwdzięczyła się władza ludowa „doktórce”? Zgłoszeniem do Nagrody Nobla? Przyznaniem tytułu profesora? Zaszczytami? Oczywiście, że nie. Wadowską-Król w nagrodę spotkało załamanie kariery naukowej, ale zyskała coś o wiele cenniejszego – wdzięczność ludzi, których dzieci uratowała, zyskała nawet miano „Matka Boska Szopienicka”.
Huta dobrodziejka, huta trucicielka ostatecznie została postawiona w stan likwidacji w 2008 roku. Dla ciekawych tej części historii Śląska w byłej walcowni cynku otwarto muzeum.
14 kwietnia 2023 otrzymała Wawrzyn Lekarski, czyli wyróżnienie, które jest przyznawane lekarzom za wybitne osiągnięcia. Przyjmując to wyróżnienie, powiedziała: „Łatwo nie było, ale działałam. I jakoś wydaje mi się, że to była dla mnie sprawa życia i śmierci. Że muszę działać. Nie ma dyskusji. Czy mnie zamkną, czy nie. Muszę działać, muszę ratować dzieci„
Serdecznie polecam poznać historię pracy tej niezwykłej kobiety, lekarki, której działania zmieniły losy nie tylko dzieci z Szopienic, ale dzieci z całego Śląska. ( Od 1980 prowadzony był biomonitoring, a od 1993 prowadzono badania przesiewowe zawartości ołowiu we krwi dzieci mieszkających w dużych miastach w zasięgu oddziaływania przemysłowych emitorów ołowiu.
Jako jedno z dzieci, które zostało objęte tymi badaniami, dziękuję pani Wadowskiej-Król za jej pracę.) Warto poznać ten kawałek historii Śląska, Śląska, który ze skutkami ołowicy będzie się jeszcze długo mierzył.
24 czerwca 2021 roku Uniwersytet Śląski przyznał tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Śląskiego doktor Jolancie Wadowskiej-Król, dzięki której działaniom, zaangażowaniu i odwadze zorganizowano leczenie tysięcy dzieci zagrożonych zachorowaniem na ołowicę. Tak, odwadze, bo nie łatwo było robić badania, które mogły narazić na szwank propagandę sukcesu PZPR. W powieści...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-01-31
„Duma i uprzedzenie” należy do klasyki literatury angielskiej. Ta wielokrotnie ekranizowana i tłumaczona powieść doczekała się kolejnego przekładu. Tym razem losy pięknej panny Elizabeth Bennet i Fitzwilliama Darcy’ego Esquire’a możemy przeczytać w tłumaczeniu Doroty Sadowskiej. Niestety tłumaczenie to dostępne jest tylko w wersji e-book. Dlaczego niestety? O tym za chwilę.
Pan Bennet jest szczęśliwym ojcem pięciu córek na wydaniu. Problem polega na tym, że pan Bennet nie jest zbyt zamożny, a żona pana Benneta ma duże aspiracje co do zamążpójścia młodych dam. Szczęśliwie dla Bennetów, majątek niedaleko ich posiadłości zostaje wynajęty przez zamożnego kawalera pana Bingley’a. Pani Bennet nie posiada się z radości, gdy na bal przybywa nie tylko pan Bingley ale również sprowadzone przez niego z Londynu towarzystwo, w tym majętny (posiadający dziesięć tysięcy funtów dochodu) pan Darcy. Oczyma wyobraźni pani Bennet już widzi swoje córki wydane za mąż za tych majętnych kawalerów. Czy marzenie pani Bennet się spełni? Tego oczywiście dowiecie się z lektury powieści.
Czytając tłumaczenie pani Sadowskiej, porównywałam je innymi tłumaczeniami, a także oryginałem. Wcześniejsze tłumaczenia (np. pani Anny Przedpłeskiej-Trzeciakowskiej) są również bardzo dobre, ale nie są tak dokładne jak to pani Sadowskiej.
Weźmy przykład, pierwszy z brzegu, który mocno do mnie przemówił, za tłumaczeniem pani Sadowskiej:
Słowa Jane Austen:
„My dear, you flatter me. I certainly have had my share of beauty, but I do not pretend to be anything extraordinary now. When a woman has five grown-up daughters, she ought to give over thinking of her own beauty”
Tłumaczenie pani Anny Przedpłeskiej-Trzeciakowskiej (Świat Książki, 2021)
„Pochlebiasz mi, mój drogi! Co prawda były czasy, kiedy nie grzeszyłam brzydotą, ale to już dawno minęło i nie sądzę, bym się teraz tak bardzo wyróżniała spośród innych. Kiedy kobieta ma pięć dorosłych córek, nie powinna zajmować się własną urodą:
Tłumaczenie pani Doroty Sadowskiej
„Mój drogi, przypochlebiasz mi się! Owszem, piękno było kiedyś moim udziałem, ale teraz już jakoś nadzwyczajnie do tego nie pretenduję. Kiedy kobieta ma pięć dorosłych córek, powinna przestać myśleć o swojej własnej urodzie”.
Oba tłumaczenia oddają ducha powieści, ale pani Sadowskiej jest dokładniejsze. Plusem w tłumaczeniu pani Sadowskiej jest zastosowanie kursywy i podkreślenia w miejscu, w którym Austen stosowała kursywę i powiększenie liter.
Kolejnym plusem tłumaczenia pani Sadowskiej są przypisy, olbrzymia ilość przypisów, która nakreśla czytelnikowi kontekst ekonomiczno-kulturowy powieści. Dla współczesnego czytelnika informacje, że pan Bingley ma cztery, a nawet pięć tysięcy dochodu rocznie a pan Darcy ma dziesięć tysięcy, jest nic niemówiącą informacją. Możemy sobie wyobrazić, że muszą to być znaczące sumy, ale jak bardzo. Jaki wtedy był przeciętny dochód wyższej klasy społeczeństwa, czy wynosił tysiąc funtów rocznie, czy np. dwadzieścia tysięcy. Z powieści dowiadujemy się, że pan Bennet miał rocznego dochodu dwa tysiące, a z przypisów tłumaczki, że był to przyzwoity dochód gentlemańskiej rodziny. Odniesienia do literatury i sztuki, bardzo oczywiste w czasach Austin, współcześnie dla osób bez gruntownego wykształcenia w literaturze angielskiej (a jestem taką osobą) są nieczytelne, jednak dzięki przypisom tłumaczki już są.
Mam nadzieję, że powyższe odpowiada na pytanie, dlaczego żałuję, że to tłumaczenie i nie ukazało się drukiem. Dobrze byłoby mieć je na półce, obok równie dobrego tłumaczenia pani Przedpłeskiej-Trzeciakowskiej.
Serdecznie zachęcam do sięgnięcia po to tłumaczenie, nawet jeśli znacie już tę historię. Historia pozostała ta sama, jednak słownictwo, w jakim została opowiedziana, uległo dużej zmianie.
Za możliwość przeczytania dziękuję tłumaczce, pani Dorocie Sadowskiej.
„Duma i uprzedzenie” należy do klasyki literatury angielskiej. Ta wielokrotnie ekranizowana i tłumaczona powieść doczekała się kolejnego przekładu. Tym razem losy pięknej panny Elizabeth Bennet i Fitzwilliama Darcy’ego Esquire’a możemy przeczytać w tłumaczeniu Doroty Sadowskiej. Niestety tłumaczenie to dostępne jest tylko w wersji e-book. Dlaczego niestety? O tym za chwilę....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-07-24
Marcin Szumowski, dziennikarz telewizji Polsat, wraz z Kazimierzem Nóżką, Marcinem Sceliną i Wojciechem Głuszko z nadleśnictwa Baligród, po raz kolejny zabierają czytelników w fascynujący świat bieszczadzkiej flory i fauny.
„Dusza puszczyka i zaskakujące historie Kazimierza Nóżki” to trzecia po „Niedźwiedzica z Baligrodu i inne historie Kazimierza Nóżki” i „Wilczy gang i nowe historie Kazimierza Nóżki” książka w cyklu „Inne Historie Kazimierza Nóżki” (każdą można czytać osobno).
W swojej książce autor ze swadą opowiada swoje spotkania z leśniczymi oraz co dzięki nim mógł zobaczyć w tym jeszcze niezadeptanym przez turystów skrawku Polski.
Dzięki leśniczemu Scelinie poznamy odmiany storczyków rosnące w Polsce, tak storczyków, ale jakże różnych od tych które mamy na parapetach. Nasze polskie storczyki najpiękniej wyglądają na przełomie maja i czerwca, a żeby je obejrzeć, wystarczy pojechać na m.in. jedną z łąk pod Cisowcem. Nadleśniczemu Wojciechowi Głuszko zawdzięczamy opowieść o poległych w czasie I Wojny Światowej żołnierzom pochowanych na Manyłowej. Wg. słów Głuszki „To jest smutna góra. Widzisz to już na samym podejściu. Wyżej będzie jeszcze smutniej.”
Kazimierz Nóżka opowie nam m.in. o niedźwiedzicy Adze i wielkiej wpadce leśniczych, bo jak można nazwać to inaczej, jak się okazało, że syn Agi Grzesio, nie jest synem, a córką i to w dodatku córką, która uczyniła Agę babcią.
Z książki dowiemy się również, czym jest Czarcia Miotła i Palce Umarlaka oraz o ciekawych sposobach rozmnażania się niektórych grzybów.
Leśniczy zapoznają nas również z gatunkami, którym sprzyja ocieplenie klimatu. I niestety nie zawsze mamy z czego się cieszyć. Jemioła „niebezpieczny półpasożyt (…) przywarta do gałęzi jemioła w tym czasie mocno ciągnie wodę i szybko wykańcza sosnę.” Przez ocieplenie klimatu w Polsce świetnie mają się gatunki inwazyjne, m.in. wypuszczane przez ludzi na wolność żółwie czerwonolice, które na wolności „pożerały dosłownie wszystko: żaby, kijanki, ryby, nawet rośliny.”, żółwie czerwonolice zagrażają też naszym rodzimym żółwiom błotnym.
„Dusza puszczyka i zaskakujące historie Kazimierza Nóżki” to pięknie napisany reportaż o pięknej bieszczadzkiej przyrodzie, wypełniony ciekawostkami i anegdotami, które na długo zapadną w pamięć czytelników. Bo kto nie zapamiętałby zająca mieszkającego w wieżowcu, czy puszczyka, uwielbiającego muzykę Mozarta.
Na kilka słów uwagi zasługuje również oprawa graficzna książki. Bogato ilustrowana, zdjęciami zrobionymi przez autora i leśniczych, a także zdjęciami z archiwów wprowadza czytelnika w temat. Każdy rozdział rozpoczyna się zdjęciem obrazującym temat rozdziału. Jest tylko mały, malutki minus – zdjęcia są czarno-białe, ale w czasach internetu w każdym telefonie, sprawdzenie jak wygląda np. stoplamek szerokolistny (nasz rodzimy storczyk), czy rusałka pawik (motyl) nie sprawia większych problemów.
„Dusza puszczyka i zaskakujące historie Kazimierza Nóżki” to pozycja obowiązkowa dla wszystkich wielbicieli wędrówek po Bieszczadach, dzięki niej będziecie zwracać większą uwagę na otaczającą was przyrodę. A jeśli nie wybieracie się w Bieszczady, to i tak warto przeczytać, zawsze można się czegoś nowego dowiedzieć. Przyznaję, że nie jeden raz brew poszybowała do góry i mruknęłam „hmm, nie wiedziałam”.
Serdecznie polecam, nie zawiedziecie się.
Marcin Szumowski, dziennikarz telewizji Polsat, wraz z Kazimierzem Nóżką, Marcinem Sceliną i Wojciechem Głuszko z nadleśnictwa Baligród, po raz kolejny zabierają czytelników w fascynujący świat bieszczadzkiej flory i fauny.
„Dusza puszczyka i zaskakujące historie Kazimierza Nóżki” to trzecia po „Niedźwiedzica z Baligrodu i inne historie Kazimierza Nóżki” i „Wilczy gang i...
2021-11-24
Serial "Szpital New Amsterdam" podbił serca widzów. Charyzmatyczny dyrektor szpitala dr Max Goodwin ze wszelkich sił stara się pomóc pacjentom, niezależnie od ich statusu społecznego, a każde spotkanie rozpoczyna od słynnego już pytania „Jak mogę pomóc?”. Serial został oparty na autobiograficznej książce dr. Eric Manheimer, w której dr. Manheimer opowiada o swoich latach pracy w najstarszym publicznym szpitalu w USA, Bellvue Hospital w Nowym Jorku. Książka, powstała z ręcznie pisanych dzienników zapoczątkowanych w 2008 roku. Szpital Bellvue to małe miasto m.in. z oddziałem ratunkowym, intensywną terapią, chirurgią, oddziałem psychiatrycznym i oddziałem więziennym, w którym leczeni są więźniowie z Rikers Island. Ponad 80 procent pacjentów Bellevue pochodzi z medycznie zaniedbanych populacji miasta. Bellevue jest szpitalem sieci bezpieczeństwa, ponieważ zapewnia opiekę zdrowotną osobom bez względu na ich status ubezpieczenia lub zdolność do zapłaty. W takim środowisku dyrektor medyczny nie ma łatwego zadania, musi zadbać o finansowanie, nie raz drogich procedur.
W książce „Dwunastu pacjentów” poznajemy 12 historii, i wbrew tytułowi, nie są to historie, tylko dwunastu pacjentów, bo choć główna historia zawsze dotyczy konkretnego pacjenta, to poznajemy problemy całych grup społecznych i etnicznych. Autor zapoznaje nas m.in. z problemami hospitalizowanych więźniów, młodych ludzi pochodzących z różnych grup społecznych potrzebujących pomocy psychiatrycznej, pacjentów onkologicznych (jednym z nich był sam Manheimer), uzależnionych, osób potrzebujących przeszczepów organów. Autor przedstawia też trudne życie mniejszości etnicznych, często nielegalnych emigrantów, pracujących za grosze, których nie stać na chorowanie. Choroba może doprowadzić do bankructwa. Częstym motywem jest niewydolność amerykańskiego systemu opieki społecznej i zdrowotnej. Dr. Manheimer nie ukrywa też przypadków błędów medycznych. Trochę optymizmu wnoszą zaangażowani lekarze i pracownicy socjalni, którzy mimo przeciwności i komplikacji systemu, starają się pomóc swoim podopiecznym.
Książka została napisana przez doktora medycyny, z wieloletnim doświadczeniem, które przebija z każdej strony książki. Medyczne terminy i procedury są opisane w sposób zrozumiały nawet dla laika. W ten sam sposób wyjaśniane są zawiłości systemu. Jeśli w tekście pojawiają się hiszpańskie dialogi, są tłumaczone. Konieczność posługiwania się hiszpańskim w Nowym Jorku wiele mówi, jak bardzo wielokulturowym miastem jest Nowy Jork, i jak wiele osób nie posługuje się wystarczająco dobrze angielskim, aby móc porozumieć się z lekarzem.
„Dwunastu pacjentów” jest nie tylko powieścią autobiograficzną, z mojego punktu widzenia to świetna pozycja pozwalająca odrobinę poznać USA, z jego wielokulturowością i tak różnymi od naszych systemami opieki zdrowotnej (bo jest więcej niż jeden).
Warto po nią sięgnąć, gdyż jest przepełniona nadzieją, determinacją i walką do samego końca. Nie raz i nie dwa zakręciła mi się łza w oku, zwłaszcza w rozdziale „Od świtu do zmierzchu”, w którym autor opowiada o swojej walce z rakiem.
Małe ostrzeżenie, książka nie jest tak słodka jak serial New Amsterdam, ale jeśli chcecie poznać inspiracje twórców serialu, lub jeśli studiujecie medycynę, lub interesujecie się medycyną, lub lubicie autobiografie, to jest to książka dla was.
Serdecznie polecam.
Serial "Szpital New Amsterdam" podbił serca widzów. Charyzmatyczny dyrektor szpitala dr Max Goodwin ze wszelkich sił stara się pomóc pacjentom, niezależnie od ich statusu społecznego, a każde spotkanie rozpoczyna od słynnego już pytania „Jak mogę pomóc?”. Serial został oparty na autobiograficznej książce dr. Eric Manheimer, w której dr. Manheimer opowiada o swoich latach...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-08-17
Przyjaźnie zawarte w trakcie nauki w szkole mogą być trwałe. Jak trwała okazała się przyjaźń pomiędzy Zofią, Ireną i Cypą można się przekonać z lektury niezwykłej powieści „Dziecko Holokaustu”, choć oryginalny tytuł „Lalechka” dużo bardziej mi się podoba.
Cypa Jabłoń, Żydówka urodziła się w 1915 r, kiedy Polski jeszcze nie było na mapach. Jak sama wspomina, aż do rozpoczęcia szkoły podstawowej, myślała, że w Siedlcach mieszkają tylko Żydzi. Początek szkoły to początek przyjaźni z polskimi dziewczynami, z których najbliższymi przyjaciółkami zostały Zosia Olszakowska i Irena Zawadzka. Przyjaźń pomiędzy dziewczętami trwała przez całe lata nauki szkolnej, nie osłabła nawet w czasie pierwszych lat studiów. Studiów, które Cypa przerwała z powodu antysemickich zachowań polskich studentów. Powrót Cypy do Siedlec to jej angażowanie się w ruch syjonistyczny, to także pożegnanie z bratem, który postanowił wyjechać do Palestyny, a także dalsze szykany ze strony Polaków, którzy bojkotowali żydowskie interesy. W tym czasie Cypa postanowiła studiować rolnictwo, które mogło się przydać po ewentualnej przeprowadzce do Palestyny. Poznanie Jakuba Zonszaja zmieniło życie Cypy – pierwsza miłość, zmieniła się w wielką miłość, ukoronowaną ślubem, udzielonym przez rabina w sierpniu 1939. Wkroczenie wojsk niemieckich do Polski, bombardowanie Siedlec przerywają sielankę. Po wkroczeniu wojsk radzieckich do Siedlec, a następnie ich wycofaniu, Cypa wraz z Jakubem wyjeżdżają do Lwowa. List od matki, otrzymany w lutym 1940, która wraz z ojcem została w okupowanej Polsce, powoduje, że Cypa wymusza na Jakubie powrót do domu, do Siedlec. Niedługo po powrocie do domu, okazuje się, że Cypa spodziewa się dziecka. Najgorszy możliwy moment na sprowadzenie na świat nowego życia, głód, choroby, nawet brak możliwości skomplikowania wyprawki dla maleństwa, nie przeszkadzają Cypie i Jakubowi w radowaniu się z tej wiadomości. Kiedy na świat przychodzi mała Rachela, cała rodzina zaczyna nazywać ją Laleczką, a przyjaciółki Cypy ze szkoły, robią co mogą, aby zapewnić młodej mamie i jej dziecku odrobinę jedzenia czy ubrań. Zamknięcie getta, a potem systematyczne wywózki jego mieszkańców do Treblinki skłaniają Cypę do podjęcia dramatycznej decyzji: musi opuścić getto, aby jej córka mogła przeżyć. Z pomocą przychodzą jej wierne przyjaciółki, które z narażeniem życia ukrywają Żydówkę. Czy Cypie i jej rodzinie uda się przetrwać eksterminację? Jak potoczą się dalsze losy Polek i Żydówki, przyjaciółek ze szkolnej ławy?
„Dziecko Holokaustu” jest powieścią napisaną na kanwie pamiętnika pisanego przez Cypę w gettcie, a także opowieściami nieżyjącymi już przyjaciółek Cypy: Zofii Glazer-Olszakowskiej i Zofii Zawadzkiej. Część opowieści uzupełnił syn brata Cypy – Aaron Jabłoń.
„Dziecko Holokaustu” nie będzie „wygodną” powieścią dla Polaków. Amira Keidar konfrontuje nasze wyobrażenie o zawsze szlachetnych Polakach, z narażeniem życia pomagającym Żydom, z niestety niejednostkowymi przypadkami antysemityzmu jeszcze z czasów przedwojennych, czy również niejednostkowymi przypadkami kolaboracji z Niemcami w czasie wojny. Ta powieść pokazuje również praktykę społeczności żydowskiej po zakończeniu wojny – poszukiwanie ocalałych żydowskich dzieci i nawet jeśli były kochane w rodzinach, które je ukrywały odbieranie ich i wysyłanie od Izreala, często podstępem. Historia Racheli, odebranej jedynej „matce”, którą znała i jej wędrówka po kolejnych sierocińcach, zanim została wysłana do wujka Szymona do Izreala jest zapewne jedną z wielu takich historii.
Powieść Amiry Keidar jest prawdziwa do bólu, niczego nie koloruje, niczego nie ubarwia. Historia opowiedziana z punktu widzenia Cypy, Ireny i Zofii pozwala na zbudowanie pełnego obrazu i wczucia się w ich położenie.
Swoistym „bonusem” jest zamieszczenie trzech fotografii – Cypy, Jakuba i Józefy, matki Cypy z maleńką Rachelą wraz z opisami. Są to te same fotografie, w które wyjeżdżającą do Izraela Rachelę wyposażyła Zofia. Fotografie te pokazują ludzi, którzy zostali skazani na śmierć, tylko z powodu swojej rasy i swojego wyznania.
„Dziecko Holokaustu” Amiry Keidar jest pozycją, którą trzeba przeczytać, niezależnie czy lubi się, czy nie literaturę wojenno-obozową. Jest to kolejne świadectwo wydarzeń z lat 40-tych XX w. o których nie wolno nam zapomnieć, bo jeśli o nich zapomnimy, one się powtórzą.
Serdecznie polecam, jednak zaznaczam – potrzebujecie sporo chusteczek!
Przyjaźnie zawarte w trakcie nauki w szkole mogą być trwałe. Jak trwała okazała się przyjaźń pomiędzy Zofią, Ireną i Cypą można się przekonać z lektury niezwykłej powieści „Dziecko Holokaustu”, choć oryginalny tytuł „Lalechka” dużo bardziej mi się podoba.
Cypa Jabłoń, Żydówka urodziła się w 1915 r, kiedy Polski jeszcze nie było na mapach. Jak sama wspomina, aż do...
2017-08-01
2021-03-15
Rodzice w wyobraźni każdego dziecka będą żyć wiecznie. Z czasem zauważamy coraz bardziej siwe włosy, coraz bardziej pochylone plecy, chód staje się mniej sprężysty, coraz częściej zaczynają polegać na nas, swoich dorosłych dzieciach. Zdajemy sobie sprawę, że prędzej czy później spotkamy się z nimi po raz ostatni, ale jeszcze nie teraz, teraz nie jesteśmy na to gotowi.
„Gwałtowna śmierć oferuje miód temu, który odchodzi, a truciznę tym, którzy zostają. Chociaż oszczędza udręki osobie, którą zabiera, pozostawia jej bliskich w szoku i niepewności, zaskoczonych, odrętwiałych. Trudno im, uwierzyć w to, co się stało, i oswoić się z myślą o stracie, bo nie potrafią sobie wyobrazić rzeczywistości wypełnionej pustką.
Agonia natomiast została stworzona dla żywych, nie dla umierającego. Chociaż pacjentowi przysparza męczarni, skłania rodzinę do zaakceptowania śmieci, czasem nawet do jej pragnienia.”
Z nagłą śmiercią ukochanej matki musiał zmierzyć się pisarz i dramaturg Eric-Emmanuel Schmitt. Jego matka, odeszła nagle, „sprintersko”, jak wypadało na mistrzynię lekkoatletyczną. Jeannine Schmitt z domu Trolliet, nie tylko w oczach swojego syna, była wyjątkową kobietą, piękną wyznawczynią sztuki i życia, ze szczególnym talentem do szczęścia. Zawsze blisko związana ze swoim synem.
„Dziennik utraconej miłości” to przejmujący opis żałoby, w „Dzienniku” znajdziemy zbiór refleksji, szczerych, wręcz ekshibicjonistycznych zwierzeń dotyczących cierpień i radości, wzlotów i upadków, a wreszcie odkryć i dogłębnych perspektyw osoby pogrążonej w żałobie.
„Dziennik utraconej miłości” to zapis dwuletniej żałoby, podróżą autora, która nie jest wędrówką, ale drogą do odzyskania radości. „Tak oto kończy się dwuletnia podróż: postrzegałem ją jako błądzenie, a w rzeczywistości była drogą.(…) Droga żałoby wchodzi w ostry zakręt, kiedy po smutku następuje radość: cieszymy się życiem jakieś istoty, zamiast opłakiwać jej śmierć.”
Eric-Emmanuel Schmitt z właściwą sobie wrażliwością prowadzi swoistą samo terapię, lecząc się z bólu po utracie ukochanej matki. Piękny język, dogłębne przemyślenia. W tym „Dzienniku” słowa wypływają z głębi serca, ukazując autora i jego najbliższych w jakże dramatycznym i intymnym czasie żałoby.
„Dziennik utraconej miłości” jak wszystkie utwory autora, nie jest łatwą lekturą. Zmusza do wejrzenia w głąb siebie, skonfrontowania się z własnymi uczuciami. Może w tym trudnym czasie pandemii warto uświadomić sobie, że wciąż mamy szansę cieszyć się obecnością bliskich i „zbierać” wspomnienia na „później”. Kiedy ich już nie będzie.
Serdecznie polecam nie tylko wielbicielom twórczości Schmitta.
Rodzice w wyobraźni każdego dziecka będą żyć wiecznie. Z czasem zauważamy coraz bardziej siwe włosy, coraz bardziej pochylone plecy, chód staje się mniej sprężysty, coraz częściej zaczynają polegać na nas, swoich dorosłych dzieciach. Zdajemy sobie sprawę, że prędzej czy później spotkamy się z nimi po raz ostatni, ale jeszcze nie teraz, teraz nie jesteśmy na to gotowi....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-09-09
Obóz Gross-Rosen powstał w sierpniu 1940, jako filia KL Sachsenhausen. Więźniowie tego obozu byli przeznaczeni byli do pracy w miejscowym kamieniołomie granitu. 1 maja 1941 roku Arbeitslager Gross-Rosen uzyskał status samodzielnego obozu koncentracyjnego. Gwałtowna rozbudowa obozu Gross-Rosen przypada na rok 1944, zmienia się również jego charakter; obok centrali w Gross-Rosen powstają liczne filie (około 100) zlokalizowane przede wszystkim na terenie Dolnego Śląska, Sudetów i Ziemi Lubuskiej. Do najliczniejszych grup narodowościowych w Gross-Rosen (obóz główny i jego filie) należeli Żydzi (obywatele różnych państw europejskich), Polacy oraz obywatele ówczesnego Związku Radzieckiego. Dane mówią, iż przez obóz „przeszło” ok. 125 tysięcy więźniów, z czego ok. 40 tysięcy zakończyło w nim swoje życie. Agnieszka Dobkiewicz w swojej książce „Dziewczyny z Gross-Rosen. Zapomniane historie z obozowego piekła” opowiada historie 6 dziewcząt, które znalazły się w tym piekle na ziemi. Ruth, Felice, Fela, Gerda, Aliza i Halina (i tysiące innych, których historii może nigdy nie poznamy) zostały wysłane do Gross-Rosen, dlatego że były Żydówkami, a w III Rzeszy nie miały prawa żyć.
„Nas już chyba Bóg nie kochał – pisała. – Tak myślałam wtedy i potem, gdy pozwolił na nasze głodowanie, a przez następne lata zabierał nas do siebie. Do krematorium”. Te słowa i myśli Ruth Eldar musieli podzielać inni więźniowie obozów koncentracyjnych, bo często pojawia się odniesienie do Boga, który zapomniał o swoich wiernych.
Każdy rozdział, poświęcony jednej z bohaterek tej książki, rozpoczyna się od krótkiej notki biograficznej, z której dowiadujemy się, w jakiej rodzinie i gdzie się urodziła, co działo się z nią w czasie wojny, a jeśli znalazła się w grupie, której udało się przetrwać zagładę, jak potoczyło się jej dalsze życie.
Każda historia naznaczona jest walką o każdy dzień, walką z głodem i o tę odrobinę nadziei, że bliscy przeżyli i nie cierpią jak one.
Każda historia wyciska łzy z oczu. Ruth, w której obronie stanęli francuscy więźniowie; Felice „Jaguar”, lesbijki zakochanej ze wzajemnością w żonie nazisty, która nie doczekała wyzwolenia; Feli, która przez cały czas pisała przepiękny pamiętnik i która umarła dzień po odzyskaniu wolności; Gerdy, która po przejściu marszu śmierci znalazła miłość w postaci młodego amerykańskiego żołnierza; Alizy, która nie straciła nadziei i dokumentowała niemal każdy dzień w obozie; Haliny, której historie opowiadają jej córki, pokazującą kobietę, która chciała pokoju i współpracy.
Agnieszka Dobkiewicz opowiada każdą historię z dużym wyczuciem, sama dając się im porwać. Widać, że Autorka nie może i nie chce przejść obojętnie wobec tych tragedii. Wielką wartością tej książki, są odniesienia do materiałów źródłowych, autorka odwiedza miejsca, w których przebywały jej „Dziewczyny”, opisując, jak wyglądały kiedyś a jak teraz.
„Dziewczyny z Gross-Rosen. Zapomniane historie z obozowego piekła” nie są łatwą lekturą, jak każda biografia/dokument odnoszący się do obozów koncentracyjnych, wojny, zbrodni wojennych. Po raz kolejny nie mogę i nie chce zrozumieć ogromu bestialstwa i nienawiści, w pełni zgadzam się z Ruth: „Moja epoka była świadkiem największego kryzysu w sensie humanitarnym, a wiara w Boga uleciała z dymem krematoriów. Po dzień dzisiejszy nie mam odpowiedzi na to, jak to się stało, że cały świat został pochłonięty przez ciemność i nie był w stanie rozróżnić, co było dobre, a co złe. Gdzie było wtedy słońce, a gdzie ludzkie sumienie”.
Czytając tę książkę, przygotujcie się na silne emocje, zapas chusteczek też się przyda.
Serdecznie polecam wszystkim miłośnikom historii.
Obóz Gross-Rosen powstał w sierpniu 1940, jako filia KL Sachsenhausen. Więźniowie tego obozu byli przeznaczeni byli do pracy w miejscowym kamieniołomie granitu. 1 maja 1941 roku Arbeitslager Gross-Rosen uzyskał status samodzielnego obozu koncentracyjnego. Gwałtowna rozbudowa obozu Gross-Rosen przypada na rok 1944, zmienia się również jego charakter; obok centrali w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„Co z czym i dlaczemu, czyli perypetie pewnej Wiedźmy” to przepięknie ilustrowana mądra książka dla nie tylko najmłodszych, w której Kolorowa Wiedźma wraz z Inżynierem Marzeń Dziecięcych pokażą nam świat widziany z ich perspektywy. Świat, w którym lęki zostają przełamane, strachy pokonane i nie zawsze trzeba być rozsądnym.
W dwunastu opowiadaniach Wiedźma Margot i/lub Inżynier pokazują nam sytuacje, z których możemy sami wyciągnąć wnioski. Nie znajdziemy tu znanych z dzieciństwa konkluzji: i morał z tej opowieści… i tu następowało podsumowanie bajki i nauki jakie mieliśmy z niej wyciągnąć. W przypadku Kolorowej Wiedźmy, każdy wyciąga wnioski samemu, przez pryzmat własnych doświadczeń, a te mogą być różne.
Pozwólcie, że opowiem wam o jednym z pierwszych opowiadań „Kolorowa Wiedźma i Duszek z dziecięcego serca”, które opowiada o chorym chłopcu, który ze strachu i samotności przestaje walczyć z chorobą, zamyka się w sobie, przestaje wychodzić ze swojej sali i kolegować się z innymi dziećmi z oddziału. Krótkie opowiadanie, ledwie kilka stron, a daje do myślenia. Zwłaszcza zdanie wypowiadane przez małego pacjenta „Wiesz, mama przychodzi tylko raz w tygodniu, czasami płacze na korytarzu, lekarze nie mówią mi wszystkiego, a ja się tak bardzo boję.” Zwróciliście uwagę, jak często chcąc chronić najbliższych nie mówimy im wszystkiego? Albo jak często lekarze uważają, że pacjenci, zwłaszcza ci mali, i tak nie zrozumieją, więc udzielają im tylko niezbędnych według nich informacji i jak często takie traktowanie prowadzi do niepotrzebnego stresu u pacjenta? I jak ten strach alienuje nas od innych? A czasami wystarczy kilka chwil rozmowy, uśmiech, czekoladowe ciastko i…dużo baniek mydlanych.
A takich opowiadań mamy jeszcze jedenaście. Każde z nich konfrontuje nas z jakąś emocją, sytuacją i tak jak napisałam wcześniej, od nas i naszych doświadczeń zależy jaką naukę z tego wyniesiemy.
Po przeczytaniu książki muszę przyznać, że wzbudziła we mnie wiele emocji i śmiałam się i płakałam, czasami kiwałam ze zrozumieniem głową i przytakiwałam Wiedźmie Margot i Inżynierowi. Ale ja już jestem dorosłą wiedźmą, z bagażem doświadczeń. Młodsi czytelnicy zapewne będą mieli własne przemyślenia i do nas dorosłych, należy wysłuchanie ich i rozmowa na tematy zawarte w opowiadaniach. Przed nami, dorosłymi w takim przypadku, trudne zadanie, nienarzucanie najmłodszym swojego punktu widzenia. Pamiętajmy, że dzieci inaczej patrzą na świat niż my, dorośli.
„Co z czym i dlaczemu, czyli perypetie pewnej Wiedźmy” to książka dla wszystkich, niezależnie czy ma dwa czy sto dwa lata. To książka pełna kolorów (zarówno tych fizycznych, dzięki przepięknym i kolorowym ilustracjom Eweliny Oleksiak, jak i opisowych - Nina Kołodziejczyk opisuje feerię barw, czarując słowem na równi z Kolorową Wiedźmą, która od kolorów nie stroni, czy to w swoich czarach, czy swoich strojach) stworów i stworków i przede wszystkim dziecięcych śmiechów. A nawet jeśli w książce pojawiają się dziecięce łzy, to Wiedźma Margot doskonale wie, jak sobie z nim poradzić. No i najważniejsze, książka wypełniona jest marzeniami. Bo przecież, niezależnie od wieku, każdy z nas lubi marzyć.
„Nigdy nie mów, że jesteś głupi, bo masz marzenia! Jesteś wspaniały!”
Marzcie, bawcie się, ubierajcie się w kolorowe ubrania i sprawiajcie, aby świat się uśmiechał. A jak powiedział doktor Korczak "Kiedy śmieje się dziecko, śmieje się cały świat".
Serdecznie polecam tę unikalną na polskim rynku wydawniczym pozycję.
„Co z czym i dlaczemu, czyli perypetie pewnej Wiedźmy” to przepięknie ilustrowana mądra książka dla nie tylko najmłodszych, w której Kolorowa Wiedźma wraz z Inżynierem Marzeń Dziecięcych pokażą nam świat widziany z ich perspektywy. Świat, w którym lęki zostają przełamane, strachy pokonane i nie zawsze trzeba być rozsądnym.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toW dwunastu opowiadaniach Wiedźma Margot i/lub...