Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Mówi się, że nie chodzi o ilość tylko o jakość. I dlatego też wydawać by się mogło, że jeżeli ktoś popełnił tak ogromną ilość książek jak sir Terry Pratchett, z pewnością nie ma czytelnikowi już nic do zaoferowania. Można przypuszczać, że jego kolejna książka nie będzie warta nawet przelotnego rzucenia okiem na nią w księgarni, że nie miał o czym pisać, że poszedł po najmniejszej linii oporu, książka będzie bez polotu, mało interesująca. A jedyne co z pewnością będzie o niej można powiedzieć to, to że została napisana dla mamony,ale nic bardziej, mylnego. Mam wrażenie, że Pratchett mimo swojego wieku (64 lata) ma głowę wypchaną wspaniałymi, czasami nieco szalonymi pomysłami których nie powstydziłby się niejeden nastolatek. „Niuch” będąca już 39 książką twórcy tak uwielbianego przez szeroką rzeszę fanów na całym świecie - Świata dysku, tylko to potwierdza.
Sam Vimes nie ma powodów do zadowolenia, on mający poważanie w całym mieście, człowiek przed którym najwięksi złoczyńcy Ankh-Morpork chowają się w ciemnych zaułkach miasta, poważany komendant Straży Miejskiej został postawiony pod murem i to przez swoją ukochaną żonę Lady Sybil. Dowódca z ciężkim sercem i wielkim niepokojem wyjeżdża ze swoją rodziną na swoje pierwsze wakacje. Sam nawet w najmniejszym stopniu nie jest w nastroju wakacyjnym. Urlop na wsi, w pięknym pałacu pośrodku zielonego oceanu kwiatów, drzew, krzewów i pięknie śpiewającego ptactwa jest dla niego nie lada utrapieniem. Vimes dotkliwie odczuwa brak powietrza przepełnionego ciężkim dymem z kominów, hałasu i krzyków dochodzących z brudnych, pełnych szczurów i wszelkiej maści zbirów ulic, na których zło i brutalność to chleb powszedni. Jednak jak przystało na prawdziwego policjanta z krwi i kości Vimes wie, że tam gdzie są ludzie musi być i przestępstwo. Zgodnie z oczekiwaniami nie musi wcale długo czekać by jego przypuszczenia się sprawdziły, a on sam znalazł się pośrodku serii zabójstw goblinów z ogromną aferą z bezwzględnymi przemytnikami w tle.
Jak wcześniej wspomniałam „Niuch” jest już 39 książką z Serii Świata Dysku jednak równie dobrze można potraktować jako odrębną opowieść. Czytanie tej książki stanowiło dla mnie samą przyjemność. Język Pratchetta jest niepowtarzalny, przystępny, giętki i zabawny przez co przynosi czytelnikowi niemałą frajdę podczas obcowania z jego twórczością. Jeżeli chodzi zaś o głównego bohatera – Samuela Vimesa, to podczas tych 39 książek rozłożono go już na czynniki pierwsze i napisano o nim już pewnie tyle, że na jego temat mogłaby powstać niejedna fascynująca i obszerna praca magisterska (o ile już nie powstała). Jest on postacią, która wierzy w sprawiedliwość i właśnie nią stara się kierować w życiu, niejednokrotnie również możemy się przekonać, że w swoich zachowaniu upodobał sobie zasadę, według której cel uświęca środki. Z resztą jak powszechnie wiadomo to właśnie komendant Straży Miejskiej jest swoistym alter ego samego autora. Wszystkie cechy, które sobą prezentuje charakteryzują również jego twórcę – są odzwierciedleniem poglądów i cech, które ceni lub posiada Terry Prathchett.
Wiele osób twierdzi, że Pratchett Pratchetowi nie równy. Wielu zarzuca mu wypalenie i brak w ostatniej książce tego za czym tak przepadali; puszczania oka do czytelnika, zabawy słowami i humoru. Czytałam również recenzje mówiące, że książka tchnie z każdej strony zadumą, zbyt wiele w niej powagi, zbyt wiele umoralniania itp. Być może jest w tym trochę prawdy, ale biorąc pod uwagę całokształt oraz fakt, że postępująca u niego choroba Alzhaimera naprawdę utrudnia mu pisanie powinniśmy być wdzięczni za każdą możliwość spotkania z Vimesem i spółką oraz podziwiać jego warsztat, humor i postrzeganie tego przewrotnego nie do końca racjonalnego świata.
Polecam zdecydowanie, każdemu kto kocha Pratchetta ale również tym, którzy jeszcze nie widzą, że Go pokochają.

Mówi się, że nie chodzi o ilość tylko o jakość. I dlatego też wydawać by się mogło, że jeżeli ktoś popełnił tak ogromną ilość książek jak sir Terry Pratchett, z pewnością nie ma czytelnikowi już nic do zaoferowania. Można przypuszczać, że jego kolejna książka nie będzie warta nawet przelotnego rzucenia okiem na nią w księgarni, że nie miał o czym pisać, że poszedł po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Orson Scott Card to legenda. Autor tego rodzaju, o istnieniu których wiesz, nawet wtedy kiedy nie przeczytałeś żadnej jego książki. Ja jestem na to świetnym przykładem.

Bohaterem „Zaginionych wrót” jest Dan North – dorastający z dość nietypową rodziną na odludziu, gdzieś w górach Wirginii - nastolatek. Northowie są potomkami wygnanych wiele setek lat temu z innego świata potężnych nordyckich bogów. Każdy z nich począwszy od małych dzieci, nieznośnych kuzynek, niezliczonych ciotek, wujków, a nawet nieco już zniedołężniałych pradziadków posiada niezwykłe umiejętności. I w tym tkwi cały problem. Niestety Dan nie jest tacy jaki inni. Można wręcz powiedzieć, że Dan okazał się jednym wielkim rozczarowaniem. Jako dziecko najpotężniejszych magów na ziemi, dziecko w którym wszyscy upatrywali godnego następcę rodziców, Dan okazał się najzwyklejszym w świecie drakką (osobą nieposiadającą żadnego talentu magicznego). Brak umiejętności magicznych z jednej strony i ponadprzeciętne umiejętności lingwistyczne oraz nieprawdopodobne wręcz umiejętności intelektualne z drugiej, spowodowały, że chłopiec był obiektem kpin i postrzegany był jako nieudacznik, czego nieomieszkali wypominać mu na każdym kroku, wszyscy mieszkańcy wioski. Zepchnięty na margines społeczny wioski, pozostawiony sam sobie na pastwę losu, wyszydzany i samotny Dan pewnego dnia odkrywa, że jest… magiem wrót – najpotężniejszym, a zarazem wzbudzającym najwięcej strachu i najbardziej poszukiwanym magiem we wszechświecie. Zdając sobie sprawę z ogromnego niebezpieczeństwa wynikającego z faktu jego nowoodkrytego daru, Dan w obawie przed śmiercią z rąk najbliższych ucieka pozostawiając za sobą swoje całe dotychczasowe życie…
„Magiczne wrota” są moim pierwszym, ale już w tej chwili jestem przekonana, że nie ostatnim spotkaniem z Orsonem Scottem Cardem. Fabuła książki jest dwutorowa co znacznie podnosi jej atrakcyjność. Opowieść o perypetiach 13-letniego Dannego przeplatana jest historią Człowieka z Drzewa - zwanego Kluchą, rozgrywającą się w odległym królestwie Iswegii. Początkowo wydawać się może, że obie historie są tak różne od siebie, tak niekompatybilne i mające tak wiele różnic (można tu wskazać chociażby mroczny, pełen podstępu i intrygi klimat z opowieści o Człowieku z Drzewa oraz zupełnie przeciwstawne niekiedy beztroskie i młodzieńcze problemy Dannego), że mogłyby stanowić dwie odrębne książki, jednakże jak często w takich przypadkach bywa, czytelnik może domyślać się, że ścieżki obu bohaterów, które wyznaczył im autor w pewnym momencie się przetną a ich historie będą się wspólnie uzupełniać. Bohaterowie wykreowani przez Orsona reprezentują pełen wachlarz ludzkich cech: od przywar do zalet. Sam Danny z pewnością nie jest bohaterem który od pierwszego spotkania przypadnie czytelnikowi do gustu. Jako trzynastolatek często bywa arogancki, nie brak mu również typowego dla tego wieku nieuzasadnionego uporu, buntu, zwykłej młodzieńczej głupoty ale również spontaniczności. Mimo, to z jakiś nieznanych mi do końca przyczyn z narastającym zaciekawieniem śledziłam jego dalsze losy. Dlatego też ostatnie karty książki przyniosły mi małe rozczarowanie. Kompletnie nic nie zostało wyjaśnione, historia została urwana w połowie – dopiero później jednak zdałam sobie sprawę, że książka najprawdopodobniej jest rozpoczęciem jakiegoś nowego cyklu. I kamień spadł mi z serca. Bo książka Orsona to napisana niezwykle lekkim piórem, z tak lubianą przeze mnie trzecioosobową narracją, potrafiąca zainteresować czytelnika opowieść którą warto poznać.

Orson Scott Card to legenda. Autor tego rodzaju, o istnieniu których wiesz, nawet wtedy kiedy nie przeczytałeś żadnej jego książki. Ja jestem na to świetnym przykładem.

Bohaterem „Zaginionych wrót” jest Dan North – dorastający z dość nietypową rodziną na odludziu, gdzieś w górach Wirginii - nastolatek. Northowie są potomkami wygnanych wiele setek lat temu z innego świata...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wiele razy zastanawiałam się nad fenomenem skandynawskich kryminałów. I niestety to do chwili obecnej nie doszłam do żadnych wniosków, no może poza jednym… oni są stworzeni do pisania o zabójstwach, zagadkach i śmierci. Nie pytajcie mnie skąd to się bierze. Bo nie wiem. Ale wiem, że za każdym razem gdy biorę do ręki książkę autorstwa skandynawskiego pisarza, jestem przekonana, że przy jej lekturze spędzę trzymające w napięciu, pełne grozy chwile. Podobnie było w przypadku Asy Larsson autorki bestsellerowych powieści kryminalnych sprzedawanych na całym świecie.
Pewnego, ciepłego od jesiennego słońca dnia dwoje nastolatków Wilma i Simon wybierają się nad jezioro aby obejrzeć spoczywający pod taflą grubego lodu wrak samolotu z czasów II wojny światowej. Jednak po kilku minutach od zejścia nastolatków pod wodę sznury mające zapewnić im powrót do przerębli opadają na dno a na nastolatków pada blady strach. Ktoś uniemożliwia im wyjście spod wody przysłaniając przerębel drzwiami. Wilma i Simon uwięzieni pod wodą topią się. A sami nastolatkowie zostają uznani przez policję za zaginionych. Po kilku miesiącach od wypadku ciało dziewczyny zostaje odnalezione w rzece. Policja uznaje, że przyczyną zgonu było utonięcie w rzece. Jednak prokuratorka z Kiruny Rebeka Martinsson przeczuwa, że niektóre elementy całkowicie nie psują do tej układanki. W przekonaniu tym utwierdza ją sama Wilma, która śni jej się pewnej nocy ujawniając pewne nieznane okoliczności swojej śmierci. Pytanie komu zależało na śmierci dwojga nastolatków i dlaczego.
„Aż gniew twój przeminie” to moje pierwsze ale jakże udane spotkanie z Asą Larsson. Autorka zaskarbiła sobie moje uznanie przede wszystkim językiem jakim się posługuje. Niezwykłe sugestywne opisy skandynawskiej surowej przyrody i panujących tam warunków atmosferyczny sprawiają, że czytelnik z miejsca gdzie w którym czyta książkę przenosi się do miejsc w niej opisywanych. Dzięki temu możemy niemal zobaczyć lśniące odcieniami szkarłatu, purpury i oranżu liście drzew rosnących nad jeziorem, w którym utonęła para nastolatków czy poczuć przejmujące zimno podczas toczącego się w zimie śledztwa. W książce mamy do czynienia ze znaną z wielu książek narracją zmarłej osoby, której dotyczy śledztwo. Jednak w tym przypadku ten delikatnie wkomponowany w narrację element nadprzyrodzony nie jest natrętny i w mojej ocenie tylko ją uatrakcyjnia. Od samego niemal początku czytelnik jest prawie pewny kto zabił Wilmę i Simona, zbierając na kolejnych kartach informacje przydatne do rozwiązania zagadki – którą jest motyw zbrodni. A ten trzeba przyznać jest nader ciekawy. Użyte przez Autorkę częste retrospekcje oraz ukazane realia i związane z nimi trudne związki ludzi żyjących w małych społecznościach przybliżają nam głównych bohaterów i ich historie a przede wszystkim pomagają zrozumieć motywy ich działania. Reasumując nie do końca jednoznaczne postacie, piękna mroźna, skandynawska sceneria, ukazanie życia w małych, zamkniętych społecznościach i ogrom małych z pozoru nic nie znaczących elementów, które musimy ułożyć w odpowiednim porządku stanowią bezsprzecznie główne walory tej książki i w mojej ocenie są wystarczające aby po nią sięgnąć.

Wiele razy zastanawiałam się nad fenomenem skandynawskich kryminałów. I niestety to do chwili obecnej nie doszłam do żadnych wniosków, no może poza jednym… oni są stworzeni do pisania o zabójstwach, zagadkach i śmierci. Nie pytajcie mnie skąd to się bierze. Bo nie wiem. Ale wiem, że za każdym razem gdy biorę do ręki książkę autorstwa skandynawskiego pisarza, jestem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Władca wilków” to książka, która wyszła spod pióra Juraja Cervenaka. Tytuł ten zaciekawił mnie od początku z uwagi na to, że średniowieczne realia z dodatkiem magii i wątków fantastycznych to jest to co lubię najbardziej. Wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Sam pomysł na słowiańskie fantasy wydał mi się nieco szalony ale jakże trafiony w dziesiątkę. Przecież nikt do tej pory nie wplątał w fabułę bogów i wierzeń dawnych ludów słowiańskich. Obawiałam się tylko czy pomysł ten zostanie zrealizowany w taki sposób, żeby zainteresować czytelnika…
Akcja książki rozgrywa się w na przełomie VIII i IX wieku i skupiona jest wokół postaci Czarnego Rogana. Jest on owianym legendą, zaprawionym w bojach doskonałym łucznikiem. Walczył u boku wielu władców jednak nie tak jak większość dla sławy i bogactwa ale z chęci zemsty na Awarach, którzy byli przyczyną ogromnej tragedii jaka go spotkała. Kilka lat wcześniej pod nieobecność Czarnego, Awarowie napadli na jego dom, zgwałcili i pozostawili na straszną śmierć w męczarniach jego żonę oraz porwali małego syna, którego złożyli w ofierze swojemu bogowi – Kelgarowi. Od tej chwili Rogan przemierza równiny, bory, zagajniki, poluje i morduje oprawców jego rodziny - Krwawe Psy. W czasie kolejnego polowania Czarny spotyka na swojej drodze czarownicę Mirenę oraz starego wojaka Wielimira. We troje wyruszają do starego Kirtu - siedziby Krwawych Psów aby dokonać zemsty i wzbogacić się na łupach.
Autorem książki jest Słowak - Juraj Cervenak. Prawda, że nic wam też to nie mów? Mi też nic nie mówiło przed przeczytaniem książki. I teraz dziwię się jak to się w ogóle mogło stać. Przecież autor ten jest jednym z najbardziej poczytnych twórców fantasy w sąsiadującej z nami Słowacji. Niestety do niedawna był kompletnie nieznany u nas w kraju. Dzięki Instytutowi Wydawniczemu Erica teraz w końcu mamy możliwość zapoznania się z jego twórczością a o ile następne książki będą choć w połowie tak interesujące jak ta, to warto, bo nie starczy palców u jednej ręki, żeby wymienić atuty tej książki. Jednym z nich jest osadzenie fabuły w realiach wczesnego średniowiecza oraz znakomity warsztat pisarski bez, którego nie udałoby się stworzyć (moim zdaniem) tak wiernego obrazu ówczesnego świata. Kolejnym atutem są bohaterowie. Nie ma tu znanych czytelnikom ze światowej fantastyki jednorożców, pięknych i dobrotliwych elfów, wróżek z czarodziejskimi różdżkami za to jest coś zupełnie innego. Nietuzinkowi, umiejętnie wykreowani bohaterowie, którzy wzbudzają bardzo różnicowe uczucia. Trzeba przyznać, że w tym zakresie autor rzeczywiście podołał postawionemu przez sobą zadaniu. W książce oprócz tych bardziej ludzkich postaci znajdziemy mitycznych bohaterów od których mnogości i trudnych do zapamiętania imion czytelnikowi może aż zakręcić się w głowie. Wystarczy tu wspomnieć chociażby Gorywałda - wilka z mówiącego ludzkim głosem, tajemniczą boginię Chors, boginię śmierci Morenę, Jugurrusa- okrutnego maga, Welesa czy tak dobrze znaną z rodzimego podwórka Babę Jagę. I za to należą się autorowi słowa uznania, bo doprawdy nie pamiętam kiedy czytałam książkę która traktowałaby o Perunie, Swarożycu czy mgłowcach czy naszych średniowiecznych ożywieńcach. Wiedza autora na temat średniowiecznych wierzeń i bóstw zasługuje na uznanie tym bardziej, że przekazana jest w sposób łatwy i przystępny (dodatkowo na końcu książki znajduje się dokładniejszy opis wierzeń i krótka charakterystyka poszczególnych bóstw występujących w średniowieczu). Chylę głowę. Mam nadzieję, że w następnych częściach świat bóstw przedstawiony przez Cervenaka zostanie nieco bardziej zgłębiony i poznamy nowe te bardziej zapomniane wierzenia naszych przodków. Krótkie, dynamiczne rozdziały sprawiają, że książkę czyta się niemal za pierwszym posiedzeniem. Dużym plusem jest również fakt, że mimo ponurej i przytłaczającej scenerii, brutalnych i niemal zawsze ociekających krwią ludzi i stworów scen walki Autor znalazł miejsce na ciekawe, często śmieszne dialogi dodając nieco lekkości całej książce. Reasumując „Władca wilków” przesiąknięty prawdziwą mroczną fantasy z głęboko zakorzenionymi wierzeniami średniowiecznych Słowian jest pozycją godną uwagi dla wszystkich wielbicieli gatunku, którzy chcą spróbować nieco innego fantasy.

„Władca wilków” to książka, która wyszła spod pióra Juraja Cervenaka. Tytuł ten zaciekawił mnie od początku z uwagi na to, że średniowieczne realia z dodatkiem magii i wątków fantastycznych to jest to co lubię najbardziej. Wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Sam pomysł na słowiańskie fantasy wydał mi się nieco szalony ale jakże trafiony w dziesiątkę. Przecież nikt do tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Główną bohaterką książki jest Emily Neale, która wraz z ojcem mieszka w Mexico City. Emily jest pół sierotą. Po tajemniczym zaginięciu matki na miejscowym targowisku wychowuje ją tata. Mimo tragedii jaka dotknęła rodzinę dziewczyny Emily jest dziewczyną poukładaną i twardo stąpającą po ziemi. W szkole zbiera najlepsze oceny, jest lubiana i pomaga siostrze Agacie w prowadzeniu sierocińca pod wezwaniem Świętej Róży z Limy, którego fundatorami byli jej przodkowie. Jedyne co ją różni od rówieśnic to dość niecodzienne zainteresowania. Z jednej strony interesują ją święci. Zna niemal każdego z nich. Wie kiedy obchodzony jest dzień patrona od nagłych wypadków, patrona hafciarzy a kiedy dzień świętej od krwawiących ran i przypadków beznadziejnych. Z drugiej strony jej zainteresowania idą w całką przeciwną stronę. Drugim hobby, któremu Emily oddaje się z zamiłowaniem jest zbieranie informacji o morderczyniach. Niemalże każdego dnia siostra Agata wycina dla Emily z porannej gazety artykuły dotyczące makabrycznych zbrodni, które popełniły kobiety w ostatnich dniach. Życie Emily upływa na rozmowach z Agatą, pomaganiu w sierocińcu i kolekcjonowaniu wycinków. Wszystko to co znane zmienia się w dniu, w którym do drzwi jej domu zapuka on. Santiago, przystojny i pewny siebie kuzyn, którego widzi pierwszy raz w życiu. To on pokaże jej, że świat potrafi być niemoralny, zły i zepsuty. To on pokaże jej jak smakuje zakazany owoc miłości.
Jeniffer Clement to autorka, która do perfekcji opanowała sztukę uwodzenia. Autorka, która zaskakuje i kusi. Kusi zapachami duszących kwiatów i dojrzałych melonów pomieszanych z pyłem przyniesionym z pustkowia. „Trucizną mnie uwodzisz” jest przykładem książki, w której fabuła jest nieco zawoalowana. Na początku nic nie wskazuje, w którą stronę będzie rozwijać się akcja i czego właściwie możemy się spodziewać. Tutaj nic nie jest dosłowne. Większość istotnych dla akcji wydarzeń, słów i zwrotów pozostawiona jest dla czytelnika między wierszami. Od samego początku czytelnik musi zwracać uwagę na z pozoru nic nieznaczące wycinki z gazet zamieszczone na końcu każdego rozdziału. To one bowiem są kluczem do zrozumienia i ułożenia wszystkich elementów układanki. Mocną stroną tej ciekawej (choć niewielkiej objętościowo) książki są główni bohaterowie nakreśleni zdecydowanymi, mocnymi kreskami z wyrazistymi cechami charakteru. Bohaterowie obok, których nie można przejść obojętnie. Nie można również pominąć szaty graficznej, która już samą okładką zachęca do wzięcia jej w rękę i zagłębiania się w tekst. Polecam!

Główną bohaterką książki jest Emily Neale, która wraz z ojcem mieszka w Mexico City. Emily jest pół sierotą. Po tajemniczym zaginięciu matki na miejscowym targowisku wychowuje ją tata. Mimo tragedii jaka dotknęła rodzinę dziewczyny Emily jest dziewczyną poukładaną i twardo stąpającą po ziemi. W szkole zbiera najlepsze oceny, jest lubiana i pomaga siostrze Agacie w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Bycie czarownicą ma tylko zalety. Pewnie ty też tak myślisz. Tak wiele za tym przemawia. Niezależnie od wieku można być piękną, młodą i atrakcyjną. Można poznawać cudze słabości i sekrety, wpływać na życie ludzi, leczyć i rzucać uroki. Od czasu do czasu gdy zbiory zagrożone są suszą można zesłać deszcz albo wyczarować strzelające wielobarwne ognie ku uciesze gawiedzi. Innymi słowy można bawić się magią w dowolny wybrany tylko przez siebie sposób. W świecie wykreowanym przez Celię Friedman jest inaczej. Każde nawet najmniejsze użycie magii wiąże się z poświęceniem. Poświęceniem siebie samego albo kogoś innego. Za każdym razem kiedy czarownica używa magii czerpie energię z własnych zasobów życiowych. Długość jej życia jest ściśle powiązana z tym w jaki sposób dysponuje swoją magią. Zupełnie odmiennie jest w przypadku mężczyzn. Tylko oni mogą być Magistrami. Tą subtelną różnicą, którą czni Magistrów bardziej niezależnymi jest fakt, że ich poświęcenie nie wiąże się z życiem ich samych. Źródłem siły dla Magistrów są konsorowie, którzy niczego nie świadomi powoli umierają, wysysani do ostatniej kropli siły przez Magistrów. W chwili gdy energia, którą dostarcza konsort kończy się Magister szuka innego dostawcy, zapewniając sobie tym samym całkiem nowe źródło energii. Nawet najmniejsze dziecko wie, że kobiety nie mają predyspozycji do bycia Magistrem. Nikt nie pamięta by kiedykolwiek szeregi najpotężniejszych magów zasiliła kobieta. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że kobieta może być jednym z nich. Jednak ona jest wyjątkowa.
Główna bohaterka książki - Kamala od dziecka miała dar widzenia. Krótkie aczkolwiek pełne upokorzeń życie i ciężkie doświadczenia wykształciły w niej trudną do złamania postawę dążenia do wyznaczonego celu. Dzięki temu została Magistrem. Podobnymi cechami charakteru cechuje się Andovan - morati, dumny młody książę, którego dopadło Wyniszczenie. Nie potrafiący pogodzić się ze swoim losem młodzieniec wyrusza w podróż aby odnaleźć tego, który z każdym dniem wysysa z niego życie. Oboje nie zdają sobie sprawy co szykuje dla nich los i z jak wielkim niebezpieczeństwem będą musieli walczyć w niedługim czasie.
Światowa fantastyka niemalże ugina się pod ciężarem różnorodności magii, magów, wszelkiej maści potworów i niebezpieczeństw z którymi przyszło walczyć głównym bohaterom. Autorzy tworzący w tym nurcie dostarczają nam różnorakich pomysłów na to jak wyglądali magowie, skąd czerpali swoją siłę, jakimi sztuczkami mogli się wykazać i z jakim z wrogami przyszło się im zmierzyć. „Uczta dusz” na tym tle nie wypada wcale blado. Moim zdaniem wypada bardzo, bardzo dobrze. Średniowieczny świat, który wyszedł spod pióra Autorki nie jest przyjazny. Nie ma w nim dobrych wróżek ani jednorożców. Wręcz przeciwnie. Książka spowijają niemalże wszystkie możliwe odcienie szarości i czerni. Intrygi i związane z nimi konflikty, starodawne wierzenia, napięta sytuacja w społeczności magistrów, magia oraz nadciągające, pradawne niebezpieczeństwo stanowiące główny trzon powieści wynagradzając czytelnikowi niezbyt dynamiczną akcję. Jednak z racji tego, że „Uczta dusz” jest pierwszą częścią trzytomowego cyklu o Magistrach można zakładać, że tom ten stanowi jedynie przygotowanie do tego co nastąpi w następnych częściach, a uśpiona dotychczas akcja eksploduje ze zdwojoną siłą. Czekam na kontynuację z niecierpliwością.

Bycie czarownicą ma tylko zalety. Pewnie ty też tak myślisz. Tak wiele za tym przemawia. Niezależnie od wieku można być piękną, młodą i atrakcyjną. Można poznawać cudze słabości i sekrety, wpływać na życie ludzi, leczyć i rzucać uroki. Od czasu do czasu gdy zbiory zagrożone są suszą można zesłać deszcz albo wyczarować strzelające wielobarwne ognie ku uciesze gawiedzi....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Gry RPG z uwagi na swoją specyfikę często nazywane są grą wyobraźni. Możliwość wcielenia się w dowolną, wykreowaną przez siebie postać podbija serca coraz większych rzeszy wielbicieli na całym świecie. Role-playing game znane są z tego, że wciągają graczy … i to bardzo. Czy jest tak rzeczywiście będziecie mogli się przekonać czytając Hyerversum – Cecilii Randall.
Daniel jest miłośnikiem gier komputerowych, zwłaszcza tzw. role-playing game. Razem z Ianem, swoim najbliższym przyjacielem niejedną nieprzespaną noc spędzili na przemierzaniu wyimaginowanych krain w poszukiwaniu skarbu, toczeniu krwawych bitew i zdobywaniu zamków. Z rękawicami na rękach i okularami na oczach podłączeni do komputera przez długie godziny brali udział w morderczych rozgrywkach i niebezpiecznych wyprawach. Pewnego razu żeby uatrakcyjnić rozgrywkę zapraszają do gry czwórkę przyjaciół. W momencie gdy płyta z „Hyperversum” powoli kręci się w komputerze i wszyscy zawodnicy są przygotowani żeby rozpocząć grę w XIII wiecznej Francji wydarza się coś zupełnie nieoczekiwanego. Grupa przyjaciół ląduje na pokładzie średniowiecznego statku w tym samych momencie gdy w rzeczywistym świecie następuje awaria systemu. Uwięzieni w średniowiecznej Francji, nie znając języka i obyczajów ówczesnego świata szóstka młodych amerykanów rozpoczyna najważniejszą rozgrywkę w swoim życiu. Rozpoczynają grę o powrót do domu i przetrwanie…
"Hyperversum" to debiutancka powieść Cecilii Randall. Mimo, iż w założeniu głównym odbiorcą powieści jest młodzież, to jest ona napisana w taki sposób, że potrafi zauroczyć i wciągnąć na kilka dobrych godzin również dorosłego czytelnika. Przyznaję, że początkowo byłam sceptycznie nastawiona do pomysłu z podróżowaniem w czasie. Byłam przekonana, że w moim przypadku pomysł ten raczej nie chwyci. Wkrótce okazało się jednak, że moje przypuszczenia i obawy były nieuzasadnione bo książkę wręcz „pochłonęłam” i to w zaledwie kila godzin. Autorka stworzyła świat w którym czułam się jak ryba w wodzie. Wraz z bohaterami przemierzałam szerokie korytarze Francuskich zamków, uczyłam się dworskiej etykiety, śledziłam intrygi i przyglądałam się rozgrywanym turniejom rycerskim oraz krwawym bitwom. Ciekawie skonstruowana fabuła, mimo, że w pewnych momentach przewidywalna potrafiła zainteresować do samego końca. Spore zastrzeżenia mam do wykreowanych przez Autorkę bohaterów. Wydawali mi się nazbyt prostolinijni, a co za tym idzie naiwni i nierealni. Mimo to uważam, że całość to ciekawie napisana książka sprawiająca czytelnikowi niemałą przyjemność podczas czytania. Polecam!

Gry RPG z uwagi na swoją specyfikę często nazywane są grą wyobraźni. Możliwość wcielenia się w dowolną, wykreowaną przez siebie postać podbija serca coraz większych rzeszy wielbicieli na całym świecie. Role-playing game znane są z tego, że wciągają graczy … i to bardzo. Czy jest tak rzeczywiście będziecie mogli się przekonać czytając Hyerversum – Cecilii Randall.
Daniel...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Gdański depozyt” to najnowsza książka Piotra Schmandta, autora do tej pory mi nieznanego. Gdy tylko w zapowiedziach zobaczyłam jej okładkę wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Spodziewałam się kryminału w kolorze sepii z ciekawą intrygą i…. nie zawiodłam się.
Akcja książki toczy się w okresie XX- lecia międzywojennego w Wolnym Mieście Gdańsk. Pewnego upalnego majowego dnia do Komisariatu Generalnego Rządu RP w Gdańsku zostaje dostarczony list. Chyba nikt kto patrzył na tą zwykłą szarą kopertę nie mógł przewidzieć skutków jakie ze sobą niesie jej otwarcie i wiadomość o jakiej wadze jest w niej ukryta. List ten jednak był na tyle osobliwy, że wprawił w stan zdenerwowania dyrektora Noskowskiego oraz referenta Osowskiego. Żaden z nich przecież się nie spodziewał, że właśnie w tej chwili ktoś złoży im ofertę nie do odrzucenia. Ofertę przejęcia depozytu gdańskiego. Panowie postanawiają załatwić sprawę w całkowitej konspiracji, wtajemniczając do swojego planu jedynie majora Szalewskiego. Niestety nic nie idzie jak ustalono na początku. Sprawa gdańskiego depozytu nabiera tempa, zatacza coraz szersze kręgi i wplątuje po drodze wiele postronnych osób.
Piotr Schmandt skonstruował dobrze przemyślaną, ciekawą intrygę na dodatek umiejscawiając ją w niezwykle interesującym ze względu na swoje losy i zawirowania historyczne, mieście. Ogromną, niezaprzeczalną zaletą książki jest umiejscowienie akcji w przede dniu II wojny światowej. Oddany z wielką dbałością charakter ówczesnego Gdańska bardzo przypadł mi do gustu. Podobnie jak bohaterzy, których słownictwo zaczerpnięte z dawnej epoki, zróżnicowanie ze względu na status społeczny i wiek znacznie podnoszą atrakcyjność samych bohaterów jak i całej książki.
„Gdański depozyt” to pozycja stanowiąca nie lada gratkę dla wielbicieli kryminałów. Bardzo dobrze, dynamicznie napisana, trzymająca w napięciu przypadnie do gustu niemalże wszystkim wielbicielom tego gatunku i sprawi, że przeniesiemy się do starego, nieistniejącego już Gdańska.
Polecam!

„Gdański depozyt” to najnowsza książka Piotra Schmandta, autora do tej pory mi nieznanego. Gdy tylko w zapowiedziach zobaczyłam jej okładkę wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Spodziewałam się kryminału w kolorze sepii z ciekawą intrygą i…. nie zawiodłam się.
Akcja książki toczy się w okresie XX- lecia międzywojennego w Wolnym Mieście Gdańsk. Pewnego upalnego majowego dnia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„…Niektórzy ludzie (…), są przekonani, że Łódź to tylko setki wielkich fabryk, gdzie ludzie nie mają nic innego do roboty poza właśnie… robotą. Jedni przy maszynach, inni- przeliczając pieniądze, bo to też, wbrew pozorom, dość wyczerpujące zajęcie.(…) Ale Łódź to także kraina wszelakiego występku i zbrodni. Mówią, że to miasto wybrukowane złotem. Może i tak, ale wszyscy doskonale wiedzą, że znajdziesz w nim pod stopami także błoto i wszelakie robactwo, i krew, bo przecież w tak wielkim organizmie, gdzie człowiek ciasno przy człowieku, sam pan rozumie…” [str. 47]

Łódź u schyłku XIX wieku, w okresie swojego największego rozkwitu była istnym tyglem kulturowym. Pośród fabryk i stukotu narzędzi koegzystowały obok siebie cztery narodowości: Polacy, Niemcy, Rosjanie i Żydzi. Miasto przyciągało jak magnes i kusiło wielkimi możliwościami. Ze wszystkich niemalże stron świata z nadzieją w oczach przyjeżdżali do niego ludzie mający marzenia o lepszym, dostani nim życiu. Znajdujący się na życiowym zakręcie Andrzej Potu­licki, zlicytowany szlachcic bez grosza przy duszy jak wielu innych ludzi szukających pracy, przybywa do Łodzi. Niestety zaraz po przybyciu do miasta wieść o nim przepada, a Potulicki zapada się pod ziemię zupełnie jakby nigdy nie istniał. W tym samym czasie, podczas ciemnej od unoszącego się z fabrycznych kominów dymu nocy, zostaje uprowadzone najmłodsze dziecko wielkiego łódzkiego fabrykanta - Neumanna. Kilka dni po pierwszym porwaniu znika kolejne dziecko – Henryk syn inżyniera Szał­kow­skiego z fabryki Sche­iblera. W studniach wysycha woda, ogromne kamienice rozpadają się jak domki z kart. Wydaje się jednak, że to dopiero początek dziwnych wydarzeń, które rozegrają się w Łodzi na przestrzeniu kilku najbliższych, wiosennych tygodni. Łódzka policja postawiona jest w stan najwyższej gotowości. Pełne ręce roboty ma także prywatny detektyw Riepin, który wraz ze swoim pomocnikiem Stanisławem Raczyńskim próbuje połączyć wszystkie elementy tej jakże dziwnej układanki.

„Trzeci brzeg Styksu” Krzysztofa Beśki to pozycja obok której miłośnicy kryminałów i thrillerów nie powinni przejść obojętnie. Właściwie klasyczna w swojej konstrukcji ma czytelnikowi wiele do zaoferowania. Ciekawie skonstruowana, wielowątkowa fabuła, gdzie porwania dzieci i połączona z nimi fascynacja mitologią łączą się w spójną całość oraz akcja książki, która nie pędzi z zawrotną prędkością lecz powoli rozwija się by pod koniec wybuchnąć w prawdziwie niespodziewany sposób stanowią niezaprzeczalny atut tej książki. Kolejnym nie do podważenia jest umiejscowienie akcji „Trzeciego brzegu…”. Beśka z wielką precyzją i dbałością o szczegóły barwnie odmalował XIX-wieczną Łódź, ze wszystkimi jej ówczesnymi odgłosami, zapachami i fabrykami, które w stanowiły główny element krajobrazu tego miasta. Autor zbudował bliski rzeczywistości obraz Łodzi, miasta gdzie obok siebie żyją cztery odrębne kultury, wielkie majątki powstają z dnia na dzień i w takim samym tempie upadają. Łodzi pełnej hochsztaplerów, dorobkiewiczów, wybudowanych z przepychem pałaców, fabryk z czerwonej cegły i zła, które czai się niemal na każdym rogu. Jedyne czego mi zabrakło to nieco bardziej rozbudowane postacie. Żadna z nich nie była na tyle charakterystyczna żeby mogła zapaść w pamięć lub wywołać jakieś uczucia. Mimo to „Trzeci brzeg Styksu” to książka, która dała mi wszystko to czego się po niej spodziewałam. Interesującą fabułę, akcję oraz opis miasta w którym mieszkam.
Polecam!!

„…Niektórzy ludzie (…), są przekonani, że Łódź to tylko setki wielkich fabryk, gdzie ludzie nie mają nic innego do roboty poza właśnie… robotą. Jedni przy maszynach, inni- przeliczając pieniądze, bo to też, wbrew pozorom, dość wyczerpujące zajęcie.(…) Ale Łódź to także kraina wszelakiego występku i zbrodni. Mówią, że to miasto wybrukowane złotem. Może i tak, ale wszyscy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Polska scena kabaretowa od kilku dobrych lat znajduje się w fazie wielkiego rozkwitu. Prawie w każdym większym mieście w Polsce organizowane są przeglądy kabaretowe i kabaretony. W telewizji i radiu aż roi się od audycji i programów promujących kabarety, satyryków do programów politycznych zapraszani są satyrycy, którzy jak mało kto potrafią wytykać władzom tworzone przez nich absurdy. Płynące ze skeczy porównania, metafory nie są bynajmniej proste, ordynarne dowcipy bez polotu wręcz przeciwnie. Coraz częściej mamy do czynienia ze sprawnym operowaniem zawoalowanym słowami i ukrytym w nich żartami na wysokim poziomie.
Artura Andrusa znają wszyscy, którzy choć w minimalnym stopniu interesują się tą formą rozrywki. Jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych osób w środowisku kabaretowym. Człowiek o wielu twarzach i takiej samej ilości wykonywanych zawodów: konferansjer, redaktor, autor tekstów, wierszy i piosenek, poeta, felietonista i radiowiec. Nigdy nie zawodzi swoim poziomem intelektualnym, dla mnie zaś stanowi przykład wyśmienitego operowania słowem oraz dopracowania pod każdym względem własnych tekstów, przyprawionych lekką nutką autoironii, za którą, swoją drogą bardzo go cenię. Dlatego też nikogo nie powinno dziwić, że gdy tylko zobaczyłam nazwisko Artura Andrusa w zapowiedziach wydawniczych wiedziałam, że muszę przeczytać tę książkę.

**
Biorąc do ręki „Blog osławiony między niewiastami” wielkie objętościowo, bo liczące ponad 560 stron tomiszcze, wiedziałam czego mniej więcej mogę się spodziewać. Nie byłam jednak przygotowana na pojawiające z tak wielką częstotliwością napady histerycznego śmiechu. „Blog…” nie jest książką w normalnym tego słowa znaczeniu. Jest to zbiór tekstów, piosenek, tekstów z gazet i postów umieszczanych przez autora jego na blogu, które powstawały na przestrzeni prawie sześciu lat, a które jak sam mówi zostały wydane tylko dlatego, że w dalszym ciągu nie wierzy Internetowi. „Boję się, że kiedyś ktoś wykręci bezpiecznik (bo jak świeci to musi mieć bezpiecznik, a ekran mojego komputera świeci) i wszystko gdzieś zniknie. Co na papierze to na papierze!”*
„Blog osławiony między niewiastami” zapewnia ogromną porcję rozrywki na wysokim poziomie. Nie znajdziecie w niej przydługich, nużących anegdot. Zamieszczone w niej teksty tchną lekkością, spostrzegawczością i dystansem do roztaczającej się wokół nas rzeczywistości, ukazując przy tym niezwykłą łatwość autora w wyławianiu absurdów polskich realiów. Mimo iż książka składa się ponad 150 odrębnych, autonomicznych tekstów, „Blog…” stanowi sprawnie napisaną spójną całość, z dużą dawką wysokiej jakości humoru charakterystycznego dla Andrusa. Lektura tej książki sprawiła mi niesłychaną przyjemność nie tylko dlatego, że przypomniałam sobie the best of the best by Artur Andrus często słyszanych w radiowej Trójce ale również z tego względu, że na jednej ze stron znalazłam przywołane przez wyżej wspomnianego moją własną wypowiedź w jednej z jego audycji.
Komu zatem polecam tę książkę? Na pewno każdemu fanowi autora oraz słuchaczom Trójki ale również każdemu bez względu na wiek czy płeć pod warunkiem, że lubi dobry humor i trafne porównania i celne uwagi.


dozaczytania.blogspot.com

Polska scena kabaretowa od kilku dobrych lat znajduje się w fazie wielkiego rozkwitu. Prawie w każdym większym mieście w Polsce organizowane są przeglądy kabaretowe i kabaretony. W telewizji i radiu aż roi się od audycji i programów promujących kabarety, satyryków do programów politycznych zapraszani są satyrycy, którzy jak mało kto potrafią wytykać władzom tworzone przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Na horyzoncie pojawia się szkaradztwo w czystej postaci. Kontrowersyjnej urody parasolka chybocze się na strony raz po raz odsłaniając niosącą ją kobietę o słusznych rozmiarach z burzą ciemnych loków na głowie. Ci, którzy ją znają wiedzą co to oznacza i czego mogą się spodziewać. Ci zaś, którzy nie mieli do tej pory z nią do czynienia powinni usiąść wygodnie na kanapie, nadrabiać zaległości w lekturze i delektować się już przedostatnią częścią szalonych przygód Alexii i wiktoriańskiego Londynu.
Lady Alexia Maccon, mujah, bezduszna to kobieta magnez. Przyciąga kłopoty z niewymuszoną łatwością i przy tym z niemałym wdziękiem. Po wielkich perturbacjach miłosno-rodzinnych wraca do porywczego acz wielce jej oddanego męża lecz jak na złość, los w wyraźny sposób daje znaki, że to jeszcze nie wszystko co przygotował dla przyszłej matki. Będąc w stanie zaawansowanego „dzieciofeleru” Alexia ma ręce pełne roboty. Walka z krwiożerczymi jeżozwierzami? Ależ proszę. Rozmowa z duchem w stanie rozkładu i próba udaremnienia zamachu na królowa Wiktorię? Oczywiście. Ujarzmienie nowego nabytku Woosley - Biffiego? Nie ma sprawy. Dla elokwentnej i twardo stąpającej po ziemi Lady Maccon nie ma rzeczy niemożliwych.
Z powodu ciąży, która utrudnia choć tylko w nieznacznym stopniu bieganie po mieście, bezduszna ku utrapieniu całej opiekujących się nią świty wilkołaków i wampirów przemierza ulice Londynu ku rozwiązaniu zagadki z przeszłości i ocalenia życia królowej. A Lord Maccon? Cóż w przeciągu ostatniego roku nauczył się już, że jego ukochanej nie łatwo cokolwiek wyperswadować i odsunąć ją od jakiegokolwiek działania nie mówiąc o przedsięwziętym przez nią śledztwie. Z tego też powodu z wywieszonym jęzorem biega po metropolii w poszukiwaniu niesfornej, uwielbiającej pakować się w wielkie tarapaty małżonki.
„Bezwzględna” to już czwarte i niestety zarazem przedostatnie małe arcydzieło wchodzące w skład cyklu Protektorat Parasola. Gail Carrigier po raz kolejny udowodniła, że potrafi stworzyć niebanalną akcję, naszpikowaną lekkim, niebywale ironicznym językiem z ciekawymi ripostami i śmiesznymi dialogami. Całość idealnie uzupełnia rozbudowany wachlarz ciekawych postaci od nieco gburowatego Lorda Maccona, przez niepotrafiącego odnaleźć się w nowej roli Biffiego, ekscentrycznego lorda Akeldamę, trzpiotkowatą Felicity czy skrzętnie ukrywającą możliwości swojego intelektu Ivy.
Książka ma niestety dwa małe minusy. Pierwszym, jest to że jest już przedostatnia część serii i niedługo ze łzą w oku trzeba będzie pożegnać się z Alexią i wiktoriańskim Londynem. Drugim minusem jest okładka książki, która moim zdaniem jest najsłabszą z całej serii do tej pory.
Mimo tych małych uchybień podpisuję się pod całą serią obiema rękami i polecam ją każdemu kto jeszcze nie miał okazji się z nią zapoznać. Naprawdę warto!

http://dozaczytania.blogspot.com/2012/05/gail-carriger-bezwzgledna.html

Na horyzoncie pojawia się szkaradztwo w czystej postaci. Kontrowersyjnej urody parasolka chybocze się na strony raz po raz odsłaniając niosącą ją kobietę o słusznych rozmiarach z burzą ciemnych loków na głowie. Ci, którzy ją znają wiedzą co to oznacza i czego mogą się spodziewać. Ci zaś, którzy nie mieli do tej pory z nią do czynienia powinni usiąść wygodnie na kanapie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Od dzieciństwa wpaja się nam, że rodzina to główny trzon naszego życia. Ludzie łączą się w pary zakładają własne rodziny i choćby nie wiem co na rodzinę można zawsze liczyć. To oni pomogą nam zawsze gdy zajdzie taka potrzeba, wspierają w złych chwilach, służą ramieniem gdy mamy ochotę się wypłakać i cieszą się wspólnie z nami z naszych małych i wielkich sukcesów. Ale czy aby na pewno?
„Płatki na wietrze” będące kontynuacją głośnych „Kwiatów na poddaszu” całkowicie zaprzeczają powyższym twierdzeniom. Pokazują, że czasami Ci od których oczekujemy miłości i wsparcia, odwracają się od nas porzucając na pastwę losu, który nie zawsze musi być dla nas przychylny.
Rodzeństwo Dallangangerów zostało okrutnie doświadczone przez los, który zgotowały im najbliższe i mające zajmować najważniejsze miejsce w ich życiu osoby. Więzieni przez ponad trzy lata na wilgotnym, ciemnym poddaszu, karmieni trującym pączkami z posypką arszenikową zdobywają się na odwagę aby wyrwać się z piekła, które zgotowała im matka z babką.
Pod osłoną nocy z garścią ukradzionych pieniędzy rodzeństwo z wiarą i niepokojem o przyszłość wyruszają na poszukiwanie nowego życia. Ich celem ma być Floryda. Niestety stan małej, podtruwanej systematycznie od jakiegoś czasu Carrie staje im na drodze ucieczki z piekła. Dziewczynka jest skrajnie wyczerpana. Jej wątłe ciało nie jest w stanie dalej opierać się silnemu działaniu trucizny. Jednak po latach upokorzeń i ciągłej nieprzychylności opatrzność zsyła im postawną murzynkę Henny, która widząc trudną sytuację w jakiej znalazło się rodzeństwo nie zastanawiając się przez chwilę postanawia zaprowadzić ich do swojego pracodawcy - doktora Paula Shaffielda. Decyzja podjęta przez tą kobietę o ogromnym gołębim sercu odmienia dotychczasowe życie Dallangangerów.
Paul przyjmuje dzieci z pod swój dach. Pomaga małej Carrie dojść do zdrowia, zaś nad straszą dwójką roztacza opiekę, której nie powstydziłby się niejeden prawdziwy ojciec. Dzięki jego wsparciu rodzeństwo może liczyć na normalny rozwój. Cathy podejmuje od nowa naukę baletu, zaś Chris pod okiem lekarza zaczyna spe0łaniać swoje największe marzenie – zostaje studentem medycyny. Wydaje się, że piekło w którym żyło rodzeństwo rozpadło się na kawałki i nie ma po nim najmniejszego śladu. Niestety już wkrótce ocalona trójka z czwórki rodzeństwa będzie miała okazję przekonać się, że decyzje podejmowane przez ich rodziców będą się wywierać katastrofalne skutki niemal przez całe życie.
„Płatki na wietrze” to ciężka, przygnębiająca i niejednokrotnie zaskakująca lektura. Z każdej strony czuć eksplodujące w niej uczucia. Powieść aż kipi od wielkich miłości, pożądania, namiętności i występującej często z nimi w parze nienawiści. Autorka sprawnie ukazuje portret psychologiczny rodzeństwa rozkładając przed czytelnikami wachlarz niejednokrotnie irracjonalnych zachowań głównych bohaterów. Brak miłości w dzieciństwie i doświadczenia z lat poprzednich owocują błędnymi decyzjami podejmowanymi przez każde z ocalałej trójki. Najjaskrawszym przykładem jest Cathy, którą los pcha w ręce nieodpowiednich mężczyzn. Dziewczyna jest niestabilna emocjonalnie. Z jednej strony jest dojrzałą kobietą planującą zemstę doskonałą, z drugiej zagubioną dziewczynka, pozbawioną poczucia własnej wartości i tożsamości. Podobnie jest z Chrisem, który nie potrafi poradzić sobie z emocjami i z życiem poza ciemnym, przytłaczającym strychem.
Mimo, iż „Płatki na wietrze” są nieco słabsze od pierwszej części, a autorce zdarzają się często wpadki związane m.in. z wiekiem bohaterów saga stworzona przez Virginię C. Andrews jest całkiem spójna i ciekawa przez co zdecydowanie zasługuje na uwagę czytelników.
Miejmy tylko nadzieję, że dalsze losy rodziny Dallangangerów nie będą aż tak wypaczone moralnie i nastanie w nich względny spokój.

Od dzieciństwa wpaja się nam, że rodzina to główny trzon naszego życia. Ludzie łączą się w pary zakładają własne rodziny i choćby nie wiem co na rodzinę można zawsze liczyć. To oni pomogą nam zawsze gdy zajdzie taka potrzeba, wspierają w złych chwilach, służą ramieniem gdy mamy ochotę się wypłakać i cieszą się wspólnie z nami z naszych małych i wielkich sukcesów. Ale czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wszystko na świecie jest urządzone w ten sposób, że ma swój koniec i początek. Podobnie jest z naszym życiem. Od chwili narodzin przez nasze dorastanie przygotowujemy się na koniec, który jest jedną pewną rzeczą, która przydarzy się nam w życiu. Biorąc pod uwagę nieuchronność tego momentu jestem pewna, że każdy z nas choć jeden w raz w życiu myślał o tym jak to by było być nieśmiertelnym i żyć wiecznie. Może jednak warto zatrzymać się na chwilę i pomyśleć, czy rzeczywiście wszystko by było tak jak sobie wyobrażamy i czy rzeczywiście nieśmiertelność jest właśnie tym czego pragniemy.
Rok 2019. Świat rozwija się w zastraszającym tempie. Ludzie zasypywani są coraz nowszymi cudami techniki i wynalazkami mającymi uprzyjemnić, i ułatwić codzienne życie. Jednym z nich (wynalazkiem na skalę światową, zakazanym przez rząd) jest lekarstwo na śmierć wynalezione przez amerykańskiego lekarza. Spragnieni wiecznego życia i celebrujący kult młodości ludzie poddają się dostępnym jedynie na czarnym rynku, nielegalnym zabiegom wstrzyknięcia wektora. Zabiegowi poddaje się również główny bohater książki - John Farell – dwudziestodziewięcioletni prawnik. To dzięki niemu i jego obserwacjom poznajemy świat, który stanął na głowie, żeby osiągnąć nieśmiertelność. Opowieść Farella rozgrywa się w przeciągu sześćdziesięciu lat dzięki czemu widzimy jak w związku z zalegalizowaniem lekarstwa ulegała przeobrażeniu nie tylko przestrzeń wokół bohatera ale również cały świat. Po początkowej niechęci rządu do zalegalizowania lekarstwa, po wielu naciskach ze strony różnych środowisk społecznych „lek na nieśmiertelność” został udostępniony wszystkim obywatelom. Jego cena nie była wielka więc każdy miał nieśmiertelność na wyciągnięcie ręki. Niemalże każdy żył zgodnie z mottem: „carpe diem” i nie zastanawiał się co będzie jutro. Okazało się, że dostrzeżone przez ludzi w chwili przyjęcia leku nowe możliwości, do tej pory były ograniczane przez zwykłą śmiertelność. Ludzie masowo zaczęli się rozwodzić. Wprowadzono małżeństwa cykliczne aby dać im furtkę bezpieczeństwa w razie gdyby jeden z małżonków znudził się drugim. Nikt jednak nie zastanawiał się, czy będzie miał dość siły by przez całe nieskończone życie patrzeć co rano na tę samą twarz w lustrze i mimo upływających lat nie obserwować żadnych nawet minimalnych zmian. Nikt nie pokusił się o refleksję; co w sytuacji kiedy każdy przyjmie lekarstwo, a na Ziemi zacznie brakować miejsca? Co z pójściem na emeryturę, z odpoczynkiem? Czy będziemy musieli pracować już zawsze?
Drew Magary i jego „Nieśmiertelność zabije nas wszystkich” zaskoczyli mnie w sposób bardzo pozytywny. Przyznam, że nie spodziewałam się po książce zbyt wiele a jednak. W jakiś szalony zupełnie dla mnie nie zrozumiały sposób książkę tę wpisałam już na listę „ulubionych”. Powody? Jest ich kilka. Po pierwsze i najważniejsze - bohater. Zwykły, przeciętny chłopak w kwiecie wieku. Nie żaden super wysportowany, napakowany, kuloodporny, nadludzki macho. Nie. John Farell to facet, którego życie nie jest niestety jednym wielkim koncertem życzeń. Nie wszystko czego się podejmie kończy się tak jak powinno, potyka się, podnosi i znowu potyka zupełnie jak zwykły człowiek. Po drugie - temat. Poruszany wielokrotnie i opisywany w literaturze chyba już na wszystkie możliwe sposoby. A jednak. Magary ze swoją wizją świata i jego problemami, zwycięża w moim prywatnym rankingu niezaprzeczalnie. Wspomniane już cykliczne małżeństwa, bezwzględni zieloni czy serwis końcowy - wszystko to uzupełnia się tworząc świat w którym jestem pewna żadne z was nie chciałby znaleźć się nawet na pięć minut. Po trzecie - przesłanie i wrażenie jakie książka wywiera na czytelniku. Z całą pewnością „Nieśmiertelność…” nie jest książką, którą spokojnie można odłożyć na półkę i wziąć się za czytanie kolejnej. Mimo swojego fantastycznego rodowodu jest to książka, która zmusza do myślenia i do refleksji nad tym co by było gdyby. Scenariusz przedstawiony przez autora miejscami zaskakuje i przeraża jednocześnie wydaje się całkiem prawdopodobny w sytuacji wynalezienia wspaniałego leku „na śmierć”.

Wszystko na świecie jest urządzone w ten sposób, że ma swój koniec i początek. Podobnie jest z naszym życiem. Od chwili narodzin przez nasze dorastanie przygotowujemy się na koniec, który jest jedną pewną rzeczą, która przydarzy się nam w życiu. Biorąc pod uwagę nieuchronność tego momentu jestem pewna, że każdy z nas choć jeden w raz w życiu myślał o tym jak to by było być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lisi Harrison to autorka, cyklu Monster High, który pnie się w zastraszającym tempie na szczyty list bestsellerów niemal na całym świecie. „O wilku mowa” stanowi już kolejne, trzecie spotkanie z uczniami liceum w Salem.
Po wyemitowaniu niefortunnego wywiadu z Rad’owcami w miasteczku powstaje niemałe zamieszanie. Znaczna większość Rad’owców postanawia uciec z miasteczka, ci którzy postanowili zostać muszą się ukrywać w obawie o bezpieczeństwo swoje i swojej rodziny. Ostatnie wydarzenia sprawiają, że Clawdeen jest wściekła. Cała rodzina Wolfów zmuszona jest ukrywać się w należącym do nich pensjonacie znajdującym w głębokim lesie. Że też coś takiego musiał przytrafić właśnie jej i to w chwili gdy prawie wszystko w związku z jej wystrzałową szesnastką było do dopięte na ostatni guzik. Gdy wydaje się, że wszystko już jest stracone do pensjonatu przyjeżdża Lala… Tymczasem Melody, która była dotąd najpospolitszą w świecie normalką zauważa u siebie niezwykłą umiejętność… jej głos potrafi zmusić ludzi do robienia wszystkiego czego tylko zapragnie. Dziewczyna zaczyna się zastanawiać skąd u niej takie zdolności. Czyżby była rad’owcem?
Trzeci tom „O wilku mowa” jest znakomitą kontynuacją całej serii. Od pierwszych stron książki akcja jest dynamiczna a problemy piętrzą się w zastraszającym tempie, słowem wszystko idzie nie tak jak powinno. Mimo iż książka nie jest lekturą najwyższych lotów zapewnia czytelnikowi przyjemną i lekką w odbiorze rozrywkę. W moim odczuciu „O wilku mowa” stanowi doskonały przykład na to jak powinny wyglądać książki dla nastolatek. W fabułę wpleciono mnóstwo odnośników do rzeczywistości w której żyjemy, uprzyjemniając tym samym jej czytanie i ułatwiając czytelnikowi odnalezienie się w świecie wykreowanym przez autorkę. Ci sami idole, gadżety którymi się posługujemy, problemy nastolatków, pierwsze miłości i przyjaźnie sprawiają, że traktujemy tych nieco odmiennych nastolatków jak swoich dobrych znajomych. Poza tym język, którym posługują się bohaterzy z pewnością przypadnie do gustu czytelnikom do których ta książka jest skierowana.
Czy warto przeczytać? Ja uważam, że tak. Oczywiście nie wszystkim pozycja ta przypadnie do gustu. Jeśli jednak macie ochotę uciec w świat potworów, gdzie posiadanie futra na twarzy nie jest czymś niezwykłym to nie wahajcie się nawet przez chwilę.

Lisi Harrison to autorka, cyklu Monster High, który pnie się w zastraszającym tempie na szczyty list bestsellerów niemal na całym świecie. „O wilku mowa” stanowi już kolejne, trzecie spotkanie z uczniami liceum w Salem.
Po wyemitowaniu niefortunnego wywiadu z Rad’owcami w miasteczku powstaje niemałe zamieszanie. Znaczna większość Rad’owców postanawia uciec z miasteczka,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Lubię kryminały szczególnie te, osadzone w białej, zimowej scenerii niczym z bajki, gdzie nieskazitelna biel kojarząca się na co dzień ze spokojem i łagodnością nosi ślady okropnych zbrodni. Biały puch mieniący się setkami kolorów jak tęcza sprawia, że często zapominamy o tym co może czaić się pod spodem… Dlatego też gdy tylko ukazała się zapowiedź książki wiedziałam, że muszę ją przeczytać.
W małej wiosce w Pirenejach życie toczy się własnym ustalonym od dawien dawna spokojnym rytmem. Pewnego dnia jedno wydarzenie niszczy cały spokój, który panował w wiosce przez ostatnie kilkanaście lat. Wysoko w górach na końcu kolejki linowej pracownicy znajdują powieszone zwłoki. Nie są to jednak zwłoki człowieka lecz zdekapitowane zwłoki konia, który zginął z rąk brutalnego szaleńca. Pikanterii dodaje fakt, że koń ten był championem i zarazem ulubieńcem swojego właściciela Erica Lombarda - jednego z najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi we Francji. Na miejsce zbrodni zostają wezwani najlepsi detektywi z okolicy w tym komendant policji w Tuluzie - Martin Severaz. Komendant nie jest ucieszony faktem, że będzie szukał zabójców konia w momencie gdy prowadzi inne, ważniejsze śledztwa tylko dlatego, że koń należał do kogoś bardzo wpływowego. Po rozpoczęciu śledztwa okazuje się, że nie bez znaczenia dla rozwiązania dochodzenia jest fakt, że nieopodal w Saint-Martin znajduje się Instytut Wargniera, zakład psychiatryczny w którym przebywają jedni z najniebezpieczniejszych i najokrutniejszych przestępców z Europy. Wkrótce okazuje się, że zabójstwo konia to tylko drobne drgnięcie, które wywoła prawdziwą, rozpędzoną lawinę wydarzeń wprost nie do powstrzymania.
„Bielszy odcień śmierci” to debiut Bernarda Miniera autora do tej pory kompletnie mi nieznanego i mimo, iż jest to pierwsza powieść autora z całą pewnością można stwierdzić, że sprostał zadaniu które sobie postawił. Zdecydowanie zna się na pisaniu i potrafi zainteresować czytelnika na tyle żeby nie odchodził od książki dopóki, dopóty nie przeczyta ostatniego zdania. Akcja książki jest wielowątkowa, ale na szczęście autor zapanował nad wszystkim poruszanymi przez siebie kwestiami. Każdy z wątków ma swoje rozpoczęcie, zakończenie i koniec. Minier nie porzuca rozpoczętych wątków na rzecz innych, nie pozostawia ich nie zakończonych. Tempo rozgrywających się w książce wydarzeń jest zawrotne, niedające złapać oddechu nawet na moment. Akcja rozpoczęta wyrafinowanym zabójstwem, pędzi na łeb na szyję odsłaniając po drodze kolejne morderstwa, powiązania i tropy, które mogą okazują się bardzo istotne dla śledztwa. Ponadto wyraźnie zarysowani bohaterowie, z konkretnie nakreślonymi charakterami są ogromnym plusem tej książki. Każdy z bohaterów jest charakterystyczny, brak postaci mdłych i niedookreślonych, co szczególnie widoczne jest moim zdaniem w przypadku Vincenta Esperandieu w przypadku, którego autor pokusił się nawet o wskazanie jego ulubionych skąd inąd świetnych piosenek. Język jest prosty i zarazem przejrzysty co sprawia, że książkę czyta się z wielką przyjemnością. Autor w bardzo autentyczny i precyzyjny sposób ukazał tragedię, barbarzyństwo i ogromne pokłady nienawiści, które mogą się czaić w czeluściach ludzkiej psychiki.
„Bielszy odcień śmierci” sprawił, że Minier stał się autorem do którego z pewnością jeszcze powrócę i po książki, którego będę sięgać w ciemno z zamkniętymi oczami. Polecam serdecznie!!

Lubię kryminały szczególnie te, osadzone w białej, zimowej scenerii niczym z bajki, gdzie nieskazitelna biel kojarząca się na co dzień ze spokojem i łagodnością nosi ślady okropnych zbrodni. Biały puch mieniący się setkami kolorów jak tęcza sprawia, że często zapominamy o tym co może czaić się pod spodem… Dlatego też gdy tylko ukazała się zapowiedź książki wiedziałam, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Paweł Jaszczuk to autor, który znalazł się na mojej liście „muszę przeczytać” przy okazji jego wcześniejszej książki „Plan Sary”. Okazja nadarzyła się dopiero teraz przy okazji wydania jego drugiej książki: „Marionetki” wchodzącej w skład serii Asy Kryminału. Gdy książka trafiła w moje ręce nie czekałam długo od razu zabrałam się za czytanie.
Lato 1938 roku było upalne. We Lwowie panowała ciężka, duszna atmosfera, której przyczyną były nie tylko ostatnie rekordy ciepła, ale również znalezione pod Wysokim Zamkiem zwłoki mężczyzny pozbawione głowy. Okazuje się, że denatem jest Konrad Rewalski, pracownik banku, który w niejasny sposób połączony jest z teatrem Colloseum. Jego śmierć wydaje się wybawieniem dla Jakuba Sterna – redaktora kroniki kryminalnej w „Kurierze”, którego kariera ostatnio znacznie zwolniła tempa. Dziennikarz na własną rękę podejmuje się śledztwa w wyniku, którego zostanie wciągnięty do teatralnego światka z wszystkimi jego brudnym tajemnicami. Niemal każdego dnia pojawiać się będą nowe zwłoki, a w tym wszystkim znaczącą role odegrają niepokojąco przypominające ludzi marionetki…
„Marionetki” to książka posiadający wspaniałym dar przenoszenia czytelnika w czasy, które minęły bezpowrotnie. Akcja rozgrywa się w przedwojennym Lwowie, gdzie po ulicach wyłożonych brukiem jeżdżą stare samochody, a kobiety w świetnie skrojonych sukienkach chadzają pod rękę z mężczyznami noszącymi kwiaty w butonierkach. Jaszczuk niezwykle precyzyjnie przedstawia nam świat z początku XX wieku, a zaczerpnięte z gwary lwowskiej i żydowskiej zwroty znacznie uatrakcyjniają książkę. Pełną moją akceptację uzyskała postać Jakuba Sterna - dziennikarza z aspiracjami na detektywa, który w żaden sposób nie jest wyidealizowany. Stern jest przeciętnym człowiekiem, ma wady, nie jest nieomylny, czasami się potyka, a jego życie niesie rozczarowania i pomyłki. Niestety książka posiada także kilka nieco słabszych momentów, akcja w paru miejscach zastyga by za chwilę znów się rozwinąć. Wiele ciekawie zapowiadających się i rozpoczętych wątków rozmywa się po drodze, nie mają swojego rozwinięcia, ani zakończenia tylko umierają śmiercią naturalną porzucone przez autora na rzecz innych. Mimo to uważam, że autorowi zgrabnie udało się po łączyć kryminał z sensacją a książka stanowi jest to pozycja obowiązkowa dla miłośników kryminałów w kolorze sepii.
Polecam!

Paweł Jaszczuk to autor, który znalazł się na mojej liście „muszę przeczytać” przy okazji jego wcześniejszej książki „Plan Sary”. Okazja nadarzyła się dopiero teraz przy okazji wydania jego drugiej książki: „Marionetki” wchodzącej w skład serii Asy Kryminału. Gdy książka trafiła w moje ręce nie czekałam długo od razu zabrałam się za czytanie.
Lato 1938 roku było upalne. We...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jodi Picoult jest jedną z najbardziej poczytnych amerykańskich autorek ostatnich lat. Niemal co rok wydaje książkę, która natychmiast staje się światowym bestsellerem. Podobnie również było w przypadku książki „Tam gdzie ty”, która znalazła się na pierwszym miejscu listy bestsellerów New York Timesa.
Zoe i Max to małżeństwo z pięknym bo już dziesięcioletnim stażem. Ze wszystkich sił próbują osiągnąć cel jaki postawili sobie kilka lat temu będąc szczęśliwym, młodym, pełnym nadziei małżeństwem. Oboje pragną stworzyć pełną miłości rodzinę – rodzinę z dzieckiem. W związku z tym cały ich świat ich świat kręci się wokół takich pojęć jak: zapłodnienie, metoda in vitro, komórki, cykl, ciąża itp. Po kolejnej nieudanej próbie Max stwierdza, że nie ma dalej siły walczyć, że gdzieś po drodze zgubił sens podejmowania kolejnej próby, prawdopodobnie skazanej z góry na niepowodzenie. Ostatnia porażka przelewa czarę goryczy, a Max podejmuje decyzję o rozwodzie. Każde z nich podejmuje walkę o stworzenie swojego świata od podstaw. Max odnajduje pocieszenie w alkoholu, tracąc z każdym dniem coraz więcej z dawnego siebie. Po wypadku spowodowanym podczas jazdy po pijanemu Max, przy pomocy rodziny oraz pastora, odnajduje ukojenie w kościele. Zoe po stracie dziecka i rozwodzie oddaje się całkowicie muzykoterapii i niesieniu pomocy innym. W pewnym momencie Zoe poznaje Vanessę, kobietę z którą będzie chciała związać się na resztę swojego życia… i z którą będzie chciała mieć dziecko. W chwili podjęcia przez Zoe i jej żonę decyzji o potomstwie zaczyna się walka o szczęście, o przekonania i o życie, które się jeszcze nie zaczęło..
Jodi Picoult to autorka, która w swoich książkach nie boi się podejmować kontrowersyjnych tematów z którymi boryka się świat w XXI wieku. „Tam gdzie ty” nie jest książką o zwykłych, błahych dylematach i wyborach. To książka o moralnie trudnych decyzjach. Picoult pokazuje, że w życiu nie wszystko da się przewidzieć, a czasami najprostsze wybory mające na celu osiągnięcie marzeń stają się najtrudniejsze. Bardzo często podwaliny, na których budujemy swoje szczęście i których jesteśmy pewni, pękają na pół bez ostrzeżenia pozostawiając dwie bliskie dla siebie osoby na dwóch przeciwległych biegunach. Autorka podejmuje trudną do jednoznacznego rozstrzygnięcia kwestię posiadania dzieci przez pary homoseksualne. Opowiada o przeciwnościach jakie stwarza im prawo oraz ludzie w dążeniu do realizacj własnych przekonań, o niechęci kościoła do zachowań sprzecznych ze światem postrzeganym przez pryzmat Bibli, o homofobi i ogólnej awersji do zachowań i dążeń sprzecznych z „normalnym”, ustalonym od dawniej dawna „porządkiem świata”.
„Tam gdzie ty” to opowieść o tym, że pomimo wielkich dramatów, ciężkich wyborów każdy z nas powinien kierować swoim życiem i powinien mieć prawo realizowania swoich pragnień za wszelką cenę.

Jodi Picoult jest jedną z najbardziej poczytnych amerykańskich autorek ostatnich lat. Niemal co rok wydaje książkę, która natychmiast staje się światowym bestsellerem. Podobnie również było w przypadku książki „Tam gdzie ty”, która znalazła się na pierwszym miejscu listy bestsellerów New York Timesa.
Zoe i Max to małżeństwo z pięknym bo już dziesięcioletnim stażem. Ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Moja przygoda z Marcelem Pagnolem rozpoczęła się całkiem niedawno i w sposób dość nieoczekiwany. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym autorze i nie wiedziałam czego się po nim spodziewać. Jednak to w jaki sposób Pagnol wspomina swoje dzieciństwo i opowiada o nim przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Autor zauroczył mnie swoimi opowieściami zawartymi w „Chwały mojego ojca, zamku mojej matki” nie inaczej było także w przypadku „Czasu tajemnic” gdzie po raz kolejny miałam szansę spotkać się ze starymi znajomymi poznanymi podczas lektury tej pierwszej książki.
Czas płynie swoim torem. Dni biegną jeden za drugim przechodząc w miesiące. Obserwujemy kolejne lato podczas którego Marcel wyrusza wraz rodziną na wakacje. W powietrzu jak przed rokiem czuć odurzający zapach lawendy, tymianku i rozgrzanego od słońca bruku. W cieniu drzew słychać ukrywające się przed żarem słońca cykady, a gałęzie uginają się od dojrzewających w słońcu fig. Wszystko na pierwszy rzut oka jest takie samo jednak po dokładniejszym przyjrzeniu się widzimy, że tak nie jest. Ten sam dom, ten sam wytęskniony przez cały rok przyjaciel, te same cieniste doliny i wysokie szczyty, a jednak… jest inaczej. Pewnego dnia pośrodku falujących zbóż Marcel poznaje najpiękniejszą istotę na ziemi - Izabellę. Zakochany zupełnie traci dla niej głowę. Niestety traci również zainteresowanie uwielbianymi w zeszłym roku polowaniami, spędzaniem czasu z Lilim i wszystkim tym co nie jest związane z Izabellą w tym również na swoje nieszczęście przygotowaniami do szkoły.
Książka stanowi znakomitą kontynuację wspomnień o beztroskich dniach dzieciństwa opisanych w „Chwały mojego ojca, zamku mojej matki”. Pokazuje jak w ciągu zaledwie kilku dni może przewartościować się świat młodego, dorastającego dziecka. Jak zmienne bywają jego uczucia i spostrzeganie świata. Ponadto „Czas tajemnic” napisany jest przystępnym, lekkim językiem co sprawia, że czyta się ją z wielką przyjemnością, przez cały czas wyczuwając bijące od niej ciepło i urok starych wspomnień.

dozaczytania.blogspot.com

Moja przygoda z Marcelem Pagnolem rozpoczęła się całkiem niedawno i w sposób dość nieoczekiwany. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym autorze i nie wiedziałam czego się po nim spodziewać. Jednak to w jaki sposób Pagnol wspomina swoje dzieciństwo i opowiada o nim przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Autor zauroczył mnie swoimi opowieściami zawartymi w „Chwały mojego ojca,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„(…)Przeżyłem interesujące życie, a to wspomnienie niesie pewną słodycz. Ale… ale to nie jest ognisty romans. To nie bajęda, w której zmarli wracają do życia. Nie ekscytujący epos dla pokrzepienia serca. Nie. Wszyscy wiemy, co to za historia.(…)”

Trzeci tom "Kronik królobójcy" był jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie książek 2012 roku. Dlaczego? Ponieważ moim zdaniem Rothfuss i Kvote to fantastyczny duet, który sprawia, że człowiek zapomina o całym świecie, daje się porwać opowiadanej powieści i czyta do chwili gdy nie pochłonie ostatniego napisanego słowa.
Historia snuta przez ognistowłosego oberżystę w Ostańcu przy świetle świec i żarze kominka nabiera tempa, rumieńców i obfituje w niezwykłe zwroty akcji. Na życzenie maera Alverona, Kvote staje na czele wyprawy mającej na celu wytropienie i wyeliminowanie rzezimieszków napadających na poborców podatkowych. Wraz z czwórką najemników podejmuje się zadania, które zaowocuje nowymi przyjaźniami, nieoczekiwanymi spotkaniami, a którego finałem będzie spotkanie z przeszłością. Przyjęte przez grupę zlecenie prowadzi ich do lasu gdzie tropią złodziei i gdzie Kvothe zaprzyjaźnia się z jednym z najemników - Tempim odzianym w szkarłatnoczerwone szaty Ademem, który uczy go Ketanu (ademskiej sztuki walki) oraz Lethani (ademskiej filozofii). Los złączy ich na dłużej i dzięki ademskiejmu najemnikowi Kvothe pozna swoje prawdziwe imię. Odniesione nad posiadającą liczebną przewagę grupą rzezimieszków zwycięstwo nie jest jedyną przygodą opowiedzianą w zatopionej w czarnej nocy oberży. Jest ich zdecydowanie więcej, choćby ta o ponętnej, śmiertelnie niebezpiecznej Felurianie, którą zdołał poskromić młodzieniec o miedzianych włosach i oczach w kolorze soczystej zieleni…

Z uwagi na doskonały warsztat językowy, Rothfuss’a czyta się wyśmienicie. Autor potrafi używać języka w magiczny sposób, opisując stworzoną przez niego rzeczywistość niezwykle interesująco wzbogacając opowieść wieloma detalami, charakterystyką bohaterów, sztuk walki i filozofii oraz magii. Ponadto umiejętność stopniowego budowania napięcia i sukcesywnego zdradzania małych tajemnic oraz szczegółów istotnych dla fabuły sprawia, że rozbudzona ciekawość ciągnie czytelnika do końca opowieści. Choć od czasu do czasu zdarzają się wolniejsze fragmenty, podczas których wydaje się, że Kvothe przywołał imię wiatru i wszystko zastygło w bezruchu to większość historii ma szaleńcze tempo. Mimo niejednostajnego rytmu „Strach mędrca” nie ma miejsc, które można by uznać za słabsze czy mniej ciekawe, a całość czyta się płynnie.
Coraz bardziej interesująca staje się także postać głównego bohatera – Kvothe - który w ciągu trzech tomów przeszedł ogromną metamorfozę. Od małego niezwykle inteligentnego chłopca, przez butnego łamiącego prawie wszystkie istniejące zasady młodzieńca do młodego mężczyzny, obarczonego trudnymi przeżyciami i doświadczeniami, który z każdą przygodą dorośleje nabywając przy tym coraz więcej życiowej mądrości.

„Kroniki królobójcy” od samego początku stanowią wspaniały przykład na to jak powinna wyglądać prawdziwa fantastyka. Z ogromnym zniecierpliwieniem czekam na chwilę kiedy ponownie będą mogła towarzyszyć Kvote w zdobywaniu nowych doświadczeń, wychodzić z nim ramię w ramię naprzeciw nowym przygodom, patrzyć jak zdobywa nowe wskazówki mające mu pomóc w odnalezieniu Chandrian i zobaczyć w jaki sposób uzyskał przydomek królobójcy.

http://dozaczytania.blogspot.com/2012/01/patric-rothfuss-strach-medrca-tom-ii.html

„(…)Przeżyłem interesujące życie, a to wspomnienie niesie pewną słodycz. Ale… ale to nie jest ognisty romans. To nie bajęda, w której zmarli wracają do życia. Nie ekscytujący epos dla pokrzepienia serca. Nie. Wszyscy wiemy, co to za historia.(…)”

Trzeci tom "Kronik królobójcy" był jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie książek 2012 roku. Dlaczego? Ponieważ moim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Marcel Pagnol to wybitna postać francuskiego świata kultury - pisarz, dramaturg i reżyser w jednej osobie. Niezwykły człowiek posiadający dar snucia pięknych opowieści w pastelowych kolorach. Autor, którego styl i sposób patrzenia na świat zauroczył mnie od pierwszych przeczytanych stron.
Akcja książki rozgrywa się na początku XX wieku we Francji. Mały Marcel wraz ze swoją rodziną wyrusza na wakacje do małej francuskiej miejscowości. Podczas słonecznych wakacji spędzanych na prowincji poznajemy rodzinę Marcela. Rozważną mamę Augustynę, spokojnego tatę - nauczyciela, brata Pawła i malutką siostrę, którzy będą nam towarzyszyć przez całą książkę dostarczając wielu ciepłych i radosnych chwil. Dzieciństwo Marcela przypadło, szczęśliwie na okres kiedy dzieci podczas zabawy były ograniczone jedynie przez swoją inwencję, wyobraźnię i przez rodziców. Nie było gier komuterowych i innych „łatwych” rozrywek umilających czas. Za to był to czas na wielkie dziecięce przyjaźnie, obcowanie z naturą, zabawy na dworze do późnego wieczoru, czas zakładania pułapek na zwierzęta i samotnych wypraw z przyjacielem po zielonych wąwozach. Bo dzieciństwo to przecież okres kiedy kiedy najmniejsza wycieczka przeistaczała się w wielką wyprawę, a zawarte przyjaźnie miały trwać na wieki.
"Chwała mojego ojca, zamek mojej matki" to pachnąca lawendą i tymiankiem, pełna ciepła i beztroski opowieść o latach dzieciństwa. Opowieść kryjąca w sobie piękno wspomnień i radość z dni upływających na zabawie. Ogromną zaletą książki jest sposób narracji. Spostrzerzenia i doświadczenia przeżywane przez małego chłopca opowiadane są przez dorosłego Marcela co sprawia, że nie jest to książka infantylna. Autor przedstawia swoje dzieciństwo w jasnych, ciepłych kolorach nie wyzbywając się przy tym do końca ironii i pewnego rodzaju przewrotności. W opisywanych postaciach i wydarzeniach, czytelnik odkrywa co chwilę subtelne smaczki, wywołujące uśmiech na jego twarzy. Autor pokazał, że potrafi bawić ale również wywołuje refleksję na temat dzieciństwa oraz przemijania ludzi i wspomień, które były nam kiedyś najbliższe. Wszystko to sprawia, że czytanie tej książki stanowi prawdziwą ucztę dla ducha, pozwala oderwać się od szarej codzienności i jest niekłamaną przyjemnością. Całości natomiast dopełnia przyjemna dla oka okładka, która może kojarzyć się wyłącznie z czymś niewinnym jakim dla każdego powinno być dzieciństwo.

Marcel Pagnol to wybitna postać francuskiego świata kultury - pisarz, dramaturg i reżyser w jednej osobie. Niezwykły człowiek posiadający dar snucia pięknych opowieści w pastelowych kolorach. Autor, którego styl i sposób patrzenia na świat zauroczył mnie od pierwszych przeczytanych stron.
Akcja książki rozgrywa się na początku XX wieku we Francji. Mały Marcel wraz ze...

więcej Pokaż mimo to