Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Z błyskotliwą lekkością eksponująca ciałopozytywność w nastoletnim ujęciu. Z młodzieńczym urokiem tkająca poplątane nici nie zawsze solidnych relacji. Będąca swoistym przewodnikiem, który wskazuje drogę do bezwarunkowego pokochania siebie.

„Plan na lato: polubić siebie” to otulona emocjami i uświadamiająca, może i prosta, a nawet nieco banalna, ale niezwykle potrzebna odsłona powieści młodzieżowej z nutą klimatycznego romansu, która skrywa w sobie swobodną narrację, ożywczy humor i rześki powiew wakacyjnej aury, ale zarazem traktuje o emocjach istotnych bez względu na wiek. Eksploruje uczucia, którymi obdarza się innych, zatem pięknie, ujmująco, a przy tym boleśnie szczerze opowiada o przyjaźni, miłości oraz rodzinie, ale przede wszystkim akcentuje czułość do samego siebie. Przywołuje na karty książki szacunek, akceptację, tolerancję, śmiałość i pewność siebie, które zatraca się pod powłoką kompleksów i poczucia niewystarczania, pod świadomym kpieniem i szydzeniem z własnego ciała, rozumu czy wyborów. Wdzięcznie i z realizmem afirmuje wrażliwość i wyrozumiałość, które z pewnością powinny stanowić fundament stosunków z drugim człowiekiem, ale także w odniesieniu do własnego „ja” – nikt nie będzie kochał nas tak bezwarunkowo, jak my siebie sami. To słodko-gorzkie wakacyjne kadry w literackiej formie, które stają się udziałem wielu nastolatków struchlałych na myśl o plażowym odpoczynku i obnażeniu swojego ciała.

To historia rozpisana prozą humorystyczną i optymistyczną, zaaranżowana jako pamiętnik szesnastolatki o nieco bujniejszych kształtach, która nie potrafi dostrzec w sobie nic doskonałego. Kreacja, która fragmentarycznie wywołuje uśmiech na twarzy, ale częściej rozdziera serce – przynajmniej moje, jako dorosłego odbiorcy. To portret pierwszych miłości, szalonych wieczorów, konkursu piękności prowokującego do opuszczenia swojej strefy komfortu, chwil wakacyjnego zapomnienia podczas australijskiego lata w grudniu czy rozczarowań nietrwałością wypowiadanych obietnic i znajomości. Jednak także wyraźnie poruszająca wizja ukrywającej się pod warstwami ubrań, niepewnej swojej wyjątkowości, okrytej nieustannym wstydem młodej dziewczyny, a wręcz zatrważająca wpływem obecnych realiów nieskazitelności na samoocenę – nie tylko dorastających osób, ale każdego człowieka. I może to kompozycja językowo i fabularnie ukierunkowana na młodszego odbiorcę i jego rodziców, ale bezsprzecznie potrzebna wszystkim, bez względu na etap egzystencji, na którym się znajduje. I teraz – jestem wspaniał*, jestem piękn*, jestem najlepsz*. Przeczytaj to jeszcze raz i kolejny, aż naprawdę w te słowa uwierzysz. Kochaj siebie, dbaj, szanuj i nie spełniaj oczekiwań innych, na piedestale stawiaj swoje pragnienia i potrzeby – wtedy bez wątpienia będą robić to inni.

Z błyskotliwą lekkością eksponująca ciałopozytywność w nastoletnim ujęciu. Z młodzieńczym urokiem tkająca poplątane nici nie zawsze solidnych relacji. Będąca swoistym przewodnikiem, który wskazuje drogę do bezwarunkowego pokochania siebie.

„Plan na lato: polubić siebie” to otulona emocjami i uświadamiająca, może i prosta, a nawet nieco banalna, ale niezwykle potrzebna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Spowita wyraźnie wyczuwalnym niepokojem, który splata sekrety przeszłości i rodzinne wspomnienia z paraliżującą lękiem teraźniejszością. Rozpisana pęczniejącymi emocjami, wzbierającą w sercu obawą, w końcu szokującą i druzgocącą prawdą o etyce wyborów. Z łatwością zakorzeniająca w myślach uwierający dylemat moralny.

„Tajemnica lekarki” to powieść nakreślona z niespieszną finezją, którą uwypuklono w intensywnej eksploracji warstwy psychologicznej, zaaranżowana nieprzewidywalnymi zwrotami narracji obnażającymi brudne grzeszki, ale i przywołująca zdarzenia boleśnie rozdzierające serce. Trudno bowiem odmówić temu angażującemu thrillerowi medycznemu poruszającego wydźwięku, a zarazem refleksyjnej wymowy, która inicjuje szalejący w głowie czytelnika chaos skrajnych doznań. Nie tylko bohaterowie tej kreacji muszą szczerze odpowiedzieć sobie na dręczące ich duszę pytania, ale i odbiorca zostaje sprowokowany do konfrontacji z krępującymi, nieoczywistymi w klarownym ujęciu rozważaniami nad lojalnością. To oddana z eskalującym napięciem panorama wrogości, pielęgnowanej w sobie potrzeby zemsty, ale też zawiści i zazdrości. Osadzona w medycznych i prokuratorskich sceneriach, które enigmatycznie się przenikają, z wnikliwością zgłębiająca niemożliwe do jednoznacznego skonkretyzowania definicje dobra i zła. Zła, które przybiera znajomą, ostrą niczym fotografia, tak znienawidzoną twarz.

Jeden moment, jedna chwila zawahania, w końcu jedna świadoma decyzja, która determinuje kalejdoskop zatrważających w wymowie konsekwencji. To mocna proza, której dosadność nie skrywa się w brutalnych scenach, w przerażeniu, które mogłaby wywoływać, ale w zobrazowanych z wrażliwością, ale i esencjonalnością meandrach ludzkiego umysłu. To natura ludzka staje się tu literackim obiektem, który wywołuje pełznące po ciele ciarki, ale i determinacja oraz desperacja, które kształtują tożsamość i wytyczają kierunek życiowych ścieżek. W końcu ukradkowo muśnięta ulotność egzystencji, efemeryczność doświadczeń, niespodziewane pożegnania, które tworzą tkwiące pod skórą demony. Na fundamencie dwóch, odmalowanych mocną kreską kobiecych portretów, Leslie Wolfe ukazała siłę miłości, ale i bezsilność w obliczu traum, krzywd i cierpienia, niemoc w niesieniu ulgi ciążącą niczym głaz, wreszcie winę domagającą się poczucia zadośćuczynienia. Niewątpliwie nietuzinkowy splot zdarzeń subtelnie okrywa się nieprawdopodobnością, przypadkowość niosąca kuszącą okazję zbyt często wkrada się w fabularną przestrzeń, inicjując tym samym zauważalne przerysowanie treści. Jednak to zarazem historia bezsprzecznie zanurzona w otchłani rozmyślań, utrwalająca się skąpanym w dyskusyjności przekazem, budząca wątpliwości, od których trudno się uwolnić. Wszak dla najbliższych człowiek zdolny staje się do najbardziej plugawych czynów, czasami wystarczy impuls, czasami to dławiące, potrzebujące ujścia pragnienie wendety – jej znamienne pobudki nie są istotne. To świetnie skonstruowana odsłona mariażu dramatu psychologicznego i mrocznego thrillera z medycyną w tle, która poraża finalnym kadrem kłamstw i zagadek!

Spowita wyraźnie wyczuwalnym niepokojem, który splata sekrety przeszłości i rodzinne wspomnienia z paraliżującą lękiem teraźniejszością. Rozpisana pęczniejącymi emocjami, wzbierającą w sercu obawą, w końcu szokującą i druzgocącą prawdą o etyce wyborów. Z łatwością zakorzeniająca w myślach uwierający dylemat moralny.

„Tajemnica lekarki” to powieść nakreślona z niespieszną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Otulająca kojącym ciepłem, które emanuje z portretu rodzinnych relacji. Z wrażliwością zanurzana w życiowej esencji doznań i inspiracji. Błyskotliwie i z lekkością akcentująca istotę egzystencji – bliskość i wsparcie najbliższych w dokonywanych wyborach.

„Duże dziewczyny nie płaczą” to powieść refleksyjnie uniwersalna, choć intymna i kameralna, prawdziwa w swoim obrazie codziennych trosk, wiarygodna w podkreślonej szczerości przekazu, a przy tym czule referująca o ludzkich stosunkach. Odmalowana niczym sama okładka hipnotyzująco soczystymi, energetyzującymi barwami czterech kobiecych kreacji. To właśnie charyzma pań nadaje treści zadziorności, wyczuwalnego autentyzmu tkwiącego w ich nieśmiałych marzeniach, odważnych pragnieniach, ale i dojmujących rozterkach. Na fundamencie niezwykłej, choć również skąpanej w wieloletniej ulotności przyjaźni kuzynek, Amerykanek wspólnie wychowywanych w meksykańskiej kulturze, osnuto historię o przebaczeniu i stracie. O pożegnaniu, które rozdziera serce, ale zarazem na nowo splata rozerwane niedopowiedzeniami i tajemnicami familijne więzy w niemożliwy już do rozplątania supeł pojednania. Tu bolesne rozstanie z utrwaloną w pamięci beztroską dziecinnych doświadczeń staje się także symbolem nadziei, nośnikiem obnażonej prawdy i szansą na okrycie doznanej krzywdy całunem zapomnienia.

Nie sposób odmówić tej barwnej ekspozycji intensywnych emocji czy słodko-gorzkiego posmaku, ale zarazem to aranżacja przesiąknięta meksykańskim duchem, a tym samym aromatami smakowitych potraw, bezcennymi radami starszego pokolenia czy zakorzenionymi w sercu tradycjami. Rozpisana rozczulającą czytelnika narracją, nakreślona z wymownym i ujmującym humorem oraz urokiem, ale i ukradkowo eksplorująca poszukiwanie szczęścia, odkrywanie swojej tożsamości, konfrontowanie się z losem – nie zawsze szczodrym, często okrutnym i prowokującym do wyrzeczenia się pasji. Z eteryczną melancholią, Annette Chavez Macias iście kobiecym, absorbującym w świat czterech kobiet piórem tworzy powieść z pewnością nie do końca odkrywczą w oddaniu kadru prozy dnia, ale ujętą tak wyjątkowo i poruszająco, że wręcz uzależniającą po zakosztowaniu pierwszych jej zdań. Wizja kochającej, solidnej, zawsze rozpraszającej samotne zmaganie się z problemami rodziny realnie zachwyca! Wznieca smutek naszkicowanymi we fragmentach dramatami, ale przede wszystkim zakorzenia w sercu uczucie rozłąki – po przeczytaniu ostatniego zdania tej książki odczuwa się tęsknotę za nastrojowym poczuciem przynależności do tak wspaniałej, choć nieco szalonej społeczności. To proza ożywcza, nasycona miłością i przyjaźnią, które przybierają wiele nie do końca przeniknionych definicji, naznaczoną mądrością i wartościami, rozkoszna niczym uścisk ukochanej babci. I tak wdzięcznie sympatyzująca skrytą w utworze niemieckiego zespołu rockowego sugestię – „supergirls don’t cry”. One nie płaczą, one latają, wznoszą się ku rozterkom i… z klasą się z nimi mierzą, razem. Trudno o bardziej motywującą i magnetyzującą odsłonę kobiecej literatury!

Otulająca kojącym ciepłem, które emanuje z portretu rodzinnych relacji. Z wrażliwością zanurzana w życiowej esencji doznań i inspiracji. Błyskotliwie i z lekkością akcentująca istotę egzystencji – bliskość i wsparcie najbliższych w dokonywanych wyborach.

„Duże dziewczyny nie płaczą” to powieść refleksyjnie uniwersalna, choć intymna i kameralna, prawdziwa w swoim obrazie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W wyzutym z ubarwiania rzeczywistości, życiowym ujęciu obrazująca wolne od lukru oblicze miłości. Błyskotliwie kompilująca zanurzony w autentyczności romantyzm z ukradkowością refleksyjnego przekazu. Wdzięcznie akcentująca nie(bajkowy) portret ludzkiej egzystencji.

„Komedia romantyczna” to nieoczywista, okładką sugerująca pozytywne wibracje powieść, która z pewnością… nie wpasowuje się w ramy komedii romantycznej. Z mojej stronie absolutnie nie stanowi to zarzutu, w tej skąpanej w realizmie wizji porywów serca dostrzec można bowiem tak znajomą każdemu codzienność. To bardziej słodko-gorzka historia, której bliżej do odsłony obyczajowej niż namiętnego, pełnego iskier romansu. Subtelnie muskająca współczesne spojrzenie na cielesność, na tak powszechny obecnie kult atrakcyjności, pod którym zanika to, co tak naprawdę istotne w drugim człowieku – wnętrze, inteligencja, erudycja. I zarazem to dosyć wyraźnie podkreślona ekspozycja braku wiary w siebie, zakorzenionego pod skórą poczucia niedoskonałości, które oddziałuje na pewność siebie, ale też na tworzone relacje. Na fundamencie znajomości niezrozumiałej dla społeczności mediów społecznościowych, Curtis Sittenfeld z wyczuwalną ironią traktuje o realiach normalnego związku, nie stroni od dosłownego oddania spędzania pierwszych wspólnych chwil tak wyraźnie podszytych zawstydzeniem, niezręcznością i niepewnością każdego gestu. Przenika przez utrwalony w tym gatunku przesłodzony posmak miłość i obnaża jego ulotność oraz iluzoryczność w odniesieniu do nieliterackiej prozy dnia.

Niewątpliwie to kompozycja miłosnych tonów, którą otulono fragmentarycznie nadmierną drobiazgowością w eksploracji zdarzeń, a przez to intensywnie absorbująca w samodzielne doszukiwanie się refleksyjnej wymowy fabularnej. Sugestywnie umiejscowiono tę historię w czasach obowiązującego zamknięcia w swoich domach, konfrontując tym samym intymność słowa pisanego ze spontanicznością i nieprzewidywalnością w przebiegu spotkań twarzą w twarz – to bez wątpienia intencjonalna konstrukcja treści uwypuklająca internetowe wiadomości. Nie sposób odmówić tej prozie swoistej mądrości dryfującej wokół relacji w naznaczonej neurotyzmem rzeczywistości, wokół negliżowanej na oczach wszystkich prywatności, ale też zarazem uznać ją za klasyczną przedstawicielką tego gatunku. Bezsprzecznie to komedia romantyczna tylko z tytułu, idealna dla wielbicieli nieprzesiąkniętej fikcyjnym idealizmem kreacji uczuć. Bo romantyzm nie skrywa się w płomiennych wyznaniach czy wielkich czynach, ale w trosce, obecności, we wsparciu w najbardziej trudnych momentach życia. Bo przecież kocha się sercem, a nie wzrokiem, cały czas, a nie w najwspanialszych chwilach. To niespieszna, zaaranżowana z detalowością opowieść o każdym z nas, o naszych lękach, pragnieniach, w końcu o nadziei – wszak, jak sugeruje sam opis, życie to z pewnością nie komedia romantyczna. Nikt nie może obiecać nikomu w finalnym wydźwięku miłości długiej i szczęśliwej, kto jednak powiedział, że nudna i szara, czasami obfitująca w przykre niespodzianki codzienność nie może być piękna i satysfakcjonująca? Mnie ta książka przekonuje – zdecydowanie bardziej niż tradycyjny kadr literackiej romantyczności, tak często powielany w historiach o miłości.

W wyzutym z ubarwiania rzeczywistości, życiowym ujęciu obrazująca wolne od lukru oblicze miłości. Błyskotliwie kompilująca zanurzony w autentyczności romantyzm z ukradkowością refleksyjnego przekazu. Wdzięcznie akcentująca nie(bajkowy) portret ludzkiej egzystencji.

„Komedia romantyczna” to nieoczywista, okładką sugerująca pozytywne wibracje powieść, która z pewnością… nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z czułością przenikająca ludzkie emocje i troski codzienności. Odmalowująca pokryte zieloną barwą górskie scenerie i podszytą lokalnym klimatem sudecką architekturę. Tak wdzięcznie afirmująca istotę życia, która skrywa się w dostrzeganiu piękna w prostocie.

„Glass Hills” to powieść, która sensoryczną wymową wyraźnie wizualizuje się w wyobraźni, utrwala malowniczymi pejzażami Szklarskiej Poręby, w końcu z miłością osiada na dnie serca. Z wyczuwalną pasją i szacunkiem dla natury, Ania Szczypczyńska na kartach swojej książki wręcz ożywia nakreślone fabularne tło, referuje o klimacie, historii i newralgicznych dla niewielkiej społeczności elementach prozy dnia z udzielającym się entuzjazmem. Z łatwością, niczym doświadczona bajarka, rozkochuje odbiorcę w miejscu, w którym nawet nigdy nie był. Zanurza wykreowaną przestrzeń w otulającym spokoju, naznacza idyllą leśnych ścieżek, uduchowia krajobrazy melancholijnym wydźwiękiem, ale przy tym nie stroni od błyskotliwego humoru, pod którego warstwą skrywa tchnienie trafnych refleksji dotykających tkwiącej w duszy wrażliwości. I właśnie niczym literacka portrecistka, autorka kreśli panoramę ludzkich relacji, pędzlem ze słów muskając romantyczne uniesienia, przyjaźń i rodzinne stosunki.

Niewątpliwie to kompozycja osnuta kontrastami. Przeciwieństwami wyrażonymi w powidokach przeszłości, doświadczeniach, zamieszkanych lokacjach naszkicowanych postaci, ale również w pojmowaniu egzystencji – świadomie i z niespiesznością oraz z zakotwiczonym pod skórą pędem i uwierającą presją. Z wyczuciem dryfująca wokół straty i traumatycznych przeżyć, które ponurym cieniem powlekają radość z obcowania ze światem, uświadamiająca niszczące implikacje uwięzienia w rutynie, w wyścigu, stania się więźniem ambicji odbierających kojący problemy sen. Zarazem przedzierająca się przez szaleństwo i dynamizm pierwszej melodii miłości, którą pochłania się wszystkimi zmysłami, całym ciałem i umysłem, całym sobą – nie sposób jednak nie dostrzec, że to wizja impresji pozostawiających po sobie dramatyczną pożogę, kształtujących dorosłą emocjonalność. Ania Szczypczyńska zestawia ją z powolną ukradkowością, z dojrzałością w aranżowaniu dalszych kroków ku namiętności, pożądaniu i upragnionym spełnieniu, finalną trwałość splecionych dusz podszywa ostrożnością, zaufaniem i nie tylko fizyczną bliskością. Zatem traktuje o nieokiełznanych odczuciach inicjacyjnej miłości, jak i tej będącej esencją wsparcia spowijającego struchlałe serca – bo można kochać w pełni, ale i można też tylko trochę, bo można na wiele sposobów, które nie ujmują szczerości i oddania.

Fascynujące zakamarkami tajemniczej Szklarskiej Poręby, przytulna księgarnia z duszą, feeria smaków i zapachów, które chłonie się z rozkoszną nostalgią! To opowieść o sztuce kompromisów, których definicja emanuje już z samego tytułu tej powieści – można wszak we wzgórza wpleść odbijające światło szkło, które mieni się nadzieją, pozwala na zmiany, determinuje mimowolną akceptację podsuwanych przez los doznań. To literacka ekspozycja swojskości, błogości oddanej w korelacji z zachwycającą przyrodą, ale też eksploracja mrocznej czeluści duszy, w której wciąż uśpione czają się demony pamięci. Piękna niczym finezyjnie wykonany przycisk do papieru ze szkła Millefiori, urocza jak futrzana Zakładka, wypełniona słodyczą pianek z ogniska, a przy tym niesiona ciszą i podświadomym doszukiwaniem się w lecącej w słuchawkach drugiego człowieka piosence szczęścia – niczym w silent disco. Przeczytacie, wtedy zrozumiecie, zarazem utkwicie w matni niecierpliwości na kolejny tom. Z mojej strony istny zachwyt!

Z czułością przenikająca ludzkie emocje i troski codzienności. Odmalowująca pokryte zieloną barwą górskie scenerie i podszytą lokalnym klimatem sudecką architekturę. Tak wdzięcznie afirmująca istotę życia, która skrywa się w dostrzeganiu piękna w prostocie.

„Glass Hills” to powieść, która sensoryczną wymową wyraźnie wizualizuje się w wyobraźni, utrwala malowniczymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z finezją osnuta nastrojową magią, która czule przenika piękne przedmioty. Śmiało traktująca o odważnych marzeniach uśpionych na dnie młodzieńczej duszy. Z pasją obrazująca uczucia silniejsze niż prądy rwącego oceanu.

„Przybądź wraz z północą” to nakreślona ujmująco estetycznym, szalenie barwnym i porywającym w wodną czeluść przygody piórem powieść młodzieżowa, której uwypuklone wartości muskają wrażliwość także dorosłego odbiorcy. To historia utkana emocjonalnymi kontrastami, niesiona nurtem od dnia narodzin utrwalonych powinności, ale i oddania, które stopniowo przyćmiewa pragnienie nieokiełznanej miłości. Zarazem zanurzona w uwierającym poczuciu odpowiedzialności zagłuszającym wyraźny głos tożsamości, wreszcie konfrontująca dwa oblicza romantycznych porywów serca – niepewnie, ale z wyczuwalnym bezpieczeństwem burzących taflę doznań oraz zuchwale mącących codzienność intensywnością odczuć spowitych jednak konsekwencjami i rozczarowaniem. Z urokiem i lekkością, Rachel Griffin odmalowuje na tle mieniących się szmaragdowymi odcieniami scenerii całą panoramę niełatwych wyborów oraz nastoletnie rozdarcie między „muszę” a „chcę”, akcentując wyraźnie żywioł nieujarzmionej wody.

Trudno o bardziej przesiąknięte zapachem morskiej soli ekspozycje krajobrazów oraz pęczniejące od swoistych czarów dzikie rytuały! W tak sensorycznie oddanym świecie, który wdzięcznie oprószono subtelną magią, autorka skomponowała opowieść o życiu spokojnym, skrupulatnie zaplanowanym i przewidywalnym, w które wdziera się powiew świeżości, esencjonalna prawda o szczęściu, ale i bolesne widmo pożegnania. Proza dnia nastoletniej czarownicy zostaje doszczętnie zburzona obnażonymi kłamstwami, a wizja okrytej entuzjazmem egzystencji i doświadczaniem wypełniającej zmysły euforii staje się jej uzależnieniem – o czymś tak silnym i przeszywającym trudno bowiem zapomnieć, nie sposób nakryć całunem obojętności. To kreacja elektryzująca mozaiką intrygujących zdarzeń i tajemnic, mimowolnie zachwycająca pięknem naszkicowanych pejzaży uroczego miasteczka, przyspieszająca bicie serca portretem rodzinnych relacji, ale i ożywczo zalewająca falami trwałej przyjaźni.

Prozatorska kompilacja nut romansu i fantastyki, które wygrywają melodię refleksyjnej walki o świadomą aranżację swojego losu na fundamencie zakorzenionych pod skórą potrzeb, oraz efektów bujnej wyobraźni i rzeczywistości tworzy delikatną i eteryczną, ale zarazem charakterną fabularną przestrzeń. Pod fasadą olśniewającej słodyczy, idylli i fascynujących detali miejsc tkwi mroczna przeszłość, niedopowiedzenia i strach, które inicjują awanturniczy wydźwięk powieści. Z pewnością nie sztuka magii stanowi tu zagrożenie, one ukrywa się znacznie głębiej, wyziera z morskiej toni i niesie zgubę. Prawda przypomina księżycowy kwiat, wymowny symbol lojalności i wyrzeczenia się natury – zatrważa, ale i rozkosznie kusi, by dotknąć białych płatków i zaznać pokrytych nimi odpowiedzi na dręczące pytania. To rozpisana z rozmachem, brawurą i fantazją książka o skąpanej w magnetyzmie miłości, zakazanej, ale przezwyciężającej wzburzone krzyki nawoływań do posłuszeństwa. Nie sposób nie ulec jej czarowi i hipnotyzującej narracji, która jawnie inspiruje oraz rozkochuje w sobie odbiorcę. To niezapomniana podróż w otchłań tlących się pragnień, szeptanych tak intymnie i zmysłowo ukradkowym głosem serca.

Z finezją osnuta nastrojową magią, która czule przenika piękne przedmioty. Śmiało traktująca o odważnych marzeniach uśpionych na dnie młodzieńczej duszy. Z pasją obrazująca uczucia silniejsze niż prądy rwącego oceanu.

„Przybądź wraz z północą” to nakreślona ujmująco estetycznym, szalenie barwnym i porywającym w wodną czeluść przygody piórem powieść młodzieżowa, której...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Poruszająca obrazem splątanych nici żalu, winy i tęsknoty, które tkają rodzinne więzy. Otulająca uczuciem intensywnie głębokim, niezatartym przez kurz zapomnienia, którym niekiedy czas i odległość pokrywają miłość. Z wrażliwością akcentująca definicję decyzji oraz determinowanych nią konsekwencji.

„Ponieważ wierzę w ciebie” to powieść zanurzona w gęstej esencji romantyzmu – wręcz oblepiająca nieokiełznanymi porywami serca, które tak ujmująco dryfują między obezwładniającym szaleństwem zmysłów a druzgocącą niepewnością. To miłosny portret odmalowany powłóczystymi pociągnięciami pędzla ze słów, oddany wielobarwnymi emocjami, utrwalony odcieniami ostrożności, wzbierający falami bliskości, które mienią się zakazanymi tonami. Porywający spektakl walki między sercem a rozumem, między zakorzenioną w duszy uwierającą przyzwoitością a własnym szczęściem, w końcu między szacunkiem do powidoków przeszłości a realnym życiem w teraźniejszości. Z czułością i eterycznością doznań, Rebecca Yarros niespiesznie uświadamia siłę i wytrwałość prawdziwego oraz szczerego uczucia – pomimo wszystko, na przekór każdemu oceniającemu spojrzeniu.

Jednak to nie tylko historia o nieprzemijającej na przestrzeni lat, wciąż żywej, choć tak ukradkowej fascynacji. Ona stanowi solidny fundament do stworzenia opowieści o rodzinnych relacjach, o stracie oraz o milczeniu, pod którym skrywa się zatrważająca prawda. I wreszcie o wyborach, które aranżują przyszłość, niekiedy przybierających kształt jednego decydującego o losach innych momentu, które niosą za sobą raniące implikacje. Zarazem to również wizja utraty możliwości ich dokonywania, którą podstępny los zakotwicza w ludzkich genach. To przejmująca odsłona wciąż na nowo gubionej świadomości w odmętach umysłu, wymuszonego bezwzględną chorobą zrzeczenia się samostanowienia o swojej egzystencji, oddania decyzyjności komuś innemu. To literacki kadr rozdzierający serce, wizja swoistego więzienia w ciele wyzutym ze wspomnień, tylko fragmentarycznego i ulotnego trwania w tu i teraz. Ta kompozycja podszyta osobistymi doświadczeniami autorki oraz opowieściami jej bliskich, staje się zatem wyczuwalnie spowita realizmem nakreślonych emocji, mimowolnie rozbudzających w odbiorcy nie tylko smutek, ale i refleksje. Właśnie w tej powolnej, o kontemplacyjnej wymowie narracji tkwi prozatorski kunszt tego tytułu – to równowaga między żarem miłości a obliczem życiowych trosk.

Rebecca Yarros nie zapomniała także o sensorycznym nakreśleniu fabularnej przestrzeni! To treść umiejscowiona w klimatycznym, skoncentrowanym na turystyce niewielkim miasteczku w stanie Kolorado, które naszkicowano z esencjonalnym lokalnym kolorytem, z bogactwem kreacji mieszkańców skąpanej w tajemnicach Alby, z ich oddaniem temu terenowi, ale i zauważalną obawą o członków swoich familii. Nastrojowa codzienność małego miasta staje doskonałą scenerią do wybrzmienia demonów z przeszłości, które ponurym cieniem kładą się na obecną rzeczywistość, w niezapominającej dawnych błędów małej społeczności jeszcze mocniej bowiem odczuwa się posmak zdrady. To piękna, choć niewątpliwie bolesna w swoim przekazie nieuchronności literacka mozaika dojrzałych impresji, powieść o braku wiary w siebie, o poświęceniu i wybaczeniu, o ustaleniach, które niewątpliwie nie przychodzą łatwą, ale stają się synonimami dobra i konieczności. I w końcu o miłości, która wypełnia ciało i myśli, stanowi wręcz pasję, skarb cenniejszy niż własna tożsamość, odważnie spoglądającej w oczy ją potępiających – wszak trudno konkurować z niemożliwą już do odebrania komuś doskonałością. Po tym pierwszym spotkaniu z twórczością pisarki mam wrażenie, że to porównywalnie emocjonująca kobieca odsłona pióra Nicholasa Sparksa oraz moralności tchniętej prozą Jodi Picoult – kompilacja iście elektryzująca i niezapomniana.

Poruszająca obrazem splątanych nici żalu, winy i tęsknoty, które tkają rodzinne więzy. Otulająca uczuciem intensywnie głębokim, niezatartym przez kurz zapomnienia, którym niekiedy czas i odległość pokrywają miłość. Z wrażliwością akcentująca definicję decyzji oraz determinowanych nią konsekwencji.

„Ponieważ wierzę w ciebie” to powieść zanurzona w gęstej esencji romantyzmu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Poruszająca niesprawiedliwością ludzkiego losu, brutalnie wdzierającą się w zanurzone w szczęściu życie. Inspirująca do odważnej walki o swoje marzenia, do odnalezienia w sobie siły do konfrontacji z nieprzewidzianym nieszczęściem. Z czułością kompilująca miłosne z nuty z melodią rodzinnej tajemnicy.

„Domek nad potokiem” to powieść obyczajowa rozpisana emocjami, z wrażliwością referująca o dojmującej stracie, a przy tym pięknie uświadamiająca istotę egzystencjalnego bogactwa. Niewątpliwie skąpana w smutku, w uwierającym żalu, spowita boleśnie zakorzeniającą się w sercu bezsilnością i przytłaczającą samotnością, ale zarazem otulająca ciepłą nadzieją, pokrzepiająca czułym literackim gestem, w swojej ukradkowości niosąca motywację. Piórem lirycznym, barwnym i przyjemnie kojącym, Katarzyna Michalak tka nie tylko poplątane nici relacji osnutych z sekretów, niedopowiedzeń czy przeznaczenia, ale wdzięcznie eksponuje też scenerie natury. Ożywia, nadaje realistycznego kolorytu, owiewa swoiście eteryczną magią pejzaże przyrody, tworząc na kartach swojej powieści urokliwy klimat. Pobudza finezyjny nastrój, który tak harmonijnie koreluje z romantycznymi porywami serca i bezpiecznym uczuciem do zwierzęcia.

To historia, która esencjonalnie akcentuje ulotność i nieprzewidywalność krótkiej chwili, nietrwałość i niepewność kolejnego dnia – autorka na fundamencie losów dwóch zagubionych dusz podkreśla, że jeden moment może odebrać wszystko, ale może też obficie człowieka obdarować. To literacka kompozycja mozaiki doznań, może nieco zbyt bajkowa w finalnej wymowie, jednak zarazem podszyta intrygującą tajemnicą, która skrywa się w czeluści okrytego kurzem pamiętnika, wypełniona impresjami rozdzierającymi serce, ale i wzniecająca uśmiech na twarzy. I w końcu przywołująca tak trudne do wybrzmienia czyste tony wybaczenia, nie zapominając o wyjaskrawieniu energii wyraźnie płynącej z ukochanej pasji. Nakreślona narracją niespieszną w rozwoju zdarzeń, rozczulającą oraz sensorycznie oddziałującą na zmysły zobrazowanymi krajobrazami idyllicznego miejsca otulającego tytułowy domek nad potokiem. Zmierzająca do zakończenia, które autentycznie zdumiewa – odmienia bowiem miłość przez wszystkie przypadki życia, obnaża druzgocące konsekwencje błędu przemilczenia, ale też definiuje esencję pojednania zasklepiającą emocjonalne rany. Trudno o bardziej nostalgiczną odsłonę z wiarygodnością naszkicowanych słów, iż „po burzy zawsze wychodzi słońce”, która staje się odmalowanym pędzlem ze słów, pięknym portretem tego przesłania. Przekazu budującego w człowieku świadomość swojej wewnętrznej odwagi do przeciwstawiania się problemom, do łagodzenia trosk i aranżowania swojego szczęścia nawet całkowicie od nowa. Ze zgliszczy i ruin przeszłości, dla spokojnej teraźniejszości i satysfakcjonującej przyszłości.

Poruszająca niesprawiedliwością ludzkiego losu, brutalnie wdzierającą się w zanurzone w szczęściu życie. Inspirująca do odważnej walki o swoje marzenia, do odnalezienia w sobie siły do konfrontacji z nieprzewidzianym nieszczęściem. Z czułością kompilująca miłosne z nuty z melodią rodzinnej tajemnicy.

„Domek nad potokiem” to powieść obyczajowa rozpisana emocjami, z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wikłająca w oblepiającą sieć zdarzeń, które determinują niebezpieczne dla ludzkości implikacje. Przenikająca meandry przyszłości nie tak odległej, ale szokującej nieustannie rozwijającymi się możliwościami świata. Nieco wstrząsająca, prowadząca do refleksji, zarazem inspirująca do spojrzenia na siebie jako na jednostkę należącą do większej zbiorowości.

„Wściek” to pozbawiona pretensjonalności, otulona futurystycznym klimatem literacka proza nie dla każdego czytelnika. Splot podszytej naukową terminologią narracji tkanej ewolucyjnym językiem, zanurzonej w technologicznym zawiłościach fabularnej przestrzeni, a także absorbującej wnikliwości w ekologiczną materię dostarcza nie tylko rozrywkowych doznań, ale również komponuje pochłaniającą zmysły analizę widniejącej na horyzoncie wizji codzienności za szesnaście lat. Ta nietuzinkowa kompilacja trzymającego w mocnym uścisku napięcia thrillera, ogłuszającej eksploracji społecznych doświadczeń oraz pasjonująco oddanych, współczesnych zagadnień popularnonaukowych tworzy mozaikowy fundament do ekspozycji nie tylko coraz wyraźniejszej katastrofy klimatycznej, ale też mimowolnie odczuwalnego w czeluści treści małżeńskiego konfliktu.

Nie sposób odmówić tej kompozycji wyczuwalnego, intensyfikującego się ze strony na stronę dynamizmu, nieustannie wybuchającej eksplozji emocji i intrygującego charakteru. Niewątpliwie dla wielu odbiorców ta słowotwórcza aranżacja nie będzie w pełni zrozumiała, fragmentarycznie wręcz stylistycznie oderwana od rzeczywistości. Jednak w moim odczuciu, im bardziej nawołująca do zgłębienia zobrazowanego obszaru poza granicami wykreowanej fabuły, tym bardziej fascynująca i edukacyjna. To osnowa skąpana w teoriach spiskowych oraz zatrważających intrygach, których bezpośrednim celem stają się niewrażliwe na skutki ekologicznej klęski korporacje oraz najbogatsze elity. Zainscenizowany przez butnych, ale zachwycających inteligencją młodych rewolucjonistów spektakl incydentów i zdarzeń, które nie stronią od zniszczeń w imię wyższych intencji, prowadzi do elektryzującego finału, który pozostawia z niewyartykułowanymi głośno pytaniami na ustach, wznieca głębokie refleksje.

Spowite dramatem niezgodności życie małżeńskie newralgicznych protagonistów staje się tu nie tylko uczuciową wiwisekcją psychologiczną relacji, ale także świadomym tłem do wyjaskrawienia odmiennych postaw i reakcji w stosunku do zachodzących na świecie zmian. Marie Duchêne ucieleśnia ich pozytywną wymowę, odzwierciedla dostrzegalne w technologicznym rozkwicie szanse na odbudowę, ale i zarazem ożywienie powidoków przeszłości, natomiast Dagan Talbot, jej mąż, to głos ponurych następstw ekologicznych, które stanowią nieodłączny element tej śmiałej ekspansji w naturę. Sugestywnie oraz intencjonalnie nakreślając szerszą perspektywę referowanych treści, Magdalena Salik dzieli narrację na kilka portretów, z realizmem odmalowuje ich indywidualizm, akcentuje osobiste dążenia, a finalnie splata panoramę wielobarwnych pobudek w spójną całość. To powieść dryfująca na wzburzonych wodach science fiction, którą można wpasować w ramy ekothrillera i technothrillera, trudna do przewidzenia w zaistnieniu w nadchodzącej przyszłości, może nawet w swojej naukowej fikcji możliwa do utrwalenia w realiach 2040 roku, którego namacalnie przecież się doświadczy. Trochę złowróżbnego brzmienia literackiego, równoważących go nut nadziei, szczypta politycznych zmagań oraz pokaźne, coraz bardziej zuchwałe oblicze sztucznej inteligencji – to brawurowa imaginacja codzienności, w której tytułowy wściek stanowi mariaż naukowego dyskursu i wiedzionej sensacyjną akcją fabuły.

Wikłająca w oblepiającą sieć zdarzeń, które determinują niebezpieczne dla ludzkości implikacje. Przenikająca meandry przyszłości nie tak odległej, ale szokującej nieustannie rozwijającymi się możliwościami świata. Nieco wstrząsająca, prowadząca do refleksji, zarazem inspirująca do spojrzenia na siebie jako na jednostkę należącą do większej zbiorowości.

„Wściek” to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wdzięcznie afirmująca życie w zgodzie z własnymi potrzebami, pragnieniami i pasjami. Przenikająca relację naznaczoną wyniszczającą uległością, swoistym strachem, niezauważalnym podporządkowaniem i zaborczą manipulacją. Eksponująca trudną, ale finalnie satysfakcjonującą walkę o marzenia.

„Klucz do szczęścia” to powieść na wskroś współczesna, eksplorująca społeczną materię wciąż wzbudzającą intensywne kontrowersje. Przybliżająca oblicze kobiecych powinności, które dawno temu powinny pokryć się kurzem zapomnienia, narzuconych ról, wciąż mylnie uznawanych za solidnie zakorzenione w niewieściej naturze, oraz należnej każdemu niezależności w kreowaniu swojej przyszłości. Z wyczuwalną wrażliwością i ujmującą czułością, Kamila Majewska odważnie muska meandry macierzyństwa. Na tym delikatnym literackim płótnie odmalowuje obraz lęku, niepewności, przyspieszających bicie serca obaw, które w ostatecznym ujęciu kształtują się w niezachwiane przekonanie, w dojrzale wyartykułowaną decyzję. W tę nieprzemijającą przygodę, zwaną rodzicielstwem, nie każdy bowiem chce świadomie wyruszyć, nie ona staje się egzystencjonalnym celem wszystkich – podążanie za karierą, za realizacją pasji, za rozkosznym odkrywaniem zakątków świata również okrywa się niezaprzeczalną istotnością na tej drodze. To tym samym kompozycja zanurzona w refleksjach, niezwykle poruszająca, a mi niezwykle bliska, wręcz tożsama z moimi życiowymi wyborami.

Trudno o literacką odsłonę szczelniej spowitą esencjonalnością małżeńskich dramatów, które determinuje niewłaściwa komunikacja między, mogłoby się wydawać, najbliższymi sobie osobami. Zarazem wyraźnie tli się na kartach powieści niejednoznaczność, to bowiem treść akcentująca prawo do zatracenia się we własnych priorytetach, jednak z uszanowaniem ambicji, aspiracji i dążeń innych. To historia osnuta na fundamencie miłosnego trójkąta o tym, że ludzie się zmieniają, że uczucie to czasami za mało, by stworzyć udany związek. Także o pierwszej miłości często niezauważalnie utrwalonej w pamięci i ożywiającej się w obliczu najmniejszego niewinnego gestu oraz impulsie, który wyrywa z matni oślepienia namiętnością. O tym, że spełnienie przybiera bezkresną panoramę definicji. Wybrzmiewa z niej realizm oraz autentyzm emocji, tak wyraźnie emanuje przewrotność w odniesieniu do zakotwiczonych w społeczeństwie stereotypów – w kobiecy świat tchnięto bowiem męski pierwiastek, a macierzyńskim instynktem spowito kreacje płci przeciwnej. Ta nieschematyczna, utkana głębokim przekazem konstrukcja fabularna doskonale podkreśla indywidualizm ludzkiej natury, ale też obsesyjną, wręcz chorobliwą żądzę kontroli drugiego człowieka.

Ambiwalentność doznań staje się podczas lektury nieprzemijającym odczuciem czytelnika – niewątpliwie nie sposób nie pokusić się o jawne oburzenie zainscenizowanym fortelem małżeńskich ograniczeń, ale też nietrudno wzbudzić w sobie nuty zrozumienia dla tak obłudnych czynów. Tu konflikt przybiera znamiona niezgodności w postrzeganiu szczęścia, w odmiennych wyobrażeniach idealnej rzeczywistości. To zarazem opowieść inspirująca do śmiałego i głośnego referowania swojego zdania, choćby najbardziej sprzecznego ze spostrzeżeniami wszystkich bliskich, do oznajmiania bez wstydu swoich decyzji, o nieukrywaniu tkwiącej w sercu tożsamości. O poszukiwaniu z uporem tego pasującego klucza, który otwiera drzwi skrywające za sobą niczym niezmącone szczęście, radość z prozaicznej codzienności, w końcu szczery entuzjazm. I choć wydawać by się mogło, że to będzie obyczajowa proza nieco przewidywalna w rozwoju zdarzeń, to słodko-gorzkie zakończenie utrwala po raz kolejny nieodgadnioną, często zaaranżowaną przypadkowością losu wizję życia, a mimowolnie wyróżnia także w ten sposób twórczość spod lekkiego, ale trafnie refleksyjnego pióra Kamili Majewskiej.

Wdzięcznie afirmująca życie w zgodzie z własnymi potrzebami, pragnieniami i pasjami. Przenikająca relację naznaczoną wyniszczającą uległością, swoistym strachem, niezauważalnym podporządkowaniem i zaborczą manipulacją. Eksponująca trudną, ale finalnie satysfakcjonującą walkę o marzenia.

„Klucz do szczęścia” to powieść na wskroś współczesna, eksplorująca społeczną materię...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kontynuująca fascynującą przygodę w czeluści egzotycznych scenerii. Osnuta pradawnym proroctwem, które wzbudza jawny niepokój w lojalnej grupie pobratymców. Kompilująca dynamizm emocjonujących zdarzeń z subtelnością głębokich refleksji.

„Władca marionetek” to już czwarta odsłona z rozmachem rozpisanej powieści z gatunku high fantasy, która wydźwiękiem brawury i intrygującymi doznaniami wciąż nie ustępuje ekspresją poprzednim tomom. W moim odczuciu to, zaraz po pierwszym tytule, najlepsza aranżacja spod pióra twórcy, jeszcze bardziej elektryzująca zanurzonymi w niebezpieczeństwie zdarzeniami, a przy tym znacznie wnikliwiej analizująca utkane dotąd relacje, zarazem obnażająca następne tajemnice wciąż nieprzeniknionego Askiru. Mogłoby się wydawać, że kolejna panorama losów nietuzinkowej zbieraniny osobliwych kreacji, znów umiejscowiona w barwnych krajobrazach naznaczonego politycznymi intrygami Gasalabadu, zacznie fragmentarycznie nużyć, przestanie zaskakiwać, finalnie powieli zobrazowane wcześniej incydenty – nic bardziej mylnego! Richard Schwartz podkreśla czwartą częścią tej serii swoją bezkresną wyobraźnię oraz skłonność do iście gawędziarskiej narracji, w której nie ma miejsca na przypadkowość, schematyczność i banalność, za nie zabraknie go na humor, sceny spowite iskrzącymi kłótniami czy bujne sojusze i knowania. Niewątpliwie jednak wciąż można odczuć zbyt pospieszne wyślizganie się postaci z tarapatów, na które należy spojrzeć już przymrużonymi oczami pobłażliwości.

To historia zbudowana na fundamencie klimatycznych legend, ale i na filarze ufności bogom i boginiom w ich niezachwianej intencji dobra, w ich niezaprzeczalnym majestacie – w tym ujęciu podano w wątpliwość ich altruizm, nieomylność, wręcz świadomie rzucono tej swoistej wierze wyzwanie, dopuszczając się nieświadomie duchowego konfliktu. Natomiast pomroczona złem magia, skrupulatnie i podstępnie inicjowana zmysłami wroga śmierć oraz zmyślne ulokowanie przez autora źródła największej nikczemności w odmalowanym niewyraźną, trudną do dostrzeżenia w fabularnej przestrzeni kreską portrecie tytułowego Władcy Marionetek to zaledwie preludium do esencjonalnej melodii przygody. Zainscenizowane wydarzenia mogłyby śmiało stanowić inspirację do utrwalanej w śpiewie ballady o niezwyciężonych, odważnych, ale i zuchwałych w swojej beztrosce herosach. Bohaterach, którzy władają nie tylko przeklętymi mieczami, ale i wszechogarniającymi przeciwnika czarami, nie tylko fizycznie silnych i umięśnionych, ale też pozornie eterycznych i delikatnych – tu siła przybiera wiele definicji, a w finalnym kadrze, który niechybnie rozdziera czytelnicze serce, poruszająco staje się synonimem poświęcenia i miłości. Nie sposób odmówić tej osnowie ducha finezyjnie wyeksponowanej fantazji oraz wielowarstwowości zarówno w obliczu skąpanego w zachwycających detalach uniwersum, jak i kompozycji mozaiki emocji, które często stają się impulsem do rozważań na temat rzeczywistości, śmiało bowiem czerpią z realiów współczesności. Trochę żal, że to kres podróży po orientalnych zakątkach dusznego otoczenia o papuzich wręcz widokach, ale zarazem kusząca obietnica całkiem nowych doświadczeń – energetyczna wizja morskich starć z przerażającym władcą imperium Thalaku ekscytuje z taką samą intensywnością!

Kontynuująca fascynującą przygodę w czeluści egzotycznych scenerii. Osnuta pradawnym proroctwem, które wzbudza jawny niepokój w lojalnej grupie pobratymców. Kompilująca dynamizm emocjonujących zdarzeń z subtelnością głębokich refleksji.

„Władca marionetek” to już czwarta odsłona z rozmachem rozpisanej powieści z gatunku high fantasy, która wydźwiękiem brawury i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Osnuta niepokojącym klimatem zakorzenionym w dolnośląskich ziemiach, a tym samym zakotwiczonym w genach przodków. Wikłająca w lepką sieć niewiadomych, nie do końca klarownych tropów i podszytych kłamstwami relacji. Obrazująca zło, które skrywa się w cieniu, nie wychyla, podstępnie tkwi w kątach zamkniętych domów.

„Pastwa” to druga odsłona kryminalno-obyczajowej serii umiejscowionej na terenach naznaczonych historycznym bogactwem, które wciąż od nowa utrwala się w tożsamości przyszłych pokoleń, przybiera wręcz atawistyczny wymiar. Zmyślnie, z wyczuwalnie inteligentnym zaaranżowaniem zdarzeń, Agnieszka Jeż kreuje literacką fikcję, ale śmiało i z wyczuciem muska także autentyczne incydenty z tego regionu. Komponuje fabularną przestrzeń odczuwalnie autentyczną, zanurzoną w realnych emocjach, niewątpliwie niespiesznie obnażającą bolesne prawdy, w tym ujęciu dryfujące wokół rodzinnych tajemnic, ale bezsprzecznie intrygującą, wzbudzającą elektryzujący dreszcz dyskomfortu oddanymi sceneriami. I tak błyskotliwie przenikającą enigmatyczne oblicze definicji pastwy – obok pomroki także ten tytuł stopniowo nabiera wymowności, okrywa się swoistą symboliką w odniesieniu do rozwiązania zagadki, prosi się o dogłębną interpretację.

Bez nachalności, zachowując odpowiednie proporcje konstrukcyjne, autorka kompiluje policyjne dochodzenie, podkreślając odmienność jego przebiegu w niewielkich miasteczkach, z prywatną codziennością znanej już z poprzedniego tomu komisarz Kranz, przenikając materię związków i macierzyństwa, ale i nie stroni od wiwisekcji kolorytu lokalnej społeczności. Tym razem dokonano eksploracji skąpanych w domysłach zaginięć – mroczny spektakl zdarzeń zainicjowano zniknięciem po weselnej zabawie pana młodego o dosyć wątpliwej reputacji. Jego skłonności do kawalerskich uciech życia zwielokrotniają krąg potencjalnych wrogów, intensyfikują też impulsy do ujścia gniewu i nienawiści. To mozaika pęczniejących podejrzeń, makabrycznych odkryć, których źródła dopatrywać się można w odmętach przebrzmiałych dawniej tragedii o odstręczającym charakterze, dramatyzmu finalnego znegliżowania zła praktykowanego z bezduszną ukradkowością i wyrachowaniem, na koniec determinowanej psychologicznymi meandrami refleksji nad naturą człowieka. Agnieszka Lis dostarcza doznań, które zatrważają, ale i zarazem mimowolnie poruszają, dotykają bowiem traumatycznych doświadczeń z przeszłości, które ponurym cieniem otulają teraźniejszość. Tu powidoki strachu wiążą się bolesną nicią z druzgocącą desperacją.

To kryminalna proza spowita surowością, spokojna i snuta powłóczyście, ale wolna od nużącej fragmentaryczności, pozbawiona fabularnych luk przypadkowości, świadomie eksponująca rodzinne krzywdy, cierpienia i urazy. Na fundamencie literackiego obcowania z familią Wilskich zreferowano absorbującą panoramę niesnasek, zawiści, zazdrości, chorej uległości – to zdecydowanie literackie świadectwo przysłowia, że z jej członkami najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Autorka odważnie przybliża również odrażającą rzeczywistość przetwórstwa mięsnego, nie siląc się na delikatność, wręcz przekornie jaskrawiąc bezceremonialne procesy, mimochodem także tym szokującym kadrem przemocy rozbudzając w odbiorcy rozważania moralne. Nie tylko dynamiczną i wartką narracją można zakleszczyć czytelnika w permanentnej ciekawości, sukcesywnie potęgowane napięcie, ożywiające wielopłaszczyznowe realia lekkie, proste, ale trafne pióro, pogłębione kreacje psychologiczne oraz przemyślana intryga również świadczą o wyborności książki z tego gatunku – mocna w wydźwięku, wiarygodnie akcentująca ludzkie losy i angażująca twórczość Agnieszki Jeż staje się tego doskonałym przykładem.

Osnuta niepokojącym klimatem zakorzenionym w dolnośląskich ziemiach, a tym samym zakotwiczonym w genach przodków. Wikłająca w lepką sieć niewiadomych, nie do końca klarownych tropów i podszytych kłamstwami relacji. Obrazująca zło, które skrywa się w cieniu, nie wychyla, podstępnie tkwi w kątach zamkniętych domów.

„Pastwa” to druga odsłona kryminalno-obyczajowej serii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przenikająca naznaczone wyrachowaniem, bezwzględnością i zatrważającym okrucieństwem realia mafijnych praktyk. Z esencjonalnością przywołująca wydarzenia mrożące krew w żyłach, ale zarazem swoiście poruszające. Oscylująca wokół odmalowanych z realizmem i szczerością portretów dwóch kobiet.

„Niewinna Inka” to literacka odsłona obyczajowa, w której wyraźnie można doszukać się reporterskiego zacięcia oraz dziennikarskiej precyzji. Jednak Monika Sławecka intencjonalnie odziera swoją fabularną przestrzeń z surowości tego gatunku, kreśli bowiem treść z rzetelnością, podszywa skrupulatnie pozyskiwanymi faktami, ale przy tym głęboko zanurza w esencji emocji, które sensorycznie utrwalają się w pamięci odbiorcy. Z historii o losach autentycznej postaci, która odcisnęła swój ślad w świecie skażonym brudem zła i najbardziej plugawej przestępczości, a dokładniej z życiorysu Haliny Galińskiej, czyni opowieść na wskroś niejednoznaczną, zniuansowaną traumami skomplikowanej przeszłości i odmętami toksycznych relacji, przymuszeń, manipulacji i permanentnego strachu. O miłości zawiłej, bolesnej, zbyt dojmującej – na fundamencie kreacji psychologicznych dwóch kobiet, dziennikarki i osadzonej, tworzy obraz osobliwej więzi utkanej z dramatyzmu, tęsknoty, samotności i desperacji. Niewątpliwie to książka dosyć skąpa w obliczu objętości, fragmentarycznie pozostawiająca literacki niedosyt, ale tym samym pozostawiająca sugestywne luki do uzupełnienia wyobraźnią. Za to bezsprzecznie emocjonująca nieoczywistym przebiegiem zdarzeń, szokująca przywoływanymi w wywiadzie za więziennymi murami wspomnieniami i bestialską teraźniejszością w czeluści penitencjarnej matni. I wreszcie wstrząsająca finalnym ujęciem, które z dynamizmem obnaża zainscenizowany fortel, tak niechybnie wymykający się kontroli i chłodnemu postrzeganiu nieprzewidzianych konsekwencji.

To ekspozycja życia nietuzinkowej kobiety, tytułowej Inki, będącej barwną mozaiką skrajności, wzbudzającej jednocześnie ambiwalentne doznania, ale zarazem także eksploracja życia Anny, tej drugiej, która powinna stanowić tło, niejako punkt wyjścia powieści, na którym wiarygodnie i przekonująco naszkicowano okrytą sensacyjnymi doświadczeniami egzystencję Haliny. Mimowolnie obie niespiesznie kompilujące się historie stają się w tej kompozycji równie istotne, wdzięcznie się uzupełniają. Monika Sławecka tym samym przywołuje głośne wydarzenia mające miejsce w rzeczywistości, ale ukradkowo akcentuje także dosadnie wybrzmiewający między kobietami aliaż emocji. To powieść inspirowana postacią skąpaną w przestępczym świecie, bez wahania druzgocąco ocenianą. Uwikłaną w niekiełznane i niebezpieczne kaprysy władczych, chciwych, imperatywnych mężczyzn, w ostatecznym kadrze tak zauważalnie więzioną we własnych meandrach smutku, żalu, bezsilności, lęku i bezradności. To aranżacja zła w najbardziej dzikiej i przerażającej odsłonie – zwięzła w swojej treści, ale wzmożona w wymowie, intrygująca, fascynująca i tak intensywnie bulwersująca świadomością, że to nie tylko literacka fikcja…

Przenikająca naznaczone wyrachowaniem, bezwzględnością i zatrważającym okrucieństwem realia mafijnych praktyk. Z esencjonalnością przywołująca wydarzenia mrożące krew w żyłach, ale zarazem swoiście poruszające. Oscylująca wokół odmalowanych z realizmem i szczerością portretów dwóch kobiet.

„Niewinna Inka” to literacka odsłona obyczajowa, w której wyraźnie można doszukać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niespiesznie obnażająca coraz to bardziej druzgocące sekrety mrocznej przeszłości. Wyraźnie akcentująca jeden moment, w którym może zburzyć się wieloletnia konstrukcja budowanego życia. Dryfująca po bezkresnym oceanie małżeńskich dramatów, które topią w toni smutku.

„Miłość mojego życia” to dosyć powłóczyście snuta odsłona thrillera psychologicznego, w której solidny nacisk położono na gęsty, wręcz duszący klimat niepokoju oraz wnikliwą eksplorację meandrów ludzkiego umysłu. Z pewnością to kreacja stroniąca od dynamicznej narracji, ale za to fragmentarycznie szokująca skrupulatnie i przemyślanie znegliżowanymi tajemnicami. W mocnym i dosadnym ujęciu przywołująca przez długi czas artykułowane kłamstwa, zarazem zmyślnie rozwiewająca mgłę niedopowiedzeń, by finalnie ukazać obraz z pietyzmem skomponowanej iluzji – całkowicie odmienny od pierwotnie podsuniętego, a przy jeszcze bardziej dotykający strun wrażliwości. To właśnie w tym błyskotliwym zabiegu literackim tkwi niebanalność fabularnej kompozycji tej książki – zaskakująca prawda okazje się w końcowym kadrze jeszcze intensywniejsza w swoim dramatyzmie, wielowarstwowa i podszyta wcześniejszymi niedomówieniami.

To historia, w której miłość przybiera wiele głębokich definicji – staje się ratunkiem, a zarazem szansą na zaaranżowanie egzystencji od nowa, zakorzenionym w struchlałym sercu wyrzeczeniem, rozdzierającą duszę desperacją, w końcu wybaczeniem, jednak nie tylko innym, ale przede wszystkim sobie. Wielkie, namiętne, nieprzerwanie trwałe uczucie poddano na kartach tej powieści ogromnej próbie, zanurzono bowiem w odmętach śmiertelnej choroby, spowito ponowną nadzieją na spokojne celebrowanie każdego podarowanego przez los dnia, by następnie odrzeć ze złudzeń szczerości, prawdomówności, zniszczyć fundamenty teraźniejszości i przyszłości skrytą pod nimi dojmującą przeszłością. Kiedy ukochana osoba, z którą dzieli się tę wyjątkową, ale i całkowicie prozaiczną codzienność, staje się niewymownie obca, odległa, w końcu wręcz nierzeczywista. Bo tak naprawdę jej odmalowany słowami portret nie istnieje…

Niewątpliwie to ekspozycja skąpana w esencji tragizmu, nieprzewidywalna i nieokiełznana w zainscenizowanym spektaklu zdarzeń, zarazem oburzająca ludzką bezdusznością, a przy tym inicjująca w refleksjach przejętego odbiorcy moralny dylemat. Nie sposób odmówić jej niejednoznaczności, iście poruszającej do głębi natury, treści niezwykle delikatne, kruche, trudne do oswojenia i ocenienia bez krzywdzących wyroków. To opowieść niesiona nurtem niegasnącego podekscytowania, rozpisana elektryzującymi emocjami. I choć nieco powolna w rozplątywaniu fabularnych nici, to bez wątpienia satysfakcjonująca wstrząsającym szkicem ludzkich błędów i pomyłek, świadomych krzywd i ukradkowych tęsknot, które rozdzielają życie na dwie linie czasowe. Życie stające się strefą, w której: „ląd stopniowo ustępuje miejsca wielkiej, nieznanej wodzie”. I z tak wyczuwalną empatią, czułością i wrażliwością, Rosie Walsh swoim dojrzałym, eterycznym piórem, osadzając fabularną przestrzeń w nadmorskiej, kojącej traumy scenerii, udowadnia, że oblicze miłości może być wielobarwne, że można posiadać kilka miłości życia – one się nie wykluczają, czasami nawet przenikają. Piękna, porywająca, otulona falami emocji historia na pograniczu thrillera psychologicznego i dramatu obyczajowego!

Niespiesznie obnażająca coraz to bardziej druzgocące sekrety mrocznej przeszłości. Wyraźnie akcentująca jeden moment, w którym może zburzyć się wieloletnia konstrukcja budowanego życia. Dryfująca po bezkresnym oceanie małżeńskich dramatów, które topią w toni smutku.

„Miłość mojego życia” to dosyć powłóczyście snuta odsłona thrillera psychologicznego, w której solidny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wybrzmiewająca kojącym szumem fal, w których skrywa się nostalgiczna melodia refleksji. Zanurzona w istotnych dla osiągnięcia szczęścia pragnieniach, które dryfują na wzburzonych wodach życia. Rozgrzewająca niczym nadmorskie słońce obliczem wyciszającej struchlały krzyk serca miłości.

„Na skrzydłach marzeń” to powieść obyczajowa osnuta właściwym dla twórczości Agaty Przybyłek piórem urzekająco melancholijnym, nienachlanie kontemplacyjnym i iście romantycznym. To odsłona z autentyzmem oddanych emocji, które tworzą barwną mozaikę doznań, relacji i nieco skomplikowanych wyborów między pragmatyzmem a uczuciami, między zakorzenionym w duszy poczuciem odpowiedzialności a potrzebą aranżacji codzienności w zgodzie ze swoją tożsamością. I zarazem to historia będąca niejako pokrzepiającym uściskiem przyjaciółki, ciepłym uśmiechem matki czy czułym pocałunkiem ukochanej osoby – swoiście otulająca, napełniająca nadzieją, odprężająca i inspirująca. Tylko Agata Przybyłek potrafi wyczuwalnie powłóczystą i subtelną narracją dostarczać kobietom tak intensywnych przeżyć literackich.

Z wrażliwością i rozczulającą eterycznością, autorka eksponuje pasje, drobne rozkosze przyćmione nieustannym pędem każdego dnia, tak cenne współcześnie bliskość i szczerość zagubione w czeluści żądzy bogactwa i prestiżu. Tka przy tym fabularne nici, które niespiesznie i z ujmującą ukradkowością oraz troską, tworzą spowijające spokojem, aksamitne i delikatne płótno miłości. To obraz porywów serca nabierający jaskrawych barw nagle, nieprzewidywalnie, wręcz z zaskakującą szybkością, który determinuje niełatwe do zainicjowania zmiany na firmamencie egzystencji, ale bezsprzecznie wolny od przytłaczającego szaleństwa. Z pewnością osobliwie nieokiełznany, utrwalający się bowiem w zaledwie jeden czerwcowy wieczór, ale naznaczony dojrzałością, skąpany w tęsknocie, trwały i cierpliwy. Tak wdzięcznie podkreślający największe wartości, afirmujący walkę o swoje marzenia, eksplorujący przemyślenia o upragnionej przyszłości.

Ta nadbałtycka kompozycja to nie tylko mimowolna podróż w głąb siebie, ale także w sam środek piaszczystych scenerii, które odmalowano z artyzmem, ale i skradającą zmysły prostotą. To literackie pejzaże wypełnione spacerami brzegiem morza, ulokowane w przytulnej restauracji na tle łebskiego kurortu, ale też żywiołowo roztańczone, pozwalające na zatracenie się w ulotności letniej nocy. Tu szczęście przybiera najbardziej prozaiczne definicje, tak banalne w swojej wymowności, a tak trudne do ziszczenia. Tkwi w gestach, w bogactwie emocjonalnych doświadczeń, a nie materialnej wizji otaczania się zbytkami, w rodzinnych więzach, we wsparciu i ambicjach, ale wyzutych z intencji zapomnienia się w odmętach władzy. To powieść wyraźnie wizualizująca się w wyobraźni naszkicowanym krajobrazem nadmorskich zakątków Łeby, sensorycznie komfortowa, rozlewająca esencję słodyczy w sercu, zachwycająco sielska i klimatyczna, a przy tym na fundamencie miłosnej historii akcentująca efemeryczności każdej chwili. I niewątpliwie również istotę docenienia tego, co się posiada, ale też odwagę do konfrontacji z życiem i śmiałego kreowania go bez zaglądania w otchłań przeszłości, bez ulegania naciskom innych – wszak ono trwa tu i teraz, tylko nasze.

Wybrzmiewająca kojącym szumem fal, w których skrywa się nostalgiczna melodia refleksji. Zanurzona w istotnych dla osiągnięcia szczęścia pragnieniach, które dryfują na wzburzonych wodach życia. Rozgrzewająca niczym nadmorskie słońce obliczem wyciszającej struchlały krzyk serca miłości.

„Na skrzydłach marzeń” to powieść obyczajowa osnuta właściwym dla twórczości Agaty...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z wrażliwością portretująca ujmującą miłość do zwierzęcia. Wdzięcznie akcentująca trudne do uzyskania, ale bezcennie trwałe zaufanie. Przywołująca istotną w życiu pasję jako remedium na bolesne wspomnienia.

„Przeszłość” to trzecia i zarazem splatająca wszystkie fabularne nici odsłona poruszającej trylogii „Dolina marzeń”, która skrywa w sobie piękną wymowność. Tak samo głęboko zanurzona w rozczulającym uczuciu i szacunku do koni, równie mocno przesiąknięta esencją przyjaźni, ale i niespiesznie budzącego się w sercu przywiązania. Z pewnością także jeszcze szczelniej spowita oparami dramatyzmu, wybrzmiewająca traumatycznym echem tytułowej przeszłości i zarazem upragnionym poczuciem wolności, wreszcie otulona potrzebnym każdemu widmem kojącego bezpieczeństwa. Z zauważalną już w dwóch poprzednich częściach empatią, Katarzyna Grochowska na tle obrazowo i plastycznie oddanych scenerii padoków odmalowuje całą mozaikę skomplikowanych relacji, zatrważających struchlałego odbiorcę wydarzeń, ale przede wszystkim emocji. Emocji, między którymi niewątpliwie najmocniej jaskrawi się żądza zemsty – podszyta tak niszczącą nienawiścią, wrogością i świadomością władzy.

Idylliczna rzeczywistość, która otuliła świat Nadii i Jake’a, dosyć szybko staje się nieuchwytnym powidokiem – dojmujące wspomnienia znów nabierają realnych kształtów i podstępnie wdzierają się w codzienność, wzniecają lęk i przypominają o doświadczeniach, które tak dotkliwie utrwaliły się w odmętach pamięci, tak wyraźnie wizualizowały pod powiekami. Naznaczone pojedynczymi literami pocztówki enigmatycznie przekształcają się w swoiste ostrzeżenie, w zapowiedź zła, które zakłóci wypracowany przez lata spokój. Przeszłość odmieniono w tej fabularnej kompozycji przez wszystkie przypadki krzywdy – właśnie jej oblicze ożywi na nowo śniony dawniej na jawie koszmar, obnaży druzgocące zmysły prawdy, w końcu bezwzględnie upomni się o bezmyślnie wypowiedziane obietnice. Finalnie zatrzęsie prozą dnia nakreślonych kreacji, a czytelnikowi bezsprzecznie przyspieszy uderzenia serca ekspozycją skąpanych w tragizmie incydentów, tak angażujących w swoje meandry oraz absorbujących nieprzemijającą uwagę.

To inspirująca, zarazem pokrzepiająca i będąca niejako literackim uściskiem wsparcia eksploracja tkwiących pod skórą niczym zadra doznań, które mrokiem spowijają teraźniejszość. Taka ciepła otulina z papierowych stronic powieści, która rozgrzewa i napawa nadzieją – że można zbudować swoją egzystencję od postaw, osiągnąć w pełni szczęśliwą egzystencję, realizować marzenia, także pielęgnować pasję z ukochanym człowiekiem tuż obok. Niestety wciąż pamiętać gorycz eksperiencji, wszak niektórych wstrząsających epizodów z życia nie sposób oprószyć kurzem zapomnienia, ale przekuć je w siłę i odwagę, by walczyć o podsuwane przez los szanse. Ta historia śmiało przekracza tradycyjne ramy obyczajowe, która w klasycznym ujęciu przedstawiałyby bowiem aranżację wyłącznie powłóczystą i lekką. Natomiast jej fragmentarycznie osnuta sensacyjnymi tonami narracja i refleksyjna wymowa tworzą pokaźny ładunek emocjonalny, który z łatwością zakorzenia się w duszy odbiorcy. Sensoryczna panorama ujmujących widoków na okładkach skrywa pod sobą treść, która ekscytuje, dotyka wrażliwości, niekiedy nawet jawnie przeraża. I tak finezyjnie referuje o więzi między człowiekiem a zwierzęciem na firmamencie wspólnych sukcesów i porażek – nie ma bowiem nic bardziej wartościowego niż to trudne, ale warta pracy i kompromisów ogniwo porozumienia. To opowieść, która zmyślnie przenika przez gatunkowy bezkres horyzontu!

Z wrażliwością portretująca ujmującą miłość do zwierzęcia. Wdzięcznie akcentująca trudne do uzyskania, ale bezcennie trwałe zaufanie. Przywołująca istotną w życiu pasję jako remedium na bolesne wspomnienia.

„Przeszłość” to trzecia i zarazem splatająca wszystkie fabularne nici odsłona poruszającej trylogii „Dolina marzeń”, która skrywa w sobie piękną wymowność. Tak samo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zdzierająca kurz zapomnienia z istotnej współcześnie problematyki społecznej. Zmyślnie kompilująca skomplikowane śledztwo z pogłębioną psychologią lokalnej społeczności. Budująca mroczną budowlę z cegieł przeszłości na fundamencie osnowy pełnej niewiadomych, którą osadzono w teraźniejszości.

„Czerwone wody” to pierwszy tom inicjujący niesioną głosami policjantki i prokuratora serii kryminalnej spod pióra Agaty Kunderman – autorki, która prozatorskim debiutem odcisnęła swój wyraźny świat na literackiej scenie. I zarazem tą kreacją utrwala należne jej tam miejsce, udowadnia bowiem, że sukces pierwszego tytułu bezsprzecznie nie okrywa się przypadkowością. Trudno o bardziej błyskotliwą, trafnie muskającą sedno sprawy, a przy tym nowatorską narrację, która z lekkością, nawet swoistą dozą humoru, ale i również wyczucia, traktuje o realiach jakże ważnych, a tak śmiało i jawnie pomijanych w literackich kompozycjach. To historia złożona, utkana z wielu fabularnych nici, z których pozornie początkowo trudno skroić spójne płótno, którą pierwotnie nie sposób odbierać z logiką, a jej zawiłości swobodnie interpretować. Finalnie kryminalna układanka stroni od luk przypadkowości i sugestywnie zanurza się w przepastnej toni wyjaśnień – Agata Kunderman dokonuje wręcz niemożliwego, spajając tak niepasujące do siebie puzzle w klarowną i inteligentnie nakreśloną formę.

Tu klimatyczne, osnute idyllą i wręcz wyeksponowane z nużącym spokojem niewielkie miasteczko staje się newralgicznym miejscem podstępnie zakorzeniającego się zła. Zła, które kryje się w ludzkich słabościach, ale i dosłownie tkwi pogrzebane w leśnej czeluści, gdzie wiosna budzi się do życia i dekonspiruje niecne uczynki. Zatrważające znalezisko obnaży nie tylko determinowane chciwością przestępstwo ze śmieciami w tle, ale również zapoczątkuje panoramę kolejnych enigmatycznych zagadek do rozwikłania, które rozpięto między barwnymi ulicami Lądka-Zdroju a podszytym hermetycznością, niepewnością i nieufnością mieszkańców Stroniem Śląskiem. Piętrzące się niewiadome, niepewne tropy, skąpe fakty o ofiarach i nieuchwytna tożsamość sprawcy – z tak niewielu elementów policyjno-prokuratorskiego dochodzenia prawdy stworzono niesamowicie intrygującą, wielowarstwową, porywającą w swoje lepkie sidła, a w ostatecznym ujęciu kompleksową wizualizację bezwzględnego wyrachowania. Z pewnością tytułowa czerwona ciecz zatruwa nie tylko glebę i wodę, ale jej toksyny wypełniają również ludzki krwiobieg – znegliżowane zdarzenia z przeszłości dobitnie to akcentują.

Z dynamizmem i niesztampowością odmalowana wśród górskich scenerii aranżacja to bez wątpienia jeden z wielu sensorycznych atutów tej kryminalnej odsłony. Z rzetelnością naszkicowano tu także portrety psychologiczne, którym nie odmówiono wnikliwej eksploracji charakterologicznej. Nawet drugoplanowe kreacje oddano wyrazistą, śmiało utrwalającą się w pamięci kreską. Ich przekonująca wiwisekcja w mariażu z misternie skonstruowaną szokującą zagadką kryminalną i obrazem problemów ważkich zarówno dla środowiska, całej społeczności, jak i samej jednostki, współtworzą kwintesencje dobrej powieści ze zbrodnią na piedestale. Pomroczoną tajemnicami i zemstą, mętną w obliczu nieprzewidywalnego rozwiązania, duszną w odniesieniu do ulokowania fabularnej przestrzeni na Dolnym Śląsku, tak malowniczym, a tak spowitym całunem sekretów, w którym odmęty przeszłości w postaci frapujących retrospekcji upominają się o sprawiedliwość. Z tak emocjonującym, pewnie kreślącym kolejne zdania, a przy tym dosadnym i obdarzonym polotem piórem z rozkoszą się obcuje! Absolutnie nie sposób się taką prozą nasycić, łaknie się jej więcej i więcej!

Zdzierająca kurz zapomnienia z istotnej współcześnie problematyki społecznej. Zmyślnie kompilująca skomplikowane śledztwo z pogłębioną psychologią lokalnej społeczności. Budująca mroczną budowlę z cegieł przeszłości na fundamencie osnowy pełnej niewiadomych, którą osadzono w teraźniejszości.

„Czerwone wody” to pierwszy tom inicjujący niesioną głosami policjantki i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z humorem i lekkością eksponująca postać legendarną, nietuzinkową i przez wszystkich uwielbianą. Zmyślnie kompilująca amatorskie meandry śledztwa z królewskimi powinnościami. Będąca odprężającą odsłoną gatunku mocnego w utrwalonej intencji.

„Tajemnica morderstwa w Windsorze” to pierwsze literackie ujęcie niekonwencjonalnej powieści detektywistycznej zabarwionej kroplą kryminalnej esencji. Trudno o bardziej niecodzienną fabularną przestrzeń i równie zaskakującą kreację obnażającej zawiłe oblicze zbrodni śledczej – to bowiem właśnie ikoniczna Królowa Elżbieta II wraz ze swoją świtą pomocników i przy cennym wsparciu asystentki prywatnego sekretarza z łatwością i ukradkowo rozsupłuje nici tajemniczego zabójstwa na terenie zamku. Błyskotliwie i ożywczo, a przy tym niewątpliwie intrygująco i ekscytująco, S.J. Bennett przenika zainicjowaną wyobraźnią fikcję kryminalną oraz świat królewskich obowiązków, zadań i wystawnych przyjęć. I przy tym subtelnie muska polityczne zawirowania na tle niepozornych i inteligentnie sugestywnych podszeptów monarchini, które kieruje ku zmierzającym w niewłaściwym kierunku odkrycia przestępczych sekretów organom ścigania. To iście urokliwa, ujmująca, zarazem wdzięcznie przybliżająca prozę dnia brytyjskiej królowej wariacja literacka, która otula swoistym ciepłem mimo zakorzenionej w tym gatunku dosadności.

Z wyraźną powłóczystością, narracją snutą intencjonalnie niespiesznie, momentami może nawet nieco zbyt drobiazgową, a fragmentarycznie znacznie odbiegającą od newralgicznej osi fabularnej, autorka tworzy kryminalną opowieść niezwykle komfortową, zanurzoną w niuansach królewskiej egzystencji, ale też z czułością obrazującą wizerunek Królowej Elżbiety II. Ta historia z wyczuciem zdziera z Jej Królewskiej Mości nieodłączny jej majestat, także doniosłość i dostojeństwo, z wrażliwością i szacunkiem, ujmując jej codzienny portret, tkwiące w niej emocje, kruchość i dobro, a zarazem brawurę oraz siłę. Z pewnością to ewidentny wyraz prozatorskich imaginacji w obliczu podwójnego życia kobiety, ale niewątpliwie ściśle korelujący z moim postrzeganiem tej ekspresywnej damy w rzeczywistości. Nie sposób odmówić tej kompozycji konstrukcyjnej detalowości, która przejawia się w panoramie osób, zdarzeń, powiązań i podejrzeń. Zatem to nie tylko niewymagające głębszego skupienia preludium do wygrywanego detektywistycznymi tonami cyklu, ale historia niezaprzeczalnie angażująca w otchłań naznaczonego niewiadomymi śledztwa i absorbująca w snucie własnych teorii co do tożsamości i pobudek sprawcy. To świetnie nakreślona, realna w odczuciu wizualizacja cozy crime, będąca kompilacją enigmatycznej intrygi i fundamentalnej wizji królewskich kompetencji, odpowiedzialności oraz mozaiki zobowiązań – bez wątpienia aranżacja nieco osobliwa, ale zarazem kojąca zabawnym wydźwiękiem i zajmującą nienachalnością kryminalną.

Z humorem i lekkością eksponująca postać legendarną, nietuzinkową i przez wszystkich uwielbianą. Zmyślnie kompilująca amatorskie meandry śledztwa z królewskimi powinnościami. Będąca odprężającą odsłoną gatunku mocnego w utrwalonej intencji.

„Tajemnica morderstwa w Windsorze” to pierwsze literackie ujęcie niekonwencjonalnej powieści detektywistycznej zabarwionej kroplą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Obnażająca prawdę, którą czas pokrył kurzem zapomnienia. Przenikająca rodzinne relacje, odświeżająca bolesne wspomnienia, konfrontująca z traumatyczną przeszłością. Trzymająca w mocnym uścisku napięcia, tak intensyfikującego się ze strony na stronę.

„Trzcinowisko” to oddana z surowością godną rasowego kryminału powieść detektywistyczna, która zmyślnie splata enigmatyczną zbrodnię z przeszłości z ponowną jej analizą dwadzieścia cztery lata później. To osnowa niesiona ożywionym ponownie dochodzeniem, bazująca na zeznaniach, przedzierająca się przez drobiazgową rekonstrukcję zdarzeń pomroczonych bezwzględnymi kłamstwami, które uniemożliwiały znegliżowanie tożsamości sprawcy morderstwa nastolatki. Z zauważalną detalowością w nakreśleniu meandrów pozyskiwania informacji, Kinga Wójcik stroni od refleksyjnego ujęcia, nie podkreśla warstwy emocjonalnej, zaledwie muska aspekt psychologiczny, a tym samym tworzy wolną od przerysowania, zanurzoną w autentyczności, pełnokrwistą odsłonę kryminalną. Kreuje historię, która permanentnie intryguje rozwojem narracji, sukcesywnie komponuje obraz zawiłej układanki, a finalnie szokuje banalną w intencji inscenizacją fortelu zła, ale właśnie dlatego tak druzgocącą i zatrważającą w wydźwięku.

Trzy oblicza pragnienia rozwikłania okrytej mgłą niedopowiedzeń zagadki – detektywa, policjantki i dziennikarza. Osobliwą współpracę podszywa wspólny cel, różnią pobudki odkrycia niewiadomych, ale ich newralgiczny impuls tkwi znacznie głębiej. To kompozycja przesiąknięta tajemnicami, których źródło sięga 1999 roku, naznaczona dojmującym, ale wytrwałym przemilczeniem, rozpisana smutkiem, niepewnością i determinacją zrozpaczonego rodzica. Iluzorycznie nierozwiązywalną sprawę, która niegdyś wypełniała usta całej Polski, skonstruowano z podejrzeń wobec organów ścigania, okraszono śmiercią niewygodnych świadków wstrząsających okoliczności, w końcu spowito strachem przed władzą i koneksjami silniejszych na tle lokalnej społeczności. Niewątpliwie to fabularna przestrzeń skąpa w uczucia, nieeksponująca głębokich przemyśleń, dryfująca wokół dynamicznej naszkicowanej akcji. I pod tą esencjonalną powłoką skrywająca portret rodzinnych i przyjacielskich relacji, swoistą wiwisekcję poświęceń, wyrzeczeń i ryzyka podszytego bezwarunkową miłością. Wreszcie więzów solidniejszych niż poczucie odpowiedzialności, niż zakorzeniona w duszy moralność.

Osnuta na tle klimatycznego Tomaszowa Mazowieckiego zmowa milczenia niczym elastyczna trzcina na wietrze nagina się, aż w końcu z trzaskiem pęka. Wskrzeszenie tragicznego incydentu sprzed prawie ćwierćwiecza implikuje następne dramaty, zdziera nałożone u schyłku lat 90. maski, wreszcie napawa żalem, ale i wdzięcznie koi, odpowiadając na najbardziej nurtujące w sercu pytania. To książka mocna w swojej wymowności, duszna w obliczu dokonanej zbrodni i gęsta od uwierających pod skórą sekretów, która stanowi doskonałe preludium nowej kryminalnej serii o nieco ekscentrycznym detektywie i charyzmatycznej policjantce. Prawda ewidentnie boli, rozczarowuje i zaskakuje, ale bezsprzecznie wyzwala z żałobnej matni, pozwala wyciszyć wrażliwość i poskładać życie na nowo.

Obnażająca prawdę, którą czas pokrył kurzem zapomnienia. Przenikająca rodzinne relacje, odświeżająca bolesne wspomnienia, konfrontująca z traumatyczną przeszłością. Trzymająca w mocnym uścisku napięcia, tak intensyfikującego się ze strony na stronę.

„Trzcinowisko” to oddana z surowością godną rasowego kryminału powieść detektywistyczna, która zmyślnie splata enigmatyczną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Obrazująca świat wykreowany barwnie i ujmująco, wprost gęstą słodyczą wypełniający zmysły. Wdzięcznie afirmująca solidne zakotwiczenie w rzeczywistości, w której wyimaginowane miraże stanowią uzupełnienie egzystencji. Z finezją wplatająca w ulotne sny istotne życiowe prawdy.

„Galeria Snów DallerGuta” to niezwykle komfortowa, wprost jak ulubiona od lat sukienka, otulająca niczym bawełniany koc i emanująca ciepłem, które unosi się z kubka smakowitej herbaty, odsłona literatury azjatyckiej. Proza odzwierciedlająca swoistą przygodę, w której z rozkoszą chce się nurzać, powłóczyście doświadczać jej refleksyjnej wymowy, z czułością doszukiwać się w niej ukrytej w niebanalnej prozaiczności głębokiej mądrości. Trudno o bardziej urokliwą fabularną przestrzeń, która śmiało przekracza ramy nierealistycznych doznań, zarazem dając poczucie kojącej bliskości, uskrzydlającej nadziei i upragnionego zrozumienia. Z wrażliwością i rozczulającą melancholią, szkicując treść piórem literatury pięknej, Lee MiYe tworzy historię, w której śniona iluzja, ostra i wiarygodna niczym fotografia, staje się produktem dostępnym na sklepowych półkach w miasteczku w podświadomości. W której zapłatę uiszcza się w determinowanych nocnymi fantazjami emocjach, zaklętych esencją w fiolkach i butelkach, w której uścisk Morfeusza inicjuje szczęśliwsze oblicze codzienności.

To opowieść spowita nietuzinkowością i tajemnicą, niestroniąca bowiem od osobliwych istot czy kreatorów ekskluzywnych majaków, którzy konkurują w corocznym konkursie na najlepszy twór wyobraźni, a przy tym utkana z efemerycznych losów ludzi, w których narrację tchnięto ożywczy przekaz. Na fundamencie oddanej z pasją opowieści o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości ukazująca tkwiące na dnie duszy wspomnienia, potrzeby i pragnienia. Przenikająca rozczarowanie ponurą prozą dnia, usilne poszukiwania uczuć, inspiracji i sukcesu, ale też bolesną tęsknotę, której portret w finalnym ujęciu autentycznie rozdziera serca, ale i z wyczuciem pokrzepia – oferuje całą paletę historii i impresji. To również ekspozycja życia młodej sprzedawczyni snów w legendarnej, tytułowej Galerii Snów DallerGuta, która staje się mimowolnym tłem do eksploracji istoty samego śnienia. Czynności będącej nieodłącznym fragmentem każdego dnia, niekiedy możliwą do szybkiego ziszczenia, innym razem niemożliwą do swobodnego zakosztowania, niewątpliwie jednak intymnie i ekscytująco korelującą z realną świadomością. To aranżacja lekka niczym cukrowa chmurka, estetycznie traktująca o emocjach, często tłumionych i uwierających, odbierających proste radości i marzenia, wreszcie w kuriozalności odmalowanych scenerii przesiąknięta pięknem. Tak wyraźnie utrwalająca się nie tylko pod powiekami feerycznie nakreśloną osnową, ale również w pamięci soczyście kontemplacyjnym wydźwiękiem. Kto by się spodziewał, że ta eteryczna, odprężająca powieść, tak przecież niepozorna wizualnie i esencjonalnie lakoniczna, będzie rezolutnie obnażać zamaskowane w czeluści serca uczucia? To iście kolorowa, bajkowa i nastrojowa wizja najskrytszych sennych wyobrażeń, która podkreśla, że najcudowniejsze imaginacje można śnić także na jawie! Może nieco niekonkretna w fabularnej konstrukcji, ale z pewnością sugestywna i nostalgiczna.

Obrazująca świat wykreowany barwnie i ujmująco, wprost gęstą słodyczą wypełniający zmysły. Wdzięcznie afirmująca solidne zakotwiczenie w rzeczywistości, w której wyimaginowane miraże stanowią uzupełnienie egzystencji. Z finezją wplatająca w ulotne sny istotne życiowe prawdy.

„Galeria Snów DallerGuta” to niezwykle komfortowa, wprost jak ulubiona od lat sukienka, otulająca...

więcej Pokaż mimo to