-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika
Po niewątpliwym sukcesie "Ja, Ibra", Zlatan Ibrahimović powrócił w nowej odsłonie. Jego nowa książka "Adrenalina. Moje nieznane historie" z pewnością jest godną kontynuacją pierwszej części autobiografii. Tym razem Szwed przedstawił się z nieco innej strony.
Zlatan to bez wątpienia jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci światowego futbolu ostatnich lat. Swoimi umiejętnościami zachwycał na boiskach holenderskich, włoskich, hiszpańskich, francuskich a także angielskich. Lata mijają, a jego sława i rozpoznawalność nie słabną. Ma tylu wrogów, co zwolenników. Nie wszyscy potrafią zaakceptować jego styl, sposób bycia. Ibra ma to do siebie, że potrafi szokować, wzbudzać kontrowersje i sprawiać, że jest o nim głośno.
W "Ja, Ibra" przedstawił wiele ciekawych wręcz nieprawdopodobnych historii. W "Adrenalinie" jest już trochę inaczej. Tutaj Szwed sprawia wrażenie dojrzałego piłkarza, który jest świadomy swoich sukcesów, ale jednocześnie z pokorą podchodzi do porażek. Opisuje także swoje bardzo zażyłe relacje, które niegdyś łączyły go z jego agentem Mino Raiolą, mówi, co mu zawdzięcza i za co jest mu wdzięczny.
Po poważnej kontuzji w 2017 roku Zlatan był spisywany na straty. Wiele osób wysyłało go na zasłużoną emeryturę, ale on po raz kolejny pokazał, że jest wielkim piłkarzem. Wrócił do pełnej sprawności, później trafił do MLS, którą błyskawicznie podbił, by następnie wrócić do Europy. Zlatan związał się z Milanem, z którym zdobył mistrzostwo Włoch. Miał niebagatelny wpływ na drużynę, był liderem w szatni, wspierał ją swoim doświadczeniem, co okazało się decydujące. Zlatan w bardzo dojrzały sposób podchodzi do swojej pracy, wie, jakie są ograniczenia związane z wiekiem, ale wie też, jak wykorzystać swoje olbrzymie doświadczenie. Potrafi przekazać je młodszym piłkarzom i wspomóc ich mentalnie.
W nowej książce Szwed pokazuje swoją drugą twarz. Nie stawia się w roli superbohatera, który podbił świat. Wykreował swój określony obraz w mediach, ale w gruncie rzeczy nie jest tym, za kogo się go uważa. Nie jest narcyzem z wybujałem ego, a dojrzałym facetem, dla którego najważniejsze są rodzina oraz futbol. Jego pracowitość może być wzorem dla młodego pokolenia. Zlatan to po prostu Pan Piłkarz, dzięki któremu futbol stał się piękniejszy.
Po niewątpliwym sukcesie "Ja, Ibra", Zlatan Ibrahimović powrócił w nowej odsłonie. Jego nowa książka "Adrenalina. Moje nieznane historie" z pewnością jest godną kontynuacją pierwszej części autobiografii. Tym razem Szwed przedstawił się z nieco innej strony.
Zlatan to bez wątpienia jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci światowego futbolu ostatnich lat. Swoimi...
O tym, że futbol pozwala przekraczać granice, wiadomo nie od dziś. Doskonałym potwierdzeniem tej tezy są zawodnicy amp futbolu, którzy wbrew przeciwnościom losu, uprawiają piłkę nożną i robią to z niezwykłym oddaniem. Ich heroizm, pasja, dążenie do realizacji marzeń i wola walki zasługują na najwyższe uznanie.
Temat amp futbolu, rozwoju tej dyscypliny w Polsce, został podjęty w wydanej przez wydawnictwo SQN w połowie września tego roku książce "Amp futbol. Jedną nogą w finale". Jest to dzieło zbiorowe, które przybliża nam ideę amp futoblu. Możemy bliżej poznać tę dynamicznie rozwijającą się dyscyplinę sportu, która mimo, iż jest uprawiana przez osoby niepełnosprawne, cieszy się coraz większym zainteresowaniem i skupia wokół siebie coraz większe rzesze kibiców. Amp futobl to dyscyplina ciekawa, widowiska, a nade wszystko tworzona przez ludzi, którzy naprawdę kochają futbol. Ich miłość jest tak wielka, że nie patrzą na korzyści finansowe, a nawet na to, że nie mają nogi. Po prostu grają i robią to w naprawdę widowiskowym stylu. Tę pasję widać na boisku, widać ich szczerą radość, euforię z pozoru błahych osiągnięć.
Amp futbol uczy rzeczy uniwersalnych. Czytając wyznania piłkarzy uprawiających tę dyscyplinę możemy dojść do wniosku, że nawet duże trudności można pokonać i wykorzystać je do zbudowania czegoś niesamowitego. Dla wielu ludzi gra w piłkę bez nogi wydaje się niemożliwa, a ci ludzie udowadniają, że rzeczy niemożliwe nie istnieją. Warte uwagi były wywiady z piłkarzami amp futbolu. Praktycznie wszyscy z nich zgodnie twierdzą, że brak nogi nie stanowi dla nich problemu. Oczywiście, wypadek lub choroba, w wyniku której stracili kończynę był dla nich trudnym doświadczeniem, ale dzięki piłce nożnej cieszą się życiem, realizują swoją pasję i nade wszystko są szczęśliwymi ludźmi. Ich słowa uczą pokory. Uczą wytrwałości oraz poczucia, że trudności, z którymi przychodzi zmagać nam się na co dzień, w zdecydowanej większości są do przezwyciężenia. W książce "Amp futbol. Jedną nogą w finale" przeczytamy także wywiady z osobami, które odpowiadają za rozwój tej dyscypliny w Polsce. Ci ludzie robią to z pasji i sprawia im to ogromną radość, mimo zerowych lub bardzo niskich profitów finansowych.
Ta zgrabnie napisana opowieść o amp futbolu stanowi dzieło motywacyjne, z pewnością pomagające w pobudzenia pragnienia do realizacji swoich marzeń.
O tym, że futbol pozwala przekraczać granice, wiadomo nie od dziś. Doskonałym potwierdzeniem tej tezy są zawodnicy amp futbolu, którzy wbrew przeciwnościom losu, uprawiają piłkę nożną i robią to z niezwykłym oddaniem. Ich heroizm, pasja, dążenie do realizacji marzeń i wola walki zasługują na najwyższe uznanie.
Temat amp futbolu, rozwoju tej dyscypliny w Polsce, został...
2018-09-07
Piłka nożna ma swoich wyznawców praktycznie na całym świecie. W każdym zakątku kuli ziemskiej znajdziemy kogoś, kto kocha tę dyscyplinę. W niektórych krajach futbol jest nieodłącznym elementem narodowej tożsamości, a w innych stanowi jedynie dodatek do codziennego życia. Są też kraje, których mieszkańcy nie wyobrażają sobie życia bez piłki i darzą ją wielką miłością.
W połowie 2018 roku na polskim rynku wydawniczym, nakładem wydawnictwa SQN, ukazała się książka "Aniołowie o brudnych twarzach" opisująca pojawienie się i rozwój piłki nożnej w Argentynie. W błędzie są ci, którzy założą, że książka ta jest poświęcona tylko futbolowi. Jonathan Wilson dogłębnie analizuje rolę, jaką w dziejach Argentyny odgrywa piłka nożna i stosunek jakim jest ona darzona przez tamtejszą ludność.
Futbol w państwie z Ameryki Południowej odgrywa bardzo ważną i trochę specyficzną rolę, w zasadzie od samego pojawienia się tam za sprawą Brytyjczyków. Argentyńczycy od razu zakochali się w piłce bez pamięci, nie wyobrażając sobie bez niej życia i uczynili z niej jeden z najważniejszych elementów życia. Autor bardzo dużo uwagi poświęca wydarzeniom społecznym, kulturalnym, politycznym czy gospodarczym (czasem czytelnik może odnieść wrażenie, że opisy te są zbyt rozbudowane i po prostu zbędne), ale dopiero po ich zrozumieniu będzie można zrozumieć rolę, jaką futbol odgrywa w Argentynie. Niestety, bardzo często był on jedynie zabawką w rękach tamtejszych rządzących i pomagał im w zdobywaniu popularności. Piłkarze czy poziom sportowy schodzili na drugi plan, gdyż liczyło się tylko to, żeby ludzie chcieli chodzić na mecze i nie interesowali się innymi sprawami.
Stosunek samych Argentyńczyków do futbolu również był bardzo specyficzny. Co prawda uwielbiali oni piłkę, ale ich zachowania nie do końca odpowiadały powszechnym dzisiaj kanonom. Pierwsze przyjazdy brytyjskich drużyn do Ameryki Południowej nie kończyły się najlepiej dla przyjezdnych, gdyż byli oni wręcz fizycznie atakowani przez publiczność, a rywalizujący z nimi piłkarze nie mieli dla nich litości na boisku. Co istotne, władzom to nie przeszkadzało. Było to doskonałe oddanie argentyńskiej tożsamości, przekonanej o swojej wyższości – bezkompromisowej i niezainteresowanej pokojowymi relacjami z innymi.
Jonathan Wilson opisuje losy argentyńskiej ligi – najważniejsze jej wydarzenia i losy największych klubów. W oczy od razu rzuca się to, że tamtejsza liga poddawana jest bardzo wielu modyfikacjom w bardzo krótkim czasie i czasami nawet trudno się zorientować, na jakich zasadach się tam gra. Proces ten trwa od dziesięcioleci i jest on obecny również dzisiaj. Argentyńczycy kochają futbol, ale nie potrafią okiełznać go w konkretne ramy i zasady.
Autor sporo miejsca poświęca również najwybitniejszym piłkarzom z tego kraju, a mianowicie Diego Maradonie, Juanowi Romanowi Riquelme czy Lionelowi Messiemu. Każdy z nich największą karierę zrobił w Europie, a Messi nie zagrał w swojej ojczyźnie nawet jednego meczu, co potwierdza, że najbardziej utalentowani piłkarze przy pierwszej możliwej okazji uciekają do Europy, Japonii, czy nawet do innych krajów Ameryki Południowej, gdyż nie chcą występować w miejscu, gdzie na piłkarzy nakłada się ogromną presję. Autor dochodzi do wniosku, że tamtejszy futbol boryka się z coraz większymi problemami, choć nie brakuje mu wybitnych piłkarzy, którzy jednak wolą grę w innych państwach. Za zjawisko to odpowiada tzw. syndrom najwyższego tulipana, czyli praktyka społeczna, w myśli której jednostki wybitne są niszczone i nieustannie krytykowane.
"Aniołowie o brudnych twarzach" to książka przeznaczona dla koneserów piłki nożnej. Kibice interesujący się piłką od święta i sprowadzający swoją miłość do piłki jedynie do oglądania meczów w weekend nie znajdą tu zbyt wiele interesujących ich rzeczy. Jest to książka dosyć obszerna, na której przeczytanie trzeba poświęcić dobre kilkadziesiąt godzin. Jest ona jednak godna polecenia, gdyż autor naprawdę dogłębnie przeanalizował piłkarskie losy Argentyny i wyjaśnił je czytelnikom w niezwykle ważnym kontekście. Serdecznie polecam tę książkę osobom chcącym dokładniej poznać ojczyznę Diego Maradony i Leo Messiego.
Piłka nożna ma swoich wyznawców praktycznie na całym świecie. W każdym zakątku kuli ziemskiej znajdziemy kogoś, kto kocha tę dyscyplinę. W niektórych krajach futbol jest nieodłącznym elementem narodowej tożsamości, a w innych stanowi jedynie dodatek do codziennego życia. Są też kraje, których mieszkańcy nie wyobrażają sobie życia bez piłki i darzą ją wielką miłością.
W...
2017-08-01
Żeby osiągnąć sukces w piłce nożnej, potrzebna jest przede wszystkim ciężka i rzetelna praca na treningach. Oprócz tego, niezbędny jest również talent i piłkarski zmysł. Jeśli spełnione są te warunki, o sukces jest o wiele łatwiej, jednak nigdy nie jest on zagwarantowany. Jest coś jeszcze, co umożliwia wybicie się ponad przeciętność, coś, czym mogą poszczycić się tylko nieliczni. Tym czymś jest PASJA!
Umiłowanie pracy, talent, pasja – wszystkie te cechy posiada w sobie Antonio Conte. Trener, który jest znany przede wszystkim z tego, że udało mu się podźwignąć wielki Juventus i na powrót uczynić z niego europejskiego giganta. W 2013 roku, na polskim rynku wydawniczym, premierę miała autobiografia obecnego trenera Chelsea. Opisał on w niej samego siebie. Wyznał, co motywuje go do pracy, jak patrzy na futbol i dlaczego nie znosi fuszerki.
"Głowa, serce i nogi" rozpoczyna się od przedstawienia dzieciństwa głównego bohatera. Antonio Conte wychowywał się w Lecce, przy ulicy Casanello. Stwierdzenie "przy ulicy" jest tu jak najbardziej na miejscu, gdyż większość swojego dzieciństwa Antonio spędził na wąskich włoskich uliczkach, grając ze swoimi kolegami w piłkę (szkoda, że widok młodych chłopaków biegających beztrosko po ulicach z piłką przy nodze powoli zanika). Antonio wychowywał się w domu, w którym piłka nożna miała zaszczytne miejsce – być może właśnie to sprawiło, że Conte nie potrafi żyć bez futbolu. Jego ojciec – Cosimino – zajmował się trenowaniem, zaś młodszy brat – Gianluca – do dziś jest jego bliskim współpracownikiem (zajmuje się analizowaniem gry przeciwników). W domu młodego Antonio nie zawsze się przelewało, ale nikt nigdy nie chodził głodny. Wszyscy starali się cieszyć życiem. Entuzjazm, prawdę mówiąc ze wszystkiego, był ich domeną. Co najważniejsze, państwo Conte uczyli swoje dzieci, jak cieszyć się z sukcesów i jak szukać w porażkach dobrych stron. Wszystkie te cechy, jak na dłoni, można dostrzec u Antonio. Jest on trenerem genialnym, potrafiącym wyciągać wnioski z każdej porażki i umiejącym budować rodzinną więź ze swoim zespołem.
Jednak trenerskie początki włoskiego trenera nie były zbyt udane. Toteż, gdy władze Juventusu zdecydowały się zatrudnić go na stanowisku trenera, wielu kibiców Starej Damy nie ukrywało swojej konsternacji. To prawda, że Conte był w przeszłości piłkarzem Starej Damy i przyczyniał się do sukcesów swojego klubu, ale doświadczenie w prowadzeniu drużyn miał niewielkie. A mówimy tu przecież o objęciu jednego z największych włoskich klubów w historii, który w dodatku nie potrafił wrócić na szczyt po degradacji do Serie B. Jednak Conte odsunął na bok wątpliwości kibiców i zainteresowanie mediów i skupił się na tym, za co brał pieniądze – trenowaniu piłkarzy. Mając piłkarzy solidnych, ale nie wybitnych, Włoch stworzył zespół słynący z niezwykłej waleczności i dyscypliny taktycznej. Stara Dama na powrót powróciła na szczyt i pozostaje na nim do dzisiaj, co w znacznej mierze jest zasługą Conte.
Słynący z elegancji trener, ma swoją hierarchię wartości, której twardo przestrzega. Na jej szczycie znajduje się praca. Piłkarze, którzy mieli okazję pracować z Conte, otwarcie przyznają, że treningi z nim są wyczerpujące, ale wbrew temu, sprawiają radość. Jest tak dlatego, że Antonio wiele czasu spędza ze swoimi piłkarzami, biega z nimi i aktywnie bierze udział w treningach, przez co jego więź z podopiecznymi wykracza poza przeciętne relacje trener-zawodnik. W takich sytuacjach istnieje niebezpieczeństwo, że trener straci posłuch w drużynie, ale w przypadku Conte nic takiego nie ma miejsca. Ba, jest wręcz odwrotnie! Jego piłkarze sprawiają wrażenie, jakby byli w stanie pójść z nim na wojną. Więź Włoch z zawodnikami doskonale widać po zakończeniu meczów. Nie ważne, czy jego team przegrał czy wygrał, urodzony w Lecce dżentelmen wchodzi na boisko i dziękuje swoim podopiecznym, każdemu z osobna, i robi to w sposób bardzo szczery. W jego postępowaniu widać, że zależy mu na dobrych relacjach z zespołem i niezwykle sumiennie podchodzi do swoich obowiązków.
Po odejściu z Juventusu, kolejnym klubem prowadzonym przez Conte jest Chelsea. W Londynie czekało na Włocha wiele wyzwań i to tych z najwyższej półki. Objął zespół rozbity po fatalnym sezonie, musiał odnaleźć się w nowej lidze i nauczyć nowego języka, żeby móc komunikować się ze swoim zespołem. W dodatku zostawił swoją rodzinę we Włoszech. Miał co prawda wokół siebie swoich najbardziej zaufanych współpracowników (w tym brata), jednak najważniejsze dla niego osoby – żona i córka pozostały w słonecznej Italii. Antonio po raz kolejny odsunął te problemy na bok i całkowicie oddał się pracy z piłkarzami. Na efekty nie trzeba było długo czekać, gdyż Conte już w pierwszym roku pracy z Chelsea w fantastyczny sposób sięgnął po mistrzostwo Anglii, dzięki czemu potwierdził swój trenerski kunszt i coraz częściej zaczął być wymieniany w ścisłym gronie najlepszych trenerów na świecie. Pasja, poparta katorżniczą pracą, po raz kolejny zatriumfowała i po raz kolejny ukryła się pod uśmiechniętym obliczem włoskiego maestro.
Psychologowie bardzo często podkreślają, że w życiu niezwykle istotną rolę odgrywa pasja. Dzięki niej nasze życie nabiera barw, zaczyna sprawiać nam przyjemność, a pracą jaką wykonujemy, nie jest nakierowana tylko na zarabianie pieniędzy. W każdej dziedzinie życia należy być precyzyjnym i sumiennym, co na pewno przyniesie efekty. Doskonale wie o tym Antonio Conte, który całego siebie oddaje treningom ze swoimi drużynami, oczywiście, gdy przebywa w pracy. W domu z kolei, oddaje się swojej rodzinie, z którą również ma znakomite relacje. Rodzina i praca to wartości, które są dla niego nadrzędne. Patrząc na Conte można odnieść wrażenie, że niekiedy traci on panowanie nad sobą, a jego szaleńcza radość jest niekiedy wyrazem braku szacunku wobec rywala. Nic bardziej mylnego. Włoch jest po prostu niezwykle emocjonalnym człowiekiem i nic dziwnego, że daje się ponieść swoim emocjom w sytuacji, gdy w całości poświęca się swojej pracy. Pasja z kolei sprawia, że nie jest on pierwszym lepszym trenerem z górnej półki. Jak sam mówi: "Jeśli prowadzę jakiś klub, to jestem jego największym fanem." Antonio Conte to piłkarski maestro, przypadek jeden na miliony. Klub, który ma go po swojej stronie, już jest zwycięzcą...
Żeby osiągnąć sukces w piłce nożnej, potrzebna jest przede wszystkim ciężka i rzetelna praca na treningach. Oprócz tego, niezbędny jest również talent i piłkarski zmysł. Jeśli spełnione są te warunki, o sukces jest o wiele łatwiej, jednak nigdy nie jest on zagwarantowany. Jest coś jeszcze, co umożliwia wybicie się ponad przeciętność, coś, czym mogą poszczycić się tylko...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-05
Gdy umiera młody człowiek, zawsze zadajemy sobie pytanie: dlaczego? Ból po śmierci kogoś, kto tak naprawdę zaczynał swoje dorosłe życie, poznawał jego uroki i odkrywał przyjemności, jest tak wielki, że trudno opisać go słowami. Dla rodziców nie ma chyba trudniejszego doświadczenia od pochowania własnego dziecka. Pośród wielu pytań, na które nie sposób znaleźć odpowiedź, pojawiają się rozważania na temat swojego życia, bowiem tragiczna śmierć młodego człowieka zawsze skłania do głębszej refleksji.
Ponad dekadę temu, taką tragiczną śmierć poniósł polski siatkarz Arkadiusz Gołaś. Występujący na pozycji środkowego zawodnik miał wówczas 24 lata. W listopadzie bieżącego roku na półki księgarń w całej Polsce trafiła niezwykła książka opisująca życie tego niezwykłego człowieka i sportowca pt. "Arkadiusz Gołaś. Przerwana Podróż". Piotr Bąk, autor książki, podkreśla, że głównym powodem, dla którego podjął się jej napisania, była chęć upamiętnienia Arka Gołasia i sprawienie, by pamięć o nim nigdy nie zaginęła.
W książce znajdziemy opis kariery Arka, przeplatany licznymi wypowiedziami osób, które znały go osobiście i towarzyszyły mu w życiu zawodowym. Autor wiele razy odwołuje się także do słów rodziców zawodnika czy jego żony, która tego feralnego dnia jechała razem z nim samochodem. Piotr Bąk szeroko porusza także wątek reprezentacji i to, jakie nadzieje były pokładane w młodym środkowym.
Wszyscy zgodnie twierdzą, że Arkadiusz Gołaś był niesamowitym człowiekiem i sportowcem. Cechowało go wielkie opanowanie, był nieco wycofany, ale niekiedy potrafił także mocno uderzyć pięścią w stół. Złość nigdy nie trwała u niego długo i szybko potrafił dojść do porozumienia. Zawsze był pomocny swoim kolegom i mimo coraz większej popularności pozostawał sobą. Jako siatkarz, był uznawany za jednego z najbardziej utalentowanych młodych środkowych na świecie i wróżono mu wielką karierę. Największym atutem Arka była jego niesamowita skoczność, potrafił skakać o kilkanaście/kilkadziesiąt centymetrów wyżej niż blokujący go rywale. Co prawda nie miał doskonałej techniki, ale tej miał się nauczyć w Lube Banca Macerata. Włoski klub pokładał w Polaku wielkie nadzieje i mimo, iż Arek nie rozegrał dla niego żadnego meczu, został tam zapamiętany na długie lata.
Autor bardzo często przywołuje wypowiedzi reprezentacyjnych kolegów Gołasia, zwłaszcza Krzysztofa Ignaczaka, który był jego bliskim przyjacielem. Bardzo wymowne było, gdy na pogrzebie Arka, trumnę z jego ciałem nieśli jego koledzy. Wszyscy bardzo mocno przeżyli tę śmierć, a słowa wsparcia do rodziców zawodnika skierował Raul Lozano, który również był wstrząśnięty całym wydarzeniem. Arek Gołaś był wtedy mocnym punktem reprezentacji, która powoli stawała się jedną z najmocniejszych na świecie.
O Arku Gołasiu można pisać wiele, ale chyba żadne słowa nie oddadzą ogromu tragedii, jaka stała się 16 września 2004 roku na autostradzie pod Klagenfurtem. To była śmierć nie tylko zwykłego młodego chłopaka, ale także kogoś, kto miał u swoich stóp całą sportową karierę. Wiele osób twierdzi, że Arek miał potencjał, by stać się jednym z najlepszych środkowych na świecie. A znając jego charakter i uczciwe podchodzenie do treningów, można mieć pewność, że z pewnością byłby najlepszy na swojej pozycji. Jednak los przygotował dla niego inną drogę. Drogę, która doprowadziła go do przedwczesnej śmierci, ale śmierci, która z całą pewnością nie poszła na marne. Arek pozostawił po sobie wielkie wspomnienia i jest wzorem dla wielu młodych siatkarzy. Z głębokim przekonaniem można powiedzieć, że ostatnie sukcesy naszych Orłów to zasługa także tego skromnego chłopaka.
Gdy umiera młody człowiek, zawsze zadajemy sobie pytanie: dlaczego? Ból po śmierci kogoś, kto tak naprawdę zaczynał swoje dorosłe życie, poznawał jego uroki i odkrywał przyjemności, jest tak wielki, że trudno opisać go słowami. Dla rodziców nie ma chyba trudniejszego doświadczenia od pochowania własnego dziecka. Pośród wielu pytań, na które nie sposób znaleźć odpowiedź,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-08-06
Wielu z młodych kibiców piłki nożnej nie potrafi docenić, jak wielki wpływ Arsene Wenger wywarł na rozwój futbolu na Wyspach Brytyjskich. Francuski menedżer jest często obiektem drwin z powodu swojej nieporadności, a także z powodu niemocny Arsenalu. Jednak są też i tacy, którzy znają historię Premier League ostatnich 20 lat i wiedzą, czego Wenger dokonał i dlatego darzą go szacunkiem. Sylwetkę "Le Professeur" i jego prawdziwe oblicze w doskonały sposób przedstawia książka Johna Crossa "Arsene Wenger. Generał i jego Kanonierzy".
Jak łatwo się domyślić, w książce tej opisane są losy Wengera od momentu podjęcia pracy w Arsenalu. Przychodząc na Highbury (od 2006 roku stadion Arsenalu nasi nazwę Emirates Stadium) Wenger był jednym z nielicznych zagranicznych menedżerów w Premier League. Pod jego adresem kierowano wiele sceptycznych uwag, gdyż nikt nie wiedział, jak człowiek wychowany we francuskiej kulturze poradzi sobie w specyficznym angielskim środowisku. Jednak Wenger szybko zaskarbił sobie sympatię kibiców i zaufanie władz klub, a najlepszym dowodem na to jest fakt, iż trenerem "Kanonierów" jest już prawie 20 lat!
W Arsenalu Wenger przeprowadził prawdziwą rewolucję. Zdecydowanie zmienił metody treningowe, taktykę oraz nawyki piłkarzy. Miał jeden podstawowy cel: jego zespół ma grać przede wszystkim atrakcyjnie. Francuz wielokrotnie przypominał swoim piłkarzom, że kibice przybyli na stadion zapłacili za bilety duże pieniądze, żeby móc obejrzeć piłkarskie spotkanie, dlatego wszyscy powinni dawać z siebie wszystko. Już w drugim roku pracy w Arsenalu Wenger sięgnął po mistrzostwo Anglii. Zbudowany przez niego zespół emanował pewnością siebie i wygrał rywalizację z równe silnym Manchesterem United.
Francuz jeszcze dwa razy triumfował w rozgrywkach Premier League. Najpierw w sezonie 2001/02, a później w sezonie 2003/04. Na szczególną uwagę zasługuj ten drugi triumf, gdyż "Kanonierzy" nie ponieśli w nim żadnej porażki. Do dzisiaj nikt nie powtórzył tego wyczynu i wątpliwe, by komukolwiek się to jeszcze udało. Wenger zbudował drużynę, która jeszcze przed rozpoczęciem meczu wiedziała, że zdobędzie trzy punkty. Silna obrona strzegła dostępu do bramki Jensa Lehmanna, zaś w ataku szalał Thierry Henry.
"Niezwyciężeni" słynęli z bardzo szczelnej obrony. Od kilku sezonów Arsene Wenger ma największe problemy właśnie z tą formacją więc wiele osób zastanawia się, co zmieniło się w podejściu Wengera. Czy stracił umiejętność przeprowadzania trafnych transferów? Czy nie umie już odpowiednio ustawić defensywnej czwórki? Szukając przyczyn sukcesu z sezonu 2003/04, należy cofnąć się kilka lat. Wenger nie zbudował silnej obrony, a odziedziczył ją po swoim poprzedniku. Mając do dyspozycji takich piłkarzy jak Sol Campbell, Martin Keown czy Ray Parlour o wiele łatwiej było o zachowanie czystego konta. Poza tym znakomitą pracę wykonywali pomocnicy, m.in. Robert Pires, Fredrik Ljungberg i José Antonio Reyes. Obecnie Wenger ma do dyspozycji o wiele słabszych zawodników, jednak sam ponosi za to odpowiedzialność.
Wiele osób zastanawia się, dlaczego Arsenal w kilka lat przeistoczył się z jednego z najlepszych klubów świata w zespół, który nie jest w stanie realnie włączyć się do walki o mistrzostwo kraju, o walce w Lidze Mistrzów nie wspominając. Główną przyczyną tego procesu jest budowa nowego stadionu. Przeprowadzka z Highbury na Emirates Stadium była dla "Kanonierów" bardzo kosztowna, przez co konieczne było długotrwałe zaciskanie pasa. Poza tym Arsenal musiał walczyć w tamtym okresie nie tylko z Manchesterem United, ale także z Manchesterem City i Chelsea, które zostały przejęte przez prywatnych inwestorów. Klub Wengera musiał samodzielnie pokryć koszty budowy nowego obiektu i po wielu latach uporał się z tym. Obecnie Arsenal nie ma długów i co roku notuje dodatni bilans finansowy. Nie stoi to na przeszkodzie do wydawania dużych sum na nowych piłkarzy, jednak Arsene Wenger konsekwentnie realizuje swoją politykę wychowywania i kreowania gwiazd. Francuz hołduje zasadzie, że trzon drużyny powinni stanowić wychowankowie.
W książce Johna Crossa poznamy Arsene'a Wengera nie tylko od strony zawodowej, ale także jego bardziej prywatne oblicze. Dowiemy się, że ma on duże poczucie humoru oraz dystans do samego siebie. Potrafi śmiać się z własnej nieporadności. W książce znajdziemy również kilka anegdotek z życia francuskiego szkoleniowca. Przeczytamy m.in. o tym, jak na pewnym treningu Wenger zaplątał się w siatkę z piłkami tak bardzo, że upadł i nie potrafił się z niej wydostać. Na pomoc ruszył mu asystent, jednak i on padł ofiarą treningowego ekwipunku. Piłkarze obserwujący to zdarzenie zwijali się ze śmiechu, ale nie zdenerwowało to francuskiego szkoleniowca, który sam dostrzegł komizm całej sytuacji.
Innym razem Arsene Wenger, po skończonym obiedzie, chciał zjeść kawałek szarlotki, która była deserem. Francuz nałożył sobie na talerzyk porządnych rozmiarów kawałek i ruszył w stronę swojego stołu. Niestety, nie zauważył, że podczas obracania, kawałek ciasta spadł na podłogę i na talerzu zostały jedynie okruszki. Trener nieświadom tego wrócił do stołu i ku jego zaskoczeniu tależyk był pusty. Piłkarze, jak i sztab szkoleniowy, zgromadzeni tego dnia na stołówce, nie potrafili ukryć swojego śmiechu. Takich anegdotek z życia "Profesora" można znaleźć w książce "Arsene Wenger. Generał i jego Kanonierzy" wiele i wywołają one u czytających niejeden uśmiech.
Książka ta z pewnością zasługuje na rekomendację, gdyż dzięki niej lepiej poznamy Arsene'a Wengera. Docenimy jego olbrzymie sukcesy oraz konsekwencję, której nie porzucił mimo niejednej fali krytyki ze strony kibiców Arsenalu. Dowiemy się również, jakimi zasadami kieruje się w życiu, co dla niego jest ważne i zdamy sobie sprawę, że na pewno osiągnie on jeszcze niejeden sukces...
Wielu z młodych kibiców piłki nożnej nie potrafi docenić, jak wielki wpływ Arsene Wenger wywarł na rozwój futbolu na Wyspach Brytyjskich. Francuski menedżer jest często obiektem drwin z powodu swojej nieporadności, a także z powodu niemocny Arsenalu. Jednak są też i tacy, którzy znają historię Premier League ostatnich 20 lat i wiedzą, czego Wenger dokonał i dlatego darzą go...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-12-05
Atletico Madryt to w ostatnich latach klub, który dzielnie stawia czoła dwóm hiszpańskim gigantom, jakimi są Barcelona i Real. Dzieje się tak przede wszystkim za sprawą charyzmatycznego Diego Simeone, który z przeciętnego zespołu stworzył zespół będący w stanie rywalizować o najwyższe cele. O tym, jaki wpływ wywarł Argentyńczyk na klub z Wanda Metropolitano pisze Leszek Orłowski w swojej najnowszej książce "Atletico Madryt. Cholo Simeone i jego żołnierze".
Po książkach o Barcelonie i Realu przyszedł czas na Atletico. W ciągu kilku lat Leszek Orłowski napisał trzecią książkę o trzecim hiszpańskim klubie. Tym razem próżno tu szukać opisów losów, w jakich zdobywane były kolejne trofea. Popularny dziennikarz przybliża nam najpierw to, co działo się na Vincente Calderon przed erą Simeone, a działo się naprawdę sporo, niestety niekoniecznie dobrego. Po powrocie do najwyższej klasy rozgrywkowej w 2002 madrycki klub miał w niedalekiej przyszłości włączyć się do walki o mistrzostwo kraju. Nie było to jednak takie proste. W ciągu kilku lat Atletico plasowało się mniej więcej w połowie tabeli, czyli było ligowym średniakiem, a na stanowisku trenera nieustannie dochodziło do zmian. W ciągu ośmiu lat Los Colchoneros byli prowadzeni przez ośmiu różnych trenerów! Wszystko zmieniło się pod koniec grudnia 2011 roku...
Wówczas trenerem Atletico został Diego Simeone, były piłkarz tego klubu. Już po kilku miesiącach pracy, Argentyńczyk poprowadził klub do zwycięstwa w Pucharze UEFA, a następnie w Superpucharze UEFA (tam Atletico pokonało Chelsea 4:1). Charyzmatyczny trener stał się swego rodzaju generałem, który niczym najlepszy wódz, prowadził swoich żołnierzy do kolejnych zwycięskich batalii. Piłkarze w pełni zaufali Simeone i oddali się mu. Dzięki temu, z ligowego średniaka Atletico stało się godnym rywalem dla Barcelony i Realu, z którymi do tej pory regularnie przegrywało.
Apogeum formy Los Colchoneros nastąpiło w 2014 roku. Wówczas madrytczycy sięgnęli po mistrzostwo Hiszpanii i niewiele brakowało, by wygrali także Ligę Mistrzów. Po dramatycznym finale lepszy okazał się jednak Real Madryt, który wygrał po dogrywce 4:1. Już nikomu nie przychodziło do głowy lekceważenie Atletico i spisywanie go na straty przed meczami z hiszpańskimi hegemonami. Dzięki Cholo zaczął się nowy rozdział w historii klubu.
W tle ekscentrycznego menedżera rodziły się wielkie piłkarskie gwiazdy. Diego Simeone przemienił niektórych przeciętnych dotąd piłkarzy w piłkarzy najwyższego światowego kalibru, przede wszystkim za sprawą ich waleczności. Co warte odnotowania, gwiazdy Atletico miały to do siebie, że mimo zainteresowania ze strony największych światowych klubów, rzadko myślały o odejściu. Jest to prawdopodobnie jeden z niewielu przypadków, w którym piłkarze wiążą się ze swoim klubem taką więzią emocjonalną, że nie chcą z niego odchodzić, nawet mimo wielkich pokus finansowych.
Leszek Orłowski dokładnie opisuje nam ostatnie lata w wykonaniu Atletico. W jego relacji znajdziemy opisy m.in. doskonałych napastników, z których zawsze słynął klub ze stolicy Hiszpanii. Poza tym, dowiemy się, jak przedstawiały się stosunki w zarządzie klubu czy jaka jest jego tożsamość. Wszystkie te okoliczności sprawiły, że dzisiaj Atletico dla wielu kibiców jest religią i czymś, za co gotowi są oddać swoje życie. Diego Simeone udało się stworzyć drużynę, która zdołała podjąć walkę z Barceloną i Realem, co przez lata było nieosiągalne dla wielu ekip. Argentyńczyk prowadzi madrycki klub od siedmiu lat i nie wiadomo, kiedy ta piękna era dobiegnie końca. Charyzmatyczny trener dostaje co jakiś czas atrakcyjne oferty, ale póki co kategorycznie wyklucza zmianę pracodawcy. Po lekturze tej książki dowiemy się jednak, że Cholo ma w sercu jeszcze jeden klub, który w bliższej lub dalszej przyszłości również będzie chciał poprowadzić do największych sukcesów, a kiedy to nastąpi, końca dobiegnie prawdopodobnie najpiękniejszy okres w historii Atletico.
Atletico Madryt to w ostatnich latach klub, który dzielnie stawia czoła dwóm hiszpańskim gigantom, jakimi są Barcelona i Real. Dzieje się tak przede wszystkim za sprawą charyzmatycznego Diego Simeone, który z przeciętnego zespołu stworzył zespół będący w stanie rywalizować o najwyższe cele. O tym, jaki wpływ wywarł Argentyńczyk na klub z Wanda Metropolitano pisze Leszek...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-09-26
Przez historię piłki nożnej przewinęły się tysiące klubów. Jedne osiągały mniej sukcesów, drugie więcej, jeszcze inne nie wygrywały w ogóle, a były też i taki, na które nikt nie potrafił znaleźć sposobu. Do tej ostatniej kategorii należy FC Barcelona ostatniego dziesięciolecia. Drużyna zbudowana przez Pepa Guardiolę swego czasu nie miała sobie równych i z łatwością gromił chociażby wielki Real Madryt. Katalończycy mieli oczywiście swoje problemy, ale wciąż prezentują niezwykle atrakcyjny i przede wszystkim skuteczny futbol. Jak do tego doszło?
Leszek Orłowski, znakomity komentator Primera Division, publicysta i wybitny znawca hiszpańskiej piłki, postanowił poszukać klucza, dzięki któremu Barcelona osiągała w ostatnich dziesięciu latach tak znakomite sukcesy. Ostatniego dnia sierpnia miała miejsce premiera książki "Barça. Złota dekada", do recenzji której wszystkich czytelników serdecznie zapraszam!
O formie słów kilka
Leszek Orłowski skupił się przede wszystkim na analizie procesów zachodzących w Barcelonie na przestrzeni ostatnich lat. Na jakiej podstawie byli wybierani kolejni menedżerowie, dlaczego niektórym nie udawało się osiągać korzystnych wyników, jaki wpływ na sukcesy Dumy Katalonii miała dyspozycji największych rywali, z Realem Madryt na czele oraz w jaki sposób Pep Guardiola zdołał stworzyć maszynkę do osiągania kolejnych zwycięstw i wygrywania trofeów. W książce "Barça. Złota dekada" znajdziemy odpowiedź na te i wiele innych nurtujących pytań. Nie znajdziemy w niej opisów poszczególnych spotkań, oczywiście z drobnymi wyjątkami. Książka jest podzielona na 10 rozdziałów (1 rozdział = 1 sezon), a każdy z nich na 10 mniejszych podrozdziałów. To sprawia, że książkę czyta się bardzo sprawnie.
Guardiola – właściwy człowiek na właściwym miejscu?
Wydawać by się mogło, że tak. Guardiola to człowiek wychowany na Camp Nou i doskonale znający wszystkie zasady panujące w klubie. Oprócz tego ma coś, co mają tylko nieliczni. Potrafi w niesamowity sposób zjednać sobie całe otoczenie, w tym rzecz jasna piłkarzy, i sprawić, żeby wszyscy robili dokładnie to, czego od nich oczekuje.
Guardiola nie był idealny i zdarzało mu się popełniać błędy i to wcale nie takie małe. Hiszpan nie miał nosa do transferów i większość kupionych przez niego zawodników nie spełniła pokładanych w nich oczekiwań. Mimo to Barcelona nie cierpiała na tym, gdyż Pep w znakomity sposób wprowadzał do swojego składu młodych wychowanków. Jego zespół tworzył harmonijną całość, której praktycznie żaden zespół nie był w stanie zakłócić. Wszystkie elementy funkcjonowały znakomicie, a piłkarze rozumieli się bez słów. To zasługa tylko jednego człowieka – Pepa Guardioli.
Hiszpan odniósł w Barcelonie znakomite sukcesy. Potwierdzają to liczby. Za czasów panowania Guardioli na Camp Nou, klub zdobył: 3 mistrzostwa Hiszpanii, 2 Puchary Króla, 3 Superpuchary Hiszpanii, 2 razy Ligi Mistrzów, 2 Superpuchary Europy i 2 Klubowe Mistrzostwa Świata. To wszystko w zaledwie cztery lata! Chyba żaden klub nie będzie w stanie dorównać takim osiągnięciom, jednak futbol lubi zaskakiwać więc niczego nie można przesądzać.
Życie przed Guardiolą
Wiele osób zarzuca Hiszpanowi, iż przejął Barcelonę w idealnym momencie. W szczytowym okresie swoich karier byli Andres Iniesta, Xavi, Puyol, a Leo Messi zaczynał czarować swoimi umiejętnościami. Jednak należy pamiętać, że nazwiska nie grają, a gra zespołu jest w znacznej mierze zależna od trenera. Poprzednikiem Guardiol był Frank Rijkaard i to on moim zdaniem stworzył podwaliny pod ostatnie sukces Barcelony. Holender przejął klub, który od sezonu 2000/01 do sezonu do 2002/03 nie wygrał żadnego trofeum i był uważany za wiecznego faworyta, który w kluczowym momencie nie radzi sobie z presją. Rijkaard tchnął w zespół nowego ducha i uświadomił piłkarzom ich wielkość.
Czasy po Guardioli
Futbolowi eksperci zastanawiali się, jak Barcelona poradzi sobie po odejściu Pepa Guardioli. Łatwo nie było. Stery na Camp Nou przejął Tito Vilanova, który został mianowany przez samego Guardiolę. Jednak Hiszpan nie mógł w pełni oddać się swojej misji, gdyż jednocześnie musiał toczyć zażartą wojnę z nowotworem, przez co często wyjeżdżał do Ameryki i zostawiał piłkarzy pod opieką swoich asystentów. Tito nie poradził sobie ze śmiertelnym przeciwnikiem i dzisiaj ogląda poczynania swojego klubu z góry.
Po Vilanovie na Camp Nou zawitał Gerardo Martino. Argentyńczyk miał być idealnym kandydatem na to stanowisko. Preferował taki sam styl, jaki prezentowała Barca i osiągał sukcesy w swoich dotychczasowych klubach. Niestety, Tata był zbyt wymagający dla swoich podwładnych, przez co ci nie potrafili znaleźć z nim wspólnego języka. Tym samym w sezonie 2013/14 Duma Katalonii musiała zadowolić się tylko Superpucharem Hiszpanii.
Od 2014 roku w Katalonii rządy sprawuje Luis Enrique. Wielu przypomina on Pepa Guardiolę. Enrique to wychowanek Barcelony, jej były znakomity piłkarz, a trenerskie szlify również zbierał na Camp Nou. Z zespołem rezerw radził sobie na tyle dobrze, że władze kluby zdecydowały się powierzyć mu rolę trenera pierwszej drużyny. Decyzja ta okazała się jak najbardziej trafiona, gdyż pod wodzą Luisa Enrique Barça znów osiąga wielki sukcesy, ze zwycięstwem Ligi Mistrzów na czele.
Co będzie dalej?
Tego nie da się przewidzieć, gdyż futbol jest bardzo nieprzewidywalny i lubi płatać figle, szczególnie tym największym. Jednak jedno jest pewne: jeśli Barcelona nie porzuci swojej tożsamości, będzie wierna swej historii i nie zboczy z dotychczasowego kursu, to będzie osiągała kolejne sukcesy. Nawet jeśli będą zmieniały się osoby na ławce trenerskiej, to Barça pozostanie sobą.
"Barça. Złota dekada" – czy warto przeczytać?
Odpowiedź na to pytanie z pewnością będzie twierdząca. Barcelona to klub, który ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. To świadczy o tym, że ma ona wielu rywali, z którymi toczy boje o największe laury. Styl prezentowany przez Blaugranę nie jest uwielbiany przez wszystkich kibiców, jednak należy uczciwie przyznać, że jest on zabójczo skuteczny, o czym świadczą przede wszystkim wyniki.
Leszek Orłowski wykonał kawał dobrej roboty, biorąc pod swoje fachowe oko najlepszy klub piłkarski ostatnich lat. Z charakterystyczną sobie dociekliwością zebrał wiele ciekawy wypowiedzi i analiz innych ekspertów, które pomogą w jeszcze lepszy sposób zrozumieć to, co w ostatnich latach działo się na Camp Nou. Ponadto książka jest napisana bardzo przystępnym językiem, co sprawia, że kolejne strony pokonuje się z przyjemnością. "Barça. Złota dekada" to lektura obowiązkowa nie tylko dla fanów Barcelony, czy hiszpańskiego futbolu, ale dla wszystkich kochających wielką piłkę. Wielką, jak Barcelona ostatniej dekady...
Przez historię piłki nożnej przewinęły się tysiące klubów. Jedne osiągały mniej sukcesów, drugie więcej, jeszcze inne nie wygrywały w ogóle, a były też i taki, na które nikt nie potrafił znaleźć sposobu. Do tej ostatniej kategorii należy FC Barcelona ostatniego dziesięciolecia. Drużyna zbudowana przez Pepa Guardiolę swego czasu nie miała sobie równych i z łatwością gromił...
więcej mniej Pokaż mimo to
Fikcja, która zmienia rzeczywistość
Gdy na początku lat 90. ubiegłego wieku bracia Paul i Oliver Collyer tworzyli pierwszą wersję Championshp Managera, nikt nie podejrzewał, że niebawem na rynku pojawia się gra, która podbije europejski rynek na wiele lat. Z roku na rok CM, przemianowany następnie na Football Managera, stawał się coraz popularniejszy i cieszył się coraz większym zainteresowaniem wśród kibiców na całym świecie. Tak jest do dzisiaj i wydaje się, że FM nigdy nie straci swej popularności. Dlaczego?
W lutym tego roku, nakładem wydawnictwa SQN, na polskim rynku wydawniczym ukazała się książka "Football Manager to moje życie. Historia najpiękniejszej obsesji". Opisuje ona wypływ, jaki FM wywarł na rzesze kibiców na całym świecie czy jak odbił się na niektórych karierach. Pierwszy rozdział to rozmowa jednego z autorów i zarazem wiernego gracza Iaina Macintosha z psychiatrą. Macintosh pragnie dowiedzieć się, czy jego obsesja na punkcie FM-a nie przekroczyła przypadkiem granic zdrowego rozsądku i czy nie nadaje się do klinicznego leczenia.
Football Manager wykreował wiele "gwiazd". Wierni gracze kolejnych serii z pewnością kojarzą pewnych piłkarzy, od kupowania których rozpoczynali kolejne kariery, a którzy nie zaistnieli w realnym świecie. Autorzy postanowili odnaleźć m.in. Justina Georcelina, Marka Kerra, Cherno Sambę czy Freddy'ego Adu, którzy swoją popularność zawdzięczają grze i przepytać ich, jak FM wpłynął na ich kariery. Nie zabrakło także polskich wątków, z Marcinem Harasimowiczem na czele.
Autorzy wiele uwagi poświęcili technice tworzenia gry i opisali, jak powstają bazy poszczególnych lig, kto jest za nie odpowiedzialny i w jaki sposób ustalane są oceny bazowe poszczególnych piłkarzy. Każda kolejna edycja FM-a posiada coraz to nowe rozwiązania, które dodatkowo uatrakcyjniają grę.
Football Manager to bez wątpienia gra, która wywarła niebagatelny wpływ na postrzeganie futbolu przez kibiców. Dzięki niemu możliwe stało się wygranie Ligi Mistrzów polskim zespołem czy doprowadzenie naszej reprezentacji do zwycięstwa w mistrzostwach świata. Choć gra w FM-a jest niezwykle wciągająca i sprawia wiele radości, nie można zapomnieć, że jednocześnie wypacza realną ocenę wydarzeń piłkarskich. Część graczy nie potrafi odróżnić świata wirtualnego od rzeczywistości, przez co ich ogląd jest mylny.
Futbol od lat cieszy się niesłabnącą popularnością na całym świecie i jest nieodłącznym elementem wielu kultur. Nic więc dziwnego, że w pewnym momencie ktoś wpadł na pomysł stworzenia gry, która da możliwość wcielenia się w menedżera jakieś drużyny i poprowadzenia jej do największych sukcesów. Włączając FM-a i zaczynając karierę stajemy się nie zwykłymi graczami, a kimś, od kogo zależą losy danego klubu. Można więc śmiało stwierdzić, że Football Manager będzie popularny tak długo, jak piłka nożna... czyli do końca świata i jeden dzień dłużej.
Fikcja, która zmienia rzeczywistość
Gdy na początku lat 90. ubiegłego wieku bracia Paul i Oliver Collyer tworzyli pierwszą wersję Championshp Managera, nikt nie podejrzewał, że niebawem na rynku pojawia się gra, która podbije europejski rynek na wiele lat. Z roku na rok CM, przemianowany następnie na Football Managera, stawał się coraz popularniejszy i cieszył się coraz...
2017-05-24
O futbolu można pisać na różne sposoby. Najczęściej robią to piłkarze, którzy opisują swoje kariery na podstawie tego, czego doświadczyli na boisku. Niektórzy jednak o wiele bardziej zagłębiaj się w futbol i staraj się go rozkładać na czynniki pierwsze, szczegółowo analizując zachodzące w nim zjawiska. Rezultaty niektórych badań mogą być wprost szokujące, czemu dowodzi "Futbonomia" napisana przez Simona Kupera i Stefana Szymańskiego, wydana przez wydawnictwo SQN.
Większość piłkarskich kibiców uważa się za nieomylnych ekspertów. Prawdopodobnie każdemu z nas oglądając mecz zdarzyło się niejednokrotnie krytykować piłkarza, za to, że zagrał tak a nie inaczej – "przecież gdyby tam podał, to byłby gol". Nie potrafimy sobie uświadomić, że o futbolu wiemy niewiele. Większość kibiców zbyt dużą rolę przywiązuje choćby do transferów. Autorzy książki dobitnie wyjaśnią nam, że wyniki osiągane przez klub to składowa wielu czynników, a transfery nie są aż tak istotne. Twórcy "Futbonomii" postawili wiele kontrowersyjnych tez, które następnie udowodnili za pomocą liczb. Większość zjawisk została przeanalizowana na przykładzie angielskiego futbolu.
Książka została podzielona na trzy części: "Kluby", "Fani" i "Kraje". W pierwszej z nich autorzy wyjaśniają nam, dlaczego futbol to m.in. ogromny biznes. Na futbolu można zarobić ogromne pieniądze, choć przecież same kluby mało kiedy osiągają dochody. Większość czołowych marek tonie w długach, a mimo to bardzo mało prawdopodobne jest, by jakikolwiek klub musiał ogłosić bankructwo. Druga część "Futbonomii" została poświęcona kibicom. Przeanalizowana została m.in. wierność kibiców do "swojego" klubu oraz to, jak wyniki naszych ulubionych drużyn wpływają na nasze samopoczucie. Ciekawe, prawda? Zaś w ostatniej części przeczytamy o tym, co sprawia, że niektóre kraje wypadają w piłce nożnej lepiej, a inne gorzej. Autorzy postanowili sprawdzić, jak rozwój gospodarczy przekłada się na wyniki danego kraju na największych sportowych imprezach i dlaczego Iran może w niedalekiej przyszłości stać się jednym z piłkarskich gigantów. Dowiemy się również, dlaczego kraje wciąż zabiegają o organizację mistrzostw Europy czy świata, mimo, iż organizacja takich imprez zawsze przynosi straty.
Simon Kuper i Stefan Szymański w bezwzględny sposób obnażyli największe błędy popełniane przez właścicieli klubów. Większość decyzji podejmowana jest bez głębszej analizy i bardzo rzadko myśli się o długofalowych efektach. Jeszcze kilkanaście lat temu dosyć często zdarzało się, że kluby, także te największe, nie potrafiły pomóc swoim nowym zawodnikom w procesie adaptacji. Jedną z największych wpadek pod tym względem zaliczył Real Madryt, który... nie odebrał z lotniska Samuela Eto'o. Jak wiadomo, Kameruńczyk został później gwiazdą największego rywala Królewskich, Barcelony.
Od kilkunastu lat rozwój futbolu nabrał szaleńczego tempa za sprawą inwestowanych w niego pieniędzy. Zaczęło się od Romana Abramowicza, który kupił Chelsea, a później jego drogą podążyli szejkowie, którzy zaczęli przejmować kluby w całej Europie. Od niedawna w światowej piłce do głosu zaczynają dochodzić Chińczycy, którzy kuszą czołowych europejskich piłkarzy olbrzymimi zarobkami. Ten proces również został poruszony i przeanalizowany przez autorów "Futbonomii".
Szukając wad książki można by wskazać na zbyt duże zainteresowanie pisarzy ligą angielską. Do wyjaśniania większości zjawisk wykorzystali oni przede wszystkim Premier League, całkowicie pomijając np. La Ligę. Można to jednak usprawiedliwić tym, że obaj autorzy najlepiej znają angielką piłkę (jeden z nich jest Brytyjczykiem) więc chcieli wykorzystać ten fakt.
Lektura "Futbonomii" uświadomi nam, jak niewiele wiemy o futbolu. Zaczniemy z większą uwagą obserwować bieżące wydarzenia, a przy ich ocenie będziemy kierować się twardymi danymi, mając na uwadze to, że nasze dotychczasowe wyobrażenia okazały się błędne. Z pewnością "Futbonomia" zasługuje na rekomendację, a sięgnąć po nią powinien każdy kibic piłki nożnej, szczególnie ten, który uważa, że o futbolu wie już wszystko...
O futbolu można pisać na różne sposoby. Najczęściej robią to piłkarze, którzy opisują swoje kariery na podstawie tego, czego doświadczyli na boisku. Niektórzy jednak o wiele bardziej zagłębiaj się w futbol i staraj się go rozkładać na czynniki pierwsze, szczegółowo analizując zachodzące w nim zjawiska. Rezultaty niektórych badań mogą być wprost szokujące, czemu dowodzi...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-05
Zazwyczaj status legendy przypisuje się piłkarzom, którzy przez całą swoją karierę, lub przez znaczną jej część, są wierni jednemu klubowi, który z dumą reprezentują. Co więcej, robią to nie tylko na boisku, ale także poza nim. Oczywiście, żeby zostać legendą trzeba wyróżniać się czymś pozytywnym i stanowić wzór do naśladowania dla młodych adeptów futbolu. Część z tych cech posiadał George Best, który najlepsze lata swojej kariery poświęcił Manchesterowi United. Niestety, przez większość swojego życia Irlandczyk zmagał się z dwoma słabościami: alkoholem i kobietami, które doszczętnie go zniszczyły. Po latach, były piłkarz Czerwonych Diabłów, nazywany przez wielu Królem Życia, postanowił napisać autobiografię, zwierzając się ze swoich największych słabości i życiowych porażek. Można stwierdzić, że tę książkę Best potraktował jako część terapii, gdyż jak zaznaczył w zakończeniu, "jego walka będzie trwała do końca życia". "El Beatle" zmarł w 2005 roku, zostawiając po sobie piękne świadectwo – świadectwo legendy nietuzinkowej...
Pierwszą część swojej książki George Best poświęca życiu sportowemu, czyli początkom w Manchesterze United oraz grze w reprezentacji. Irlandczyk szczegółowo opisuje ówczesną drużynę Czerwonych Diabłów, swoich kolegów z szatni, a także trenera, Matta Busby'ego, który był dla niego autorytetem, choć ich relacje nie zawsze układały się idealnie. Na boisku Best był piłkarzem niezwykłym. Jego kreatywność i waleczność do dziś mogą stanowić wzór dla współczesnych pomocników. "Piąty Beatels", jak nazywała go młodzież, zarabiał na grze w piłkę ogromne jak na ówczesne czasy pieniądze, dzięki czemu miał wokół siebie wielu "przyjaciół". Zawsze miał komu postawić kolejkę. Podobnie było z kobietami, które nie odstępowały go na krok. Prawda była jednak taka, że on sam myślał o tym co tu i teraz, nie martwiąc się jutrem.
Z czasem Best zdał sobie sprawę, że jest uzależniony od alkoholu. Walce z tym nałogiem legendarny piłkarz Czerwonych Diabłów poświęca znaczną część autobiografii. Opisuje m.in. zdarzenia mające miejsce od uświadomienia sobie swojego nałogu, do czasu podjęcia leczenia. W takich sytuacjach nie trudno jest o depresję. Z nią również Best musiał sobie poradzić. Irlandczyk zwierza się, że postanowił nawet popełnić samobójstwo, ale najpierw chciał udać się na Bahamy na 30 dni, by tam raz jeszcze zasmakować tego, co w życiu sprawiło mu najwięcej przyjemności. Jak się później okazało, był w takim stanie psychicznym, że nic nie było w stanie pozytywnie wpłynąć na jego samopoczucie.
Walcząc z nałogiem Best stara się uciec w futbol. Grywał w Stanach Zjednoczonych, Szkocji, swojej ojczyźnie Irlandii, czy w niższych ligach angielskich. Występował także w meczach pokazowych, dzięki którym zarabiał na życie. Można stwierdzić, że w tych latach rozmieniał swoją legendę na drobne. Jak nietrudno się domyślić, jego styl życia sprawiał, że wbrew stosunkowo sporym zarobkom, borykał się z problemami finansowymi.
Przez wiele lat Irlandczyk oszukiwał sam siebie, sprawiając pozory leczenia. Był pod opieką lekarzy, deklarował chęć leczenia, jednak bardzo szybko wracał do swoich wyniszczających nałogów. W jego książce w oczy rzuca się również to, że nie miał przy sobie nikogo, kto byłby w stanie radykalnie zmienić jego podejście.
Piłkarscy eksperci twierdzą, że George Best to prawdopodobnie jeden z największych zaprzepaszczonych talentów. Gdyby nie alkohol, mógłby stać się jeszcze większą legendą i osiągnąć z Manchesterem United jeszcze większe sukcesy. Niestety, jego historia potoczyła się w niewłaściwą stronę, co być może będzie przestrogą dla obecnych młodych talentów, którym wróży się wielką przyszłość. Best zostawił po sobie świadectwo, które po prostu nie może zostać zapomniane przez piłkarskich kibiców, gdyż historia długowłosego Irlandczyka uczy, że granica między sławą a życiem w upokorzeniu może być bardzo cienka. Best, będący jednym z pierwszych piłkarzy-celebrytów, postanowił wykorzystać swoją tragiczną historię, by dać wielką lekcję życia przyszłym pokoleniom.
Główną zaletą autobiografii jest to, że pisze ją sam zainteresowany. George Best sam najlepiej wiedział, co przeszedł, toteż nikt inny nie byłby w stanie wiarygodniej opowiedzieć jego historii. Opowiadając swoje życie "Król życia" otwiera przed czytelnikami swoje wnętrze, co na pewno nie było dla niego łatwe. Autobiografia George'a Besta to zdecydowanie pozycja godna polecenia!
Zazwyczaj status legendy przypisuje się piłkarzom, którzy przez całą swoją karierę, lub przez znaczną jej część, są wierni jednemu klubowi, który z dumą reprezentują. Co więcej, robią to nie tylko na boisku, ale także poza nim. Oczywiście, żeby zostać legendą trzeba wyróżniać się czymś pozytywnym i stanowić wzór do naśladowania dla młodych adeptów futbolu. Część z tych cech...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jednym z nieodłącznych elementów piłki nożnej są plotki transferowe. Ich wysyp następuje w okresie wakacyjnym, a także, choć w nieco mniejszym stopniu, w styczniu. Większość z nich ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, a inne faktycznie mogą zwiastować nadchodzący transfer. Dziennikarze mają świadomość, że podanie sensacyjnej, choć niekoniecznie zgodnej z prawdą informacji może dać im chwilowy rozgłos i w tym upatrują swojej szansy na zdobycie popularności. Są też tacy, którzy mogą pochwalić się naprawdę wiarygodnymi źródłami, dzięki czemu budują swoją pozycję na rynku medialnym. Jednym z takich dziennikarzy jest Ginaluca Di Marzio, którego książka "Grand Hotel Calciomercato" pojawiła się na polskim rynku wydawniczym w połowie ubiegłego roku.
Opatrzona przez wydawcę podtytułem "Kulisy transferów piłkarskich" pozycja jest opowieścią o najbardziej zaskakujących transferach piłkarskich, a także o tych, które nie doszły do skutku. Gianluca Di Marzio opisuje specyfikę negocjacji transferowych, ich specyficzny urok. Przedstawia nam, jak działa rynek transferowy. Schemat jego działania wydaje się prosty, ale w rzeczywistości tak nie jest. Niekiedy przejście danego zawodnika z jednego klubu do drugiego wiąże się z wieloma czynnikami, niekoniecznie związanymi z pieniędzmi i jest skomplikowaną operacją logistyczną.
Dziennikarz włoskiego oddziału telewizji Sky Sports wyjawia kulisy niektórych niedoszłych transferów. Jak się okazuje, np. Robert Lewandowski mógł przenieść się do Serie A, zaś Leo Messi w 2014 roku był dosłownie o krok od transferu do Chelsea, choć dzisiaj może się to wydawać wprost nierealne. Argentyńczyk, który borykał się wówczas ze sporymi problemami w Hiszpanii, chodzi o głośną aferę podatkową, był już nawet w Londynie, a Cesc Fàbregas miał pomagać mu w znalezieniu domu. Były kapitan Arsenalu w pewnym momencie sam z niedowierzaniem stwierdził, że Messi będzie występował na Stamford Bridge, ponownie będą grać w jednej drużynie. Ostatecznie jednak do transferu nie doszło z nie do końca jasnych przyczyn.
Gianluca Di Marzio opisuje także schemat działania poszczególnych klubów, osób odpowiedzialnych za transfery. Okazuje się, że np. we Włoszech są ludzie, którzy święcie wierzą w zabobony, nie kupują zawodników urodzonych w dacie z określonymi cyframi czy negocjują transfery w określonych godzinach. Analogicznie odnosi się to do trenerów. Specyfice zatrudnienia trenerów poświęcono odrębny rozdział.
Książka "Grand Hotel Calciomercato" to interesująca lektura dla kibiców piłki nożnej. Niekiedy historie w niej przedstawione mogą wydawać się niemożliwe, wręcz zmyślone, jednak Gianluca Di Marzio przez lata zapracował sobie na tak wysoką pozycję, że należy ufać, że to co pisze, jest prawdą.
Jednym z nieodłącznych elementów piłki nożnej są plotki transferowe. Ich wysyp następuje w okresie wakacyjnym, a także, choć w nieco mniejszym stopniu, w styczniu. Większość z nich ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, a inne faktycznie mogą zwiastować nadchodzący transfer. Dziennikarze mają świadomość, że podanie sensacyjnej, choć niekoniecznie zgodnej z prawdą...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-20
Ostatnie lata dla polskiej piłki ręcznej były bardzo trudne. W kadrze reprezentacji polski doszło to tzw. zmiany pokoleniowej. Doświadczeni zawodnicy, którzy przyczynili się do największych sukcesów polskiego szczypiorniaka, kończą swoje kariery i oddają pole młodszym, mającym najlepsze lata dopiero przed sobą. Jednym z weteranów, który niedawno po raz ostatnio opuścił parkiet jest Grzegorz Tkaczyk, wieloletni kapitan Orłów. Tkaczyk zostawił po sobie wielką pustkę, którą z pewnością bardzo ciężko będzie wypełnić, ale polski szczypiorniak na zawsze będzie mu wdzięczny za wkład, jakiego dokonał w rozwój tej dyscypliny. Pod koniec ubiegłego roku na polskim rynku wydawniczym ukazała się autobiografia legendy polskiej piłki ręcznej pt. "Grzegorz Tkaczyk. Niedokończona gra. Autobiografia".
Wiele znaków zapytania
Sięgając po tę książkę zastanawiałem się, co w niej znajdę, gdyż jest to pierwsza pozycja poświęcona szczypiorniakowi, z którą przyszło mi się zmierzyć. Przyznaję, że obawiałem się, że nie znajdę w niej niczego odkrywczego i nie będzie się ona zbytnio różniła od pozostałych autobiografii sportowców. Piłka ręczna nie jest obecnie zbyt popularnym sportem, a jest to spowodowane słabymi wynikami reprezentacji. Jednak mając w pamięci dramatyczne wręcz pojedynki wojowników Wenty na największych turniejach, postanowiłem na własnej skórze przekonać się, co ciekawego do powiedzenia ma w swojej książce Tkaczyk.
No i się wyjaśniło!
Od pierwszych stron książka pochłonęła mnie bez reszty. Tkaczyk zaczął swoją opowieść od krótkiego opisania swojego dzieciństwa. Jego gniazdem była warszawska Praga. To właśnie tam przyszło mu kształtować swój charakter i smakować uroków dzieciństwa. Były kapitan reprezentacji Polski zdradza, że nie był co prawda zbyt trudnym dzieckiem, ale jego rodzice musieli czasami spełniać jego dziwaczne zachcianki. Jednym z nich było zamiłowanie do solarium, do którego Tkaczyk chadzał regularnie, co w odniesieniu do młodego chłopaka wydaje się co najmniej dziwne. Do tego dochodzą utleniane włosy i wycieczki na owiany złą sławą Targówek, gdzie można było oglądać nielegalne wyścigi na motorach – wszystko jak w kinie akcji. Sport również nie był obcy naszemu bohaterowi, ale nie wysuwał się on na pierwszy plan.
Swoje pierwsze kroki w piłce ręcznej Tkaczyk stawiał w Warszawiance. To tam nauczył się warsztatu i po raz pierwszy poznał tajniki tej dyscypliny. Wielokrotny reprezentant polski zdradza, że w jego pierwszym klubie popularne były nocne imprezy, ale gdy trzeba było wyjść na boisko i walczyć ze wszystkich sił, nikt nie stawiał oporu. Wszyscy zawodnicy byli odpowiedzialni za wyniki klubu i w każdym meczu dawali z siebie wszystko – chyba się nie pomylę, jeśli stwierdzę, że to właśnie w Warszawiance Tkaczyk nauczył się waleczności, która charakteryzowała go do końca kariery. Dodatkowo, klub ten dał mu pierwsze poważne sukcesy na polskim podwórku. W barwach Warszawianki Tkaczyk zdobył Puchar Polski oraz wywalczył wicemistrzostwo kraju.
Z lekka opierzony wypływa na szerokie wody
Po zebraniu pierwszych, ale jakże cennych szlifów w Warszawiance, Grzegorz Tkaczyk przeniósł się do niemieckiego Magdeburga, gdzie jego kariera nabrała rozpędu. Otrzymał powołanie do reprezentacji, a z czasem stał się jednym z czołowych zawodników Gladiatorów, a szatnię dzielił ze swoimi rodakami, również znanymi z występów w reprezentacji, czyli Karolem Bieleckim i Bartoszem Jureckim. Zaś trenerem Magdeburga był wówczas Bogdan Wenta – najbardziej utytułowany polski trener piłkarzy ręcznych. Po kilku latach spędzonych w Magdeburgu Tkaczyk przeniósł się do Rhein-Neckar Lowen. Warszawianin dokładnie opisuje swoją przygodę z Bundesligą – jakie panowały tam zasady, co go najbardziej zaskoczyło i jak sobie radził.
Były kapitan naszej reprezentacji otwarcie pisze, jak ogromne różnice dzieliły wówczas polskie realia od zachodnich czy skandynawskich klubów. W Polsce wszystko przychodziło o wiele trudniej, a zawodnicy sami musieli organizować większość rzeczy. Grzegorz Tkaczyk ujawnia, że wielokrotnie szedł na wojnę z polskim Związkiem Piłki Ręcznej, by zapewnić sobie i swoim kolegom jak najgodziwsze warunki pracy.
Bogdan Wenta – mentor, wspaniały trener i wzór do naśladowania
Grzegorz Tkaczyk miał to szczęście i zaszczyt, że przez wiele lat swojej kariery trenował pod okiem Bogdana Wenty, którego dzisiaj śmiało można określić najbardziej utytułowanym polskim trenerem piłkarzy ręcznych. Tkaczyk w samych superlatywach wypowiada się o swoim mentorze i dokładnie opisuje jego największe zalety. Wenta to trener, który potrafił budować znakomite relacje ze swoimi piłkarzami – nie zachowywał zbytniego dystansu, ale nigdy nie miał problemów z dyscypliną – wszyscy podporządkowali się jego poleceniom i potrafili oddać na boisku całe serca. Oczywiście, zdarzały się sytuacje nerwowe, ale jeśli ktoś dostał solidny ochrzan, to wiadomo było, że jest on uzasadniony.
Pod okiem Wenty reprezentacji polskich szczypiornistów dołączyła do ścisłego grona najlepszych reprezentacji na świecie. Orły zaczęły liczyć się na największych turniejach, a ich "specjalnością" było wygrywanie meczów po tzw. thrillerach. W 2007 r. nasi piłkarze ręczni sięgnęli po wicemistrzostwo świata, a rok później wzięli udział na IO w Pekinie, które jednak zakończyli na ćwierćfinale. Grzegorz Tkaczyk, będący jedną z podpór tego niesamowitego zespołu, zdradza nam, jak wówczas funkcjonowała kadra i jakie relacje panowały między zawodnikami. Tkaczyk opisuje również życie podczas igrzysk w Chinach. Nasz były reprezentant nie omieszka zauważyć, że on i jego koledzy byli organizatorami większości imprez wśród polskich olimpijczyków. Imprezy te były zazwyczaj spokojne i odbywały się w kulturalnej atmosferze, a niekiedy udział w nich brał również Bogdan Wenta. Pozostali polscy olimpijczycy zazdrościli szczypiornistom, że mają trenera, który traktuje się na równi ze swoimi podopiecznymi. Podczas pobytu w Chinach Tkaczyk nawiązał wiele znajomości, a niektóre, jak tę z Łukaszem Kadziewiczem (byłym znakomitym siatkarzem) utrzymuje po dziś dzień.
"Moja pasja do szczypiorniaka powoli umiera"
Ostatnie rozdziały swojej książki Grzegorz Tkaczyk poświęca tym, którzy są dla niego najważniejsi – żonie Kindze i dzieciom: Mateuszowi, Mai i Trystanowi. Życie rodzinne naszego byłego szczypiornisty nie jest usłane różami. Będąc w drugiej cięży, która była bliźniacza, żona naszego bohatera znajdowała się w bardzo ciężkim stanie i w szóstym miesiącu oczekiwania została poddana cesarskiemu cięciu. Lekarze dawali 15-20% szans na to, że dzieci w ogóle przeżyją. Tkaczyk, co oczywiste, bardzo emocjonalnie opisuje tamte chwile, ale jednocześnie jest szczęśliwy, że wszystko skończyło się dobrze i wszystkie jego dzieci są zdrowe. W cieniu tych wydarzeń postanowił zakończyć swoją sportową karierę. Decyzja ta była spowodowana m.in. coraz większymi problemami ze zdrowiem. Autor "Niedokończonej gry" publicznie wyznaje, że jego miłość do piłki ręcznej powoli wygasa, a na jej miejsce wchodzi coś znacznie ważniejszego – rodzina, która jest dla niego najważniejsze. W końcu może spędzać więcej czasu ze swoją ukochaną żoną, która dzielnie wspierała go przez te wszystkie lata, a także z dziećmi, które są dla niego całym światem. Grzegorz Tkaczyk mówi o tym, jak wygląda teraz jego życie. Jest dumny z tego, czego dokonał, ale ma to już dla niego drugorzędne znaczenie. Jak sam mówi, w ślad za Janem Pawłem II, "piłka ręczna jest dla niego rzeczą najważniejszą spośród tych mniej ważnych". Teraz przyszedł czas na to, co jest najważniejsze.
Ostatnie lata dla polskiej piłki ręcznej były bardzo trudne. W kadrze reprezentacji polski doszło to tzw. zmiany pokoleniowej. Doświadczeni zawodnicy, którzy przyczynili się do największych sukcesów polskiego szczypiorniaka, kończą swoje kariery i oddają pole młodszym, mającym najlepsze lata dopiero przed sobą. Jednym z weteranów, który niedawno po raz ostatnio opuścił...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08-23
Na świecie jest coraz mniej miejsc, o których moglibyśmy powiedzieć, że jeszcze nigdy nie stała na nich ludzka noga. Człowiek ma w sobie naturalną chęć poznawania świata, mimo, iż często wiąże się to ryzykiem, gdyż chce wiedzieć, jakie były jego początki. Cofając się miliardy lat wstecz, życie wykształciło się w oceanie, krainie, która do dzisiaj skrywa wiele tajemnic i którą wiele osób starać się poznać. Życie w oceanie wciąż wiąże się z wieloma pytaniami, na które bardzo trudno znaleźć odpowiedź. Zmienić to usiłują freediverzy, czyli osoby uprawiające najniebezpieczniejszy sport na świecie!
W połowie 2017 roku, na polskim rynku wydawniczym, dzięki wydawnictwu SQN, pojawiła się książka Jamesa Nestora "Głębia". Autor stara się wyjaśnić czytelnikom, że ocean to tak naprawdę wielka nieodkryta kraina, w której toczy się fascynujące życie. Zwierzęta mieszkające tam pomagają zrozumieć nam, jak wyglądały początki człowieka. Książka w znacznej mierze opiera się na obcowaniu z freediverami, czyli ludźmi, którzy schodzą na olbrzymie głębokości bez żadnego specjalistycznego sprzętu. Nierzadko zejścia w głąb oceanu kończą się śmiercią, a utrata przytomności czy krwotoki z nosa są czymś na porządku dziennym. Mimo to, freediving wciąż przyciąga ludzi, którzy chcą poznać ten podwodny świat.
"Głębia" to książka o najniebezpieczniejszej dyscyplinie sportu na świecie, zawierająca mnóstwo informacji czysto popularnonaukowych. Znajdziemy w niej wiele ciekawostek, także dotyczących ludzkiego organizmu. Dowiemy się, że podczas schodzenia w głąb oceanu, ludzkie płuca zmniejszają się do wielkości piłeczek baseballowych, a serce bije wolniej, niż u osoby będącej w śpiączce. Poza tym autor zdradzi nam, że każdy może z łatwością nauczyć się wstrzymywać oddech na kilka minut, co jest pierwszym krokiem w rozpoczęciu przygody z nurkowaniem. Ponadto dowiemy się, że 70 procent życiodajnego tlenu nie pochodzi od roślin żyjących na ziemi, jak uczy się w szkołach, a jest produkowanych przez algi morskie, które nawiasem mówiąc masowo wymierają z powodu podnoszenia się temperatury w oceanie.
W oceanie toczy się niezwykle interesujące życie. Wieloryby, które są jednym z największych mieszkańców tamtej krainy, potrafią porozumiewać się z innymi wielorybami oddalonymi nawet o setki kilometrów. Naukowcy potrafili już dowieść, że wieloryby mają swój język i niewykluczone, że w przyszłości ludziom uda się nawiązać z nimi kontakt. Wieloryby to niezwykle inteligentne zwierzęta, których mózg jest sześć razy większy od mózgu człowieka, a obszar odpowiedzialny za logiczne myślenie, percepcję czy wyciąganie wniosków jest 20 razy większy niż u człowieka. Spotkanie z tymi pasjonującymi stworzeniami twarzą w twarz jest oczywiście możliwe, ale pod jednym wszakże warunkiem. Spotkanie to musi odbyć się na zasadach podyktowanych przez te potężne stwory. Człowiek, który ma wobec nich złe zamiary, od razu może uznać całą operację za nieudaną. Wieloryby mają bowiem w głowie coś na kształt sonaru, dzięki któremu są w stanie rozpoznać zamiary napotkanego osobnika. Wieloryby i inne stworzenia żyjące w ocenach są niezwykle towarzyskie i skore do wszelkich spotkań z człowiekiem. Oczywiście, są chętne również do zabawy. Ich podejścia zmienia się dopiero, gdy wyczują zagrożenie.
James Nestor bierze udział w licznych zawodach freedivingowych, opisuje zasady rywalizacji i usiłuje dowiedzieć się, czym kierują się zawodnicy schodząc kilkadziesiąt metrów w głąb oceanu. Sport ten, choć niebezpieczny, ma się dobrze i wciąż znajdują się zapaleńcy, którzy mimo widma poważnych powikłań, decydują się zanurkować. Autor przybliża nam także kulturę Ama, czyli kobiet, które od ponad 2000 tysięcy lat stosują te same metody schodząc na kilka minut pod wodę, by wyłowić perły lub coś, co nadaje się do zjedzenia. Czynią to bez jakiegokolwiek ekwipunku, a zazwyczaj po prostu nago. Liczba Ama niestety stopniowo spada i kultura ta zagrożona jest wymarciem. Byłaby to wielka strata dla badaczy oceanów, gdyż Ama wciąż nie wyjawiły swoich sekretów i konsekwentnie mówią, że żeby przez kilka (kilkanaście?) minut swobodnie pływać pod wodą, trzeba jedynie... zanurkować.
"Głębia" to niezwykle fascynująca i wciągająca opowieść o nas samych. Ilość ciekawostek z pewnością zadowoli najbardziej wymagających czytelników, a fakty, których się dowiemy, z pewnością wprawią w osłupienie niejednego śmiertelnika. Dzięki tej książce dowiemy się, że człowiek wyszedł z oceanu miliardy lat temu, ale wciąż zachował instynkty, o czym mało kto wie, dzięki którym wciąż może funkcjonować w tym środowisku. Mnie najbardziej w osłupienie wprawiła informacja, że ludzie posiadają znakomitą umiejętność echolokacji i co najważniejsze, każdy z nas jest w stanie z niej korzystać. Bo jak wytłumaczyć to, że niewidomi ludzie lub ludzie z zawiązanymi oczami, z łatwością poruszają się po pomieszczeniach, w których znajdują się przeszkody i potrafią zatrzymać się kilkanaście centymetrów przed nimi? Ta umiejętność jest w końcu charakterystyczna dla stworzeń żyjących w oceanie. "Głębia" z pewnością pozwoli nam spojrzeć na siebie z nieco innej perspektywy i na nowo odkryć swój organizm.
Na świecie jest coraz mniej miejsc, o których moglibyśmy powiedzieć, że jeszcze nigdy nie stała na nich ludzka noga. Człowiek ma w sobie naturalną chęć poznawania świata, mimo, iż często wiąże się to ryzykiem, gdyż chce wiedzieć, jakie były jego początki. Cofając się miliardy lat wstecz, życie wykształciło się w oceanie, krainie, która do dzisiaj skrywa wiele tajemnic i...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-08-31
Historia NBA pełna jest barwnych postaci. Zawodników, którzy swoim niecodziennym stylem bycia przyciągali na siebie uwagę. Zawodników, którzy którzy kontrowersyjnymi wypowiedziami i zachowaniami doprowadzali do szału swoich trenerów. Zawodników, którzy wbrew logice osiągali znakomite rezultaty i zachwycali umiejętnościami tysiące kibiców. Jedną z takich postaci był Allen Iverson – człowiek wulkan...
Z życiorysem Allena Iversona z pewnością powinien zapoznać się każdy szanujący się fan koszykówki. Syn alkoholiczki i recydywisty stał się jedną z największych postaci najlepszej ligi koszykarskiej przełomu XX i XXI w. Swoje dzieciństwo spędzał głównie na ulicy, gdzie ze swoimi kolegami grał w koszykówkę. Allen był bardzo lojalny wobec swojego środowiska i nawet, gdy został wielką gwiazdą NBA, nie zapomniał o swoich przyjaciołach z młodości i pomagał im finansowo.
Mówi się, że do sukcesów dochodzi się poprzez ciężką pracę, popartą oczywiście talentem. Allen Iverson posiadał olbrzymi talent, jednak jeśli chodzi o treningi, to unikał ich jak ognia. Ćwiczenia wytrzymałościowe czy zajęcia taktyczne były jego zdaniem pozbawione sensu, o czym wprost informował swoich trenerów, po czym opuszczał halę. Chciał tylko grać i robił to znakomicie. To zasługa nie tylko jego talentu, ale także organizmu. Allen potrafił objadać się przed meczem dużą ilością steków, które popijał sprite'em, po czym wychodził na boisko i zostawiał swoich rywali daleko w tyle. W najlepszym okresie swojej kariery ośmieszał nawet samego Michael Jordana!
Iverson był zaprzeczeniem wszelkich zasad. Zawsze istniał pogląd, że w NBA poradzą sobie tylko wysocy i dobrze zbudowani koszykarze. Inni mogą być dla nich tylko tłem. Allen Iverson na tyle wyróżniał się swoim niskim wzrostem, że został nawet wybrany najniższym i najlżejszym koszykarzem w całej historii NBA! Zwinnością i szybkością nadrabiał wszelkie pozostałe wady, przez co był nieosiągalny dla rywali. Oprócz charakterystycznej budowy ciała wyróżniała go także fryzura – zaplecione do tyłu warkoczyki, a także numer na koszulce – "3". Dzisiaj "trójka" jest numerem zastrzeżonym w zespole Philadelphia 76ers, w barwach której Iverson święcił największe sukcesy.
Nie lubił grać zespołowo – w czasie meczów oddawał bardzo dużo rzutów, a jego skuteczność nie przekraczała zazwyczaj 60 proc. Z czasem trenerzy zaczęli przymykać na to oko, gdyż wiedzieli, że Iverson jest w stanie sam w pojedynkę wygrać całe spotkanie. Dzięki znakomitej postawie był wybierany do słynnego Meczu Gwizd, w którym naprzeciwko siebie stają drużyny Wschodu i Zachodu. W meczach tych Allen wziął udział aż 11 razy, a dwukrotnie był wybierany najlepszym zawodnikiem spotkania (MVP).
W życiu Iversona wygrały niestety hazard i alkohol, przez co znakomity koszykarz został bankrutem, mimo zarobionych milionów. Problemy z nałogami odbiły się również na jego relacjach rodzinnych. Żona Allena – Tawanna – którą znał od dzieciństwa, przez wiele lat znosiła jego nocne powroty do domu po pijaku, awantury, a nierzadko rękoczyny. Starała się zapanować nad emocjami swojego męża, ale jej starania zwykle kończyły się niepowodzeniem. Iverson żył swoim życiem i nie zamierzał tego zmieniać – nikt nie mógł wpłynąć na jego zachowanie.
Biografia Allena Iversona napisana przez amerykańskiego dziennikarza Kenta Babba jest doskonałym obrazem tego, jak będąc na samym szczycie sławy można spaść na samo dno. Gra w koszykówkę była dla Iversona normalną życiową czynnością, jak oddychanie czy spanie. Z czasem, gdy organizm zaczął odmawiać mu posłuszeństwa, zdecydował się zakończyć karierę. Swoją decyzję wyznał ze łzami w oczach i ze świadomością, że mógł osiągnąć o wiele więcej...
Historia NBA pełna jest barwnych postaci. Zawodników, którzy swoim niecodziennym stylem bycia przyciągali na siebie uwagę. Zawodników, którzy którzy kontrowersyjnymi wypowiedziami i zachowaniami doprowadzali do szału swoich trenerów. Zawodników, którzy wbrew logice osiągali znakomite rezultaty i zachwycali umiejętnościami tysiące kibiców. Jedną z takich postaci był Allen...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-16
Ruud Gullit, były znakomity piłkarz występujących w największych europejskich klubach, a obecnie ceniony piłkarski ekspert, postanowił napisać książkę, przypominającą podręcznik, w której zawarł podstawowe reguły obowiązujące w piłce nożnej, dzięki którym mamy nauczyć się oglądać tę dyscyplinę w bardziej analityczny sposób. Holender w znacznej mierze posłużył się przykładami ze swojej kariery, a także wyjaśnił nam większość zjawisk zachodzących w futbolu, a które nie do końca są jasne dla przeciętnych kibiców.
"Jak oglądać piłkę nożną?" Gullit rozpoczął od krótkiego opisania swojej kariery. Holender wyjaśnił, jakie role pełnił w swoich byłych klubach, czyli m.in. w Milanie i Chelsea. Swoje przemyślenia oparł na doświadczeniach boiskowych, więc jego relacja w pierwszej kolejności powinna trafić do osób zawodowo zajmujących się futbolem. Dla przeciętnego kibica nie wszystkie uwagi mogą okazać się jasne, gdyż oglądając mecz przed telewizorem nie widzi się tego, co piłkarz będący w centrum boiskowych wydarzeń.
Ruud Gullit w bardzo przystępny sposób tłumaczy nam podstawowe reguły obowiązujące w futbolu, związane choćby z taktyką, schematami gry, stałymi fragmentami czy pozycjami, a które nie do końca są znane „niedzielnym” kibicom piłkarskim. Co oczywiste, Holender bardzo często posługuje się przykładami z włoskiej i angielskiej piłki, gdyż w swojej karierze właśnie z nimi obcował najwięcej, ale ma także świadomość, że każda liga rządzi się swoimi prawami. Autor celnie zauważa, że niektóre rozwiązania praktykowane w jednej piłkarskiej kulturze z powodu dużej efektywności, nie muszą i bardzo często nie sprawdzają się, w odmiennych warunkach. Zjawisko to można w prosty sposób odnieść do trenerów, którzy z jednym klubem osiągają wielkie sukcesy, a po przejściu do innej ligi ich wyniki są znacznie gorsze, mimo dalszego stosowania tych samych rozwiązań.
Dużą zaletą książki Ruud Gullita jest to, że autor omawia poszczególne zagadnienia w bardzo prosty, zrozumiały nawet dla osoby kompletnie nie znającej się na futbolu, sposób, a jego rozważania są krótkie i treściwe. Nie ma w nich kilkustronicowych dogłębnych analiz, a wszystko jest napisane tak, by czytelnik poznał jak najwięcej informacji i oczywiście przyswoił je. Holender chętnie czerpie za swoich boiskowych doświadczeń i stara się na przykładach wytłumaczyć poszczególne zjawiska, co często okazuje się pomocne.
W "Jak oglądać piłkę nożną?" Ruud Gullit opowiada nie tylko o tym, co dzieje się na boisku, ale także poza nim. Holender porusza szereg zagadnień psychologicznych, m.in. związanych z rolą rezerwowego w drużynie, czy wpływem życia osobistego na formę piłkarzy. Autor wyjaśnia nam, że każdy zespół rządzi się swoimi prawami i za każdym razem trzeba przeprowadzić odrębną analizę, by zrozumieć zawodnika i co za tym idzie, jak najlepiej wykorzystać jego potencjał.
Były reprezentant Holandii stara się przekazać, że bycie piłkarze nie ogranicza się jedynie do kilku godzin treningu dziennie oraz do rozgrywania meczów. Zawód piłkarza wymaga nieustannych poświęceń i zwracania uwagi na takie aspekty jak odżywianie czy sen, które wbrew pozorom mają duży wpływ na dyspozycję piłkarza. Gullit wspomina tutaj, jak prowadząc Chelsea piłkarze reagowali na wprowadzane przez niego pomysły. Holender zaznaczył, że część piłkarzy kompletnie nie chciała przystać na jego pomysły, toteż wszyscy mieli wolną rękę, bowiem zmuszanie piłkarza do zachowywania reżimu w jakiejkolwiek dziedzinie na dłuższą metę może odnieść skutek odwrotny od zamierzonego.
Ruud Gullit porusza również zagadnienie gry w reprezentacjach narodowych. Holender sporo miejsca poświęca problemom reprezentacji Oranje, wyjaśnia na czym polegają obecnie jej największe bolączki. Poza tym autor porusza zagadnienie angielskiej reprezentacji, na której ciążą olbrzymie oczekiwania przed każdą wielką imprezą, a następnie wszyscy Brytyjczycy muszą pogodzić się z wielkim rozczarowaniem. Zdaniem byłego pomocnika Chelsea, niebawem ten trend może się odwrócić, a sami Wyspiarze najwięcej tracę z powodu swojego twardego stylu, który w innych europejskich ligach byłby nie do przyjęcia. Toteż, podczas meczów międzypaństwowych Anglicy są karani za przewinienia, które w ich lidze są na porządku dziennym.
Ostatni rozdział książki został poświęcony nowym rozwiązaniom w futbolu, począwszy od zwyczajów pozaboiskowych po nowe technologie techniczne. Autor wyjaśnia, że futbol musi iść z duchem czasu i niektóre zmiany są po prostu konieczne, żeby sprostać wymaganiom teraźniejszość. Laureat Złotej Piłki odnośni się również do zjawiska ogromnej komercjalizacji futbolu, uznając ją za ducha obecnych czasów. Proces ten zaczął się już wiele lat temu, jednak z roku na rok coraz bardziej przekonujemy się, że to pieniądze rządzą piłką. Wszystkie te przemyślenia, w połączeniu z prostym wyjaśnieniem skomplikowanych kwestii, sprawiają, że książkę czyta się bardzo dobrze i nawet osoby interesujące się futbolem od święta powinny przeczytać ją z wielkim zainteresowaniem. "Jak oglądać piłkę nożną" Ruuda Gullita to lektura zdecydowanie godna polecenia wszystkim, mniej lub bardziej zagorzałym, kibicom piłki nożnej.
Ruud Gullit, były znakomity piłkarz występujących w największych europejskich klubach, a obecnie ceniony piłkarski ekspert, postanowił napisać książkę, przypominającą podręcznik, w której zawarł podstawowe reguły obowiązujące w piłce nożnej, dzięki którym mamy nauczyć się oglądać tę dyscyplinę w bardziej analityczny sposób. Holender w znacznej mierze posłużył się...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-30
Czy zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałby włoski futbol bez Juventusu? Może i można by to sobie wyobrazić, wszak w Serie A gra wiele utytułowanych klubów, jednak Bianconeri to coś więcej niż klub. To symbol potęgi futbolu. To symbol spektakularnego upadku i jeszcze bardziej spektakularnego powrotu na szczyt. Juventus to marka, która od 120 lat łączy ludzi na całym świecie. O historii najbardziej utytułowanego klubu z Półwyspu Apenińskiego opowiada książka "Juventus. Historia w biało-czarnych barwach" wydana na początku listopada ubiegłego roku nakładem wydawnictwa SQN.
Adam Digby, autor książki, stara się w jak najprzystępniejszy sposób przedstawić czytelnikom historię Juve. Historia ta rozpoczęła się... na turyńskiej ławce. Grupka przyjaciół postanowiła założyć klub. W drodze demokratycznego głosowania ustalono, że klub ten będzie nosił nazwę Juventus. Chyba żaden z założycieli nie spodziewał się wtedy, że otwiera nowy wspaniały rozdział w piłce nożnej.
Juve to klub, który od lat słynął z wybitnych piłkarzy. Autor przybliża nam sylwetki, charakterystykę gry, tylko niewielu geniuszy grających w przeszłości w Turynie, gdyż wymienienie wszystkich kilkunastokrotnie zwiększyłoby objętość książki. Wśród największych gwiazd klubu, autor wiele uwagi poświęcił "Pięciu Samurajom", jak określono piłkarzy, którzy zdecydowali się zostać w Juventusie po degradacji klubu do Serie B związanej z aferą Calciopoli. Ci piłkarze to: Del Piero, Buffon, Nedvěd, Trezeguet i Camoranesi. Już na zawsze będą w Turynie uważani za prawdziwych bohaterów, którzy udowodnili, że w futboli liczy się coś więcej niż prestiż czy pieniądze.
Juventus to klub, który od zawsze słynął z tego, że składał się w większości z włoskich piłkarzy. Jeszcze kilkanaście lat temu nie było to niczym nadzwyczajnym, ale obecnie coraz trudniej jest klubom, na całym świecie, opierać się sprowadzaniu zagranicznych piłkarzy. Mimo to, w Juve trend się nie zmienia.
Wielokrotnie potwierdza się teza, że gdy Juve jest w formie, to automatycznie reprezentacja Włoch spisuje się dobrze. Nawet gdy biało-czarni walczyli, z powodzeniem, o awans do najwyższej klasy rozgrywkowej, to ich zawodnicy i tak znaleźli się w kadrze na Mistrzostwa Świata w 2006 roku. Jak wiadomo Azzurri wygrali tamtą imprezę, co dodatkowo scementowało wieź między Juve a reprezentacją. Autor sporo miejsca poświęca tym wydarzeniom.
Oprócz tego w książce przeczytamy także o ostatnich latach w wykonaniu klubu z Juventus Stadium. Olbrzymi wkład w ich ostatnie sukcesy miała postać Antonio Conte. Włoch, do którego kibice początkowo nie byli przekonani, tchnął w bianconerich nową jakość. A właściwie przywrócił to, co od dziesięcioleci charakteryzowało ten klub. Zawodnicy znowu zaczęli walczyć ze wszystkich sił w każdym meczu, zawsze zostawiali na boisku całe serce i realizowali założenia trenera, który wiedział, jak przywrócić klubowi świetność. W ciągu trzech lat Conte przeistoczył się z trenera nieznanego szerszej publiczności, kojarzonego raczej z grą w Juventusie, w osobę, która w swoim fachu jest jedną z najbardziej szanowanych na świecie. Po jego nieoczekiwanym odejściu stary w klubie przejął Massimiliano Allegri, który godnie kontynuuje dzieło swojego poprzednika.
Czytając książkę Adama Digby'ego odniesiemy wrażenie (słuszne wrażenie), że bez Juventusu włoski futbol byłby o wiele uboższy i nie miałby na swoim koncie tak wspaniałych osiągnięć. W biało-czarnych barwach wychowali się piłkarze i trenerzy, którzy wnieśli wielki wkład w rozwój piłki nożnej i przez lata pokazywali ludziom, że ta dyscyplina ma w sobie coś wyjątkowego. Możemy być pewni, że w nadchodzących latach, dekadach, dziesięcioleciach Juventus nadal będzie zachwycał swym blaskiem i dalej pisał tę piękną historię – historię, która zaczęła się na zwykłej turyńskiej ławce...
Czy zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałby włoski futbol bez Juventusu? Może i można by to sobie wyobrazić, wszak w Serie A gra wiele utytułowanych klubów, jednak Bianconeri to coś więcej niż klub. To symbol potęgi futbolu. To symbol spektakularnego upadku i jeszcze bardziej spektakularnego powrotu na szczyt. Juventus to marka, która od 120 lat łączy ludzi na całym...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-28
Są piłkarze, którzy swoją karierę zawdzięczają wrodzonym umiejętnościom i talentowi. Tacy, dla których poruszanie się z piłką przy nodze jest czymś naturalnym. Ale są też i tacy, którzy swoją renomę na piłkarskim rynku zdobyli dzięki niesamowitej waleczności, hartowi ducha i dążeniu do celu za wszelką cenę. Jednym z takich piłkarzy jest Kami Glik – wielokrotny reprezentant Polski. Dzięki ogromnej woli walki stał się jednym z najlepszych obrońców w historii Torino oraz całej Serie A ostatnich lat. Na początku czerwca tego roku, czyli tuż przed Euro, nakładem wydawnictwa SQN na polskim rynku wydawniczym ukazała się autoryzowana biografia Kamila Glika zatytułowana "Liczy się charakter" napisana przez Michała Zichlarza.
Michał Zichlarz podzielił biografię Kamila Glika na trzy główne części. Pierwsza opowiada o dzieciństwie Kamila, jego poważnych problemach zdrowotnych, pierwszych krokach w futbolu i w końcu o wyjeździe do Hiszpanii.
Druga część, najobszerniejsza, jest poświęcona wyłącznie okresowi we Włoszech, gdzie Kamil wypracował sobie znakomitą renomę. Najpierw miał niezbyt udane krótkie epizody w Palermo oraz w Bari, a następnie przeszedł do Torino, gdzie stał się jednym z czołowych piłkarzy klubu i ulubieńcem kibiców Granaty. O szacunku, jakim był darzony w klubie z Turynu świadczy fakt, iż stał się jednym z niewielu zagranicznych kapitanów w całej historii klubu.
W ostatniej części autor opisuje perypetie Kamila w reprezentacji narodowej. Początkowo miał trudności z zaskarbieniem sobie zaufania wśród poszczególnych selekcjonerów, ale z czasem stał się filarem defensywy "Biało-Czerwonych" i jednym z liderów szatni. Obecnie defensywa reprezentacji "Orłów" jest oparta na charyzmatycznym jasnowłosym wojowniku.
W początkowych latach swojego życia Kamil zmagał się z poważnymi problemami zdrowotnymi i niewiele brakowało, by zakończyły się one tragicznie. Obecny znakomity obrońca chorował w przeszłości na zapalenie opon mózgowych oraz na sepsę. Po tym jak doszedł do zdrowia lekarz przyznał, że mało który organizm, szczególnie w tak młodym wieku, jest w stanie zregenerować się w tak krótkim czasie po tak ciężkiej chorobie. Już wtedy można było przypuszczać, że Kamil będzie wielkim walczakiem, bez względu na dziedzinę, jakiej się podejmie.
Oglądanie piłkarzy na boisku nie zawsze oddaje to, jacy są oni w rzeczywistości. Tak nie jest w przypadku Glika. Na boisku zawsze daje z siebie wszystko, nie boi się odważnych interwencji, z całych sił pracuje dla dobra swojego zespołu i nigdy nie daje za wygraną. Tak samo jest w jego prywatnym życiu. Zawsze jest on pewny siebie, wierny swoim ideałom i wie, czego chce. W książce znajdziemy wiele wypowiedzi Kamila, na różnorakie tematy, dzięki czemu możemy stwierdzić, że ma on ukształtowany światopogląd i ma swój system wartości, którego wiernie przestrzega i na czele którego stoi rodzina.
We wstępie pisałem, że niektórzy piłkarze swoją pozycję w futbolu zawdzięczają głównie dzięki ciężkiej pracy, a nie talentowi. Tak właśnie jest z Kamilem. Najpierw w Jastrzębiu-Zdroju, a następnie w Wodzisławskiej Szkole Piłkarskiej nie był on uważany za utalentowanego zawodnika (tzw. "perełkę"), która w przyszłości może stać się znakomitym piłkarzem. Ale Kamilowi nie można odmówić jednego – zaangażowania. Zawsze wkładał w treningi całe serce i wierzył, że zostanie wynagrodzony za ciężką pracę. I tak też się stało...
W Torino Kamil stał się jedną z ikon klubu. Mógłby pretendować nawet do miana legendy klubu, miał ku temu wszelkie możliwości, jednak po zakończeniu mistrzostw Europy 2016, na których zaprezentował się bardzo dobrze, zdecydował się na transfer do AS Monaco. Jest (i na pewno będzie) uwielbiany przez kibiców "Granaty", którzy niejako wymogli na trenerach klubu by ci uczynili go kapitanem zespołu. Kamil był kapitanem z prawdziwego zdarzenia. Zawsze ciężko pracujący, walczący i dający znakomity przykład swoim kolegom pchał zespół do przodu. Na uwagę zasługuje jego znakomita jak na obrońcę skuteczność. W jednym z sezonów, przez pewien czas, Kamil zdobywał mnóstwo goli po stałych fragmentach gry przez co był najskuteczniejszym strzelcem zespołu. Możemy przypuszczać, że gdyby nie nasz rodak Torino osiągałoby znacznie słabsze wyniki i niewykluczone, że spadłoby z Serie A.
Autoryzowana biografia Kamila Glika "Liczy się charakter" jak najbardziej zasługuje na rekomendację, gdyż opowiada o piłkarzu, który wszelkie braki nadrabiał katorżniczą pracą i mimo przeciwności nie tracił wiary. Wiedział, że to co robi ma sens i jeśli się nie podda, doprowadzi go to na sam szczyt. Ta książka jest idealnym motywatorem dla wszystkich początkujących piłkarzy, a także dla osób niezwiązanych z piłką, które miewają tendencje do poddawania się. Kamil Glik to postać, która zasługuje na szacunek.
Są piłkarze, którzy swoją karierę zawdzięczają wrodzonym umiejętnościom i talentowi. Tacy, dla których poruszanie się z piłką przy nodze jest czymś naturalnym. Ale są też i tacy, którzy swoją renomę na piłkarskim rynku zdobyli dzięki niesamowitej waleczności, hartowi ducha i dążeniu do celu za wszelką cenę. Jednym z takich piłkarzy jest Kami Glik – wielokrotny reprezentant...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-07-10
W piłce nożnej słowo "legenda" często bywa nadużywane. Bywa ono przypisywane zbyt pochopnie, być może z powodu tęsknoty za prawdziwymi klubowymi legendami. Prawdziwa legenda, z krwi i kości, to taka, która przez całą swoją karierę była wierna jednym barwom i zawsze była gotowa bronić ich do ostatniej kropli potu, a także wyrzec się własnych interesów. Tak postacią bez wątpienia był Francesco Totti, który swoją postawą zyskał olbrzymi szacunek nie tylko w całym Rzymie (także wśród fanów Lazio), ale w całych Włoszech.
W czerwcu tego roku na rynku wydawniczym pojawiła się autobiografia Francesco Tottiego – piłkarza, który całą swoją karierę poświęcił Romie. W niej zaczynał przygodę z piłką, z nią zdobył mistrzostwo Włoch, z nią przeżywał trudne momenty, w niej stał się jednym z najlepszych napastników na świecie i w niej zakończył karierę. Nie licząc występów reprezentacyjnych, nigdy nie przywdział innej koszulki. Gdy był na szczycie, usilnie zabiegał o niego Real, oferując mu olbrzymie pieniądze. Totti odrzucił tę ofertę, gdyż jak sam przyznał, wiele razy stawiał sobie pytanie "czy jest klub, w którym będę tak samo szczęśliwy jak w Romie?". Odpowiedź zawsze była negatywna.
W autobiografii Włoch opisuje początki swojej przygody z piłką. W dzieciństwie był bardzo nieśmiały, brakowało mu przebojowości, ale wszystko zmieniało się, gdy wchodził na boisko. Piłka dała mu możliwość pokazania swojej prawdziwej twarzy oraz otwarcia się na świat. Duży wpływ na jego życie ma także spotkanie z Janem Pawłem II, którego nie pamięta zbyt dobrze, ale które zostało utrwalone na fotografiach i w pamięci jego rodziny. Los chciał, że pewnego dnia Francesco trafił do Romy, co jak się później okazało, było kluczowym momentem w jego życiu. Kilkadziesiąt lat później stał się niekwestionowaną legendą tego klubu, a swoją postawą zapracował sobie na szacunek nie tylko rzymskich kibiców, ale także pozostałych włoskich drużyn. Gdy był u schyłku kariery, owacją na stojąco nagrodziło go nawet San Siro.
Obiektywnie patrząc, Francesco Totti nie miał kariery przepełnionej sukcesami, zwłaszcza drużynowymi. To prawda, że zdobył mistrzostwo Włoch i mistrzostwo świata, ale poza tym często musiał przełykać gorycz porażki. Indywidualnie zawsze utrzymywał się na wysokim poziomie, ale nie zawsze miał wokół siebie równie klasowych partnerów. Mimo to, Roma była jego życiem, nie wyobrażał sobie gry w innym miejscu i nawet gdy tracił miejsce w podstawowym składzie, co miało miejsce przede wszystkim pod koniec kariery, nie miał problemu z usunięciem się w cień i wspieraniem kolegów z drugiego szeregu. Totti jest doskonałym przykładem piłkarza, dla którego nadrzędną wartością jest dobro drużyny. Jego postawa jest na to najlepszym dowodem. Czy było mu łatwo, gdy nie grał? Z całą pewnością nie, a dobre wyniki drużyny tylko częściowo mu to rekompensowały, ale miał tę rzadką umiejętność schowania w pewnym momencie swojej dumy do kieszeni. Wiedział, że w pewnych sytuacjach należy ustąpić, bo wymaga tego dobro klubu.
W autobiografii Totti opisuje ostatnie dni swojej kariery. Gdy decydował się na odejście z Romy, nie był jej czołową postacią na boisku, ale w szatni miał niepodważalny status. Tak jest do dzisiaj. Totti to Roma, a Roma to Totti. Szkoda, że takich postaci jest już w futbolu coraz mniej...
W piłce nożnej słowo "legenda" często bywa nadużywane. Bywa ono przypisywane zbyt pochopnie, być może z powodu tęsknoty za prawdziwymi klubowymi legendami. Prawdziwa legenda, z krwi i kości, to taka, która przez całą swoją karierę była wierna jednym barwom i zawsze była gotowa bronić ich do ostatniej kropli potu, a także wyrzec się własnych interesów. Tak postacią bez...
więcej mniej Pokaż mimo to
Liga Mistrzów to produkt doskonały. Największe kluby, najwięksi piłkarze, największy prestiż, no i największe pieniądze. Liga Mistrzów ma się dobrze i każdego roku przyciąga rzesze fanów. Leszek Orłowski, znany z książek poświęconych hiszpańskiej piłce, postanowił bliżej przyjrzeć się tym rozgrywkom.
W pierwszym tomie poświęconym Lidze Mistrzów Leszek Orłowski opowiada o początkach tych rozgrywek, strukturze organizacyjnej. Z biegiem lat, format ten ulegał ewolucji, zmieniano zasady rywalizacji, zwiększano grono uczestników. Niektóre zmiany budziły niekiedy spore kontrowersje, ale ostatecznie i tak wszyscy chcieli grać w Lidze Mistrzów.
Leszek Orłowski opisuje pierwsze 15 sezonów Ligi Mistrzów. Opisy są bardzo skrupulatne i oddające ducha ty rozgrywek. Omawiane są przede wszystkim losy finalistów i triumfatorów. Wszystko okraszone jest wypowiedziami piłkarskich sław, anegdotami oraz bogatą dokumentacją zdjęciową.
W książce nie brakuje także polskich wątków, choć historia polskich drużyn w tych rozgrywkach nie wygląda imponująco. Niektórzy polscy piłkarze, występujący w zagranicznych klubach, mają jednak wspaniałe wspomnienia związane z grą w Lidze Mistrzów. W tym kontekście na pierwszym miejscu wymienić należy Jerzego Dudka, bohatera pamiętnego finału z 2005 roku, gdy jego Liverpool po serii rzutów karnych pokonał AC Milan. To Polak odegrał decydującą rolę w uznawanym przez wielu najlepszym finale Ligi Mistrzów w historii.
"30 lat Ligi Mistrzów" to książka dla wszystkich pasjonatów futbolu. Dzięki niej można nieco cofnąć się w przeszłość i powspominać początki tych rozgrywek.
Liga Mistrzów to produkt doskonały. Największe kluby, najwięksi piłkarze, największy prestiż, no i największe pieniądze. Liga Mistrzów ma się dobrze i każdego roku przyciąga rzesze fanów. Leszek Orłowski, znany z książek poświęconych hiszpańskiej piłce, postanowił bliżej przyjrzeć się tym rozgrywkom.
więcej Pokaż mimo toW pierwszym tomie poświęconym Lidze Mistrzów Leszek Orłowski opowiada o...