Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Od kilku lat na polskim rynku wydawniczym, szczególnie w kategorii książek kryminalnych, sensacyjnych i thrillerów, panuje trend wydawania co najmniej dwóch książek jednego autora rocznie. Prym w tych wyścigach wiodą szczególnie dwa nazwiska, nie o to jednak chodzi, by tu winnych wytykać palcami. Wręcz przeciwnie. Idzie o podkreślenie, że na przekór modzie i dążeniu do zalania rynku bylejakością, „byle dużo”, wciąż mamy pisarzy, którzy nie muszą stawiać na ilość. I na wydawane przez nich książki czeka się dwanaście długich miesięcy. Słowem - kluczem jest tu właśnie owo czekanie. Bo przy serwowanej przez nich jakości faktycznie do tej kolejnej premiery odlicza się dni i wcale te lektury nie giną w zalewie nowości wydawniczych. Bo, cytując klasyka, jakość się zawsze obroni.

Ma to jednak jeden zasadniczy minus: im dłuższe oczekiwanie, tym… wyższe oczekiwania. A skoro tak, to tym łatwiej o rozczarowanie.

Maciej Siembieda - Katharsis

Kostas, Janis, Zulus, Sacharyna.
Czterech mężczyzn, których losy splatają się w różnych momentach tej polsko-greckiej sagi, która rozciąga się na przestrzeni ponad sześćdziesięciu lat.
Jeden z nich pragnie zemsty na hitlerowcach za zamordowanie mu ojca. Wynikiem tych pragnień jest jego aktywność w greckiej partyzantce.
Inny jest królem przemytników. Nie ma drugiego, co ma taki łeb do interesów.
Kolejny marzy o karierze bokserskiej, co finalnie prowadzi go w szeregi milicji.
I jeszcze jeden, który pragnie mieć swój rozdział na kartach historii powojennej Gdyni.

Wszystkich łączy jedna sprawa.
Kopalnia uranu w sudeckim Kletnie.

„Katharsis” jest powieścią szkatułkową - złożoną z kilku historii, które z powodzeniem mogłyby stanowić oddzielne opowieści, a które autor zgrabnie spina klamrą w postaci wspomnianej wyżej kopalni uranu. Każda z tych opowieści jest niezwykle wciągająca i choć miejscami można zapomnieć o „wątku głównym”, przez co ma się wrażenie, że czyta się oddzielną książkę, im bliżej finału, tym większe robi się oczy i tym głębsze ukłony składa się w stronę geniuszu Siembiedy i sposobu, w jaki zszywa wszystkie wątki w absolutnie porywającą całość.

Nie można tu nie wspomnieć o fakcie, że u Macieja Siembiedy nigdy nie występują bohaterowie nijacy. U niego każda postać budzi emocje. Niezależnie od tego, czy są to emocje pozytywne czy nie, istotne jest to, że wobec nikogo, nawet bohatera drugoplanowego, nie można być obojętnym. Siembieda ma talent do budowania ludzi z krwi i kości, choć czyni to za pomocą liter, wyrazów i fraz. Te jednak, złożone w całość, w każdym przypadku dają nam obraz człowieka, który równie dobrze mógłby istnieć naprawdę.

A później wrzuca tego człowieka w fikcyjną historię, która tak zgrabnie przeplata się z prawdziwymi wydarzeniami, że ciężko odróżnić jedno od drugiego. Jest to zresztą kwestia, która dotyczy każdej z książek Siembiedy. W każdej z nich bowiem czuć reporterskie korzenie autora, każda zaskakuje ilością faktów historycznych, z każdej można się dowiedzieć czegoś, czego nie uczą w żadnej szkole. Siembieda z premedytacją wrzuca swoich bohaterów w określone miejsca w określonym czasie, podkreślając jednocześnie tło historyczne, które za każdym razem jest jakby oddzielnym bohaterem jego powieści. Bo choć są to opowieści o ludziach, tak samo ważne są tu miejsca i tak samo ważny jest moment w historii - zarówno tej fikcyjnej, jak i tej jak najbardziej prawdziwej.

I robi to wszystko w charakterystycznym dla siebie, eleganckim stylu. Wystarczy rzec, że kto raz sięgnie po którąkolwiek z powieści Siembiedy, od razu przepadnie w tej przepięknej, plastycznej, poprawnej polszczyźnie. W tych zdaniach, które z pozoru proste, mają swój rytm i tempo. Odnoszę jednak wrażenie, że z książki na książkę ów styl staje się coraz bardziej dopracowany. W „Katharsis” szczególnie czuć, że autor pozwala sobie na więcej, niż choćby w wydanych rok temu „Kukłach”. Działa to zdecydowanie na korzyść dla „Katharsis”, które porywa czytelnika i wciąga w wykreowany, a jednak tak bardzo prawdziwy świat.

Na zakończenie wróćmy może do rozczarowania, o którym wspominałam we wstępie. Nie mogę bowiem nie wspomnieć o tym, że faktycznie jestem zawiedziona. Niby wszystko tu gra, mamy przecież wciągającą historię, opowiedzianą ze swadą gawędziarza, jakim niewątpliwie jest Maciej Siembieda, mamy świetnie skonstruowanych bohaterów, mamy historyczne smaczki i prolog, który wbija w fotel. Co zatem jest z „Katharsis” nie tak?

Otóż jest ono…

Za krótkie.

Od kilku lat na polskim rynku wydawniczym, szczególnie w kategorii książek kryminalnych, sensacyjnych i thrillerów, panuje trend wydawania co najmniej dwóch książek jednego autora rocznie. Prym w tych wyścigach wiodą szczególnie dwa nazwiska, nie o to jednak chodzi, by tu winnych wytykać palcami. Wręcz przeciwnie. Idzie o podkreślenie, że na przekór modzie i dążeniu do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jako miłośniczka Pumpkin Spice Latte nie mogłam przejść obok tego tytułu obojętnie. Zapowiadało się, że strony będą tu pachnieć kawą, a lekturze towarzyszyć będzie wczesnojesienny, przytulny klimat.
I dokładnie tak było! „Zaproś mnie na pumpkin latte” to powieść bardzo przyjemna i pełna ciepła. I choć główna bohaterka tej opowieści jesieni nienawidzi, to czytelnik wcale tej niechęci z nią nie podziela. Wręcz przeciwnie. To książka idealna na jesienny wieczór pod kocem, z kubkiem gorącej herbaty z cytryną, choć - jak wspomniałam wyżej - w powieści jest tak dużo o kawie, że człowiek od razu nabiera na nią ochoty! :)
Choć ma swoje minusy, jest to historia naprawdę urocza i każdy miłośnik bezpretensjonalnych, lekkich powieści obyczajowych może po nią sięgnąć bez obaw. Raczej się nie zawiedzie. :)

Jako miłośniczka Pumpkin Spice Latte nie mogłam przejść obok tego tytułu obojętnie. Zapowiadało się, że strony będą tu pachnieć kawą, a lekturze towarzyszyć będzie wczesnojesienny, przytulny klimat.
I dokładnie tak było! „Zaproś mnie na pumpkin latte” to powieść bardzo przyjemna i pełna ciepła. I choć główna bohaterka tej opowieści jesieni nienawidzi, to czytelnik wcale tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Billy Summers” to historia może nieco banalna, może odrobinę naiwna i z pewnością nieco już ograna, zarówno w literaturze, jak i w filmie, a mimo to ta powieść po prostu wciąga. Gatunkowo najbliżej jest jej do kryminału, choć moim zdaniem wymyka się schematom i nie da się jej jednoznacznie zakwalifikować do jednej kategorii. Uważam też, że nie ma sensu tego robić. Książki Kinga od zawsze mają bardzo rozbudowaną warstwę obyczajową, a autor nie raz i nie dwa pokazał, że jest doskonałym obserwatorem zwyczajnej rzeczywistości, ludzkich zachowań czy relacji. Dla mnie działa to na plus, bo nawet przy najbardziej zwariowanych paranormalnych fabułach, cała wiarygodność (jakkolwiek to brzmi) opowiadanej przez Kinga historii tkwi właśnie w konstrukcji postaci oraz otaczającej je rzeczywistości. Tylko i wyłącznie dlatego czytelnik nie przewraca oczami na nawiedzone domy, wysysające życie potwory, które w ten sposób przedłużają własną egzystencję, żyjące mordercze samochody i całą resztę złoczyńców z jego książek.

Pełna recenzja tutaj:
https://www.lareinemargot.pl/2021/08/139-stephen-king-billy-summers.html

„Billy Summers” to historia może nieco banalna, może odrobinę naiwna i z pewnością nieco już ograna, zarówno w literaturze, jak i w filmie, a mimo to ta powieść po prostu wciąga. Gatunkowo najbliżej jest jej do kryminału, choć moim zdaniem wymyka się schematom i nie da się jej jednoznacznie zakwalifikować do jednej kategorii. Uważam też, że nie ma sensu tego robić. Książki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie będę Wam streszczać fabuły - nie umiałabym tego zrobić bez zdradzania istotnych szczegółów, co zepsułoby Wam lekturę.
Powiem Wam za to, o czym ta książka jest według mnie.
Czułam to od pierwszych stron i nie zmieniło się to aż do ostatniej kropki.
„Gambit” to książka o zaufaniu. O stawianiu pod znakiem zapytania wszystkiego, co się wiedziało o drugim człowieku. To opowieść o wyzwaniu, jakim jest wiara w innego człowieka w tak trudnych czasach, jak okres II Wojny Światowej. A także długi czas po niej. To historia o tym, że dotarcie do prawdy bywa trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. To jednocześnie relacja o ludziach, którzy mieli ogromne szczęście i o tych, których los naznaczył niewiarygodnym pechem.

A wszystko to podane w taki sposób, w jaki potrafi jedynie prawdziwy wirtuoz pióra.

Maciej Siembieda w pełni na tę etykietę zasługuje.

Całość tutaj:

https://lareine-margot.blogspot.com/2019/03/56-maciej-siembieda-gambit.html

Nie będę Wam streszczać fabuły - nie umiałabym tego zrobić bez zdradzania istotnych szczegółów, co zepsułoby Wam lekturę.
Powiem Wam za to, o czym ta książka jest według mnie.
Czułam to od pierwszych stron i nie zmieniło się to aż do ostatniej kropki.
„Gambit” to książka o zaufaniu. O stawianiu pod znakiem zapytania wszystkiego, co się wiedziało o drugim człowieku. To...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeśli oczekujecie wartkiej akcji, NIE czytajcie tej książki.

Jeśli lubicie sztampowe, szablonowe historie, NIE czytajcie tej książki.

Jeśli spodziewacie się rozrywki, przy której odpoczną Wam mózgi… na Boga, NIE sięgajcie po tę książkę!

To NIE jest książka dla każdego.
Zatem dla kogo?

(...)

Trzecią swoją powieścią autor już nie musi nam nic udowadniać. Tą książką jedynie potwierdza to, co wiedzieliśmy już wcześniej.

Całość tutaj:
https://lareine-margot.blogspot.com/2019/02/54-bartosz-szczygielski-serce.html

Jeśli oczekujecie wartkiej akcji, NIE czytajcie tej książki.

Jeśli lubicie sztampowe, szablonowe historie, NIE czytajcie tej książki.

Jeśli spodziewacie się rozrywki, przy której odpoczną Wam mózgi… na Boga, NIE sięgajcie po tę książkę!

To NIE jest książka dla każdego.
Zatem dla kogo?

(...)

Trzecią swoją powieścią autor już nie musi nam nic udowadniać. Tą książką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To, co powtarza się w tej książce, to odwołania do Stephena Kinga. Mróz tak często przywołuje swojego mistrza, że równie dobrze „O pisaniu na chłodno” mogłoby mieć okładkę, a w środku jedną stronę z następującą treścią:

Przeczytaj „Pamiętnik rzemieślnika” Stephena Kinga.

I to byłaby najlepsza rada, jaką autor mógłby dać aspirującym pisarzom.

Pełna opinia tu:
https://subjectivelyaboutbooks.blogspot.com/2018/12/45-remigiusz-mroz-o-pisaniu-na-chodno.html

To, co powtarza się w tej książce, to odwołania do Stephena Kinga. Mróz tak często przywołuje swojego mistrza, że równie dobrze „O pisaniu na chłodno” mogłoby mieć okładkę, a w środku jedną stronę z następującą treścią:

Przeczytaj „Pamiętnik rzemieślnika” Stephena Kinga.

I to byłaby najlepsza rada, jaką autor mógłby dać aspirującym pisarzom.

Pełna opinia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Autor zabiera nas w nie lada podróż w czasie! Będziemy bowiem świadkami wydarzeń mających swoje miejsce od 998 do 2332 roku, a całość spojona będzie przepowiednią arby, czyli czwórki. Proroctwo to mówi o czterech wybrańcach, którzy w odstępie czterystu czterdziestu czterech lat będą mieli szansę na pogodzenie dwóch wrogich religii - chrześcijaństwa i islamu. I o ile ta perspektywa brzmi kusząco - zapowiada bowiem koniec wojen religijnych i terroryzmu, o tyle wielu osobom jest nie w smak, a całą sprawę niemałe grono ludzi przypłaci życiem…
Maciej Siembieda stworzył powieść, której nie da się sklasyfikować gatunkowo. Mamy tu bowiem zarówno akcje sensacyjne, jak i szpiegowskie, historyczne i obyczajowe, a momentami ocierające się o thriller. Fabuła jest wielowymiarowa, a głównym bohaterem powieści jest… najczęściej kradziony obraz Jana Matejki i wieść o zakodowanej w nim przepowiedni arby. To wokół niego skupia się cała akcja i to dzięki niemu poznajemy bohatera współczesnego - Jakuba Kanię, prokuratora IPNu. I choć Kuba niewątpliwie jest tu postacią istotną, to od początku do końca pierwsze skrzypce grać będzie obraz Chrzest Warneńczyka oraz wspomniane proroctwo.
Mam ogromną ochotę rozebrać tę powieść na setki małych kawałeczków i dokonać wnikliwej analizy każdego z nich. Nie mogę tego jednak zrobić, bo raz, że wtedy ten tekst przestałby być recenzją, a dwa - być może pozbawiłabym kogoś przyjemności z lektury. A jest tu w czym szukać uciechy! Jeśli nie w świetnie skonstruowanej fabule, to w smaczkach historycznych, którymi naszpikowana jest cała powieść. Siembieda z ogromną łatwością wciąga nas w intrygę już od pierwszej strony, a do tego co i rusz zabawia czytelnika anegdotami o dawnych czasach, umiejętnie wplatając je w swoją opowieść.

Całość recenzji tu: https://subjectivelyaboutbooks.blogspot.com/2018/09/36-maciej-siembieda-444.html

Autor zabiera nas w nie lada podróż w czasie! Będziemy bowiem świadkami wydarzeń mających swoje miejsce od 998 do 2332 roku, a całość spojona będzie przepowiednią arby, czyli czwórki. Proroctwo to mówi o czterech wybrańcach, którzy w odstępie czterystu czterdziestu czterech lat będą mieli szansę na pogodzenie dwóch wrogich religii - chrześcijaństwa i islamu. I o ile ta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wyobraźcie sobie człowieka, który już we wczesnym dzieciństwie traci wszystko. Jego rodzice nie żyją, a on trafia do rodziny, która przyjmuje go tylko dlatego, że wraz z nim pod ich skrzydła przechodzą również pieniądze jego rodziców. On jednak z tych środków nie ma nic, a w momencie, w którym krewni tracą majątek, chłopak zostaje odesłany do sierocińca, gdzie - jak łatwo się domyślić - wcale nie jest mu lepiej niż u rodziny. Ucieka i żyje na ulicy, parając się każdym zajęciem, jakie tylko dorwie. W końcu spotyka człowieka, który daje mu dach nad głową i uczciwe zatrudnienie w fachu, w którym nasz bohater okazuje się być bardzo utalentowany. Los się do niego uśmiechnął.

A w każdym razie tak się wydaje…

Z kolei były prokurator IPNu, pracujący obecnie na zlecenie Jad Waszem, Jakub Kania, otrzymuje zadanie odnalezienia grobu holenderskich Żydów zamordowanych w obozie pracy, który znajdował się na Górze Świętej Anny. W sprawie jednak chodzi nie tylko o upamiętnienie zmarłych, a chętnych do odnalezienia grobu przed albo zamiast Kuby, jest coraz więcej. Sprawa robi się coraz bardziej zagmatwana, a do akcji wkracza również ABW, były szef Kani, bogaci żydowscy jubilerzy, neonaziści… i wielu innych.

Co łączy te sprawy? Dlaczego poza odnalezieniem szczątków zmarłych, mogiła ze Świętej Anny jest tak ważna dla tak wielu osób? Odpowiedź jest prosta. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. I to nie byle jakie - wszyscy wierzą bowiem, że w grobie ukryty jest piękny diament, oszlifowany legendarną metodą tzw. czarnego szlifu. I każdy chce go mieć.

Wszystko to opisane jest przepiękną polszczyzną. Siembieda bierze do rąk zwykłe słowa i sprawnie je przecina, piłuje i ustawia pod odpowiednim kątem, niczym kamień szlachetny w kleszczach dopu, a następnie szlifuje. Efekt tych działań olśniewa czytelnika, wyróżniając się swoim połyskiem wśród cyrkonii, które diament jedynie udają. Tak, Szanowni Państwo, styl i warsztat Macieja Siembiedy jest niczym słynny Pink Star - wzbudza zachwyt i zazdrość. A także smutek - w momencie, w którym książka się kończy i nie można już się cieszyć jej blaskiem…

Dalsza część na blogu: https://subjectivelyaboutbooks.blogspot.com/2018/10/39-maciej-siembieda-miejsce-i-imie.html

Wyobraźcie sobie człowieka, który już we wczesnym dzieciństwie traci wszystko. Jego rodzice nie żyją, a on trafia do rodziny, która przyjmuje go tylko dlatego, że wraz z nim pod ich skrzydła przechodzą również pieniądze jego rodziców. On jednak z tych środków nie ma nic, a w momencie, w którym krewni tracą majątek, chłopak zostaje odesłany do sierocińca, gdzie - jak łatwo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie. O nie, nie, nie, nie, nie! Nie zgadzam się, protestuję, odmawiam, oponuję, sprzeciwiam się, tupię nóżką, kręcę głową i buntuję się zdecydowanie! Uprasza się mianowicie o kolejne trzysta… nie! pięćset! stron tej książki!

Jak można się domyślić, „Powiem ci coś” absolutnie mnie urzekła, zahipnotyzowała, oczarowała i zachwyciła. Piotr Adamczyk pozostawił mnie upojoną słowami, rozkojarzoną i rozmarzoną. Ma on bowiem niesamowity talent trafiania słowem w sam środek kobiecej duszy. Wydawać by się wręcz mogło, że pobierał nauki na jakimś tajnym uniwersytecie prowadzącym zajęcia typu: „Jak słowem zrobić kobiecie dobrze” albo „Pisanie jako sposób na uwiedzenie tysiąca kobiet jednocześnie”…

Z drugiej strony - są przecież mężczyźni, którzy instynktownie wiedzą co i jak powiedzieć, aby kobiecie zrobiło się gorąco, rumieniec wykwitł na policzku i aby poczuła się absolutnie wyjątkowa, kobieca i seksowna. Owszem, można się tego nauczyć, jestem jednak głęboko przekonana, że ten talent Adamczyk ma wrodzony, a znajomość kobiecej natury, zrozumienie jej potrzeb i pragnień jedynie pomaga mu w składaniu zdań rozbierających każdą kobietę z kompleksów i barier ochronnych.

„(…) umiejętność ubierania w słowa bardzo pomaga w rozbieraniu kobiet.”

I tak wraz z szelestem kolejnych przewracanych kartek, Piotr Adamczyk rozbierał mnie z kolejnych warstw - bynajmniej nie ubrań, a z powłok szarej codzienności, gdzie słów używa się jedynie do prostych komunikatów, a wyżyny poezji osiąga się podczas pisania maila do kontrahenta… Po zrzuceniu jednak tych skorup moja kobiecość usiadła wygodnie w fotelu i machając zalotnie nogą odzianą w wysoką szpilkę, pożerała wzrokiem kolejne literki, słowa, zdania… nie mogąc się nimi nasycić aż do ostatniej strony.

„Ja tu sobie siedzę i tylko na ciebie patrzę, tymczasem moja wyobraźnia przekracza wszelkie granice.”

„Powiem ci coś” to coś więcej niż kawał dobrej, wrażliwej i błyskotliwej literatury. To mózg inteligentnego, spostrzegawczego mężczyzny zamknięty w słowach przelanych na papier. To obraz świata, relacji, miłości i pożądania ubrany w niepowtarzalne metafory, silnie oddziałujący na wyobraźnię... i zmysły.

„Kiedy odwijam cię z kołdry, jesteś jedynym dowodem na to, że świat ma sens także o szóstej trzydzieści.”

To nietuzinkowa pozycja, która jest nie tylko zbiorem wyśmienitych cytatów, ale też dwiema ciekawie poprowadzonymi opowieściami, początkowo luźno się ze sobą łączącymi, by finalnie stworzyć spójną całość.

Cóż mogę powiedzieć? Przepadłam... A teraz każda komórka mojego ciała krzyczy: JESZCZE!

http://subjectivelyaboutbooks.blogspot.com/2018/06/29-piotr-adamczyk-powiem-ci-cos.html?m=1

Nie. O nie, nie, nie, nie, nie! Nie zgadzam się, protestuję, odmawiam, oponuję, sprzeciwiam się, tupię nóżką, kręcę głową i buntuję się zdecydowanie! Uprasza się mianowicie o kolejne trzysta… nie! pięćset! stron tej książki!

Jak można się domyślić, „Powiem ci coś” absolutnie mnie urzekła, zahipnotyzowała, oczarowała i zachwyciła. Piotr Adamczyk pozostawił mnie upojoną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W trzeciej części nasz bohater, Marek Bener, ciągle zmaga się z tęsknotą za swoją zaginioną żoną, choć tym razem próbuje nam wmówić, że już z tym skończył, że po siedmiu latach ma już dość. Stara się on jednak oszukać głównie samego siebie. Wszyscy dookoła wiedzą bowiem (jak to zauważyła inna bohaterka powieści - Aldona Terlecka), że Bener jest mężczyzną jednej kobiety i że jego miłości do Agaty nic nie jest w stanie zgasić…

Bener usiłuje zakopać swoje wewnętrzne demony rzucając się w wir pracy, przyjmuje więc zlecenie na odnalezienie zaginionego Jana Stemperskiego. Podążając po odnalezionych śladach, niczym po nitce do kłębka, odnajduje wątki łączące Stemperskiego z tajemniczym zniknięciem mechanika samochodowego sprzed kilku miesięcy, a także z… zaginięciem Agaty. Mimo wielu przeszkód i kłód rzucanych mu pod nogi, mimo wyborów dokonywanych pod wpływem emocji i wyciągania pochopnych wniosków, Bener za wszelką cenę dąży do odkrycia prawdy. Prawdy, która ma go uwolnić. Lub zabić…

Małecki udowodnił już wcześniej, a teraz jedynie potwierdził moje przekonanie o tym, że nic w jego powieściach nie jest przypadkowe, a przeplatające się wątki są jedną, misternie uszytą intrygą.

Małecki z książki na książkę pisze coraz lepiej! Odnoszę wrażenie, że autor wszedł na wyżyny umiejętności dopieszczania swoich zdań. Nie ma tu nic przypadkowego, nie znajdziemy żadnych „zapychaczy”, każde słowo ma znaczenie! Dzięki temu otrzymujemy opowieść, od której naprawdę trzeba się odrywać na siłę, a smakowanie dobranych przez autora słów, porównań, metafor sprawiło mojemu mózgowi ogromną przyjemność!

http://subjectivelyaboutbooks.blogspot.com/2018/04/21-robert-maecki-koszmary-zasna-ostatnie.html

W trzeciej części nasz bohater, Marek Bener, ciągle zmaga się z tęsknotą za swoją zaginioną żoną, choć tym razem próbuje nam wmówić, że już z tym skończył, że po siedmiu latach ma już dość. Stara się on jednak oszukać głównie samego siebie. Wszyscy dookoła wiedzą bowiem (jak to zauważyła inna bohaterka powieści - Aldona Terlecka), że Bener jest mężczyzną jednej kobiety i że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z twórczością Magdy Stachuli miałam styczność już wcześniej, przy okazji jej debiutanckiej powieści „Idealna”. Muszę przyznać, że dość niesprawiedliwie oceniłam wtedy tę powieść, pod zdjęciem na Instagramie napisałam bowiem, że okropnie się męczę z tą książką oraz że nie mogę znieść jej bohaterek. I poniekąd nadal zgadzam się z własną opinią, bo zachowania tych dwóch kobiet były dla mnie nie do zniesienia, powinnam była jednak oddać autorce sprawiedliwość, że po pierwsze - tacy ludzie naprawdę istnieją, a po drugie - podstawa psychologiczna, fundament, na którym te postaci zostały zbudowane, te nieracjonalne, dla mnie wręcz chore zachowania sprawiły, że historię tę pamiętam do dziś. Stachula ma bowiem rzadką umiejętność uwydatniania najgłębiej skrywanych ludzkich strachów i paranoi, a bohaterowie jej powieści (choć skupiłabym się tu jednak głównie na postaciach płci żeńskiej) są po prostu psychicznie słabi, łatwo nimi manipulować, a nawet ich gnębić. A to z kolei, w połączeniu z lekkim piórem Magdy, w rezultacie tworzy mieszankę tak wciągającą, że odłożenie książki choć na chwilę staje się naprawdę trudnym zadaniem.


http://subjectivelyaboutbooks.blogspot.com/2018/01/11-magda-stachula-trzecia.html?m=1

Z twórczością Magdy Stachuli miałam styczność już wcześniej, przy okazji jej debiutanckiej powieści „Idealna”. Muszę przyznać, że dość niesprawiedliwie oceniłam wtedy tę powieść, pod zdjęciem na Instagramie napisałam bowiem, że okropnie się męczę z tą książką oraz że nie mogę znieść jej bohaterek. I poniekąd nadal zgadzam się z własną opinią, bo zachowania tych dwóch kobiet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przed lekturą „Nieodnalezionej” byłam zła, że ta książka przyszła przed najnowszą powieścią Bernarda Miniera, na którą czekałam wiele miesięcy. Byłam też bardzo sceptycznie nastawiona, bo nowy Mróz był bardzo rozreklamowany. Bo stutysięczny nakład. Bo Tess Gerritsen niby reklamuje jako nowego Nesbo… I wiecie co? Nie żałuję. Mróz pokazał bowiem, że jest autorem, który poza tym, że potrafi mistrzowsko skonstruować fabułę, genialnie radzi sobie również z zabraniem głosu w tak ważnym temacie jakim jest przemoc wobec kobiet. Przy posłowiu łzy ciurkiem ciekły mi po twarzy. I mogę tutaj powiedzieć tylko jedno. I myślę, że powiem to w imieniu wszystkich kobiet…


Dziękuję.

http://subjectivelyaboutbooks.blogspot.com/2018/02/12-remigiusz-mroz-nieodnaleziona.html?m=1

Przed lekturą „Nieodnalezionej” byłam zła, że ta książka przyszła przed najnowszą powieścią Bernarda Miniera, na którą czekałam wiele miesięcy. Byłam też bardzo sceptycznie nastawiona, bo nowy Mróz był bardzo rozreklamowany. Bo stutysięczny nakład. Bo Tess Gerritsen niby reklamuje jako nowego Nesbo… I wiecie co? Nie żałuję. Mróz pokazał bowiem, że jest autorem, który poza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Camilla Läckberg, określana mianem królowej szwedzkiego kryminału, to autorka, która raz po raz serwuje czytelnikowi odgrzany kotlet. I oto mamy kolejną, dziesiątą już odsłonę sagi o Fjällbace, w której bieżące wydarzenia z życia Eriki Falck i jej męża Patricka Hedströma, ich rodzin oraz załogi komisariatu, przeplatane są „opowieścią z czasów słusznie minionych”.

Nie zrozumcie mnie źle - lubię ten cykl, lubię autorkę, po dziewięciu powieściach trudno oczekiwać czegoś innego, skoro we wszystkich poprzednich schemat był identyczny, jednak po lekturze „Czarownicy” mam wrażenie, że Camilla coraz mniej się przykłada, choć książce nie brakuje też ogromnych plusów.

http://subjectivelyaboutbooks.blogspot.com/2018/01/9-camilla-lackberg-czarownica.html?m=1

Camilla Läckberg, określana mianem królowej szwedzkiego kryminału, to autorka, która raz po raz serwuje czytelnikowi odgrzany kotlet. I oto mamy kolejną, dziesiątą już odsłonę sagi o Fjällbace, w której bieżące wydarzenia z życia Eriki Falck i jej męża Patricka Hedströma, ich rodzin oraz załogi komisariatu, przeplatane są „opowieścią z czasów słusznie minionych”.

Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Historia opowiada o Christine, o jej życiu osobistym, o jej pracy. Kobietę obserwujemy z bardzo niewielkiej odległości, poznajemy jej świat i zaczynamy się czuć w nim tak samo bezpiecznie jak ona sama… Powoli, krok po kroku, dzień po dniu, strona po stronie zaczynamy dostrzegać zgrzyty, a następnie stajemy się biernymi i bezradnymi świadkami rozpadu całego życia bohaterki… i jej psychiki. Christine pada ofiarą stalkingu - zostaje tak okrutnie zmanipulowana i pozbawiona tak podstawowej rzeczy, jaką jest poczucie bezpieczeństwa, że w końcu stawką staje się jej życie…

Fabuła jest konstrukcyjnym majstersztykiem, opowieść o Christine splata się bowiem z wątkiem znanego z poprzednich części komisarza, a całość wywołuje u czytelnika całą masę emocji: wściekłość, bezsilność, niepokój, aż w końcu przerażenie. Dotyczy bowiem najdelikatniejszej sfery każdego z nas - naszej psychiki, naszej wiary we własne myśli, naszego przekonania o tym, że wiemy co jest prawdziwe.

Autor wodzi czytelnika za nos i kiedy już ten myśli: „o, wiem, wiem!”, okazuje się, że guzik wie i że został kolejny raz zręcznie wyprowadzony w pole. Minier w swojej twórczości zastawia na czytelnika całe mnóstwo pułapek i dzięki temu kupuje sobie jego lojalność - kto raz bowiem sięgnął po tego autora, nie ma już odwrotu, będzie czytał dalej. Minier uzależnia. Przed użyciem skonsultuj się z lekarzem… :)

https://subjectivelyaboutbooks.blogspot.com/2017/12/7-bernard-minier-nie-gas-swiata.html

Historia opowiada o Christine, o jej życiu osobistym, o jej pracy. Kobietę obserwujemy z bardzo niewielkiej odległości, poznajemy jej świat i zaczynamy się czuć w nim tak samo bezpiecznie jak ona sama… Powoli, krok po kroku, dzień po dniu, strona po stronie zaczynamy dostrzegać zgrzyty, a następnie stajemy się biernymi i bezradnymi świadkami rozpadu całego życia bohaterki…...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Porwało mnie! Wartka akcja, zero przynudzania i czekania aż coś się rozkręci, a do tego bohater, którego da się lubić, ale też i o którym można z pobłażliwym uśmiechem pomyśleć: „No idiota!” :) Z reguły nie lubię powieści pisanych w pierwszej osobie, domyślam się też, że znacznie trudniej jest napisać w ten sposób logiczną historię - i za to wielki szacun się autorowi należy, zupełnie nie mam się do czego przyczepić. Zagadkowe zniknięcie Agaty wplecione w całość - petarda, umieram z ciekawości! Było też wzruszenie pod koniec, jestem przekonana, że autor doskonale wie, w którym momencie... Poza świetną rozrywką, książka po przeczytaniu pozostawia też parę tematów do refleksji. Dla mnie to ważne, inaczej jutro bym już nie pamietała, o czym była. Jestem pod wrażeniem. Podziwiam. Zazdroszczę. Gratuluję.

Pełna recenzja https://subjectivelyaboutbooks.blogspot.com/2017/12/3-robert-maecki-najgorsze-dopiero.html

Porwało mnie! Wartka akcja, zero przynudzania i czekania aż coś się rozkręci, a do tego bohater, którego da się lubić, ale też i o którym można z pobłażliwym uśmiechem pomyśleć: „No idiota!” :) Z reguły nie lubię powieści pisanych w pierwszej osobie, domyślam się też, że znacznie trudniej jest napisać w ten sposób logiczną historię - i za to wielki szacun się autorowi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Udało mi się jednak w jeden wieczór, w mniej więcej półtorej godziny przeczytać tę książkę od deski do deski.

Trudno byłoby wszakże poświęcić jej więcej czasu, treści bowiem nie ma w niej zbyt wiele, więcej mamy zdjęć. Fotografie te jednak w mojej opinii mogłyby znaleźć się na Instagramie, Facebooku czy blogu autorki, jeśli natomiast wydaje się książkę o fotografii, to powinny się w niej znaleźć zdjęcia idealne. Tymczasem można tu znaleźć fotografie zrobione telefonem, których jakość na papierze nie wygląda zbyt ciekawie (są na przykład zaszumione), a nawet zdjęcia prześwietlone (sic!). Powtarzam: na Instagram czy bloga? Jasne! Do książki o fotografii… No cóż, może lepiej nie.

Nie mam nic przeciwko robieniu zdjęć telefonem, broń Boże! Sama używam głównie telefonu, ale od niedawna pstrykam również aparatem, ponieważ jakość zdjęć i możliwości aparatu w telefonie przestały mnie zadowalać. Nie jestem specem od fotografii (ciągle się uczę), choć miałam do czynienia z lustrzankami i jakieś tam podstawy znam… Niemniej przy ocenie zdjęcia polegam głównie na swoim oku, bo to w końcu ono decyduje o tym, czy zdjęcie mi się podoba czy nie - i nie mam tu na myśli aranżacji, kompozycji czy w ogóle tego, co zdjęcie przedstawia. Jeśli drukujemy zdjęcie, powinniśmy zadbać o jego jakość. W książce Kasi niestety tego zabrakło.

Nie znalazłam również nic o podstawach używania aparatu - o głębi ostrości, ekspozycji czy innych ustawieniach manualnych nie ma ani słowa. Tymczasem zdawać by się mogło, że od tego powinna zaczynać się taka książka. Jest za to dużo wskazówek jak ustawić siebie czy modela, by wyglądał korzystnie; jakie dodatki dobierać do zdjęć, by nie przesłaniały właściwego obiektu fotografii czy jakie kolory ubrań nie będą nas postarzać… Cóż, jeśli chcemy zachęcać czytelników do tego, żeby kupili sobie lustrzankę i robili tysiące zdjęć w trybie automatycznym, to faktycznie te wskazówki będą kluczowe…

https://subjectivelyaboutbooks.blogspot.com/2018/01/8-katarzyna-tusk-make-photography-easier.html#more

Udało mi się jednak w jeden wieczór, w mniej więcej półtorej godziny przeczytać tę książkę od deski do deski.

Trudno byłoby wszakże poświęcić jej więcej czasu, treści bowiem nie ma w niej zbyt wiele, więcej mamy zdjęć. Fotografie te jednak w mojej opinii mogłyby znaleźć się na Instagramie, Facebooku czy blogu autorki, jeśli natomiast wydaje się książkę o fotografii, to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Upadek na dno boli mniej, gdy spowija go dym.”
Mrok, brud, duchota. Taki klimat serwuje nam Szczygielski w swojej drugiej powieści. Robi to ostrym językiem i zaskakująco celnymi uwagami na temat rzeczywistości, często wręcz ociekającymi sarkazmem. Nie mogę mieć żalu o to, że krok po kroku, strona za stroną autor pozbawia czytelnika nadziei na poprawę losów swoich bohaterów i odziera go ze złudzeń, że można ot tak, nagle zmienić swoje życie. Nie mogę, bo fabuła jest tak doskonale skonstruowana, że mimo poczucia przygnębienia, jakie mnie ogarnęło po przeczytaniu ostatnich stron - chcę więcej... Świat tworzony przez Szczygielskiego wciąga i uzależnia jak narkotyk. Narkotyk, który od „Aorty” zmienił swój skład chemiczny i jest jeszcze mocniejszy. Doskonała lektura. Aż żałuję, że skończyłam.

„Upadek na dno boli mniej, gdy spowija go dym.”
Mrok, brud, duchota. Taki klimat serwuje nam Szczygielski w swojej drugiej powieści. Robi to ostrym językiem i zaskakująco celnymi uwagami na temat rzeczywistości, często wręcz ociekającymi sarkazmem. Nie mogę mieć żalu o to, że krok po kroku, strona za stroną autor pozbawia czytelnika nadziei na poprawę losów swoich bohaterów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Szczygielski posługuje się językiem polskim jak brzytwą. Tnie. Rozdrabnia. Sieka. Jego styl jest mroczny, bohaterów prawie nigdy nie spotyka nic dobrego, a nawet jeśli tak się czytelnikowi wydaje... to ma rację - wydaje mu się.
Historia komisarza, który - jak przystało na pełnokrwistego bohatera kryminału - jest obarczony mnóstwem problemów personalnych oraz dziwki, która marzy o tym, by wyrwać się ze szponów swojego alfonsa brzmi banalnie. Gdyby w ten sposób opisać tę fabułę, większość z Was pewnie by nawet nie sięgnęła po tę pozycję. Tymczasem Szczygielskiemu udało się stworzyć opowieść nie dość, że wciągającą, to na dodatek pozostawiającą niedosyt. Autor stworzył bohaterów, którzy równie dobrze mogliby żyć obok Ciebie. Albo Ciebie. Albo mnie. A to sprawia, że tym bardziej się im kibicuje. I tym bardziej chce się znać ich dalsze losy.
Należy też wspomnieć, że żonglerka słowna, jaką uprawia Szczygielski, trafność spostrzeżeń oraz wszędobylski sarkazm sprawiają, że powieści nie można określić mianem czytadła, o którym za chwilę można zapomnieć. Tej książki nie da się zapomnieć. A nazwisko Szczygielski zdecydowanie warto zapamiętać.

Szczygielski posługuje się językiem polskim jak brzytwą. Tnie. Rozdrabnia. Sieka. Jego styl jest mroczny, bohaterów prawie nigdy nie spotyka nic dobrego, a nawet jeśli tak się czytelnikowi wydaje... to ma rację - wydaje mu się.
Historia komisarza, który - jak przystało na pełnokrwistego bohatera kryminału - jest obarczony mnóstwem problemów personalnych oraz dziwki, która...

więcej Pokaż mimo to