Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Historia sama w sobie nie jest może aż tak zła, ale wątek romantyczny to katastrofalny absurd.
A główna bohaterka... Cóż. Szkoda słów...

Historia sama w sobie nie jest może aż tak zła, ale wątek romantyczny to katastrofalny absurd.
A główna bohaterka... Cóż. Szkoda słów...

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyjemna, zabawna i absurdalna, czyli taka, jak lubię. Ale przy tym też brutalnie przewidywalna, a przez to przeciętna. Mimo wszystko polecam, bo przyjemnie się to czyta.

Przyjemna, zabawna i absurdalna, czyli taka, jak lubię. Ale przy tym też brutalnie przewidywalna, a przez to przeciętna. Mimo wszystko polecam, bo przyjemnie się to czyta.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Trylogia „Green Town” Bradbury'ego, „Magiczne lata” Maccamona, „Weiser Dawidek” Pawła Huelego, ”Serca Atlantydów” i opowiadanie „Ciało” Stephena Kinga, a ostatnio także „Cudowne lata” Valérie Perrin to zdecydowanie moje najukochańsze historie. Co je łączy? Lato, beztroskie wakacje, dzieciństwo, tajemnica i odrobina magii; ten subtelny sentymentalizm, który porusza jedną z najwrażliwszych strun mojej duszy.
I choć w „Grzechócie” tego sentymentalizmu było niewiele, reszta motywów się zgadza. Wsiąkłam.
Ogromny plus za intertekstualność i wykorzystanie legend, które znają niemal wszyscy. Wszyscy bowiem byliśmy kiedyś dzieciakami, które pragnęły przeżyć przygodę przez duże P. A ta właśnie taką jest.

Daję tak wysoką ocenę, gdyż takie książki kocham najmocniej.

Trylogia „Green Town” Bradbury'ego, „Magiczne lata” Maccamona, „Weiser Dawidek” Pawła Huelego, ”Serca Atlantydów” i opowiadanie „Ciało” Stephena Kinga, a ostatnio także „Cudowne lata” Valérie Perrin to zdecydowanie moje najukochańsze historie. Co je łączy? Lato, beztroskie wakacje, dzieciństwo, tajemnica i odrobina magii; ten subtelny sentymentalizm, który porusza jedną z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

DNF. Chaos, dziury, nic mnie tu nie zatrzymało na dłużej.

DNF. Chaos, dziury, nic mnie tu nie zatrzymało na dłużej.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie wiem, czy to kwestia świetnego tytułu czy okładki, ale od „Robaków w ścianie” oczekiwałam dużo więcej.
Tymczasem dostałam całkiem przeciętny kryminał, w którym nic mnie nie zaciekawiło i absolutnie nic nie zaskoczyło. Niby miał wszystko, co kryminał mieć powinien, ale czegoś jednak nie miał. Na domiar złego był niezwykle wtórny i schematyczny, bohaterów odróżniałam od siebie tylko ze względu na imiona, bo też nie byli wykreowani w żaden konkretny sposób. Ot tak sobie byli, tacy papierowi.
Czytałam, czytałam i czytałam. Nie zastanawiałam się jednak nad tym, jak się skończy, bo w pewnym momencie w ogóle straciłam zainteresowanie tą historią. Skupiałam się raczej na „kiedy to się skończy”.

Kolejnym z wielu minusów było osadzenie akcji w latach 90. i w ogóle nie oddania ducha tych lat. Ogólnie wszystko mogłoby się równie dobrze dziać współcześnie. Tym bardziej, że światopoglądy większości bohaterów jednak mocno wybiegały w przyszłość. O tym, że mamy lata dziewięćdziesiąte przypominały mi tak naprawdę tylko daty podane na początku niektórych rozdziałów.

Duże rozczarowanie. Mocno przeciętny kryminał.

Nie wiem, czy to kwestia świetnego tytułu czy okładki, ale od „Robaków w ścianie” oczekiwałam dużo więcej.
Tymczasem dostałam całkiem przeciętny kryminał, w którym nic mnie nie zaciekawiło i absolutnie nic nie zaskoczyło. Niby miał wszystko, co kryminał mieć powinien, ale czegoś jednak nie miał. Na domiar złego był niezwykle wtórny i schematyczny, bohaterów odróżniałam od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Piękna, melancholijna, sentymentalna – taka właśnie okazała się debiutancka powieść Valerie Perrin, w której zadłużyłam się po lekturze „Życia Violette”, a zakochałam na dobre przy „Cudownych latach”. Moją miłość do bezdyskusyjnie pięknej i sentymentalnej twórczości Perrin „Zapomniane niedziele” scementowały.
Jest to przede wszystkim opowieść o życiu, które daje i odbiera, o miłości i jej różnorodnych obliczach, o uczuciach dojrzewających, o podejmowaniu decyzji, sekretach, traumach, stracie, jeszcze raz o miłości i szukaniu swojej drogi. Bo nie zawsze wszystko jest takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka.
A Perrin pokazuje nam to w iście wirtuozerski sposób.

PS.: Do wszystkich, którzy zarzucają Justine infantylność: główna bohaterka „Zapomnianych niedziel” ma zaledwie 21 lat. Ja miałam tyle przeszło 10 lat temu i pamiętam, że miałam w głowie jeszcze większe fiu-bździu niż ona. Warto o tym pamiętać podczas lektury!

Piękna, melancholijna, sentymentalna – taka właśnie okazała się debiutancka powieść Valerie Perrin, w której zadłużyłam się po lekturze „Życia Violette”, a zakochałam na dobre przy „Cudownych latach”. Moją miłość do bezdyskusyjnie pięknej i sentymentalnej twórczości Perrin „Zapomniane niedziele” scementowały.
Jest to przede wszystkim opowieść o życiu, które daje i odbiera,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Myślę, że wszystkie światy są magiczne. Po prostu przyzwyczajamy się do tego”.

Jeśli lubicie książki pełne akcji, od której nie sposób się oderwać, a opowieści snute powoli Was nudzą, odpuśćcie sobie lekturę „Baśniowej opowieści”. Bo ta pozycja mistrza grozy to zdecydowanie opowieść przez duże O i w dodatku książka, która pochłania czytelnika (a nie odwrotnie!). Za każdym razem, gdy otwierałam „Baśniową opowieść”, czułam się dokładnie tak, jakbym fizycznie przenosiła się najpierw na Jaworową 1, a później do cudownego i zachwycającego Empis.

Ja sobie odpuszczę streszczanie fabuły. Tę bowiem znajdziecie niemal wszędzie. Skupię się na tym, co tę książkę czyni aż tak, w moim przekonaniu, wybitną i wyjątkową.

Zacząć więc należy od postaci, które u Kinga zawsze są wyraziste. Tutaj jednak autor wspiął się na wyżyny w tym zakresie, tworząc bohaterów, z którymi naprawdę daje czas nam się zżyć. Dlatego właśnie tak bardzo bolą później ich straty. King się nie spieszy tutaj z niczym. Snuje swoją opowieść niczym pierwszorzędny gawędziarz w letnią noc przy ognisku. A to właśnie sprawia, że czytelnik wierzy we wszystko, co opowiada nawet wtedy, gdy wydaje się to niemożliwe. Ja uwierzyłam w gigantyczne świerszcze, nietoperze, szarych ludzi, Gogmagoga, Dorę, księżniczkę, magiczny zegar słoneczny, syreny, ukryte złoto i w olbrzymki. Uwierzyłam we wszystko, co przeżył Charlie w Empis, uwierzyłam w całą tę krainę, w Ten Inny. A wszystko właśnie przez to, że ta historia nigdzie się nie spieszyła, chociaż Charlie spieszył się bardzo, pozwolił mi chłonąć ten świat, zachwycać się jego pięknem, przerażać się okrucieństwem tego złego…

Intertekstualność „Baśniowej opowieści” to też temat na osobny esej. Mamy tutaj mnóstwo bezpośrednich odniesień, o których mowa jest wprost np.: „Jakiś potwór tutaj idzie” Bradbury'ego (uwielbiam!) czy „Cujo” samego Stephena Kinga i jeszcze więcej takich, które sam czytelnik musi wytropić. Bawiłam się świetnie, szukając tych powiązań, inspiracji i odniesień – mnóstwo baśni, klasyki fantastyki, mitów. A mimo wszystko dostajemy twór, który nie jest wtórny, który nie jest kalką, który jest świeży, autentyczny i zachwycający.

Autentyczność to kolejna mocna strona tej powieści. Naprawdę mocna. Czasem, kiedy czyta się fantasy (i nie tylko zresztą), pojawiają się jakieś niedociągnięcia, jakieś szczegóły, które zgrzytają, jakieś dziury fabularne. Tutaj tego nie ma. Mam wrażenie, że dopieszczony został każdy szczegół, a jeśli czegoś czytelnik finalnie się nie dowiaduje, nie wynika to z jakiegoś pospiesznego zakończenia historii czy niedbalstwa, ale tylko z faktu, że sam Charlie nie miał okazji się tego dowiedzieć. Wszystko dzieje się w odpowiednim tempie, bez jakiś dziwnych zbiegów okoliczności. Ale pamiętajmy też, że Empis to kraina magiczna…

Jako ogromna fanka Stephena Kinga, która ma za sobą lektury zdecydowanej większości jego dzieł, tych lepszych i tych gorszych też, zaliczam „Baśniową opowieść” do tych najlepszych z najlepszych (obok „Serc Atlantydów”, „Bastionu” czy „Czterech pór roku”). Będę do tej książki wracać z radością. Będę ją pamiętać zapewne już zawsze. I tak jak Charlie, będę tęsknić za magicznym, pięknym, tajemniczym i niebezpiecznym Empis z nadzieją, że to, co śpi w studni, na zawsze już pozostanie uśpione.

„Myślę, że wszystkie światy są magiczne. Po prostu przyzwyczajamy się do tego”.

Jeśli lubicie książki pełne akcji, od której nie sposób się oderwać, a opowieści snute powoli Was nudzą, odpuśćcie sobie lekturę „Baśniowej opowieści”. Bo ta pozycja mistrza grozy to zdecydowanie opowieść przez duże O i w dodatku książka, która pochłania czytelnika (a nie odwrotnie!). Za każdym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ja nie wiem, dlaczego ja sobie sama to robię. Najpierw przez 30 lat upieram się, że nie lubię audiobooków, tylko po to, żeby w końcu spróbować i przekonać się, że to jest coś wspaniałego.
Mniej więcej tak samo upierałam się, że nie lubię komedii kryminalnych. Jednak czasem zdarzało mi się po nie sięgnąć i w większości przypadków bawiłam się wtedy rewelacyjnie. Nadal jednak twierdziłam, że nie jest to mój gatunek. Po lekturze „Upiora w moherze” zmieniam jednak swoje podejście do kryminalnych komedii i przyznaję, że ewidentnie je lubię.
Nie było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Iwony Banach. Dlatego zdecydowałam się w ogóle po tego „Upiora...” sięgnąć. Była to jak do tej pory najlepsza książka autorki, jaką miałam przyjemność czytać.
Dałam się wkręcić w wymyśloną intrygę, uśmiałam się do łez, kilka razy się zdziwiłam. Pojawienie się Kaszaka było dla mnie nie małym szokiem. Ale do sedna.
„Upiór w moherze” to książka przezabawna, ale wulgarna. Jeśli nie lubicie ordynarnego poczucia humoru, a przekleństwa w literaturze Was rażą – odpuście sobie tę lekturę. Przekleństwa, choć było ich dużo, zostały zawsze użyte dokładnie tam, gdzie powinny być. Fabuła natomiast nie pozostawia czasu na wytchnienie. I pędzi, pędzi. Bo tutaj jakiś upiór sieje postrach, na Tęczów spadają wszy łonowe, ktoś kogoś morduje, choć nie miał, postacie literackie zaczynają się materializować w pozaliterackim świecie, 5G jest w zmowie z mąką z robaków, pisarki odwalają sabaty czarownic, a wszystko to zakrapiane jest niemałą dawką alkoholi przeróżnych.
„A, czyli okej, jesteśmy pierdolnięte”.
„Upiór w moherze” to nie tylko przezabawny kryminał, ale także ironiczna diagnoza Internetu i społeczeństwa, które ponad wszystko umiłowało sobie fake newsy i click baity. Zabawa gwarantowana. Świetna zabawa, moi drodzy!

Ja nie wiem, dlaczego ja sobie sama to robię. Najpierw przez 30 lat upieram się, że nie lubię audiobooków, tylko po to, żeby w końcu spróbować i przekonać się, że to jest coś wspaniałego.
Mniej więcej tak samo upierałam się, że nie lubię komedii kryminalnych. Jednak czasem zdarzało mi się po nie sięgnąć i w większości przypadków bawiłam się wtedy rewelacyjnie. Nadal jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mówicie, co chcecie, ale dla mnie ta książka (jak i inne książki autorki) to definicja literatury pięknej.
Myślcie i pamiętajcie!

Mówicie, co chcecie, ale dla mnie ta książka (jak i inne książki autorki) to definicja literatury pięknej.
Myślcie i pamiętajcie!

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Początek dobry – intrygujący. Sprawił, że chciałam czytać dalej. Im dalej jednak w las, tym bardziej wszystko było… bez sensu.
Czytając tę książkę miałam wrażenie, że autorka miała 2, może 3 naprawdę dobre, ale niepełne pomysły. Nie wiedziała, co z nimi zrobić, więc połączyła je w jedną historię.
Wszystkiego tutaj było za dużo, a w tym wszystkim czegoś było za mało.

Początek dobry – intrygujący. Sprawił, że chciałam czytać dalej. Im dalej jednak w las, tym bardziej wszystko było… bez sensu.
Czytając tę książkę miałam wrażenie, że autorka miała 2, może 3 naprawdę dobre, ale niepełne pomysły. Nie wiedziała, co z nimi zrobić, więc połączyła je w jedną historię.
Wszystkiego tutaj było za dużo, a w tym wszystkim czegoś było za mało.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Rzadko sięgam po książkę, o której nie wiem nic. O tej nie wiedziałam. Ot, spodobała mi się okładka, a intuicja krzyczała, że to będzie coś dobrego. Nie sprawdziłam nawet, z jakim gatunkiem literackim będę miała do czynienia. Nie miałam więc pojęcia, czego się spodziewać. I zdecydowanie nie spodziewałam się tego, co dostałam!

Panią March poznajemy podczas jej codziennej wycieczki do ulubionej piekarni. Już na początku dowiadujemy się, że jest ona przedstawicielką typowej klasy wyższej – kobietą, która nie pracuje, a jej domem zajmuje się gosposia. Jada tylko chleb z oliwkami i przede wszystkim – żyje otoczona pozorami.

Pani March jest dystyngowaną kobietą. Albo tylko jej się tak wydaje…
Pani March ma kochającego męża, który ją szanuje. Albo tylko jej się tak wydaje…
Pani March ma syna, którego kocha i z którego jest dumna. Albo tylko jej się tak wydaje…
Pani March ma udane życie i jest szczęśliwa. Albo tylko jej się tak wydaje…

Mąż Pani March właśnie wydał kolejną powieść, która odniosła ogromny sukces i ugruntowała jego literacką pozycję, a żona jest z niego dumna. Aż do momentu, w którym pracownica jej ulubionej piekarni nie rzuca mimochodem uwagi, jakoby to właśnie Pani March miała być pierwowzorem Johanny – głównej bohaterki owej książki. Ale… jak to? Przecież Johanna to nie tylko zwykła dziwka! Johanna jest odrażająca i paskudna do tego stopnia, że nawet jej stali klienci nie chcą z nią sypiać.
I właśnie ta niewinna sugestia sprawia, że życie Pani March diametralnie się zmienia, a sama kobieta zaczyna powoli popadać w obłęd. Do tego wszystkiego znajduje w notatkach swojego męża wycinek z gazety dotyczący zamordowanej dziewczyny, której ciało odnaleziono niedaleko domku letniskowego, do którego Georg często udaje się ze swoim wydawcą. Pani March zaczyna zauważać (albo tylko jej się tak wydaje…) znaki, świadczące o tym, że jej mąż jest winny zbrodni. Na domiar złego w łazience pojawiają się karaluchy, wszyscy obgadują Panią March, śmiejąc się za jej plecami, a jej własny syn nazywa ją Johanną.

Kryminalny wątek „Pani March” jest tylko tłem, na którym ogrywa się najważniejsza historia – historia życia zbudowanego z dziecięcych traum, wyparcia i – przede wszystkim – pozorów. Bo to właśnie z pozorów składa się całe życie Pani March.

W przypadku tej powieści nie możemy mówić o wartkiej akcji. Powiedziałabym nawet, że nie możemy mówić o akcji w ogóle. Virginia Feito snuje swoją opowieść powoli, tworząc duszny, wręcz klaustrofobiczny klimat obłędu, prowadząc czytelnika do jedynego słusznego finału – finału wstrząsającego dla czytelnika, ale nie na tyle wstrząsającego dla naszej bohaterki, żeby obudziła się ze swoich złudzeń, żeby zburzyła ten potężny mur pozorów.

„Pani March” to wyśmienity thriller psychologiczny, kapitalne studium obłędu i nieprzepracowanych traum. To nie tylko wybitna powieść, ale w moim przekonaniu także gotowy scenariusz na przerażający film w stylu „Co kryje prawda” (reż. Robert Zemeckis, 2000 r.) i „Rebeki” (reż. Alfred Hitchcock, 1940). Skojarzenia z tym pierwszym filmem nie są bezpodstawne…

Jestem przekonana, że Hitchcock, gdziekolwiek teraz jest, uśmiecha się do tej książki. Jestem przekonana, że Hitchcock zrobiłby z niej przerażający gothic thriller, który byłby dziełem na miarę „Psychozy” (1960 r.) czy „Ptaków” (1963 r.), z mrocznym i dusznym klimatem „Rebeki” i aż żal serce ściska, że nigdy nie będzie nam dane tego zobaczyć.

Rzadko sięgam po książkę, o której nie wiem nic. O tej nie wiedziałam. Ot, spodobała mi się okładka, a intuicja krzyczała, że to będzie coś dobrego. Nie sprawdziłam nawet, z jakim gatunkiem literackim będę miała do czynienia. Nie miałam więc pojęcia, czego się spodziewać. I zdecydowanie nie spodziewałam się tego, co dostałam!

Panią March poznajemy podczas jej codziennej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,



Na półkach: ,

Pierwsza część złapała za gardło i trzymała aż do ostatniej strony. Nie mogłam się oderwać. Czym prędzej sięgnęłam więc po „Sekret” i… ogromnie się rozczarowałam. Druga część przygód Millie to odgrzewany kotlet. Na dodatek odgrzewany w mikrofalówce, a więc kapeć.
Fabuła bardzo podobna do pierwszej części. Choć nie ukrywam – plot twist był dobry. Nie mniej się go spodziewałam, więc zaskoczenie było umiarkowane.
A co się tyczy samej Millie – jest niezwykle głupia. O ile w pierwszej części wiele jej wybaczałam, bo dziewczyna młoda, życia nie znała, o tyle druga część działa się kilka lat później, więc mierziło. Wszystko – jej motywacje, przemyślenia, teksty i działania to typowa zbuntowana nastolatka, a nie dorosła kobieta. Była wręcz irytująca.
Polecam pierwszą część każdemu. Drugiej polecać nie będę. Chociaż jak będzie trzecia, też pewnie po nią sięgnę...

Pierwsza część złapała za gardło i trzymała aż do ostatniej strony. Nie mogłam się oderwać. Czym prędzej sięgnęłam więc po „Sekret” i… ogromnie się rozczarowałam. Druga część przygód Millie to odgrzewany kotlet. Na dodatek odgrzewany w mikrofalówce, a więc kapeć.
Fabuła bardzo podobna do pierwszej części. Choć nie ukrywam – plot twist był dobry. Nie mniej się go...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeśli chodzi o warstwę językową, wiele można tej książce zarzucić – infantylne dialogi, przemyślenia głównej bohaterki na poziomie zakochanej nastolatki w liceum, jakieś niefortunne sformułowania (choć te mogą być winą tłumaczenia)…
Nie mam jednak wątpliwości, że warstwa fabularna, tempo i niepokojące napięcie, które towarzyszy czytelnikowi niemal od pierwszej strony, górują nad niedociągnięciami językowymi.

Jest wciągająco, zaskakująco i tajemniczo. Książka trzyma za gardło od samego początku, powodując jakiś niewyjaśniony dyskomfort w okolicach żołądka. A gdy wydaje ci się, że już wszystko wiesz, okazuje się, że tak naprawdę nie wiesz nic. A czego więcej chcieć od dobrego thrillera?

Jeśli chodzi o warstwę językową, wiele można tej książce zarzucić – infantylne dialogi, przemyślenia głównej bohaterki na poziomie zakochanej nastolatki w liceum, jakieś niefortunne sformułowania (choć te mogą być winą tłumaczenia)…
Nie mam jednak wątpliwości, że warstwa fabularna, tempo i niepokojące napięcie, które towarzyszy czytelnikowi niemal od pierwszej strony,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Projekt Riese” mnie wciągnął, aby na końcu rozczarować pośpiesznym i niedbałym zakończeniem. Mimo wszystko niezwłocznie sięgnęłam po „Operację Mir”, ciekawa dalszych losów Parkera i Nataszy.
I tu, o dziwno, bawiłam, się jeszcze lepiej. Wiedziałam już, czego się spodziewać (podchodząc do pierwszej części nie miałam pojęcia, że to sci-fi), a akcja okazała się jeszcze bardziej wartka. Obwiałam się, że cała historia skupi się na Parkerze i Nataszy starających odnaleźć się w ZL, jednak tutaj też się pomyliłam! Mróz nadał akcji takie tempo, że niemal nie pozostawił miejsca na sentymenty, odpowiednio wyważając główny wątek z elementami romantycznymi.
Dodatkowo podwyższam ocenę za postacie Ołeny i Aurelusza. Ich idiolektostyle to miód na moje serce, zawsze zachwycające się tego typu zabiegami.
I w końcu – zakończenie.
Mróz pisze ciekawe powieści i ma dobre pomysły na historie. Mam jednak wrażenie, że często brakuje mu pomysłów na zakończenia. Te często są pospieszne, pozostawiające zbyt wiele otwartych wątków lub te wątki zamykające w taki niedbały sposób, wiele pozostawiający przypadkowi. „Projekt Riese” był podręcznikowym przykładem „mrozowego zakończenia”. „Operacja Mir” natomiast tutaj też mnie zaskoczyła. Kończy się dokładnie tak, jak powinna – niespiesznie, zaskakująco i z pewną obietnicą, że możemy spodziewać się kolejnych części.
Biorąc jednak pod uwagę, jakie wydarzenia inspirują autora do pisania tej serii, nie wiem, czy na kontynuację będę czekać, czy raczej się jej obawiać.

„Projekt Riese” mnie wciągnął, aby na końcu rozczarować pośpiesznym i niedbałym zakończeniem. Mimo wszystko niezwłocznie sięgnęłam po „Operację Mir”, ciekawa dalszych losów Parkera i Nataszy.
I tu, o dziwno, bawiłam, się jeszcze lepiej. Wiedziałam już, czego się spodziewać (podchodząc do pierwszej części nie miałam pojęcia, że to sci-fi), a akcja okazała się jeszcze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Błyskotliwa, inteligentna, zabawna, refleksyjna.

Nie jestem fanką romantycznych komedii, więc do lektury podeszłam dosyć sceptycznie. Szybko okazało się, że nie mam do czynienia z typowym śmiesznym romansem, a z powieścią dojrzałą i refleksyjną. Inteligentny humor, cięte dialogi, życiowe sytuacje i ważne tematy sprawiły, że nie mogłam się od tej książki oderwać! Warto przeczytać, szczególnie wtedy, gdy nasze życie i podejmowane decyzje determinują kompleksy…

Bardzo często miałam wrażenie, że czytam o sobie ( to chyba nie do końca dobrze! :))

Błyskotliwa, inteligentna, zabawna, refleksyjna.

Nie jestem fanką romantycznych komedii, więc do lektury podeszłam dosyć sceptycznie. Szybko okazało się, że nie mam do czynienia z typowym śmiesznym romansem, a z powieścią dojrzałą i refleksyjną. Inteligentny humor, cięte dialogi, życiowe sytuacje i ważne tematy sprawiły, że nie mogłam się od tej książki oderwać! Warto...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Są książki tak piękne, że brakuje słów, by je zrecenzować. I to jest ta książka.
Doskonała, piękna, arcydzieło!

Są książki tak piękne, że brakuje słów, by je zrecenzować. I to jest ta książka.
Doskonała, piękna, arcydzieło!

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Po rewelacyjnej pierwszej części i nieco słabszej drugiej, w ogóle nie spodziewałam się czegoś takiego. Misternie uknuta intryga, wątki, które idealnie się ze sobą łączą, żadnych przypadków.
Arcydzieło wśród thrillerów!

Po rewelacyjnej pierwszej części i nieco słabszej drugiej, w ogóle nie spodziewałam się czegoś takiego. Misternie uknuta intryga, wątki, które idealnie się ze sobą łączą, żadnych przypadków.
Arcydzieło wśród thrillerów!

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Pisarz posiada moc kształtowania swej własnej rzeczywistości, gdy ta prawdziwa okazuje się zbyt bolesna, by w niej pozostać.”

WOW! Dawno nie czytałam książki tak szalonej. Wydaje mi się, że „szalona” to idealny epitet dla „Yellowface”,
Ponadto jest to powieść nietuzinkowa i niezwykle błyskotliwa. Niby kryminał, niby trochę też thriller, ale tak naprawdę i przede wszystkim to doskonała satyra na cały wydawniczy światek, internetowych recenzentów i Twitterowych dram.

Autorka w sposób zabawny i frapujący poddaje pod wątpliwość moralność pisarzy, wydawców, recenzentów i czytelników.
Nadaje swojej historii tempo i rytm, dzięki którym nie sposób się od niej oderwać. W odpowiednich momentach spowalnia akcję, aby za chwilę zrzucić kolejną fabularną bombę. I choć niektóre zwroty akcji wydają się przewidywalne, niemal żadnego nie przewidziałam.

Każdy bohater tej historii to człowiek. Taki z krwi i kości człowiek. Nie tylko napisana postać. Tak wiarygodna kreacja postaci nie zdarza się często, a to nadaje powieści takiej autentyczności, jakiej ja w literaturze zwykle poszukuję.

GENIALNA!

„Pisarz posiada moc kształtowania swej własnej rzeczywistości, gdy ta prawdziwa okazuje się zbyt bolesna, by w niej pozostać.”

WOW! Dawno nie czytałam książki tak szalonej. Wydaje mi się, że „szalona” to idealny epitet dla „Yellowface”,
Ponadto jest to powieść nietuzinkowa i niezwykle błyskotliwa. Niby kryminał, niby trochę też thriller, ale tak naprawdę i przede wszystkim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Świetna!

Świetna!

Pokaż mimo to