-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński2
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać7
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać1
Biblioteczka
Decydując się na zakup tej książki kierowałem się głównie chęcią "zobaczenia" wojny z wszelkimi fajerwerkami, bitwami i masą zabitych. I za to mi wstyd. "Pluton wyrzutków" pozwala czytelnikowi na zapoznanie się z prawdziwymi realiami wojny, którymi nie są głównie starcia zbrojne, ale przeżycia żołnierzy, ich emocje, zachowania w przeróżnych, często krytycznych sytuacjach. W tym utworze możemy dostrzec co znaczy bohaterstwo, prawdziwe oddanie sprawie i drugiemu człowiekowi. Wiele razy trafiałem na książki, które potrafiły autentycznie mnie rozbawić, ale po raz pierwszy natknąłem się na taką, przy której można by płakać. "Pluton wyrzutków" to dzieło wyjątkowe, które przeczytać może a nawet powinien każdy, nawet jeśli nie jest w większym stopniu zainteresowany kwestiami wojskowymi. Katharsis gwarantowane
Decydując się na zakup tej książki kierowałem się głównie chęcią "zobaczenia" wojny z wszelkimi fajerwerkami, bitwami i masą zabitych. I za to mi wstyd. "Pluton wyrzutków" pozwala czytelnikowi na zapoznanie się z prawdziwymi realiami wojny, którymi nie są głównie starcia zbrojne, ale przeżycia żołnierzy, ich emocje, zachowania w przeróżnych, często krytycznych sytuacjach. W...
więcej mniej Pokaż mimo toDecydując się na tę książkę miałem mieszane uczucia. Jakoś nigdy nie przemawiały do mnie skandynawskie kryminały, chociaż przeczytałem ich naprawdę niewiele. Niestety moje obawy się potwierdziły… Czytając niektóre opinie, naprawdę nie bardzo pojmuje „ochy i achy” nad tym utworem. Zaczynając od samego pojęcia kryminału, które w moim odczuciu nie jest do końca trafnym określeniem tej książki. Co najmniej do połowy utwór ten w ogóle pod tym względem nie istnieje, z czasem akcja trochę się rozwija i dopiero w końcówce kiedy pewne wątki się krystalizują, „Pokutę” czyta się z dużym zainteresowaniem. Mam jednak świadomość tego, iż książka ta porusza również nieco inne kwestie relacji międzykulturowych i pewnych stereotypów, co częściowo ją tłumaczy. Nie mniej jednak pewne stylistyczne zabiegi stosowane w tym utworze strasznie mnie irytowały. Rozumiem, że autor może napisać coś w stylu: bla, bla, bla – pomyślał sobie bohater, rzecz to normalna. Ale tutaj to jest używane z częstotliwością większą niż same dialogi i tak przez całą książkę, muszę czytać zwroty typu „pomyślał Konrad”, czy „zastanowił się Konrad” – do mnie to jakoś nie trafiło. Następnym dylematem z jakim się spotkałem podczas czytania „Pokuty” były pewne niezrozumiałe dla mnie opisy sytuacyjne. Niezrozumiałe pod względem ich przydatności, a także sensu. „Miękkie samogłoski i spółgłoski delikatnie łechtały jego uszy” (nie wiem czy autor w ogóle się zastanawiał jak to brzmi, nie wiem, może to tylko wina tłumaczenia, a może się czepiam, faktem jest, że należałoby ciut lepiej ubrać to w słowa), podobnie z tekstem o „schowaniu członka do kaleson” – (to pewnie miało zrobić wstęp do późniejszego czarnego humoru, cóż nie obraziłbym się jakby autor mi tego oszczędził). A co miały na celu sławne rozważania Konrada o tym, że nagle zachciało mu się sikać, czy o pająku krzyżaku na oknie, tego chyba nawet sam autor nie byłby w stanie wyjaśnić. Na początku książka ta jest bardzo toporna, tak jak główny bohater nie wie co ze sobą zrobić, tak autor nie miał pomysłu jak to opisać, a ja się zastanawiałem czy sobie nie odpuścić. Zdecydowałem się jednak na przeczytanie całości po fragmentach retrospekcji Konrada, który będąc małym chłopcem miał bardzo pod górkę i poczułem do niego pewną sympatię oraz nadzieje, że w końcu mu się w życiu za te trudności poszczęści. Tak więc „Pokuta” nie jest dla mnie jakimś godnym zapamiętania utworem, no może poza faktem, że głównym bohaterem jest nasz krajan. Czasu poświęconemu temu utworowi nie żałuję, gdyż każda książka ma w sobie coś cennego, jednakże akurat tej długo wspominać z pewnością nie będę.
Decydując się na tę książkę miałem mieszane uczucia. Jakoś nigdy nie przemawiały do mnie skandynawskie kryminały, chociaż przeczytałem ich naprawdę niewiele. Niestety moje obawy się potwierdziły… Czytając niektóre opinie, naprawdę nie bardzo pojmuje „ochy i achy” nad tym utworem. Zaczynając od samego pojęcia kryminału, które w moim odczuciu nie jest do końca trafnym...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nareszcie ostatnia część i to upragnione zakończenie. Zakończenie, które trzeba przyznać całkiem ciekawe, ale z pewnymi niedociągnięciami. Chciałbym napisać parę słów odnośnie tych uchybień, nie tylko w stosunku do tej części, ale do całości.
Patrząc na całą sagę można śmiało stwierdzić, że niektóre "akcje i bohaterowie" byli zbędni. I tak zastanawiam się nad sensem istnienia chociażby takiego wiedźmołapa Shanatina (chyba tak się zwał), bo czy jego rola była aż tak istotna żeby poświęcać mu miejsce ? Naturalnie był uczestnikiem wydarzeń, które w kontekście wątku głównego miały znaczenie, ale nie obraziłbym się, gdyby zamiast tej postaci dostałbym 2-3 stronicowy opis zdarzeń, miast rozwlekać się nie wiadomo w jakim celu. Kolejną kwestią są nierozstrzygnięte wątki, jak chociażby "tajemnicza więź" łącząca Illumena z gen. Jantarem (że już o końcowych losach samego Illumena nie wspomnę). Po raz kolejny Lloyd nie ustrzegł się "syndromu ostatniej bitwy". Wiadomo, że ma ona nastąpić, ale tym razem autor nie zbudował takiego napięcia jak w cz.4 i znowu przez moment zrobiło się topornie. Po cichu liczyłem też na jakiś comeback Genedela, ale się niestety nie doczekałem. Tyle moich "wątpliwości". Co do samej 5 części to znajdziemy w niej wszystko to co było wcześniej, poza tym wydaje mi się, że jak ktoś przeczytał cz.1 i przebrnął przez 2 to prędzej czy później zawita albo już zawitał do części ostatniej, więc wszelka zachęta konieczna nie jest. No ale trzeba oddać "Strażnikowi mroku", że akcji nie brakuje, do pewnego momentu jest strasznie wciągająca, potem tempo trochę siada, ale finałowe rozwiązanie siłą rzeczy musi ciekawić. Tak więc warto pochylić się nad tę książką jak i również całą serią
Nareszcie ostatnia część i to upragnione zakończenie. Zakończenie, które trzeba przyznać całkiem ciekawe, ale z pewnymi niedociągnięciami. Chciałbym napisać parę słów odnośnie tych uchybień, nie tylko w stosunku do tej części, ale do całości.
Patrząc na całą sagę można śmiało stwierdzić, że niektóre "akcje i bohaterowie" byli zbędni. I tak zastanawiam się nad sensem...
Z żalem muszę przyznać, iż "Republika" mnie rozczarowała. Gdybym trafił na tę książkę nie znając poprzednich,a jej autorem byłby ktoś mi nieznany, to uznałbym ją za naprawdę dobrą. Jednak po tym, co pan Lynch zaprezentował w części poprzedniej, a zwłaszcza w części pierwszej, to miałem prawo oczekiwać czegoś równie dobrego. Autorowi zabrakło chyba nieco koncepcji na ten utwór, nie wiem, może liczył, że nawet przy słabszym wątku głównym (a owe wybory z pewnością na kolana nie rzuciły) dwójka dobrych kompanów wzmocnionych dodatkowo Sabethą udźwignie całość. Moim zdaniem - nie udźwignęła. Właściwie w całym utworze odnalazłem 3 fragmenty, które wciągały, ciekawiły, szokowały, czyli, jak to mawiał pewien pasiasty "to co tygryski lubią najbardziej". A mianowicie pierwsza intryga Sabethy, zdecydowanie najlepsza i zaskakująca, szkoda, że autor z najlepszym wyskoczył już na początek, bo po tym pani S. była już tylko przeciętnym zawodnikiem. Kolejna kwestia - Calo i Galdo jak zwykle w formie, każdy moment w utworze, gdzie pojawiali się bliźniacy wart był uwagi. Swoją drogą ciekaw jestem czy wyjaśnienie z "cierniem" było planowane, czy wyszło też autorowi spontanicznie, nie mniej jednak ogromny ukłon w stronę pana Lyncha. Ostatnią rzeczą, która mnie tutaj urzekła, była końcowa przepowiednia. O ile na "Republikę" byłem bardzo pozytywnie nastawiony, tak do części kolejnej podchodzę już z pewnym dystansem, bo wydaje mi się, że to co najlepsze pan Lynch już zaprezentował. Czy może nas jeszcze czymś zaskoczyć ? Oby
Z żalem muszę przyznać, iż "Republika" mnie rozczarowała. Gdybym trafił na tę książkę nie znając poprzednich,a jej autorem byłby ktoś mi nieznany, to uznałbym ją za naprawdę dobrą. Jednak po tym, co pan Lynch zaprezentował w części poprzedniej, a zwłaszcza w części pierwszej, to miałem prawo oczekiwać czegoś równie dobrego. Autorowi zabrakło chyba nieco koncepcji na ten...
więcej Pokaż mimo to