-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński15
Biblioteczka
2017-05-14
2016-10-16
Ciężko jednoznacznie oceniać takie produkty, jak "Sądny Dzień" - kolejny komiks, który ukazał się jako "Wielka Kolekcja Komiksów Marvela" Wujek Google pokazuje, że oryginalne zeszyty z tego tomiku ukazały się w okolicach roku 1966. Z dzisiejszego punktu widzenia są mocno archaiczne, jednak wtedy komiksy takie były, i ocenianie ich według dzisiejszych standardów było by krzywdzące. Bo tu nie ma rysunków na całą stronę, kolorów nakładanych komputerowo, a bohaterowie i sytuacje są często mocno przerysowane.
Z drugiej strony mamy prawdziwą perełkę dla kolekcjonerów. W dodatku pięknie wydaną, w twardej oprawie i na dobrej jakości papierze. Hachette ja zwykle zrobiło doskonałą robotę.
"Sądny Dzień" to tak naprawdę kilka historii. Łączą się jednak w pewną całość, niektóre wątki są kontynuowane. Zwłaszcza podobał mi się wątek Inhumans uwięzionych w innym wymiarze, a to tak prawdę tylko taka rzecz poboczna. Główne wątki (bo to się zmienia im dalej w las) też wciągają. Szczególnie druga połowa komiksu, kiedy pojawia się Silver Surfer (nie jest tajemnicą, że lubię tą postać.... zwłaszcza po przeczytaniu w dzieciństwie genialnej "Misji Heroldów" wydanej u nas przez TM Semic), oraz Doktor Doom. Dzieje się. I podoba mi się to, że ten komiks się czyta, nie ogląda. Nie ma tu wielkich kadrów, z małą ilością tekstu, postacie nawet walcząc ciągle i ciągle gadają.
Jednak na tym polu wychodzą pewne archaizmy. Momentami dziwna narracja - częste zwracanie się autorów do czytelników, czy złoczyńcy, którzy muszą podczas pojedynków pochwalić się jakąż to nową przepotężną brodnią dysponują i co zrobi ona jak już tylko zadziała. Podobna sprawa jest z bohaterami. Nie ma tu tak modnych ostatnio dylematów, skali szarości, za to jest jasny podział na dobro i zło. OK, może i autorzy starali się nadać bohaterom (zwłaszcza Fantastycznej Czwórce) jakieś wyróżniające je cechy (jak np. porywczość Bena), tak wszystko jest zgodne z duchem czasów, w jakich powstały te komiksy. Czyli dobro to dobro, zło to zło. Zero stanów pośrednich.
Rysunkom nie można odmówić klimatu, o nie. Choć z dzisiejszego punktu widzenia wyglądają momentami naprawdę....
Ktoś, kto widział Człowieka Pochodnię w niektórych współczesnych komiksach uśmieje się pewnie widząc jak wyglądał w latach sześćdziesiątych. A wizerunek Klawa, władcy dźwięku? Ale przecież pierwszy Doom też wygląda archaicznie, zwłaszcza przy remake'u z 2016 roku, ale to właśnie on, a nie remake jest kamieniem milowym w grach komputerowych. Inna sprawa, że rysunki mają wiele naprawdę mocnych i klimatycznych momentów, zwłaszcza podczas pojedynków. I są żywe, sprawiają wrażenie, że postacie są w ruchu cały czas.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że "Sądny Dzień" broni się dzisiaj wyśmienicie. To nadal dobra historia, świetnie opowiedziana i nieźle zilustrowana. Ciężko jednak stwierdzić na ile młodszy czytelnik, przyzwyczajony do komiksów współczesnych będzie zainteresowany, ale jeśli nie przeszkadzają Ci pewne archaizmy.... czytaj, bo warto!
Ciężko jednoznacznie oceniać takie produkty, jak "Sądny Dzień" - kolejny komiks, który ukazał się jako "Wielka Kolekcja Komiksów Marvela" Wujek Google pokazuje, że oryginalne zeszyty z tego tomiku ukazały się w okolicach roku 1966. Z dzisiejszego punktu widzenia są mocno archaiczne, jednak wtedy komiksy takie były, i ocenianie ich według dzisiejszych standardów było by...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-09-27
Hiromu Arakawa za ten tom powinien dostać solidny ochrzan! Przerywanie historii w takim momencie powinno być prawnie zakazane.
Jak widać trzeci tom "FullMetal Alchemist" nie odbiega poziomem fabuły od poprzednich dwóch. Tym razem Arakawa postanowiła przybliżyć nam co-nieco przeszłość Edwarda i Alphonse'a stąd spokojniejszy, i nieco refleksyjny pierwszy rozdział. Jednak po pierwsze jest on bardzo ciekawy, po drugie znacznie przybliża nam bohaterów, którzy z tomu na tom nabierają w moich oczach rumieńców o charakteru.
To jednak nie jedyny atut trzeciego tomu. Po przeciwnej stronie jest świetna historia z notatkami doktora Marcoha, droga jaką przebyli bohaterowie, by je zdobyć i odczytać, wreszcie zwieńczenie tomiku, czyli długa i efektowna walka w opuszczonym więzieniu.
Po raz kolejny Hiromu Arakawa zadziwiła mnie sposobem opowiadania historii. Mimo, że 1/3 tego tomiku to walka, jest tu masę dialogów. i nawet te momenty, się czyta a nie ogląda. Dosłownie, przez cały tomik jest tylko jedna strona bez ani jednego dialogu. Strasznie mi się podoba takie podejście, manga jest długa i satysfakcjonująca.
Kapitalna fabuła musi mieć też oprawę. A ta jest jak fabuła - kapitalna. Kontrastują tu ze sobą jasne kolory, raczej wesołe twarze, delikatna, stonowana kreska w pierwszej części, oraz mrok, agresja, i dynamika w drugiej. To zadziwiające, jak mogą zmienić się rysunki w obrębie jednego tomu. Oprócz tego - są one, jak zwykle zresztą, pełne detali, odpracowane w każdym szczególe.
I teraz tylko znaleźć czas na kolejny tom.... i oby udało się to zrobić w miarę szybko, bo ta końcówka będzie za mną chodziła dopóki się nie dowiem, co dalej.
Hiromu Arakawa za ten tom powinien dostać solidny ochrzan! Przerywanie historii w takim momencie powinno być prawnie zakazane.
Jak widać trzeci tom "FullMetal Alchemist" nie odbiega poziomem fabuły od poprzednich dwóch. Tym razem Arakawa postanowiła przybliżyć nam co-nieco przeszłość Edwarda i Alphonse'a stąd spokojniejszy, i nieco refleksyjny pierwszy rozdział. Jednak po...
2015-09-20
Hiromu Arakawa nabiera rozpędu w drugiem tomie "Fullmetal Alchemist". Bracia Edward i Alphonse nie przestają poszukiwać sposobu na odzyskanie swoich dawnych postaci. Trafiają do Shosu Tuckera i z ta postacią wiąże się jedna z najbardziej poruszających historii, jakie dane mi było czytać w mangach (choć od razu muszę przyznać, że wiele ich w życiu jeszcze nie przerobiłem ;P). Jeśli historia przedstawiona za pomocą za pomocą obrazków potrafi poruszyć takiego zimnego drania jak ja - to musi być dobra ;P.
Jednak nie samym pierwszym rozdziałem człowiek żyje. Dalej też jest ciekawie. Miesza pojawienie się Człowieka z Blizną, a sam pojedynek z tą postacią przedstawiony jest niezwykle ciekawie. Fabuła, mimo, że nadal podzielona na krótsze części bardziej się z sobą wiąże, niż miało to miejsce w tomie 1. A najważniejsze jest to, że całość wciąga jak bagno. Ponowie autorka zaplusowała u mnie faktem, że nie przekłada obrazków nad historię. Znam mangi, w których rzeczony pojedynek trwałby pół komiksu, miałby rysunki na całą stronę, i nie uświadczylibyśmy żadnych dialogów.
Same rysunki... no te to są naprawdę mocno nastrojowe. Hiromu Arakawa przykłada się do swojej pracy. Są pełne detali, kiedy trzeba spokojne, ale potrafią też być bardzo dynamiczne. Świetna jest mimika bohaterów, chyba nawet lepsza niż w poprzedniej części.
I jedyna rzecz, która mnie w tej mandze irytuje (i zdaje się, że będzie irytowała do końca serii) to wiele komediowych wtrętów, które momentami rozbijają ciężki klimat opowieści. Ja wiem, że taki był zamysł autorki, ale sądzę, że bez tego było by jeszcze lepiej.
Całość mimo wszystko gorąco polecam.
Hiromu Arakawa nabiera rozpędu w drugiem tomie "Fullmetal Alchemist". Bracia Edward i Alphonse nie przestają poszukiwać sposobu na odzyskanie swoich dawnych postaci. Trafiają do Shosu Tuckera i z ta postacią wiąże się jedna z najbardziej poruszających historii, jakie dane mi było czytać w mangach (choć od razu muszę przyznać, że wiele ich w życiu jeszcze nie przerobiłem...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-09-13
Jak każda nauka, tak i alchemia rządzi się swoimi prawami. Jednym z nich, tym podstawowym, jest zasada równaowartej wymiany - aby coś osiągnąć trzeba poświęcić coś o tej samej wartości. Bracia Edward i Alphonse Elric znali tą zasadę, byli świetnie przygotowani, gdy próbowali wskrzesić swoją matkę.... A jednak coś musiało pójść nie tak. W efekcie dusza Alphonse'a zostaje zamknięta w ogromnej zbroi, a Edward traci rękę i nogę.
Dwójkę bohaterów poznajemy kilka lat później. Poszukują oni kamienia filozoficznego, bo tylko dzięki niemu mogą odzyskać swoje dawne postaci. Fabuła jest ciekawie napisana, i wciągająca. Co prawda jest to kilka luźno połączonych z sobą opowieści (przynajmniej w tym tomie), ale i tak czytało mi się wyśmienicie. Podoba mi się w pierwszym tomie Fullmetal Alchemist, że jest strasznie wyczerpujący. Nie ma tutaj sytuacji znanych z niektórych mang, że rysunki są ogromne i przez kilka stron obserwujemy potyczki bohaterów, nie czytając w ogóle żadnych dialogów. Bardzo mi się podobał taki zabieg u autora. Dzięki temu mamy znacznie więcej lektury.
Bardzo mi się podobała kreacja bohaterów. Zarówno Alphonse jak i Edward to postacie z charakterem, widać determinację, zwłaszcza tego drugiego. Lubię tak wykreowane postacie, i za to Hiromu Arakawie, autorce serii należy się duże sake :). Fajnie też są przedstawione postacie drugoplanowe. Czy to fałszywy kapłan, ślepo wierna jego słowom dziewczyna, czy to mieszkańcy pracujący w kopalni, ich zarządca... Wszystkie te postacie coś w sobie mają. I tak powinno być w każdej mandze ;)
Rysunki w pierwszym tomie Fullmetal Alchemist są bardzo dokładne. Szczegółowe. Ładne. Bardzo podobała mi się mimika postaci, z ich twarzy można wyczytać każde uczucie. Najlepsze jest to, że podobne rzeczy mogę napisać o postaci Alphonse'a, który jest metalową zbroją.
Dodatkowym atutem jest dość ciężki klimat całości. Choć niestety, Fullmetal Alchemist cierpi na coś, za czym za bardzo nie przepadam - kiedy już Czytelnik wczuje się w klimat całości, to co jakiś czas musi się pojawić jakiś przerywnik komediowy. Na szczęście jest tego mało i nie przeszkadza w odbiorze.... w sumie dość mrocznego komiksu.
Fullmetal Alchemist to manga, która ma w Polsce wierne grono czytelników. Co prawda miałem wcześniej styczność z anime (choć raczej wybiórczo), ale jeśli wszystkie tomy są takie, jak pierwszy, to jest to uznanie w pełni zasłużone.
Jak każda nauka, tak i alchemia rządzi się swoimi prawami. Jednym z nich, tym podstawowym, jest zasada równaowartej wymiany - aby coś osiągnąć trzeba poświęcić coś o tej samej wartości. Bracia Edward i Alphonse Elric znali tą zasadę, byli świetnie przygotowani, gdy próbowali wskrzesić swoją matkę.... A jednak coś musiało pójść nie tak. W efekcie dusza Alphonse'a zostaje...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-30
Skandal! Hańba! Zło! Tragedia!
No bo jak tak można?
Dziesiąty tom "Dogs" kończy się w takim momencie, że aż chce się czytać dalej. Tymczasem, mimo napisu "to be continued..." jedenastego tomu magngi nie widać. Mam nadzieję, że się pojawi i to jak najszybciej, bo końcówka przypomina zagrywki z najlepszych seriali, kiedy akcja kończy się w takim momencie, że z niecierpliwością czeka się na następny odcinek.
Cóż... po powyższym akapicie chyba jasno widać, że fabularnie "dziesiątka" nie tyle daje radę, co masakrycznie wciąga! Od kolejnych stron wręcz nie można się oderwać, tak bardzo wsysają. Gdyby nie urwana końcówka, było by pod tym względem naprawdę idealnie.
Świetnie się też prezentują postacie. Ostatnio nieco narzekałem na brak charakterystycznych odzywek Badou... tym razem jednooki rudzielec nadrabia, i to z nawiązką. Z niektórych jego tekstów idzie naprawdę ryknąć gromkim śmiechem, wzbudzając powszechną sensację w całym domu. Sprawdzone. Trochę tylko szkoda, że brak jakichś ciekawych żartów sytuacyjnych, w końcu z tego "Dogs" też są znane.
I chyba po raz pierwszy od początku serii przyczepię się do rysunków. Tzn. nie są złe. Są dynamiczne, dobrze oddają mimikę postaci. Kiedy trzeba, stonowane, kiedy indziej bardziej klimatyczne. Tylko jak, ja się pytam jak można było tak mocno uprościć demoniczną wersję Angeliki Einsturzen?
Poprzednim razem pisałem, że Shirow Miwa jest takim autorem, że zdarza mu się zrobić krok w tył, by wziąć rozbieg. Dziesiąty to "Dogs" jest tego najlepszym przykładem. Z czystym sumieniem polecam.
Skandal! Hańba! Zło! Tragedia!
No bo jak tak można?
Dziesiąty tom "Dogs" kończy się w takim momencie, że aż chce się czytać dalej. Tymczasem, mimo napisu "to be continued..." jedenastego tomu magngi nie widać. Mam nadzieję, że się pojawi i to jak najszybciej, bo końcówka przypomina zagrywki z najlepszych seriali, kiedy akcja kończy się w takim momencie, że z...
2015-08-25
Chaos!
Chyba tak najłatwiej podsumować dziewiąty tom z serii "Dogs" Shirow Miwa. Autor w tym tomiku przeskakuje między poszczególnymi wątkami dość często i swobodnie. Co prawda nie jest tak, że Czytelnik się w tym wszystkim pogubi, ale jednak jak na mój gust było to zbyt chaotyczne.
Poza tym gdzieś uciekł mi humor, i charakterystyczna dla tej mangi "lekkość". W ogóle w tym tomie autor nastawił się raczej na popchnięcie fabuły do przodu, i walkę, przez co uleciało wiele humoru, nawet w wykonaniu Badou.
Fabularnie jest generalnie bardzo dobrze. Historia opowiadana przez Shirow mknie jak szalona, skacząc po wątkach w różnych momentach. Żeby nie spojlerować, napiszę tylko, że jest kilka zaskakujących momentów. Dużo dobrego robi tu ciągnąca się przez cały tomik walka między Naoto i Magnato, ale to już należy odkryć samemu,
A skoro już przy tej walce jesteśmy - Shorow Miwa nie byłby sobą gdyby tego odpowiednio nie zilustrował. Sam pojedynek jest wręcz mistrzowski. Kadry są niesamowicie dynamiczne, można wręcz odnieść wrażenie, że pojedynkujące się postacie zaraz wyskoczą z kart komiksu i zdemolują mieszkanie ;). Mimika twarzy jest bardzo przekonująca.
Ale poza wspomnianym wyżej pojedynkiem też nie jest źle. Tak jak w poprzednich tomach "Piesków" Shirow Miwa jest raczej oszczędny w detale, ale jak już nimi przywali, to nie za zmiłuj ;). Poza tym jest tu kilka tak lubianych przeze mnie mrocznych kadrów.
Kolejny niezły tomik. Co prawda mam wrażenie, że w porównaniu z niektórymi poprzednikami jest to lekki krok w tył, ale....
...ale ten autor już udowodnił, że jak się cofa to tylko po to, by zrobić rozpęd.
Chaos!
Chyba tak najłatwiej podsumować dziewiąty tom z serii "Dogs" Shirow Miwa. Autor w tym tomiku przeskakuje między poszczególnymi wątkami dość często i swobodnie. Co prawda nie jest tak, że Czytelnik się w tym wszystkim pogubi, ale jednak jak na mój gust było to zbyt chaotyczne.
Poza tym gdzieś uciekł mi humor, i charakterystyczna dla tej mangi "lekkość". W ogóle w tym...
2015-07-05
Dzieje się w ósmym tomiku "Piesków" Shirow Miwy, oj dzieje. Jest to jeden z najbardziej napakowanych akcją tomików tej mangi. Przynajmniej z tych, które przeczytałem do tej pory.
Dość powiedzieć, że bywają całe strony, kiedy obserwujemy dynamiczne rysunki przedstawiające walczących bohaterów, nie czytając przy tym żadnych dialogów. Nigdy za takim rozwiązaniem nie przepadałem, ale w serii "Dogs" nawet jeśli takie momenty się pojawiają - to nie jest ich dużo, autor wprowadza je rozsądnie, umiejętnie. Na takim rozwiązaniu cierpi jednak długość ósmego tomiku. W końcu często po prostu przerzucamy kolejne kartki, zamiast czytać.
Ale za to zyskują rysunki, które są po prostu przepiękne. Pełne dynamiki wydają się wręcz poruszać. Shirow Miwa naprawdę ma dar do rysowania dynamicznych scen akcji, i w ósmym tomie mógł się autentycznie wyżyć, i pokazać swoje umiejętności w pełnej klasie.
Ale nie samą akcją człowiek żyje, kiedy jest spokojniej autor też zachwyca kapitalnymi rysunkami. Szczególnie podobają mi się te "mroczne" są naprawdę nastrojowe.
Fabularnie jak na tak napakowany akcją komiks jest zaskakująco dobrze. Shirow Miwa nie byłby sobą, gdyby fabularnie nieco nie zamotał, ale wszystko zrobione jest z głową, z wyczuciem. Szczególnie podobał mi się motyw walki Heine z Naoto z pierwszej połowy mangi.
I tylko przy tym wszystkim ucierpiały nieco żarty, których słynie seria. OK, bohaterom zdarza się siarczyście zakląć, ale to w zasadzie wszystko, brakuje tych rozbrajających tekstów, jakie bywały w poprzednich tomach. Brakuje też żartów sytuacyjnych. No, ale, skoro tym razem ciężar komiksu przechylił się w stronę akcji, nie dziwi, że inne elementy musiały ucierpieć. W końcu ilość stron jest ograniczona, a ten autor udowodnił już wiele razy, że jak w którymś tomiku czegoś zabraknie, to jest tylko tak chwilowo.
Mnie osobiście ósmy tom "Dogsów" do siebie przekonał. Co prawda doskwierało mi w nim kilka rzeczy, ale czytało się dobrze, fabuła wciągnęła, rysunki się podobały.... polecam :)
Dzieje się w ósmym tomiku "Piesków" Shirow Miwy, oj dzieje. Jest to jeden z najbardziej napakowanych akcją tomików tej mangi. Przynajmniej z tych, które przeczytałem do tej pory.
Dość powiedzieć, że bywają całe strony, kiedy obserwujemy dynamiczne rysunki przedstawiające walczących bohaterów, nie czytając przy tym żadnych dialogów. Nigdy za takim rozwiązaniem nie...
2015-06-29
Siódmy tom "Psów" nie będzie zaskoczeniem dla nikogo, kto czytał poprzednie tomy. Po raz kolejny dostajemy mieszkankę akcji i humoru.
Tym razem fabuła kręci się głównie wokół Naoto, oraz jej przeszłości. Od razu powiem, że opowieść z siódmego tomiku bardzo mnie wciągnęła. Świetnie była przedstawiona jej rozmowa z Magato, kiedy wiele się o sobie dowiedziała, podobało mi się, jak Shirow Miwa przedstawił relacje bohaterki z Heine. Czuć, że autor ma dobrze wszystko przemyślane i ułożone w głowie.
Ale przecież seria "Dogs" to nie tylko rozkminy o przeszłości. To też akcja i humor o których pisałem na początku. Autor ma dar przedstawiania scen akcji w sposób naprawdę fajny i ciekawy. Mimo, że w siódmym tomiku aż tak epickich bitew jak w niektórych poprzednich tomikach nie ma, to i tak jest się czym cieszyć.
Z kolei jeśli chodzi o humor to ten tomik autentycznie błyszczy, bywały monety, kiedy uśmiałem się mocno. Zwłaszcza z niektórych tekstów, choć parę zabawnych żartów sytuacyjnych też się pojawi.
Rysunki są, tak jak to u tego autora bardzo dobre choć minimalistyczne. Shirow Miwa w tej kwestii nie schodzi poniżej pewnego poziomu.
To po prostu kolejny udany tomik "Dogsów" :)
Siódmy tom "Psów" nie będzie zaskoczeniem dla nikogo, kto czytał poprzednie tomy. Po raz kolejny dostajemy mieszkankę akcji i humoru.
Tym razem fabuła kręci się głównie wokół Naoto, oraz jej przeszłości. Od razu powiem, że opowieść z siódmego tomiku bardzo mnie wciągnęła. Świetnie była przedstawiona jej rozmowa z Magato, kiedy wiele się o sobie dowiedziała, podobało mi...
2015-05-23
Szósty tom "Piesków" Shirow Miwy, to w większości retrospekcja. Piątka była napakowana akcją po sam sufit, więc tym razem autor postanowił dać Czytelnikowi chwilę wytchnienia, i zmusić go do zadumy. Wyjaśnia kilka zagadek z przeszłości bohaterów, kiedy byli poddawani eksperymentom w ośrodku szkoleniowym. Jednocześnie pojawia się kilka nowych rzeczy i przynajmniej jeden solidny killer. I.... kurczę, takie poprowadzenie fabuły sprawiło, że nie mogłem się od tej mangi oderwać.
Choć, "Dogsy" nie były by sobą, gdyby akcji nie było tam w ogóle. Otóż ten element, jakże charakterystyczny dla serii jest. Tylko tym razem schodzi na nieco dalszy plan.
Shirow Miwa ma talent do przedstawiania barwnych postaci. Tym razem obserwujemy głównie młodsze wersje Giovanniego i Heine. I prawdopodobnie właśnie z tego powodu czytało się o nich tak ciekawie. Nie muszę chyba dodawać, że takie przedstawienie sprawy rzuca nowe światło na bohaterów.
I tylko rysunkami jestem nieco zawiedziony. Zniknęły gdzieś klimatyczne, pełne detali kadry, zastąpione dużo mniej szczegółowymi obrazkami. Rozumiem zamysł autora - w ten sposób chciał ukazać kontrast między współczesnością, a przeszłością. O, i trzeba mu to przyznać - udało się to osiągnąć. Tylko, co ja na to poradzę, że mając na uwadze poprzednie tomy, jestem rysunkami nieco zawiedziony.
Mimo wszystko nie można autorowi odmówić tego, że konsekwentnie realizuje swoją wizję. Mangi z serii "Dogs" trzymają wysoki poziom, i chętnie sięgnę po kolejne tomy serii.
Szósty tom "Piesków" Shirow Miwy, to w większości retrospekcja. Piątka była napakowana akcją po sam sufit, więc tym razem autor postanowił dać Czytelnikowi chwilę wytchnienia, i zmusić go do zadumy. Wyjaśnia kilka zagadek z przeszłości bohaterów, kiedy byli poddawani eksperymentom w ośrodku szkoleniowym. Jednocześnie pojawia się kilka nowych rzeczy i przynajmniej jeden...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-04-05
Czasami trzeba zrobić krok do tyłu, tylko po to, by nabrać rozpędu - chyba tak najlepiej podsumować piąty tom "Dogs: Bullets & Carnage". Czwórka nieco mnie znużyła, i choć nadal nie była to manga zła, to jednak, w moim odczuciu, nieco słabsza, niż poprzednie tomy z serii. Była zwyczajnie przegadana.
Tymczasem, w piątym tomie "Dosgów" Shirow Miwa szykuje czytelnikowi ucztę na milion naboi, tony wybuchów, oraz szczyptę ciachania kataną. Akcja zaczyna się już na samym początku i towarzyszy Czytelnikowi do ostatniej strony. Bywa, że czasami aż do przesady, bo nie przepadam za momentami, kiedy przewraca się strony, a tam żadnych dialogów i jedyne napisy to "boom, bum, bam itp. Ale to drobnostka.
Ważniejsze jest to, że pomimo nieustającej wymianie ognia fabuła nie stoi w miejscu. Między tymi wszystkimi wybuchami "dzieje się" też na innym poziomie, a najważniejsze jest to, że fabuła, choć przytłoczona akcją nie tylko jest obecna, ale i ciekawa.
Mandze nie można odmówić też jeszcze jednej rzeczy - pięknych rysunków. Znających poprzednie tomy nie powinno dziwić to, że wymiany ognia narysowane są po prostu niesamowicie. Te rysunki żyją, są w ciągłym ruchu, Shirow Miwa naprawdę zna się na tym, co robi.
Jednak wiadomo, coś kosztem czegoś - w piątym tomie "Dogs" nastawienie na akcję odbiło się nieco na humorze. I choć owszem - bohaterom zdarza się siarczyście zakląć, a i niektóre sytuacje wywołują uśmiech na buzi, to jednak wcześniej pod tym względem bywało lepiej.
Mam tylko nadzieję, że siła rozpędu podziała również i w następnych tomach.
Czasami trzeba zrobić krok do tyłu, tylko po to, by nabrać rozpędu - chyba tak najlepiej podsumować piąty tom "Dogs: Bullets & Carnage". Czwórka nieco mnie znużyła, i choć nadal nie była to manga zła, to jednak, w moim odczuciu, nieco słabsza, niż poprzednie tomy z serii. Była zwyczajnie przegadana.
Tymczasem, w piątym tomie "Dosgów" Shirow Miwa szykuje czytelnikowi ucztę...
2015-03-15
We wstępie tego komiksu, Jakub Ćwiek otwarcie mówi o jednym. Że szukał odpowiedniego rysownika dla obrazkowej historii o Kłamcy. Rozpisuje się na temat autora obrazków naprawdę długo, dając jasno do zrozumienia, że szuka rysunków oryginalnych, i nie pasujących do Kłamcy.
Cóż, rysunki Dawida Pochopienia są naprawdę niezłe. Mają swój styl, są pełne detali, mają mroczną stylistykę (zwłaszcza w połączeniu z kolorami Grzegorza Nity), pasują kapitalnie do horroru, od biedy do serii o Hellboy'u...
...i tylko nijak mi nie pasują do komiksu o Kłamcy :P. Książki z tym bohaterem były zawsze pełne humoru. I akcji. Jakoś zawsze (a zwłaszcza po rozwałce jaką uczynił w Tokio w "Kłamcy 2,5") pasowały mi rysunki w stylu Marvela. Rysunki Pochopienia nadają komiksowi mroku i powagi, a przecież książkowy pierwowzór był raczej mało mroczny i zdecydowanie mało poważny. I to pomimo anielskich tematów, jakich się podejmuje. No, ale taki był zamysł Kuby Ćwieka i trzeba to uszanować.
Fabularnie to od początku do końca Jakub Ćwiek. Tylko taki w wersji mini, skrojony pod 60-ciostronny komiks. Mamy więc intrygę, w którą wmieszany jest zarówno nordycki bóg kłamstwa, jak i aniołkowie. Generalnie całość jest bardzo zgrabnie napisana, trzyma się kupy, i jest ciekawa. Końcówka jest naprawdę dobra. Ważne jest też to, że nie jest przeniesienie "na obrazki" jakiegoś opowiadania z książkowej serii, lecz od początku napisana historia. Aczkolwiek, widać gdzieniegdzie cięcia spowodowane małą ilością stron. Nie no, serio czy naprawdę pojedynek z azteckim wężem musiał trwać tak krótko? Zwłaszcza, że wcześniejsza potyczka z ludźmi była już znacznie dłużej przedstawiona?
No i broni się też kreacja bohaterów. Loki, tak samo jak w pierwowzorze jest pewny siebie, arogancki, pyskaty.... taki jakiego polubiłem w książce. Wyróżnienie leci też do gangu motocyklowego przedstawionego przez Pochopienia jako krasnoludy. Aniołowie Stróżowie, jako wychudzone z braku modlitw istoty też robią dobre wrażenie.
Generalnie komiks polecam fanom książek Jakuba Ćwieka. Szkoda tylko, że komiks jest taki krótki. Inna sprawa, że bawiłem się przy nim świetnie, i naprawdę chciałbym, żeby jeszcze taki powstał. Tylko może z innym rysownikiem. I dłuższy.
We wstępie tego komiksu, Jakub Ćwiek otwarcie mówi o jednym. Że szukał odpowiedniego rysownika dla obrazkowej historii o Kłamcy. Rozpisuje się na temat autora obrazków naprawdę długo, dając jasno do zrozumienia, że szuka rysunków oryginalnych, i nie pasujących do Kłamcy.
Cóż, rysunki Dawida Pochopienia są naprawdę niezłe. Mają swój styl, są pełne detali, mają mroczną...
2015-03-14
Coś jest nie tak z czwartym tomem "Dogs:Bullets & Carnage". Bo o ile poprzednie tomy bardzo mi się podobały, tak tą część nieco momentami męczyłem. I choć nie jest to manga zła - to jednak moim zdaniem słabsza od poprzednich części.
Fabularnie tomik momentami wciąga, a momentami się dłuży i zdaje się być nieco przekombinowany. Na prawdę podobały mi się momenty w których pojawia się Magato, niektóre retrospekcje, tak już końcówka dłużyła mi się niemiłosiernie, i to pomimo faktu, że zdradzała co-nieco z przeszłości Badou. Nie uważam, żeby była to część pozbawiona pomysłu na fabułę, w żadnym wypadku, Shirow Miwa ma swój pomysł, który konsekwentnie realizuje, i tylko może niektóre rzeczy dało by się przedstawić inaczej?
Podoba mi się za to, że humorystycznych wstawek jest nieco więcej niż w tomie 3. Jednak, seria "Dogs" zawsze kojarzyła mi się z humorem i ostatnio mi nieco tego brakowało.
Co do rysunków mam podobne odczucia. Są bardzo dobre, jednak to właśnie w "trójce" podobały mi się znacznie bardziej - może ze względu na klimatyczną akcję z pociągiem. Aczkolwiek, uczciwie przyznać trzeba, że Shirow Miwa i tu ma swoje mocne momenty, i umie zaskoczyć.
Generalnie, w stosunku do trójki uważam czwarty to "Dogsów" za lekki krok w tył. Ale nie sądzę, żeby to była słaba manga. Myślę, że warto dać jej szanse i następne tomy będą już lepsze.
Coś jest nie tak z czwartym tomem "Dogs:Bullets & Carnage". Bo o ile poprzednie tomy bardzo mi się podobały, tak tą część nieco momentami męczyłem. I choć nie jest to manga zła - to jednak moim zdaniem słabsza od poprzednich części.
Fabularnie tomik momentami wciąga, a momentami się dłuży i zdaje się być nieco przekombinowany. Na prawdę podobały mi się momenty w których...
2015-03-08
Shirow Miwa już kilka razy zaskoczył w swojej serii "Dogs: Bullets & Carnage" i nie przestaje tego robić i w trzecim tomie. Ciągle mam wrażenie, że z mangi zabawnej i lekkiej komiks dąży by być nieco bardziej poważny i klimatyczny. Widać to i w tym tomie, który, mimo, że nie brakuje w nim wesołych i zabawnych momentów jest już zdecydowanie bardziej na poważnie.
Fabuła wciąga. Autor rozkręca się ze swoją historią, rozbudowuje ją, wprowadza nowe elementy. Kapitalnym posunięciem jest retrospekcja opisująca przeszłość Heine i zdradzająca Czytelnikowi nieco na temat samego bohatera. Można też powiedzieć, że w porównaniu z poprzednimi tomami zauważalnie mniej tu strzelania, i gdyby nie kapitalna akcja w pociągu nie było by tego w ogóle. Zdecydowanie, w trzecim tomie "Dogs" autor bardziej skupia się na fabule, niż na akcji i humorze.
A skoro już przy akcji w pociągu jesteśmy - muszę napisać tylko jedno: rysunki podobały mi się już wcześniej, ale w trzecim tomie autor awansował na nowy poziom doświadczenia. Detali jest sporo, wygląd bohaterów (zwłaszcza mechanicznych "piesków") robi naprawdę świetne wrażenie. Nie spotyka się tak nastrojowych rysunków zbyt często. W innych momentach (np. wspomniana przeze mnie już retrospekcja) detali jest mało, rysunki są pozbawione tła. Dzięki temu udaje się wytworzyć specyficzny nastrój, w zależności od tego, gdzie prowadzi akcja.
I tylko szkoda, że jakoś w tym tomie bohaterowie nie są w tak fajny sposób przedstawieni jak poprzednio. Duet Badou i Heine już takich jaj nie odstawiają, i jakby mniej sobie dogryzają niż poprzednio. Ale nie można mieć wszystkiego, Shirow Miwa i tak wiele upchnął do tej mangi.
Mimo wszystko uważam, że "Dogs: Bullets & Carnage" idzie w dobrym kierunku. Sądzę, że "trójka" spodoba się każdemu, komu podobały się poprzednie tomy.
Shirow Miwa już kilka razy zaskoczył w swojej serii "Dogs: Bullets & Carnage" i nie przestaje tego robić i w trzecim tomie. Ciągle mam wrażenie, że z mangi zabawnej i lekkiej komiks dąży by być nieco bardziej poważny i klimatyczny. Widać to i w tym tomie, który, mimo, że nie brakuje w nim wesołych i zabawnych momentów jest już zdecydowanie bardziej na poważnie.
Fabuła...
2015-02-22
Pierwszy tom "Dogs" sprawił, że mój apetyt na tą mangę wrósł bardzo wysoko. Humor - często wulgarny - potrafił rozbawić mnie do łez. Sceny akcji - efekciarsko narysowane - zachwycały. Warto też wspomnieć o wyrazistych bohaterach.
"Dwójka" kontynuuje ten trend, aczkolwiek nieco miesza proporcje. O ile zarówno w "jedynce, jak i w "Stray Dogs Howling in the Dark" Shirow Miwa przeplata humor z powagą mniej więcej w równym stopniu tak, w drugiej części "Bullets & Carnage" pierwsza połowa jest jakby spokojniejsza, poważniejsza (ale to też nie oznacza, że jest CAŁKIEM spokojna i poważna ;P), tak w drugiej połowie, wraz z pojawieniem się bliźniaczek jest już jazda po całości.
Brawa należą się dla autora za fabułę. Mimo, że dużo tu akcji, i zdarzają się momenty, kiedy przewraca się strony oglądając tylko naparzające się postacie, ten aspekt też wypadł wyśmienicie. Fabuła autentycznie mnie wciągnęła, Shirow Miwa świetnie przeplata z sobą wątki, oraz różnych bohaterów. Podoba mi się też wplecenie w historię kilku wątków z "części zerowej". To naprawdę ma potencjał.
Bohaterowie - tak jak poprzednim razem też są bardzo fajni. Świrnięci Badou, oraz Heine to już klasyka, jednak tym razem to nie tylko oni są głównym daniem. Więcej tutaj mamy Naoto, która jest jakby równowagą dla tej szalonej dwójki. Jest bardziej poważna, spokojna (choć kiedy trzeba też potrafi pokazać katanę). Podoba mi się taka kreacja bohaterów. Są żywi, a nie płascy i papierowi jak w niektórych historiach.
Czy muszą jeszcze dodawać, że kreska, tak jak poprzednim razem, jest kapitalna? Dużo tu rysunków bez tła, skupiających uwagę Czytelnika na najważniejszych rzeczach. Jednocześnie, kiedy autor się na tło pokusi, to nie ma przebacz, masa detali i odpowiedniego "przyciężkawego" klimatu robi dobre wrażenie. Z kolei, kiedy bohaterowie się biją rysunki nabierają dynamiki, zdają się wręcz poruszać wraz z bohaterami.
Mimo nieco zachwianej równowagi poprzednich dwóch części to nadal świetna, pełna humoru i akcji manga. Zwolennikom takiego zestawienia nie muszę polecać, bo pewnie już znają. Innych zachęcam do dania szansy serii "Dogs".
Pierwszy tom "Dogs" sprawił, że mój apetyt na tą mangę wrósł bardzo wysoko. Humor - często wulgarny - potrafił rozbawić mnie do łez. Sceny akcji - efekciarsko narysowane - zachwycały. Warto też wspomnieć o wyrazistych bohaterach.
"Dwójka" kontynuuje ten trend, aczkolwiek nieco miesza proporcje. O ile zarówno w "jedynce, jak i w "Stray Dogs Howling in the Dark" Shirow Miwa...
2015-02-15
Dużo strzelania i dużo humoru - tak w skrócie można scharakteryzować "Dogs: Stray Dogs Howling in the Dark" Shirow Miwy. Był to "tom zerowy" w stosunku do "Bullets & Carnage". Czymś, czym "Ostatnie Życzenie" było dla Wiedźmina - zbiorem luźnie powiązanych z sobą opowiadań, które świetnie wprowadzały w realia wykreowanego przez autora świata.
Największe zmiana w stosunku do "zerówki" polega na tym, że tym razem jest to dłuższa historia ze znanymi nam już bohaterami. Historia jest naprawdę nieźle pomyślana, aczkolwiek opowiedziana moim zdaniem nieco zbyt chaotycznie. Przeskoki między wątkami bywają nieco irytujące, zwłaszcza, że są niespodziewane. Kolejną rzeczą jest to, że zdarza się, że przez kilka stron jedyne napisy jakie przeczytamy to "BANG BANG, ŁUP, BANG BANG, BUM...", bez dosłownie żadnego dialogu. Ale taki już urok tej mangi. Inna sprawa, że poza tymi drobnymi szczegółami fabule nie mam nic do zarzucenia, dobrze rokuje na przyszłe tomy.
Podobali mi się też bohaterowie - znani z "Stray Dogs Howling in the Dark" Badou, oraz Heine. Innych oczywiście też spotkamy, ale to właśnie na tej dwójce najbardziej skupia się autor. Nie ma co - oboje są zdrowo niezrównoważeni, przez co bardzo interesujący i zabawni jednocześnie. Widać, że Shirow Miwa włożył wiele pracy by ich odpowiednio wykreować.
Humor w "Dogs" jest on po prostu genialny. Co najmniej kilka razy zdarzyło mi się parsknąć szczerym śmiechem, albo dzięki zabawnym sytuacją, albo tekstom, które wypowiada duet głównych bohaterów, albo dzięki kreatywności w z jakimi tłumacz przenosi przekleństwa z języka japońskiego, który, jak wiadomo ustępuje polskiemu pod tym względem. Przy okazji brawa dla wydawnictwa Waneko, że nie boi się takich rzeczy w swoich wydawnictwach.
Rysunki, tak jak poprzednim razem są... hmmm.... specyficzne. Na pierwszy rzut oka minimalistyczne, i pozbawione detali w rzeczywistości ukazują to co najważniejsze w sposób jak najlepszy dla czytelnika. Jednocześnie bywają momenty, kiedy autor jakby przeczył sam sobie i ukazane są niesamowite detale przykuwające wzrok. Kiedy "się dzieje" (a często dzieje się bardzo dużo) wydają się poruszać, nie mieścić w ciasnych ramach komiksu. Jednym słowem - są takie jakie być powinny. Podoba mi się taki styl.
Czyli mówiąc krótko - jest fajnie. Jest akcja. Jest śmiesznie. Jest dobrze.
Dużo strzelania i dużo humoru - tak w skrócie można scharakteryzować "Dogs: Stray Dogs Howling in the Dark" Shirow Miwy. Był to "tom zerowy" w stosunku do "Bullets & Carnage". Czymś, czym "Ostatnie Życzenie" było dla Wiedźmina - zbiorem luźnie powiązanych z sobą opowiadań, które świetnie wprowadzały w realia wykreowanego przez autora świata.
Największe zmiana w stosunku...
2015-02-01
Eks- Green Goblin i Venom w jednej drużynie? W dodatku razem z Bullseye? Uniwersum Marvela wiele rzeczy widziało, więc takie coś też można jakoś strawić. Tak, i nawet fakt, że w "Wierze w Potwory" postacie te występują jako ci dobrzy bohaterowie.
Thunderbolts - bo tak się nazywa ten iście piekielny dream team, został utworzony po wojnie domowej, w trakcie której rząd wprowadził ustawę o tym, że wszyscy superbohaterowie mają się rejestrować, a co za tym idzie - ujawnić swoją tożsamość (tyle słyszę z każdej strony o tej wojnie domowej.... muszę w końcu przeczytać tą opowieść). Oczywiście część superbohaterów postanowiła sprzeciwić się temu obowiązkowi, i to właśnie na nich poluje grupa Thunderbolts.
Podoba mi się sposób w jaki Warren Ellis i Marc Guggenheim przedstawiają swoją opowieść. Oczywiście, jak to u Marvela - akcji i pojedynków tu nie brakuje. Ale są momenty zwolnienia, kiedy historia jest opowiadana słowami, a nie wartką akcją. Dobre wyważenie, bo, kiedy już dochodzi do jakiejś poważniejsze jatki - to nie ma zmiłuj, ale mimo wszystko nie rzutuje to ani trochę na fabułę, która jest bardzo ciekawa, i wbrwe pozorom nie taka głupia. Podobały mi się zwłaszcza te momenty, kiedy złoczyńcy z Thunderbolts planują i kombinują tak, by w mediach wypaść jak najkorzystniej, jednocześnie w możiwie najwredniejszy sposób oczernić tego bohatera na którego polują.
Mało? To napiszę jeszcze, że od czasu do casu zdarzają się momenty, w których poznajemy jak (anty)bohaterowie dołączyli do grupy zwalczającej wyjętcyh spod prawa bohaterów. Poznajemy ich motywy, dowiadujemy się o konfiktach między nimi, i choć o jakiejś nie wiem jak rozwiniętej psychice mowy być nie może (w komiksach Marvela?!) to jednak miło, że autorzy starają się choć odrobinę przybliżyć nam te postacie.
W zasadzie.... jedyną rzeczą, jaka mi się w fabule nie podobała jest brak wyraźnego zakończenia historii. Tak naprawdę ta opowieść ciągnie się dalej, i mam nadzieję, że dostaniemy kiedyś kontynuacje, bo całość jest dosłownie urwana w połowie.
Rysunki może nie są tak efekciarskie jak np. w "Tajnej Inwazji", ale nie można o nich złego słowa powiedzieć. Mike Deodato to po prostu nieco inny styl. Generalnie są to rysunki pełne detali, powiedziałbym, że takie... pseudorealistyczne. Znam ludzi, którym się taki sposób rysowanie nie podoba, ja do niego nic nie mam. Kiedy trzeba są dynamiczne, kiedy trzeba stonowane, i bardziej klimatyczne. Są po prostu niezłe i tyle.
Całość, oczywiście, pięknie wydana, z twardą, czarną okładką, błyszczącym tytułem, i lakierem wybiórczym. Wydrukowana na dobrej jakości papierze, świetnie oddającym kolory. Nie można się absolutnie do niczego przyczepić.
"Thunderbolts: Wiara w Potwory" to naprawdę kawał dobrego komiksu. Warto go dołączyć do swojej kolekcji.
Eks- Green Goblin i Venom w jednej drużynie? W dodatku razem z Bullseye? Uniwersum Marvela wiele rzeczy widziało, więc takie coś też można jakoś strawić. Tak, i nawet fakt, że w "Wierze w Potwory" postacie te występują jako ci dobrzy bohaterowie.
Thunderbolts - bo tak się nazywa ten iście piekielny dream team, został utworzony po wojnie domowej, w trakcie której rząd...
2015-01-25
Dużo akcji, i sporo humoru - tak krótko można podsumować "Dogs - Stray Dogs Howling in the Dark". Swoją drogą podtytuł nieustannie kojarzy mi się z jakimś heavy metalowym przebojem :). Jednak, akcja i humor to nie jedyne zalety mangi Shirow Miwy.
Coś, co wyróżnia "Psów" to na pewno świetna kreska! Autor często rezygnuje ze szczegółowych teł, skupia się na tym co najważniejsze. Dzięki tegmu zabiegowi czytelnik nie jest bombarodwany zbędnymi rzeczami. Nie jest to jednak lenistwo, czy brak umiejętności, bo sami bohaterowie potrafią być niezwykle szczegółowo przedstawieni, dodatkowo, kiedy trzeba autor przedstawia nam pięknie narysowane tła. Idealne wyważenie. Coś co urzekło mnie w oprawie graficznej, to fakt, że rysunki są niezwykle dynamiczne. Postacie są niemal cały czas w ruchu i to w tych rysunkach widać.
Dzięki temu wszystkie sceny walki, zarówno te na noże, jak i przy użyciu broni palnej robią świetne wrażenie. Jedna z tych mang, które po przeczytaniu ogląda się by podziwiać oprawę.
Ale nie samymi scenami akcji, i rysunkami człowiek żyje. Fabuła to tak naprawdę kilka luźno połączonych z sobą opowiadań, każda przedstawia innego bohatera. Historie są naprawdę fajne, choć krótkie. Napisałbym, że fajnie by było przeczytać coś dłuższego w tym klimacie, ale.... no właśnie, nie jest tajemnicą, że jest też cała seria "Dogs" przedstawiająca dłuższą historię.
Urzekł mnie humor, jakim emanuje Shirow Miwa. Choć momentami jest dość przyciężkawy i głupawy, bo z niektórych tekstów śmiałem się na całe gardło. I choć często w mangach drażni mnie, kiedy komiks jest niby na poważnie, a rzeczywistości co chwilę pojawiają się żarty niszczące cały klimat. Tu właśnie cały klimat nadaje ten właśnie brak powagi. Taka niby opowieść gangsterka - ale z mocnym przymrużeniem oka.
Fajni są też bohaterowie. Pomimo faktu, że każdy z nich dostaje tylko jedno, krótkie opowiadanie, to każdy z nich czymś się wyróżna, ma swoje indywidualne cechy charakteru. Podoba mi się, że w tak któtkich opowiadaniach udało się tyle upchnąć.
"Dogs - Stray Dogs Howling in the Night" to naprawdę fajna, śmieszna i ciekawa manga. Polecam.
Dużo akcji, i sporo humoru - tak krótko można podsumować "Dogs - Stray Dogs Howling in the Dark". Swoją drogą podtytuł nieustannie kojarzy mi się z jakimś heavy metalowym przebojem :). Jednak, akcja i humor to nie jedyne zalety mangi Shirow Miwy.
Coś, co wyróżnia "Psów" to na pewno świetna kreska! Autor często rezygnuje ze szczegółowych teł, skupia się na tym co...
2015-01-06
Mieć pecha to jedno. Ale co chwilę być ofiarą jakiegoś zwyrodnialca to co innego. Na włąsnej skórze przekonała się o tym Yoru Morino, bohaterka mangi „Goth”. Tak naprawdę jest to kilka luźnie połączonych z sobą historii o trudnej przyjaźni wyżej wymienionej bohaterki, oraz tajemniczego, skrytego chłopaka (narracja jest przedstawiona z jego perspektywy, to też nie poznajemy jego imienia).
Główni bohaterowie mają niecodzienne hobby. Ineresują się mroczną wersją natury ludzkiej, psychopatami, mordercami. Przyznam, że podobało mi się, w jaki sposób Otsuichi przedstawił dwójkę głównych bohaterów. Oczywiście, o jakiejś bardzo głęboko przedstawionej psychice mowy być nie może, nie mniej jednak postacie są owiane pewną nutką tajemniczośc, odmienności. Napisałbym, że są wiarygodnie.... jednak czasami zdarzają im się zachowania, nawet jak na odmieńców, trochę dziwne. Niemniej jednak kreacja bohaterów przypadła mi do gustu.
Fabuła, to tak naprawdę kilka, krótkich, luźnie powiązanych ze sobą historii, jak łatwo się domyślić, każda opowiada o jakimś psychopacie. Tu też autor scenariusza zabłyszczał, bo pomysły ma naprawdę ciekawe. Całość jest odpowiednio mroczna i przerażająca, jednak nie uświadczymy tu przegiętych scen przemocy. Wszystko jest odpowiednio wyważone. Inna sprawa, że momentami miałem wrażenie, że może zamiast kilku krótkich historii lepsza była by jedna dłuższa? Za to bardziej rozbudowana. I troszkę naciąganym wydaje mi się fakt, że w gruncie rzeczy zawsze, ale to zawsze ofiarą pada nieszczęsna Yoru,
Rysunki, za które odpowiada Kendi Oiwa... tu też słowo „wyważone” będzie odpowiednie. Nie emanują przesadną przemocą, jednocześnie są naprawdę dobre. Nastrojowe. A ilustracje zapowiadające kolejny rozdział/opowiadanie potrafią przykuć wzrok na dłużej.
Tak naprawdę poza drobnymi zgrzytami, to dobry, mroczny thriller. Dla fanów takich klimatów pozycja wręcz obowiązkowa.
Mieć pecha to jedno. Ale co chwilę być ofiarą jakiegoś zwyrodnialca to co innego. Na włąsnej skórze przekonała się o tym Yoru Morino, bohaterka mangi „Goth”. Tak naprawdę jest to kilka luźnie połączonych z sobą historii o trudnej przyjaźni wyżej wymienionej bohaterki, oraz tajemniczego, skrytego chłopaka (narracja jest przedstawiona z jego perspektywy, to też nie poznajemy...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-30
Yoshiki Tonogai kieruje się w życiu zasadą, że dobrych rzeczy się nie poprawia. Taką tezę można wysnuć jak się porówna mangę Doubt z Judge. Bardzo podobna historia, niemal ten sam klimat, i bohaterowie w maskach zwierząt zamknięci w budynku bez wyjścia.
Przyznam szczerze, że Doubt tego autora bardzo przypadł mi do gustu, tak więc postanowiłem sięgnąć po Judge. Po przeczytaniu drugiego tomu coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że autor nie lubi większych zmian. Tak samo jak w Doubt, tak i w Judge, dopiero drugi tom rozkręca atmosferę i podkręca klimat. Tak samo jak w jego poprzedniej mandze, tak i tu zaczynają wychodzić różne "brudy" wśród bohaterów.
Autorowi oddać trzeba jedno - historia może i jest bardzo podobna do Doubta, jednak ciężko tu mówić o autoplagiacie. Przede wszystkim w Judge większy nacisk położony został na portrety bohaterów. Bardzo podoba mi się jak autor stara się ukazać jak niektórzy z nich reagują na strach przed śmiercią, jak sobie z nim nie radzą. Świetnie też jest ukazana bezsilność głównego bohatera, który próbuje przemówić innym do rozsądku, ale za bardzo mu nie wychodzi. Poza tym manga stara się odpowiedzieć na pytanie: jak łatwo człowiek jest w stanie poświęcić czyjeś życie w obronie własnego. Lubię takie historie, i ta bardzo mi się podobała.
Ponadto drugi tomik Judge posiada jeszcze bardziej gęsty klimat niż pierwszy. Historia jest tak poprowadzona, że Hiro każdego podejrzewa, relacje między więźniami tajemniczego budynku się komplikują. A nad wszystkim króluje strach i nerwowe oczekiwanie na kolejne głosowanie - w końcu to bohaterowie mają zdecydować w głosowaniu, kto zginie następny. Nastrój jest bardzo sugestywny, i szybko udziela się czytelnikowi.
Dla mnie Judge to - póki co - kapitalna kontynuacja Doubta. Opowieść o zwierzątkach zawiera wszystko co było dobre w opowieści o króliczkach, jednocześnie podając w bardziej dojrzałym sosie. I nie chodzi mi tu o to, że bohaterowie czasem klną, piję tu raczej do niektórych ich zachowań. Myślę, że nie tylko fani mang, ale też wszyscy ci, którzy lubią dobry thriller powinni sięgnąć po ten komiks. Naprawdę warto.
Yoshiki Tonogai kieruje się w życiu zasadą, że dobrych rzeczy się nie poprawia. Taką tezę można wysnuć jak się porówna mangę Doubt z Judge. Bardzo podobna historia, niemal ten sam klimat, i bohaterowie w maskach zwierząt zamknięci w budynku bez wyjścia.
Przyznam szczerze, że Doubt tego autora bardzo przypadł mi do gustu, tak więc postanowiłem sięgnąć po Judge. Po...
Geralt z Rivii. Wiedźmin. Doprawdy, po skończeniu sagi Sapkowskiego postać ta wraca do mnie bardzo często. Albo jako mocno średni Sezon Burz (Andrzej.... co Ty odjaniepawliłeś?) albo świetna gra komputerowa. Tym razem, dzięki prezentowi urodzinowemu od Piotrka, przyszło mi zmierzyć się z komiksem. I to nie byle jakim komiksem! Nie jest to twór, który powstał na szybkiego, by uciąć jeszcze trochę $$ z popularności gry, a kolekcjonerskie wydanie całej serii komiksów, które były wydawane w czasach, kiedy Andrzej Sapokowski pisał Sagę.
Wydanie, które.... o rany, jak ono się pięknie prezentuje! Duży format, ładna okładka, w środku gruby, kredowy papier, żywe kolory. Ktoś naprawdę się tutaj postarał, by nadać wydaniu kolekcjonerskiemu Wiedźmina ekskluzywnego wyglądu. Minusem takiego stanu rzeczy jest fakt, że nieco trudno się to czyta w łóżku na leżąco. Ale - że zacytuję klasyka komputerowej animacji - "jest to poświęcenie, na które jestem gotów." :)
Dodatkową zaletą jest fakt, że przeoranie całego komiksu nie wyczerpuje tematu. Na końcu znajduje się wywiad z twórami, galeria zdjęć, kilka obrazków. Szkoda tylko, że (wybczcie zawodową ciekawość) nie ma opisu, jak przywracało się do życia, poprawiało, i odtwarzoło te komiksy na rzecz Edycji Kolekcjonerskiej.
A same komiksy? Przyznam, że czuję się trochę tak, jak się czułem, kiedy pisałem o oryginalnej Sadze Wiedźmińskiej. Zostało już na ten temat napisane tak dużo, i wszyscy zainteresowani wiedzą, że to rzecz kultowa. I może słowa niczego w tym metamcie nie zmienią. Tym bardziej, że zapewnie nie napiszę nic odkrywczego. Wszystkie opowieści zawarte w Wydsniu Kolekcjonerskim są świetne. I to na tyle, że ciężko mi wyłonić faworyta. Większa część zawartch opowiadań to obrazkowe interpretacje historii znanych z dwóch pierwszych tomów Sagi. Interpretacje nieco zmieniające oryginał. Scenazyści (Maciej Parowski z pomocą samego Andrzeja Sapkowskiego) nieco namieszali na przykład wprowadzając niektóre postacie wcześniej niż w książkach. Dzięki takiemu zabiegowi Czytelnik nieznający pierwowzoru (ale czy tacy w ogóle sięgną po ten komiks?) nie zgubi się.... Ogólnie uważam, że tekst piany został bardzo dobrze przełożony na tekst rysowany (heh :D).
A co z tymi opowiadaniami, które nie mają swoich odpowiedników na kartkach dwóch pierwszych tomów? Pięknie wpasowały się w klimat. No i dzięki temu Czytelnik dowie się nieco więcej o Geralcie z Rivii. Na przykład, jak wyglądał trening wiedźmina, czy skąd się wzięły białe włosy.
Niezależnie zaś do tego, którą historię czytamy w komiksowym wiedźminie udało się perfekcyjnie oddać ducha oryginału. Poczułem się naprawdę jakbym wrócił w dobrze znane mi miejsce. Ważną rzeczą jest też to, że ani przez chwilę nie ma się wrazenia spotykanego z innych komiksów, że autorzy gonią za szybko kończącym się miejscem. Ba, zatrzymają się na chwilkę, posłuchamy pijackich piosenek, brzydkich żartów, poznamy ludzi w wiosce, czy tawernie.... Tak, ten świat żyje, zupełnie jak książkowy pierwowzór.
Rysunki Bogusława Polcha są specyficzne. Takie nieco karykaturalne, dziwne. Ale pasuące do świata wykreowanego przez Sapkowskiego. Nie każdemu przypadną do gustu, tego jestem pewien. Mnie nie zachwyciły jakoś specjalnie.
Jednak mimo rysunków po Edycję Kolekcjonerską komiksów Wiedźmina powinien sięgnąć każdy fan książek Andrzeja Sapkowskiego. Świetna sprawa, fajne dialogi, kapitalna fabuła.... i perfekcyjnie oddany klimat. Czy trzeba czegoś więcej?
Geralt z Rivii. Wiedźmin. Doprawdy, po skończeniu sagi Sapkowskiego postać ta wraca do mnie bardzo często. Albo jako mocno średni Sezon Burz (Andrzej.... co Ty odjaniepawliłeś?) albo świetna gra komputerowa. Tym razem, dzięki prezentowi urodzinowemu od Piotrka, przyszło mi zmierzyć się z komiksem. I to nie byle jakim komiksem! Nie jest to twór, który powstał na szybkiego,...
więcej Pokaż mimo to