rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Harry Angel to już klasyka gatunku. Powieść ma dość nierówne tempo, jednak warta jest przetrzymania dłużyzn i dotarcia do finału, który zaskakuje, oszałamia i skłania do refleksji. Ale czy coś, co początek ma w piątek trzynastego może skończyć się dobrze?

Więcej na: https://popkulturowcy.pl/2022/03/18/harry-angel-recenzja-ksiazki-aniol-czy-diabel/

Harry Angel to już klasyka gatunku. Powieść ma dość nierówne tempo, jednak warta jest przetrzymania dłużyzn i dotarcia do finału, który zaskakuje, oszałamia i skłania do refleksji. Ale czy coś, co początek ma w piątek trzynastego może skończyć się dobrze?

Więcej na: https://popkulturowcy.pl/2022/03/18/harry-angel-recenzja-ksiazki-aniol-czy-diabel/

Pokaż mimo to


Na półkach:

Muszę wyznać, że kocham Magdalenę Kubasiewicz. To dość świeże uczucie, bo trwające nieco ponad rok. Ja jednak kocham intensywnie i jestem wierna. Zauroczyłam się w dziełach tej autorki po przeczytaniu kilku stron Wiedźmy jego królewskiej mości, a sięgając po Gdzie śpiewają diabły, byłam już pewna, że to nie jest tylko przelotny romans. Pisarka utwierdza mnie w tym przekonaniu przy każdej kolejnej powieści, którą wydaje. Nie inaczej było z najnowszą. Kołysanka dla czarownicy rozkochała mnie w sobie już po kilku pierwszych rozdziałach. Ach, co to była za przygoda!

https://popkulturowcy.pl/2022/02/20/kolysanka-dla-czarownicy-recenzja-ksiazki-uwazaj-na-wilcza-jagode/

Muszę wyznać, że kocham Magdalenę Kubasiewicz. To dość świeże uczucie, bo trwające nieco ponad rok. Ja jednak kocham intensywnie i jestem wierna. Zauroczyłam się w dziełach tej autorki po przeczytaniu kilku stron Wiedźmy jego królewskiej mości, a sięgając po Gdzie śpiewają diabły, byłam już pewna, że to nie jest tylko przelotny romans. Pisarka utwierdza mnie w tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Fantastyczna. Nie spodziewałam się, że w polskiej fantastyce mogę trafić na serię o takim klimacie. Wiele mówi się o serii Miszczuk, dla której elementy słowiańskie są tylko dodatkiem do romansu. Tutaj mamy historię o wiedźmie w alternatywnej rzeczywiści. Czarodziejska atmosfera, dająca się lubić bohaterka i wartka akcja. Trafia na moje osobiste TOP 5. Kubasiewicz ma niezwykły talent budowania klimatu i historii.

Fantastyczna. Nie spodziewałam się, że w polskiej fantastyce mogę trafić na serię o takim klimacie. Wiele mówi się o serii Miszczuk, dla której elementy słowiańskie są tylko dodatkiem do romansu. Tutaj mamy historię o wiedźmie w alternatywnej rzeczywiści. Czarodziejska atmosfera, dająca się lubić bohaterka i wartka akcja. Trafia na moje osobiste TOP 5. Kubasiewicz ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na koniec autorka złamała mi serce. Nadal nie mogę uwierzyć w to, co się stało.
Bardziej zdewastowałaby mnie chyba tylko śmierć Jenksa. Kisten był wspaniały, Rachel na niego nie zasługiwała, a on zdecydowanie nie zasłużył na swój los. Opowiadanie na koniec książki to zdecydowanie za mało, by uspokoić moje serce czytelnika. Kim Harrison - nienawidzę cię za to. 😭

Na koniec autorka złamała mi serce. Nadal nie mogę uwierzyć w to, co się stało.
Bardziej zdewastowałaby mnie chyba tylko śmierć Jenksa. Kisten był wspaniały, Rachel na niego nie zasługiwała, a on zdecydowanie nie zasłużył na swój los. Opowiadanie na koniec książki to zdecydowanie za mało, by uspokoić moje serce czytelnika. Kim Harrison - nienawidzę cię za to. 😭

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przyznaję się, że o tej pozycji nie słyszałam. Nie wiem jak to się stało. Ta powieść idealnie wpasowuje się przecież w moje gusta! Jednak nic straconego, w końcu do mnie trafiła. Co prawda pierwszy tom mi umknął, ponieważ o jego istnieniu dowiedziałam się już po lekturze Procesu, ale w akcji się odnalazłam, a to najważniejsze.
Jak już wspomniałam, pomysł na fabułę kupiłam w stu procentach. Po przeczytaniu opisu, poczułam się zaintrygowana. Tematyka jest w istocie warta uwagi, ale jednocześnie rodzi spore oczekiwania, ponieważ jest również trudna. Starałam się dociec czy autor posiada jakąś naukową wiedzę, dotyczącą psychologii, szczególe w tak skrajnych przypadkach. Niestety nic się na ten temat nie dowiedziałam, a przecież fakt fascynacji seryjnymi mordercami, nie oznacza, że Adrian Bednarek ich rozumie.
Od razu zwróciłam uwagę na to, że problemy Kuby Sobańskiego, a raczej ich zaprezentowanie, znacznie różni się od tych, jakie miałam okazję czytać u innych psychpatycznych zabójców. Mam tutaj na myśli rozterki bohatera. To jak sprzeczne emocje wzbudzają w nim jego żądze. Trochę mnie to zbiło z tropu. Niestety nie jestem w stanie ocenić, na ile jest to trafne i zgodne z prawdą, ponieważ nie miałam okazji zagłębiać psychiki osób z takimi zaburzeniami ale jest to dla mnie pewna nowość.
W czasie lektury towarzyszyła mi jedna, dość niewygodna myśl, a mianowicie: do czego autor zmierza? Być może jest tak, ponieważ nie czytałam tomu poprzedniego, a zatem nie wsiąkłam w tę historię od początku. Miałam jednak takie poczucie bezsensu, nie do końca rozumiałam, jaki autor ma zamiar i co stara się osiągnąć. Finał trochę mi to rozjaśnił ale sam wątek procesu w moim odczuciu niewiele wniósł do głównego wątku tej opowieści.
Procesu diabła nie czyta się szybko, a przynajmniej mi lektura zajęła trochę więcej czasu niż zwykle. Bynajmniej nie dlatego, że jest ona trudna w odbiorze. Przeciwnie. Książka ta została napisana w prostym, nawet czasami w lekko prymitywnym języku. Jednak proces seryjnego mordercy, w który zaangażowany jest Kuba mnie męczył. Nawet momentami miałam wrażenie, że troszkę lana jest tutaj woda. To delikatnie nudziło i sprawiało, że nie miałam ochoty czym prędzej kontynuować czytania.
Wykreowany przez Adriana Bednarka świat jest po prostu zły. Wręcz tonie w mroku, a żyjący w nim ludzie są zepsuci do szpiku kości. Pieniądze, seks, narkotyki, łapówki, ale przede wszystkim śmierć. Nagła, bestialska i nieludzka. To bezwzględna rzeczywistość która przeraża i napawa smutkiem.
Pomimo kilku wyżej wspomnianych niedociągnięć, jestem gotowa polecić tę książkę wszystkim zainteresowanym tematem. Uważam, że nie ma co opierać się w zupełności o opinie innych, jeśli dany tytuł żywo kogoś interesuje. Warto przekonać się samemu. To oryginalna pozycja w swoim gatunku, której zakończenie może zainteresować. Pozostaje tylko oczekiwać tomu następnego, jeśli ten zaintrygował. Ja na razie nie jestem pewna czy po dalsze losy Kuby Sobańskiego sięgnę.

Przyznaję się, że o tej pozycji nie słyszałam. Nie wiem jak to się stało. Ta powieść idealnie wpasowuje się przecież w moje gusta! Jednak nic straconego, w końcu do mnie trafiła. Co prawda pierwszy tom mi umknął, ponieważ o jego istnieniu dowiedziałam się już po lekturze Procesu, ale w akcji się odnalazłam, a to najważniejsze.
Jak już wspomniałam, pomysł na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z twórczością Jo Nesbø spotkałam się pierwszy raz. Oczywiście o tym autorze słyszałam, a nawet planowałam, że kiedyś tam sięgnę po jakąś jego książkę. Impulsem był dla mnie wykład, na który uczęszczam, a którego tematem są właśnie powieści kryminalne. Jo Nesbø jest autorem dość płodnym, a zatem uznałam, że nie ma większej różnicy, co przeczytam. Od wydawnictwa Dolnośląskiego otrzymałam egzemplarz Więcej krwi, który ma boską okładkę, ciekawa więc byłam jak prezentuje się treść.
Jon Hansen zdradził Rybaka - narkotykowego króla Oslo. Ucieka przed jego zemstą i trafia do małej wioski na dalekiej północy Norwegii. Tam poznaje zagadkową kobietę i jej dziesięcioletniego syna. Korzystając z ich pomocy, Jon chroni się w myśliwskiej chatce. Jednak ludzie rybaka trafiają na jego ślad i rozpoczyna się polowanie. Kto wyjdzie z niego cało?
Swoją opinię chciałam rozpocząć od sprostowania. Więcej krwi to nie jest żaden kryminał, thriller czy nawet sensacja. Tej powieści bliżej do literatury pięknej czy nawet obyczajowej. Nie kryję swojego rozczarowania. Chciałam przekonać się jak kryminały Jo Nesbø, dzięki którym ten zdobył sławę, a nawet bogactwo, się prezentują, tymczasem przeczytałam powiastkę o zagubionym człowieku.
Nie zrozumcie mnie źle - książka wcale źle napisana nie jest. Myślę, że jak najbardziej potrafi zaciekawić. Mimo wszystko zainteresowałam się losami Jona. Tym co, jak i dlaczego zmusiło go do takich a nie innych działań w jego życiu. Zastanawiałam się czy zostanie schwytany, itd. Jednak nie jestem wielbicielką tego typu literatury. I przyznaję, że trochę się nudziłam. Cieszyło mnie tylko, że książka jest krótka, a font spory. Dzięki temu z lekturą uporałam się w trzy dni. A to i tak kupa czasu, jak na tak krótką powieść, a nawet powiedziałabym minipowieść.
Doceniam również klimat. Jest taki prawdziwie skandynawski. Ciężki, trochę taki ospały. Bardzo charakterystyczny dla książek, których akcja osadzona jest w Skandynawii. Atmosfera mi się rzeczywiście udzieliła i mnie delikatnie rozleniwiła. Świetnie, że to czuć.
Co więcej widać, że Jo Nesbø pisać potrafi. Więcej krwi zostało napisane poprawnie, a wydawnictwo spisało się dobrze. Widać, że korekta rzeczywiście miała miejsce. Jak się okazuje nie jest to wcale takie oczywiste ostatnimi czasy... Co prawda książka zaskakująca nie jest. Wiele wypadków łatwo można przewidzieć. Poza specyficznym klimatem nie dostrzegłam w tej powieści nic nowego czy nadzwyczajnego. Ale też nie szukałam. Naiwnie czekałam aż w końcu choć trochę ta książka zacznie przypominać kryminał. Tak się nie stało. Zatem proszę wziąć poprawkę na to przekłamanie kategorii. Sądzę, że Więcej krwi jest dobrą minipowieścią, nad którą nawet można się zachwycić, jeśli gustuje się w literaturze tego typu. Ja nie trafiłam.

Z twórczością Jo Nesbø spotkałam się pierwszy raz. Oczywiście o tym autorze słyszałam, a nawet planowałam, że kiedyś tam sięgnę po jakąś jego książkę. Impulsem był dla mnie wykład, na który uczęszczam, a którego tematem są właśnie powieści kryminalne. Jo Nesbø jest autorem dość płodnym, a zatem uznałam, że nie ma większej różnicy, co przeczytam. Od wydawnictwa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wciąż będąc pod wrażeniem Królowej Tearlingu z zapałem sięgnęłam po słusznych rozmiarów kontynuację. Byłam pewna, że będzie to świetna książka, dlatego bardzo mnie ucieszyło, że to takie tomisko. Dobrego nigdy dość! Z Inwazją na Tearling uwinęłam się w trzy dni (dla porównania: Więcej krwi również czytałam trzy dni a liczy sobie ona tylko 216 stron, zaś Proces diabła męczyłam ponad tydzień, fakt nie czytałam co wieczór ale nie o to chodzi - stron 372). Lektura bardzo mnie wciągnęła, dawno nie byłam tak wściekła na życie i czas - powinny się przecież zatrzymać, kiedy ja czytam fantastyczną książkę! To logiczne. Niestety tak się nie stało, ale nocki i tak zarywałam. Nie mogłam się powstrzymać.
Według mnie najbardziej interesująca jest postać głównej bohaterki. Wciąż silna, odważna ale i współczująca. Kelsea nie jest idealna. Popełnia błędy. Ba! Ona popełnia masę błędów! Jej królestwo jest w ruinie, zacofane i uciśnione przez mocarstwa, a Kelsea młoda i niedoświadczona. Bohaterka dorasta i zmienia się na oczach czytelnika w Inwazji na Tearling. Nie tylko poprzez doświadczenie w rządzeniu państwem Kelsea się zmienia, magia również wydaje się mieć w tym swój udział. Z upartej i zdeterminowanej dziewczyny, zmienia się w jeszcze bardziej upartą i jeszcze bardziej zdeterminowaną kobietę, której nie obce są troski wieku wieku dojrzewania, spychane na bok przez przytłaczającą odpowiedzialność za lud Tearlingu.
Ciekawy jest pomysł autorki na rzeczywistość. Akcja ma miejsce w przyszłości. W miejscu, gdzie ludzkość postanowiła zacząć od nowa. Ludzie w szaleńczym pędzie za rozwojem, zapomnieli o człowieczeństwie, a pewna osoba, William Tear, postanowiła dać im jeszcze jedną szansę, ponieważ wierzył iż nie jest to stracona sprawa. Jednak najbardziej fascynuje mnie magia. Jej pochodzenie i natura. Kalsea wciąż nie do końca pojmuje, jak ona działa. A magia w Tearlingu nie tylko ciekawi ale i przeraża.
Nie muszę chyba przekonywać, że akcja wciąga. Z ręką na sercu - nie mogłam oderwać się od lektury. Zainteresowały mnie obie historie opowiadane w tej książce: o Tearlingu, ale i o świecie przed Wielką Przeprawą Williama Tear'a, w którą spoglądała Kalsea, a czytelnik wraz z nią. I mimowolnie gdybałam: czy to możliwe, że nasz świat tak kiedyś skończy?
Oczywiście autorka musiała zakończyć książkę w szalenie ciekawym momencie! Zawyłam z rozpaczy, kiedy zrozumiałam, że nie dowiem się od razu, co wydarzy się dalej. Erika Johansen dobrze wie, kiedy i gdzie postawić znak zapytania. Bardzo się cieszę, iż autorka zdecydowała się pisać tę historię w trzeciej osobie. Narracja pierwszoosobowa również ma swoje uroki, jednak znacznie ogranicza nie tylko pisarza, ale i czytelnika. Kiedy jednak historia prowadzona jest w trzeciej osobie, istnieje możliwość, aby spojrzeć na rzeczywistość przez oczy kilku bohaterów, a także dowiedzieć się i zobaczy więcej.
Nie mogę doczekać się kontynuacji. Trzymam kciuki, aby ukazała się jak najprędzej. Erika Johansen idealnie wpasowała się w moje gusta. Jestem jej wdzięczna za tę fascynującą opowieść oraz ciekawych bohaterów.

Wciąż będąc pod wrażeniem Królowej Tearlingu z zapałem sięgnęłam po słusznych rozmiarów kontynuację. Byłam pewna, że będzie to świetna książka, dlatego bardzo mnie ucieszyło, że to takie tomisko. Dobrego nigdy dość! Z Inwazją na Tearling uwinęłam się w trzy dni (dla porównania: Więcej krwi również czytałam trzy dni a liczy sobie ona tylko 216 stron, zaś Proces diabła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Sama nie wiem dlaczego ale byłam delikatnie uprzedzona do tej książki. Nie czytałam innych powieści autorstwa Lauren Oliver, a jednak jakoś intuicyjnie czułam się zniechęcona, pomimo pozytywnych opinii. Jednak podobno do odważnych świat należy, a zatem zaryzykowałam. I nie żałuję, ponieważ lektura minęła mi szybko i przyjemnie.
Spodobał mi się pomysł autorki na fabułę. Gra wymyślona przez Lauren Oliver jest rzeczywiście ciekawa, a wiążące się z nią niebezpieczeństwo pociągające. Panika mnie wciągnęła, choć sama graczem nie byłam. Interesowały mnie kolejne zadania oraz motywy uczestników. Jednocześnie budziła we mnie grozę. Jakkolwiek nie byłoby ona pasjonująca, wciąż jest bezwzględna i niebezpieczna, a to, co gotowi są zrobić partycypanci dla zwycięstwa, wywołuje ciarki. To krwawa gra, najczystsza adrenalina i dobry test odwagi.
Jeśli chodzi o postaci to nie są one papierowe, zostały naszkicowane bardzo poprawnie. Jednak za żadną nie szalałam. Nie udało mi się odnaleźć jakiegoś faworyta. Sympatyzowałam z którymiś bohaterem albo nie. Nic ponad to. Są one dość różnorodne ale jednocześnie niezbyt skomplikowane. Bardzo mi się spodobała cechująca je pozorna tajemniczość. Pozorna dlatego, że autorka starała się wykreować w nich taką aurę zagadki i poczucia, że czytelnik czegoś nie wie (to że się tego bez większego trudu domyśli jest inną kwestią). W trakcie gry okazuje się, że nikt nie jest taki, jaki się wydawał. Ludzie przekraczają własne granice, nie doceniają lub przeceniają osoby, które - jak sądzili - znają doskonale. To prosta i powszechnie znana nauka, ale o jej prawdziwości każdy człowiek musi przekonać się na własnej skórze.
Panika mnie wciągnęła, czytałam z żywym zainteresowaniem, pomimo faktu, że udawało mi się domyślić kilku faktów. Akcja jest żwawa, jednak raczej nie zaskakuje. Sądzę, że każdemu czytelnikowi uda się przewidzieć niektóre wydarzenia i rozszyfrować niewiadome ale wciąż nie brakuje jakichś drobnych elementów zaskoczenia. Przewidywalność w żadnym razie nie zepsuła mi przyjemności z lektury. Ta historia jest ciekawa i nie pozwala odkleić wzroku od druku, dopóki nie poznamy jej finału.
Ten znowu nie powala na kolana. Po przeczytaniu miałam wrażenie niedosytu. I nie chodzi mi tutaj o samo zakończenie, choć i ono mnie niespecjalnie zachwyciło, ale mam takie poczucie, że czegoś tutaj brakuje. Niestety nie potrafię wskazać, co to takiego, niemniej taka myśl zakotwiczyła mi się w głowie.
Kolejnym aspektem, który mi się podobał był klimat. Bardzo lekki, a nawet elektryzujący. Taką atmosferę udało stworzyć się autorce poprzez połączenie specyfiki takiego miasteczka jak Carp, niebezpieczeństwa i ekscytacji związanych z grą. Dzięki temu książkę czyta się szybko, przyjemnie i z zaciekawieniem. To dobra lektura na nużący wieczór, ponieważ szybko można uporać się z jej przeczytaniem, odpowiednio relaksuje i pozostawia miłe wspomnienia. Nie powiedziałabym jednak, że ta książka jest jakimś odkryciem. W żadnym razie. To po prostu przyjemna w odbiorze młodzieżówka. Ja zostałam pozytywnie zaskoczona.

Sama nie wiem dlaczego ale byłam delikatnie uprzedzona do tej książki. Nie czytałam innych powieści autorstwa Lauren Oliver, a jednak jakoś intuicyjnie czułam się zniechęcona, pomimo pozytywnych opinii. Jednak podobno do odważnych świat należy, a zatem zaryzykowałam. I nie żałuję, ponieważ lektura minęła mi szybko i przyjemnie.
Spodobał mi się pomysł autorki na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Podobno panią Marię się kocha albo nienawidzi. Jeśli już muszę zadeklarować się, w którejś z tych grup, wybrałabym tę pierwszą. Co prawda nie śledziłam kariery Marii Czubaszek, jednak znałam ją jako osobę medialną, która nie bała mówić się tego, co wszyscy inni przemilczali. Jej śmierć była dla mnie szokiem, jednak przede wszystkim zrobiło mi się przykro, bo tak niewiele wiedziałam o tej niezwykłej kobiecie. Kiedy więc otrzymałam możliwość, aby przeczytać jej autobiografię, nie mogłam nie skorzystać.
Przeczytałam "Nienachalną z urody", uporządkowałam sobie myśli w głowie, a następnie zdałam sobie sprawę z pewnego faktu - że będę musiała napisać opinię o tej książce. Ta refleksja skłoniła mnie do kolejnej, a mianowicie do tego, że... ja nie potrafię pisać recenzji biografii, autobiografii, i tym podobnych. Jednak spróbuję i zrobię to najlepiej, jak będę potrafiła!
Z literaturą tego typu problem jest taki, że ciężko ją ocenić. Nie mogę skomentować fabuły, jej realizacji, wiarygodności bohaterów, czy akcji. A zwykle na tym się skupiałam. Mogę jednak napisać o narracji, a jest ona znakomita. Pani Maria pisze żywo, przejrzyście i z humorem. W każdym zdaniu czuć ten jej charakterystyczny pazur. Dzięki temu czyta się bardzo szybko i przyjemnie, bo lektura wciąga. Z przyjemnością przewracałam strony, aż z zaskoczeniem stwierdziłam, że właśnie przeczytałam ostatnią.
Często słyszę od swojej mamy, abym rozmawiała ze starszymi od siebie, bo są skarbnicą wiedzy. Jest to oczywiście prawda i właśnie tak, od samego początku traktowałam tę książkę - jak lekcję. Z wciąż rosnącą ciekawością czytałam o życiu pani Marii. Jej dzieciństwie, młodości, wieku średnim aż do momentu pisania tej książki. Razem z autorką śmiałam się z przewrotności i ironii losu.
Oprócz dziejów swego życia, Maria Czubaszek zawarła w tej książce również własne poglądy na różnorakie tematy. Począwszy od filozofii życiowej, a na poglądach politycznych skończywszy. Opowiada o ludziach, których spotkała na swojej drodze, wyborach i błędach, które popełniła, jak i o swoich sukcesach. Porusza trudnych tematów, których - jak już wielokrotnie udowodniła - się nie boi., takich jak aborcja, eutanazja czy kara śmierci. A wszystko to opisane jest z charakterystycznym dowcipem autorki i, jak sądzę, bezgraniczną szczerością.
"Nienachalna z urody" została wzbogacona o fotografie Marii Czubaszek, z mężem i przyjaciółmi. Ale nie tylko, występują również teksty satyryczki, które stanowią świetny, wartościowy przerywnik oraz urozmaicenie.
Sięgnęłam po tę lekturę, ponieważ chciałam dowiedzieć się, kim była Maria Czubaszek. Muszę przyznać, że ta książka przerosła moje oczekiwania. Lektura była czystą przyjemnością, została napisana fantastycznie, a pani Maria była tak niesamowitą osobą, jak przypuszczałam. To przykre, ale przed publikacją wiele razy musiałam zmienić "jest" na "była". Bardzo trudno mi się do tego przyzwyczaić. Serdecznie polecam każdemu, kto chciałaby poznać bliżej poznać Marię Czubaszek.

Podobno panią Marię się kocha albo nienawidzi. Jeśli już muszę zadeklarować się, w którejś z tych grup, wybrałabym tę pierwszą. Co prawda nie śledziłam kariery Marii Czubaszek, jednak znałam ją jako osobę medialną, która nie bała mówić się tego, co wszyscy inni przemilczali. Jej śmierć była dla mnie szokiem, jednak przede wszystkim zrobiło mi się przykro, bo tak niewiele...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Igę Wiśniewską kojarzę przede wszystkim jako blogerkę, jednak jako autorkę już mniej. Słyszałam o tym, że pisze, a kiedy zapoznałam się z opisem Przeklętej, uznałam, iż może to być pozycja dla mnie. Fantastykę kocham, a urban fantasy (bo tak bym "Przeklętą" zaklasyfikowała) w swojej karierze czytelniczej, naczytałam się już naprawdę sporo, bo lubię ten podgatunek. Byłam więc ciekawa, jak z taką literaturą poradzi sobie polska autorka.
Wcześniej już spotkałam się z narracją podzieloną między kilku bohaterów. Wówczas przekonałam się, że nie jest to moja ulubiona forma. Z pewnością są fani takiego rozwiązania narracyjnego, ja jednak do nich nie należę. Po prostu mnie to drażni i nierzadko przeszkadza. Nie lubię tak przeskakiwać z jednej głowy do drugiej, a następnie jeszcze do kolejnej. Rzeczywiście pozwala to poznać bliżej myśli innych bohaterów (w tym przypadku niespełna dziesięciu), jednocześnie jednak przeszkadza mi to w zżyciu się z głównym bohaterem.
Będąc konkretną - główną bohaterką, czyli tytułową przeklętą. Jest nią Miriam, która obudziła we mnie sprzeczne uczucia. Wielokrotnie wspominałam, że kocham silne kobiety. I Miriam taka jest. Pozornie. Robi wszystko po swojemu, jest tajemnicza, bezczelna i pyskata. A jednak czegoś mi w niej brakowało. Nie mogłam złapać więzi, która zwykle tworzy się między mną, a bohaterką o takim charakterze. Może Miriam nie udało się przekonać mnie, jaka to z niej podła i zimna osoba? Bo szczerze mówiąc, nie wiem, czy ona sama w to wierzy. Przyznam, że żałuję, ponieważ jest to zagadkowa kobieta, którą obserwowałam z ciekawością, chciałam poznać jej sekret. To wszystko sprawia, że pojawiają się oczekiwania, którym autorka nie do końca sprostała. Należy bowiem wziąć poprawkę na fakt, iż - możnaby pomyśleć - najważniejszą tajemnicę, zdradza już sam tytuł. Czuję się też zawiedziona, ponieważ oczekiwałam od Miriam czegoś więcej, a tymczasem okazało się, że nic więcej od niej nie otrzymam i się nie dowiem. To zniszczyło moje początkowe wyobrażenie na jej temat.
Oczywiście Miriam nie jest jedyną postacią w tej książce. W samym opisie wymienieni zostają inni bohaterowie, liczący się dla tej historii. W istocie są oni różnorodni i nawet interesujący. Jednak przy tym, jak dla mnie, trochę za bardzo jednoznaczni. Mam nadzieję, że autorka rozbuduje ich osobowości i zamiast zarysu charakteru potrzebnego jej do wysnutej przez nią opowieści, pokaże ludzi i (nie)ludzi, którzy są wielobarwni i wielowymiarowi.
Jeśli chodzi o styl, jest nieźle. Autorka pisze dość zgrabnie, prostym i zrozumiałym językiem. Czuć jednak pewną nieporadność w jej piórze, która jest zrozumiała, zważywszy na młody wiek i niewielki staż Igi Wiśniewskiej. Momentami czułam się przytłoczona nachalnymi opisami, no bo ileż razy można czytać o idealnym ciele Davida? Zrozumiałam, że jest przystojny już za pierwszym razem. Naturalnie, to drobnostki. Wpływają jednak na odbiór treści. Mimo kilku innych potknięć, "Przeklętą" czyta się szybko i bez większych problemów. Rada na to jest jedna - pisać! To autorka robi, a zatem będzie tylko lepiej.
Oprócz dobrze mi już znanych zabiegów użytych przez autorkę, pojawiło się coś, co mnie zaskoczyło. Zwykle urban fantasy kręcą się wokół świata paranormalnego, co ma miejsce również w "Przeklętej". Jednak oprócz tego, Iga Wiśniewska odwołuje się również do mitologii. To interesujące połączenie. Jestem ciekawa, w jaki sposób postanowiła połączyć te dwa światy tak, aby ze sobą współgrały i się wzajemnie uzupełniały.
Nic nie zapowiadało, że będzie to pozycja oryginalna i... taką nie jest. Nie twierdzę, że to źle. Po prostu w tej powieści występuje wiele, znajomych już, schematów i rozwiązań. Fabuła sama w sobie jest wtórna, a akcja, choć dynamiczna, nie jest obfita w szokujące plot twisty. Nie mogę jednak stwierdzić, że czytało się źle. Lektura należała do przyjemnych, mimo faktu, iż nie spotkałam nic rewolucyjnego. Ot dość przyzwoita urban fantasy, w której za mało nowatorstwa, a za dużo stereotypów, co mnie zniesmaczyło. Domyślam się, że miał to być swego rodzaju wątek humorystyczny, mnie to jednak nie bawiło. Ponieważ człowiek, nawet ten żyjący na kartce papieru, to coś więcej, niż grupka - połączonych niegdyś i kojarzonych do dziś, cech. "Przeklęta" silnie mi się kojarzy z prozą amerykańską tego typu, co może zarówno przyciągać, jak i odrzucać. Zakończenie mnie w żaden sposób nie zaskoczyło, jednak odsłoniło przed autorką wiele możliwości. Jeśli zdecyduje się na kontynuację, a wszystko na to wskazuje, może ruszyć w którymkolwiek kierunku. Mam nadzieję, że skoryguje tych kilka błędów, które wskazałam, a wówczas z serii przyzwoitej, "Przeklęta" awansuje do miana dobrej. A to byłoby wielkie osiągnięcie - tego serdecznie Idze Wiśniewskiej życzę. Do lektury zachęcam głównie czytelników nastoletnich, ponieważ wiem, że ja kilka temu bym się tą książką zachwyciła.

Igę Wiśniewską kojarzę przede wszystkim jako blogerkę, jednak jako autorkę już mniej. Słyszałam o tym, że pisze, a kiedy zapoznałam się z opisem Przeklętej, uznałam, iż może to być pozycja dla mnie. Fantastykę kocham, a urban fantasy (bo tak bym "Przeklętą" zaklasyfikowała) w swojej karierze czytelniczej, naczytałam się już naprawdę sporo, bo lubię ten podgatunek. Byłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Rick Riordan jest znanym autorem. Chyba każdy słyszał o serii "Percy Jackson i bogowie olimpijscy", którą - ręczę! - kiedyś w końcu uda mi się przeczytać. Miecz lata jednak w zupełności przekonał mnie do tego autora, kiedy więc dowiedziałam się, że napisał książkę skierowaną do starszych odbiorców, ciekawość wzięła górę.
Są takie miejsca na Ziemi, które charakteryzuje niepowtarzalny klimat. Niezaprzeczalnie Teksas do nich należy. Rick Riordan idealnie wpasowuje akcję w tę specyfikę. Czytając o teksańskich upałach, krajobrazach i tequili, niemal czułam piekące mnie w kark słońce. To coś niesamowitego, co udało się autorowi ująć w swojej powieści.
Bardzo podoba mi się sam pomysł. Zbrodnia z przeszłości, która nie daje o sobie zapomnieć w teksańskim stylu brzmi bardzo zachęcająco. Im dalej wkraczałam w tę opowieść, tym bardziej ciekawiło mnie, o co chodzi. Żałuję, że autor nie zadbał o to, aby czytelnik mógł prowadzić śledztwo razem z Tresem. Nie podpowiadał, nie rzucał tropów i zagwozdek, które mogłyby sprowokować do gdybania. Kocham w taki sposób uczestniczyć w rozwiązywaniu zbrodni. dlatego mi tego zabrakło.
Muszę również pochwalić Ricka Riordana za kreację, nie tylko głównego bohatera, ale wszystkich postaci. Bardzo polubiłam Tresa Navarre, który tak jak inni bohaterowie Riordana, ma w sobie mnóstwo pozytywnej energii, ciągoty do kłopotów i ripostę na każdą okazję. Nie jest typowym macho, ale wszyscy wiedzą, że należy się z nim liczyć. Jest silny, ale ma również uczucia. Potrafi wziąć sprawy w swoje ręce, często je przy tym brudząc. Wydaje mi się, że nie da się go nie lubić. Wzbudził moją sympatię od pierwszej strony i utrzymał do samego końca. Pozostałe charaktery w książce są wielobarwne i wielowymiarowe. Nie miałam wrażenia, że są jedynie tłem dla Tresa. One również się w tej historii liczyły.
"Big Red Tequilę" czyta przyjemnie, głównie ze względu na narrację, która jest plastyczna. Przystępny język sprawia, że czytelnik z łatwością wgryza się w treść. Akcja jednak leniwie podąża do przodu, nie jest dynamiczna. Oczywiście plot twisty występują, jednak należą do zabiegów dobrze już przez czytelników kryminałów znanych. W istocie innowacyjności w tymże kryminale za wiele nie ma, żeby nie powiedzieć - wcale. Miałam okazję czytać już kilka kryminałów, ponieważ lubię ten gatunek, muszę jednak przyznać, że "Big Red Tequila" wyróżnia się z tłumu. Nie jestem tylko pewna czy w pozytywnym sensie. Był to bowiem najmniej krwawy kryminał, jaki miałam okazję czytać. Oczywiście nie o to w tym gatunku chodzi, jednak ta książka ma w sobie pewną łagodność, której bym z nim nigdy nie skojarzyła. Wam pozostawiam ocenę, czy jest to na plus lub minus.
Niemniej, zgodnie z moimi przewidywaniami, była to bardzo przyjemna lektura. Relaksująca i na swój sposób wciągająca. Mimo mało wartkiej akcji, czytało mi się bardzo miło. Byłam ciekawa, co stało się dziesięć lat temu i jak wiąże się to z obecnymi wydarzeniami. Polubiłam Tresa i z przyjemnością zapoznam się z jego kolejnymi przygodami. Polecam tę powieść fanom Ricka Riordana oraz każdemu, kto lubi taki klimat. Być może nie jest to rasowy kryminał, ale z pewnością jest to dobra książka z całą masą uroku.

Rick Riordan jest znanym autorem. Chyba każdy słyszał o serii "Percy Jackson i bogowie olimpijscy", którą - ręczę! - kiedyś w końcu uda mi się przeczytać. Miecz lata jednak w zupełności przekonał mnie do tego autora, kiedy więc dowiedziałam się, że napisał książkę skierowaną do starszych odbiorców, ciekawość wzięła górę.
Są takie miejsca na Ziemi, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Moja opinia na temat Prawie jak gwiazda rocka nie pozostawia żadnych wątpliwości - byłam pod wrażeniem. A zatem bezzwłocznie postanowiłam sięgnąć za kolejną książkę autora, która niedawno zaczęła mi zdobić półkę. To zupełnie inna powieść, a jednak oprócz autora łączy je coś jeszcze - emocje. Wiele najróżniejszych kotłowało mi się w sercu i z trudem zebrałam myśli, jednak się udało.
Książka wciąga od pierwszych stron, ponieważ autor narracją i stylem od razu łowi czytelnika. Nie przeciąga, nie nudzi a intryguje. Od razu zaczęłam się zastanawiać, co kieruje głównym bohaterem, jak, gdzie, dlaczego i po co. Sama postać Leonarda przyciąga uwagę, ponieważ jest on osobą nietuzinkową. Z pewnym zdumieniem śledziłam jego poczynania, chcąc poznać go coraz bardziej.
Tak też się stało. Z każdym kolejnym rozdziałem czytelnik dowiaduje się o Leonardzie coraz więcej. Poznaje jego, jego życie, rodzinę i problemy. A tych ostatnich ma naprawdę wiele. Ponownie, jak już wspominałam, czytelnicy mają do czynienia z postacią oryginalną, tak jak jest to w "Prawie jak gwiazda rocka". Co więcej i w tej powieści, światła reflektorów skupione są zupełnie na głównej postaci, a bohaterowie drugoplanowi zarysowani. Wiadomo kim są, co zrobili, jednak to Leonarda jako jedynego poznajemy od podszewki. Zgłębiamy jego myśli, pragnienia i przeszłość. Jest to chłopak inteligentny, myślący, bardzo spostrzegawczy i po prostu dziwny. Właśnie ta jego inność najbardziej mnie zaciekawiła. A dokładniej to, skąd się wzięła, dlaczego w Leonardzie wrze tak wiele gniewu i nienawiści.
Matthew Quick w tej powieści porusza trudne tematy, strony zapełnia szczerymi, raczej pesymistycznymi przemyśleniami bohatera, które wręcz zmuszają czytelnika do refleksji. Jednoczenie są one napisane bardzo przystępnie i ciekawie. Czyta się z przyjemnością i zapałem. Łzy, śmiech i smutek towarzyszyły mi nieustannie, albowiem brutalna prawda obnażana przez Leonarda rodzi przykrość, jego sarkastyczna postawa nierzadko bawi, a skutki błędów wielu ludzi, popychają do płaczu nad ty, co się wydarza. Lektura wciąga, trudno było mi się oderwać, a kiedy dotarłam do ostatniej strony, zawyłam z frustracji.
Finał jest bowiem rozczarowujący. Spodziewałam się czegoś innego. Takiego wielkiego BUM, które podsumuje tę szczerą i trudną historię. Tego jednak zabrakło. Nie twierdzę, że zakończenie jest nielogiczne czy niespójne - przeciwnie, wszystko się zgadza. Jednak moim zdaniem w porównaniu do treści jest zdecydowanie za słaby. Ta opowieść zasłużyła na więcej. Ja czuję wielki niedosyt.
Bardzo się cieszę, że miałam okazję zapoznać się z tą pozycją. Nie tylko lektura była dla mnie przyjemnością, ale i wiele z niej wyniosłam. A to jest bardzo ważne w literaturze, szczególnie młodzieżowej. Nietuzinkowa historia, jeszcze bardziej niesamowity bohater i góra refleksji. Nic tylko czytać, chwalić i polecać!

Moja opinia na temat Prawie jak gwiazda rocka nie pozostawia żadnych wątpliwości - byłam pod wrażeniem. A zatem bezzwłocznie postanowiłam sięgnąć za kolejną książkę autora, która niedawno zaczęła mi zdobić półkę. To zupełnie inna powieść, a jednak oprócz autora łączy je coś jeszcze - emocje. Wiele najróżniejszych kotłowało mi się w sercu i z trudem zebrałam myśli, jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

O Remigiuszu Mrozie się trochę nasłuchałam. I to pozytywnych opinii, dlatego byłam jego twórczością zaciekawiona. Żałuję jedynie, że dopiero po fakcie sprawdziłam, iż "Rewizja" to już trzeci tom serii... No ale raz się żyje! Dość mylące są okładki, które są do siebie aż przesadnie podobne, a i tytuły wciąż mi się plączą, bo dla kogoś z boku niewiele mówi każdy poszczególne, sąd pomyłki. Jednak książkę przeczytałam, bo trzeba być twardym i sumiennym.
Autor zdaje się posiadać pewien specyficzny talent, który miałam już okazję zaobserwować u innych pisarzy. Mianowicie potrafi niesamowicie rozwlekać akcję. Sto stron tej powieści, możnaby z powodzeniem opowiedzieć w dwóch zdaniach! Zdarzało mi się łapać na tym, iż przeczytałam już konkretną (sporą) liczbę stron, a mimo to nic ciekawego się z tego nie dowiedziałam. To niestety męczące. To tomisko mogłoby być cieńsze, co najmniej, o połowę, gdyby tak nie przeciągać i darować zbędne opisy.
Z tego powodu lektura mnie momentami nudziła. Nie powiem, czytało się dość sprawnie, ponieważ font jest sporych rozmiarów, jednak mi się momentami aż za bardzo dłużyło. Akcja nierzadko się wlekła. Z niecierpliwością wyczekiwałam jakichś przełomowych wydarzeń, które nadałaby szybszego tempa.
Jeśli chodzi o bohaterów to jest rozdarta. Z jednej strony jest Joanna Chyłka, która niewątpliwie jest bardzo oryginalną postacią, zaś z drugiej Kordian Oryński, który jest... nijaki. Przy tym pozostali bohaterowie są jedynie nakreśleni, nie poznałam ich bliżej (może w poprzednich tomach wyglądało to inaczej). Być może nie musiałam, ponieważ ewidentnie to właśnie Joanna i Kordian mają największe znaczenie dla fabuły.
Chyłka w istocie jest bardzo ciekawa. To bohaterka, która wywoływała we mnie wiele emocji, nierzadko sprzecznych. W Rewizji Joanna przeżywa ciężki czas, a jej postępowanie, sposób bycia i refleksje bardzo często budziły mój sprzeciw, potępienie czy nawet obrzydzenie. Ta kobieta to świetny prawnik, ale przy tym jest rasistką, zgorzkniałym cynikiem bez taktu i problemami z alkoholem. Przyznaję, że byłam rozdarta między specyficzną sympatią a pogardą, kiedy obserwowałam jej poczynania. Podziwiam autora za wykreowanie tak ciekawej i oryginalnej postaci, niełatwo taką spotkać. Szkoda tylko, że Kordian jest tak nudny, a reszta postaci - bezosobowa.
Na pochwałę zasługują dialogi. Są dynamiczne, ostre i charakterne. A to wszystko za sprawą niepokornej Chyłki, która rzuca trafnymi ripostami, jakby tę umiejętność wyssała z mlekiem matki. Tylko dzięki dialogom nie wynudziłam się śmiertelnie w czasie lektury. Są mistrzowskie, chylę czoła. Oby więcej takich powieściach się pojawiało.
Jednak starcie upadłej prawniczki z wielką korporacja to nie wszystko. W "Rewizji" poruszone zostały takie problemy jak rasizm i alkoholizm, a to tylko wierzchołek góry lodowej. Wątki obyczajowe napisane zostały dobrze i zdecydowanie w "Rewizji" dominują. Mnie niestety ta powieść do sięgnięcia po tomy poprzednie i przyszłe nie zachęciła. Źle mi się nie czytało, jednak oczekiwałam fajerwerków. Najpewniej dlatego moje rozczarowanie jest tak duże.

O Remigiuszu Mrozie się trochę nasłuchałam. I to pozytywnych opinii, dlatego byłam jego twórczością zaciekawiona. Żałuję jedynie, że dopiero po fakcie sprawdziłam, iż "Rewizja" to już trzeci tom serii... No ale raz się żyje! Dość mylące są okładki, które są do siebie aż przesadnie podobne, a i tytuły wciąż mi się plączą, bo dla kogoś z boku niewiele mówi każdy poszczególne,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Polowałam na tę książkę naprawdę długo. Coś mnie ciągnęło do książek młodzieżowych Quicka, więc kiedy udało mi się je dorwać na cudownej promocji, byłam zachwycona. Szybka wyliczanka wskazała mi, że powinnam zacząć od "Prawie jak gwiazda rocka", co uczyniłam najszybciej jak zdołałam.
Opis coś o tej historii mówi ale nie oddaje czegoś, co jest w niej najistotniejsze - emocji. A te wylewają się z każdej strony. Od radości, różnego rodzaju miłości, sympatii i ufności, po ból, rozczarowanie i poczucie bezsensu. Czyli wszystko to, czego doświadcza przeciętny nastolatek. Bardzo szybko i łatwo można wczuć się w sytuacje Amber i wraz z nią przeżywać jej wzloty i upadki.
Zacznie to ułatwia narracja pierwszoosobowa - więź z bohaterem tworzy się wówczas trochę szybciej. Na początku czytelnik może mieć problem, choć nie musi, ze złapaniem rytmu książki, ponieważ Amber jest niezwykła, a więc jej myśli również. Przyznaję, że na początku miałam wrażenie, jakby autor za bardzo silił się na młodzieżowy język. Później jednak zaczęłam myśleć, że być może o to właśnie mu chodziło. Jak już wspominałam, Amber jest bardzo nietuzinkową osobą, a taki, a nie inny, sposób wypowiadania się. Jednak bez obaw - mi udało się do tego przyzwyczaić, więc zapewne większość innych czytelników również nie będzie miała z tym kłopotu.
Główna bohaterka jest osobą do bólu pozytywną, serdeczną i pełną entuzjazmu. Jednocześnie może sprawiać wrażenie nachalnej, nadgorliwej i przekraczającej pewne granice prywatności innych osób. To mi się podoba, ponieważ lubię postaci barwne i autentyczne - posiadające nie tylko zalety ale i wady. Niestety reszta bohaterów została zaledwie naszkicowana. Wiele czytelnik się o nich nie dowiaduje. Do ostatniej strony imiona najlepszych przyjaciół Amber mi się myliły. Aczkolwiek to ona była gwiazdą tej powieści. Ona i przeszkody, które musiała pokonać.
Podoba mi się, że w czasie lektury mimowolnie stawiałam przed sobą pytania, jednocześnie rozważając te, które zadawała Amber. To lekka książka, której jednak nie przeczytałam bezmyślnie. Bardzo to sobie cenię, szczególnie, że Matthew Quick zdrową dawkę refleksji, podał w przyjemniej i zabawnej formie. Dzięki temu się nie czułam się przytłoczona i znudzona.
Czytając "Prawie jak gwiazda rocka" śmiałam się, płakałam z żalu ale i uśmiechałam z dumną i wzruszeniem. Ponieważ ta książka mówi: ludzie są dobrzy, wartościowi, warci wysiłku. Nie wiem czy wydarzenia opisane w tej powieści mogłyby mieć miejsce w rzeczywistości. Może nie. Chcę jednak wierzyć, że takie rzeczy się zdarzają, a tacy ludzie istnieją. Dzięki tej książce zyskałam coś wspaniałego - wiarę. Znakomitszego podarunku nie mogłam sobie wyobrazić.

Polowałam na tę książkę naprawdę długo. Coś mnie ciągnęło do książek młodzieżowych Quicka, więc kiedy udało mi się je dorwać na cudownej promocji, byłam zachwycona. Szybka wyliczanka wskazała mi, że powinnam zacząć od "Prawie jak gwiazda rocka", co uczyniłam najszybciej jak zdołałam.
Opis coś o tej historii mówi ale nie oddaje czegoś, co jest w niej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Do przeczytania "Pacjenta" zachęciły mnie pozytywne opinie. Ta książka kojarzyła mi się z amerykańskim kinem. Wiecie, z takim filmem w stylu: mamy 24 godziny, aby uratować świat. Spodziewałam się wielu emocji i napięcia. Do lektury odpowiednio nastraja ciekawy opis oraz klimatyczna okładka.
Pomysł na fabułę brzmi znajomo. Nie jest to nic świeżego i oryginalnego, a jednak intryguje. Co więcej realizacja tej koncepcji jest bardzo dobra. Razem z Davidem odliczałam kolejne godziny, pałałam nienawiścią do pana White'a i drżałam o los Julii. Wrażeń w czasie lektury mi nie brakowało, albowiem to rasowy thriller. Akcja jest wartka, w odpowiednich momentach przyśpiesza i zwalnia. Kolejne wydarzenia naprzemiennie sprawiały, że krew zamarzała mi w żyłach lub tętno przyśpieszało.
Autor zadbał również o to, aby bohaterowie byli autentyczni. Są to postaci z krwi i kości posiadający własną historię, dobre i złe cechy, a także popełniający błędy. Nie budzą w czytelniku z miejsca sympatii lub antypatii, ponieważ są wielowymiarowe i różnorodne. A zatem wciąga nie tylko główny wątek, jakim jest postawione przed Davidem potworne zadanie, ale i jego przeszłość. Ciekawiło mnie jego życie, zastanawiałam się, co doprowadziło go do takiego stanu. Równie interesujące są postaci Kate i pana White'a.
Juan Gomez-Jurado imponuje również wiedzą medyczną. Zważywszy na fakt, iż główny bohater to neurochirurg nie dziwi fakt, iż w Pacjencie występuje medyczny żargon, pojawia się wiele terminów i zagadnień, które jednak nie przytłaczają czytelnika. Są bowiem serwowane w sposób bardzo subtelny i łatwo przyswajalny.
Na główny plan wyłania się również dylemat moralny głównego bohatera. Nie przychodzi mu łatwo podjąć taką decyzję. Jest on bowiem nie tylko ojcem, ale i lekarzem oraz człowiekiem honorowym. Przysięgał ratować ludzkie życia, a nie je odbierać. Oczywiście ani na moment nie przychodzi mu do głowy, by porzucić swoją córeczkę, jednak wciąż dręczy go to, co musi zrobić. Naciski i groźby pana White'a, czas, honor sumienie... to wszystko Davida przytłacza i wystawia jego zdrowie psychiczne na próbę.
Warto również wspomnieć o ciekawej konstrukcji powieści, ponieważ autor zastosował inwersję czasową. Już na samym początku czytelnik wie, jak ta historia zakończy się dla Davida Evansa, który swoją historię przytacza cofając się pamięcią do tych zdarzeń. Jednych taki zabieg zniechęci, zaś innych zachęci. Mi on nie odebrał przyjemności czytania.
"Pacjent" to rasowy thriller najwyższej jakości, który z pewnością usatysfakcjonuje wielbicieli tego gatunku. Nie mogę zdradzić zbyt wiele, jednak zrobił na mnie wrażenie tym, jak przemyślanie i starannie został napisany przez Gomeza-Jurando. Ta opowieść wciąga i bezwstydnie kradnie kilkanaście godzin z życia czytelnika. A zatem idealnie spełnia swoje zadanie.

Do przeczytania "Pacjenta" zachęciły mnie pozytywne opinie. Ta książka kojarzyła mi się z amerykańskim kinem. Wiecie, z takim filmem w stylu: mamy 24 godziny, aby uratować świat. Spodziewałam się wielu emocji i napięcia. Do lektury odpowiednio nastraja ciekawy opis oraz klimatyczna okładka.
Pomysł na fabułę brzmi znajomo. Nie jest to nic świeżego i oryginalnego, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Prawdziwego bohatera poznaje się po tym, że najbardziej heroicznych czynów dokonuje w tajemnicy. Nigdy o nich nie słyszymy. A jednak, moi przyjaciele, jakimś cudem o nich wiemy.”

Na „Królową Tearlingu” trafiłam zupełnie przypadkiem. Nie wiem, jak to się stało, że nie słyszałam o tej pozycji. To po prostu skandal! Kiedy przeczytałam opis byłam pewna, że to książka dla mnie. Nie pomyliłam się. Lektura mnie pochłonęła od razu.
Kelsea dorastała w ukryciu, z dala od królewskiej twierdzy, i niewiele wie o straszliwej przeszłości Tearlingu. Jej przodkowie odpłynęli z chylącego się ku upadkowi świata, by stworzyć nowy, wolny od technologii. Jednak społeczeństwo podzieliło się na trzy zastraszone narody oddające hołd czwartemu: potężnemu Mortmesne pod rządami okrutnej Szkarłatnej Królowej.
W dniu dziewiętnastych urodzin Kelsea wyrusza w niebezpieczną podróż do stolicy, gdzie ma zająć należne jej miejsce na tronie Tearlingu. Jednak zło, jakie odkrywa w sercu królestwa, popycha ją ku śmiałemu czynowi, który otwiera Szkarłatnej Królowej drogę do zemsty. Śmiertelnie niebezpieczni przeciwnicy – od skrytobójców po ludzi posługujących się najmroczniejszą magią krwi – snują plany zamordowania dziewczyny.
Kelsea dopiero rozpoczyna walkę o ocalenie królestwa. Pełna zagadek, zdrad i niebezpieczeństw droga do jej przeznaczenia jest próbą ognia, z której wyłoni się legenda... lub która doprowadzi do jej upadku.

„- Nie będę prosiła ludzi, by za mnie umierali, kiedy sama siedzę bezczynnie. Dlaczego nie miałabym też nauczyć się walczyć?
- Chodzi wprawdzie o wizerunek, pani, ale wizerunek w przypadku królowej jest ważny. A władanie mieczem... nie przystoi królowej.
- Nie będę mogła zachowywać się, jak przystoi królowej, jeśli będę martwa. A ostatnimi czasy zbyt często musiałam się bronić, żeby wystarczył mi sam nóż.”

Młoda księżniczka walczy o tron i swoje królestwo - nic w tym zadziwiającego czy nowego. Jednak ja jako wielbicielka takich historii, musiałam przeczytać i tę. Na dobrą książkę składa się wiele czynników, w tym sam pomysł, ale to wykonanie jest kluczem do sukcesu. Chylę czoła i z radością w sercu oraz zadowoleniem na twarzy mogę stwierdzić, że Erika Johansen napisała fantastyczną powieść. Taką, o której długo nie zapomnę, a kontynuacji będę wyczekiwać z zapartym tchem.
Czytałam wiele bardzo przyjemnych w odbiorze pozycji, które budziły we mnie zainteresowanie i zachęcały do kontynuacji lektury. Jednak „Królowa Tearlingu” mnie pochłonęła. Nie mogłam się oderwać. Przyznaję, że zarywałam nocki i choć następnego dnia czułam się (i pewnie prezentowałam) fatalnie, żałowałam jedynie, że nie mogę czytać ciągiem, bo czekają na mnie obowiązki. Zdumiewająco wciągająca. Więcej takich książków, proszę!
Decydujący wpływ na wcześniej wspomniane zjawisko ma narracja. Tę książkę czyta się z taką pasją dzięki temu, że autorka charakteryzuje się bardzo sprawnym piórem. Opisy są żywe i bardzo barwne. W żadnym stopniu nie przesadzone a jednak ujmujące i działające na wyobraźnię. To bardzo ważna cecha u pisarza.
Kolejnym atutem są bohaterowie, którzy są wiarygodni. Bardzo polubiłam Kelsea, która jest inteligentną młodą kobietą oddaną sprawie. Podoba mi się jej rozsądek, a także to, że bynajmniej nie jest rozpuszczoną panienką a świadomą władczynią. Przy tym wszystkim jednak można zauważyć, że jest ona młoda i niedoświadczona, co czyni tę postać bardziej prawdziwą.

„- Pani, twoja matka nie była dobrą królową, ale nie była złym człowiekiem. Była słabą królową. Nigdy nie byłaby w stanie pójść prosto na śmierć. Świadomość bycia straceńcem niesie ze sobą potężną moc, pamiętaj jednak, że jeśli chcesz dokonać zniszczeń, musisz mieć absolutną pewność, że robisz to dla swojego ludu i nie bezcześcisz pamięci matki. To właśnie różnica między królową a rozgniewanym dzieckiem.”

Choć trochę o Kalsea jest wiadome, ona wciąż stanowi dużą zagadkę. Niemal wszystko w powieści jest jedną wielką tajemnicą: postacie, Tearling, Mortmesne, Szkarłatna Królowa... Kalsea wychowana z daleka od serca Tearlingu nie wie o nim praktycznie nic i uczy się o swoim kraju razem z czytelnikiem. Co więcej inni bohaterowie również budzą zainteresowanie. Na ich temat autorka ujawnia jeszcze mniej! Nie mogę się doczekać, aby poznać choć kawałeczek przeszłości Buławy czy dowiedzieć się czegoś więcej o Duchu.
Naturalnie nie brakuje intryg, zamachów czy polityki. W końcu to na tym faktycznie polega władza. Cała opowieść wzbogacona jest również o elementy fantastyczne, które dodają jej smaku i jeszcze bardziej rozbudzają moje zainteresowanie, tym bardziej, że są intrygujące i wydaje mi się, że będą się bardzo ciekawie rozwijać.
Moje serce tańczy z radości, ponieważ wiem, że tom drugi jest już w przygotowaniu i wkrótce ukaże się na rynku. Zamierzam go dorwać jak najszybciej tylko zdołam i oddać się lekturze. Oczekuję wiele a skrycie mam nadzieję na jeszcze więcej. Bardzo ale to bardzo zachęcam wszystkich fanów gatunku. To książka zdecydowanie godna uwagi. I ta okładka! Cudeńko!

„Prawdziwego bohatera poznaje się po tym, że najbardziej heroicznych czynów dokonuje w tajemnicy. Nigdy o nich nie słyszymy. A jednak, moi przyjaciele, jakimś cudem o nich wiemy.”

Na „Królową Tearlingu” trafiłam zupełnie przypadkiem. Nie wiem, jak to się stało, że nie słyszałam o tej pozycji. To po prostu skandal! Kiedy przeczytałam opis byłam pewna, że to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie jest tajemnicą, że jestem zakochana w serii o Cormoranie Strike'u. Dwa poprzednie tomy bardzo mi się spodobały i z niecierpliwością oczekiwałam trzeciego. Wieść o premierze „Żniw zła” bardzo mnie ucieszyła. Co więcej darzę tę serię wyjątkowym sentymentem, ponieważ gdy tylko dowiedziałam się po przeczytaniu „Wołania kukułki”, że jest to książka pióra J. K. Rowling, piszącej pod pseudonimem, sięgnęłam po Harrego Pottera, w którym to nadal jestem oczarowana. Ale o tym już z pewnością wspominałam. Jestem wielbicielką twórczości tej autorki więc łapczywie rzuciłam się do czytania „Żniw zła”.
Biuro detektywistyczne Cormorana Strike'a radzi sobie doskonale. Wraz ze swoją współpracownicą, Robin Ellacott, nie narzekają na brak zleceń po dwóch głośnych sprawach rozwikłanych przez tę parę. Rutynę przerywa paczka, którą Robin otrzymuje od nieznanego nadawcy, a właściwie jej zawartość, czyli... kobieca noga. Od razu staje się jasne, że przesyłka przeznaczona jest dla Cormorana, który nie tracąc czasu skompletował listę prawdopodobnych sprawców. Policja jednak nie jest przekonana do teorii Strike'a, dlatego ten decyduje się rozpocząć śledztwo na własną rękę. Zagrożone są nie tylko interes i kariera detektywa, ale i życie Robin.
Nie wiem czy Was zaskoczę ale jestem lekturą zachwycona! J. K. Rowling mnie w ogóle nie zawodzi. Kolejny raz przeżyłam wraz z Robin i Cormoranem fantastyczną przygodę, pełną zwrotów akcji, mylących tropów i emocji różnego rodzaju, choć każde jest równie intensywne.

„Piękno można znaleźć prawie wszędzie, jeśli człowiek przystanie, żeby się rozejrzeć, lecz codzienna walka o przetrwanie sprawia, że łatwo zapomnieć o istnieniu tego zupełnie darmowego luksusu.”

Wątek kryminalny jest niemniej interesujący i skomplikowany, co w poprzednich częściach. Autorka ponownie zmusza czytelnika do myślenia, zmyla go, podsuwa fałszywe ślady. Bywały momenty, kiedy byłam gotowa postawić wszystko na jednego z podejrzanych. Wówczas jednak jakiś nowy fakt obalał moje, wydawałoby się, niezachwiane przekonanie o jego winie. Typowe, taki ze mnie detektyw, jak... sami wiecie co.
Również i w tym tomie nie brakuje brutalności, zboczeń czy innych niesmacznych a nawet zatrważających wydarzeń. Wspomniane w tytule zło wisi ponad głowami bohaterów niczym smog i nie pozwala odetchnąć czystym powietrzem, nie tylko postaciom ale i czytelnikowi. Jego obecność jest bardzo wyczuwalna i przytłaczająca. Pewną otuchą dla mnie było to, że nie przeżywałam samotnie tej wszechobecnej grozy - Robin również bardzo się tym przejmowała i starała się z tym walczyć.
Poza zepsuciem wyczuwalnym w atmosferze, czytelnik ma możliwość zmierzyć się z nim bardziej bezpośrednio. A dzieje się tak za sprawą rozdziałów, w których sprawca dzieli się swoimi myślami. Niestety mi w żadnym stopniu nie pomogły dociec tożsamości poszukiwanego mordercy. Muszę nawet przyznać, że nierzadko mieszały mi w głowie, ale przede wszystkim budziły we mnie niesmak i trwogę.

„Nikt, kto tam nie żył, nie był w stanie zrozumieć, że Londyn jest krajem samym w sobie. Nawet mając Londynowi za złe, że skupia więcej władzy i pieniędzy niż jakiekolwiek inne brytyjskie miasto, nie mógł wiedzieć, że bieda ma specyficzny smak tam, gdzie wszystko kosztuje więcej, gdzie nieustannie podziały między tymi, którym się powiodło, a tymi, którym nie, są zawsze boleśnie widoczne.”

Czymś nowym, czego nie było w poprzednich tomach, jest przyłożenie większej uwagi do życia prywatnego bohaterów. Oczywiście biografia Cormorana i Robin została nakreślona już wcześniej, były to jednak krople w oceanie. O wiele bliższa w Żniwach zła staje się czytelnikom Robin, bowiem autorka znacząco uchyla drzwi do jej życia. Jednak również kawałek mrocznej historii Strike'a wyłania się przed czytelnikami. Bardzo ciekawa jest też relacja tych dwojga, która wcale nie jest tak prosta, jak oboje by tego chcieli.
„Żniwa zła” mnie satysfakcjonują, a jestem wielką fankę tej serii. To potężne tomisko nie znudziło mnie nawet przez moment, przysporzyło mi wiele zabawy i aktywnej (intelektualnie!) rozrywki. Emocjonalnie również mnie rozruszało, a mój wielki apetyt na przygody tej pary jeszcze bardziej wzrósł. Och, ja nieszczęsna! Kiedy doczekam się kontynuacji? Ileż to dni przyjdzie mi oczekiwać na tom czwarty? Zdecydowanie zbyt wiele. Po raz kolejny zachwyciłam się warsztatem, pomysłowością i sprawną narracją J. K. Rowling. Niech mnie ona zaskakuje jak najczęściej. Oczywiście pozytywnie! Polecam serdecznie, a lenie, które jeszcze nie przeczytały Wołania kukułki, niechaj żałują i natychmiast ten błąd naprawią!

Nie jest tajemnicą, że jestem zakochana w serii o Cormoranie Strike'u. Dwa poprzednie tomy bardzo mi się spodobały i z niecierpliwością oczekiwałam trzeciego. Wieść o premierze „Żniw zła” bardzo mnie ucieszyła. Co więcej darzę tę serię wyjątkowym sentymentem, ponieważ gdy tylko dowiedziałam się po przeczytaniu „Wołania kukułki”, że jest to książka pióra J. K. Rowling,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Tajemny ogień Christi Daugherty, Carina Rozenfeld
Ocena 7,4
Tajemny ogień Christi Daugherty, ...

Na półkach: ,

„Wszyscy mieli wiedzieć, że życie jest niebezpieczne, a ten, kto chce przetrwać, musi być silny.”

Daugherty to sławne nazwisko. Jej seria pt. „Wybrani” okazała się wielkim sukcesem, a w efekcie niemal każdy słyszał o niej i o jej autorce. Natomiast Carina Rozenfeld, a właściwie jej twórczość, jest mi zupełnie nieznana. Wieść o wydaniu „Tajemnego ognia” i jego premiera w Polsce, spotkała się z dużym zainteresowaniem. Kiedy miałam okazję wziąć udział w Book Tourze z tą książką wiele się nie zastanawiałam, bo nigdy wcześniej nie miałam przyjemności doświadczyć takiej akcji. Byłam więc bardzo podekscytowana, nie wiem czym bardziej: Book Tourem czy lekturą, ale emocje były duże.
Taylor i Sachę na pierwszy rzut oka nic nie łączy. Ona jest pilną uczennicą ze znakomitymi wynikami w szkole i wielkimi ambicjami. Tymczasem on w szkole... bywa. Czasami. Nie dba o stopnie i zadaje się z podejrzanymi ludźmi. Co więcej mieszkają w innych krajach. A jednak jest coś, co splata ze sobą ich losy - klątwa rzucona setki lat temu. Sacha za kilka tygodni ma umrzeć, a jedyną osobą, która może go ocalić jest Taylor. Tylko jak ma to zrobić?
Przyznam, że nawet nie zauważyłam, kiedy udało mi się dotrzeć do ostatniej strony, Tajemny ogień czyta się bowiem w błyskawicznym tempie. Głównie za sprawą wartkiej akcji, jednak rozmiar fontu także miał tutaj pewnie jakieś znaczenie. Lektura ta jest bardzo rozluźniająca i przyjemna. Nieszczególnie skomplikowana fabuła nie nadwyręża zbytnio czytelnika, jednak i nie nudzi wzbogacona o kilka zagadek, które staramy się rozwikłać razem z bohaterami.

„- Przyznaję, że moje metody są nietypowe...
- Nietypowe? - powtórzyła Taylor podniesionym głosem. - Zachowujesz się jak kryminalistka. Powinnaś siedzieć w pudle.
- Już siedziałam, ale uciekłam - oświadczyła Louisa ozięble.”

Postaci nie poznajemy zbyt blisko. Taylor to grzeczna kujonka, która ma wyrzuty sumienia korzystając z laptopa bez pozwolenia mamy, a Sacha jest zbuntowanym chłopakiem, wcale nie mającym świata gdzieś nawet w jednej trzeciej tak głęboko, jak próbuje to udowodnić. I to by było na tyle. Choć autorki miały możliwość zapoznać nas z bohaterami bliżej, nie zrobiły tego, jednak „Tajemny ogień to pierwszy tom serii o tym samym tytule, mają zatem jeszcze czas, aby rozwinąć charaktery głównych postaci.
Sporym zaskoczeniem było dla mnie to, jak autorki postanowiły skrzyżować drogi Sachy i Taylor. Chyba najbardziej zadziwiła mnie prostota tego rozwiązania. Korepetycje przez Skype'a? A dlaczego nie?! Fantastyczny pomysł, o wiele bardziej wiarygodny niż inne "przypadkowo-nieprzypadkowe" spotkania!
Uważam, że nawiązanie do alchemii jest interesujące, a geneza klątwy ciekawa. Liczę na to, że w kontynuacjach pojawi się na ten temat więcej informacji, szczególnie dotyczących przewidywanych skutków dopełnienia się przekleństwa. Mechanizmy mocy Taylor są wciąż zagadką, którą mam nadzieję rozwikłać w przyszłości. Najbardziej zastanawiająca jest jednak reakcja zdolności Taylor na obecność Sachy. Mogę się tylko domyślać, co się za tym kryje.
Jesteście fanami „Wybranych” i poszukujecie tytułów w podobnym klimacie? Zachęcam do sięgnięcia po Tajemny ogień. Jest to powieść młodzieżowa, która nie wybija się na tle sobie podobnych, a jednak jest bardzo przyjemnym czytadłem, z którym uporacie się raz-dwa. Zachęcam wszystkich zainteresowanych gustujących w tego typu literaturze - nie powinniście być zawiedzeni.

„Wszyscy mieli wiedzieć, że życie jest niebezpieczne, a ten, kto chce przetrwać, musi być silny.”

Daugherty to sławne nazwisko. Jej seria pt. „Wybrani” okazała się wielkim sukcesem, a w efekcie niemal każdy słyszał o niej i o jej autorce. Natomiast Carina Rozenfeld, a właściwie jej twórczość, jest mi zupełnie nieznana. Wieść o wydaniu „Tajemnego ognia” i jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kultura azjatycka zawsze mnie interesowała. Zaczęło się od anime, później pojawiła się fascynacja Japonią, następnie moja uwaga zwróciła się na Koreę, i tak oto skończyłam z książką o Chinach w ręce. Jest to kultura szczególnie różna od europejskiej. Co więcej najmniej nam znana. Oglądamy wiele europejskich i amerykańskich filmów, jednak produkcje azjatyckie są rzadkością. Faktem jest, iż ostatnio takowe zaczęły się pojawiać, a jednak dalej tak naprawdę niewielkie mamy pojęcie o tamtejszej rzeczywistości i tradycjach. Zachęciło mnie to, że będę miała okazję przeczytać historię dosłownie z życia wziętą, a nawet zabarwioną humorem. Jak już wiecie - to jest coś, co bardzo lubię i cenię. Z zapałem zabrałam się za lekturę i mimo burz, których ostatnio wiele przeżyłam, a jeszcze więcej przede mną, udało mi się w końcu skończyć.
Miriam i Tobias prowadzą spokojne życie w Niemczech. Mają piękny dom, ciekawą pracę, dobry samochód, a przede wszystkim nie mogą się nacieszyć najukochańszą córeczką Amelie.
Wiadomość o pracy w Szanghaju przychodzi znienacka. Jak to, przenieść się do Chin?
Przeprowadzka do Azji wydaje się być szalonym ale jakże oryginalnym pomysłem. Przeczytane książki i przewodniki dają im pewność, że nic nie jest takie straszne, jak się wydaje!
Na miejscu okazuje się, że tak naprawdę o Chinach nie wiedzieli nic!
Zapchane toalety, problemy z chińskimi „złotymi rączkami”, niedziałająca klimatyzacja, oszukujące opiekunki, szaleni taksówkarze, niezrozumiały język, – wszystko to spotyka Miriam i Tobiasa, którzy nie sądzili, że nowe miejsce przysporzy im tylu przygód!


„- Dlaczego do niej nie zagadnąłeś? - zapytał Tobi.
- Zagadnąć obcą dziewczynę - Liwei potrząsnął głową. - To niemożliwe.
- Nigdy? - dopytywał się mój mąż.
- Może w sytuacji ekstremalnej. Liwei zastanowił się chwilę, a potem dodał wyjaśniająco: - Podczas trzęsienia ziemi czy czegoś podobnego.”

Właściwie od początku wyraźnie widoczne jest zderzenie obu kultur: europejskiej i azjatyckiej, a różni nas nie tylko język i wygląd. Przede wszystkim posiadamy odmienną mentalność. W zupełnie inny sposób obieramy i spoglądamy na różnego rodzaju sprawy. Miriam nieraz „opadała szczęka”, kiedy obserwowała co się wokół niej dzieje, przyznam że i ja miewałam momenty, kiedy musiałam swoją pozbierać z podłogi. Chińczycy są narodem, którego nie da się opisać w kilku słowach. Sądzę nawet, że w pewnych sferach nie sposób ich zrozumieć. A raczej jest to nie możliwe na tak wczesnym etapie, na którym znajdują się bohaterowie - a my razem z nimi. Nic w tym dziwnego, ponieważ patrzymy na ten kraj i jego mieszkańców przez pryzmat znanej nam rzeczywistości.
Chiny zostały zaprezentowane od strony codziennej. Po prostu zostaje przybliżone jak wygląda tam życie. Co ciekawe w osłupienie mogą wprowadzić nas najzwyklejsze rzeczy: jak wizyta u lekarza, podejście do pracy fachowców czy obyczajowość. Jest to świat, w wielu aspektach podobny do naszego, a jednocześnie jakże odmienny. I to jest najbardziej niezwykłe. Śledząc perypetie Miriam i jej rodziny, bywałam oniemiała z wrażenia a jednocześnie chciałam wiedzieć coraz więcej. Najbardziej jednak zaskakujące wydaje mi się to, że z tej pozycji wyłania się niezbyt pochlebny i pozytywny obraz Chin. Przynajmniej ja tak to odebrałam. Życie Miriam, Tobiasa i Amelie w Państwie Środka to pasmo nieszczęść i absurdów. Zdarzało mi się myśleć: „Kobieto, co ty tam jeszcze w ogóle robisz?”, Trudno mi stwierdzić, co tutaj nie zadziałało. Po przeczytaniu tej książki jestem bowiem jednocześnie zafascynowana i zniechęcona. Współczułam głównej bohaterce i doznałam wielkiego szoku, kiedy okazało się, że ona ten kraj pokochała. Na palcach jednej ręki mogłabym zliczyć pozytywy życia w Chinach, opierając się na historii autorki, skąd więc sentyment? Nie wiem. Chyba właśnie tak działa Państwo Środka. Bohaterkę spotykało wiele nieprzyjemnych rzeczy, które i mnie zmierziły, a jednak ona ten kraj pokochała, a ja mam ochotę go zobaczyć i spojrzeć na niego własnymi oczyma.

„złotymi rączkami”
„Dla uczczenia przyjazdu rodziców poprosiłam Guiling, żeby na kolację kupiła na targu świeże krewetki. Dopiero co nauczyłam się, jak jest „świeży” po chińsku.
- Xinxian de xia - powiedziałam, a ona wskoczyła na swój rower górski i wróciła z wielką niebieską torbą.
- Mamo, patrz! Torba umie biegać! - wykrzyknęła na jej widok Amelie.
- Heng xinxian, bardzo świeże.
Potem wrzuciła dwa kilo żywych krewetek do zlewu. Wzięła nożyczki, którymi Amelie robi wycinanki, i po kolei zaczęła obcinać im głowy. Moi rodzice gapili się na to z otwartymi ustami. A Guiling śmiała się tak mocno, że chwiały się ściany.”

„W Chinach jedzą księżyc” czytało się szybko,nawet przyjemnie, natomiast chwilami spojrzenie pisarki na Państwo Środka wprawiało mnie w pewien dyskomfort. Jak już wspomniałam - nie wiem czy Miriam Collee zachęca odbiorów do odwiedzin tego kraju, czy może stara się od tego odwieść innych Europejczyków. Ja odebrałam wiele sprzecznych sygnałów. Co więcej postawa głównej bohaterki nie do końca mi się podoba. Może wynika to z faktu, że ona jest Niemką a ja Polką i mimo wszystko zupełnie inaczej postrzegamy pewne rzeczy, jednak bywały momenty, w których nie mogłam pojąć jej postępowania lub ją zwyczajnie potępiałam.
Uważam również za dyskusyjne stwierdzenie, że jest to opowieść zabawna. Mnie niezbyt rozweseliła. Oczywiście bywały momenty, kiedy parskałam śmiechem. Było ich jednak mniej niż więcej. Jak już wspominałam, przez większość lektury znajdowałam się w stanie permanentnego zdumienia. Niemniej wielu czytelników bawiło się przednio, zatem wina może tutaj leżeć po mojej stronie, nie autorki.

„Cztery, po chińsku „si”, wymawia się tak samo jak słowo oznaczające śmierć. Dlatego w chińskich wieżowcach nie ma czwartego, czterdziestego i czterdziestego czwartego piętra. Nikt nie kupiłby na nich mieszkania. Moja umowa na telefon komórkowy była o połowę tańsza niż inne, bo zgodziłam się na numer, w którym trzy razy występowała cyfra cztery, a ani razu szczęśliwa ósemka. W zamian numer z sześcioma ósemkami zlicytowano w prowincji Syczuan za dwa miliony trzysta tysięcy juanów (około dwustu trzydziestu trzech tysięcy euro.)”

Podoba mi się, że zwrócono uwagę na problemy społeczne, które są rozpisane nie tylko w liczbach, ale i zostały podparte relacją sytuacji, które rzeczywiście miały miejsce. Miriam Collee podaje statystyki i opisuje zjawiska, które budzą smutek. Samobójstwa, depresje, zanieczyszczenia, choroby, skandaliczne warunki sanitarne... wszystko to jest na porządku dziennym. Mimo to Chiny w pokrętny sposób sprawiają wrażenie niezwykle barwnego kraju. Doceniam również to, że w powieści pojawia się głos Chińczyków, który rzuca światło na dotychczas niezrozumiałe dla mnie kwestie.
Jestem zaskoczona, że ta książka wzbudziła we mnie tyle sprzecznych emocji - zupełnie się tego nie spodziewałam. Nie potrafię ocenić czy autorka wiernie oddała obraz Chin, musiałabym tam być, mimo to uważam, że jest to ciekawa pozycja. Ucieszyło mnie, że choć statystyki i ciocie oraz wujkowie mylili się w pewnej kwestii, a mianowicie podróż do Państwa Środka bynajmniej nie rozbiło małżeństwa Miriam i Tobiasa. Mężczyzna nie dał się skusić żadnej młodej, ponętnej i, nie ukrywajmy, zdesperowanej Chince. Ich relacja się pogłębiła i uległa wzmocnieniu. To pokrzepiające. Zdecydowanie zachęcam do zapoznania się z tą książką wszystkie osoby, które tym krajem się interesują, bowiem sporo możemy dowiedzieć się nie tylko o specyfice Chin, ale i o tradycjach, obyczajach i normach społecznych.

Kultura azjatycka zawsze mnie interesowała. Zaczęło się od anime, później pojawiła się fascynacja Japonią, następnie moja uwaga zwróciła się na Koreę, i tak oto skończyłam z książką o Chinach w ręce. Jest to kultura szczególnie różna od europejskiej. Co więcej najmniej nam znana. Oglądamy wiele europejskich i amerykańskich filmów, jednak produkcje azjatyckie są rzadkością....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Miecz Lata to znakomita lektura na rozluźnienie i poprawę humoru, czyli taka, jakie lubię najbardziej. Autor idealnie wymieszał humor z dramatem, fantastykę z obyczajówką i mitologię ze współczesnością. Książkę czyta się szybko i wielką przyjemnością. Fanów autora nie muszę przekonywać, jednak polecam tę książkę wszystkim zainteresowanym. Ja z niecierpliwością będę wypatrywała kontynuacji, a czas oczekiwania będzie mi umilała lektura serii o Percym Jacksonie, którą koniecznie muszę przeczytać!

Więcej na:
http://www.blaskksiazek.pl/2015/12/rick-riordan-miecz-lata.html

Miecz Lata to znakomita lektura na rozluźnienie i poprawę humoru, czyli taka, jakie lubię najbardziej. Autor idealnie wymieszał humor z dramatem, fantastykę z obyczajówką i mitologię ze współczesnością. Książkę czyta się szybko i wielką przyjemnością. Fanów autora nie muszę przekonywać, jednak polecam tę książkę wszystkim zainteresowanym. Ja z niecierpliwością będę...

więcej Pokaż mimo to